Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

 

#91256

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Miałam tego nie wrzucać, ponieważ aby historia w pełni ukazała swoją piekielność (a także lekki akcent humorystyczny), należy podać dialog dokładnie tak, jak brzmiał, w tym dane osobowe pewnej pani (nic podobnego i tak samo się kojarzącego nie potrafię wymyślić), ale skoro zdarzenie miało miejsce wiele lat temu, a pani już nie żyje, myślę że nikt się nie oburzy.

Słyszałam ją od osoby biorącej w niej bezpośredni udział, czyli od osoby wykonującej telefon. Zresztą nie tylko od niej, historia jest jedną z anegdotek w naszym DPS-ie i zaręczam, że jest prawdziwa, nic tam nie trzeba "podkoloryzować".

Dodam jeszcze, że zdarzenia są na tyle odległe w czasie, że wtedy panowały inne zasady dotyczące meldunku w DPS-ie - nie było takiego obowiązku, kto chciał to zmieniał adres zameldowania, kto chciał pozostawał przy swoim starym adresie zameldowania. Dlatego też dyspozytor Pogotowia Ratunkowego obok innych danych pytał też o adres zameldowania.

Historia właściwa:

Jedna z podopiecznych DPS-u źle sie poczuła, na tyle źle, że opiekunki postanowiły wezwać Pogotowie Ratunkowe. Jedna z nich dzwoni.

- Pogotowie Ratunkowe, słucham.

- Dzień dobry, Anna Anielska z DPS-u w Piekiełkowie Dolnym, ul. Diabelska 6. Jedna z podopiecznych bardzo źle się czuje (tu krótki opis dolegliwości - dość poważnych), prosimy o przysłanie karetki.

Dyspozytorka zadała kilka pytań odnośnie różnych szczegółów stanu zdrowia, po czym pyta;

- Nazwisko pacjentki?

- Królowa.

- Imię?

- Jadwiga.

- Proszę pani, proszę sobie żartów nie robić, to jest numer alarmowy, może pani właśnie swoimi głupimi dowcipami blokuje telefon osobie naprawdę potrzebującej pomocy!

- Nie robię sobie żartów, proszę o przyjazd karetki do podopiecznej Królowej Jadwigi.

- Wiek?

- XX lat.

- Adres zameldowania?

- Ul. Zamkowa...

Dyspozytorka rozłączyła się... A ja teraz czekam na komentarze, że no przecież miała rację, że każdy na wezwanie karetki do Królowej Jadwigi zameldowanej na ul. Zamkowej ma prawo sobie pomyśleć, że to głupi dowcip, no i w ogóle czego się spodziewała opiekunka podając takie dane przez telefon?

Dla ciekawych zakończenia - wykonano drugi telefon, tym razem z potężną awanturą na wstępie, karetka przyjechała, podopieczną zabrano do szpitala. Chociaż podobno nawet ekipa karetki do końca nie wierzyła, że faktycznie jadą do Królowej Jadwigi z ul. Zamkowej.

P.S. Doprecyzowując - pani miała na nazwisko Królowa, nie Król, przypuszczam że męska forma tego nazwiska to Królowy.

DPS

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 70 (72)

#91258

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Studia zaoczne mają tę wredną przypadłość, że zajęcia ma się właśnie wtedy, kiedy prawie wszyscy inni mają wolne i wypadałoby pogodzić się z tym już na etapie rekrutacji. Moi studenci najwyraźniej się z tym nie pogodzili i nie pojawili się na dzisiejszych porannych ćwiczeniach.

Wiem, że zajęcia w sobotę o 8 rano nie są niczym atrakcyjnym. Wiem, że zajęcia w sobotę o 8 rano w środku majówki są czymś jeszcze mniej atrakcyjnym. Wiem też, jak kusi urwanie się z porannych ćwiczeń. Przecież nawet na zaocznych można mieć tę jedną nieobecność.

W ten sposób z mojej grupy urwali się wszyscy, a ja prawie dostałam spazmów, gdyż dawno się z taką bezczelnością nie spotkałam.

Albowiem dzisiejsze zajęcia miały być odrabiane, odrabiane na usilną prośbę studentów, którzy odwołali je z ostatniej niedzieli przed Wielkanocą, żeby nie musieć czekać na mnie na niespodziewanym okienku i móc wcześniej wrócić do domów. I to, że mieliśmy się spotkać dzisiaj rano – to był w zasadzie ich pomysł (z harmonogramu wynikało jasno, że inne opcje nie wchodzą w grę, trzeba by robić dodatkowy zjazd w lipcu). Że przyjdę specjalnie dla nich, bo innych grup dzisiaj nie mam – też o tym wiedzieli, bo im powiedziałam to od razu. Że bardzo mi zależy na tym, żeby te zajęcia się odbyły, bo godzin mamy mało, a pracy bardzo dużo – to też usłyszeli. Że bardzo proszę mnie powiadomić choćby głupią wiadomością na teamsie, gdyby jednak miało nie być dużej części grupy (tego, że wszyscy zdezerterują, nie brałam pod uwagę), bo to całkowicie zmienia sytuację – to też im jednoznacznie zakomunikowałam. Słowami „tylko błagam Państwa, proszę nie robić tak, że teraz odwołujemy, przenosimy na majówkę, a ¾ grupy się nie pojawi, bo majówka i długi weekend. To nie ma najmniejszego sensu, lepiej od razu przesuńmy sprawę na lipiec”.

Że bardzo liczyłam na wolną sobotę, bo już wtedy wiedziałam, że w piątek będę mieć nockę w pracy, zaś niedzielę spędzę na uczelni – tego akurat nie wiedzieli, ale nie uważam takiej niewiedzy za okoliczność łagodzącą.

Treści którychś zajęć – albo dzisiejszych, albo ostatnich – będą musieli poznać z literatury przedmiotu. Nie dość, że ta jest mało przystępna treściowo (zaś rocznik, mówiąc delikatnie, do najbystrzejszych nie należy), to jeszcze zapoznanie się z nią wymaga odwiedzin w bibliotece, do której – wiem z pewnego źródła – ponad połowa studentów w ogóle się jeszcze nie zapisała. A mnie nic nie powstrzyma przed detalicznym rozliczeniem ich ze znajomości tego piśmiennictwa na egzaminie.

Warunek z mojego przedmiotu kosztuje w zasadzie prawie tyle, co czesne za semestr. Ci, którzy już mają deficyt punktowy, będą musieli powtórzyć cały rok. Bez pozytywnej oceny z pierwszego terminu ode mnie nie można zapisać się na najbardziej obleganą (i dochodową) specjalność, zostają te zdecydowanie mniej popularne. Pani dziekan tego roku też jakoś specjalnie nie lubi, więc wrażliwa na ich łzy – i prośby o dodatkowy termin poprawki lub zwolnienie z opłat za powtarzanie zajęć – raczej nie będzie. Na dodatkową poprawkę musiałabym się zresztą sama zgodzić, a w ugodowym nastroju bynajmniej nie jestem.

Oczywiście, ten ponury scenariusz może być czystą fikcją, bo wciąż można zrobić zjazd w lipcu. Państwo studenci muszą tylko zechcieć napisać podanie o jego zorganizowanie, ja muszę zechcieć znowu dodatkowo przyjść do pracy (lecę, pędzę), a uczelnia musi zechcieć mi za to dodatkowo zapłacić (co graniczy z cudem). Ciekawi mnie, komu będzie się chciało najmniej.

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 89 (91)

#91259

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Emocje trochę opadły, mogę to opisać:

Jak już pisałam, zmarła moja Mama. W spadku po niej zostały głównie długi, na kwotę 20 000 zł, a także fragment działki i domu. Konkretnie 3/40 z połowy działki i analogiczna część domu.

Logiczną decyzją było odrzucenie spadku. Ja już pomijam ten drobny szczegół, że muszę odrzucić go również w imieniu dzieci, w tym tego nienarodzonego, jak również to, że w sprawie najstarszej córki muszę iść do sądu. To się załatwi.

Ale po tym, jak odrzuciliśmy spadek, w kolejkę dziedziczenia wskoczyło rodzeństwo mojej mamy, Ciocia i Wujek. I konkretnie ciocia jest bohaterką tej historii. Na szczęście nie ja z nią rozmawiałam, mi się oberwało rykoszetem, bo siostra musiała się komuś wygadać.

Ciocia PRZEZ NAS ma teraz straszne problemy, bo musi odrzucić spadek, a po niej muszą to zrobić jej dzieci, sztuk dwoje. Z czego jedno również za swoje dzieci. Problemem jest drugie "dziecko", czyli ponad czterdziestoletni P, urodzony z zespołem Downa. Jak tylko usłyszał, że cokolwiek dziedziczy, strasznie się nakręcił i namówienie go, by się zrzekł spadku będzie bardzo trudne. A P cieszy się pełnią praw obywatelskich, ponieważ jego rodzice go nie ubezwłasnowolnili, mimo wyraźnych przesłanek, że jest to konieczne. Bez lukrowania - chłop ma upośledzenie umysłowe w stopniu co najmniej średnim i przekonanie go do CZEGOKOLWIEK przypomina orkę na ugorze, właściwie tylko jego matka ma do niego cierpliwość.

I ja w pełni rozumiem, że ciocia znalazła się w trudnej sytuacji, ale nie rozumiem wylewania żalu na moją siostrę. Wisienką na torcie było stwierdzenie, że: "Przed odrzuceniem spadku trzeba było zadzwonić do mnie i wujka K (brat mamy) i zapytać, co macie robić!"
Tutaj siostra nie wytrzymała i rzuciła, że ona żadnego wujka K nie ma, według papierów jest to wujek Z, a żeby wiedzieć, że woli on być nazywany K musiałaby go z raz w życiu na oczy zobaczyć (widziała mając jakieś półtora roku, czego z przyczyn oczywistych nie pamięta).

To nie jest pierwszy raz, kiedy cieszę się, że wyprowadziłam się 200 km od domu rodzinnego i takie akcje dotykają mnie jedynie pośrednio.

Aha, czy wspomniałam, że ciocia wraz z P zamierza się wprowadzić do babci, do pokoju po mamie, bo "ktoś się babcią musi zaopiekować"? Ale długi my powinniśmy pospłacać, bo "to twoja matka była!"

Żeby było jasne - długi zostały zaciągnięte, gdy wszyscy czworo byliśmy już na swoim i nawet nie powąchaliśmy tych pieniędzy.

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 63 (65)

#91250

przez ~onionring ·
| Do ulubionych
Nic tu nigdy nie opisywałam, ale ostatnia historia, w której poruszono tematykę przemocy domowej wobec mężczyzny skłoniła mi do opisania historii, którą znam od mojej mamy.
Moja mama pracowała przez kilkanaście lat jako asystent rodziny.

Mamie trafił się kiedyś taki przypadek. Rodzina 2+2 z dwójką dzieci, bliźniaków w wieku 8 lat. Rodzina trafiła pod kuratelę MOPSu, bo dzieci wagarowały. Oboje rodzice pracowali i tłumaczyli, że nie mają możliwości odprowadzać dzieci do szkoły i w zasadzie powinna to robić babcia dzieci, matka kobiety, która z nimi mieszka. Ale nie zawsze jej się chciało, więc jak tego nie dopilnowała to dzieciaki szwendały się pół dnia po osiedlu.

Pominę tu trochę wątek związany z dziećmi, choć na początku mama skupiała się przede wszystkim na ich dobrostanie, ale po pewnym czasie coś jej zaczęło w tym całym obrazku nie pasować.

Jak wspomniałam, rodzina nie wyglądała na jakąś patologię, rodzice pracujący, niepijący, ale ewidentnie niewydolni, dzieciaki wchodziły im na głowę. Matka chętnie rozmawiała z moją mamą, opowiadała o swoich problemach, ojciec był milczący i trochę jakby obok całej rodziny, w której prym wiodły matka i babcia. Wszelkie próby wciągnięcia mężczyzny w rozmowę kończyła się narzekaniami jego małżonki, że on się odcina, nic go nie obchodzi i w ogóle nie warto z nim gadać. Mama jednak tłumaczyła, że ojciec też musi aktywnie uczestniczyć w życiu rodziny i w takim samym stopniu zaangażować się w wychowanie dzieci, bo inaczej nic z tego nie będzie. Mama miała tę rodzinę po opieką od kilku miesięcy. Przyszedł czas na kolejną wizytę, jest mama, jest babcia, są dzieci, ojca nie ma. Jego żona mówi, że nie wrócił z pracy i znowu litania jaki on podły, bo specjalnie ciągle w pracy siedzi.

Dzieci w chichot. Matka posyła im wściekłe spojrzenie. Mamie coś nie pasowało, więc zapytała, co dzieci tak rozbawiło. Dzieci niby powaga, ale oczy dalej im się śmieją i w końcu dziewczynka mówi
- bo tata się przed panią chowa!
Kuriozalna sytuacja, więc mama dopytuje, czy aby na pewno pana domu nie ma, bo jeśli jest to powinien być przy rozmowie. Małżonka przebąkuje, że nie ma, a przynajmniej ona nie wie, żeby był, a trzeba dodać, że było to mieszkanie trzypokojowe, więc raczej ciężko nie zauważyć, czy ktoś jest czy go nie ma. Mama więc nalega na zawołanie małżonka.

Pan wyszedł z sypialni małżeńskiej. Wzrok w podłogę. Podobnie jego żona i teściowa. Facet miał napuchniętą połowę twarzy. Mama szok, pyta faceta co mu się stało. Facet bełkocze pod nosem, a żona jak nie huknie:
- No mów wyraźnie niemoto, bo pani cię nie słyszy!
Facet mówi, że pobił się z kolegą. Żona i teściowa zaczynają utyskiwać, że tak głupi, taki nieodpowiedzialny w bójki się wdaje, no debil, no.
No dobra zdarza się. Rozmowa toczy się dalej, choć mama pozostała podejrzliwa. Facet ni z tego ni z owego, wstaje i wychodzi z pokoju. Żona wściekła każe mu wrócić i siedzieć, na co córka pary
- Mama, musisz mu znowu przylać!!!

Dopiero po naciskach ze strony mamy facet przyznał, że tak, to żona mu przyłożyła. Nie pierwszy raz zresztą, ale tym razem trochę przegięła, bo walnęła jakimś wazonem w twarz, no i gęba spuchła.

Konsekwencją było założenie kobiecie niebieskiej karty. Kobieta nie mogła uwierzyć w to, że mogą ją spotkać jakieś konsekwencje, bo ona po prostu się zdenerwowała, czasem się denerwuje, bo mąż jest taką niemotą. Bardzo długo broniła się przed przyznaniem, że jest przemocowcem, bo która kobieta nie da czasem facetowi z liścia?

Mama pracowała jeszcze jakiś czas z tą rodziną - ich sytuacja się poprawiła, jednak co do tego, czy przemoc się skończyła, nigdy nie miała pewności, bo po jakimś czasie rodzina skończyła z mamą współpracę.

mops

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 130 (132)

#91254

przez ~MoNicka ·
| Do ulubionych
Historia o próbie załatwienia pracy i mieszkania u znajomej przypomniała mi moją sytuację.

Tylko u mnie to było trochę inaczej.

Wyjechałam do chłopaka do miasta wojewódzkiego. Mieszkaliśmy u jego rodziców i dałam sobie kilka miesięcy na poznanie miasta a potem szukanie pracy.

Nagle telefon. Ojciec skontaktował się za moimi plecami ze znajomym. Mam wysłać CV. W ogóle podali mój numer telefonu komórkowego temu znajomemu, on dzwonił do mnie tłumacząc jak takie CV wygląda. Ubaw po pachy.

Zbuntowałam się, rzuciłam drugim z kolei telefonem. Pracę znalazłam sama.

Dlaczego nie skorzystałam? Bo ojciec na każdym kroku kazałby sobie dziękować, najlepiej czymś materialnym, że dzięki niemu mam pracę.

Praca rozmowa znajomi

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 103 (121)

#91248

przez ~robienieproblemow ·
| Do ulubionych
Moja konkubina nigdy nie chce nikomu robić problemów, ale za to robi problemy sobie i mnie... Poniżej historia o tym jak zepsuła sobie i częściowo mnie zabawę na weselu.

Wesele mojego kolegi. Na długo przez imprezą wszyscy dostaliśmy do zaznaczenia karty, czy chcemy dostać dania zwykłe czy wegetariańskie. Konkubina jest wegetarianka, która raz na ruski rok zje mięso. Widzę, że zaznacza zwykłe, więc pytam:
- Czemu nie weźmiesz sobie wegetariańskiego?
- Nie chcę robić problemów i wybrzydzać.
- No przecież po to są opcje do wyboru, żeby każdy dostał to co preferuje. Weź sobie wegetariańskie, bo potem jak dostaniesz mięsne to nie będziesz jadła.
- Nie - krótko urwała, więc nie będę jej na siłę wciskał. Jest przecież dorosłą kobietą.

Przyszedł dzień imprezy i oczywiście nie zjadła ani tego co dostała jako danie główne, ani żadnych przegryzek. Widząc, jak koleżanka przy naszym stoliku dostała wegetariańskie, partnerka moja stwierdziła:
- Jednak mogłam zaznaczyć wegetariańskie.
- Spoko, pójdę i zagadam, bez problemu ci dadzą wegetariańskie.
- Nie, nie będziemy robić problemów.
- Ale to żaden problem.
- Nie.

Ok, to siedź głodna.

Druga sprawa. Na weselu się tańczy. Ukochana moja założyła jakieś gówniane, niewygodne buciory na wysokich obcasach, absolutnie nienadające się do tańczenia. Pytałem, dlaczego nie wzięła sobie butów na zmianę, jak większość kobiet.
- A gdzie bym je trzymała? Z reklamówką miałam chodzić cały czas?
- Ja bym to ogarnął.
- A tu gdzie bym je zostawiła?
- Na jakimś zapleczu pewnie albo w szatni, na pewno coś takiego jest.
- Ee, nie chciałam robić problemów.

Tym sposobem jadłem, tańczyłem i dobrze się bawiłem, a moja partnerka całą imprezę przesiedziała przy stoliku głodna.

Bo nie chciała robić problemów...

związki problemy

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 99 (115)

#91251

przez ~themaid ·
| Do ulubionych
Historia dla mnie piekielna, nie wiem, jak wy to ocenicie.

Mamy grupę pracowniczą na Whatsappie. W sumie dwadzieścia parę osób. Pracujemy wszyscy w hotelu. Na czacie dzielimy się informacjami na temat pracy, ale też żartujemy trochę i prowadzimy czasem luźne rozmowy, ale jednak związane jakoś z pracą.

Od tego roku pracuje z nami koleżanka, powiedzmy Joanna. Joanna ciągle spamuje na czacie wysyłając jakieś memy, śmieszne obrazki itd. Na początku parę osób reagowało czy komentowało, ale obecnie nie praktycznie nie ma na to odzewu, a ona nadal to wysyła. Poza tym Joanna ma brzydki zwyczaj wyciągania na czasie prywatnych spraw, tak swoich jak i innych pracowników. Przykładowo po Wielkanocy dowiedzieliśmy się, że od jednej z recepcjonistek odszedł mąż. Sama zainteresowana jedynie o tym poinformowała prosząc, aby przez jakiś czas wziąć to pod uwagę w grafiku, bo teraz mąż mieszka 20 km i pracują nad dobrym rozwiązaniem, aby mimo wszystko mógł się zajmować wspólną córką, gdy ona jest w pracy wieczorem lub w nocy.

Dwa tygodnie później Joanna na czacie zwraca się do tej kobiety pisząc coś w stylu:
- Ale się dzisiaj objadałaś cukierkami w pracy, jeszcze ci pójdzie w biodra i kolejny chłop ucieknie, hihihi!
Kilka osób skomentowało negatywnie jej wypowiedź, a ona w odpowiedzi napisała, że chce tylko rozluźnić atmosferę.

Najbardziej piekielna rzecz dotyczy jednak jednego z kucharzy. W tym samym hotelu pracuje też jego dziewczyna. Od początku widać było, że Joanna, kelnerka usiłuje do kucharza smalić cholewki. Często gdy pracował przesiaduje w kuchni i usiłuje flirtować. Pisała do niego też prywatne wiadomości w bardzo dwuznacznym tonie, aż poprosił ją, aby tego nie robiła.
Zaczęła więc rzucać aluzjami na czasie. Przykładowo:
- Oj, Marek, ale dzisiaj w kuchni było gorąco, nie? Hihihi - i dwuznaczne emotki. Facet po raz kolejny prosił ją, aby przestała, bo to podsyca plotki i prowadzi do nieporozumień z jego partnerką. Parę dni temu znów zarzuciła taką wiadomością, na co odezwała się dziewczyna kucharza pisząc coś w stylu:
- Aśka, przestań, żałosna jesteś. Po co to robisz? Myślisz, że to sexy? Podrywanie zajętych facetów nie jest sexy!

Co teraz robi Joanna? Ano chodzi po pracownikach i usiłuje podburzyć do obgadywania tej dziewczyny, bo jest zakompleksiona, kontroluje swojego faceta, jest zazdrosna o młodszą i ładniejszą koleżankę.

hotel nad morzem

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 84 (92)

#91249

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Spotkałam w sklepie koleżankę z byłej pracy. Nie widziałyśmy się ponad pięć lat, nasz kontakt ograniczał się jedynie do wysyłania sobie życzeń na święta, czyli jest mi praktycznie obca.
Gadka szmatka, ojciec zdrowy, matka zdrowa itp.

W pewnym momencie ona wypala:
- Słyszałam, że wyprowadziłaś się do Piekiełkowa.
- Tak to prawda
- Wiesz tu z pracą ciężko... moja córka szuka roboty od ponad roku. Może znalazłabyś jej pracę u siebie w mieście? Zamieszkałaby u ciebie, dołożyłaby się do czynszu, tylko żeby miała gdzie spać. Lepiej niech mieszka z kimś znajomym, niż z obcym, bo nie wiadomo na kogo trafi.

Córka ma prawie trzydzieści lat.
W dodatku widziałam ją może dwa razy w życiu

Oczywiście odmówiłam.

znajomi

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 127 (131)

#91238

przez ~Tomiswia29 ·
| Do ulubionych
Historia o rekrutacji przypomniała mi dyskusję z jaką musiałam walczyć podczas ostatnich świąt wielkanocnych.

W moim domu zawsze jawnie mówiło się o zarobkach w najbliższej rodzinie. A że zmieniłam pracę, o której rodzina wiedziała, że jestem w niej już ponad pół roku, to padło:
-To pewnie więcej zarabiasz, co?
-Nie, tyle samo co w poprzedniej firmie, ale mogę pracować całkowicie zdalnie, więc koszty dojazdu mi odpadają i wychodzę relatywnie na plus.
-Ale pracę się zmienia żeby zarabiać więcej! Ty taka ambitna w końcu jesteś, że albo awans albo większą pensja. -oburzyła się moja ciocia, będąca jednocześnie moją chrzestną.
-Ambicja już mi zeszła po poprzedniej pracy. Tu mam spokój, kończę pracę zawsze o czasie i przede wszystkim, mam normalnego szefa, który bez pretensji zwolni mnie godzinę z pracy, abym mogła pójść do dentysty czy urzędu.
-No ale w tamtej firmie to chyba tak źle nie miałaś.

Uświadomiłam ciocię, że owszem miałam. W teorii pracowałam w 5 osobowym zespole, na którego czele stała, dajmy na to Ania. Ania miała 37 lat, ja gdy zaczęłam pracę, 26. Mimo to miałam doświadczenie w pracy, bo od 2 roku studiów pracowałam w zawodzie. Ania miała być w przyszłości awansowana na dyrektora działu, który obecnie był, ale tylko na papierze. Przechodził wkrótce na emeryturę (bo pracował mimo wieku emerytalnego), miał pozycję w firmie i bardziej przychodził dla rozrywki, niż faktycznej pracy. Był bardzo fajny, ale faktyczne zarządzanie działem trafiło do Ani, która nie umiała tego robić. Była bardzo inteligentna, jednak nie rozumiała jak tworzyć zespół.

Przykładowo, pomagałam Asi- kobiecie, którą przeniesiono do nas "karnie", bo zwolnić nie można jej było. Za mało na dyscyplinarkę, do emerytury 3 lata. Całe życie pracowała w tej firmie, więc też nikt nie chciał jej wywalać. Dostała pracę u nas w dziale, gdzie miała przygotowywać faktury, robić archiwizację i ogarniać korespondencję. Jednak Asia nie potrafiła tworzyć Excela. Z tego zrobionego już korzystała, ale kiedyś przypadkiem "w coś kliknęła i jej nie działało". Odeszłam więc od swoich zadań (nie miałam nic pilnego) i naprawiłam jej formułę. Chciała się dowiedzieć jak to zrobiłam. Powoli dyktowałam jej kroki, a ona zapisywała sobie w zeszycie. W tym momencie weszła Ania, która z góry na dół, okrzyczała mnie, że "siedzę na pierdołach, a nie przy swoim biurku". Asia próbowała wytłumaczyć, że jej pomagam, ale Ania kazała mnie nie bronić.

Gdy pracowaliśmy pół roku razem, pojechałam na krótki wyjazd do Hiszpanii. Wróciłam z pierścionkiem, co od razu pozostałe koleżanki zauważyły i mi gratulowały zaręczyn. Gdy byłyśmy na przerwie (odgórnie narzucona o 12:30 do 12:45), pokazałam im zdjęcia. Widziała to Ania, która gdy skończyła się przerwa, zadzwoniła do mnie na biurko i zaprosiła do gabinetu. Z dobrej woli powiedziała, że ona woli, abym skupiła się na pracy, bo widzi, że jestem zdolna i chciałaby abym w przyszłości przejęła jej stanowisko, ale MUSZĘ SKUPIĆ SIĘ NA PRACY. Odparłam, że się skupiam, ale na przerwie lubię porozmawiać z dziewczynami. Na co Ania odparła:
-Nie mówię tylko o tym, a o priorytetach. W pewnym wieku wydaje się, że chłopak to wszystko, ale lepiej zająć się najpierw karierą, a potem facetami, tym bardziej, że widzę w tobie potencjał.

Wyszłam z tej rozmowy zniesmaczona. I od tego czasu, nawet gdy stałam przy kserze z Anią, rozmawiałyśmy wyłącznie na tematy służbowe.

Potem zaczęły się nadgodziny. Formalnie pracę zaczynałam o 8, kończyłam o 16. Jednak Ania zaczęła ustawiać spotkania tak, że zaczynały się one albo punkt 8 albo 15:30. Dwa razy jej odpuściłam, bo rzeczywiście był to duży projekt, który wymagał obecności kilku osób z różnych działów. Mojej również. Potem jednak pojawiły się tzw. dupospotkania, gdzie 70% czasu to była kawka i ciasteczka, a 30% omawianie faktycznego problemu, który potem i tak był rozpisywany mailowo.

Gdy liczba moich nadgodzin w ciągu jednego miesiąca dobiła do 16, chciałam odebrać je jako dwa dni wolnego. Wtedy Ania zanegowała, że tyle godzin nabiłam, bo według procedury nadgodziny zaczynają się nabijać od 15 minut. Więc gdy pracowałam np. 30 min dłużej, liczyła mi z tego 15. Napisałam w tej sprawie do dyrektora, który ręce umył i kazał wysłać zapytanie do kadr, które utkwiły mentalnością w latach 90 i żyły myślą, że do takiego prestiżowego miejsca każdy chce się dostać. Dostałam upomnienie, że moim czasem pracy dysponuje kierownik i to on mi rozpisuje urlop.

Wkurzona jak cholera, przestałam przychodzić wcześniej, aby być ogarnięta na spotkanie. Punkt 8 odbijałam kartę, a gdy spotkanie dobijało 16, pakowałam się i o 16:00 wychodziłam, nawet jeśli ktoś zabierał głos. Zostałam wezwana na dywanik. Odpowiedziałam, że mój czas pracy to 8-16, a skoro 15 min nie liczy się jako nadgodziny, to nie mam zamiaru siedzieć dłużej bez żadnego profitu.

I oj, to była moja najlepsza albo najgorsza decyzja. Ania zaczęła robić mi pod górę ze wszystkim. W głupim mailu potrafiła mi wyrzygać, że zamiast ";" na końcu podpunktów, użyłam ",", co WYGLĄDA NIEPROFESJONALNE. Zaczęła wytykać mi niekompetencję, gdy regulaminowo zaczęłam trzymać się godzin przerw i nie odbierałam od niej telefonu. Dziewczyny zaczęły mnie prosić o uspokojenie się, bo mnie zwolnią, a taka fajna dziewczyna jestem (byłam najmłodsza w zespole).

Przyszedł dzień moich urodzin, krótko przed rocznicą pracy w tym miejscu. Dziewczyny z działu kupiły mi symbolicznego kwiatka i wręczyły kartkę z życzeniami. Nie chciała się na niej podpisać Ania, bo to praca, a nie przedszkole. Dostałam naganę na maila, z wiadomością do kadr, że wbrew przepisom wewnątrzzakładowym przyniosłam tort i serwowałam go na swoim biurku, a jedzenie możemy przechowywać jedynie w kuchni.

Już wtedy wiedziałam, że moje i koleżanek interwencje u dyrektora nie dadzą rady i muszę się szykować na wypowiedzenie. Dostałam je na koniec miesiąca w wielkim stylu.

Ania wparowała do mojego pokoju i patrząc z góry, zaprosiła na rozmowę do gabinetu. Siedziała tam kierowniczka HR, która wręczyła mi wypowiedzenie umowy, gdzie jako powód rozwiązania podano (pisownia oryginalna) rarzącą niekompetencję. Program do kadr był stary i nie wyłapywał błędów. Zapytałam się o to, czy poprawią mi literówkę, bo inaczej nie podpiszę. Z łaską kadrowa przekreśliła długopisem rz i wpisała ż. Oświadczyła, że to wypowiedzenie do kartoteki i po prawdziwe mam przyjść do HR (norma, nazywaliśmy to walk of shame- ale dla zakładu pracy). Walk of shame odbywał się w ostatnim tygodniu miesiąca we wtorek i czwartek. We wtorek zleceniobiorcy, w czwartek pracownicy.

Powiedziałam, że skoro jestem tak beznadziejna, to może rozwiążmy umowę za porozumieniem stron, bo nie chcę tu już przychodzić do tak toksycznej atmosfery. Nie zgodzili się.

Przez niecały miesiąc przychodziłam udawać pracę, a osoby z mojego pokoju, były wściekłe na Anię, bo rozpoczęła rekrutację na moje miejsce, gdy jeszcze realnie byłam u nich w zespole. Gdy znaleziono osobę dostępną od ręki, dano mi urlop i to odpłatny, bylebym już się nie pojawiła.

Jednak musiałam jeszcze przyjść raz po obiegówkę i raz odbierałam koleżankę z sąsiedniego biurka, na umówiony jeszcze za czasów wspólnej pracy koncert, który odbył się 3 miesiące później. Jak się dowiedziałam nowa super pracownica (jak ją przedstawiono) po 3 miesiącach zrezygnowała ze współpracy, bo cytując "do takiego PRLu nie chciała wracać".

I wiecie co? Teraz jest to dla mnie śmieszne, a wtedy tak stresowała mnie ta sytuacja, że co rano mnie aż mdliło ze stresu. Jednocześnie moje rozmowy kwalifikacyjne nie mogły się odbywać inaczej niż popołudniami, co nie każdemu pasowało i mnie skreślali z listy. Dopiero na wypowiedzeniu dostałam wolne godziny i zaczęłam chodzić normalnie na rozmowy. Co pozwoliło mi znaleźć moją obecną pracę, gdzie stresu nie mam i rzeczywiście mam normalnego szefa.

praca zmiana

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 172 (180)

#90006

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Kolega zamówił w połowie Listopada na Shopee figurkę kolekcjonerską. Na prezent dla syna.

Szła z Chin. Shenzen Hong Kong potem Amsterdam. Polska i poczta. Od 6 Grudnia utknęła w oddziale w Komornikach.

Po telefonach na infolinię itd stwierdzono, że prawdopodobnie zaginęła.

poczta

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 141 (205)

Podziel się najśmieszniejszymi historiami na
ANONIMOWE.PL

Piekielni