Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

takatam

Zamieszcza historie od: 6 czerwca 2011 - 17:36
Ostatnio: 21 maja 2017 - 10:29
  • Historii na głównej: 26 z 38
  • Punktów za historie: 17285
  • Komentarzy: 216
  • Punktów za komentarze: 1094
 

#20185

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewnego razu przyjechał do nas na kilka dni mój daleki kuzyn od strony mamy. Tak się jakoś złożyło, że przyjechała też moja kuzynka od strony taty. I jakoś tak spodobał się kuzynce ten kuzyn. Co tu dużo mówić, był dość przystojny i miły. No i nie byli w żaden sposób spokrewnieni. Kuzynka, kiedy go zobaczyła, uparła się, że zostanie u nas na kilka dni, czego wcześniej w planach nie miała. Ok, mamy dwa wolne łóżka i jeszcze jedno polowe i kilka materacy na wypadek większej ilości gości, więc nie ma problemu, spać mają gdzie.
Ale to, co ona zrobiła, by zdobyć kuzyna do dziś utkwiło mi w pamięci.

Dziewczyna do szczupłych się nie zalicza. Powiem więcej, na oko ma co najmniej 40kg nadwagi. Nie, żebym miała coś do takich osób, ma prawo do miłości. Sama mam przecież nadwagę. Ale... Pewnego pięknego dnia, z samego rana, kiedy kuzyn w kuchni jadł z nami śniadanie, weszła kuzynka... w samej bieliźnie. Jak osoba otyła wygląda w bieliźnie, nie muszę chyba tłumaczyć. Zaczęła kręcić się po kuchni i wdzięczyć do kuzyna - dosłownie. A on miał minę jakby mu ojca i matkę siekierą zabili. Moja mama w końcu się otrząsnęła z szoku i kuzynkę wygoniła, żeby się ubrała.

Czego to się nie robi, by zdobyć faceta. Ale nawet jakby miała ciało jak miss świata, nie powinna robić tego w ten sposób. Takiego wstydu nigdy się nie najadłam.

z życia

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 551 (651)

#20174

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewnego razu znajoma pomogła mi w znalezieniu pracy. Nie, żebym była takim gamoniem, że nie umiem sobie sama szukać, ale po prostu ona jest osobą bardzo towarzyską (w przeciwieństwie do mnie) i wie, gdzie potrzebują do pracy, gdzie kogo zwolnili i dlaczego, gdzie ile płacą itp. Ogółem wie wszystko na temat różnych zakładów pracy (to chyba jej hobby, nie wiem) i niejednej osobie już pracę załatwiła, pomimo, że nikt ją nigdy o to nie prosił. Ot sama z siebie jak ktoś w jej otoczeniu nie ma pracy, to mu ją znajduje. Więc czemu nie skorzystać? Ale to nie o pracę się rozchodzi.

Znajoma miała syna o dwa lata ode mnie starszego. Był kawalerem. Jak się dowiedziała, że jestem wolna, postanowiła mnie z nim wyswatać. Może myślała, że jak mi pracę znalazła, to jeszcze przy okazji mi faceta znajdzie. Albo, że powinnam się odwdzięczyć w ten sposób, że teraz będę z jej synem. Niestety (dla niej) jej syn zbytnio mi się nie spodobał. Nie był brzydki. Ale charakter miał okropny, o czym się później przekonałam.

Razu pewnego znajoma zaproponowała, żebym do niej przyszła, bo ma dla mnie jakiś płaszczyk, w który już się nie mieści i może będę chciała. Ok, tak się złożyło, że mój poprzedni płaszcz był już dość wysłużony i przyda mi się nowy.

Przyszłam na wyznaczoną godzinę, znajoma otworzyła i od razu zaprowadziła mnie... nie, nie do salonu, nie do kuchni, tylko do pokoju jej syna, w którym on już siedział i wyglądał jakby na mnie czekał. Odszykowany, wyperfumowany, pokój wysprzątany, itp. No cóż. Od razu pojęłam, o co chodzi, ale pomyślałam, że może warto się zapoznać, bo wcześniej nie mieliśmy okazji.

Płaszcz oczywiście dostałam, ale mniejsza z tym. Znajoma wyszła z jego pokoju, zamknęła drzwi i zostawiła nas samych. Miałam przyjść do niej, a okazało się, że przyszłam do jej syna. Tak się nie robi, jak na moje. Jak już napisałam, charakter miał okropny. Kiedy z nim rozmawiałam, czułam się jak nic nieznaczący śmieć. Ot, po prostu on zawsze miał rację. W każdej kwestii. Nawet, jeśli nie miał racji, to miał rację. No, rozumiem, że w pewnych rzeczach mogę się mylić i ma prawo poprawić mój błąd. Ale, żeby uświadamiać mi, że się mylę w kwestiach, w których nie ma prawdy absolutnej? Tj. każdy ma na dany temat swoje zdanie. Ja lubię kolor niebieski, on zielony, jemu się to nie podobało, więc próbował przekonać mnie do polubienia koloru zielonego, bo on taki lubi i moje błędne rozumowanie należy wyprostować... Potem zaczął mi opowiadać coś o samochodach (co średnio mnie interesuje). W pewnym momencie wymienił jakąś nazwę czegoś, a ja po prostu nie wiedziałam, co to takiego, więc spytałam. Mało się nie obraził, jak ja mogę być taka niekompetentna i tego nie wiedzieć...
Potem, kiedy jedliśmy naleśniki, które zrobiła jego mama, powiedział mi coś w stylu:
- Dziś po kawie z mlekiem dostałem sr***kę. Ale taką rzadką, że sobie nie wyobrażasz. Robiłem chyba przez dziesięć minut i ciągle mi leciało.

Zrozumiałam, czemu był samotny i odechciało mi się jeść naleśniki.

Tego typu podobne intrygi znajoma prowadziła przez jakiś czas. Raz przyjechała ze swoim synem do nas, a kiedy ja nie miałam najmniejszej ochoty iść do salonu z nimi posiedzieć, to za zgodą mojej mamy wysłała go do mojego pokoju. Wszedł i powiedział:
- Moja mama chciała, żebym do ciebie przyszedł, bo co będę siedział ze starszymi. Dodam, że mam dwóch braci, więc zawsze mógł iść do któregoś z nich. Ale on musiał przyjść do mnie... Wiedziałam, że to podstęp. Ale jakoś przeżyłam. Przynajmniej tym razem nie opowiadał mi o swojej rzadkiej kupie.

Chyba rok później związałam się z moim obecnym lubym. Znajoma zadzwoniła pewnego razu, żebym do niej przyszła na kawę. Odpowiedziałam, że przykro mi, ale idę do mojego lubego i najwyżej innym razem przyjdę do niej. Oto, co usłyszałam:
- To ty masz kogoś? - Z oburzeniem.
- No tak. Już od miesiąca.
- Jak mogłaś? Ja ci pracę znalazłam, a ty zero wdzięczności. Mój syn samotny. Dobrze, nie przychodź już, nie musisz.
I rzuciła słuchawką.

Ja rozumiem, że oczekiwała wdzięczności. Odwdzięczyłam jej się na różne inne sposoby, a to coś kupiłam, pożyczyłam, jakieś weki jej dałam, itp. Ale, żebym miała z tej wdzięczności wiązać się z człowiekiem, który mnie nie interesował i nic do niego nie czułam? Chore...

z życia

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 576 (630)

#20117

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka dni temu poszłam do Biedronki po mój ulubiony serek homogenizowany o smaku stracciatelli. Wzięłam sobie jeden, bo po co mi więcej. Akurat jeden z czterech ostatnich, jak zauważyłam. Jeszcze się pokręciłam po sklepie, a to po chusteczki, a to po waciki i temu podobne. Podchodzę do kasy, przede mną dwie osoby. Wyłożyłam towar i czekając oglądam gumy do żucia (z nudów). Za mną stanęła starsza pani. Kątem oka zauważyłam, że w kierunku mojego towaru sięgnęła ręka i mi w nim grzebie. Odwróciłam się i widzę, że kobitka bezczelnie podmieniła mi serek na truskawkowy.

- Przepraszam, ale co pani robi? - Spytałam.
- No jak to co? Były tylko trzy stracciatelle, a ja chcę cztery. Pani się nic nie stanie jak pani weźmie truskawkowy.
- Ale proszę pani, ja go wzięłam pierwsza i mam prawo go kupić.
- Ale nic się nie stanie, to serek i to serek.
Prychnęłam tylko, poczekałam aż kobieta wyłoży towar na taśmę i kiedy to zrobiła, podmieniłam serki z powrotem, a mój serek tym razem trzymałam w ręku, żeby nie mogła mi go zabrać.
- Ale co pani robi? - Oburzyła się staruszka.
- Jak to co? Biorę sobie mój serek. Przecież nic się nie stanie jak pani zje truskawkowy. To serek i to serek.
- Ale to mój serek!
- Nigdzie nie jest podpisany, że to pani. Gdyby pani przyszła wcześniej, miałaby pani ten serek. Ale że ja przyszłam wcześniej, wzięłam go pierwsza. Ma pani trzy serki stracciatella, a ja mam tylko jeden i chcę go kupić.
Do rozmowy włączył się pan, który stał zaraz za kobietą i wszystko widział.
- Pani się uspokoi, dziewczyna wzięła sobie serek pierwsza, to pani niech jej go nie zabiera. To że jest pani stara, nie oznacza, że ma do wszystkiego prawo. Ta dziewczyna ma takie samo prawo kupić sobie ten serek, jak pani.

Kobieta wydała z siebie odgłosy w stylu "phi, huh, och" (jakby chciała coś powiedzieć, ale nie za bardzo wiedziała co) i postanowiła zmienić taktykę. Zaczęła krzyczeć na kasjerkę, że zabrakło towaru i żąda odszkodowania [!]. Na szczęście był ochroniarz (rzadki widok w Biedronce), który bardzo szybko rozwiązał spór, którego nie przytoczę, bo to już nie było tak bardzo pasjonujące i nie jest istotne dla historii.

Biedronka

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 492 (558)

#20115

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zima. Minus dziesięć stopni. Wracałam z pracy. Nie miałam pieniędzy na bilet (jakoś tak zapomniałam zabrać z domu), więc szłam piechotą. Potwornie zimno, szczypało po nogach. No, ale idę dzielnie. Przechodziłam przez nieduży lasek, przez który przebiegała wąska na metr dróżka. Obok dróżki był płot i wzdłuż niego krzaki. W dość sporym oddaleniu ode mnie szło kilkoro ludzi. Nie razem. Każdy osobno, również w oddaleniu od siebie nawzajem. Widzę, że każdy po kolei zatrzymuje się w pewnym momencie, ogląda na bok i po chwili przyspiesza kroku. Zastanawiałam się o co chodzi i zrozumiałam, kiedy doszłam do tego miejsca.

Otóż w krzakach przy płocie leżał starszy mężczyzna i cichutko postękiwał "pomocy". Wyglądał na wyziębionego, zresztą nic dziwnego na takim mrozie. Myślę sobie, że przecież go tak nie zostawię. Zbliżyłam się, poczułam woń alkoholu. Ale co tam. To, że pijany, nie oznacza, że nie zasługuje na pomoc.

Okazało się, że mężczyzna przyczepił się kurtką do płotu o wystające druty i był zbyt pijany, żeby dać sobie z tym radę. Wyglądało na to, że leżał tam przez dłuższy czas, bo wymarznięte ciało zrobiło się lekko sine. Wyjęłam telefon i zadzwoniłam po pogotowie, bo nic innego nie przyszło mi do głowy. Zanim przyjechali, spróbowałam oswobodzić kurtkę i podnieść nieszczęśnika, o co mnie poprosił, żeby tak nie leżał na mrozie. Niestety z tym drugim mi się nie udało, bo był zbyt ciężki.

Ludzie przechodzący przez lasek najzwyczajniej prychali na widok młodej dziewczyny próbującej pomóc człowiekowi w potrzebie. Ktoś nawet rzucił, żebym go zostawiła, niech zamarznie... Nikt mi nie pomógł.

Potem przyjechało pogotowie i zabrali nieszczęśnika.
Zastanawiam się jakim trzeba być bezdusznym, żeby na mrozie zostawić człowieka bez pomocy i jak gdyby nigdy nic przechodzić obok obojętnie... Nawet jeśli był pijany, zasługiwał na trochę współczucia. A gdyby ci ludzie sami znaleźli się w takiej sytuacji?

z życia

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 546 (610)

#20121

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja koleżanka złamała nogę, więc poszłam do Biedronki kupić dla niej papierosy, bo sama nie może się ruszyć z domu. Ale, że od rana mam dzień pod tytułem "nic mi się nie chce", nie umalowałam się nawet (co jest istotne dla historii). Nie maluję się na co dzień zbyt mocno, ot tylko delikatnie oczy podkreślam i brwi bez zbędnego kilograma tapety, bo mam czyściutką cerę i generalnie bez makijażu, czy z lekkim makijażem nigdy nie było dla mnie zbytniej różnicy. Aż do dzisiaj.
Stoję sobie w kolejce. Przede mną dziewczyna umalowana tak, że tyle tapety, to by mi na miesiąc starczyło. Po twarzy nie dałoby się rozpoznać wieku, ale sądząc po drobnej posturze i typowo młodzieńczym ubiorze, na oko miała 15 lat, jednak mogłam się mylić, bo znam osobiście dziewczynę, która ma 25 lat, a drobniutka jest jak nastolatka. Kupowała wódkę.
- Pani sprawdzi jej dowód - krzyknął ktoś z kolejki.
- Po co? Ona dorosła jest - odparła kasjerka z wielką pewnością siebie.
Dziewczyna zapłaciła z uśmiechem i dosłownie w trybie natychmiastowym wyszła ze sklepu. Jak dorosła, to dorosła. Pracowałam w markecie i jak komuś raz dowód sprawdziłam, to potem już pamiętałam, kto ma osiemnaście skończone, a kto nie. Widać w jej przypadku było tak samo, kasjerka mogła już jej kiedyś sprawdzić dowód i ją pamiętała. Mój towar został skasowany dość szybko, poprosiłam jeszcze o papierosy.
- Dowodzik poproszę.
Wytrzeszczyłam oczy, bo osiemnaście lat skończyłam dziewięć lat temu.
- Przykro mi, dowodu nie mam, zapomniałam wziąć z domu.
- Nie sprzedam! Szesnaście lat masz, jak nic - i odłożyła papierosy , które zdążyła już wyjąć.
Zaczęłam się śmiać. Po prostu nie wytrzymałam, bo właśnie zostałam odmłodzona o jedenaście lat!
- Co się śmiejesz? - spytała kasjerka z bardzo poważną miną.
- No bo ja mam 27 lat.
- Jasne, jasne. A ja jestem żona prezydenta.
- Aż tak młodo wyglądam?
- No. Makijażu nie masz, toć widać, żeż gówniara.
- Aha. Czyli makijaż jest wyznacznikiem wieku?
- No tak. Nieletnie się nie malują! Tylko jak się skończy osiemnaście można się malować. Ja zaczęłam jak miałam osiemnaście.
- Zdziwiłaby się pani. To sprzeda mi pani te papierosy? Od dziewięciu lat jestem dorosła.
- Nie sprzedam. Bez dowodu, nie!
Wzruszyłam ramionami.
- No trudno. Kupię gdzie indziej.
- Nikt ci nie sprzeda!
Zapłaciłam, spakowałam się i wyszłam. Ale nie przeszłam zbyt dużo, kiedy zauważyłam, że jakiś mężczyzna w średnim wieku ciągnie w kierunku wejścia tą dziewczynę, która kupiła przede mną wódkę. Postanowiłam się cofnąć i zobaczyć o co chodzi. Weszłam tuż za nimi. Dziewczyna płacząc próbowała się wyrwać, ale w uścisku szerokiej dłoni niewiele mogła zdziałać.
- Która to sprzedała wódkę mojej córce?! - wydarł się mężczyzna.
Zapadła cisza. Żadna z kasjerek się nie odezwała.
- Ona ma tylko 15 lat! - kontynuował niezadowolony ojciec. - Ja wracam z pracy szybciej. Przechodzę obok waszego sklepu, a tu moja córcia idzie. Siatkę niesie, podchodzę do niej, pytam, po co była, ta mi nie chce pokazać, no to siłą zaglądam do siatki, a tam wódka. Co wy sobie myślicie, co?
- To ona sprzedała - młody chłopak wskazał na kasjerkę, która nie chciała mi sprzedać papierosów.
- Ale ona umalowała jest. Jak umalowana to dorosła - odparła kasjerka, czerwona na twarzy.
- Ale co pani za farmazony plecie? Piętnastolatki już się w tym wieku malują! Słuchaj, pani. To nie pierwszy raz moja córa tu alkohol kupuje i o dziwo bez problemu. To, że się maluje, nie znaczy, ze jest już dorosła. Ja dzwonię na policję, bo to tak nie może być, że ona chleje po kątach i jeszcze sama kupuje.
Dziewczyna zaczęła płakać i błagać ojca, żeby nie dzwonił, że to ostatni raz i takie tam. Ale i tak zadzwonił. Niestety do przyjazdu policji nie chciało mi się już czekać, więc nie opowiem, co było dalej ;). Podejrzewam, że kasjerka długo już nie popracuje. Swoją drogą kajam się, bo sama mogłam się zainteresować, czy dziewczyna jest pełnoletnia, ale zbytnio zaufałam kompetencji kasjerki, sądząc po moim własnym doświadczeniu. Jak widać niepotrzebnie.

Biedronka

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 643 (681)

#19462

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna historia autobusowa. Ale od początku.

Pracowałam w markecie. Od rana już źle się czułam, ale zwaliłam winę na niewyspanie i przyszłam do pracy jakby nigdy nic. Niestety, gdy zostały już dwie godziny do końca zmiany, poczułam się naprawdę źle. Tak jakbym miała wysoką gorączkę. Zaczęłam słaniać się na nogach, było mi słabo i niedobrze, a twarz mi płonęła wielkimi rumieńcami. Kierowniczka kas stwierdziła, że w takim stanie nie mogę pracować, zdjęła moją kasetkę, rozliczyła mnie i puściła do domu.
Ale pozostało pokonanie drogi autobusem. W autobusie od razu usiadłam na wolnym siedzeniu z zamiarem bezpiecznego dojechania do domu po książeczkę i udania się do lekarza, bo już naprawdę ledwie stałam.

Chyba na drugim przystanku do autobusu wtoczyło się sporo ludzi w tym moi ulubieni staruszkowie. Ale ja niestrudzenie siedziałam.
Jedna kobieta około 50 lat stanęła nade mną i tako rzecze:
- Młoda jest, co siedzi?
- Jestem chora i nie mam siły stać.
- Ta, jasne, nie ma siły. A imprezować ma siłę? Ach, wy młodzi. Upita jesteś (od kiedy to my na Ty?), widać po tobie z daleka. Wstawaj.
- Nie jestem upita. Jestem chora, mam gorączkę i nie mam siły wstać, bardzo mi przykro z tego powodu.

Na nic się zdały moje tłumaczenia, nie miałam już nawet siły się kłócić. Jakiś dziadek złapał mnie za ramię i podciągnął, (stać nie miał siły, ale podnieść mnie miał siłę, choć do bardzo chudych się nie zaliczam!), moje osłabione ciało nie stawiało oporu i po chwili byłam już na nogach, a on sam klapnął na moje miejsce.
- Siedź sobie, Stasiu, siedź. - Odezwała się kobieta. - Ty jesteś starszy, ty musisz siedzieć. A ta pijaczka niech stoi.
Może i wyglądałam na pijaną, bo dosłownie się chwiałam i mało nie zwymiotowałam. Ale nie byłam do ciężkiej anielki pijana. Złapałam się rurki i... nie pamiętam, co było dalej, bo obudziłam się na podłodze, okrążona kilkoma głowami.

Jedna z kobiet, jak się okazało pielęgniarka, potwierdziła, że nie jestem pijana, bo nie czuć alkoholem i że mam na 100% wysoką gorączkę. Słyszałam to jak przez mgłę, bo byłam jakby "nietutejsza". Ale min dziadka, który mnie zdjął z siedzenia i kobiety mu towarzyszącej nie zapomnę nigdy. Nie wezwano pogotowia, bo nie chciałam. Uparłam się, że sama dojdę do domu, mam niedaleko itp, już nie pierwszy raz zdarzyło mi się zemdleć i to nic strasznego, od tego się nie umiera.
Kobietka, która wysiadała na tym samym przystanku, co ja i znała mnie z widzenia, a ja ją, zaproponowała, że odprowadzi mnie do domu.

Szkoda, że niewielu starszych ludzi wie, że nie zawsze młody człowiek = zdrowy, silny i może stać.

autobus

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 595 (647)

#19461

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Było to za czasów mojej podstawówki. Nie pamiętam, do której klasy chodziłam, ale coś pomiędzy szóstą a ósmą (stary system, ominęłam gimnazjum o rok). Były wtedy popularne tak zwane "opływówki". Jak ktoś nie wie, co to takiego, to takie błyszczące, obcisłe getry, coś jak legginsy. Nosiło się je do dłuższych bluzek, dokładnie jak dzisiejsze legginsy.

Miałam lekcję w-fu. Moje opływówki zostawiłam w szatni na moim plecaku, na lekcję założyłam krótkie spodenki. Szatnia była zaraz przy dużym korytarzu, gdzie były też drzwi do klas i toalet. Za szatnią sala gimnastyczna. Po skończonej lekcji szukam mojej dolnej części garderoby i nigdzie jej nie ma. Szukam po całej szatni. Koleżanki zdążyły się ubrać i wyjść. A moich getrów jak nie było, tak nie ma. Szukam jeszcze raz, sprawdzam pod materacami, za grzejnikami, wszędzie, gdzie się da. No, nie ma.

Nie zgadniecie, co się z nimi stało.
Po kilku minutach do szatni wpadła moja koleżanka i pyta, jakiego koloru one były.
- Czarne.
- To chodź, bo woźna myje podłogę jakimiś getrami.

Wyszłam na korytarz, a moja szczęka mało nie sięgnęła posadzki.
Tak. Woźna myła podłogę moimi opływówkami naciągniętymi na miotłę... Podeszłam do niej i mówię, że to moje.
- Oj, nie wiedziałam. Leżały tak na korytarzu, to wzięłam.

Dlaczego leżały na korytarzu? Ano mogę się tylko domyślać. Do szatni miały dostęp młodsze dzieci z klas od 1-3 (od 4-8 uczyły się w innej części szkoły, ale sala gimnastyczna była właśnie w części najmłodszych klas), któreś najwyraźniej weszło i zrobiło mi głupi kawał, wywalając część mojego odzienia na korytarz. Zastanawiam się tylko, co musiała mieć w głowie woźna, że zrobiła sobie z moich getrów szmatę do podłogi... Wracałam oczywiście do domu w mokrych i brudnych getrach. Dobrze, że były czarne, to przynajmniej nie było mocno widać.

szkoła podstawowa

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 514 (620)

#19088

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wynajmowałam pokój u starszej pani w mieszkaniu w bloku.
Zapragnęłam razu pewnego zmienić fundusz emerytalny. W tym celu spotkałam się z przedstawicielem funduszu docelowego. Nie mogłam go zaprosić do domu, ponieważ miałam zakaz sprowadzania gości, więc spotkaliśmy się w kawiarni pod blokiem. Pan był bardzo miły i rozmowny, więc nie obeszło się bez wesołych pogawędek o życiu, okraszonych śmichami chichami. Tak się stało, że sąsiadka z mieszkania obok nas widziała w tej kawiarni. Ale nic to, przecież co jej do tego.

Pewnego razu starsza pani na tydzień wyjechała, a ja zostałam sama w jej domu. Ww. sąsiadka przychodziła trzy razy dziennie doglądać kota i psa właścicielki mieszkania.

I wtedy właśnie przyszedł do mnie list z mojego poprzedniego funduszu, że rezygnacja jest źle wypełniona w związku z czym nie zaakceptowali jej. Dzwonię więc do pana przedstawiciela nowego funduszu i mówię jaka jest sytuacja. Przedstawiciel przyjechał na drugi dzień, by poprawić rezygnację i wysłać ją ponownie. Umówiłam się z nim, że będzie czekał pod blokiem, a ja zejdę i tam wypełnimy. Przyszedł akurat, kiedy krótko mówiąc, byłam w negliżu, bo się kąpałam, więc troszkę zajęło mi ubranie się. P. nie chciał czekać, więc wszedł do bloku korzystając z okazji, że ktoś mu otworzył drzwi. Nie wiedziałam o tym, byłam przekonana, że czeka pod blokiem, wyszłam więc na klatkę, patrzę, a on już stoi pod drzwiami mieszkania. Sąsiadka akurat gdzieś wychodziła i musiała nas zobaczyć. Co prawda nie wpuściłam go do mieszkania, zakaz to zakaz i on to zrozumiał. Ale to nic.

Na drugi dzień dowiedziałam się, że spotykam się ze starszym o 20 lat facetem i już wszyscy dobrze wiedzą jaki charakter ma moja praca... Na nic zdały się tłumaczenia, że to był pan od funduszu i ja pracuję w sklepie. Wmówiono mi, że to pewnie jeden z moich klientów - sponsorów i korzystałam z tego, że miałam wolne mieszkanie. Sprawa nie została rozwiązana aż do mojej wyprowadzki, bo szczerze nie miałam już siły się tłumaczyć. Wszyscy z piętra, łącznie z panią, u której wynajmowałam pokój dziwnie się na mnie patrzyli. Pozdrawiam wścibską sąsiadkę.

blok

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 418 (470)

#19083

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie wiem, czy w tej historii byłam piekielna, czy to ludzie w autobusie byli piekielni, ale do rzeczy.

Wchodzę pewnego razu do autobusu, próbuję skasować bilet. Kasownik nie działa. Sprawdzam kolejny, też nie działa. I ostatni, też nie działa. No, nie mogę skasować biletu. Widzę, że nie tylko ja mam ten problem, ludzie nerwowo się rozglądają, szepczą miedzy sobą, że mają przejazd za darmo, bo kierowca chyba zapomniał kasowniki włączyć.
Ruszyłam z końca autobusu do kierowcy.
- Proszę pana, kasowniki nie działają, ludzie biletów nie mogą skasować.
- O Boże, już włączam. Dobrze, że pani powiedziała, bo bym tak jeździł.

Wracam do środka autobusu, bo tam były wolne siedzenia i słyszę szepty w stylu:
- No i po co mówiła, głupia pi**a, teraz muszę bilet skasować.
Zrobiło mi się trochę nieprzyjemnie, czułam na sobie wrogie spojrzenia, ale cóż.
Dwa przystanki dalej wsiedli do autobusu kontrolerzy biletów. Podejrzewam, że kierowca miałby przechlapane, gdybym mu nie powiedziała o niedziałających kasownikach. A pasażerowie autobusu? Zaczęli szeptać, że jednak dobrze zrobiłam, bo by mandaty płacili. Ludziom nie dogodzisz...

autobus

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 558 (602)

#19060

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakieś pół roku temu jedna z moich myszek zachorowała. Pomimo, że walczyłam o jej życie, jak tylko mogłam, a weterynarz mi w tym pomagał, myszula odeszła bardzo szybko. Druga, też samiczka, została sama. A jako, że myszki trzyma się parami, inaczej są smutne, postanowiłam dokupić jej towarzyszkę. Udałam się w tym celu do zoologa. Mówię ekspedientce, że chciałabym kupić myszkę, samiczkę, bo jedna mi zmarła. Ekspedientka pyta:
- A jakiej płci jest druga?
- No, samiczka.
- No to samca pani powinna kupić - powiedziała to z takim oburzeniem, jakbym jej coś zrobiła.
- Ależ nie. Chcę samiczkę. Jak kupię samca, to będą się mnożyć.
- Ale musi być samiec do samicy! Przecież jak to tak, samicy pozbawiać samca.
- Proszę pani, jeśli kupię samca, będą się mnożyć. Co ja z młodymi zrobię?
- A kota pani ma?
- No, mam.
- No to kotu da młode.
- Nie dam kotu. Przecież to żywe stworzenia, nie miałabym serca dawać ich kotu.
- Och, nie będzie pani taka delikatna. Kot sobie pewnie na polu i tak myszy łapie.
- Może i łapie, ale ja mu tych mysz pod nos nie podstawiam i nie mam świadomości, że uśmierca myszki, które się u mnie urodziły.
- Och, a co za różnica?
- Ogromna różnica. Poza tym samica będzie wycieńczona ciągłymi porodami. To zwykłe męczenie zwierzaków.
- Oj tam zaraz wycieńczona. Nic jej nie będzie.
- Dziękuję, nie chcę już kupować tu myszki. Do widzenia.
- Ale wróci pani. Ja pani tego samca sprzedam.

Nic nie powiedziałam. Po prostu wyszłam. Samiczkę kupiłam w innym sklepie i teraz moje dwie myszule są przeszczęśliwe razem.

zoolog

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 410 (488)