Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Ticho

Zamieszcza historie od: 19 lipca 2012 - 10:26
Ostatnio: 1 grudnia 2013 - 14:12
  • Historii na głównej: 7 z 12
  • Punktów za historie: 5423
  • Komentarzy: 43
  • Punktów za komentarze: 155
 
zarchiwizowany

#56333

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W związku z dołożeniem mi obowiązków, nie związanych ze stanowiskiem, poprosiłam szefa o podwyżkę (obecnie wykonuję pracę swoją + 2 zwolnionych osób).
Szef podwyżkę dał, a jakże! Przecież obiecał!
Dodano mi "aż" 500 zł na rękę...

Teraz zgadnijcie ile potrącono mi z premii? :)

..::Welcome to Poland!::..

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 118 (332)

#43745

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ten obrazek mnie bawił do chwili, aż sytuacja nie uderzyła we mnie bezpośrednio...a raczej w moje 6 letnie dziecko.

http://img1.demotywatoryfb.pl/uploads/201211/1354098644_xmopgt_600.jpg

Syn jest w okresie, gdy wypadają mu mleczne zęby. Niefortunnie wypadły mu dwie dolne jedynki, a dwójki ni drgną.
Wiadomo, że po czasie pokazują się nowe - dorosłe zęby. Ponieważ codziennie wieczorem oglądam zęby dziecku, by na bieżąco reagować, zauważyłam że nowe zęby nie mają miejsca, przez co ten który wyrósł pierwszy rośnie prawidłowo, a ten obok, jakby trochę w tyle coś jakby to: -_

Nie ma rady, trzeba do "zębologa", póki tylko z dziąseł dopiero co widać koronki.
Wydzwaniam po okolicznych przychodniach. No i co słyszę? Brak pkt. z NFZ!

Proszę mi to wyjaśnić, bo nie bardzo rozumiem. Syn w ciągu całego roku był chory 1 raz, ok. września. Kontrolne spotkanie z dentystą (bez ingerencji lekarza), ot tak dla założenia kartoteki i potwierdzenia, że mleczaki są w idealnym stanie - 1 raz, ok. maja, a dziś gdy sytuacja jest naprawdę groźna, bo może skończyć się aparatem na zębach i nieprzyjemnościach, brak dla niego pkt?!
Oboje z mężem pracujemy, łożymy na ubezpieczenie, a mimo to mamy płacić za prywatną wizytę?!

Wściekam się za tą niesprawiedliwość i swoją bezsilność! Mimo to zachodzę do jakiegoś gabinetu i mówię w czym rzecz, że proszę o wizytę.

Przysięgam, że komentarz lekarza z głupawym uśmieszkiem o mały włos nie doprowadził do rękoczynów!

D: - To jak mamuśko, my rwiemy ty płacisz?

Noż ty c(h)...waniaku!

Sprawa na ostrzu noża, jutro planuję rozpierduchę!

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 380 (622)

#39266

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ubezpieczenie na życie. Niby nic, ale w wykonaniu pewnej agentki, wychodzi na ubezpieczenie dożywotnio TYLKO u niej!

Córka koleżanki podjęła się działalności gospodarczej w postaci agencji ubezpieczeniowej.

Dotychczas byliśmy ubezpieczeni w agencji, która działa przy dyrekcji zakładu pracy męża.
Wszystko było ok, ale faktem jest, że kłopotliwym było dla nas dojeżdżanie z gotówką do agencji, która w ogóle nie była nam po drodze, ani do pracy, ani do sklepu. Mieści się na zupełnym "zadupiu".

Prosiliśmy panią co miesiąc o nr konta bankowego, gdzie możemy przelewać te pieniądze, bo nas benzyna wychodzi drożej, nie opłaca nam się. Pani się zapierała- ona konta nie ma, nie da numeru - nie mamy cudować. Znosiliśmy to przeszło rok!

W związku z tym, że w/w córka koleżanki założyła tą agencję postanowiliśmy z mężem, że zrezygnujemy z obecnej agencji, na rzecz tej nowej, gdzie składki możesz wpłacać na specjalne konto bankowe, tylko na te transakcje przeznaczone.

Zgłosiliśmy "starej" agentce, że w lipcu płacimy ost. składkę, a w sierpniu podziękujemy za usługi.

Z początkiem sierpnia dzwonię do "starej" agentki i proszę o zeskanowaną umowę ubezpieczeniową, gdzie powinien być również nr polisy ubezpieczeniowej. Na co ona mi ryknie w słuchawkę:
- No, a gdzie opłata składki za sierpień?!
- Przecież mąż zgłosił pani, że w lipcu płacimy ostatnią składkę, a od sierpn...
- G*wno mnie to obchodzi! Wyłożyłam ze swoich! Jesteście mi DŁUŻNI!
- Dłu...?
- Wyłożyłam, więc to moje prywatne pieniądze!!!
- Proszę mi nie przerywać! Dlaczego Pani je wpłacała, jak wiedziała Pani, że rezygnujemy, zgłaszaliśmy to przecież.
- Fanaberie! Co wam za różnica komu płacicie?
- Dzwonię do Pani w sprawie numeru polisy, proszę o jego podanie. Swoją drogą, dlaczego mąż u Pani wpłaca, a nie mamy żadnej umowy?
- Bo mąż przeszedł do mojej agencji z całym zakładem pracy, więc wszystkie umowy ja mam.
- No dobrze, rozumiem, ale mam prawo mieć umowę dla siebie - proszę o skan.
- Nie!
- O.o
- Zapłacicie mi, czyli oddacie mi pieniądze za sierpień- dostaniecie nr polisy, umowę i spier****jcie!

No i szlag jasny mnie trafia! Czy ta kobieta miała prawo zrobić takie coś? Zapłacić za na nas - nieproszona, odmówić wglądu do umowy oraz nr polisy? O bycie bezczelną i niegrzeczną nawet nie pytam...

Na każdą wpłaconą kwotę mam dokument KP.

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 468 (546)

#39154

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mój syn, 6-latek poszedł do 1 klasy. Chłopak zaradny, klasa rówieśników, wierzyliśmy że sobie poradzi, że będzie wszystko dobrze.

Dzieci ze szkołą obeznani, gdyż przed wakacjami odbyła się integracja z klasą, dyrekcją, szkołą, salą, zasadami.
1 dzień szkoły, wszyscy odświętni z rogami obfitości, wesołe przedstawienie, krótka rozmowa z nauczycielem i do domu. OK.

Dzisiejszy ranek...
Wg. ustaleń, dzieci czekają z rodzicami na boisku, aż odbierze ich nauczycielka i razem z nią idą do sali.

Ponieważ rano idę wcześniej do pracy, młodego przed 8 zaprowadził mąż, dzwoni do mnie o godz. 8.05.

Co się okazało?

Na 15 szt. dzieci, 8 matek się poryczało. Ale jak?! Zaczęły szlochać, płakać i jedna wpadła w jakąś panikę.
No, a dzieci? Widząc płaczące mamy... popłakały się i wystraszyły! U dzieci lawinowo, jeden płacze pod wpływem drugiego. Ogólna panika i histeria... Najbardziej na ból matek reagowały dziewczynki, chociaż chłopcy też. 1 dziewczynka i 3 chłopaków trzymało się dzielnie, ale pytali "co się stało?". Moje dziecko nie płakało, ale jak mówi mąż, odechciało mu się wszystkiego.

Ja rozumiem, jest to wielki krok dla dziecka, nowe doświadczenie, a dla rodziców ciężkie przeżycie. Tylko tak sobie myślę, po co ten strach i zwątpienie? Mieli czas i okazję się do szkoły "przybadać".

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 653 (739)
zarchiwizowany

#39377

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jestem kociarą. Kocham koty, uważam je za bardzo mądre i zaradne zwierzęta. Miałam parkę, kota i kocicę. No właśnie ... miałam.

Maj 2012r.
Godz. 6.45, parkuję pod firmą, na parkingu spotykam kolegów i koleżanki z firmy, wchodzimy- każdy siada do swojego biurka lub idzie do kuchni zrobić sobie kawę. Rozpoczynamy dzień pracy. Biuro dzielę z 3 osobami.

Ok. godz. 7.20, wpada kolega i wrzeszczy:
- KU*RWA LUDZIE, NA PŁOCIE WISI DZIECKO!!!
Przerażenie w jego oczach nie pozwoliło nam w to zwątpić, więc lecimy za nim.
Płot ~3,5 m. wysokości, a na nim... wisi worek (gruby, czarny) z którego słychać płacz!
Najwyższy z nas z szybkością błyskawicy wskakuje na płot i chce worek rozwalić, ciągnąć, rozedrzeć ręką (drugą się trzyma płotu) by już dostało się do niego powietrze, nie udaje się w końcu zrywa końcówkę na której wisi i razem z workiem spada na ziemię. Wszyscy spanikowani wyciągamy ręce, szarpiemy, bo słyszymy przeraźliwe "młeee" - w końcu worek puszcza, a wypływa z niego....ostry, kwaśny odór, żółta ciecz i 3 łebki.

3 maleńkie kotki, zostały zamknięte w worku, który jak się okazało- u nasady supła był nakłuty (dziurki po szpilce chyba).

Przyjechała policja, pokazujemy co znaleźliśmy. No a oni co? Opieprzają nas, że to nie oni od tego są, a schronisko i że mogą przyjąć tylko zgłoszenie wtargnięcia na posesję!
Oczywiście, nikt nie wtargnął, bo worek był przerzucony od drugiej strony płotu, a worek lecąc zahaczył o odstające końcówki drutu. Odjechali.

Domyśliliśmy się, że koty ktoś przerzucił późnym wieczorem dnia wcześniejszego, więc siedziały tak zamknięte przez całą noc! Sikały pod siebie, jednocześnie w tym się tarzając, a płacząc nawoływały matkę. Ich miauczenie w pierwszej chwili wszyscy odebraliśmy jako płacz niemowlaka.

Umyliśmy nieszczęśników w łazience, daliśmy rozrzedzoną z wodą śmietankę do kawy, ktoś wyjął ze śniadania wędlinę. Wsadziliśmy ich do koszyka wyściełanego ręcznikiem papierowym.
Decyzja kierownika- schronisko.

Dwie koleżanki wzięły po jednym kocie- ktoś z rodziny, podjechał i zabrał. Został trzeci, którego kazano zawieźć do przytułku.

No, a co zrobiła Ticho? Pojechała z kuleczką do domu! :)

Został z nami do dziś. Jest wesołym rozrabiaką. Moje dwa stare koty pozwalają mu ze sobą robić co chce, są cierpliwe.

Jednakże to zdarzenie nie odbiło się na nim bez echa...
Panicznie boi się worków, foli i wszystkiego co szeleści. No i z powodu zbyt szybkiego oderwania od sutka matki, ssie swoje futro , przez co całe na "klatce piersiowej" i brzuchu ma ciągle mokre, sklejone, łysawe.

Zastanawiam się tylko, co by było gdyby kolega się nie spóźnił do pracy i pojechał na parking przed budynkiem, a nie od tyłu, tak żeby go kierownik nie zobaczył? Nikt na "tyły" nie chodzi i nic nie widać z okien budynku.

Zdjęcie kotka z tego felernego dnia:
http://imageshack.us/photo/my-images/208/zdjcie0067l.jpg/

Na osłodę inne zdjęcia:
http://imageshack.us/photo/my-images/15/zdjcie0070k.jpg/

http://imageshack.us/photo/my-images/846/zdjcie0125y.jpg/

http://imageshack.us/photo/my-images/17/zdjcie00900.jpg/

---------
KOMENTARZ:
Na płot wszedł NAJWYŻSZY z nas. Wspiął się po nim, nie PRZESKOCZYŁ go! Worek wisiał OD strony firmy.
Proszę, czytajcie ze zrozumieniem!

Skomentuj (47) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 199 (261)

#37094

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Szary Kitlu, przypomniałeś mi pewną - właściwie taką samą sytuację! (http://piekielni.pl/37003)

W styczniu tego roku u mojego teścia zdiagnozowano cukrzycę, a jako że poziom cukru skakał jak mu się tam chciało albo nie chciało - został skierowany na oddział. No ok.

W pierwszych dniach wizyt u taty zauważyłam, że do pokoju obok przychodzi kobieta w odwiedziny z 3 letnim dzieckiem.
Jakież było moje zaskoczenie, gdy pewnego dnia idąc do samochodu po zapomniane przeze mnie rzeczy, zauważyłam iż maluszek owej kobiety bawi się sztućcami, talerzami i resztkami obiadu (podjadając) ze stojącego na korytarzu wózka (wiecie metalowe blaty na kółkach)!

Lecę więc jak szalona (wózek był w głębi korytarza) i wołam matkę, nie powiem z lekką paniką w głosie, że dziecko, że wózek, że zarazki, itp.

Jakież było moje zaskoczenie, na słowa:
- Co się sikso wpieprzasz? Przeszkadza ci to? Z twojego wyjada? Nie? To wal się! - odwracając się do mnie plecami usłyszałam jeszcze - głupia c*pa!

...

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 638 (696)

#36984

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak wiecie cierpię na nerwicę natręctw (http://piekielni.pl/36120).

http://pl.wikipedia.org/wiki/Trichotillomania

Opowiem Wam, w rankingu od najsłabszego do najmocniejszego, czym chciano mnie "uleczyć":

10. Psychiatryk - oddział zamknięty, strzeżony.
9. Krople walerianowe.
8. Spotkania AA (nigdy w życiu nie piłam alkoholu!).
7. Modlitwa do Paniejki (pisownia zgodna z wypowiedzią).
6. Duomox 500 (?).
5. Ogolenie głowy na "0".
4. Zaklejenie (opuszki) palców taśmą klejącą.
3. Lewatywa. Ku wyjaśnieniu, tekst lekarki: "kiedyś lewatywa była dobra na wszystko, niejedno życie uratowała!" (nie, nie w celu uniknięcia bezoaru, gdyż nie zjadam włosów).
2. Alkohol. Tekst: "rozluźnia i pozwala się odstresować, bo to ze stresu się robi". Dzienna (!) dawka 2-3 kieliszki czystej lub duży kieliszek wina/ nalewki.
1. Tabletki na przeczyszczenie Xenna 3x dziennie. Tekst lekarza: "ze sraczką każdemu przechodzą głupawe myśli".

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 502 (590)

#36990

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nawiązując do mojej choroby (http://piekielni.pl/36984), przypomniały mi się teksty lekarzy, którzy pierwszy raz mieli styczność z takim przypadkiem.

Opisuję objawy, pokazuję "słabe" miejsca na głowie, daję opis choroby ze skserowanej książki (w Polsce bardzo słabo znana przypadłość, często lekarze nie mają pojęcia o czym mówię), a słyszałam teksty typu (pozwolę sobie na komentarze):

U lekarza rodzinnego - "Pani sobie ze mnie żartuje?!" (Taa i mam ubaw po pachy!).

Wizyta u neurologa z powodu ataku migreny - "Ta głowa dlatego tak panią boli! Szarpiesz włosy, to głowa boli!" (Hę?).

Wizyta u psychologa zawodowego (pani w recepcji nie zrobiło różnicy psycholog- psychiatra- zawodowy- zwykły- byle od "głupoli"):
- Co to jest? Pani zwariowała?! Takie coś robić? Ile siedzisz w łazience?
- Nie muszę siedzieć w łazience, by mieć sposobność pani doktor.
- To z nudy! Rusz się do roboty! W dupach Wam się wywraca! Głosowałaś na PO, to nie masz roboty, a w zamian masz takie... takie... co to jest?!"

Wizyta u terapeuty, prywatnie (moja pomyłka, że był to terapeuta małżeński i rodzinny). Po opisie symptomów:
- Proszę się nie wygłupiać! Cóż to Pani opowiada?!
Moje tłumaczenia.
- Ma Pani gdzieś kamerę pewnie, a potem włączycie jak to mnie zbłaźniliście, tak?!
Moje zaprzeczenia.
- Wypie*rdalać mi stąd! Powiedzcie Szymonowi, że w domu pracuję, a nie piję! Będzie mi takie, takie... sprawy wysyłał! Jak chciał mnie sprawdzić sam mógł przyjść, głupi sk*rwiel! (Strachu się wtedy najadłam niemiłosiernie! Myślałam, że co najmniej z liścia zarobię!).

Szukam pomocy od 13 lat...

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 403 (469)
zarchiwizowany

#37402

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przesyłam serdeczne pozdrowienia dla Pana z serwisu Fiata, który zostawił pod maską mojego samochodu...bułkę.

Donośne "stuk-puk" narobiło mi niezłego strachu!

′o_O′

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 231 (309)
zarchiwizowany

#37267

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Opowiem Wam historię, która wydarzyła mi się b. dawno temu.

Pracowałam w innej niż obecnie firmie, w której miałam koleżankę Olę. Fajna dziewczyna, szybko nawiązała się między nami nić porozumienia. Ona świeżo po macierzyńskim, mój syn kończył wtedy 2 lata, tematów było mnóstwo.

Mimo, że Ola i ja pracowałyśmy w innych działach, razem umawiałyśmy się na parzenie kawy w firmowej kuchni.
Obie zaczynałyśmy pracę o tej samej godzinie, wywiązał się między nami pomysł, że na przemian rano tydzień przez tydzień, jedna przyjdzie 15 min. wcześniej i zaparzy kawę, dzięki czemu mamy chwilkę dla siebie na rozmowę rano (które normalnie byłoby na owo parzenie kawy).

Pomysł fajny, czemu nie?
W pierwszych dniach, nie bardzo zwróciłam na to uwagę, kawa dobra, nic specjalnego, proporcje takie jak poprosiłam. Tak przez tydzień, następny tydzień ja parzyłam- ona też zadowolona, ja moją kawą zaskoczona. No cóż, pewnie mi się wydaje, bo sama zrobiłam. No nic.

Następny tydzień, kolej Oli. Siedzimy popijamy i w końcu pytam:
- Ola skąd takie bąbelki na górze? Ty takich nie masz? Chcesz trochę takich fajnych?- pytam lekko uśmiana.
- Nie no swojego nie chcę.
- Co swojego? (mówi o kawie?)

Otóż nie! Stwierdziła, że skoro mam bardzo cienkie i słabe włosy, a czytała gdzieś, że mleko matki jest pełne witamin i substancji odżywczych wyciskała mi je do kawy!
Na moje zaskoczone:
- Żarty sobie stroisz?!
- Niee, no coś Ty! Przecież Mateuszek tyle nie spotrzebuje, a widzę, że się męczysz, bo włosy słabe to nic fajnego!

Będę szczera, różnicy smakowej nie widziałam, wyglądem też kawa nie była bardzo inna niż normalna. Mleko matki jest bardzo "cienkie", więc nie miało mocy przebicia, ale siła wtłaczania je w kawę powodowała owe bąbelki. Obrzydzenie? Sama nie wiem, poczułam się dziwnie.

Wiecie co? Ja chyba dla własnego bezpieczeństwa powinnam mieć na szyi przewieszoną informację: "To tylko trich".

Kawy już razem nie parzyliśmy, w ogóle od tamtego czasu, odstawiłam ją zupełnie, pijam tylko klarowną herbatę. Po 2 miesiącach odeszłam do innej firmy.

Olę i mlecznego brata od czasu do czasu spotykam...

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 201 (243)