Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Kwaq

Zamieszcza historie od: 1 września 2017 - 23:06
Ostatnio: 24 lutego 2019 - 15:05
  • Historii na głównej: 1 z 1
  • Punktów za historie: 103
  • Komentarzy: 13
  • Punktów za komentarze: 5
 

#18024

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam nadzieję, że kojarzycie akcję z naklejkami karnych męskich narządów płciowych za niezbyt eleganckie parkowanie. Akcja dosyć nagłośniona w internecie i nie widziałam dotąd takiej naklejki. Aż do wczoraj. I było całkiem piekielnie.

Wstałam rano i ze spokojem przyjęłam, że ostatni papieros z paczki jest wlaśnie w moich ustach. Jak zawsze w tym przypadku przez głowę przebiegła mi myśl, ze może to znak, żebym przestała dokarmiać mojego wewnętrznego skorupiaka, ale zignorowałam ją, klnąc na siebie po cichu i obiecując, że od przyszłego tygodnia. Szybka poranna toaleta, zabranie w kieszenie spodni najpotrzebniejszych rzeczy w liczbie trzech [dokumenty, kartę i klucze] i radośnie podreptałam do pobliskiego sklepu. Na drodze mojej wędrówki, tuż pod sklepem, minęłam po mistrzowsku zaparkowany samochód marki Audi. Idealnie tarasował chodnik stojąc tak koślawo, że odruchowo spojrzałam, czy może nie prowadzi go inwalida. Naklejki obwieszczającej ten fakt nie zauważyłam, za to zauważyłam certyfikat mówiący o tym, że ktoś wcześniej zauważył umiejętności parkowania kierowcy i postanowił go właśnie takim karnym męskim narządem płciowym na szybie uraczyć. Uśmiechnęłam się do siebie i weszłam do sklepu.

Zrobiłam zakupy i wychodzę, czując na sobie czyjś wzrok. Już mam przejść po pasach, już witam się z gąską i nagle słyszę głośną komendę, że mam się zatrzymać. Czekam tylko, aż padnie „ręce do góry, policja!”, ale nie doczekałam się. Odwracam się i patrzę a tu kierowca Audicy patrzy na mnie złowrogo.

[k]- No chodź tu!

[j]- Ale o co chodzi?

[k]- widzisz tą naklejkę?

[j]- (po cichu) TĘ naklejkę debilu… (głośniej) Widzę i co w związku z nią?

[k]- Nakleiłaś ją, gówniaro! Dzwonię po policję!

[j]- A dzwoń pan nawet po Towarzystwo Opieki Nad Zwierzętami, nie nakleiłam żadnej naklejki.

Kierowca wyjął telefon i zadzwonił, mówiąc, że złapał na gorącym uczynku przestępcę, a jako moje przestępstwo wymienił niszczenie mienia.
Postanowiłam poczekać, ba, ja nawet podałam mu adres na jaki policja ma przyjechać! Pewnie teraz myślicie, Boże, co za idiotka, sama się podkłada. Cóż, jestem osobą przekorną, a tym razem wiedziałam, że jestem niewinna i że będą na to dowody, więc po prostu byłam ciekawa jak się sytuacja rozwinie. Oczekiwanie na przyjazd policji trwało, nie wiem, może pięć minut, dłużej na pewno nie, więc w porównaniu do czasu oczekiwania w jakiejś niecierpiącej zwłoki sprawie, to dosłownie ułamek sekundy, ale tak to już bywa.

Policjanci się przedstawili i zapytli kierowcę w czym problem.

[k]- Ta tu (oskarżycielsko palec w moją stronę) naklejkę (palec na naklejkę na szybie) nakleiła ta tu (znów palec na mnie)

[p]- A widział pan czynność?

[k]- Wszedłem tylko na chwilę do piekarni, a jak wyszedłem do samochodu to naklejka już była, a ona wychodziła ze sklepu.

[p]- (do mnie) To podlega pod niszczenie mienia.

[j]- Dobrze wiedzieć. Ale niestety, nie ja jestem sprawczynią tego wykroczenia. Zostałam oskarżona niesłusznie, ale myślę, że to nie będzie problemem. Kilka dni temu zamontowali w sklepie monitoring. Z tego co wiem jedna z kamer jest skierowana właśnie tutaj, przed wejście.

I po tych słowach pan kierowca wyraźnie pobladł, potem poczerwieniał. A ja się tylko uśmiechnęłam.

Okazało się, że owszem, jego parkowanie spotkało się ze sprzeciwem. Ale 3 dni temu. Kolega poradził mu, żeby poszukał jelenia, który za to odpowie, bo tamtego sprawcy nie znalazł. Niestety zaparkował w miejscu niedozwolonym, więc mandat. Co więcej okazało się, że pan nie ma aktualnego przeglądu. Ja się zaśmiałam uprzejmie odpowiedziałam, że żegnam miłego pana i odeszłam z naprawdę dobrym humorem. Utarcie piekielnemu nosa to naprawdę pozytywne odczucie, polecam.

http://rly.pl/dziwactwa/740-karny-kutas-za-chujowe-parkowanie/

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 964 (1028)

#73617

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rodzinę ze strony mamy mam "moherową". Ja jestem osobą zdecydowanie niereligijną. Ślub nie był naszym priorytetem, ale razu pewnego podjęliśmy wspólną decyzję, że jednak weźmiemy. Oczywiście w USC.

Do mamy regularnie dzwoni jej piekielna siostra (tak, zamiast przyjechać z sąsiedniego miasta, to dzwoni), prawdziwy wojowniczy moher. No i pyta za każdym razem, co u mnie, mama zgodnie z prawdą poinformowała, że wzięliśmy ślub. Taki bez gości i wesela.

Co na to ciotka? Och, jak dobrze, no bo to wstyd na całą rodzinę, tak z kochankiem i nieślubnym dzieckiem tyle lat, to bardzo źle widziane było i demoralizujące dla młodszego kuzynostwa, że ja, najstarsza, powinnam przykładem świecić dla młodszych kuzynek i kuzynów, och jak dobrze, że się wreszcie nawróciłam. A czy aby ksiądz nie miał zastrzeżeń, że z dzieckiem do ślubu, że chyba nie ośmieszyłam się białą suknią i takie tam.
Mama spokojnie odpowiada, że ksiądz nie miał nic przeciwko temu, bo nie został poinformowany, a i jego jurysdykcja do USC nie sięga, więc nie był niepokojony. A sukienkę miałam w pięknym kolorze fuksji.

Ciotka w szał wpadła, że to przecież jeszcze większy wstyd dla rodziny, co babcia na to, pewnie zawał przeszła, bo to już w ogóle nie rokuje na ślub kościelny i że to może zaszkodzić jej synkowi, który za ponad rok przyjmuje święcenia kapłańskie. Ojoj, oby się nie wydało, bo jej synek może mieć kłopoty w pracy z powodu naszego ślubu cywilnego. I że wobec tego nas na te święcenia nie zaproszą, bo jak się wyda, to będzie taaaki wstyd, bo rodzina księdza musi być wręcz kryształowa i bez cienia wątpliwości.
Babcia to chyba najmniej waleczna osoba w całej rodzinie.

Minęło wiosna, lato, jesień i zima, ciotka zgorszona dzwoniła jakby mniej. Uaktywniła się wiosną przyszłego roku, bo tuż tuż święcenia jej synka. I tak wydzwaniała do mojej mamy co tydzień z każdą bzdurą, no generalnie szczegółowe sprawozdanie ze wszystkiego. I do babci, rzecz jasna, też.
Rodzice, babcia, pojechali na to wydarzenie.
Co się okazało, w tym samym czasie, kiedy ciotka wydzwaniała z każdą bzdurą, córka ciotki, moja kuzynka a chrześniaczka mojej mamy, wnuczka naszej wspólnej babci, na początku studiów będąc, wyszła za mąż! Tylko ciotka w ferworze przygotowań, zapomniała poinformować. Dla mnie luzik. Matka nieco zmieszana, ale przyjęła do wiadomości bez komentarza. Coś tolerancyjna się zrobiła. Po imprezie znowu cisza do października, kiedy cioteczka postanowiła poinformować moją mamę, że została babcią. I tu się zaczyna sytuacja odwracać, trolling mojej mamy mistrzowski i przez ciotkę to pewnie moja mama zostanie uznana za piekielną.
Rozmowa mniej więcej taka:

C(iotka): (dajmy na to) Ania urodziła córeczkę.
M(ama), Ojej, ale gdzie, w Polsce?
C: Nie, no przecież oni się nie wyprowadzali nigdzie.
M: No to ja wiem, ale gdzie urodziła?
C: No jak gdzie, no w szpitalu, w naszym mieście.
M: A to u was jest taki specjalistyczny odział?
C: No ale jaki specjalistyczny? No normalna porodówka i odział noworodkowy.
M: A co z dzieckiem, jakie ma szanse?
C: (wytrącona z równowagi) Ale na co szanse? No bo nie rozumiem.
M: No a jest w inkubatorze, samo oddycha?
C: (wkurzona) No ale w jakim inkubatorze, no niby dlaczego w inkubatorze, duże, zdrowe dziecko, 55 cm, 3500 wagi, jaki inkubator?
M: O szok! Taki duży wcześniak?!
C: A skąd tobie przyszło do głowy, że to może być wcześniak? kto ci powiedział, że wcześniak?
M: No umiem liczyć? W maju czerwcu ślub, a w październiku dziecko, to jest max 5 miesięcy, czyli dziecko w piątym miesiącu ciąży to przecież skrajny wcześniak i nie każdy ma szansę na przeżycie. Bo chyba w tak katolickiej rodzinie, z księdzem w dodatku, to chyba nikt nie uprawiałby seksu przed ślubem, w tak młodym wieku i nie brał ślubu w czwartym miesiącu ciąży z powodu tejże ciąży! Taki wstyd i demoralizację tuż pod okiem księdza wykluczam zupełnie, więc jedynie wcześniak wchodzi w grę. No chyba nie brała w pośpiechu ślubu z powodu ciąży, tylko żeby starszemu bratu nikt uwagi nie zwrócił.

Rezultat: ciotka obrażona, babcia musiała godzić swoje zwaśnione na jakieś 2 lata córki. Jednej i drugiej się oberwało, młodszej za wtykanie nosa w nieswoje życie, starszej za niepohamowany sarkazm. Choć po następnych paru latach przyznała, że akcja mamy podobała się wszystkim.

mohery

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 501 (549)

#8511

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia ta miała miejsce dawno dawno temu, kiedy odtwarzacze mp3 były jeszcze rzadką nowością, wartą fortunę. Zdarzało mi się wówczas dużo czasu spędzać w pociągach i autobusach, więc prezent – w postaci mp3 właśnie – postanowiła mi sprawić moja mama. Poprosiła o pomoc kolegę z pracy, który obeznany był w nowinkach technicznych i swój odtwarzacz posiadał już od dawna. Kolega ów zakupił dla mnie, w jednym ze sklepów internetowych, odtwarzacz mp3 o szalonej pamięci – 250Mb. Paczka przyszła po kilku dniach i sprawiła mi oczywiście ogromną radość, dopóki nie okazało się, że odtwarzacz nie działa.
Moja mama wkurzona oddała mp3 koledze, który odesłał ją w trybie reklamacji. Po dwóch tygodniach bez odzewu napisał do owego sklepu maila z pytaniem, co się dzieję z tym nieszczęsnym odtwarzaczem. Odpowiedzi na maila brak... Po kolejnych dwóch dniach, napisał jeszcze raz, już trochę ostrzejszym tonem. Odpowiedź przyszła, a w niej, że żaden odtwarzacz nie dotarł i oni nie wiedzą, o co chodzi. Kolega mamy się wkurzył i napisał kolejny raz. Tym razem o prawach konsumenta, przepisach, sądach... Zadziałało, bo za pół godziny pracownik ze sklepu zadzwonił informując, że odtwarzacz się znalazł, jest naprawiony, będzie odesłany następnego dnia i że bardzo przepraszają. Znajomy mamy jednak ma naturę żartownisia, więc siląc się na totalną powagę powiedział, że za późno już na przeprosiny, ponieważ odtwarzacz ów zamówiony był dla pani prokurator z (tutaj nazwa miasta), a że to jest osoba bardzo nerwowa, to sprawa prawdopodobnie skończy się w sądzie.
Nastraszył biednego pracownika do tego stopnia, że zamiast moich 250Mb dostałam AŻ 1Gb, w tej samej cenie oczywiście.

sklep internetowy

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 546 (638)

#22400

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzisiaj opowieści z cyklu: ′Piekielni niedoszli pracownicy, czyli czego nie robić, żeby dostać pracę′.

Opowieść nr 1:
Stoję sobie na kasie w tym moim sklepie odzieżowym, gdy podchodzi [d]ziewczyna i rzuca mi rozkaz:
[d] - Chcę rozmawiać z managerem!
ja - Najpierw musi mi pani powiedzieć o co chodzi.
(Czasem, gdy jest bardzo zajęty, nie można mu zawracać głowy byle pierdołami i sami musimy rozwiązywać pewne sytuacje).

[d] - No jak to o co?! Ja chcę tu pracować!

Hmm... no to faktycznie, pierwsze wrażenie robisz jak sie patrzy...

ja - Yyy... No dobrze... A ma pani może ze sobą swoje CV?
[d] - Nie, ale chcę rozmawiać z managerem!

Normalnie odesłałabym ją z kwitkiem, ale że manager akurat wyszedł z magazynu, wskazałam jej go (Niech on się z nią męczy, nie ja:P)

ja - To jest nasz manager.
[d](z niedowierzaniem) - ′TO′ jest manager??!!

Nie wiem kogo się panienka spodziewała (Armaniego?), jednak pracy u nas nie dostała. I dobrze...


Opowieść nr 2 (opowiedziana przez ww. managera):

Podchodzi dziewczyna do lady, jednocześnie pochłania jakieś ciastko.
Miedzy jednym kęsem a drugim, pyta się o pracę, na co szef wypowiada standardowe magiczne zaklęcie: ′przynieś swoje CV′.
Dziewczyna, ciągle przeżuwając ciacho, mówi, ze świetnie się składa, bo ma je nawet przy sobie, po czym... wyjmuje jakiegoś gniotka z kieszeni, kładzie na ladę i zaczyna to prostować! W miedzy czasie kawałek jakiegoś karmelu, czy czego innego, spadł jej na tę (pożal się Panie Boże) kartkę, a ona ściera to palcem, po czym go oblizuje...

Jak tylko wyszła, CV powędrowało do kosza. I tak dobrze, ja na jego miejscu nawet bym tego od niej nie wzięła.

Opowieść nr 3 (to jest historia managerki):

Przychodzi [p]anna na rozmowę kwalifikacyjną. Od razu podniosła mojej managerce ciśnienie, bo nie dość, że miała zmanierowany ton damulki, to jeszcze przez cały czas żuła gumę (na dodatek jak krowa - z otwarciem mordy przy każdym mlaśnięciu), ale dobra - trzeba jakoś przeboleć.
Rozmowa trwa w najlepsze, gdy nagle dziewczynie dzwoni telefon, a ta... go odbiera. Oto (mniej lub bardziej dokładny) zapis rozmowy:
[p] - No czeeeeść!
....
[p] - Rozmowę kwalifikacyjną mam właśnie.
....
[p] - No mówię ci, przyjmą mnie jak nic!
...
[p] - No, no... pewnie, spotkajmy się.
...
[p] - Dobra, o 7 w pubie.
itd, itd... generalnie ta konwersacja trwała jakieś 2 minuty!

Managerka nie wiedziała, czy ma się śmiać, płakać, czy zbierać szczękę z podłogi. Ale, ale... to nie koniec - samo pożegnanie dosłownie wbiło ją w fotel:
[p] - No to do zobaczenia niedługo, w mojej nowej pracy!:)

Niektórym przydałaby się odrobina samokrytyki...

sklepy UK

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 923 (947)

#71657

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Jak doprowadziliśmy do rozpadu rodzinnej firmy.

Prowadzimy z mężem pracownię architektoniczną. Zgłosił się kiedyś do nas klient, aby zamówić projekt warsztatu. Klient prowadził z bratem zakład - branża chyba nie jest tu istotna.
Szczegóły obgadane, wiemy czego oczekuje klient, zaliczka wzięta, więc wzięliśmy się za projektowanie.
W końcowym etapie prac zadzwoniliśmy do klienta, aby przyjechał zobaczyć czy wszystko jest tak jak chciał. Klient akurat nie mógł przyjechać, ale przyjechał jego brat, bo w końcu jest jego wspólnikiem, więc ma tyle samo do powiedzenia.

Okazało się, że brat miał zupełnie inną wizję, wygląda na to, że nie uzgodnili tego wcześniej. Poprosił o przeróbki, właściwie to nawet nie przeróbki, bo projekt robiliśmy od nowa (przeróbki były na tyle znaczne, że po prostu łatwiej było rysować od nowa, niż przerabiać gotowe plany).

Ocenić efekt przyjechał klient, który projekt zamawiał. Okazało się, że brat nie wspomniał mu o przeróbkach, więc klient był bardzo niezadowolony z tego co mu pokazaliśmy, bo de facto zamawiał coś innego. Wyjaśniliśmy oczywiście, że zrobiliśmy projekt o jaki prosił, ale brat zażądał poprawek. Klient stwierdził, że wracamy do pierwszej wersji, ale z drobnymi poprawkami.

Sytuacja się powtarzała. Dwaj bracia na przemian przyjeżdżali i prosili o kolejne poprawki.
W końcu nasza cierpliwość się skończyła. Nigdy nie bierzemy dodatkowych pieniędzy za poprawki, bo wychodzimy z założenia, że klient nasz pan i chcemy, aby był zadowolony z finalnego projektu. Ale w tym wypadku ilość poprawek była zdecydowanie za duża i nic nie wskazywało na to, że obaj klienci będą zadowoleni (mieli praktycznie dwie kłócące się ze sobą wizje).
Poprosiliśmy więc, aby usiedli we dwójkę, przedyskutowali wszystko i zgłosili się do nas jak będą mieli jedną sprecyzowaną wizję ich warsztatu.

No i pojawili się.
Osobno.

Okazało się, że śmiertelnie pokłócili się o zakład i jego przyszłość, że firma się rozpadła. Teraz obaj panowie prowadzą konkurencyjne firmy. Chociaż w firmach pozostał element wspólny - nazwa. Jedna firma nazywa się XY, a druga YX ;)

Chociaż ostatecznie to my skorzystaliśmy na tym najbardziej, bo zamiast jednego projektu sprzedaliśmy dwa :) I obaj klienci byli w końcu zadowoleni.

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 437 (447)

#81222

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Przyjdź do biznesowej kawiarni z dzieckiem, wywal cyca do karmienia, i miej pretensję do obsługi, że ludzie (klienci) są nietolerancyjni i przeprowadzając spotkania biznesowe niekoniecznie chcą patrzeć na twoje nabrzmiałe od mleka cycki. Awanturuj się że jesteś "matką" i masz przywilej, i prawo karmić gdzie i kiedy chcesz, olej fakt, że łazienka jest na tyle obszerna i przystosowana, że tam na spokojnie można karmić.

Ps. W miarę stała klientka, pielęgnująca na siłę wśród personelu i ludzi kult "madki polki karmiącej". Jezu.. nie polecam.

ps2. Jak się dziecku "ulało" na tapicerkę, to oczywiście winnych nie było. Niech się bariści z mlecznym rzygiem zmagają...

Skomentuj (127) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 183 (265)

#42135

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Świeża historia prosto z pracy.

Pracuję jako host-kelner w jednej restauracji z polsko-rosyjską kartą. Ogólnie nigdy nie mieliśmy sytuacji, które by się nadawały do opisania na tym serwisie, ale kiedyś musi być ten pierwszy raz.

Około południa do knajpy przybyła dość nietypowa para i zazwyczaj staram się nie oceniać ludzi po okładce, ale widząc łysego dresika w ortalionie z czapką przyklejoną do tylnej części głowy i daszkiem precyzyjnie wskazującym do góry oraz dziewczynę w mini (w taką pogodę?), kozaczkach z lateksu i czarnymi przedłużanymi włosami - po prostu wiedziałem że coś się będzie działo.

- Dzień dobry, witamy w Nazwa_Restauracji, zapraszam do stolika - i wskazuję stolik.
W odpowiedzi usłyszałem tylko jego tępe, przygłupowate "no", a od niej podejrzany chichot.

Karty podałem, następnie zauważyłem że karty odkładają - znaczy wybrali - idę zebrać zamówienie. Dla niego Węgier, dla niej Eskalopki z borowikami. O dziwo żadnych podejrzanych ruchów. Może się myliłem?
Ruch w knajpie dość mały, więc danie zostało przyrządzone ekspresowo. Idę po wydanie, wszystko pięknie, ślicznie, zanoszę. Staję przed stolikiem, dyktuję nazwę dania dla panny, stawiam, dyktuję nazwę dania dla pana, stawia... i w tym momencie talerz z daniem dostał od spodu, co poskutkowało ubrudzeniem ubrania, podłogi, stolika i delikatnie miss plastik.

Koleś od razu się poderwał, twarz na odległość 5cm od mojej i wiązanka przekleństw i pytań o obicie twarzy w dość wulgarny sposób. Koleś widocznie z siebie dumny, patrzy na miss plastik, ona uradowana że ma takiego cool i odważnego faceta, a ja stoję w szoku i nie bardzo wiem co mam z tym fantem zrobić.
- No to teraz ziomuś lecisz, pędzisz, ma być nowy za 2 minuty urwa, bo jak nie to wiesz urwa, no...
Speszony, ale spoko, idę, oni uchachani, ucieszeni z siebie, w drzwiach wydawki, spotykam kucharza i tłumaczę sytuację.
- Pójdę z deliwentem pogadać.

Tutaj trzeba trochę powiedzieć o naszym kucharzu - koleś ma 1.95 wzrostu, waży ok 120 kg, ale nie z powodu nadwagi, a z powodu ogromu masy mięśniowej jaką posiada, łeb łysy bo wg niego wygodniej w kuchni tak. W porównaniu z kolesiem który przyszedł (na oko jakieś 60 kilo wagi przy 175cm) to dwa różne światy.

Wyglądam i przysłuchuję się rozmowie. Dresik biały jak ściana, głowa spuszczona w dół i potulnie słucha wykładu na temat poszanowania cudzej pracy, miejsca, innych osób, nie noszenia czapki w pedalski sposób i do tego w pomieszczeniu. Ogólnie miły dla ucha wykład przez dobre 10 minut, po czym Kucharz kazał przynieść mi zmiotkę, miotłę, papier, mop i detergent i elochłopaczek wszystko ładnie wysprzątał, po czym został obciążony za pranie stroju kelnera, zniszczenie talerza, jedzenie i grzecznie wyproszony z restauracji.

Gwoli ścisłości - Kucharz może sobie pozwolić na takie zachowanie i szef go za to nie gnoi. Pan M z tej opowieści, czyli nasz prawie 2-metrowy byk kucharz, jest właścicielem tej restauracji.

W-Wa adult

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1333 (1369)

#17382

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia ze współlokatorem.
Mieszkałem kiedyś z kolesiem co zwał się Marcin. Opisać go można tak: świr, socjopata, cynik, kłamca i utalentowany kucharz. Mieszkanie z nim to był sport ekstremalny, nigdy nie było się pewnym, co przyniesie jutro, albo noc. Przedstawię TOP 3 sytuacji, jakie mi zgotował.

Miejsce trzecie: godzina ok. 3 w nocy, śpię sobie śniąc o niebieskich migdałach, nagle z hukiem otwierają się drzwi. Naga żarówka torturuje moje oczy strumieniem fotonów. Myślę sobie że ABW robi mi wjazd na chatę, niestety to był Marcin. Brutalnie łapie mię za bary i stawia do pionu. Nie zdążyłem nawet wycharczeć, „co jest kur**” a lądują na mnie moje ciuchy. Marcin na jednym tchu prawie wykrzykuje, że za 30 sekund ma mnie tu nie być bo potrzebuje na gwałt wolnej chaty i wpycha mi do rąk 50zł. Po kolejnych pięciu sekundach już go nie ma, zostałem sam z ciuchami i kasą w rękach oraz bujająca się żarówka. Przynajmniej miasto nocą ładnie wyglądało.

Miejsce drugie: Mieliśmy spory kryzys ekonomiczno-seksualny (zaglądasz do portfela a tam ch...), jedzenia już nie było, a do naszych wypłat jakiś tydzień. Posilanie się mieszaniną kartonu i kranówki nam się nie uśmiechało to kombinowaliśmy skąd wytrzasnąć kasę. Nagle Marcin mówi, że ma plan, już sobie myślę że planuje skok na spożywczak, albo bank. Potrzebował paliwa z mojego samochodu za obietnice porannej wyżerki. Zgodziłem się, jakąś rurą przelał sobie paliwo i pojechał diabeł wie gdzie koło godziny 20. Wrócił koło 5 rano z ośmioma (!) pstrągami. Okazało się zrobił sobie wędkę ze starej żyłki i kija, spławik z korka po winie, robaki potraktował prądem z akumulatora żeby same wylazły i złowił te ryby przez płot z jakiegoś stawu hodowlanego i zwiał zanim ktoś go zobaczył. Składniki do przysadzenia ryb pożyczyliśmy od sąsiadów w zamian za dwie ryby i z głodu nie umarliśmy.

Miejsce pierwsze: godzina nocna. Śpię sobie jak normalny człowiek, Marcina nie ma. Ze snu wybudza mnie szczękniecie drzwiami i odgłosy grzebania w szafce, nic niezwykłego. Morfeusz ponownie wziął mnie w swoje obcięcia. Po sekundzie, która okazała się ok. czterema godzinami, budzi mnie eksplozja. Wyskakuje z wyra i patrzę za okno, pusto. Żadnego krateru po meteorycie czy coś, to lecę na przegląd chaty, Marcin wyskakuje ze swojego pokoju miotając przekleństwa ile sił w płucach. Zajrzałem do kuchni i oniemiałem. Calusieńka kuchnia umazana w brązowej brei. Efekt podobny do tego co powstało gdy Jaś Fasola malował dom przy użyciu petardy w wiadrze farbą. Epicentrum była kuchenka, dokładniej garnek postawiony na niej. Okazało się kochany Marcinek chciał zrobić masę krówkową/karmelową i zostawił w garnku puszkę z koncentrowanym mlekiem. Poszedł do swojej nory, zwanej pokojem i przysnęło mu się. Skończyło się na ekspresowym remoncie z własnych kieszeni (ten syf tak przywarł, że trzeba było go zdrapać razem z cienka warstwą tynku). Starszy pan, u którego wynajmowaliśmy dowiedział się o wszystkim już po renowacji, najpierw nas wesoło opierniczył że mu nie powiedzieliśmy wcześniej bo chciał zobaczyć efekt detonacji puszki mleka, po czym stwierdził że nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło bo kuchnia wygląda nawet lepiej i obniżył nam trochę czynsz.

Rodzynek na koniec. Z Marcinem cały czas utrzymuje kontakt, jakiś czas temu zadzwonił i powiedział że wyjeżdża do Anglii dorobić sobie na przysłowiowym zmywaku. Na koniec naszej pogawędki stwierdził że "będzie się działo". Trzy dni po jego przylocie na wyspy wybuchają słynne zamieszki. Zbieg okoliczności? :)

Wynajete mieszkanie

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1108 (1176)

#73060

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rodzicielstwo, czyli temat rzeka.
Słowem wstępu - jestem młodą mamą, ale z racji sytuacji rodzinnej wychowywałam już dzieci, więc "doświadczenia" mi nie brakuje. Nie popieram bezstresowego wychowania, ale nigdy nie uderzyłam dziecka - mam swoje sposoby na sprawienie, by się słuchały. Nie śledzę też każdego artykułu pediatry lub dietetyka. Postanowiłam zdać się na siebie i narzeczonego.

Ponieważ przeprowadziłam się ponad 400 km od rodzinnego miejsca zamieszkania, ucieszyłam się na wiadomość, że tutejsze mamy prowadzą swój "klub" - zawsze to jakieś nowe znajomości, a i dziecko będzie miało z kim się bawić. Jednak z dnia na dzień dochodzę coraz bardziej do wniosku, że były to płonne nadzieje.

Problemy zaczęły się od karmienia piersią - mimo iż mam dziecko, nie uznaję "świecenia cycem" wszędzie gdzie się da. Nie rozumiem matek, które wyciągają piersi w miejscach pełnych starszych dzieci czy nawet dorosłych - nie każdemu może się to podobać. Dla "klubowiczek" jest to złe podejście, bo "matka powinna móc karmić gdzie i kiedy chce".

Na kolejne zgrzyty trafiłam, kiedy skończył mi się pokarm. Walczyłam trochę, ale nie chcąc męczyć siebie i córki, przeszłam na mleko modyfikowane. Reakcja? Jestem złą matką i nie kocham dziecka, bo nie walczę miesiącami, żeby mleko wróciło.

Afer było wiele więcej - choćby z powodu rozszerzania diety przed ukończeniem 6 miesiąca życia (wszelkie kontrole pediatryczne nie wykazały jakichkolwiek nieprawidłowości).

Dziś jednak ukazała się kolejna piekielność- otóż dziecko nie powinno wcale jeść słodyczy, a najlepiej również mięsa (za istne guru uznawane były matki, których dzieci nigdy nie miały mięsa w ustach). Dając dziecku czekoladę, doprowadza się do otyłości, cukrzycy i ryzyka ataków serca, dlatego trzeba ją całkowicie wykluczyć. Bo tak mówi jakiś-znany-dietetyk. Całokształt rozmowy sprowadzał się jedynie do tego, iż rodzic powinien być jedynie opiekunem, stosującym się do rad lekarzy. Sam nie powinien podejmować żadnych decyzji, nie zastanawiać się nad żadną opinią ludzi z tytułem medycznym. Nie potrafię zrozumieć - po co dziecko komuś, kto nie chce go wychowywać ani nawet mieć własnego zdania?

Dla dodania smaczku - te same mamy z dumą chwaliły się, że przebijały uszy dzieciom w wieku 3-5 miesięcy. Kiedy przytoczyłam publikacje o szkodliwości przebijania ciała pistoletem, nieznajomości technik oraz braku kompetencji i sterylności w zakładach kosmetycznych - zostałam wyśmiana, bo "mojej córci nic nie było".

Wniosek wypływa sam - rodzice, stosujcie się z uporem maniaka do zaleceń pediatrów tak długo, jak jest się czym chwalić.

rodzice

Skomentuj (57) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 236 (284)

#73437

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jako że powoli zbliża się festiwal w mowie potocznej Brudstockiem zwany i broniący go piszą "Nie byłeś nie krytykuj".

A więc ja byłem. Dwa razy. I krytykuję.

Prysznice? Zagrzybiałe budki w których można zastać mocz i kał w różnych ilościach, a także materiały pochodzenia męskiego po kontakcie damsko-męskim. Ogólnie czeka się na nie parę godzin w kolejce, a to co się zastanie w środku to czysta loteria.
Wspomniałem, że każą za nie płacić?

Rozumiem, jest to festiwal gdzie jest dużo kurzu, żwiru, błota itp. Ale żeby nie mieć nawet ubrań na zmianę, sztywniejącą z brudu i potu koszulkę oraz walić denaturatem gorzej niż typowy żulik?

Na festiwalu liczy się zabawa, prawda? No tak, ale nie zabawa zwierzęca, która oznacza kopulację na wszystkie możliwe sposoby we wszystkich możliwych miejscach. Miałem nieprzyjemność wywalić ze swojego namiotu parkę, która traktowała go jako darkroom, mimo że ich namioty były parę sektorów dalej.

Tu warto też wspomnieć o ćpunach. Nie, nie przesadzam. Są ludzie po zielsku, którzy tulą się do ciebie (a ty się odsuwasz z powodu fetoru, jaki wydalają), będąc nastawieni pozytywnie do wszystkiego.
Ale są też goście po innych rzeczach, którzy rzucą się na ciebie z pięściami lub czymś ostrym bo lekko trąciłeś ich w tłumie.
Porządkowi "reagują", nieraz zostawiając ćpuna po prostu trochę dalej i wypuszczają.

Następna uwaga na temat higieny. Wyobraźcie sobie jak wyglądają ręce po koncertach, tarzaniu się w błocku i kopulacji z ludźmi różnymi.
A teraz wyobraźcie sobie, że takimi brudnymi łapami ludzie jedzą ryż/ziemniaki/kanapkę/cokolwiek i się tym nie przejmują.
Nie wiem jak wy, ale ja mam odruch wymiotny od samego wyobrażenia sobie tego. A musiałem jeść i na to patrzeć.

Broniący tego festiwalu mówią, że to "wielka wspólnota, gdzie każdy sobie jest bliski i każdy się dzieli ze wszystkimi".
Jadłem sobie zupę, którą ugotowałem sobie sam. Gar jako że gorący, stoi sobie przed namiotem. Czekam aż przyjdzie dziewczyna i zaczniemy jeść.
Naraz podchodzi sobie jakiś capiący jak stado baranów gość w stylu typowego rasta z dredami, otwiera garnek i chwyta chochlę.
Na moją uwagę że ma to zostawić, wychłeptał z chochli srogą porcyjkę, próbował wziąć drugą. Nie zdążył, chochlę odebrałem.
Jęczał "no ziomuś, ja nic dzisiaj nie jadłem, wszystko wydałem no". Byłem nieugięty, mimo to poszedł dopiero jak usiedliśmy z dziewczyną i zaczęliśmy sami jeść.

Co do złodziei, na których wielce narzekają.
Sprzęt w ogóle niezabezpieczony jest wszędzie.
Leży facet narąbany na namiocie, obok niego najnowszy iPhone, ładowarka i słuchawki. Okazja czyni złodzieja.

Powrót pociągiem, zwłaszcza w nocy to horror.
Co chwilę walenie do ścian przedziału, otwieranie drzwi, darcie mordy około 1 w nocy.
Defekacja i nie tylko gdziekolwiek, byle nie w toalecie.
Rzucanie butelkami i uruchamianie awaryjnego hamulca to norma. Reakcja konduktora? Brak jakiejkolwiek.

Za tą samą cenę mogę spędzić czas w czystości, bez patologii i ćpunów, siedząc na Helu czy w Kołobrzegu na plaży przez tydzień, albo wyjechać na dwa dni do Włoch.
I wiecie co? W tym roku tak zrobię.

brudstock

Skomentuj (53) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 238 (424)