Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Aeri

Zamieszcza historie od: 1 lipca 2011 - 23:54
Ostatnio: 11 lutego 2014 - 6:23
  • Historii na głównej: 4 z 47
  • Punktów za historie: 5525
  • Komentarzy: 58
  • Punktów za komentarze: 145
 
zarchiwizowany

#32439

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Uwaga, szokujące i nie dla wrażliwych

Historia o hydraulikach przypomniała mi moją. Coś się stało, kibelek się zapchał i odetkać się nie jak nie chce - decyzja zadzwonimy, Pan naprawi. Naprawił bez problemów (stare ściany się posypały i coś wpadło do rury no i wyciągnął pan kilka cegieł. Osoba ze mnie ciekawska i zapytałam co dziwnego znalazł w rurach jeszcze. Odpowiedź całkowicie poważna zszokowała mnie.

Pan hydraulik wyciągnął z rury niemowlaka. Nie.. nie żartował

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -2 (90)
zarchiwizowany

#32444

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Napisałam raz, ale mało jasno (skargi w komentarzach) więc napiszę ponownie. Ponownie ostrzegam że nie dla wrażliwych i proszę czytać na własną odpowiedzialność.

Wypadek był taki że kibel się zapchał, więc wezwaliśmy hydraulika, ponieważ żadnymi sposobami nie udało się odetkać. Okazało się że ktoś z góry musiał coś robić bo w rurze hydraulik znalazł gruz i cegły. wyciągnął i było wszystko ok.

Coś mnie podkusiło żeby zapytać co najdziwniejszego znalazł Pan w rurach (w całej swojej karierze).

Okazało się, ze pewnego dnia (kilkanaście albo więcej lat temu) Pan wydobył z rury martwego niemowlaka, bo jakaś osoba uznała chyba, że dziecko to chyba za duży ciężar.

Byłam w szoku..

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 181 (289)
zarchiwizowany

#32324

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wiele lat temu (5, 6 albo więcej) wypożyczyłam dwie książki, które niestety zgubiłam. W zamian kupiłam nowe tego samego autora, ale inny tytuł (nie mogłam znaleźć wtedy akurat tego tytułu) oraz oddałam kilka bardzo fajnych ale starych książek, aby biblioteka nie była stratna. Wszystko było załatwione, dogadane z panią bibliotekarką. O sprawie zapomniałam.
wczoraj dostałam powiadomienie do zapłaty - kara za przetrzymanie książek. Nieee, nie powiadomienie z biblioteki ale pismo od komornika czy z sądu. W piśmie były wyszczególnione opłaty:
kara za przetrzymanie - x zł
zwrot kosztów za książki - 2x60 zł (można je kupić za max 40)
koszty sądowe czy inne opłaty - y zł

Biblioteki...

biblioteka miejska

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 78 (160)
zarchiwizowany

#17533

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O piekielnych sprawozdaniach.
Jeżeli ktoś miał laborki z fizyki/elektroniki/etc. na studiach to wie jakie upierdliwe czasami bywa ich pisanie. Jeżeli ktoś nie wie to to wygląda tak: przez około 3 h robi się jakieś ćwiczenie/robi pomiary albo jeszcze coś i spisuje się wszystko, a potem ładnie na kartkach A4 wydrukowane z wykresami i obliczeniami oddaje na następnych zajęciach.

Pierwsza opowieść o panu z elektroniki. Oddaje sprawozdanie, po sprawdzeniu dostaję ocenę - nie zaliczyłam i muszę poprawić. Do tego akurat sprawozdania była instrukcja napisana przez owego Pana w internecie, więc zrobiłam wszystko tak jak na instrukcji. Sprawdzenie - źle. Zgłupiałam, wzięłam sprawozdanie i sprawdzam czy jest zgodne z instrukcją. Wniosek - albo ja jestem głupia, albo instrukcja ma jakieś błędy, albo ja zrobiłam jakiś błąd, którego znaleźć nie potrafię. Pytam Pana co jest źle:
[P]: Wszystko!
[ja]: ale jak, nie rozumiem
[P]: całe sprawozdanie jest złe

Wtedy dowiedziałam się, że nie należy zwracać uwagi młodemu ambitnemu Panowi, że może zrobił coś źle, bo okazał się Alfą i Omegą i jak jest coś nie tak to tylko moja wina.

Inna historia była o Pani od fizyki - laboratorium.
Nie było mnie na pierwszych zajęciach (na których tłumaczyła jak u niej robić sprawozdanie), ale uzupełniłam te wiadomości na konsultacjach.
Sprawozdanie miało się składać między innymi z punktu który miał mieć nazwę " dyskusja błędów". Podczas JEJ tłumaczenia dowiedziałam się, że mają być to OPISY [WAŻNE!] typu: "błędy w pomiarze były spowodowane bal, bla, bla".
Ogólnie jej sprawdzanie wyglądało tak:
1.znajdywała jakiś błąd (czasami 1 czasami 3) i oddawała sprawozdanie do poprawy
2. Poprawione sprawozdanie sprawdzała i znajdowała kolejny błąd i tak aż do wyczerpania możliwych błędów.
Sytuacja [ja] i [P]ani:
Pani zaznaczyła błąd i oddała sprawozdanie jako niezaliczone - błędem jest nie domknięty nawias typu: 12 [km a nie 12 [km]
[ja]: Ale dlaczego to sprawozdanie jest jako niezaliczone, skoro już tylko nawiasu brakuje (no chociaż 3 mogła dać)
[P]: Bo są jeszcze inne błędy
[ja]: To może Pani zaznaczy wszystkie, to od razu je poprawię
[P]: Nie chce mi się
Po jakimś czasie pojawiały się już całkowicie poprawione sprawozdania, ale dalej nie przyjęte z powodu braku "dyskusji błędów". Zgłupiałam kiedy oddałam kilka praz z "dyskusją błędów" na pół strony i dalej (zdaniem Pani) jest jej brak. Idę do niej na konsultacje, mówiąc, że nie wiem już o co chodzi i co mam źle. Kobieta tłumaczy "dyskusja błędów to jest WYLICZENIE błędów". Ja się upewniłam czy na pewno jej o to chodzi i podopisywałam wyliczania błędów o które prosiła.

Wnioski z obu historii: Takim ludziom nie można powiedzieć, że coś innego tłumaczyli, a potem czego innego oczekują. Pan okazał się po prostu nie kompetentny (tłumaczył z błędami i miał wiele wpadek) i bardzo szybko przestał nauczać na uczelni. Najważniejsze - nie kłócić się, bo się nie zaliczy.

sprawozdania

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -4 (144)
zarchiwizowany

#17261

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia o lekarzach, pechu w chorobie i "koleżance". Długa ale ważne jest opisanie wszystkiego.
Podczas jednego semestru miałam długą przygodę z chorobą. Pewnie każdy z was miał tak: objawy pojawiają się w piątek i do poniedziałku jesteście zdrowi. Co najmniej denerwujące. Ja miałam podobnie.

WAŻNE!
Gorączka, która pojawiła się w piątek i ból gardła - zwykłe przeziębienie. Wzięłam garść tabletek i zawinęłam się w naleśnika. Sobota i niedziela - dnie w których o lekarza trudno - to dalej ssanie tabletek na gardło i inne aspiryny. W poniedziałek jeszcze gorączka trzymała, więc w myśl zasady - lepiej całkowicie się wykurować niż iść na zajęcia ;-) - poszłam na zajęcia we wtorek. Środa i czwartek w miarę dobrze, ale w piątek zaczyna się wszystko od nowa.

Mam nadzieję, że można się trochę zdenerwować, że drugi weekend stracony, ale nic w poniedziałek poszłam do lekarza i diagnoza - zapalenie gardła (przyjęta zostałam dobrze). Przepisany antybiotyk.

Tu muszę napisać, że biorę antybiotyk poprawnie, czyli do skończenia opakowania i nie przestaję "bo już mi lepiej" aby wybić wszystkie paskudy.

No i rzeczywiście spokój.. był.. przez około tydzień. Zaczynam zastanawiać się "co jest ze mną, przecież chorowita nie jestem". W tym momencie już chyba ze3-4 razy mnie nie było na poniedziałkowym wykładzie(ważne!).

Kolejny lekarz, tym razem przyjęcie typu "następny i byle szybko" cała wizyta chyba minuty nie trwała. Nie zdążyłam powiedzieć nic poza "gardło mnie boli" a już trzymałam receptę na kolejny antybiotyk. Tym razem diagnoza (usłyszana prawie za drzwiami) - angina. Znowu pomogło, znowu na jakiś tydzień, może dwa (nie pamiętam).

Trzeci lekarz, ale przygotowana na możliwość trafienia na "szybkiego lekarza" od wejścia zaczęłam opowiadać, że już z miesiąc weekendy spędzam w łóżku i jak biorę antybiotyki to gorączki nie mam a jak tylko przestaję to wracają objawy. Tym razem lekarz mnie zbadał i zdiagnozował jakąś bakterią trudną do zabicia, strasznie uciążliwą [bla, bla bla...]. Dał mi mega silny antybiotyk, jakieś osłony dodatkowe (poza normalną), ogólnie podczas brania tych tabletek źle się czułam, ale lekarz ostrzegał, że tak będzie, więc się nie martwiłam.

W taki sposób straciłam około 2 miesiące weekendów + poniedziałki, czasami też wtorki. Uznacie, że nie jest to piekielnie, bo nie stało mi się nic strasznego. W sumie nie, z jednym wyjątkiem.

Nieszczęsny wykład w poniedziałek. Byłam na nim na początku semestru ze 2 razy, potem podczas chorób na jakimś się pojawiłam, a po chorobach (chorobie?)były jeszcze jakieś 2 zajęcia. Z prowadzącym nie było problemów, bo zajęcia nieobowiązkowe. Problemem okazała się "koleżanka" z którą, jak mi się wydawało, miałam dobry kontakt. Ludzie z grupy często pożyczali skserować notatki, akurat ktoś jej oddawał te, które chciałam pożyczyć i skserować. Jak zapytałam czy mogę usłyszałam:

- Nie
- Dlaczego?
- Bo nie było cię na wykładach

Odpowiedź zbiła mnie z tropu, ale to żart nie był. Ona nie wierzyła, że byłam około 2 miesiące chora, a ja nie zamierzałam jej tego udowadniać.

koleżeńska życzliwość

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -5 (101)
zarchiwizowany

#17227

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O piekielności "humanistów" (tutaj o ludziach bojących się matematyki i fizyki).

Pewnego pięknego dnia spotkałam się z dawno niewidzianą koleżanką, potem jeszcze z jej koleżankami i takie "babskie" gadanie. Z tym że koleżanki wszystkie na kierunkach typu bibliotekoznawstwo (nie mam zielonego pojęcia co tam się robi), a ja jedyna z politechniki. Jedna z dziewczyn opowiada o jakimś fascynującym i niezwykłym projekcie i jak podczas tego robiła ankiety. Celem podtrzymania rozmowy chciałam opowiedzieć jak z pewną grupą zaczynamy robić robota (wiedząc, że nie znają się na elektronice nie zamierzałam zanudzać szczegółami technicznymi). Zaczęłam zdanie "a wiecie, ja ze znajomymi mamy zamiar zrobić robota, który.." tu zdania nie dokończyłam, bo wszystkie jak jeden mąż odwróciły się mówiąc "aha" i zaczęły rozmawiać o czymś innym.

Wyjaśnienia dla czytelników:
1.Jeżeli chodzi o robota, to żeby było jasne - to nie jest takie hop-siup, tylko ciężka praca z której byłam dumna, więc oczami wyobraźni widziałam już "wow robisz robota? O.o".
2.Na 100% mnie usłyszały, bo wszystkie patrzyły się na mnie czekając co powiem, ale po słowie "robot" straciły jakiekolwiek zainteresowanie.

Wyjaśnienia dla mnie

1.Ich "humanistyczne" umysły maja reakcję obronną na jakiekolwiek przejaw terminologii technicznej a słowo "robot" może doprowadzić do tego, że usłyszą nowe wyrazy typu "układy scalone", co może spowodować zwarcie i pewną śmierć.
2. Ich inni znajomi robią bez przerwy różnego rodzaju maszyny i opowieść o kolejnym robocie by ich zanudziła.

Innym razem ja byłam trochę piekielna dla humanisty, który w sumie też był piekielny. Ów humanista bez przerwy robił wywody czemu humaniści są lepsi i bardziej wartościowi od "ścisłowców". Bez nich nie było by kultury i sztuki. Zaczął przekraczać granicę mówiąc "po co komu fizycy/matematycy/inżynierowie". Jemu fizyka nie jest potrzebna do życia bo dla niego ważne ze samochód jedzie, a nie ważne jak to się dzieje. Ogólnie super rasą i przyszłością tego świata są humaniści, a inżynierowie i wszyscy techniczni to głupcy nie umiejący czytać.
Pomyślałam o wszystkich mostach, drogach, budynkach i innych rzeczach stworzonych dzięki "nie-humanistom" po czym powiedziałam: "może Twój samochód który zaprojektujesz będzie ładny, ale mój będzie jeździł". Po czym odeszłam zadowolona widząc minę mojego rozmówcy wyrażającą brak jakichkolwiek szarych komórek w jego mózgu.

Nie chcę tutaj mówić "humaniści są niepotrzebni" bo świat taki jaki teraz mamy zawdzięczamy im i ścisłowcom. Chodzi mi o ignorancję ludzi nie umiejących całkować z jaką często się spotykam.

ignorancja

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -7 (27)
zarchiwizowany

#17198

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Będzie krótko, ale na temat. Słowem wstępu - znam dwóch braci:
Starszy skończył studia na politechnice, pomaga rodzinie z komputerami, zwłaszcza bratu, który kompletnie się na nich nie zna(samemu nic nie zainstaluje w komputerze).
Młodszy za to humanista, konkursy jakieś wygrywał, swoją małą książkę napisał, ogólnie z pisaniem nie ma problemów.

Historia właściwa:
Starszy, żeby skończyć studia musiał napisać magisterkę, co było dla niego mordęgą. Uczciwy chłop, to sam pisał a nie kopiuj/wklej. Jak była gotowa poprosił brata i znajomych o pomoc - sprawdzenie błędów. Piekielny okazał się brat, który poprawił mu to za "jedyne 200 zł". Starszy zgodził się, ale postanowił, że następne naprawy kompa już nie będą gratis.

Ja się tylko pytam - jakim trzeba być bratem, żeby za przeczytanie pracy i zaznaczenie czy coś jest nie tak wziąć 200zł?

W komentarzach pojawiła się obrona przedsiębiorczego brata, wiec muszę napisać, że nie była to profesjonalna korekta czyli siedzenie kilka dni nad tekstem, ale zwykłe sprawdzenie ortografów i ewentualne zwrócenie uwagi "to zdanie nie ma sensu".

brat

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 148 (218)
zarchiwizowany

#16831

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przypomniała mi się historia, nawet kilka (więc może być długo, ale warto) o piekielnym sąsiedzie z góry.

Pierwsza jest taka, że budowaliśmy garaż, a dość blisko miejsca gdzie miał stanąć jest zabytkowy mur. Sąsiadowi chyba się nudziło, więc chciał nam jak najbardziej uprzykrzyć całe budowanie. Najpierw wysłał pismo, że tam garażu nie powinno być bo tam stoi ów mur (żeby to jeszcze jakiś wielki zabytek był, ot mur, gdzie miejscami widać kamienie, ale cały wygładzony, pomalowany a przez lata kilka graffiti się pojawiło). Decyzja taka, że między murem a garażem ma być taka a nie inna odległość. Kilka lat później zbudował sobie dwa garaże (A co!), zabierając kawałek podwórka dla dzieciaków. Żeby oba się zmieściły, to już jego jest tuż obok muru, ale tego się nikt nie czepia.

Druga to taka, ze zrobił sobie remont. Co w tym strasznego? Przecież każdy ma prawo remontować. Ja nie mam pojęcia co on tam robił, ale przez prawie ROK codziennie od 8.00, a czasami od 7.00 do wieczora wiertarka, młotek, wiertarka młotek i pełno innych odgłosów niemalże bez przerwy. Na to rady nie było, przez niecały rok można było zapomnieć o odpoczynku w mieszkaniu.

Dochodzimy do trzeciej historyjki, która była następstwem remontu. W naszym bloku każdy używa piecyka gazowego do podgrzewania wody (popularnie zwany junkersem), każdy też ma swój komin aby się nie zaczadzić. Po bolesnym remoncie sąsiada, nasz piecyk zaczął odmawiać posłuszeństwa. Zastanawiamy się co jest, przecież piecyk nowy, fachowiec sprawdza, ale wszystko ok, mimo to zdarzają się wypadki. Przykładowo leje się ciepła woda, on po chwili gaśnie, ale gaz dalej się ulatnia, sama prawie nie straciłam przytomności. Przyszli kominiarze i stwierdzili że sąsiad podpiął się pod nasz komin. Nic się nie dało zrobić, bo kominiarzy nie wpuścił, tylko pismo spółdzielnia wysłała, żeby to naprawił. Po kilku tygodniach wysyłali kominiarzy i dowiadujemy się że sąsiad dalej używa naszego komina. Do tego zamknął się w domu i udaje, że go nie ma (a wiemy, że był bo chciał przez komin zabrać szczotkę kominiarzom). Ogólnie poszła sprawa do sądu, bo przecież takie coś to narażenie życia, a facet się zabunkrował u siebie i nie ma jak z nim porozmawiać. Policja była - tym panom też nie otworzył a sprawę umorzono. Na jego nieszczęście spotkał wściekłą matkę na schodach, a ta go zjechała z góry na dół, po czym w cudowny sposób udało mu się podpiąć do jego własnego komina.

Wybaczcie, że długo. Dodam jeszcze tylko, że facet ponoć ma córkę i żonę, ale ja osobiście ich nie widziałam. Do tego sam każdemu chyba zakładał sprawy o niedorzeczne rzeczy i przemyka się tylko, żeby na nikogo nie wpaść przypadkiem.

sąsiedzi

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 68 (146)
zarchiwizowany

#16763

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Napiszę o przyjaźniach damsko - damskich, będą dwie historyjki, które zniechęcają do "psiapsiułek.

Pierwsza jest dla mnie bolesna, bo przyjaźń od pierwszej klasy podstawówki. Ja i Anna(tak ją nazwijmy)nie rozłączne przez 6 lat podstawówki, porem 3 lata gimnazjum cały czas razem i w jednej klasie, dopiero w liceum zaczęło się pogarszać, bo dwie różne klasy pozwalały na widywanie się tylko na przerwach. Nowi znajomi i pierwsze miłości sprawiły, że widywanie stało się coraz rzadsze. Normalne niby, ale spotkania w liceum wyglądały tak:

Ona siedzi z koleżankami, rozmawia z nimi, ja przychodzę i poza "cześć" żadnej reakcji. Często byłam po prostu ignorowana. Przykładowo - przerwa "obiadowa" (chyba 20 min) na której ona czyta książkę, przysiadam się, na moje cześć kiwnięcie głową i czytanie dalej. Stwierdziłam, że jak nie chce to ja nie będę już za nią latała, ale smutno mi było.

Koniec tej historii odbył się na studiach. Dzięki ówczesnej naszej-klasie przypomniałyśmy sobie "jak fajnie było w podstawówce i gimnazjum". Zauważyłam chęć odnowienia kontaktów co mnie nawet ucieszyło. Spotkania wyglądały tak:
Spotykamy się w pubie, z jej znajomymi. Ona rozmawia z koleżankami, ja z nowo poznanymi ludźmi. Stwierdziłam, ze nie ma sensu wracać do takich znajomości.

Druga historia jest dla mnie dziwna. Pierwszy rok studiów, poznanie nowych ludzi i nowych koleżanek. Jedna wydała się bardzo sympatyczna, od razu się polubiłyśmy. Razem idziemy coś zjeść, razem do centrum handlowym, umawianie się na jakiś film, ogólnie znajomość wychodząca poza uczelnię. Pewnie wiecie jak wygląda zwyczajowe przywitanie dwóch bliskich koleżanek. Przyjacielskie tuli-tuli i całusy w policzki. Tak to wyglądało przed wakacjami. Po wakacjach z mojej strony przywitanie takie samo, ona jakoś tak niechętnie. Ze zwyczajowego buzi w policzek zostało miłe "cześć". Podchodzę pogadać - ucieka "bo jej się coś przypomniało". Ogólne unikanie mnie. Pytam czy coś się stało, ogólna odpowiedź "wydaje ci się". Zasadę mam, że nie będę ludzi na siłę uszczęśliwiać swoją osobą, jak będzie chciała to podejdzie. Aktualnie nie zauważa mnie na ulicy, ani w autobusie.

Może to nie są piekielne historie, ale ja się pytam - Co jest? Może ze mną jest coś nie tak, że nagle ktoś przestaje mnie znać, może to one uważają, że nagłe zerwanie kontaktów. Jeżeli ktoś miał podobnie napiszcie w komentarzach.

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -16 (34)
zarchiwizowany

#16692

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O Piekielnej służbie zdrowia. Będzie długo, ale proszę o cierpliwość.

Historia stara, która przydarzyła się ciotce która rodziła. Tak jakoś wyszło, że termin wypadł w okolicy Bożego Narodzenia. Badania i takie tam - wszystko ok, zapisanie na cesarkę z powodu dużej wady wzroku (dla niewtajemniczonych: przy dużej wadzie wzroku rodzić samodzielnie nie można, bo albo się ekstremalnie pogorszy wzrok, albo oślepnie). 24, albo 25 grudnia- ogólnie cisza i spokój, dopiero późnym wieczorem (na pewno po 20.00) zaczynają się skurcze.

Przyjazd do szpitala, przy rejestracji siedzi jakaś niekompetentna osoba i obsługuje ciotkę, która zaczyna rodzić karze czekać (sic!). W końcu łaskawe przyjęcie do szpitala, potem traktowanie takie:

- Pani sobie pójdzie tam, weźmie piżamkę szpitalną a potem tam i się przebierze.

Takie dreptanie to tu, to tam, odbywało się samemu, bo mąż nie był upoważniony wejść. Żadna pielęgniarka też nie pomogła kobiecie, która co chwila ma skurcze, które są bardzo bolesne. Do tego w piżamce i kapciach po korytarzu, w którym nie było ciepło nawet jak się w kurtce stało. Potem jeszcze iść na 2-gie piętro po USG, na inne po coś innego, wszystko schodami, bo szpital dba o kondycje przyszłych matek.

W końcu udało się dostać na salę porodową a mężowi udało się dojść pod drzwi i czekać. Miała być cesarka - takie skierowanie, ale figa. Lekarzom się odwidziało i "siłami natury będzie lepiej". Dziecko wyjść nie chce, zaczyna się wyciskanie, czyli pielęgniarki skaczące po brzuchu przyszłej matki. Przyszły ojciec zdenerwował się i jakieś kilkaset złotych później lekarz łaskawie zgodził się na cesarkę i to był najlepszy pomysł. Dlaczego? Dziecko było obwiązane pępowiną i za każdym razem kiedy pielęgniarki naciskały na brzuch było duszone.

Wszystko wydarzyło się 9 lat temu, kuzynowi nic nie jest, tylko teraz smuci się z powodu końca wakacji.

szpital

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 182 (204)