Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Grim

Zamieszcza historie od: 2 kwietnia 2011 - 13:46
Ostatnio: 11 października 2012 - 15:47
  • Historii na głównej: 35 z 46
  • Punktów za historie: 19426
  • Komentarzy: 144
  • Punktów za komentarze: 1086
 

#24530

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dialog dwóch starszych pań na ulicy. Jednej z nich towarzyszy rozbrykany kilkulatek.

- O, a dzisiaj malutki bez szeleczek?
- A wie pani, że ja to nigdy mu nie zakładam. Tłumaczę jego matce, że to nie można, przecież dziecko nie jest psem, żeby go tak na smyczy ciągać.

Tak perorując, trzymała kurczowo w dłoni szalik, owinięty ciasno wokół szyi chłopca, by nie odchodził za daleko.

Ulica

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 771 (819)

#22829

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Biblioteka.
W grudniu, z okazji Świąt, pewna biblioteka (którą staram się omijać szerokim łukiem, jednak czasem muszę się ugiąć) ogłosiła "amnestię". By odzyskać woluminy, które czytelnicy przez roztargnienie przed laty zachomikowali w swoich mieszkaniach (a potem nie oddawali drżąc przed narastającą karą), wszystkie opłaty za przetrzymanie, zostają w grudniu zniesione.

Podczas przedświątecznej wizyty w wypożyczalni słyszę dialog:
- Chciałem zwrócić książkę.
- To będzie 45 złotych kary.
- Ale... przecież amnestia...
- Panie, ale nie na takie kwoty!

Po wyjściu zacząłem się zastanawiać, czy to rzeczywiście odgórne zarządzenie, by ściągać powyżej pewnych kwot, czy też pani z wypożyczalni miała niezaksięgowane 45 złotych więcej na prezenty.

Biblioteka

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 464 (522)

#21626

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jeden rok nauki w gimnazjum zmarnowałem przez decyzję o wybraniu pewnej prywatnej szkoły, rzekomo "nastawionej na humanistów" i zbierającej szalenie pochlebne opinie w mieście, jako najlepsza tego typu placówka. Ponieważ ja od najwcześniejszych lat szkolnych zadeklarowany human, stwierdziłem, że to może być to. Gimnazjum było katolickie, ale wówczas mi to nie przeszkadzało - zresztą nie było ani mundurków, ani obowiązkowych nabożeństw (poza mszą na rozpoczęcie i zakończenie roku szkolnego), więc pod tym względem nie było źle. Czesne wysokie, ale tłumaczono to tym, że budynek nowiutki (prawda) i najwyższej klasy kadra nauczycielska (nieprawda).
Z faktu, iż szkołą zawiadywał ksiądz dobrodziej, wynikała jednak jeszcze jedna, ważna niedogodność - większość nauczycieli przedmiotów humanistycznych była duchowna. Nie robiłoby mi to większej różnicy, gdyby nie jedna persona - Siostra Barbara.

Siostra była całkowitą ignorantką, jeśli idzie o literaturę, a z gramatyką radziła sobie niewiele lepiej. Gdyby nie korki i samodzielna lektura, nie wiem, czy udałoby mi się nadrobić materiał. Siostra chętnie wybierała książki spoza obowiązkowego kanonu, na czele z jej ukochanym "Przeminęło z wiatrem", które omawialiśmy... trzy miesiące. Przez resztę roku zdążyliśmy przerobić parę romansów z wieku XIX i kilka wierszy miłosnych, w ogóle się nie zbliżając do wymaganego rozporządzeniem materiału.

"Omawianie" jej lektur natomiast polegało nie na ich analizie, rozbiorze na czynniki pierwsze, interpretacji, wyszukiwaniu motywów czy jakiejkolwiek pracy nad tekstem, tylko rozpoczynało się idiotycznie szczegółowym (z pytaniami o elementy odzieży i ich kolor np.) sprawdzianem z treści książki, a następnie czytaniu poszczególnych scen po kolei i pytaniach, czy "nam się to podoba, czy nie." Gdy się nie podobało, siostra stawiała jedynki lub wyrzucała za drzwi.

Było kilka skarg do dyrektora, jednak wszystkie puszczone mimo uszu - siostra miała bowiem opinię "wybitnej specjalistki i świetnego pedagoga", a rodzice szybko odpuszczali, postraszeni przez ojca dobrodzieja, że jak będą bruździć, to ich pociechy stracą swoje miejsce w tym cudownym przybytku oświaty i wylądują w hańbie i sromocie w najgłębszych czeluściach edukacyjnego piekła, czyli REJONIE.

Siostra postanowiła "wyjść nam naprzeciw" któregoś dnia i obiecała omawianie książki, którą my sami zaproponujemy. Wygrał "Władca Pierścieni" (nie wiem, czy wpływ na decyzję miał fakt, że tytuł rzucił syn jednej z nauczycielek) i zgodziliśmy się przeczytać całą trylogię. Gdy mieliśmy zacząć omawianie, siostra po trzydziestu minutach zajęć przyznała się z prostotą, że książki nie przeczytała, zaczęła pierwszy tom, ale ją znudził, resztę poznała ze streszczeń z internetu. Zresztą omawianie szybko się skończyło, bo trwało może dwie, trzy lekcje.

Kroplą dopełniającą czarę było wyrzucenie mnie za drzwi (nie pierwsze zresztą i nie ostatnie podczas tego roku) za to, że na przerwie czytałem "Folwark Zwierzęcy" Orwella. Dowiedziałem się, że regulamin szkoły (lub jego alternatywna wersja, obowiązująca w siostry głowie) ZABRANIA CZYTAĆ NA PRZERWACH, a co dopiero takich autorów.

W drugiej klasie przeniosłem się do gimnazjum rejonowego. Miałem olbrzymie braki i opóźnienia z niemal wszystkich przedmiotów (poza niemieckim, który jako jeden z niewielu stał na przyzwoitym poziomie). Nadrobienie materiału kosztowało mnie mnóstwo samodzielnej pracy i nieprzespanych nocy. Z wielu szkół, które z różnych powodów odwiedziłem w trakcie mojej edukacji, ten jeden rok u księdza dobrodzieja wspominam zdecydowanie najgorzej.

Katolickie Gimnazjum Humanistyczne

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 548 (642)

#21606

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilkanaście lat temu, gdy uczęszczałem do podstawówki, moja klasa w ramach WF-u miała załatwione wizyty na basenie raz na tydzień. Ponieważ pływalnia była od szkoły w centrum miasta daleko, a uczniów chętnych do pływania niewielu, szkoła dogadała się z sąsiednią PSP odnośnie wspólnego wynajmu autokaru. Ponieważ sąsiedzi mieli większy i lepiej usytuowany parking, obie placówki zgodziły się, żeby kierowca zabierał dzieci stamtąd, a nasza klasa po prostu będzie dochodzić tam chwilę później.

Któregoś dnia razem z kolegą właśnie przecinaliśmy przejście dla pieszych przed sąsiednią szkołą, gdy na ulicę wyjechał z dziką prędkością duży fiat. Kierowca zahamował z piskiem opon tuż przed nami, po czym wychylił się z wozu i zaczął ciskać epitetami, poczynając od "durnych gówniarzy", a kończąc w rejonach mocno wulgarnych. Zestresowani bylibyśmy mocno, bo maska fiata zatrzymała się właściwie kilka centymetrów od nas, a w dodatku (dzięki egzaminom na kartę rowerową) na tyle obeznani z podstawami ruchu drogowego, że zaczęliśmy krzyczeć na faceta, informując, że raz - tu jest ograniczenie prędkości (bo szkoła), dwa - już na przejściu byliśmy, więc powinien nas puścić. Kierowca jeszcze chwilę się pieklił, po czym odjechał, gdy zeszliśmy z pasów. Mój kolega krzyknął za nim jeszcze, ośmielony już nieco, "Kto panu dał prawo jazdy?" i... wtedy się zaczęło.

Facet zatrzymał gwałtownie auto na ulicy, po czym, rozjuszony, zaczął biec (zostawiając samochód otwarty na oścież) w naszą stronę. Nim kolega się zorientował, facet chwycił go za koszulkę na plecach, aż szwy zatrzeszczały, i wciąż biegnąc wpadł do szkoły. Poleciałem od razu za nimi, obserwując rozwój wypadków. Kierowca, krzycząc, wpadł do gabinetu dyrekcji i wrzasnął na dyrektorkę:
-ŚWIETNIE PANI UCZNIÓW WYCHOWUJE! CO ZA CHAMSTWO! ŻEBY MNIE GNÓJ OBRAŻAŁ!
Skołowana dyrektorka szybko odzyskała trzeźwość myślenia i kazała intruzowi się uspokoić lub wynosić, na co ten zareagował litanią "PANI NIE WIE, KIM JA JESTEM!" i "JUŻ TU NIE PRACUJESZ!"
Podczas gdy dyrektorka usiłowała przekrzyczeć mężczyznę, sekretarka spytała ledwie żywego (i wciąż trzymanego za fraki) chłopaka, o co chodzi i z której jest klasy. Widziałem tylko plecy kierowcy (zaglądałem przez otwarte drzwi do środka gabinetu), ale mogę sobie wyobrazić jego minę, gdy sekretarka wyjaśniła, że to nie jest uczeń ich szkoły, bo nagle ucichł, puścił go i wybiegł.

Gdy kolega złapał oddech, wyjaśniliśmy sytuację i ruszyliśmy na parking, do autokaru. Tuż przed odjazdem zauważyliśmy awanturującego się kierowcę, którego spisywała policja* za zostawienie auta na środku ulicy.

*wiem, że tak szybka reakcja stróżów prawa wydaje się niewiarygodna, ale komisariat znajduje się po drugiej stronie jezdni.

Szkoła

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 590 (660)

#21594

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jako wielbiciele kuchni włoskiej, ja i moja lepsza połowa namierzyliśmy już w pierwszych tygodniach naszego pobytu w Krakowie, kilka pizzerii w okolicy mieszkania. Po krótkiej selekcji wybraliśmy tę ulubioną i przez ponad pół roku gościliśmy, ze sporą częstotliwością, jej wyroby na naszym stole. Niestety, po paru miesiącach pizzeria, do tej pory niezawodna, zaczęła przysparzać problemów...

W pewnym momencie dostawcy zaczęli regularnie się spóźniać, przedłużając czas oczekiwania o 20, 30 czy 40 minut. Na pięć zamówień na przestrzeni grudnia i stycznia - pięć opóźnionych. Dodajmy, że czas oczekiwania wynosił już przy zamówieniu co najmniej 50 minut, a zazwyczaj półtorej godziny.

Pewnego dnia gościliśmy kilku znajomych z innego miasta - zadzwoniliśmy więc zaraz po śniadaniu po pizzę na obiad, znając standardowy czas realizacji zamówień. Tym razem jednak dowiedzieliśmy się, że trzeba czekać około dwóch godzin (!), ale ponieważ mieliśmy czas, a pizza była dobra, uznaliśmy, że poczekamy.
Po dwóch godzinach i trzydziestu minutach zadzwoniłem do pizzerii, gdzie jest zamówienie.
-A to jeszcze Państwo nie dostaliście?
-Nie. Miało być ponad pół godziny temu.
-To ja nie wiem. Spytam się kierowcy.

Cisza. Po upływie kwadransa dzwonię znowu.
-Gdzie jest zamówienie?
-Właśnie wyjechało.
-Pan żartuje?
- .....
-Halo? Słyszy mnie pan?
-Przepraszam, ale nasz kierowca miał...yyy... atak serca. Musieliśmy znaleźć innego. Już jedzie.

Dostaliśmy wtedy co prawda jedną z dwóch pizz gratis, jednak uznałem, że to chyba koniec przygody z tym lokalem.

Kilka tygodni później daliśmy im jednak jeszcze jedną szansę. Nie skorzystali.

Po 30 minutowym spóźnieniu dostawcy, uznaliśmy, że przed zajęciami przynajmniej zjemy coś szybkiego na mieście, skoro na pizzę nie ma już szans.
Minęliśmy się z dostawcą w windzie. Pytał sąsiada, czy nie wie, na którym piętrze jest nasze mieszkanie. Nie odezwaliśmy się słowem.

Pizzeria "Obłąkany Symbol Krakowa"

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 444 (534)

#21637

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym, jak zostałem bestią.

Moja roczna bytność w katolickim gimnazjum obfitowała w spore ilości codziennej piekielności (pod sutan... tfu, latarnią najciemniej), jednak chyba najgorsze były epizody z udziałem klasowych dręczycieli. Ponieważ gimnazjum prywatne, żaden z nich nie był koleżką z blokowiska, którego wychowało podwórko i ulica - stali po drugiej stronie szali, wszyscy z "dobrych domów", synkowie bogatych i wpływowych rodziców, od małego wychowywani w poczuciu własnej bezkarności.

Złośliwości były różnego kalibru - od wyrzucania plecaka i książek przez okno, spuszczania przyborów w toaletach, czy wlewania coli przez otwory wentylacyjne do szafek, po zwykłe bicie. Oczywiście grupowe, bo nawet rzekomo honorowe "solówy" były obstawiane przez kilku rządnych draki kumpli.

Pewnego dnia, po kolejnym "dowcipie", podniosłem rękawicę. I wygrałem. Nim sparingpartner się podniósł, rzucili się na mnie kupą jego kumple. Co prawda nie spodziewali się, że potrafię stracić nad sobą panowanie (nie było po mnie widać, bo starałem się zawsze trzymać nerwy na wodzy) i kilku oberwało, ale i tak się nie wyrwałem, póki oni nie skończyli.

Od czasu tego incydentu miałem parę tygodni spokoju. Uznałem, że docenili mnie jako przeciwnika i dali spokój. Straciłem czujność.

Wychodziłem z WC, gdy trzech cisnęło mnie na podłogę. Po jednym na obciążenie każdej nogi, jeden blokował ręce. Jeden trzymał głowę, przyciśniętą do kafelków. Ostatni zaczął mnie okładać po głowie i plecach. Byłem unieruchomiony i miałem tylko jedną broń, którą mogłem zaatakować, by uwolnić się na chwilę od ciosów. Gdy pięść po raz kolejny zbliżyła się do twarzy, chwyciłem ją zębami i zacisnąłem szczęki.

Wszyscy momentalnie uciekli. Ja kilka minut poleżałem na ziemi, łapiąc oddech, stwierdziłem brak poważniejszych obrażeń, widocznych na ciele, umyłem twarz zimną wodą i poszedłem na lekcję. Już w drodze do sali wezwano mnie przez radiowęzeł do dyrektora.

W gabinecie siedziała zapłakana ofiara mojego, jak się dowiedziałem ze słów księdza dyrektora, "zwierzęcego ataku". Ba ręce nie było śladów krwi - owszem, była czerwona i z odciskiem zgryzu, ale nic poza tym. Mimo tego, ksiądz dobrodziej wezwał pielęgniarkę, aby zdezynfekowała i opatrzyła "ranę".

Tak dowiedziałem się, że jestem bestią. Że zastosowałem technikę obrony niegodną istoty ludzkiej, że powinienem spróbować innego sposobu, np. rozmowy. Najlepsze jest to, że chłopaki niczego nie ukryli - nie skłamali, że to np. ja ich zaatakowałem. Nie - zrelacjonowali wszystko, że leżałem na ziemi, że oni mnie trzymali i bili. Dyrektor dowiedział się dokładnie, w jakiej byłem sytuacji. Moje pytanie: "Miałem więc poczekać, aż stracę przytomność i liczyć na to, że im się wtedy znudzi bicie?" zbył milczeniem, po czym poważnie zwrócił się do już spokojnego, ale wciąż prezentującego swoją ranę i komentującego możliwe medyczne skutki takiego ugryzienia chłopaka:
-Czy jesteś w stanie mu wybaczyć?

Tak właśnie wyglądało wymierzenie sprawiedliwości. Nie przyjąłem wybaczenia. Opuściłem szkołę niedługo później.

Katolickie Gimnazjum Humanistyczne

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 806 (864)

#21052

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Brałem niedawno udział w niewielkim festiwalu komiksowym, który odbywał się w bibliotece wojewódzkiej. Impreza kameralna, dopiero rozkręcająca się, jednak parę ludzi przyszło.
Festiwal był zaplanowany na dwa dni weekendu - z tym, że w niedzielę wypożyczalnie i czytelnie działają krócej, bo wyłącznie do 14, chociaż impreza była zaplanowana co najmniej do szóstej po południu.

Jeden z zaproszonych na festiwal gości przyjechał do biblioteki kilkanaście minut przed zaplanowanym na 15 spotkaniem, po czym... zastał zamknięte drzwi. Gdy dzwonkiem przywołał ochroniarza, dowiedział się, że "Biblioteka jest zamknięta!".
Tak właśnie.
Pomimo trwania festiwalu, budynek został zamknięty punktualnie o 14, jak w każdą niedzielę.

A organizatorzy (pracownicy biblioteki zresztą) zastanawiali się, czemu po południu była słaba frekwencja...

Biblioteka

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 396 (480)

#21031

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Gdy kończyłem swoją bytność w gimnazjum, przed końcem roku dowiedzieliśmy się, że dla uczniów z wysoką średnią i dodatkowymi osiągnięciami w konkursach itp. jest w tym roku przewidziane wyjątkowe wyróżnienie w postaci STYPENDIUM DYREKTORA.

Uhonorowani mieli zostać odczytani na uroczystości zakończenia roku szkolnego i otrzymać "nagrodę pieniężną za wybitne osiągnięcia". Ponieważ do tej pory nagrodami były głównie wydania lektur (zazwyczaj już przerobionych) z Grega, do kupienia za parę złotych w księgarni taniej książki, obietnica otrzymania od dyrekcji realnych pieniędzy, podziałała na niektórych elektryzująco.

Gdy nadeszło zakończenie roku i ogłoszenie wyników, okazało się, że jestem w czołówce pięciu "najlepszych w szkole" osób i przysługuje mi owa nagroda. Zgłosiłem się więc do sekretariatu po wypłatę.

Pani sekretarka podsunęła mi arkusz z potwierdzeniem odbioru pieniędzy, kopię dla księgowości i jeszcze parę innych świstków, które podpisałem bodaj w ośmiu miejscach, jakby chodziło o przekazanie mi zawartości Fortu Knox. Następnie z nabożeństwem przyniosła pancerną kasetkę, otworzyła ją dwoma kluczami, podniosła wieko, sięgnęła do środka, po czym... wręczyła mi dziesięciozłotowy banknot i cztery monety.
"Nagroda dyrektora" wynosiła bowiem, jak się okazało, równe 26 PLN.

Później się dowiedziałem, że owo "jednorazowe stypendium" zostało wprowadzone, by zwiększyć szanse gimnazjum w rankingu szkół w mieście, jako "placówki oferującej szereg nagród i świadczeń pomocy materialnej dla uczniów szczególnie uzdolnionych".

Gimnazjum

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 955 (997)

#19530

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Chyba każdy korzystający z komunikacji miejskiej przynajmniej raz musiał jechać w takim ścisku, że po wyjściu z autobusu/tramwaju/trolejbusu potrzebuje kilku minut na to, by ponownie zlokalizować swoje narządy wewnętrzne (z ewentualnym odlepianiem ich od kręgosłupa) i upewnić się, że żadna część ciała, bagażu lub odzieży nie pozostała w pojeździe.

Ostatnio trafiłem na taki właśnie tłok. Udało mi się złapać stosunkowo niezłą miejscówkę, bo na schodkach, przy ostatnich drzwiach autobusu. Całkiem przestronnie, o ile ktoś na kolejnym przystanku nie uzna, że "On jeszcze wsiądzie, na pewno jest jeszcze miejsce".
O ile.
Okazało się, że na upartego wsiądą jeszcze dwie staruszki i sporych rozmiarów dres, który zabrał sporą część mojego miejsca. Dres, widząc, że fotokomórka w drzwiach autobusu nie pozwala im się zamknąć przez tłok, pewnym ruchem muskularnych ramion... zamknął drzwi siłą, wyłamując je z mechanicznego zawiasu. Po czym autobus ruszył.

Na następnym przystanku dresik wciska przycisk, by drzwi otworzyć. Nic. Drzwi nie reagują, zawias wyłamany. Dres zaczyna się drzeć do kierowcy, by mu otworzył, ale głos źle się niesie w pełnym po brzegi, przegubowym autobusie. Kierowca ruszył w stronę kolejnego przystanku, po drugiej stronie Wisły. Dres usiłując skruszyć opór drzwi miotaniem przekleństw i próbując wyłamać je tym razem w drugą stronę (bezskutecznie), przejechał jeszcze trzy przystanki - w zupełnie przeciwnym kierunku, niż zamierzał, jak można było wywnioskować z jego pretensji. Wreszcie, gdy tłum zelżał, przedarł się do innych drzwi i wysiadł.

O dziwo, na kolejnym przystanku drzwi otworzyły się bez problemu.

Autobus

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 644 (710)

#18522

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Parę lat temu moja babcia wynajmowała mieszkanie, które obecnie ja, po wyprowadzce na studia, zajmuję. Gdy wyprowadzał się z niego pierwszy właściciel, najwyraźniej uznał, że sprzedał swoje M3 zbyt tanio, ponieważ w ostatniej chwili wymontował wszystkie żyrandole, karnisze, klamki, a także... metalową rurę z szafy (wraz z wieszakami). Zauważyliśmy to dopiero kilka tygodni później, gdy przyjechaliśmy wyremontować mieszkanie. Po wymianie zamków (na wypadek, gdyby ekswłaścicielowi przyszło na myśl zabrać coś jeszcze) i odświeżeniu ścian, lokum było gotowe.

Ponieważ do rozpoczęcia przeze mnie studiów został jeszcze ponad rok, uznaliśmy, że najlepiej będzie wynająć te trzy pokoje z kuchnią, by trochę koszty się zwróciły.

Wprowadziło się rodzeństwo w wieku 37 (brat) i 34 (siostra), bezdzietni, bez nałogów i bez zwierząt. Wszystkie kwestie związane z najmem załatwiała 70 - letnia matka obojga, która znalazła dla nich tę ofertę i opłacała rachunki ("No bo trzeba dzieciaczkom pomóc na tej nowej drodze życia, prawda?") i to ona wyłącznie kontaktowała się z moją babcią.

Okres wynajmu minął prawie bezproblemowo, chociaż zdarzały się dziwaczne telefony w stylu: "Czy mój Mareczek może pomalować ramy okienne (plastikowe zresztą - przyp.aut.) na niebiesko, bo mówi, że mu to będzie do firanek pasowało?" i kilka innych kwiatków o "koniecznej zmianie koloru ścian, bo te brzoskwiniowe to od pięciu lat niemodne". Babcia oczywiście twardo odmawiała aż do końca ich najmu, gdy ja miałem się wprowadzić do mieszkania.

Kilka dni przed oddaniem kluczy (bardzo niechętnym, babcia słyszała parę razy przez telefon, że "Ja przecież mogę iść do akademika, bo oni to się tak pięknie w tym mieszkanku urządzili, a ja to młody jestem, za duże to mieszkanie na mnie, po co mi takie") seniorka zadzwoniła i niemal z płaczem zapewniała, że ona pokryje wszystkie straty i żeby się nie denerwować.
Babcia z duszą na ramieniu pojechała do mieszkania, spodziewając się najgorszego. Co się okazało?

Rodzeństwo, mimo zapewnień, trzymało w domu ogromnego psa (konkretnie bernardyna), który pogryzł kilka klamek, okropnie liniał i zostawił kilkanaście śladów swojej bytności na ścianach i drzwiach (które przebiegli wynajmujący zamalowywali... białą farbą plakatową) oraz porysowany pazurami parkiet. Rodzeństwo zawsze, gdy babcia przyjeżdżała z gospodarską wizytą, wypuszczali psa na dwór i usuwali ślady jego bytności, które ujawniły się w całej okazałości dopiero po wyprowadzce. Poza tym powybijali mnóstwo dziur w ścianach (by zainstalować dizajnerskie szafeczki z Ikei), których ostatecznie nie zabrali ze sobą i przez pół roku wydzwaniali do babci i do mnie, bym je zwrócił, bo oni ich koniecznie potrzebują, a potem niemal rok się po nie wybierali.

Mieszkanie

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 552 (618)