Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

sufrazystka

Zamieszcza historie od: 17 listopada 2015 - 22:20
Ostatnio: 2 lipca 2018 - 11:30
  • Historii na głównej: 11 z 22
  • Punktów za historie: 3412
  • Komentarzy: 213
  • Punktów za komentarze: 1279
 
zarchiwizowany

#72569

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ostatnio mam "szczęście" do tematów związanych z książkami. Weszłam wczoraj do jednej z sieciowych księgarni szukając książki, której tytułu nie byłam pewna. Między mną, a Panią zza lady rozegrał się taki dialog:
-Dzień dobry, jest może wywiad rzeka z profesorem Wspaniałym?
-Chyba nie... ale już sprawdzam *klik klik*
-Mamy tylko "Nagi Instynkt"
-Tak, tak to się chyba nazywa, to poproszę.
-To skąd się Pani wziął "wywiad rzeka" jak to jest "Nagi Instynkt"?! hehehe
-bo... nie. niech sobie Pani wygoogluje. Do widzenia.

Nie miała być to chamska odpowiedź, po prostu tak doszczętnie mnie zatkało, że nie umiałam wydobyć z siebie żadnej opinii o tej sytuacji ani możliwej odpowiedzi. Dalej chyba nie umiem, zwłaszcza jak uświadomię sobie, że żyjemy w czasach w których pani z księgarni myśli, że wywiad rzeka to taki tytuł.

sklepy księgarnia książki

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -16 (40)
zarchiwizowany

#72095

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Będzie drogeryjnie- kąpielowo

Przed sekundą wyszłam z wanny i dalej zastanawiam się nad tym co tam się przed chwilą wydarzyło. Albo raczej w Hebe tuż przed tym jak kupiłam szampon do włosów, którego przed chwilą używałam. Szampon jak szampon, używam tego samego od lat, cena: 10-15 zł, różnie to bywa.

Nalewałam go sobie na rękę, ale coś mi nie grało. Odkręciłam butelkę i poczułam się jak w dniu świra. W środku znajdowało się mniej więcej 2/3 ilości płynu, w stosunku do tego co powinno tam być. Fakt, że sobie nie szczędzę (mam długie i bardzo gęste włosy), ale nie mam też aż tak pojemnej dłoni. Hipotez mniej lub bardziej sensownych mam kilka:
1) Maszyna rozlewająca złapała focha i zemściła się na całej partii (lub tylko na jednej butelce).
2) Powstała nowa moda na sprytne oszczędzanie, teraz co bardziej przedsiębiorcze panie biorą hurtowo nie tylko próbki drogich kremów i podkładów, ale poszerzają asortyment. (Ego mi rośnie, bo jak widać używam marki luksusowej, pożądanej i wartej takich kombinacji).
3) Jedna z pracownic drogerii kiepsko zarabia i postanowiła podratować domowy budżet.
4) Sąsiedzi dorobili sobie klucz i w nocy przychodzą się kąpać. (Chwilowo mieszkam sama, nie miałam też żadnych gości).

Cokolwiek z tego może być prawdą, ale nie musi. Jeśli ktoś zna jakieś inne wyjaśnienie, chętnie poczytam poniżej. Chyba przerzucę się na coś w przezroczystej butelce.

drogeria

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -8 (30)

#71646

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Albo mam pecha do samochodów i przyciągam beznadziejne historie i jeszcze gorszych ludzi, albo piekielności na polskich drogach to sytuacje normalne, do których nie umiem przywyknąć i dlatego każda z nich budzi we mnie emocje. Moje personalne dyrdymały nie mają tu jednak większego znaczenia, sytuację opisuję ku przestrodze. Uważam, że warto, tym bardziej, że nie pierwszy raz się na coś podobnego natknęłam.

Strzałka do prawoskrętu to wynalazek nienowy, dość praktyczny. No właśnie, pod warunkiem, że ktoś potrafi z niego korzystać. Wracam sobie spokojnie do domu, godzina 23, dość duże wrocławskie skrzyżowanie z sygnalizacją świetlną z każdej strony, w tym z kilkoma właśnie takimi strzałkami. (Wkleję link, gdyby ktoś był ciekaw które dokładnie to były ulice.) Mknęłam wesoło na wprost prawym pasem z 2 "prostych" do wyboru, jak kultura nakazuje. Świeciło się zielone, więc dodałam lekko gazu coby się na nie załapać i załapałam się idealnie, specjalnie kontrolowałam- w momencie przejazdu pod sygnalizatorem ciągle miałam zielone.

Radość z tego, że oszczędziłam sobie minutę czekania nie trwała długo, bo bardzo szybko dokładnie na środku mojego pustego dotąd pasa znalazł się jakiś samochód. W poprzek. Zważywszy na ok 60-65 km/h widniejące na moim liczniku ten fakt wzbudził we mnie lekki niepokój. (Tak wiem, w mieście jest 50, proszę o podarowanie sobie moralizatorskiego tonu w komentarzach, "Niech rzuci kamieniem, kto nigdy...")

Co ciekawsze kierowca białego kombi, gdy tylko mnie zobaczył... stanął. Dokładnie tak. Zatrzymał się bokiem (w zasadzie zatrzymała), jakby oczekując w pełnym skupieniu, precyzyjnie na środku mojego pasa, aż zatopię w jej boku swój zderzak. Romantyzm pełną gębą, ale niestety nie miałam w tej scenerii ochoty na tak intensywną bliskość fizyczną. Co ciekawe delikwentka miała po swojej prawej zatoczkę autobusową, jednak nie zdecydowała się z niej skorzystać. Szkoda. Widocznie bardzo jej zależało na małym przytuleniu. Całe szczęście okazało się, że lewy pas mam wolny, szybko się tam znalazłam i w pełnym szoku minęłam idiotkę. nawet nie naciskając klaksonu.

Teraz mała rekonstrukcja wydarzeń a'propos strzałki. Prawdopodobnie tuż za moim zadkiem zapaliło się żółte. Zdarza się. Jednocześnie pani z prawej nie mogła mieć zielonego, bo zwyczajnie minęło zbyt mało czasu, (na takich skrzyżowaniach zawsze jest margines łaskawy nawet dla tych co jadą na czerwonym), najpewniej w związku z tym miała strzałkę, bo nie zakładam żeby była kamikaze i jechała bez niej. Widoczność w tamtym miejscu jest przewspaniała, tego wieczoru też, a moje światła bez zarzutu, w związku z tym gdyby tylko odwróciła głowę, z pewnością nie zrobiłaby takiej głupoty. Ale skoro już zrobiła, to zaklinam każdego kto do tej pory traktował zieloną strzałkę jak zielone światło, na litość, jak już jedziecie, to jedźcie. Znaleźliście się w jakimkolwiek samobójczym położeniu? Na torach, na czołówce? SPIER*ALAJCIE. Błagam.

Hamulec nie zawsze ratuje życie, czasem konieczna jest dokładnie odwrotna reakcja. Stanięcie jak wryty(a) to oddanie decyzji o swoim życiu lub w najlepszym przypadku sprawności auta w ręce "tego drugiego", a on nie zawsze może mieć wolny lewy pas, albo wystarczający refleks.

http://www.static.zdamyto.com/files/zdamyto/mcross/00030/0003053_mcross_w970_h970_mresize3_hsh_5b6907d962.png

samochody

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 127 (163)

#71263

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pojawiła się tu historia o Januszach samochodowego biznesu, skłoniło mnie to, żeby opowiedzieć o tym, jak handlarz zabronił mi kupić jego samochód.

Ogłoszenie zupełnie normalne, cena w granicach rozsądku jak za ten model i rocznik. Przez telefon pan z pełnym entuzjazmem opowiadał, że autko jest po małej stłuczce (wymieniany któryś błotnik), ale tak w ogóle to igła, okazja i cycuś-glancuś. Nie wiem na ile szanowny pan handlarz kłamał tak wszystkim, a na ile była to specjalnie dla mnie wymyślona bajka po tym, jak usłyszał w słuchawce damski głos, sądzę, że raczej bardziej to drugie, ale pojechałam.

Dom z placem, na którym stało auto znajdował się w jakimś bliżej nieokreślonym miejscu między wsiami Pipidówka Mała a Wiocha Przeogromna. Pan cały czas niezwykle uprzejmie, niemal uwodzicielsko pomagał mi znaleźć drogę. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że był niczym wzór sprzedawcy i powinien szukać roboty w Mango. Jednak gdy tylko wjechałam za jego bramę, nastąpiła seria zgrzytów, która sprawiła, że pan zaczął, prawie jak w kreskówce, stopniowo zmieniać minę od bardzo radosnej, przez zaskoczoną, rozczarowaną, do głębokiej depresji i pospolitego wku*wu. A sekwencja wydarzeń była taka:

Moment kiedy wjechałam na jego posesję identycznym autem jak to, które przyszłam oglądać był niesamowicie znamienny, jego wyraz twarzy także, ale tu jeszcze była dobra mina do złej gry. Prawdziwa purpura zapłonęła, kiedy po miłej wstępnej wymianie zdań wyciągnęłam z torebki miernik lakieru. Pan naturalnie pozwolił mi go użyć, zaznaczając, że "on w takie cuda nie wierzy". Kwestie jego wyznania zostawiłam na boku i przystąpiłam do akcji. Faktycznie, błotnik lakierowany, było tam z 400 mikronów (standardowa warstwa lakieru ma gdzieś między 150 a 250).

- Ale to tylko ta jedna część?
- Tak, oczywiście, ja tylko tę jedną wymieniałem, a czy tu coś więcej wcześniej było, to ja już nie wiem...
- To zaraz sprawdzimy i się dowiemy.

Drzwi wyszły 200 i już bym mu praaawie uwierzyła, gdybym nie otworzyła tych drzwi i nie sprawdziła progu, a później słupka. W zasadzie nie musiałam się fatygować i naciskać guzika. Fotel był szyty, i to bardzo badziewnie (poduszka musiała wystrzelić), do tego kierownica cała obdrapana, mimo deklarowanego przebiegu 90 tys. W "moim" było 150, a kierownica jak nowa. Dla formalności - wyszło 800-900.

- A tu co się wydarzyło?
- Te mierniki to jakieś chińskie są! Nic tam się nie działo! Nic nie było bite z boku!
*sprawdzam kolejne drzwi, wychodzi 700*
- Tu też nie było?
- Nie było.

*sięgam na dach, też 700*

- A NA DACHU TO JUŻ W OGÓLE NA PEWNO NIE BYŁO BITE!
- Aha. To z boku tak trochę nie było, ale na dachu to już bardzo nie było?
- DO WIDZENIA, AUTO NIE NA SPRZEDAŻ.

Szkoda tylko paliwa, 120 km w jedną stronę dla jednego idioty. Handlarze powinni podpisywać jakieś zobowiązanie, że jeśli stan auta nie będzie taki jak obiecują, to zwracają za paliwo. Tak prosty przepis o wiele ulepszyłby stan naszej motoryzacji...

(Dla czepialskich - nie, nie chciałam kupić takiego samego auta jak już mam, pożyczyłam specjalnie, żeby zobaczyć, czy zrobi to na gościu wrażenie)

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 320 (334)
zarchiwizowany

#70951

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Piekielność może mała, ale jak po fakcie usiadłam w samochodzie i zaczęłam się zastanawiać co tam się właściwie wydarzyło, to... właściwie dalej nie rozumiem. Oceńcie sami:

Piątek, 16.00, zostałam w domu wytypowana do zrobienia małych zakupów w osiedlowej stonce. Jak to czasem bywa o tej porze- koszyków brak. No trudno, lista zakupów i tak nie była zbyt obszerna (1kg pomarańczy, kilka cytryn i coś do picia) więc darowałam sobie czekanie, aż ktoś skończy zakupy i podreptałam prosto do owoców. Zgarnęłam do reklamówek co potrzebowałam, miałam jeszcze złapać jakieś picie i iść prosto do kasy. Wtem zauważyłam promocję 2 za 1 i górę wzięła moja bardziej kobieca część mózgu. (Kto chce mnie oskarżyć o seksizm, ten niech najpierw poczyta badania, kobiety zostały przez ewolucję wyposażone w dar "szukania okazji" i gromadzenia jak najlepszych dóbr w gnieździe, coby dobrze wyżywić potomstwo, stąd teraz z reguły tak lubimy buszowanie po sklepach.) Moim łupem więc padły 2 butelki, a nawet trzecia- malutka do samochodu. Tak obładowana dotarłam do kasy, odczekałam swoje, kiedy przyszedł czas na zebranie się z tym wszystkim na nowo, tak żeby w miarę w towarzystwie swoich zakupów dotrzeć w okolice bagażnika, niestety nie podołałam i wielka 2l Mirinda wyleciała mi z ręki, kiedy próbowałam wsadzić ją pod pachę. Już myślicie, że wybuchła komuś w twarz? Nie, nic z tego. Spokojnie poturlała się kawałek od kasy, tuż pod nogi stojącego tam od dłuższego czasu ochroniarza. Pan typu 2x2, dyplomatycznie ujmując- zrobił DOBRZE masę, ale o rzeźbie zapomniał. Zebrałam się tak szybko jak umiałam z pozostałym balastem i świńskim truchtem obładowana zbliżam się do Mirindy. Staję oko w oko z brzuchem pana ochroniarza i zastanawiam się jak tu się schylić, żeby znowu mi wszystko nie wyleciało, a do tego jaką częścią ciała podnieść zgubę. Po chwili jakoś mi się udało, pożegnały mnie tylko głośne komentarze wspomnianego pana. Treści mniej więcej " O, tak się to robi, trzeba pod pachę wsadzić i tak podnieść, a nie wszystko łapać, bo *niezrozumiały bełkot*"

Nie to, żebym roszczeniowo uważała, że co mi upadnie, ma być podniesione przez któregoś z moich niewolników rozsianych po świecie, ale... kuźwa. Czy nie uważacie, że mógłby zamiast komentować i gapić się dobre pół minuty na napój u jego stóp, po prostu się schylić i pomóc? Tym bardziej skoro widział, że już nie mam rąk. Lenistwo, czy perwersyjna przyjemność z częstowania mnie pogardliwym spojrzeniem jak nurkuję po zgubę w okolice jego klejnotów? Sama nie wiem.


Ja bym komuś podniosła.

Skomentuj (50) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 45 (183)
zarchiwizowany

#70773

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Trafiłam w poczekalni na kilka "licealnych" historii i przypomniały mi się własne przejścia z tego okresu.

Przyszło mi zmieniać szkołę w maju (końcówka 2 klasy liceum). Każdy kto zmieniał szkołę w połowie nauki wie z jakimi trudnościami to się wiąże, a co dopiero pod koniec roku szkolnego.
Ledwo po 2 tygodniach uczęszczania do nowej placówki nauczyciele musieli wystawić mi oceny. (To jak wielki niektórzy z nich mieli problem z tym, że mnie nie znają i nie mogą mi wystawić oceny "na gębę", lecz muszą się kierować ocenami przesłanymi z poprzedniej szkoły to temat na inną historię.) Szczególnie w pamięć zapadła mi sytuacja z lekcji francuskiego. W szkole nr. 1 godzinowo zajęcia wyglądały tak, że francuski miał być 2 razy w tygodniu przez 3 lata, w szkole nr. 2, języka uczyliśmy się tylko 2 lata, ale za to w wymiarze 3 godzin w tygodniu. (Moim zdaniem mądrzejszy system- więcej wolnego na rozszerzenia w maturalnej). Dyrekcja była świadoma tej różnicy programowej, zostałam poinstruowana, że nauczyciel ma mi wystawić ocenę "z tego co jest", a brakujące godziny nadrobię w klasie 3. Wszystko gra? No nie do końca.

Szanowna pani "profesor" od wspomnianego języka była bardzo mocno zniesmaczona moim widokiem na swojej lekcji, komentarze typu "skąd ty się tu wzięłaś?" "a po co?" "to już nie można normalnie? kombinujecie i oszukujecie jak się da!" były nieszkodliwe. Co najmniej denerwujące było natomiast to, że przy wystawianiu ocen całej klasie odmówiła wystawienia oceny mi, pod warunkiem, że napiszę za tydzień test ze wszystkich podręczników jakie do tej pory przerobili. Wtedy dostanę ocenę na jej "sprawiedliwych" warunkach. Było tak:

-Nie mam obowiązku nic pisać, dyrektor powiedział, że mam mieć ocenę wystawioną zgodnie z tym, co wychodzi ze starych ocen w dzienniku elektronicznym. Może pani zapytać w sekretariacie. (Wychodziła z tego co pamiętam mocna 4)
-Nigdzie nie będę łazić, masz obowiązek pisać co nauczyciel ci każe.
-Dyrektor jest chyba ważniejszy od nauczyciela....
-PRZESTAŃ PYSKOWAĆ BEZCZELNA GÓWNIARO. (21 wiek, kultura? poszanowanie drugiego człowieka? skąd.)

Lekcja w miłej atmosferze dobiegła końca, przyszedł "za tydzień". Co się wtedy stało? Ano, wypadła mi niespodziewana nieobecność. Pogrzeb dziadka. O ile można w takich okolicznościach mówić o "szczęściu w nieszczęściu" to przynajmniej mogłam sobie usprawiedliwić tego dnia nieobecność w szkole, w tym na teście na który i tak nie zamierzałam iść. Jeżeli dla kogoś to brzmi nieprawdopodobnie, to dodam, że w przeciągu kolejnych 6 miesięcy, miałam w rodzinie 3 pogrzeby, kiedy przez poprzednie 8 lat nie umarł nikt na tyle bliski, żeby iść na pogrzeb. Zdarza się. Kiedy zjawiłam się w szkole na następnych zajęciach zostałam wyzwana od kłamczuch, nauczycielka wyśmiała moje usprawiedliwienie, a później zaczęła żartować w stylu "pewnie z tej żałoby cała wiedza ci wyparowała". Nie byłam z dziadkiem zbyt związana emocjonalnie (mieszkał daleko i mówiąc wprost nie był typem sympatycznego i troskliwego człowieka), dlatego wszelkie próby gnojenia mnie przez "panią profesor" spłynęły po mnie jak po kaczce, ale gdyby chodziło o osobę faktycznie mi bliską, albo adresowałaby swoje teksty do kogoś wrażliwego, to mogłoby się to skończyć bardzo przykro dla tej osoby.

Skończyło się przykrością dla nauczycielki- skarga do dyrekcji, dokładne cytaty i za kolejne 7 dni psorka wróciła kompletnie odmieniona. Przed wejściem do klasy zapytała mnie z uśmiechem jak mi mija dzień, poklepała po ramieniu, a następnie poinformowała, że oczywiście tak jak się umawiałyśmy mam w dzienniku 4. Następnie została wysłana na przymusowy urlop wypoczynkowy na kolejny rok.
O co chodziło od początku nie wiem do tej pory i chyba nigdy się nie dowiem...

szkoła

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 101 (155)
zarchiwizowany

#70557

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Piekielna stancja.

Historia została mi opowiedziana przez mojego chłopaka, z resztą jako jedna z wielu obrazujących realia wynajmowania pokoju u "miłej starszej pani". Otóż okradł ją. Bezczelnie złupił i nie chce się przyznać. Jest to przesądzone, pani, nazwijmy ją Helena ma dowody. Brakuje jej w serwisie 3 łyżek. Po nalocie na pokój chłopaka i mordowaniu go wyrzutami na temat skradzionego majątku znalazła się jedna, z resztą jawnie leżąca na wierzchu w brudnym talerzu po płatkach z mlekiem. Mamy zatem dowód rzeczowy "A". Reszta pozostaje nieodnaleziona, jednak przesłuchania trwają, moja druga połówka powoli zaczyna unikać schodzenia na dół, bo obawia się patrolu milicji, który niechybnie w końcu będzie tam na niego czekał. (Zgodnie z obietnicami Heleny). To, że chłopak codziennie stołuje się u mnie (mieszkam 2 ulice dalej i dla odmiany umiem gotować) pozostawię bez komentarza, zastanawia mnie natomiast jedna rzecz.

Czy tylko ja jestem jakaś dziwna i nie wiem ile mam sztuk sztućców? Chyba zacznę liczyć, bo ewidentnie coś mnie w życiu omija.

*bynajmniej nie ma w historii mowy o rodowych srebrach czy innych wyrobach tego typu. Najzwyklejszy, wątpliwej jakości wytwór PRL-u lub wczesnych lat '90 służący do jedzenia pomidorówki. Nie jest to nawet jednolity komplet tylko zbieranina sztućców z kilku(nastu) lat.

**żeby rozwiać wszelkie wątpliwości, tak, miał pozwolenie na korzystanie z zastawy i garnków, w kuchni jedynie ma wydzieloną półkę w lodówce, ale "narzędzia" do ich przygotowywania są ogólnodostępne, oprócz niego mieszka tam jeszcze 2 chłopaków. Sądziłam, że to oczywiste, że na chama się nie pcha i nie bierze czegoś czego mu nie wolno, jak widać nie dla wszystkich...

***To już ostatnia edycja, bo nie mam siły na niektóre komentarze. Dla tych co nie załapali: Nie, nie ukradł żadnych łyżek. Nie, nie pochował gdzieś, żeby później zapomnieć gdzie, bo dla większości normalnych ludzi to obrzydliwe kłaść mokrą łyżkę gdzieś indziej niż w zlewie/talerzu po posiłku. Nie, nie mieszka z nią sam. Równie dobrze mogła mieć pretensje do 2 innych chłopaków którzy tam mieszkają, ale nie miała, bo z jakiegoś powodu upatrzyła sobie jego. I wreszcie, uwaga: Stary babsztyl siedzi całymi dniami w domu i wynajduje różne rzeczy, których może się czepić. Poważnie w waszym mniemaniu to jest normalne, żeby rozkręcać aferę przez tydzień, bo pomyliła się w liczeniu swoich zaśniedziałych łyżek? Jeżeli tak to zazdroszczę braku zmartwień.

stancja

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 86 (194)
zarchiwizowany

#70500

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Niedawno zostałam posiadaczką własnego M. Znajduje się ono w kamienicy, rocznik '39, która jest odnowiona, jak i większość mieszkań w niej się znajdujących. Moje niestety się do nich nie zalicza, ale pracuję nad tym. Właśnie o tej pracy dzisiaj będzie.

Dość ważnym elementem każdego remontu generalnego jest pozbycie się starej zabudowy, która w tym remoncie przeszkadza. W przypadku mojego mieszkania była to wbudowana szafa 3,5 m szerokości i wysoka pod sam sufit, czyli 3,60. Jednym słowem jest co wyburzać. Szafa była umiejscowiona w ten sposób, że zasłaniała całą ścianę w przedpokoju, dzięki temu wygłuszała odgłosy sąsiadów. Kto zna się odrobinę na specyfice starego budownictwa, ten wie, że dużo mieszkań powstało tam na skutek dzielenia 1 dużego mieszkania na 2 mniejsze, a ścianki działowe powstające przy tym zabiegu nie zawsze były odpowiedniej grubości i jakości. Nie widzi mi się mieć codziennej transmisji audio najwyższej jakości z życia codziennego moich sąsiadów, więc planuję między innymi jakoś ową ścianę pogrubić/wygłuszyć, jak zwał tak zwał. Jednak, żeby coś z nią zrobić, trzeba się najpierw do niej dostać. Praca była na 3 podejścia, bo bydle (szafa) jest naprawdę trudnym przeciwnikiem. W rundzie drugiej przeciwko niej walczył mój chłopak, pomagał sobie piłą ręczną i siekierą, więc nie żadne piły Stihl ani młoty pneumatyczne, ot, zwyła spokojna amatorska demolka. Byłoby pięknie, gdyby nie odwiedziny po ok. 2h roboty. Tak, zgadliście, do drzwi zaczęła walić ucieszona sąsiadka. Jakie pretensje zgłaszała? W skrócie "NIE WAL PAN BO MI TYNK ZE ŚCIANY LECI". Choć nie twierdzę, że szanowna pani nie ma racji, bo osobiście doświadczyłam jak na oko 50 letni tynk zaczął się wykruszać, (po mojej stronie) tylko dlatego, że się o niego oparłam, to problem w tym, że ściana działowa nie została nawet muśnięta. "Walone było" w drzwi od szafy, ewentualnie w bolce podpierające półki. Że niby na zasadzie "naczyń połączonych"? No też nie, bo szafa jest przytwierdzona do podłogi i do ściany po jej prawym boku, czyli wewnętrznej u mnie w mieszkaniu. Być może zawiniły wibracje powstające przy spadaniu niektórych elementów, ale tu chyba powinni się skarżyć państwo z dołu. I tu pojawia się kilka problemów.

1. Jak wyjaśnić sąsiadce, że tynk który przeżył już pół wieku, (zajrzałam do jej mieszkania) ma prawo powoli wybierać się do tynkowego raju i być może wypadałoby zrobić remont?
2. Jak przekonać ją, że mam prawo o 14 w dzień roboczy piłować własną szafę (lub ktoś za mnie) i, że tak powiem, guzik jej do tego?
3. Jak przygotować ją psychicznie na to, że zamierzam faktycznie u siebie skuwać tynk, także na tej ścianie, kłaść nową instalację, a także (o bogowie!) cyklinować podłogę, co też nie jest najbardziej subtelnym zabiegiem roku?

Ja wiem, że robić remont u siebie w mieszkaniu, to szczyt chamstwa z mojej strony, ale myślałam, że mieszcząc się w godzinach 6-21 i stosując się do ogólnie przyjętych zasad w stylu nie przebijania się młotem do sąsiada, zostanę zrozumiana. Nie zostałam. A planowałam po remoncie zanieść państwu ciasto na przeprosiny za hałas...

Skomentuj (58) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 82 (158)

#69937

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Blondynki za kierownicą przygody ciąg dalszy. O tym jak prawie przytuliłam się do egzemplarzy ekskluzywnej motoryzacji.

Jak wyglądają uliczki naokoło rynku we Wrocławiu mniej więcej domyśla się chyba każdy. Jeżeli nie, w skrócie: ciasno, wąsko, kostka brukowa. Więcej chodnika i ścieżki rowerowej niż drogi, 99,9% wolnych miejsc parkingowych to te dla inwalidów i innych VIPów. Reszta praktycznie 24h na dobę zajęta. Okazjonalnie zdarza się coś upolować, na takie polowanie właśnie wybrałam się ostatnio. Godzina 19, także było ciekawie.

Kręcę się już jakieś 25 min, skręcam w kolejną klaustrofobiczną uliczkę. Cała prawa strona zastawiona - miejsca dla inwalidów. (Swoją drogą, wiedzieliście, że we Wrocławiu każdy inwalida ma Porsche lub minimum nowe audi? Chyba faktycznie dobrze się tu żyje...) Lewa strona teoretycznie powinna być wolna, żeby dało się przejechać, ale byłoby zbyt pięknie. Pierwszą parę wyminęłam z powodzeniem. Jakiś kierowca, choć na zakazie, to jednak stanął wykazując cechy homo sapiens. Druga para, po prawej Porsche Cayenne w tej "dużej" wersji. Po lewej ONA w Mercedesie kombi. Jakby była hatch-backiem to może by to jeszcze jakoś wyglądało, ale w takiej konfiguracji... Nie było szans.

W jej samochodzie świeciły światła stopu, tak więc wysiadłam i próbowałam doszukać się w środku autorki tego parkingowego dzieła. Nawet od razu mnie zauważyła i równie szybko zadeklarowała, że nigdzie się stamtąd nie rusza. W porządku, ja mam czas. Po niezbyt długim czasie zaczął zbierać się za mną korek, a korek często ma to do siebie, że trąbi. Zwłaszcza jak widzi idiotkę. Po takich "pertraktacjach" szanowna pani raczyła wysiąść, rozmowa wyglądała tak.

(Ona)-Co Pani robi? Tu większe przejeżdżały, a Pani nie potrafi?!
(Ja)- Nie będę się cisnąć na centymetry, bo Pani sobie życzy parkować na zakazie...
-To się trzeba nauczyć jeździć!
-Albo parkować...
-Ja tylko na minutkę!
-Dobrze, to Pani sobie tutaj stoi ile się Pani podoba, ale pójdziemy na układ. Ja się pouczę przejeżdżać, na przykład wjadę sobie w Pani bok, a potem wezwiemy policję i zobaczymy czyja wina, ok?

Odjechała.

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 277 (335)
zarchiwizowany

#70194

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Występuje w moim najbliższym otoczeniu problem.

Problem tak irytujący, jak powszechny. W zasadzie nie wiem, czy mam prawo to jeszcze uznawać za piekielność, czy raczej powinnam potraktować jako element krajobrazu? Na klatce schodowej się jara. Jara się soczyście, śmierdzi wprost proporcjonalnie. A ja nie palę, za to mam astmę. Mam też gaz pieprzowy i zastanawiam się, czy nie zaczaić się żeby go użyć w stosownym momencie. Warto, nie warto? Wolno, czy grozi odsiadką? Kto zna radę i się podzieli, temu ładnie pachnąca klatka schodowa.

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -10 (32)