Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

ubycher12

Zamieszcza historie od: 20 kwietnia 2011 - 10:55
Ostatnio: 7 marca 2013 - 13:41
O sobie:

U-boot;
1) Osobnik nieobliczalny, rzędu milionus ideos et minutos, podgrupy maniak literatus. Wysoce niebezpieczny dla otoczenia z powodu wykazywania wrodzonych tendencji samobójczych poprzedzonych okrzykiem "Patrznato" względnie "Potrzymajmipiwo".
2)Określenie niespełnionego rysownika i pisarzyny
3)Maszyna pseudointeligenta, zdolna pracować do 72h bez przechodzenia w tryb uśpienia, napędzana nikotyną i alkoholem etylowym
4)Wg niektórych "Największy świr o twardej dupie i złotym sercu"

  • Historii na głównej: 46 z 79
  • Punktów za historie: 45407
  • Komentarzy: 203
  • Punktów za komentarze: 2080
 

#15208

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia ani piekielna ani bardzo zabawna, ot pokazująca niezwykłe reakcje.
Trochę rysuję. Głównie jakieś proste szkice, czasem coś ambitniejszego na upominek lub dla siebie. Mam natomiast (albo miałem, kilka sprezentowałem znajomym) 6 prac z których jestem niesamowicie dumny i które przedstawiają poczet moich ulubieńców (Raziel z LOK, Ryuuk z DN, Vincent Valentine z FF VII, Tidus & Yuna z FFX, Geralt oraz V). Każdy wykonany jest inna techniką i wszystkie zdobiły ścianę nad moim akademickim łóżkiem. Tyle wprowadzenia.

Razu pewnego koleżanka z roku pochorowała się i poprosiła o pożyczenie kilku artykułów, których nikt nie wrzucił na grupowego mail′a. Po odbiór miała się zgłosić jej starsza siostra. Artykuły spakowane, czekam więc w pokoju, rozwalony na łóżku jak pan na zamku i słyszę oczekiwane "puk-puk". Otwieram drzwi, dziewoję rozpoznałem od razu, ponieważ do siostry była bardzo podobna. Zaprosiłem ją do środka, podałem materiały i pytam czy może ma ochotę wypić coś ciepłego. Odpowiedzi zero. Ponawiam pytanie i zauważyłem, że dziewczyna stoi na środku pokoju coraz bardziej czerwona. Zanim zorientowałem się o co chodzi wykrzyknęła mi w twarz:
-JAK ŚMIESZ! I TY CHCESZ DZIECI UCZYĆ! JESTEŚ NIENORMALNY!
I wybiegła z pokoju. Gdy się otrząsnąłem, wzruszyłem ramionami i zająłem swoimi sprawami.

Na następny dzień obudziło mnie walenie w drzwi, za nimi stał kierownik akademika.
-Panie Iksiński, dostaliśmy informację, że trzyma pan w pokoju materiały deprawujące i niebezpieczne. Musimy zobaczyć pokój.
Pomyślałem "WTF?", ale skoro sam kierownik przychodzi, do pokoju, musiałem go wpuścić. Pokręcił się, kazał pokazać zawartość szafek (kierownik ma takie prawo), pokrzywił na wiszącą przy półkach katanę, ale że niczego nie znalazł, przeprosił i tyle go widziałem.

Wizytacja zajęła trochę czasu, więc na uczelnie musiałem biec. W przerwie między zajęciami zagadnęła mnie jedna z wykładowczyń (jestem jedynym facetem na roku, więc łatwo mnie zapamiętać ;P)
-Panie Iksiński proszę na słówko. Proszę pana co prawda uczelnia nie ma na to żadnego wpływu, ale powinien pan wiedzieć, że dziś rano ktoś bardzo panu życzliwy złożył do mnie pismo ze skargą, iż mówiąc delikatnie "nie nadaje się pan na nauczyciela". Proszę się nie martwić, nic panu nie grozi z tego powodu, ale radzę przyjrzeć się sprawie, bo ktoś może panu zaszkodzić w przyszłej karierze.
Ręce mi opadły. Główkowałem resztę zajęć i tylko jedna osoba wydała się mi podejrzana.

Wieczorem zadzwoniłem do koleżanki od notatek, pytając czy ma wszystko czego chciała i niby od niechcenia wspomniałem o reakcji siostry i tym co mnie tego dnia spotkało. Koleżanka rzuciła tylko, że zadzwoni później, bo teraz musi coś wyjaśnić. Tu już miałem pewność co się stało. Nie pomyliłem się.

Po godzinie zadzwoniła owa koleżanka przepraszając, ponieważ jej siostra ma radykalne poglądy w kwestii ludzi i widząc moje rysunki doszła do wniosku, że mam kontakt z "ciemną stroną mocy" i nie mogę mieć wpływy na proces kształcenia młodych umysłów. Obiecała też zobowiązać siostrę do przeprosin. Cóż nie doczekałem się do dziś.
Ja rozumiem, że każdy ma jakieś poglądy w sprawie edukacji młodych, ale żeby od razu na podstawie własnych domysłów aż tak szkodzić innym?

life

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 597 (673)

#15275

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W komentarzach do jednej z historii (http://piekielni.pl/15208) wspominałem o kradzieży rysunku. Była ona na tyle bezczelna, że nadaje się do opowiedzenia w tym miejscu.
Sam rysunek przedstawiał Geralta z Rivii, w skoku, z wściekłą miną, przygotowującego się do cięcia mieczem znad głowy (jest kilka grafik w internecie w tej pozie, więc można zobaczyć jak wyglądał), wykonany ołówkiem, w całości (oprócz konturów) metodą kreskowania, na niestandardowym formacie papieru (jakby 1,5*A4), co w ostateczności kosztowało mnie wiele dni pracy, poprawiania, etc. Jednak efekt był naprawdę wart każdej godziny. Rysunek po tygodniu wiszenia na ścianie miał być prezentem dla kolegi.

Historia właściwa:
Potrzebowałem ramki do owego rysunku. Ponieważ format niestandardowy i chciałem, aby była jak najlepiej dopasowana (aby nie odwracała uwagi od niego samego) zapakowałem go w teczkę i ruszyłem w miasto. Siedząc w autobusie do centrum handlowego na obrzeżach miasta, odebrałem telefon. Krótka gadka-szmatka gdzie jestem i co robię:
-Wiesz jadę teraz do Karolinki po ramkę, tak łatwiej będzie znaleźć. (...) Format trochę ma dziwny, czekaj zaraz Ci powiem.
Tu otworzyłem na kolanach teczkę.
-Wiesz, praktycznie równą między A4 a A3.
Zamknąłem teczkę. Porozmawiałem jeszcze chwilę, gdy skończyłem odezwał się stojący nade mną facet około 30stki.
-Przepraszam, ten rysunek w teczce to twojego autorstwa?
-Tak, ale wzorowany na innej grafice.
-Mógłbym rzucić okiem?
-Oczywiście-otworzyłem teczkę i tu popełniłem błąd, bo zamiast wziąć pracę w ręce rozłożyłem ją na niej i obróciłem do faceta. Ten błyskawicznie porwał ją w łapy.
-Świetny rycerz. Widziałem podobnego na plakacie w pokoju syna.
-Możliwe, bo to wiedźmin, ostatnio bardzo popularny. Mogę go odzyskać?
-Tak to na pewno ten sam. Ile byś za to chciał?
-Przykro mi, ale nie jest na sprzedaż, to prezent, ale mogę dać na mnie namiary i zrobić inny lub podobny.
-Nie bądź śmieszny! Wszystko jest na sprzedaż! - wyciągnął portfel - Dam ci za niego dychę.
-Teraz to pan jest śmieszny. Po pierwsze za dychę nie ma mowy, po drugie jak już mówiłem to prezent. Proszę mi go oddać.
-No to dwie! - i zaczyna grzebać w portfelu, a autobus zatrzymał się na przystanku.
-Powiedziałem nie i proszę o zwrot.
Facet popatrzył na mnie jak na idiotę, spojrzał za okno i wybiegł z "emzetki" z moim rysunkiem rzucając mi na teczkę banknot 10zł. W wyjściu próbował go zatrzymać jakiś starszy pan, ale facet go po prostu odepchnął, a zanim ja dobiegłem do drzwi autobus już ruszył, a tamten zniknął gdzieś na ulicy.

"Zarobione" 10zł dołożyłem do składki na prezent z innymi znajomymi.

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 713 (759)

#14158

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Długo zastanawiałem się czy dodać tą historię. Może jednak pokaże, że nie warto być obojętnym. Będzie trochę o niezdrowej ciekawości i o (moim zdaniem) najgorszym możliwym typem "ludzi".

Któregoś dnia na spotkaniu znajomych, nasz kolega oznajmił, że po wielu tygodniach poszukiwań w końcu udało się mu znaleźć upragnione mieszkanie do wynajmu, co prawda ma współlokatora, ale mówił, że równy gość, tak samo jak jego dziewczyna i oficjalnie zaprosił nas na parapetówkę.
Zjawiamy się w dniu imprezy pod wskazanym adresem, otworzył nam współlokator, wszystko ok, kolega akurat wyskoczył "uzupełnić barek" tuz przed imprezą. Wrócił akurat, gdy zdążyliśmy się rozsiąść na kanapie.
Impreza mijała bardzo wesoło, współlokator super, rozmawia z nami, pije, wygłupiamy się wspólnie, wszystko cacy. Po jakimś czasie, gdy osoby z co słabszą głową posnęły, pozostałą dość trzeźwa piątką, zapragnęliśmy obejrzeć jakiś film. W TV nic ciekawego, więc gospodarz szuka u siebie. Okazało się, że w swojej skromnej filmotece nie ma nic co by nas zainteresowało. Kolega więc zagaduje zamroczonego współlokatora, czy ten jakieś filmy posiada. Wybełkotał, że w szafce koło łóżka. Otwieramy, cała szafka płyt w pojemnikach po 10-20 sztuk. Zabraliśmy się za przeglądanie. Płyt sporo, więc każdy po jednym pojemniku i co jakiś czas wykrzykujemy co lepsze tytuły. Koleżanka (niech będzie [M]onika) dorwała w ręce to pudełko w którym sporo płyt było niepodpisanych, chcąc nie chcąc udała się do salonu i każdą płytę sprawdzała na DVD. Po jakiś pięciu minutach krzyk:
M - O BOŻE! Chłopaki, biegiem tu chodźcie! Ja pie***le! Ku**a, o Boże! etc.
Jako, że koleżanka BARDZO rzadko przeklina, wszyscy rzuciliśmy co mieliśmy w rękach i pobiegliśmy do salonu. To co tam zobaczyliśmy odebrało nam mowę. Monika siedziała na podłodze z wyrazem pomieszania obrzydzenia i szoku na twarzy, a na ekranie TV leciał... pornos z udziałem dzieci!
Gdy tylko dotarło do nas co widzimy, krzyk, wrzask, przekleństwa, parę osób się obudziło, dołączyli do naszego pomstowania. Ja i jeden kolega rzuciliśmy się do pokoju współlokatora z rządzą mordu, na szczęście (albo i nie) gospodarz powstrzymał nas siłą (a że tęgie chłopisko, problemu z dwoma chudzielcami nie miał). Gdy chwilkę ochłonęliśmy, wyciągnęliśmy z pokoju współlokatora kolegę, który też tam zaległ i zamknęliśmy go od zewnątrz. Wezwaliśmy policję. Trochę było z tym zamieszania, ponieważ policjanci stwierdzili, że robimy sobie z nich jaja po pijaku, jednak gdy wezwany patrol, zobaczył to co my natychmiast zawinął nieprzytomnego zboczeńca.

Kolega niestety był przez to narażony na kilkukrotne przeszukiwanie mieszkania i przesłuchiwania (my również), stracił na tydzień laptopa (odzyskał bez szwanku). Facet próbował się w sądzie bronić, że to nie jego i na pewno my podrzuciliśmy płyty, żeby mieć jego pokój na imprezy. Oczywiście przegrał po sprawdzeniu twardego dysku komputera. Dostał tylko 4 lata za posiadane materiały, rok i 7000zł grzywny za pirackie kopie filmów i programów.

Skomentuj (114) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 768 (898)

#13957

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna historia z "Adasiem" (kwestii wprowadzenia: http://piekielni.pl/13897).
Razu pewnego rodzice owego brzdąca poprosili mnie, abym zajął się nim przez godzinę lub dwie, bo musieli pozałatwiać jakieś sprawy urzędowe, a że małego uwielbiam to od razu się zgodziłem. Wcisnęli mi trochę pieniędzy "na lody" i ruszyliśmy w miasto. Mały radocha, bo pierwszy raz tylko we dwójkę chodzimy po mieście, ale grzecznie truchta obok mnie. Chodzimy, wygłupiamy się i pytam młodego:
-Adaś to co? Idziemy coś zjeść?
-Tak!
-No to na co masz ochotę?
-Pizza!
Szybki telefon do rodziców, czy aby mały na pewno może takie rzeczy jeść. Ok, ale bez pieczarek i niczego ostrego, najlepiej z warzywami.
Nie było wyjścia, do pizzerii. Zamawiamy dużą pizzę (trochę nam zeszło zanim dobraliśmy składniki, które obojgu będą pasować), dla mnie piwo, dla młodego sok. Po zjedzeniu młody chce do toalety, pokazałem mu gdzie i czekałem przy stoliku. Gdy wrócił, powiedziałem, żeby się ubierał, a ja pójdę zapłacić. Młodu ma charakterystyczny uśmiech jak coś spsoci, więc zacząłem mieć złe przeczucia. Idę do lady, tam obsługująca nas kelnerka z uśmiechem:
-Podać coś jeszcze?
-Nie, dziękuję. Będę już płacił.
-Ale pana rachunek jest już uregulowany!
Ja na nią oczy jak pięć złotych i mina : o.O
-Jak to?
-Pana syn zapłacił kilka minut temu. Dziękujemy i zapraszamy ponownie.
Zabrałem młodego i już na zewnątrz pytam:
-Adaś, zapłaciłeś pani za naszą pizzę?
-Noo...
-A skąd miałeś pieniądze?
-Swoje, ze skarbonki!
-Adaś nie powinieneś tego robić wiesz? To ja miałem zapłacić, to były twoje pieniądze, mogłeś sobie odłożyć.
-Czemu nie? Napiwek też dałem! Tak jak pokazywał tata, tyle ile jest pierwszej cyfry!
-(po tym jak już podniosłem szczękę z ziemi) Ale ja mam pieniądze od twoich rodziców, te mogłeś sobie zostawić.
-E tam, taka okazja to trzeba się cieszyć!
-Aż tak mnie lubisz?
-No! A jak będę już sławny jak Ozzy to będziesz mi gitary nosił, ok?

I jak tu go nie uwielbiać? ^^

Adaś ;)

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 974 (1106)

#13897

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam w rodzinnym mieście małżeństwo starszych ode mnie znajomych. Mimo różnicy wieku (ok. 10 lat) trzymamy się razem jak rówieśnicy i często u nich bywam. Owi znajomi są "pełnokrwistymi metalami", długie włosy, czarne ciuchy etc. Mają też 5-letniego syna. Mały wdał się w rodziców (czasami nawet mnie zagnie, gdy gramy w metalową wersję "Jaka to melodia?" albo "Tak to leciało"), jest potwornie inteligenty i wszędzie go pełno. Od jakiegoś czasu mają oni też piekielną sąsiadkę (dziwne jak metal przyciąga moher). Tyle wstępu.

Powróciłem na wakacje do domu, więc oczywiście rajd po znajomych. Zawitałem więc do nich. Kolega przywitał mnie już przed domem i to w nie najlepszym humorze.
Ja - A Ty coś taki nabuzowany?
Tomek* - Daj spokój. Ta wiedźma nasłała na nas opiekę społeczną, że niby Adasia* dręczymy! Złapali mnie jak ze sklepu wracałem. Teraz poszli na wywiad środowiskowy z sąsiadami. Całe szczęście, że mała i młody nadal śpią.
(tu moment jak z amerykańskiej komedii) W drzwiach domu pojawiła się zaspany Adaś w swoich małych glanach i dużo za dużej koszulce Slayer'a.
A - Tata! Chodź do domu, bo mama chrapie jak Ozzy! (cały czas takie teksty rzuca!) O! ŁUUUUKASZ! Jedziemy po piwo?!**
I biegiem do mnie. Niestety OS nadeszła dokładnie w tym momencie. Rozmowę i tłumaczenia Tomka pominę. Po chwili pojawiła się piekielna.
P - O widzicie! Patrzcie co ci sataniści z tym biednym dzieckiem robią! Do fryzjera nie wezmą, latem w butach zimowych i jeszcze w takich szmatach po ojcu chodzi! Zabrać go od tych potworów trzeba!
I tak ciągnie tą tyradę. W pewnym momencie mały stanął między nią a OS i wypalił:
A - Nie wstyd pani? Taka stara a głupia! To są glany! A pani tak krzyczy bo mi włosów zazdrości, bo pani ma perukę! Sam widziałem!
My i OS po chwili konsternacji wybuchnęliśmy gromkim śmiechem, a piekielna cała czerwona wróciła do domu rzucając wyzwiskami na lewo i prawo.
Państwo z OS wypili kawę, chwilę porozmawiali i opuścili nas zapewniając, że wszystko jest ok, a od wszystkich sąsiadów (oprócz piekielnej) zebrali jak najlepsze opinie i nie ma powodów do obaw.

*Imiona zmienione
**Kwestii wyjaśnienia (aby nikt o patologię nas nie posądził): mamy z kolegą taki zwyczaj, że gdy wpadam na dłuższą chwilę zabieramy młodego i jedziemy motorem z "doczepką" na "męską wyprawę po płynne złoto" wpadając po drodze na jakieś lody/gofry, a że młody uwielbia i motor i mnie, takie wyprawy są dla niego czystą frajdą.

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 729 (813)

#11702

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z wczoraj, ale nerwy mnie do dziś trzymają.

Lubię jadać na świeżym powietrzu, a że jak wspominałem jem ogromne ilości jedzenia, zazwyczaj zwracam na siebie uwagę.
Z rana musiałem polecieć załatwić przed sesją kilka spraw administracyjnych na uczelni. O dziwo zeszło szybko, więc miałem spory zapas czasu. Szybkie zakupy śniadaniowe i po chwili siedziałem sobie spokojnie na ławce na terenie akademików. Ławkę obok siedziała starsza pani mimo upału ubrana w płaszcz i beret z antenką. Nikogo to nie dziwi, bo obok akademików jest kościół. Zaraz też pojawił się kolega więc rozmawialiśmy chwilkę przy papierosie. Nasz uwagę zwróciło, to iż babcia namiętnie grzebała sobie ręką w ustach (jakby poprawiała szczękę czy coś takiego). Gdy skończyłem kurzyć wyjąłem mój zestaw śniadaniowy, czyli bochenek chleba i dwa duże jogurty. Oderwałem piętkę, otworzyłem jogurt, a pozostały chleb położyłem obok na reklamówce i wróciłem do rozmowy. Nie wiadomo kiedy wyrosła obok nas owa babcia:
- Chłopcze zapomniałeś o znaku krzyża!
Po czym wzięła bochenek i wściekle oślinionym paluchem wykonała na nim dwie kreski, a następnie położyła chleb na jego miejscu i szybkim krokiem poczłapała do kościoła. Byłem w takim szoku, że nie zdążyłem zareagować. Kolega miał później przykrą okazję wysłuchać długiego potoku przekleństw z moich ust i musiał mnie przetrzymać, abym nie pobiegł za babcią. Chlebem pożywiły się akademickie ptaszki.

WSP Opole

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 585 (717)

#12104

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Humorystyczna opowieść z piątku.
Wracałem po raz ostatni w tym roku akademickim do domu. Standardowo: najpierw pociągiem Opole-Wrocław, później autobus do domu. Na dworcu zapoznałem się z pewnym miłym Azjatą, który miał problem ze zlokalizowaniem pociągu, peronu, etc. Rozmawialiśmy po angielsku, ponieważ rozmówca, jak przyznał, zna język polski, ale posługiwanie się nim sprawia mu trudność, ponieważ jest perfekcjonistą, a nie do końca płynnie opanował polską Deklinację i koniugację. Okazało się, że pochodzi z Chin i jest w Polsce na wycieczce po wschodniej Europie i też udaje się do Wrocławia. Podjechał nasz pociąg, więc zaproponowałem wspólną podróż. Szukając wolnego przedziału (pociąg dalekobieżny). Znaleźliśmy jeden, w którym siedział tylko łysy karczek ze swoim (wnosząc z ich rozmowy) dziadkiem. Zapytałem czy wolne, [K]ark potwierdził, więc wołam orientalnego znajomego i wchodzimy do przedziału. Na widok [Ch]ou (zapisuję zapewne niepoprawnie, ale mniej-więcej tak się przedstawił) miny im trochę zrzedły, ale zachowali ciszę. Nie na długo niestety.
Rozmawiali między sobą, a ja byłem pochłonięty rozmową po angielsku z Chou, gdy zaczęły do mnie dochodzić fragmenty rozmowy [D]ziadka i wnuka.
D - No i widzisz! Jak ja po wojnie za kolejarza jeździłem, to takich od razu nadawaliśmy na milicję, że podejrzany się w pociągu kręci i na następnej stacji już z głowy!
K - Wiem dziadku! Takiego żółtka to z chłopakami od razu byśmy na kopach wynieśli!
D - I tak trzeba wnusiu! Jak to tak? Żółty w POLSKIM POCIĄGU?!
I tak nawijali, co rusz wtrącają "polski pociąg", a ja robiłem się czerwony ze wstydu wiedząc, że Chou doskonali ich rozumie. On jednak nie dawał po sobie poznać, iż cokolwiek go razi. Zaczął nawet żartować z glanów (notabene z białymi sznurówkami) karka w taką pogodę, a że sam uwielbiam glany kontynuowaliśmy ten temat. Zbliżaliśmy się do Głównego, więc informuję Chou, że czas zabierać bagaże. W tym momencie panowie coraz głośniej komentowali swój wywód o 'polskich pociągach". Na to Chou zapytał mnie (nadal wszystko po angielsku) jak prawidłowo powiedzieć po polsku "patrz" w formie grzecznościowej. Gdy uzyskał odpowiedź, a ja stałem na korytarzu obrócił się w ich stronę i piękną polszczyzną wypalił:
Ch - Panowie! Ja was doskonale rozumiem! Ale! Proszę patrzeć! - Tu podszedł do kilku miejsc w przedziale, wskazał palcem, obrócił leżącą na „podpórce” po oknem komórkę karczka, coś wskazał - Wszędzie jest "Made in China", więc ten pociąg jest bardziej mój, niż panów! Miłego dnia!
I zgarniając mnie po drodze opuścił pociąg.
Śmiałem się jeszcze przez pół godziny, gdy na końcu poszliśmy na małe piwo.


Dla informacji "obrońców":
nie zareagowałem tylko dlatego, że Chou kilkukrotnie powtarzał w rozmowie, że "wszystko chce załatwiać sam" i łatwo odgadnąłem kontekst jego wypowiedzi, co sam na owym piwie potwierdził.

PKP

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 941 (1007)

#9705

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ponownie nagłośnienia.
Jak wiadomo w świecie muzyki wielu jest artystów, a jeszcze więcej "gwiazdek", ale z czasem można się na takich uodpornić jak ja z kolegą w tym przypadku.
Obsługiwaliśmy niewielki "festiwal" muzyki rockowej (bardziej przypominało to wiejski festyn, ale cóż). Gwiazdą wieczoru miał być jakiś lokalny zespół młodzieżowy. Wszystko przebiegało sprawnie do połowy imprezy. Wówczas pojawili się "gwiazdorzy". Na moje nieszczęście przyczepił się do mnie ich gitarzysta prowadzący, młodszy ode mnie na oko o jakieś 3-4 lata. Na dzień dobry, dostałem opierdziel dlaczego jego piec, efekty i kable leżą na scenie, a nie są trzymane pod kluczem, następnie jako członek OBSŁUGI miałbym mu przynieść obiad z cateringu (sic!). Gdy jeszcze na spokojnie wyjaśniłem mu, że to nie należy do moich obowiązków, a i tak nie mogę odejść zza stołu, bo stroi się inny zespół [G]wiazdor przebił sam siebie:

G - Tak, tak. Ty tu młody jesteś, pewnie twój pierwszy koncert i każdy zespół się dla ciebie liczy, ale tak to nie działa. Wiesz co się liczy? Prawdziwi artyści! Tacy jak my! Na te płotki szkoda czasu i sprzętu! Ci ludzie przyszli tu dla nas!

Ostatkiem silnej woli powstrzymałem się od komentarza. Gwiazdorzyna poszedł po coś do jedzenia. Zawołałem kolegę i zanim podszedł miałem w głowie ułożony cały plan.

Gwiazdor powrócił i oczywiście kontynuował swój wywód o tym jakim to nie jest wybitnym artystą i czego to ja nie wiem. Wówczas przywołałem dyskretnie [K]olegę.

G - ...No widzisz, tak to z młodymi w ekipie jest. Nie odróżniają hołoty od artystów!
K - Młody! Telefon do ciebie! (podszedł do mnie z telefonem)
J - Kto to?
K - "Kazimierz" jak zwykle.
J - (do G) Przepraszam na chwilę. (do tel) Tak panie Staszewski? Hehe... No dobra, sorry! Co jest Kazik?

Stałem tyłem do "gwiazdora", ale kolega stwierdził, że tak pięknego pomieszania opadu szczęki i wytrzeszczu oczu nigdy nie widział. Gdy skończyłem "rozmowę", natręta już nie było.

A rozmawiałem z drugim kolegą, stojącym za sceną.

nagłośnienia

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 785 (903)

#9421

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Krótka historia z dziś.
Po praktycznie całym dniu na uczelni padałem na twarz, jednak po złapaniu oddechu naszła mnie ochota na jedno symboliczne piwko. Ruszyłem, więc do pobliskiego marketu. Ludzi całkiem sporo, głównie obozujący na WSP studenci. Wziąłem ulubionego Żubra i ustawiłem się w kolejce. Gdy byłem już na wysokości kas poczułem, że ktoś napiera na moje plecy. Zignorowałem, bo pomiędzy kasami miejsca rzeczywiście mało, ale ów ktoś napierał na mnie coraz mocniej. Miarka się przebrała, gdy poczułem rękę na tylnej kieszeni (miałem tam klucze, trochę drobnych i przypięte łańcuchy). Wyjąłem z uszu słuchawki, złapałem wścibską rękę i odwróciłem się z wściekłym "Kurrrr...".
Za mną stał typowy, dyskotekowy "żelik" w okolicach mojego wieku. Gdy zobaczył moją twarz, spalił cegłę i wydukał:
-Ku**a! To nie laska!
I zwiał w stronę duszących się ze śmiechu kumpli w tyle kolejki.

Zastanawia mnie tylko czy chodziło mu o to, że dziewczynę niby łatwiej okraść czy rozpędził łapska w innym celu? O.o

market

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 893 (995)

#9335

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakieś 2-3 lata temu poważnie pogorszył się mój stan zdrowia. Po bardzo wielu piekielnych historiach postawiono (w sumie przez przypadek) ostatecznie diagnozę - zakrzepica żył. Wylądowałem w szpitalu akademickim we Wrocławiu na oddziale angiologicznym, wywołując precedens "Jak to? 18 lat i zakrzepica? To niemożliwe", przez co moim przypadkiem zainteresował się sam ordynator.

Matula wykorzystując moment, poprosiła o wyjaśnienie mojej postury i apetytu (o których wspominałem w wcześniejszej historii z "Babcią"). No to dodatkowe badania, dodatkowe dni w szpitalu, ale wyniki nic nie wykazują. Nie pozostało nic innego i przydzielono mi lekarza dietetyka. Badanie proste, mam przez trzy dni jeść jak w domu i zapisywać co i o jakiej godzinie, pielęgniarki pozwoliły korzystać "na lewo" ze swojej mikrofalówki w ich pokoju socjalnych, mama nazwoziła pełno ulubionych smakołyków. A ja jak to ja, na raz zjadłem połowę i musiałem przez resztę "badania" oszczędzać.

Po trzech dniach notowania idę na zabiegowy. Tam ów lekarz i dwie praktykantki. Jedna wzięła moje notatki, liczy, liczy, zapytała o kilka szczegółów, znowu liczy. Minę miała niewyraźną, zawołała koleżankę, a ta tak samo, liczenie i pytania. Po chwili pierwsza wypaliła:
[P]raktykantka 1 - Pan tu jakieś głupoty napisał! Niemożliwe by pan to wszystko zjadł!
Zapewniłem o swojej niewinności i wtedy wtrącił się [L]ekarz
L - Co tu się dzieje?
P1 - Panie doktorze, on nakłamał w diecie, niech pan sam spojrzy!
Lekarz spojrzał w moje notatki, na mnie znów, w notatki. Nagle pyta
L - Dlaczego jest taka różnica między pierwszym a następnymi dniami?
[J]a - Po prawdzie panie doktorze, jak mi mama przywiozła jedzenie po tych szpitalnych obiadkach to pierwszego dnia połowę zjadłem i mi brakło...
L (do praktykantek) - Tyle godzin praktyk i takich rzeczy nie widzicie? Niech mi pan powie, a jakby był pan w domu to jakby wyglądały pana posiłki?
Opowiadam po kolei, doktor zapisuje, a praktykantki zaglądają mu przez ramię robiąc się coraz bardziej blade i z większymi oczami. Ja na ten widok panika ("zaraz powiedzą, że mam raka, AIDS albo inne paskudztwo").
L - Pali pan?
J - Paczka na około 2 dni (jedna praktykantka aż "usiadła" na szafce)
Ja już całkowita deprecha. Lekarz pomyślał chwile, wpisał coś w kartę na wyniki i kazał wracać na salę.
Przy obchodzie był mój lekarz prowadzący, więc pytam co napisał tamten. Pani doktor poszukała parsknęła śmiechem i wskazała mi w karcie, a tam jak byk dosłownie taki wpis:

"Nierealnie szybki metabolizm. Nie mam pojęcia co mu jest! Zróbcie mu badania genetyczne! Nie przysyłajcie mi już takich przy praktykantach! Ciężko przyswaja żelazo"

szpital

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 788 (858)