Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Kwaq

Zamieszcza historie od: 1 września 2017 - 23:06
Ostatnio: 24 lutego 2019 - 15:05
  • Historii na głównej: 1 z 1
  • Punktów za historie: 103
  • Komentarzy: 13
  • Punktów za komentarze: 5
 

#13825

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z psem i bez żadnych Yorków, nie tyle piekielna, co zabawna, ale nie dla wszystkich.

Mój brat ma piesa co się zowie Tranzystor. Jest to mieszaniec haskiego z cholera wie czym, ale prawdopodobnie wilkiem, takim z lasu. Posturę, ogon i oczy (klasyk, dwa kolory brązowe i niebieskie) ma po haskim, natomiast sierść i kolor ma jak wilk, szary z lekkim brązowym i trochę czerni.

Wygląda to mówiąc krótko zajebiście i budzi lekką sensacje, wilk na smyczy yay. Oczywiście ogon po krótkim przypatrzeniu zdradza, że to tylko "podróba" ale ktoś co wilka widział tylko na zdjęciu może się nabrać.

Dodam jeszcze że pies ten to kompletny pacyfista, który lubi wszystkich, jednak sam z siebie do nikogo nie podchodzi, a teraz historia właściwa:

Byłem z Tranzystorem na spacerze w lesie. Gdy już mnie przegonił tak, że prawie płuca wyplułem, zlitował się i zaczął ryć w ziemi dziurę. Przywiązałem smycz do sosny i odszedłem kawałek na ścieżkę by zapalić (niedopałek+sucha ściółka=kataklizm, na ubitej ścieżce można bezpiecznie zgasić).

5 min później podjeżdża do mnie rowerzysta i pyta się jak dojechać gdzieś tam. Miał mapę, a ja dużo wolnego czasu to zaczęliśmy nad nią kminić. Chwilę później znalazłem na mapie szlak i chciałem poinformować gościa jak jechać. Patrzę na niego, a on blady jak wiadro z wapnem i gapi się tępo przed siebie. Pytam się kolarza czy wszystko w porządku, zero reakcji. Ponawiam próbę komunikacji:
[Ja]: Halo! Już wiem jak jechać, musi pan...
[Rowerzysta]: Zamknij się pan i zero ruchu - wypowiedziane warczącym szeptem.
Pomyślałem WTF?! I patrzę w kierunku, w który on wlepiał wzrok. No tak, Tranzystor siedzi w krzakach w pozycji "na sfinksa" i gapi się na nas. Obroży spod kłaków nie widać, tak samo jak smyczy.
[J]: Czego pan się boi? To przecież zwykły wilk jest. (nie mogłem się powstrzymać :D)
[R]: Ciszej...
[J]: Prawdopodobnie samiec, a my jesteśmy na jego terytorium. Jeżeli będzie pan okazywał strach na pewno skoczy nam prosto na szyję.
[R]: ...
[J]: Ucieczka to najgorsze co można zrobić, wtedy natychmiast zaatakuje.
[R]: K***a. (praktycznie sam ruch warg)
[J]: Trzeba powoli, ale stanowczo się wycofać, no chyba że to samica z młodymi wtedy atak jest praktycznie nieunikniony, a teraz jest sezon...

Facet zrobił, się taki blady że prawie przezroczysty. Widząc jego wytrzesz oczu i stan przedzawałowy, postanowiłem już zakończyć ten teatrzyk. Podchodzę do Tranzystora rzucając jeszcze dramatyczne "Ja go czymś zajmę, a pan się powoli wycofa".

Gdy facet, już na rowerze, zobaczył jak odnajduje w buszu kłaków smycz, to strzelił klasycznego karpia. Gdy podchodziłem do niego z „wilkiem” na smyczy, nie wiedział czy zostać czy spieprzać gdzie pieprz rośnie. Ostatecznie został, nawet odważył się pogłaskać Tranzystora, przeprosiłem go za żarcik i powiedziałem jak ma jechać. Odjeżdżając powiedział jeszcze, że dziewczyna mu nie uwierzy. Nie dziwię się. :]

Wiem że zachowałem się wręcz demonicznie, ale powiedzmy sobie szczerze, kto by się powstrzymał w takiej sytuacji?

las

Skomentuj (48) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1221 (1383)

#65517

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Córka kuzynki dostała na komunię tablet. Prezent składkowy od rodziców, dziadków i chrzestnych, bo tablet z gatunku lepszych. Mała nie nacieszyła się długo podarunkiem.

Dorośli siedzieli przy kawce w salonie, kiedy rozległ się huk i płacz małej. Wszyscy lecą do jej pokoju, a tam na podłodze leży tablet z rozbitym w drzazgi wyświetlaczem, totalna demolka. Bohaterka dnia zalewa się łzami, inne dzieci stoją struchlałe, jedna tylko dziewczynka, kuzynka małej, stoi z dumną i pewną siebie miną. Cóż ona zrobiła? Ano walnęła tabletem kuzynki o kant biurka. Bo ona rok wcześniej na komunię dostała "tylko" laptopa (+ pierdyliard innych drogich gadżetów, ale bez tabletu). Więc skoro ona nie dostała, to Basia też nie będzie miała!

Cóż, powiedzieć, że dom zatrząsł się od wrzasków, to mało. Kiedy skończyła się cała akcja, to nie Basia płakała, ale jej niszczycielska kuzynka. Nie wiem, czy z żalu, że popsuła kuzynce tablet, czy z wściekłości, że nie pojedzie w wakacje na wymarzony obóz. Rodzice destruktorki bowiem karę wymierzyli od razu. Dziewczynka miała jechać w sierpniu na dwutygodniowy obóz, oczekiwany i wyśniony. Koszt obozu to pi razy oko cena zniszczonego tabletu. Rodzice więc, zamiast posłać swą zdemoralizowaną pociechę na obóz, opłacili nowy tablet, bo zniszczony na pewno się do naprawy nie nadawał.

Szczerze mówiąc, cała rodzina była zdziwiona tak surową karą, bo dotąd dziewczynce pozwalano na wszystko. Ale jak widać, przebrała się miarka. Wiem od kuzynki, że od tamtej akcji rodzice przestali pobłażać swej rozpuszczonej jedynaczce.

tablecik

Skomentuj (52) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1068 (1150)

#17158

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewnego razu w Empiku

Stałem sobie między regałami - czekając na znajomego który książki wybierał.

Podeszła do mnie jakaś zaaferowana czymś niewiasta z dzieckiem. Obraz - lat 3X - myśląca że czas zatrzymał się na 2X, szpileczki, ciemne okulary za którymi można się schować, ogólnie - tylko panterki brakowało. Dziecko wyglądało na jakieś 9-10 kat i ubrane jakby ktoś go na rapera chciał zrobić - nawet kaszkietówka przechylona w bok.
Nie wiem czy koszulka polo, którą miałem na sobie przypominała strój obsługi - ale jej najwyraźniej się skojarzyło.
[J]a, [D]ama

D - Ej ty, daj mi Harry Pottera. Andrzejek (zmienione) musi być na czasie.
J - A niby dlaczego miałbym pani to dać? Ja tu nie j...

Tu mi przerwano.

D - Jak to dlaczego?!?! Bo to twój zafajdany obowiązek pracusiu za dychę. (pierwszy raz usłyszałem by ktoś użył "pracuś" jako obelgi). A jak nie to wołaj swojego szefa - załatwię ci zwolnienie.

Raz - że chamsko, dwa - że wypowiedź mało sensowna, a trzy - chamstwa "nie zniese". Więc włączyła mi się Piekielna lampka/

J - Proszę pani, książek podawać mi się nie chce, a szefa mojego może sobie pani wołać sama, a mnie w nos pocałować.

Babka mało na zawał nie padła i z rykiem popędziła w kierunku kas.
Po paru minutach wróciła z jakimś gościem - i z rykiem
D - To ten wieśniak mnie obraził - niech pan go natychmiast zwolni z pracy bo mój mąż was pozwie!!!
Gość, z totalnym zdziwieniem - Eeeee, ale on dla nas nie pracuje, to nie jest pracownik sklepu.
J - Proszę pani - to nie mój szef, mój jest w Edynburgu ale jak pani chce to podam adres - pojedzie pani i zażąda mojego zwolnienia, ok?

W tym momencie babka nie wiedząc co z sobą począć zwinęła tylko latorośl i sprintem wyszła ze sklepu.

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 854 (926)

#81091

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O polskiej Służbie Zdrowia było już niemal wszystko... niemal.

Z różnych przyczyn (min. ignorancja rodziców dzieci w żłobku syna, niedoświadczenie młodych rodziców czy olewczy stosunek do pracy niektórych lekarzy) doszło do sytuacji, w której z kataru zrobiło się obustronne zapalenie ucha środkowego i gardła. Niby nic, antybiotyk i musi wyzdrowieć.

Problem w tym, że pierwszy antybiotyk nie pomógł, więc kolejna wizyta i następny "smakołyk". Na szczęście "nasza" pani pediatra, przewidując, że może nie być tak różowo, dała nam skierowanie do szpitala. Skierowanie na zasadzie: jest piątek, gdyby się pogarszało to żebyście nie utknęli na SOR-ze.

No i nie utknęliśmy, akurat trafiliśmy na jakąś magiczną pustą bańkę. Dwie godziny i jesteśmy meldowani.

Pierwszy drobny zgrzyt: Pokój zabiegowy, pediatra dyżurujący bada, zleca pobrania, posiewy itp., mówi, że trzeba założyć wenflon i że oboje rodziców mogą przy tym być, no ok.
No chyba nie ok, bo pielęgniary wypraszają jedno z nas bo nie ma miejsca (pomieszczenie większe od niejednej kawalerki, no ale ja się nie znam). Serce się kraje na korytarzu jak słychać dzikie wrzaski dziecka, ale spróbuj wytłumaczyć rocznemu, rozgorączkowanemu malcowi, że trzeba...

Drugi nieco większy zgrzyt: Sala szpitalna dla trojga dzieci, męża z synem tam dopchano, spoko, rozumiem, brak miejsc. Lekarka wchodzi z nami, pyta pozostałych mam czy nie mają nic przeciwko żeby dwoje rodziców zostało aż maluszek zaśnie. Żadnych sprzeciwów, kilka słów otuchy, one doskonale rozumieją. Uśmiech od lekarki i przypomnienie, że jak synek już się wyciszy, to do rana tylko jedno z nas.

Mąż poszedł się przebrać, ja przebieram Łobuziaka. Przychodzi pielęgniarka i sapie, że musi podłączyć kroplówkę, a tu w najlepsze trwa przewijanie i przebieranie. Ugryzłam się w język, gdyż miałam ochotę już krzyczeć. Wg mnie przewinięcie dziecka i przebranie w piżamkę to normalne czynności zwłaszcza, gdy dziecko jest zapocone, zasikane i (chyba ze stresu) się załatwiło.

Uwinęłam się jak mogłam i podłączenie. Cóż, kroplówka zimna i synkowi niezbyt się podobała. Znów krzyk tym bardziej, że nie mógł przytulić się, na "żabkę" bo ręka musi być w dole. Szybka kalkulacja i nieśmiałe pytanie czy pielęgniarka może teraz odłączyć i podłączyć za jakieś 15 min jak Maluszek zaśnie. Zostałam poinformowana, że to nie koncert życzeń (doskonale to rozumiem, to że nie jesteśmy jedyni też i że o 22 na pewno mają pełne ręce roboty też kumam) i że mam natychmiast opuścić oddział. Na mój nieśmiały protest, że lekarz pozwolił i panie na sali nie mają nic przeciwko, usłyszałam fuknięcie i że za 15 min ma mnie nie być, bo mnie wyprowadzą.

Na szczęście w te 15 min Synek uspokoił się na tyle, że przestał krzyczeć i się wyrywać więc zasmarkana i zapłakana wezwałam taksówkę i z duszą na ramieniu zostawiłam mężczyzn mojego życia w tym przybytku.

Kolejne 2 dni obyło się bez większych zdziwień, no może gruda białego sera dla rocznego dziecka na kolację wzbudziła we mnie większy niesmak.

I w tym miejscu mogłaby się historia zakończyć ale... no właśnie ale.

Środa, mąż po obchodzie pisze, że wychodzą i że wypis po 14. Cieszę się do tego stopnia, że podarowałam klasie karną kartkówkę:) Pół godziny później niemal płakałam, gdy błagałam dyrektorkę o zwolnienie z 3 godzin. Cóż się stało?

Genialny pan zastępca ordynatora wymyślił sobie, że trzeba opróżnić salę, więc na czas oczekiwania na wypis (jakieś 3 godziny), syn zostanie przeniesiony do sali obok gdzie dziecko dosłownie co chwilę wymiotuje, bo ma rotawirusa (wiem, bo rozmawiałam z mamą na korytarzu, poza tym ściany w maluszkowej części są przeszklone na korytarz i między sobą). Nawet pielęgniarki się zbuntowały, i powiedziały, że chyba wstał nie tą nogą. Z mężem zapowiedzieliśmy, że owszem, wyjdziemy z sali ale prosto do domu. Żeby było jeszcze ciekawiej, to dziewczynka z łóżeczka obok, po kategorycznym sprzeciwie matki dostała wypis w trybie super-pilnym i nakaz, niemal natychmiastowego opuszczenia oddziału. Można? Można.

Pakując się, dowiedzieliśmy się skąd na oddziale od paru tygodni panuje noro i rotawirus. Właśnie przez takie przenoszenie dzieci z sali do sali bez większego zastanowienia.
Najlepsze jest to czym tłumaczył swoją decyzję ten pan. Cytując: Tu sraczka, tam sraczka.
Tylko, że my tam trafiliśmy z biegunką po antybiotyku, która nota bene już dawno ustąpiła.

I to ma być człowiek, który decyduje o zdrowiu i życiu małych dzieci...

słuzba_zdrowia

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 157 (207)

#56862

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mamy w liceum pewnego profesora, niech będzie Jacek.
Pan Jacek - nauczyciel PO i przedsiębiorczości. Dzięki niemu nasza szkoła jest jedną z placówek, która może (a raczej MOGŁA) pochwalić się dużym procentem uczniów oddających krew. Dlaczego mogła?

Otóż kilku osobom się to bardzo nie podobało. No bo jak to tak, że uczeń opuszcza lekcję np. matematyki i całą resztę, które są później, bo chce oddać krew?! A poza tym... trzy sale są zamknięte, bo stoi w nich cały niezbędny sprzęt, co chwilę ktoś się "plącze pod nogami" na korytarzu, w ogóle takie tłumy... Szkoda, że te "kilka osób" to nauczyciele, w tym wicedyrektorka.
Jak to "zwalczyć"? Ci, którzy oddają krew są zwolnieni z późniejszych lekcji, bo wiadomo - jakby nie było jednorazowo tracimy 450ml, niby mało, a jednak... "Zwalczanie" ma polegać na wpisywaniu nieobecności na owych późniejszych lekcjach (dotychczas były zaliczane jako godziny usprawiedliwione).
Pan Jacek próbował rozmawiać z nauczycielami, ale nic dobrego z tego nie wyszło, poza tym, że jeszcze został skrytykowany, bo przecież przez jego PIERDOŁY młodzież opuszcza ważne lekcje.

Druga rzecz, oświadczenie woli. Pan Jacek co jakiś czas załatwiał do szkoły kilkadziesiąt plastikowych kart, które informowały, że pełnoletni posiadacz zgadzał się na oddanie organów w razie śmierci. Podczas lekcji kładł je na stoliku i każda osoba chętna (niekoniecznie pełnoletnia) mogła wziąć dowolną ilość takich kart. Oczywiście bez przymusu.
I tak niedawno wparował do szkoły pewien tatuś, od razu do gabinetu dyrektora, prosząc o usunięcie p. Jacka ze szkoły, bo "on sobie nie życzy żeby ktokolwiek rozporządzał się nerkami jego córki" i że ona jest za młoda żeby podejmować takie decyzje, a szkoła chce ją już do trumny posłać itp. itd. co z tego, że córka ma 18 lat i że śmierć nie wybiera wieku.
Pan Jacek od razu na dywanik do dyrektora, reprymenda, groźby o zwolnieniu, bo rozsławia szkole "złe imię".
Wygląda na to, że prędzej sam się zwolni.

I w taki właśnie sposób traci się nauczycieli z pasją, którzy są obecnie na wyginięciu.

Ciekawi mnie tylko, czy jakby dziecko któregoś z nauczycieli wielce przeciwnych potrzebowało krwi, to przejmowali by się tym, że dawca nie pójdzie na dwie lekcje.

Liceum Ogólnokształcące

Skomentuj (58) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 863 (959)

#74176

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Średnio piekielnie. Za to mało ekologicznie. Sytuacja z pracy. Branża nieistotna.

Chodzi o ekipę sprzątającą. Do niedawna myślałam, że w zasadzie to kwestia tylko stałej pani sprzątającej - niech będzie Madzi.

Madzia jest osobą z lekkim upośledzeniem umysłowym. Naprawdę lekkim, w zwykłych sytuacjach dogadasz się bez problemu, sympatyczna babka. Kilku spraw jednak nie ogarnia. Najważniejsza z nich to segregacja śmieci. Mamy jeden kosz na śmieci "komunalne" i 3 dodatkowe pojemniki - papier, plastik + metal i szkło. Dzielnie segregujemy.

Szybko się dostosowaliśmy, myjemy nawet pudełka po jogurtach, zadowoleni, że tak dbamy o środowisko [Edit: nie przyszłoby mi do głowy, żeby szorować śmieci pitną wodą - ale kiedy myjesz coś innego i wstawisz kubek z jogurtu do zlewu, żeby przelała się przez niego woda, to automatycznie resztki się wypłukują. Tu żadnego marnotrawstwa nie ma!

Aż tu któregoś dnia... wchodzę sobie do kuchni, gdzie kubły stoją, a Madzia władowawszy śmieci komunalne do wielkiego wora pakuje w tenże sam po kolei wszystko z pozostałych koszy.

Ja: Co pani robi?!
Madzia: No śmieci przecież wyrzucam...
Ja: Czy pani uważa, że my robimy pani na złość i wyrzucamy specjalnie do 4 różnych koszy, żeby pani miała więcej roboty? Przecież to jest segregacja, to się wynosi do innego kosza... ble ble ble.
Po wykładzie Madzia kiwnęła grzecznie głową. Ale wolę dmuchać na zimne. Na wszelki wypadek zaproponowałam, że to ja będę opróżniać te segregowane (kosz do segregacji jest z drugiej strony budynku - jakieś 100 metrów - może o to chodzi?). W każdym razie korona mi z głowy nie spadnie.

Minęło trochę czasu, dogadujemy się z Madzią. Ona wynosi zwykłe śmieci, ja ogarniam segregację, no problem. Tu chodzi o środowisko, a nie o umowy na wyrzucanie śmieci, które podpisała moja firma. To nie do końca mnie obchodzi, ja - zwykły obywatel - po prostu chcę segregować, więc skoro ona nie kuma, to ja je wywalam. Spoko.

No i dobra, do tej pory dużej piekielności nie ma, trzeba być wyrozumiałym dla osób takich jak Madzia.

Jednak *Epizod wakacyjny.
Jest pani zastępująca Madzię - Jadzia. Jadzia nie ma problemów umysłowych. Wchodzę wczoraj do kuchni. Jadzia pakuje segregację do zwykłego wora...
Powiedzcie, czy pracownikom firm sprzątających nie mówią, że śmieci trzeba segregować?
Szczególnie, jeśli są do tego specjalne, oznakowane kubły?

segregacja śmieci ekologia

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 201 (255)

#66750

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia dotyczy auta, alledrogo i paniusi z kompleksem 0 negatywów.

Mojej mamie zamarzył się samochód. Nie nowy - używany.
Znaleźliśmy Toyotę Yaris II, czarną.
Sprzedawała to kobieta z imieniem i nazwiskiem w nicku, powiedzmy z nickiem "mariannapaździoch" (podobnie, ale inaczej).
Mama pojechała, niestety beze mnie, ale z mechanikiem. Auto obejrzała, spodobało się i wzięła. Oczywiście z umową sprzedaży.

Po jakimś czasie okazało się, że z autem jest coś nie tak.
Po pierwsze - lakier. Po pierwszym deszczu całe woskowanie zeszło i auto z ładnego, i czarniutkiego, wyglądało jakby ktoś puścił na nie stado kotów. No nic - lakier nie jeździ.

Po drugie - opony. W serwisie facet wziął się za głowę, bo stwierdził że jeszcze parę dni ciężkiej jazdy i pękłyby wszystkie. No nic, może chciała zaoszczędzić, bo też ma osobówkę i dała stare-wymieniliśmy.

Po trzecie - zderzaki. Według mechanika, zderzaki były sklejane. Chciał się dowiedzieć czegoś więcej, ale jak zaśpiewał sobie 9 stówek za samo rozebranie auta, odmówiliśmy odbierając go za oszusta i kasiarza. Na zderzaki nowe już kasy nie było.

Po czwarte - wycieraczki z tyłu. A raczej ich brak. Kupiliśmy i mama zauważyła, że podczas jazdy w tyle zbiera się woda! Normalnie cała podłoga z tyłu jest mokra. Inny mechanik stwierdził po przeglądzie, że auto było powypadkowe i cały tył był dosłownie zmiażdżony. Dlaczego nie wykrył tego pierwszy mechanik-kasiarz, jeśli dało się to zobaczyć po samym wsadzeniu auta na kanał? Nie wiadomo. Może liczył na powolne zyski w naprawie.

Mama miała dość. Napisałem maila do sprzedającej, w którym opisałem wszystko. Otrzymałem tylko odpowiedź (oryginalna pisownia) "Och, jaka szkoda :-)".
Na dalsze maile nie odpowiadała.

Spór na alledrogo rozwiązał język babie. Na początku kręciła na alledrogo, że "to nie jej auto" (a umowa sprzedaży na nią?), że "tak naprawdę to nie było takiego ogłoszenia" (sorry laska, mamy screenshoty), że "nie pisała na nim, że jest bezwypadkowe" (o, a to jednak było? ale o screenach pamiętasz?")
Poszliśmy do prawnika, prawnik zdążył wysłać i wystosować pismo. Co dostałem w zamian na skrzynkę mailową?

"Słuchaj, usuń ten spór, co cie to durne auto obchodzi"
"po*ebani jesteście, co z tego że tłuczone jak da sie jeździć"
"GNO*U USUŃ TO JA MAM 100% POZYTYWÓW"

Przesłałem wiadomość, że maile też idą jako dowód rzeczowy w sprawie. Po tym wiadomości ustały.
Sprawdziłem jeszcze konto tej baby. Okazuje się, że 99% pozytywów pochodzi od sieciówek, u których ta pani kupowała. Nieliczne pochodzą od takich rzeczy jak np. sprzedaż znaczka czy futerału na komórkę.

Zabawne jak ludzie są takimi idiotami, uważając że największy wałek ujdzie im na sucho, a potem są wielce oburzeni, jak zyskują kontakt z rzeczywistością.

alledrogo

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 335 (417)

#74756

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kiedyś w trakcie świątecznego dnia w Niemczech zdarzył mi się w domu mały wypadek. Niechcący stłukłam donicę z kwiatem. Było pełno ziemi na podłodze i dywanie. Ledwo włączyłam odkurzacz a już sąsiad zaczął mi się do drzwi dobijać.

Otworzyłam, gdzie ani "dzień dobry", tylko od razu do mnie w wrzaskach, że mam przestać odkurzać bo wezwie policję, że jest święto i nie wolno hałasować.

Po tym monologu zapytałam:
Ja- A pan to chrześcijanin?
Sąsiad- Nie! Muzułmanin. A co pani do tego?!
Ja- W takim razie proszę się zamknąć i iść do domu, bo to nie pańskie święto!

Zamknęłam drzwi awanturnikowi przed nosem i wróciłam do doprowadzania do porządku mojego długowłosego dywanu.

Policji nie było. Z resztą uporałam się szybko i gdyby policja by przyjechała to dawno byłoby już cicho.

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 226 (302)

#15228

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zapewne większa część z Was powie, że zmyślam, a większa część pozostałej części powie, że to stary dowcip. Jednak historyjka jest autentyczna, w dodatku dziś, mój szanowny rodziciel nieświadomie dopisał jej epilog. Zdarzyło się z soboty na niedzielę... i może nie powinienem tego opisywać ale szanse na identyfikacje bohaterów, nawet przez nich samych są nikłe. A jeżeli nawet, to mam to gdzieś.

Zupełnie niespodziewanie „dostałem” kilka dni wolnego, postanowiłem więc odwiedzić rodzinne strony. Jednym z planów jakie poczyniłem w związku z wyjazdem było zapolowanie na łosia. Aparatem oczywiście ;) bo podobno od mojej ostatniej wizyty rok temu, trochę się stadko powiększyło. Fajne zdjęcia miały być nagrodą za wyrzeczenie się ciepłego łóżka i snu do południa.

Wstałem o 3 nad ranem, szybka kawa, i do lasu. Miejsce w którym się zasadziłem jest przecudne – w środku lasu polana przy niewielkim jeziorku - ulubiony wodopój zwierzaków maści przeróżnej. Zasadziłem się na ambonie, przykryłem kocem i z lufą obiektywu wystawioną między deskami czekałem cierpliwie.

Długo nie czekałem ale to co mi podeszło pod aparat, łosia nie przypominało... jelenia bardziej może... łanię... nie wiem zresztą. Konkretnie był to stary Golf z, wracającą zapewne z jakiejś imprezy, parką, który z piekielnym warkotem (nawet jak nie był za mocny, to w porównaniu z ciszą porannego lasu wydawał się głośniejszy od ryku odrzutowca) wtoczył się na polanę.

No to ze zdjęć nici, pomyślałem sobie i dodatkowo, szeptem wyczerpałem roczny limit wulgaryzmów. A parka po kilku namiętnych uściskach zaczęła zrzucać z siebie ubrania i pognała do jeziora. Na golasa! Normalnie rusałka i faun.

Pochodzę z małego miasteczka, więc mimo rzadkiej w nim bytności, ludzi kojarzę. Rusałkę zidentyfikowałem jako mieszkankę bloku mojego taty, wdowę, która bardzo niedawno straciła męża w wypadku. Fauna znam z widzenia, choć nie z nazwiska.

Wnerwiony straconą okazją na niezłe zdjęcia i lekko zaspany nie dałem wykazać się mózgowi i bez zastanowienia, najniższym basem na jaki mnie było stać, ryknąłem na cały las: „Zooooośkaaaa, ty zdziiiirooo!”. A rano się niesie, oj niesie...

Takiego odwrotu z miejsca zbrodni, jakiego byłem świadkiem, nie powstydziłaby się najsprawniejsza armia świata.

Kiedy warkot silnika ucichł, wściekły zebrałem się do domu odespać zarwaną nockę. Nikomu nic nie mówiłem, aż tu dziś, przy obiedzie tata mój z niejakim zdziwieniem uraczył mnie spostrzeżeniem. Otóż od dwóch dni widuję na cmentarzu (tata codziennie odwiedza grób ś.p. mamy) zapłakaną Zośkę, siedzącą przy grobie swojego męża. Rodziciel nie mógł się nadziwić dlaczego, bo od pogrzebu nie widział jej tam ani razu.

Nie skomentowałem. W sumie sam się nie spodziewałem takiego efektu.

,,,

Skomentuj (56) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1090 (1202)

#9603

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Może nie piekielna, ale godna zapamiętania ;)
Byłam dziś na zakupach w hipermarkecie na A. Przede mną przy kasie stało starsze małżeństwo, Pan lat 60, siwawy z niewielkim gniazdkiem na czubku głowy, Pani z ustami wiecznie wygiętymi w dzióbek na znak grymasu i przymkniętymi oczami taksującymi każdego.

Kasjerka kasuje ich produkty, pan został przy kasie, pani natomiast zabierała torby z taśmy. Między kasjerką a mężczyzną wywiązał się krótki dialog, gdy wybita została cena 54,67 zł.

Kasjerka:
- Proszę 54,61, ojej 67, pomyliłam się, przepraszam, 54,67.
Pan spoglądając smutno na żonę:
- To nic, żeby pani wiedziała jak ja pomyliłem się 30 lat temu...

A.....

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 762 (882)