Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

mlodaMama23

Zamieszcza historie od: 17 czerwca 2015 - 8:16
Ostatnio: 1 lutego 2024 - 20:42
  • Historii na głównej: 46 z 75
  • Punktów za historie: 12816
  • Komentarzy: 1089
  • Punktów za komentarze: 5880
 

#67503

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziwimy się, czemu mamy złą opinię w Europie. Dlaczego mówią o nas Polak złodziej, Polak pijak, Polak taki i owaki.
A ja wiem, bo sami sobie taką opinię wyrabiamy. Widziałam na własne oczy i aż wstyd mi było za swoich.

Mając 17 lat, z chłopakiem pojechaliśmy na pracę wakacyjną do Holandii. Radość niesamowita, wiadomo, zarobimy w "ojro", 2 miesiące bez rodziców, no i my razem, ahh pięknie :) Nie wiedzieliśmy, że znajdą się tacy, którzy trochę to wszystko popsują.

Już na pierwszy rzut oka firma zatrudniająca nas, pokazała się z tej dobrej strony, kwaterując nas w ośrodku takim że mucha nie siada. Jedyny warunek, utrzymywać czystość i wszystko ma zostać na swoim miejscu, oraz wszystko ma pozostać nieuszkodzone. Proste, prawda? Otóż nie, nie proste.

Już po miesiącu pobytu, niektóre domki wyglądały jak obraz nędzy i rozpaczy. Wyrywkowo mieliśmy robione kontrole czystości w obecności menegera parku i naszego koordynatora. Kary się sypały, niemałe bo 50 euro. Cóż, ja tam problemu z utrzymaniem porządku nie miałam, więc latało mi to.

Gorzej było w pracy. Pracowaliśmy w księgarni wysyłkowej. Moja praca na początku polegała na skanowaniu książek, potem ktoś segregował je na dwóch stołach, i to szło dalej. Praca monotonna jak na 8 godzin, ale co zrobić. Z czasem, prócz książek, dostawaliśmy do skanowania pendrive'y, (różne od zwykłych do takich w kształcie misiów i innych), zestawy kreślarskie, typowe zapotrzebowanie jakie każdy kupował na początek roku szkolnego. Ale były też perełki, mianowicie kalkulatory. Nie, nie takie zwykłe tylko takie: http://www.mediamarkt.pl/kalkulator-casio-fx-9860gii,id-891602?gclid=Cj0KEQjwuLKtBRDPicmJyvu_qZMBEiQAzlGN5lQ9m3gBpYOzro-ZccDJFLBHligsxHAJxz90GVCifQ8aAkL38P8HAQ i podobne. I zaczęło się.

Zmysł zarobkowego Polaka uruchomił się. Wiadomo, najpierw kradli pendrive'y. Wyciągali je z pudełek, i tak wynosili. Pewnego dnia, zostaliśmy wezwani na zebranie. Holenderski team leader, wysypał z kosza na śmieci z 15 pustych opakowań, informując, że albo to się znajdzie, albo będzie policja na zakładzie. No niestety, nie mogło się znaleźć, bo już dawno zostało sprzedane. Poskutkowało to tym, że na koniec każdej zmiany przechodziliśmy przez bramki, przy których stała policja i naciskaliśmy przycisk. Jak zapaliła się zielona lampka, idziesz dalej, jak czerwona, jesteś przeszukiwany. Takie wyrywkowe trzepanie.

W międzyczasie, leader innego działu, zabrał mnie do siebie. Bajka, bo praca polegała na pakowaniu konkretnych zamówień. I aż przykro, bo mniej więcej co drugie miało brak, brak pendrive'a, albo kalkulatora (te pierwsze w tamtejszym media kosztowały ok 30 euro, kalkulatory od 50 - 150). Na 10 zamówieniach dziennie, strata ogromna dla firmy. Ale za rękę się nikogo nie złapało. Później leader przynosił te sprzęty, tak straciliśmy zaufanie, że nie dostawaliśmy ani do skanowania, ani do pakowania. Musieliśmy iść z zamówieniem do głównego, on wydawał prosto do pudełka.

Na drugi rok pojechałam znowu, do tej samej firmy. Chciałam od razu iść na ten dział pakowania i wysyłania, bo z leaderem tamtego działu się polubiliśmy (dostałam określenie "my little boss":), lecz niestety, uzyskałam odpowiedź że on Polaków nie chce bo za dużo zginęło poprzednio. Koniec końców, pogadałam i wziął mnie, bo dlaczego mam cierpieć za głupotę innych, ale niesmak pozostał.

Od tego czasu, my, Polacy byliśmy mega kontrolowani.
Więc nie ma co się dziwić, że mamy taką, a nie inną wyrobioną opinię.

Od razu zaznaczę, że podkablować nie miałam ochoty, bo raz dziewczyna, która poszła do koordynatorów i powiedziała, że ktoś ma trawkę (zakaz wnoszenia narkotyków na teren ośrodka), miała naprawdę przekichane, do tego stopnia że pojechała do Polski.

zagranica

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 472 (566)

#67481

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Szamanisko opisał historię z menelkiem, który nie zauważył że ma po kostki wody w mieszkaniu. W komentarzach się dziwicie, jak to możliwe że człowiek brodzi w wodzie i tego nie widzi. Otóż moi drodzy, możliwe, a znam to z własnych przykrych doświadczeń i długiej batalii z policją, spółdzielnią i rodziną sąsiada.

Od początku.
Mój dziadek kupił mamie mieszkanie. Z racji tego, że mieszkanie w stanie kompletnie nie nadającym się do zamieszkania, długi remont, ale mieszkanko odpicowane na glanc. Panele na ścianach w przedpokoju, korek na podłodze, wszystko to, na co mama dała radę naciągnąć dziadka ;)

Radość z nowego M nie trwała długo. Dał o sobie znać sąsiad z góry. Któregoś ranka mama się budzi i zauważa że dywan na przedpokoju tak dziwnie się błyszczy i delikatnie rusza. Okazało się że on pływa. Mieszkanie było zalane do tego stopnia, że do ubikacji chodziliśmy z parasolką coby na głowę nie kapało, panele zaczęły się marszczyć, a w kuchni bardzo długo walczyliśmy z grzybem na suficie.

Puka sąsiadka z piętra niżej, z awanturą że my zalewamy. Otóż nie, po pokazaniu jak wygląda nasze mieszkanie, do sąsiadki dotarło że winny jest lokator nad nami. Sąsiad miał z tego co pamiętam problemy natury psychicznej, jak wychodził z domu to obładowany siatami, ze wszystkim co cenne. Drzwi ani domofonu nie otwierał. Mama w akcie bezsilności dzwoni do dziadka. Dziadek przyjechał, jak zobaczył co się dzieje, poszli do spółdzielni, ale tam nic nie poradzili bo mieszkanie było na siostrę sąsiada, a on był tylko zameldowany i nic nie mogli zrobić.

Policja też nic nie wskórała. Nie znałam dziadunia z tej strony, ale w nerwach poleciał na górę, z młotkiem, robiąc malowniczą dziurę w drzwiach. W końcu sąsiad raczył otworzyć, woda wylała się na klatkę. A sąsiad? Był w stanie do mamy powiedzieć "Czego ty ode mnie ku*wo chcesz? Przecież ja mam sucho".

Wiadomo że z nim naprawdę nic się nie ugra, a mieszkanie zniszczone. Dotarliśmy do brata sąsiada. Facet przyjechał i poinformował nas, że jego brat powinien brać leki psychotropowe, ale odmawia bo twierdzi że nie potrzebuje a zmusić go nie można. Mama pokazała panele, bo o to najbardziej chodziło (w tamtym czasie to była droga fanaberia), mówi że ona to może suszyć grzejnikiem elektrycznym ale to też koszta, bo taki grzejnik żre prądu jak głupi. Tu chylę czoła, bo chłop zapłacił rachunek za prąd. Panele dało się uratować. Brat wziął sprawy w swoje ręce i zaczął przywozić sąsiadowi soki, a do nich dosypywał te leki. Eureka! Poprawa nastąpiła. Tyle że sąsiad zamiast zalewać puszczał msze i opery z radia na cały regulator, nieraz o 3 w nocy, ale to już szło znieść.

A teraz wyjaśnię jak szanowny sąsiad dawał radę zalewać tak, że woda szła od 3 piętra do parteru po linii prostej: otóż zatykał odpływ w wannie, odkręcał wodę i wychodził z domu. Gazu został pozbawiony, bo wkładał jakieś papiery do wiaderka i to podpalał. Albo go odkręcał i wychodził. Szczęście miał manie mieć zawsze otwarte okno (kolejna zmora bo zimą czuliśmy jego wietrzenie), więc nie wysadził nas w powietrze.
Także moi mili, można mieć pół metra wody i twierdzić że jest wszystko ok :)

sąsiedzi

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 320 (376)
zarchiwizowany

#67641

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jestem tolerancyjna. Nie pienię się kiedy o 6 rano słyszę głośną awanturę sąsiadów za ścianą. A sąsiedzi z obydwu stron lubią wykrzykiwać swoje żale, na tyle głośno że chcąc nie chcąc słyszę dokładnie o co w aktualnej chwili się kłócą. Szczęście moje dziecię o tej godzinie już nie śpi, to i mi średnio to przeszkadza.
Ale. Jest ale. Bardzo, ale to bardzo mi przeszkadza, kiedy o godzinie 21 - 21.30 sąsiedzi postanawiają rozpocząć remont. Ostatnio i jedna i druga strona postanowiła dokonać zmian na balkonach. Pogoda jaka ostatnio u nas gości, jest jaka jest, więc ciężko wytrzymać z zamkniętymi oknami. Ale ciężko jest wytrzymać, kiedy sąsiad z balkonu obok który jest "złączony" z moim, zaczyna maszynką elektryczną ciąć płytki. Idę do niego. A że kojarzę, że gbur z gościa straszny, to wiem że przeprawa będzie ciężka. Pukam. Otwiera, pan i władca, patrzy na mnie pogardliwym wzrokiem.
[J] Dobry wieczór, próbuję uśpić dziecko, mógłby pan przestać hałasować?
[S] Nie ma ciszy nocnej! Dobranoc - i łup drzwiami.
Cóż, bić się z nim nie będę, po argumencie że nie ma ciszy nocnej nawet nie myślałam o wzywaniu policji, pewna że powiedzą mi to samo. Liczyłam po cichu, że chłop mnie zrozumie, bo sam ma dwójkę dzieci. Ale nie. W sumie czego się spodziewać po osobie która nie potrafi odpowiedzieć dzień dobry na klatce.
Remont trwał jeszcze kilka dni, ani ja ani mąż nic nie wskóraliśmy.
Sąsiad z drugiej strony też jest amatorem nocnych wierceń.
Znowu godzina po 21-ej, dzidzior marudny, próbuję uśpić, już oczka się zamykają, już operacja zakończona sukcesem, no prawie. Prawie, bo sąsiad postanawia chyba przewiercić się do mojej kuchni. Mały oczy jak pięć złotych, i zaczyna się jęczenie. No szlag mnie trafi. Idę. Pukam. Cisza. Żeby było jasne, czekałam aż sąsiad zrobi pauzę i wtedy pukałam coby mieć pewność że usłyszy. Ale postanowił udawać że go nie ma w domu. Moje pukanie go nic nie obeszło, a on sam wiercił w najlepsze. W komentarzach pod inną historią przeczytałam że nie istnieje pojęcie "ciszy nocnej", tylko "zakłócanie porządku publicznego", więc przy następnej okazji to wykorzystam.
I ja rozumiem, że ludzie pracują cały dzień, i nie mają czasu na remonty czy inne ciężkie roboty, ale na Boga, trzeba późnymi wieczorami? Nie można w sobotę po południu?
A ja głupia miałam opory żeby wieczorem odkurzacz włączyć albo pranie.

sąsiedzi

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 49 (201)

#67193

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z dzisiaj. Godzina parę minut po szóstej. Dreptam do sklepu po bułki na śniadanie. Pod sklepem już amatorzy trunków stoją. Dwóch właściwie. Jeden to mój znajomy z lat szczenięcych, w ręce dzierżył napój chmielowy.

Ja: Młody, Ty Boga w sercu nie masz, o tej godzinie zaczynasz pić.
M: Do pracy zaraz idę. No co Ty, tak na trzeźwo, na wysokościach pracować?

I tu mnie naszła refleksja. Ja wiem, rozumiem i zdaje sobie sprawę, że niektórzy ludzie są już w takim nałogu że lepiej funkcjonują po przysłowiowej "secie", niż na trzeźwo, ale nie rozumiem jak można być takim ignorantem. Nie od dziś wiadomo, że jak coś się jemu stanie na placu robót, to odpowiadać będzie jego szef. A kara nie lekka bo do 12 lat więzienia.
W lepszym wypadku kara grzywny na kilka ładnych tysięcy.
Ale co tam, pójdę do roboty po piwku, będę gość.

życie

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 257 (373)

#66941

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Poczta Polska. Do ogólnej pracy tej instytucji, zastrzeżeń nie mam żadnych, nie zdarzyło mi się żeby przesyłka długa szła, zaginęła czy coś się z nią stało. A nawet listonosza który ma rejon u mnie też lubię i pośmiać się z nim można, a polecone zawsze osobiście przynosił, awizo tylko wtedy jak nikogo w domu nie było.
Do czasu, aż przeprowadziłam się dwa bloki dalej, tyle że na czwarte piętro.

Z racji tego, że mam małe dziecko, rzadko wychodzę na spacer podczas nieobecności męża, bo muszę zostawić dzieciaka samego żeby wózek znieść, potem biegiem na górę, zabrać małego, a przy powrocie trochę strach zostawić dorożkę na klatce bo drzwi bez domofonu, a w piwnicy zbierają się amatorzy trunków z procentem. Więc, całe dnie jestem w domu. I kiedy czekam na jakąś przesyłkę, zastaję w skrzynce awizo. Nieważne czy to dokumenty z pracy czy niewielka paczuszka, awizo.

Szczytem było jak schodząc po schodach spotkałam listonosza i pytam, czy jest coś do mnie ( \zawsze pytam czy jest coś pod konkretny numer mieszkania, zawsze tak pytałam i zawsze wiedział, poza tym, zna mnie z nazwiska). Odpowiedź przecząca, pożegnałam się i wyszłam. Wracając, odruchowo zerkam do skrzynki, awizo! No żeż jasna anielka, a pytałam, mogłam odebrać, a teraz czekać muszę do wieczora i gnać na pocztę, a u nas kolejki jakby za darmo coś rozdawali...

Kiedy go spotkałam na ulicy, pół żartem pół serio powiedziałam, że jak jeszcze raz awizo zobaczę to inaczej pogadamy. Usłyszałam w odpowiedzi, że "Mieszkać na czwartym piętrze to jakieś nieporozumienie". Aha. Teraz miejsce pana listonosza, zajęła pani listonosz i od tej pory polecone trafiają prosto do rąk własnych :)

poczta

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 266 (316)