Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Kwaq

Zamieszcza historie od: 1 września 2017 - 23:06
Ostatnio: 24 lutego 2019 - 15:05
  • Historii na głównej: 1 z 1
  • Punktów za historie: 103
  • Komentarzy: 13
  • Punktów za komentarze: 5
 

#79998

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W zestawie survivalowym każdej osoby mieszkającej w wielkiej płycie jest wiertarka udarowa. Mam więc na stanie takową.

Przychodzi kuzyn i rzecze:
- Pożycz wiertarkę.
- A po co ci?
- Bo muszę otwór w ścianie wywiercić - osoba mało czujna zakończyłaby wymianę zdań na tym fascynującym etapie. Ale że wiertarka jest - że tak powiem - Nasza ale nie Moja, postanowiłam pociągnąć temat.
- W jakiej ścianie?
- W garażu - trzeba tu dodać, że kuzyn posiada garaż przytulony do górki(bo u nas wszędzie są górki) solidnym murem oporowym.
- A udaru potrzebujesz, żeby wiercić w tym murze oporowym, tak?
- No tak. Chce se półki powiesić.
- Zrób se samonośne. Spalisz wiertarkę. Ten mur ma takie parametry, że się nie wwiercisz.
- Na samonośne idzie więcej materiału.
-A na dziury w murze oporowym więcej wiertarek - kuzyn pobuczał, pofuczał i poszedł.

Na następnym obiedzie rodzinnym wyszło, że wujek został pozbawiony w ciągu tygodnia dwóch wiertarek. Jednej konwencjonalnej, drugiej z udarem - a po pociągnięciu tematu wyszło, że doszło do tego przed rozmową ze mną.
Ludzie powinni uczyć się na błędach :/

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 195 (207)

#51301

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Znajomy ma restaurację...
Jakiś czas temu poprosił mnie o zrobienie mu strony internetowej. Jako, że zawsze był z niego spoko gość zapłata za pracę miała być w walucie Watykańskiej czyli przysłowiowe "Bóg zapłać". Spędziłem nad nią dobrych kilkanaście godzin.

Przejrzałem najtańsze oferty i wybrałem domenę w serwisie NETARTERIA, zarejestrowałem na jego dane w danych kontaktowych podałem jego adres e-mail. Jako, że z niewiadomych mi przyczyn wspomniana firma zaprzestała działalności, zrobili przeniesienie strony na innego usługodawcę. I tu zaczęły się schody...

Znajomy dostawał faktury do opłacenia, które sumiennie opłacał, ale w pewnym momencie strona przestała działać.
Spowodowane to było zamieszaniem z przeniesieniem domeny i niedopełnieniem obowiązków związanych z jej przeniesieniem.
(Ponoć były wysyłane maile z prośba o dokończenie procesu przeniesienia).

Piekielny okazał się znajomy, który wydzwania do mnie 10 razy dziennie, że strona nie działa, że on zapłacił i żąda ode mnie zwrotu 150zł, oprócz tego mam sprawić żeby strona zaczęła działać, bo jak nie to pójdzie z tym do sądu...

Nigdy więcej pracy za "Bóg zapłać"...

Polska

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 477 (561)

#65181

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Prowadząc własną działalność trzeba umieć ciąć koszta. Dzisiaj o tym, jak tego nie robić.

Zdarzyło mi się wyjechać w celach zarobkowych za granicę. Pierwszą pracę znalazłem w niewielkiej, greckiej knajpce. Właścicielem był Pablo. O ile spotykałem w życiu ludzi żyjących skromnie, powściągliwych w wydatkach, to Pablo zapisał się w mojej pamięci jako jedyny zwyczajny sknera.

1) Zacznijmy od samego Pablo, bo i on w oszczędnościach zaczynał od siebie. Żeby nie wydawać pieniędzy, Pablo swój dom wynajmował, nocował zaś we własnej restauracji. Nie, nie było w niej prysznica. Jeśli już musiał gdzieś się przemieścić, robił to na rowerze. Rzadko zmieniał koszule, wszystkie miały powypalane dziury od iskier z grilla.

Ja sam staram się żyć skromnie, nie wydawać zbyt dużo, oszczędzać jak najwięcej. Dlatego wyobraźcie sobie moje zdziwienie kiedy podczas rozmowy na temat kosztów życia Pablo jak najbardziej szczerze przyznał, że wydaje na jedzenie cztery razy mniej ode mnie, czyli około pięciu złotych dziennie w kraju, gdzie ceny są standardowo dwa razy wyższe niż w Polsce.

2) Restauracja nie mogła się poszczycić dobrymi opiniami (potem przejdę do szczegółów, na razie powiem, że półtorej gwiazdki w skali 1-5 na popularnej porównywarce to moim zdaniem i tak zawyżona ocena), jak więc Pablo pozyskiwał klientów? Otóż swoją restaurację otworzył 50 metrów obok innej, skądinąd dość lubianej greckiej jadłodajni. Tamta druga była na tyle popularna, że wieczorami często się przepełniała. Pablo wystawał w drzwiach i zaczepiał ludzi, którzy nie mogąc zjeść kolacji w lokalu pierwszego wyboru, często dawali się skusić na miłą gadkę i ładny zapaszek mięsa z grilla. Facet nawet nie za bardzo się krył ze swoimi metodami, od czasu do czasu wysyłając mnie "na zwiady" do restauracji obok, sprawdzić, ilu było w niej klientów.

3) Obsługą restauracji był on sam. Od rana do wieczora on sam przygotowywał jedzenie, sprzątał, gotował, zbierał zamówienia i podawał do stołu. Zatrudnianie kogokolwiek musiało być dla niego okropnym doświadczeniem, skoro utrzymywał minimalną ilość pracowników, przez minimalną ilość godzin. Ja na przykład pracowałem z początku dwie i pół godziny w czasie największego, wieczornego szczytu, pozostali podobnie.

4) Jakość pracowników. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że moje CV było po prostu słabe. Po raz pierwszy szukałem pracy na własną rękę. Zero doświadczenia, słaba prezencja. Nie miałbym większych szans dostać pracy w żadnej porządnej restauracji. Mimo to facet mnie przyjął, co o czymś świadczy. Choć dobrze wiedział, że nigdy nie pracowałem jako kelner, zupełnie nic mi nie tłumaczył i oczekiwał, że świetnie sobie ze wszystkim poradzę. Bywało, że sam obsługiwałem salę na 50 miejsc. Drugim kelnerem był starszy Hiszpan, wcześniej kierownik restauracji. Z tego co mówił pracował z nudów, żeby nie siedzieć w domu cały dzień na starość. Praca po 2-3 godziny mu więc odpowiadała, ale widać było, że nawet z tym nie do końca wyrabia fizycznie.

5) Ze względu na punkty 3) i 4) gdy przyszło nieco więcej ludzi, musieli oni długo czekać na obsługę. Mimo to działaliśmy szybciej niż kuchnia, gdzie pracował Pablo i tylko jeden pomocnik (jedynie w godzinach największego ruchu, oczywiście). Normą był ponadgodzinny czas oczekiwania od zajęcia miejsc do otrzymania potrawy.

6) Wielkość porcji. Samo mięso kosztowało od równowartości dwóch do pięciu zestawów z McDonald’sa. W tej cenie otrzymywało się około 100-150 gram niedopieczonego mięsa lub ryby. Ludzie skarżyli się i na wielkość potraw, i na to, że były zimne/niedogotowane. Dlaczego to drugie? Otóż większą część potraw Pablo przygotowywał na grillu. Grill zużywa węgiel. Węgiel przecież kosztuje tyle co złoto, więc Pablo oszczędzał na nim jak tylko się dało.

7) Wielkość porcji można też zobrazować w inny sposób. Kupujesz pieczone ziemniaczki w restauracyjce wcale nie wyglądającej na ekskluzywną. Płacisz tyle, co za Whoopera lub Big Maca. Ilu ziemniaków się spodziewasz? Dwóch, trzech? Jednego? Porcja według Pablo składała się z połowy średniej wielkości ziemniaczka. Często zimnego.

8) W sałatce greckiej (cena znowu taka jak Big Mac) znajdowała się jedna oliwka. W dużej sałatce (dwa Big Maki) były to już trzy oliwki.

9) W ofercie był też deser w postaci jogurtu z miodem i orzechami, także w cenie Big Maca. Były to dwie łyżki jogurtu greckiego, pół łyżeczki miodu i równo trzy niewielkie fragmenty orzecha włoskiego.

10) Po posadzeniu przy stoliku goście otrzymywali po jednej oliwce, papryczce i kawalątku pity na głowę. Za darmo - ale tylko jeśli nic by nie zamówili. Jeśli złożyli zamówienie, do rachunku doliczana była opłata w cenie równej jednemu cheeseburgerowi. Informacja o tym znajdowała się małym druczkiem na ostatniej stronie menu.

11) Recycling to ulubione słowo Pablo. Co można zrecyklingować, pytacie? Źle! Pytanie powinno brzmieć: a czego nie można zrecyklingować? Recyklingowi podlegały:
- pita, oliwki i papryczki z punktu 10)
- plasterki cytryny, dwustopniowo. Niewyciśnięte trafiały na talerz kolejnego gościa, wyciśnięte były przez Pablo wyciskane po raz drugi, dokładniej, no bo przecież sok z cytryny taki drogi.
- niezjedzone frytki, warzywa i ziemniaki
- brudne obrusy można przecież użyć do wytarcia do sucha sztućców, zastawy i szklanek, skoro potem i tak idą do pralni.
- recyklingować można też patyczki po potrawach grilla z których goście obgryzali mięso.

12) Jak w większości chyba restauracji dostawaliśmy posiłek. Nie mam nic przeciwko zjedzeniu np. sałatki czy mięsa przygotowanego rano, na które nikt się w ciągu dnia nie skusił. Wkurzyłem się jednak dość mocno, gdy trzeciego dnia przyłapałem Pablo na używaniu resztek z potraw klientów. On nie widział w tym nic złego, ja przestałem jeść te posiłki.

13) Dla Pablo nawet karteczki z bloczku dla kelnerów, ułatwiające zbieranie zamówień, były warte oszczędzania. Tylko on mógł z nich korzystać. My musieliśmy zbierać zamówienia na czymś w stylu karteczek post-it.

14) Sprzątanie? Jakie sprzątanie? Sprzątać mogliśmy tylko my, bo zatrudnienie kogoś do tego to marnowanie pieniędzy. A że, jak napisałem w punkcie 3), pracowaliśmy tam na absolutnie minimalną ilość godzin, to sprzątać nie mieliśmy kiedy. Wycieranie szklanek i sztućców mieliśmy robić w przerwach pomiędzy obsługiwaniem klientów. Sprzątanie lokalu podczas moich trzech tygodni pracy tam odbyło się tylko raz, kiedy przez cały dzień przyszły tylko dwie osoby. Owo sprzątanie polegało na odkurzeniu i umyciu okien, nic więcej.

15) Goście pobrudzili obrus? Trzeba obrócić go na drugą stronę. Dopiero jak kolejni goście pobrudzą go i na rewersie trzeba go zabrać do prania.

16) Wino można było zamówić na kieliszki lub karafki. Na stołach znajdowały się już kieliszki, jednak kiedy gość zamawiał kieliszek wina, otrzymywał je w innym, dużo mniejszym kieliszku. Duże kieliszki były do wina w karafkach, żeby klienci szybciej i więcej pili.

17) Pablo płacił mi na czarno mniej niż minimalna krajowa.

18) Mały odpoczynek od skąpstwa Greka :) Oprócz powyższego, Pablo był też człowiekiem gniewnym. Pisałem już, że przymilał się do przechodzących klientów? Wszystko kończyło się, gdy ktokolwiek chciał złożyć skargę, albo coś mu się nie podobało. A już broń boże zażądać zwrotu pieniędzy. Jeszcze gorzej traktował pracowników. Wkurzał się i krzyczał z powodu wszystkiego, co uznał za swoją stratę. Skończył się papier i musiałeś użyć jednej specjalnej karteczki do przyjęcia zamówienia? Wyciskając sok z pomarańczy zostawiłeś całe dwie krople soku niewyciśnięte? Zmywasz naczynia i nie chcesz włożyć ręki do wrzątku bo użycie parzącej wody pozwala zaoszczędzić parę kropli koncentratu do zmywania? Wszystko to kończyło się krzykami.

19) Pablo był też rasistą. W najlepszym wypadku tylko protekcjonalnym (“jestem takim dobrym człowiekiem, dałem polaczkowi zarobić, inaczej musiałby tam u siebie jeść gruz i trząść się z zimna pod jakimś kartonem”). Jednak zdarzały się też inne sytuacje. Kiedy dostawaliśmy posiłek, kazał jeść go z tyłu restauracji, żeby klienci nie widzieli. Za każdym razem przypominał, żeby niczego nie pobrudzić. Do wszystkich pracowników zwracał się na co dzień per "głupku". Sam przyznał, że zasłyszał to kiedyś od jakichś Polaków i wyraźnie było widać, że używał tego słowa by móc obrażać pracowników. Nie krępowało go ani trochę, że jestem Polakiem.

20) Pracownicy to przecież także potencjalni złodzieje. Otwierać kasę mógł tylko Pablo co dodatkowo spowalniało obsługę.

21) Po co płacić za wywóz śmieci, skoro można je podrzucić mieszkańcom sąsiedniego bloku?

22) Piwo. Goście otrzymywali mieszankę pół na pół Carlsberga z tutejszym odpowiednikiem najtańszego napoju piwopodobnego z Biedronki. Bez żadnych informacji. I w razie pytań, oczywiście jest to normalny Carlsberg. Pablo, wyraźnie zadowolony ze swojego sprytu, powiedział mi, że nie można dać samego taniego piwa, bo wtedy goście narzekają, że jest za słabe.

23) Muzyka w tle leciała z jednej nagranej kasety. Przecież kupienie nowego sprzętu grającego to strata. Co 40 minut trzeba było chodzić i zmieniać stronę.

24) W menu drobnym druczkiem było napisane, że do ceny dań dodawane jest 12% napiwku. Sporo osób tego nie zauważało, ale i tak musiało zapłacić.

25) To, że tego napiwku nigdy nie widziałem na oczy, nie muszę chyba dodawać. Co zasługuje na szczególną uwagę, to autentyczne zdziwienie Pablo, gdy go o nie spytałem na początku mojej pracy. Zwyczajnie nie rozumiał, jak mogę oczekiwać napiwku. Przecież to oczywiste, że napiwki są dla niego.

26) Mało tego, czasami kiedy było mało klientów i obsługa szła sprawnie, niektórzy z nich zostawiali dodatkowy napiwek. Zdarzyło się też parę razy, że wyraźnie zaznaczali, że jest on w całości dla mnie. Już za pierwszym razem Pablo zauważył, że chcę wziąć taki napiwek, i powiedział mi w dość agresywnych słowach, że jeśli kiedyś to zrobię, to mi nie zapłaci za cały tydzień.

27) W wielu miejscach dawał się we znaki brak ogólny brak higieny. O ile w chłodziarni unosił się lekki zapaszek czegoś zepsutego, to w toalecie najzwyczajniej w świecie śmierdziało. Ani razu nikt jej nie sprzątał.

28) Kwiaty (sprawiające wrażenie polnych) stały dopóki nie uschły, a zielona woda w wazonie nie zaczynała śmierdzieć. Jak jakieś uschły, trzeba je było wybrać z bukietu, a reszta stała dalej.

Oprócz tego jeszcze mnóstwo i mnóstwo małych sposobików, jak by tu tylko jeszcze odrobinkę ściąć koszty. I tak już wyszło bardzo długo, więc daruję sobie dalsze wypominki. Dodam tylko, że niektórzy mogliby pomyśleć że facet tak oszczędzał, bo mu nie szło w biznesie albo gnębili go podatkami, czy coś. Kilka razy dał mi do podliczenia rachunki płacone kartą. Z moich szacunków wynikało, że wychodzi na czysto koło 2000-3000zł dziennie. A to tylko mniej więcej połowa, bo jeszcze trzeba by doliczyć klientów płacących gotówką.

Praca tam miała tę jedną zaletę, że pozostawiała mnóstwo czasu na szukanie czegoś innego :) i gdy tylko znalazłem coś normalnego, wyniosłem się czym prędzej.

gastronomia grecka_knajpka

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 460 (556)

#13923

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakiś czas temu do naszego sklepu przyszedł klient, który był bardzo zainteresowany kupnem jakże modnego teraz sprzętu rekreacyjnego, czyli grilla. Pan był zainteresowany każdym rodzajem tego ustrojstwa, a mieliśmy tego na sklepie od cholery i ciut ciut. No cóż - sezon. Już na wstępie wyszło na jaw, że pan jest bardzo marudny i bardzo niezdecydowany. Najchętniej kupiłby wszystko (czytaj : nic). Szuka, marudzi, wybrzydza. Ogląda, przegląda, każe rozpakować i zapakować po kilka razy. W końcu wybrał! Objawienie! Hura! (a u mnie w myślach dziękczynna modlitwa). No ale mamy problem - cena. Jest za wysoka, zdaniem klienta. To on jeszcze tu wróci, tylko sprawdzi jak się konkurencja miewa.

Widać nie miewała się zbyt dobrze, skoro klient wrócił do nas po kilku dniach i od progu pyta o grill, który ostatnio wpadł mu w oko. Udałam się z nim na sklep i szukamy. Nie ma. Klient zastanawiał się tak długo, aż ktoś go ubiegł. Jak dla mnie, to nic nowego, tak kończą gapy. No ale klient robi mi tu oczy jak ten kot ze Shreka i pyta:
- I nic się nie da zrobić? Niiic?
No da się, da. Dzwonię gdzie trzeba. Dostawa za 4 dni. Klient kręci głową, że za długo. Ale ale! Mamy jeszcze 1 egzemplarz na półce z przecenami (nie mylić z promocjami). Przynoszę, rozpakowuję, sprawdzam. Aha, brakuje nam 4 śrubek mocujących półeczkę pod grillem. Wydatek mały, a upust na cenie z tego powodu znaczący. Nawet ja bym się skusiła. No ale klient to nie ja. Klient nie chce. Nie, to nie. Pakuję do pudełka, owijam taśmą klejącą (bo znając życie, zaraz coś jeszcze "samo wyjdzie" ze środka).

Klient wraca na drugi dzień. Przynosi mi to samo pudło na POK i pyta:
- Sprawdzimy co się w środku dzieje?
No a jak. Jak mus, to mus. Dyskoteki sobie części pewnie w nocy nie urządziły no ale...Rozcinamy (pudełko już ledwo żyje) i sprawdzamy. Przez noc nic się nie zmieniło. Co dziwne, ten stan rzeczy strasznie martwi klienta. Może liczył na większy upust?

Dzień później klient znowu zawitał w nasze progi i sytuacja się powtarza. Pudełko ląduje u mnie, rozcinam taśmę, klient grzebie w środku, pudełko wyzionęło mi ducha i szukam zastępczego. W międzyczasie pytam klienta:
- A tak właściwie, czego my tu tak codziennie szukamy?
- Bo wie pani, ja myślałem, że z czasem wy może dorzucicie te brakujące śrubki do kompletu. Że je dokupicie, albo się znajdą gdzieś. Myślałem sobie - przyjdę, nie będzie, ale przyjdę znowu i może będą. Ale widzę, że nie ma. To chyba już nie będzie, nie?

Wyobraźcie sobie moją minę w tym momencie:-) Myślę sobie: Casandra, tylko się nie śmiej. Powaga, pełna powaga. Wdech i wydech. Mimo usilnych starań, na moja twarz wypłynął potężny banan, taki od ucha do ucha.
- Prędzej coś ubędzie przez następną noc, niż coś dorzucą - stwierdziłam.
Klient pokiwał głową ze zrozumieniem i udał się do kasy.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 706 (778)
odrzucony

#75157

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Scorpion-wredny cham!


Odcinek 1

Zacznę od pochwalenia się-mam koleżankę z Francji.
Koleżanka po studiach, ładna, mądra i do pewnego czasu myślałem że inteligentna.
Koleżanka poznała będąc na stażu w Berlinie pewnego...hmmm... czekoladowoskórego jegomościa.

Zaraz powiecie: "A co ci do tego, Scorpion? Ich związek, ich sprawa!".
Zgoda, jak najbardziej. Jeszcze jak.
Ale zaczynam uważać ich sprawy jako swoje, jeśli w mojej obecności jej nutellowoskóry wybranek serca zdziela jej srogiego liścia tylko dlatego, że zamiast siedzieć po przeciwnych stronach stołu, siedzimy po tej samej oglądając telewizję i pijąc kawę, gdy ten wraca do domu(kremusiowy jegomość wraca, nie telewizor ani stolik), a mojej osoby wyraźnie się boi, bo po moim krzyknięciu słów kilka na temat traktowania białogłów i mojej osobistej opinii względem niego, znika jak kamfora.

Krótka pogadanka z koleżanką o biciu, o tym co pomimo szanowania kultur wszelkich męski przedstawiciel homo sapiens powinien zrobić a czego nie i zbieram się do domu.

Dwa dni później, dowiaduję się od wspólnych znajomych że jestem... rasistą! Bo "terroryzuję" koleżance chłopaka, tylko dlatego że ją... "klepnął lekko po twarzy"(drogie panie, żeby was nigdy tak żaden nie klepał) i w ogóle wpierniczam się w ich związek, szukam dziury w całym tylko dlatego, że jej facet jest czarny!
Jeśli lubi być "klepana" ok, trudno-jedną znajomą mniej.

byli znajomi

Skomentuj (74) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 346 (452)

#48526

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Firma, w której pracuje przydziela niewielkie darowizny wielu fundacjom, około 100-200 zł. Wszystko ma iść na dzieci czy pomoc ubogim rodzinom. Niby tak...

Wczoraj przyjechała przedstawicielka fundacji z bukietem róż i czekoladkami podziękować osobiście szefom za darowiznę oraz z prośbą o dalsze wpłaty. Szef dyskretnie powiedział jej, że nie po to wpłaca pieniądze na fundacje, żeby ona mogła ot tak sobie jeździć 300 km autobusem i taksówką z podziękowaniami. Przykazał jej, żeby następnym razem posłała któregoś z podopiecznych na wycieczkę, a słodycze dawała dzieciom.

Przedstawicielka wyszła wielce obrażona.

Inne fundacje przysyłają co najwyżej list z podziękowaniami. Najładniejszym podziękowaniem są zawsze własnoręcznie przygotowane przez dzieci ozdoby świąteczne i kartki.

Firma

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 717 (799)

#39839

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
W poprzednich opowieściach nie ukrywałem, że nie jestem fanem pracujących w tzw. podstawowej opiece zdrowotnej.
Teraz się trochę wytłumaczę.

Zasadniczym punktem ich działalności jest pisanie skierowań.
Nie myślcie, że na badania obrazowe czy krwi. To kosztuje. Dużo taniej i szybciej jest wystawić skierowanie do szpitala, komentując, że tam bez czekania zrobią panu komplecik badań, zdiagnozują, specjalista obejrzy... A jak nie położą, to wróci pan do mnie już z rozpoznaniem.
Co to daje w efekcie? Ano, podczas dyżuru sorowskiego, zamiast być w gotowości do ratowania życia, użeram się ze stadami obywateli, którzy próbują takowe badania na mnie wymusić. I to ja jestem zły, bo dochtór rodzinna skierowała przecież, a ten cham i prostak nie chce przyjąć!
Ale nawet zbożne dzieło bazgrania skierowań można pokazowo schrzanić. Oto kilka przykładów.

Rozpoznanie na skierowaniu: "Zapalenie narządu rodnego". Pacjent płci ewidentnie męskiej, lat około 50, z załupkiem.
Moja ulubiona pani doktor.
Kieruje pacjenta na 5 oddziałów naraz, bo nie ma pojęcia, co mu dolega.
Ostatnio skierowała młodego chłopaka na: neurologię/ortopedię/neurochirurgię z powodu bólu pleców. Nie wytrzymałem. Zadzwoniłem i spytałem, czy następnym razem dostanę pacjentkę ze skierowaniem na ortopedię/ginekologię z podejrzeniem złamania szyjki macicy...
Skierowanie na neurochirurgię. Pilne. Stan po urazie głowy. Po zebraniu wywiadu: uraz miał miejsce 27 lat temu...
Dwudziestolatka z rozpoznaniem: wysoka niedrożność przewodu pokarmowego. Czyli stan, w którym kiszki się zatkały. Rozpoznanie postawione bez RTG czy USG, co zakrawa na cud jasnowidzenia. To wieziemy dziewczę na badania.
Radiolog przykłada głowicę USG i zaczyna blednąć. Bo widzi... kości, oczy... Za chwilę panienka wydaje z siebie wrzask i powód niedrożności z płaczem opuszcza jej łono...
Mówiąc wprost: urodziła. Na usprawiedliwienie dodam, że przysięgała, że jest nietknięta, a samiec jej wróg.
I szczyt bezczelności i zakłamania.

W sąsiednim miasteczku pracuje stary rodzinny. Naprawdę stary. Złośliwi twierdzą, że zaczynał z Hipokratesem. I od tego czasu nie przeczytał jednej książki medycznej.
Poniedziałek. SOR. Przywożą mi pacjenta ze skierowaniem od tego medyka. Stwardnienie rozsiane, czyli duża bieda. I zatrzymanie moczu. Co prawda cewnikowanie należy do obowiązków POZ, ale nie będę biednego człowieka ganiał z powrotem. Założyłem cewnik, rozstaliśmy się przyjaźnie.
Dokładnie tydzień później, ten sam pacjent, skierowanie od jego znachora rodzinnego: "Zatrzymanie moczu. Niemożność wprowadzenia cewnika"... Ki diabeł???
Tydzień temu problemu nie miałem... I kto mu usunął ten zafajdany cewnik? Przecież w tej chorobie zostaje już do końca życia.
Odkrywam kołdrę... Cewnik siedzi tam, gdzie go przed tygodniem założyłem!!!
Pytam. Pacjent mówi, że piecze go trochę organ, więc zawołał rodzinnego, coby receptę jakąś wystawił. A ten nie pofatygował się, tylko przysłał skierowanie i zlecenie na przewóz.
Porażony tą bezczelnością dzwonię do starszego kolegi. I słyszę:
-[K] Doktorze, ja próbowałem dziś ponad godzinę i nie mogłem go zacewnikować. Potem swoim samochodem zawiozłem go do szpitala tutejszego i ordynator chirurgii też próbował godzinę i też nie założył! To co miałem zrobić?
-[J] Ja panu wyjaśnię powód niepowodzenia: bo jak pacjent ma już założony jeden cewnik, to drugi ch...jowo wchodzi...
-[K] Nooo... ale skąd...
-[J] Bo to ja go cewnikowałem tydzień temu, co wiedziałby pan, gdyby w ogóle obejrzał pacjenta.
-[K] Ale tam jest trudny dojazd... A w ogóle nie muszę się panu tłumaczyć!
-[J] Nie musi pan. Może to pan zrobić przed Izbą Lekarską.

Oczywiście potem żale, skamlania, prośby, kompletna zmiana tonu. Żałosne. Sprawa znalazła pozytywny finał, bo, z tego, co wiem, pan doktor, porażony wizją niechlubnego końca kariery, w pocie czoła bada teraz pacjentów. Ku ich i mojej radości.
Ale nadal nie cierpię rodzinnych.

opieka zdrowotna

Skomentuj (47) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 842 (912)

#38479

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przypuszczam, że każdemu długowłosemu facetowi przynajmniej raz w życiu zdarzyło się, że ktoś zagadnął go - czy to w kolejce w sklepie, czy w autobusie, ogólnie w sytuacji 'od tyłu' - per "Pani". W sumie jest to zupełnie normalna sytuacja i nie ma się co dziwić czy obrażać, ot, pierwsze wrażenie bywa mylne.

Ja jednak chcę Wam dziś opisać sytuację, która miała miejsce lat temu około pięć, a którą do dziś wspominam ze śmiechem.Od razu zaznaczam, nie jest ona piekielna sensu stricte, rzekłabym raczej, że to taki znak czasów.

Najpierw krótka charakterystyka mojego wyglądu. Włosy mam i miałam zawsze naprawdę długie. Co najmniej za łopatki. Nosze w zasadzie bez wyjątku rozpuszczone. Wzrost z gatunku średnio wyższych, jak na dziewczynę - około 170 cm. Budowę ciała mam typowo kobiecą, z wcięciem w talii i resztą inwentarza, że tak powiem.

To była zima. Jechałam autobusem, odziana w zimowy płaszcz (czarny) oraz glany. Tu od razu muszę zaznaczyć, że strój mój nie był związany z żadną muzyką, a z mrozem. Poza tym miałam na sobie zapewne jakieś jeansy, szalik, torbę...

I tak stałam sobie przy drzwiach, gotowa do wysiadki na najbliższym przystanku, autobus zatrzymał się jeszcze w korku...

- Przepraszam, czy pan wysiada? - usłyszałam kobiecy głos gdzieś z tyłu. Żaden pan jednak nie odpowiedział. - Proszę pana? - ponowiła pytanie kobieta. A tu dalej cisza.

I w tym momencie ktoś dotknął mnie w ramię. Odwróciłam się i zobaczyłam poczciwą niziutką staruszkę, która na widok mojej twarzy się speszyła, ale zaraz zreflektowała się i powiedziała:
- Ojej, ja tak panią przepraszam! Pani ma takie długie włosy i te buty, to pomyślałam, że pani jest mężczyzną! Chciałam być nowoczesna, ale mi nie wyszło...

Prawdziwa babcia XXI wieku :)

Autobus

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1278 (1338)

#22774

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka lat temu, moi dwaj bracia i dwaj kumple mieli wypadek samochodowy. Jeden z kumpli - G. nie przeżył - on był kierowcą. Drugi J. był połamany, miał też uszkodzony kręgosłup. Mój starszy brat był poobijany, miał wstrząśnienie mózgu, niewielkie problemy z kręgosłupem. Drugiemu bratu nic się nie stało.

Co w tym piekielnego, zapytacie?
Ano wiele:
1. Zachowanie policji - młodzi ludzie rozbili się w sobotę skoro świt (około 5 rano)? Na pewno pijaki, więc nie ma co się spieszyć do wypadku. Przejechanie około 5 kilometrów zajęło im 40 minut. Jak wzywali pogotowie też nadali "pijaki się rozwalili".
Dopiero jak podjechali tam moi rodzice ze znajomym policjantem, wszystko się zmieniło. D. - znajomy rodziców - powiedział tamtym że G. pracował w policji (był kierowcą).
Nagle zachowanie policjantów - zwrot o 180 stopni. Ponaglanie karetki, koniec szarpania chłopaka ze wstrząśnieniem mózgu i krzyczenia do niego o dokumenty. Nawet znalazł się twardziel, który w końcu przekręcił kluczyki w aucie - do tej pory były cały czas w pozycji "start".

Dodam, że chłopaki nie wracali z dyskoteki, a jechali do pracy. Złapali jakąś fuchę przy jakimś dużym remoncie czy budowie.

2. Zachowanie ludzi -
Mieszkaliśmy wtedy w małym miasteczku, więc wiadomo, plotki rozchodziły się w błyskawicznym tempie. Jeszcze tego samego dnia usłyszałam:
- że mój młodszy brat latał, biegał, skakał po miejscu wypadku, krzycząc "gdzie ja jestem, co się stało?" - powiedział jeden gość. Dodał "sam widziałem". Na pytanie - czemu więc nie pomógł przy wypadku, nie potrafił udzielić odpowiedzi.
Jak było naprawdę? Młody, jako jedyny był przytomny. To on wezwał policję, karetkę. Przez większość czasu był też w kontakcie telefonicznym z rodzicami - mama nie chciała, żeby został z tym wszystkim sam, więc trzymała go na linii. Młody miał przeszkolenie z udzielania pierwszej pomocy - zajmował się jak umiał resztą. To on zobaczył, że G. nie żyje. Wszystko robił spokojnie, bez krzyków, jakby w lekkim osłupieniu. Nie biegał i nie krzyczał. A policja nie zanotowała, żadnych świadków wypadku, poza jego uczestnikami.

- oczywiście wszyscy czterej byli pijani jak bele i wracali z dyskoteki. Ludzie "sami widzieli". Nic to, że chłopaki nie jechali w stronę miasteczka, tylko się od niego oddalali.

Niewątpliwym sprawcą wypadku był G. Jechał zdecydowanie za szybko. Przy robotach drogowych wjechał w ciężarówkę, która chciała ominąć roboty. Sąd uznał winę obustronną - twierdząc, że kierowca ciężarówki nie zachował należytej ostrożności i źle ocenił prędkość zbliżającego się G. i zajechał mu drogę. Jednak mama G. nie pogodziła się z tym. Próbowała walczyć o uznanie G. niewinnym. I ok - matce ciężko pogodzić się ze śmiercią syna. Tym bardziej, że G. osierocił maleńkie dziecko. Ale ta trochę przegięła gdy do mojej mamy wypowiedziała słowa: "A.(mój starszy brat) powinien zginąć razem z G. - to niesprawiedliwe, że przeżył". Ja rozumiem ból po stracie, ale to nie A. prowadził, to nie A. jechał za szybko.

droga i małe miasteczko

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 620 (688)

#60936

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sprzedaję rowery nowe i używane. Części rowerowe też. Prowadzę serwis rowerowy.
Oto następnych parę "kwiatków":

1) Sprzedaliśmy rower. Taki zwyczajny, bez przerzutek, zwykła damka. Tam nie ma się co zepsuć, ale rano, na drugi dzień po zakupie, przychodzi klientka i mówi:
- Wszystko leciutko chodzi, jestem zadowolona, ja tylko z takim drobiazgiem, bo dzwonek nie działa.

Hmmm... Przyglądam się i po dziesięciu sekundach wiem o co biega. Dzwonki są prawe i lewe. Przez nieuwagę przykręciłem nie na tę stronę, co skutkowało tym, że jak pani kciukiem trącała dzwonek, to nie dzwonił, bo siłą rzeczy nie mógł. Musiałaby palcem wskazującym pociągnąć cyngiel do siebie, co jest niewygodne.

- Proszę chwileczkę poczekać - powiedziałem - po czym odkręciłem dzwonek i przykręciłem po drugiej stronie kierownicy. Na jej oczach :-) Próba: DZYŃ, DZYŃ...
- Teraz dobrze? Proszę spróbować.

DZYŃ, DZYŃ! DZYŃ DZYŃ DZYŃ DZYŃ!!! DZYŃ!!!!!!

- Paanie najmilszy, jak Pan żeś to zrobił????!

DZYŃ DZYŃ DZYŃ DZYŃ... jeszcze długo się niosło, zanim szczęśliwa klientka zniknęła za rogiem ulicy ;-)

2)
- Widzi Pan, mamy taką nietypową sprawę - rzekł ojciec. - Bo kupiliśmy u Państwa tego górala - ruszył głową w kierunku, gdzie jego latorośl stał oparty o rower. - I ten rower wolno jeździ. Tzn. nie w tym sensie, że wolno sam z siebie, ale wolno jeździ na liczniku - próbował wytłumaczyć. - Bo widzi Pan, kolega Damiana też ma takiego podobnego górala i jak jadą razem jeden koło drugiego, to tamten jedzie szybciej i ten Patryk się śmieje z mojego Damiana, że mój ma wolniejszy rower.

Zaraz zaraz...WTF?!

- Aaaaallleee, to chodzi o to, że tamtemu licznik pokazuje, że szybciej jedzie?
- No właśnie! Jadą równo, a tamten ma 22km/h, a Damian 18km/h.
- Teraz rozumiem. Chodzi o to, żeby przeskalować wskazania licznika tak, aby prędkości były równe. Ten kolega Pana syna ma pewnie ustawione na koła 26 cali, a obaj jeżdżą na 24 calach - wytłumaczyłem.
- Tak, tak, właśnie o to się rozchodzi!
- Czyli przeskalować na 26 cali?
- A nie dałoby się tak, żeby mój jechał szybciej?
- Pewnie, że się da! Zrobię tak, że przy 22km/h tamtego, licznik Damiana będzie pokazywał jakieś 27km/h, pasuje?
- Dziękuję Panu jak nie wiem co!!! Daaamian, słyszałeś? Teraz Patryk będzie cię mógł cmoknąć!

Uśmiech Damiana bezcenny ;-)

3)
- Panie, mam luzy w torpedzie!
- W tylnym kole?
- Nie w tylnym, tylko w torpedzie! Tu gdzie pedały!
- Na suporcie?
- W torpedzie mówię!!!
- Ale torpedo jest w tylnym kole, a Pan ma luz w suporcie.
- W dupie, a nie suporcie, tu ku**wa mam luzy, widzi pan?
- No widzę.
- Przecie mówię, że w torpedzie przy pedałach!
- ...Tak. Zaraz naprawimy...

Sklep rowerowy

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 506 (628)