Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

blaueblume

Zamieszcza historie od: 9 lutego 2016 - 18:10
Ostatnio: 7 stycznia 2017 - 20:13
O sobie:

Kobieta raczej spełniona i zazwyczaj zadowolona z życia:-)
Miłośniczka nugatowych czekoladek,psów i innych czworonogów, obserwatorka rzeczywistości.
Moje motto:"Żyj i daj żyć innym!"

  • Historii na głównej: 50 z 66
  • Punktów za historie: 15297
  • Komentarzy: 270
  • Punktów za komentarze: 1845
 

#71893

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Byłam dziś rano wykonać podstawowe badania w mojej rejonowej przychodni.
Czekając pod gabinetem zabiegowym obserwowałam sobie ludzi. Naprzeciwko mnie były drzwi do gabinetu lekarskiego, a po ich lewej i prawej stronie ławeczka dla pacjentów.
Po jednej stronie siedzieli zmarnowana kobitka w ciemnych okularach oraz pan w średnim wieku. Po drugiej stronie pulchna staruszka o dobrotliwym wyglądzie.

Nagle nadciągnęło 3-osobowe moherkomando, już z daleka biadoląc na świat, życie i ludzi. Liderka grupy - fioletowy berecik - rozpoczęła wprowadzenie swoich porządków: najpierw przepędziła grubą staruszkę (bo my tu do tego gabinetu i musimy siedzieć przy drzwiach, niech się pani przesiądzie) - a ta wstała potulnie i zmieniła miejsce.

Następnie "szefowa" zaczęła przepytywać pozostałe osoby, na jaką godzinę mają umówioną wizytę. Pan okazał się być pierwszym pacjentem z tego dnia, umówionym na 8.
Kobieta w okularach powiedziała cichym, zachrypniętym głosem, że nie ma wyznaczonej godziny, ale...
I tu się rozpętało małe piekiełko - wszystkie 3 moherowe babcie zaczęły - kolokwialnie mówiąc - pruć ryja na tę kobietę. Że nie po to one od 5 nie spały i stały w kilometrowej kolejce, żeby taka jedna sobie wchodziła bez rejestracji itp., itd.

Kiedy troszkę ucichły, kobieta tłumaczyła, że jest ostatnią pacjentką z dnia uprzedniego, którą pani doktor zbadała i której wypisała leki, ale ponieważ bardzo spieszyła się na szkolenie, po zwolnienie lekarskie kazała się zgłosić jutro (tj. dzisiaj) na 10 minut przed rozpoczęciem przyjmowania pacjentów.

Fioletowy berecik znowu rozpuścił jęzor: "znamy takie cwaniary, każdy może tak powiedzieć, ja nie jestem wczoraj urodzona" (to akurat było widać gołym okiem) i "po moim trupie wejdziesz przede mną do gabinetu!".

W tym momencie drzwi się otworzyły i na progu stanęła lekarka. Przywitała wszystkich, kobiecie w okularach kazała je ściągnąć. I wtedy wszyscy mogliśmy zobaczyć jej potwornie spuchnięte oko z sączącą się ropą. Pani doktor stwierdziła, że jest poprawa od wczoraj i zaprosiła pacjentkę po zwolnienie do gabinetu.

Obersturmbannführer w fioletowym berecie okazała się niesłowna - nie padła jednak trupem :-(

służba_zdrowia /moherowe berety

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 407 (431)

#72078

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja przyjaciółka przeprowadziła się styczniu do większego mieszkania. Ponieważ nie mogliśmy być na parapetówce, pierwszą wizytę "na nowych śmieciach" zaliczyliśmy w lutym.

Siedzimy sobie kulturalnie przy kolacyjce, gawędzimy,a tu nagle miły nastrój zaburza stek wyrafinowanych przekleństw wykrzyczany kobiecym głosem, dobiegający z mieszkania powyżej, ale słyszalny tak,jakby ich autorka stała tuż obok.My oczy jak monety, bo był to prawdziwy rynsztok werbalny.

Na nasze zbaraniałe miny koleżanka powiedziała,że jeszcze nie rozpoznaje sąsiadów,ale to musi być jakaś straszna patologia, bo regularnie ok 2 razy w tygodniu na górze wybucha domowa scysja, z użyciem wyrazów powszechnie uważanych za (bardzo ) obelżywe, a co ciekawe stroną aktywną jest właśnie kobieta.

Mąż koleżanki, który z racji wykonywanego zawodu sporo się obijał po budowach polskich i zagranicznych, stwierdził,że w żadnym ze swoich miejsc pracy nie spotkał się z tak kwiecistym stylem, znajomością przedmiotu i siłą rażenia zawartą w słowach jak u sąsiadki.No i tyle.

W międzyczasie spotkałyśmy się z przyjaciółką na kawie i oznajmiła z ekscytacją,że już zlokalizowała przeklinającą sąsiadkę. "To taka nobliwie wyglądająca blondyneczka w wieku mojej mamy (ok.50+), zadbana, dobrym samochodem jeździ"-relacjonowała mi."Blaueblume, jakbym nie słyszała na własne uszy, nie uwierzyłabym,że ona tak potrafi bluzgać" dodała.

Dzisiaj moja koleżanka zadzwoniła z życzeniami świątecznymi, do których dodała smakowity bonus.

Starała się o miejsce w pobliskim przedszkolu i o cudzie okazało się,że jej synek- nazwijmy go -Adaś będzie mógł tam uczęszczać od 01. kwietnia br.

Przemiła pani dyrektor zaproponowała mojej przyjaciółki,żeby przyszła z synkiem zwiedzić przedszkole, co tez zrobiła. Przeszły razem przez szatnie, salę maluszków, aż wreszcie trafiły do docelowej grupy 4-latków, gdzie bawiły się dzieciaczki pod okiem nauczycielki.

"A to jest pani Krysia, która będzie dbała o rozwój Adasia w zakresie MOWY i myślenia" przedstawiła serdecznie pani dyrektor mojej przyjaciółce jej sąsiadkę z góry.

Oby jej słowa nie okazały się prorocze...

przelinający sąsiedzi/przedszkole

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 316 (352)

#72039

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Było już parę historii, o ludziach, którzy mniej lub bardziej świadomie szkodzą zwierzętom.

Ja chciałabym poruszyć temat takich "dobrych pań", co to dokarmiają zwierzątka: ptaszki, bezpańskie kotki i pieski przez okno. Tzn. wyrzucają na trawnik produkty żywnościowe.

Gdyby to był tylko chleb, to jeszcze pól biedy,ale ja mam wrażenie,że one po prostu czyszczą sobie lodówkę z resztek,bo pod pod takim okienkiem można zoczyć ziemniaki, spaghetti, kości w wszelkich rozmiarach i gatunkach, w tym kości z kurczaka, które jak wie każdy właściciel psa są dla szczekających bardzo groźne.

Ten cały syf odkryłam w grudniu ubiegłego roku, kiedy zamyśliłam się na spacerze i pozwoliłam mojemu pieskowi doprowadzić się w pobliże takiego el dorado. Dopiero widok mojego pieseczka z łbem od karpia (prawie tak wielkim jak psia głowa) we włochatych ustach, sprawił ,że sie ocknęłam, pisnęłam i wykopałam mu ten łeb z pyska jednym ruchem nogi. Pies był bardzo smutny i zawiedziony.

A ja od tego czasu omijam na spacerach szerokim łukiem miejsce zdarzenia, na którym dziś rano dostrzegłam poza tradycyjnym chlebem, ziemniakami, kośćmi także obierki od warzyw.

Nie wiem, co tacy ludzie mają w głowie, traktując trawnik jako ich prywatne organiczne śmietnisko.

wyrzucanie resztek przez okno/dokarmianie zwierząt

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 231 (257)

#71812

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wczoraj przyjaciółka poprosiła mnie o przysługę, konkretnie o zawiezienie prac plastycznych jej uczniów do innej szkoły. Termin się kończył, a ona była niemobilna. Zgodziłam się, bo dysponowałam czasem, a przyjaciółka też w niejednym mi dopomogła.

Odebrałam od niej teczkę z rysunkami i pojechałam do szkoły podstawowej na ulicy X. Przy wejściu zostałam przepytana przez pana woźnego (kto, do kogo, w jakimś celu itp.), zresztą prawidłowo, bezpieczeństwo dzieci przede wszystkim, otworzył mi automatyczne drzwi i ... znalazłam się w którymś tam kręgu piekła. Przerwa znaczy.
Cały spory hol wypełniony stadem biegających dziko maluchów, kotłujących się, wrzeszczących, szarpiących, a nawet czworakujących.

Obrałam kurs na sekretariat i zaczęłam się przebijać przez tę ciżbę. Widok bawiących się dzieci nie jest mi obcy, ale te zachowywały się, jakby je ktoś wypuścił z klatek, no po prostu obłęd.
W pewnym momencie poczułam soczystego klapsa w pośladek. Obracam się, a tam złotowłosy szkrab w okularkach z wyciągniętą jeszcze ręką. Otworzyłam usta, żeby mu zwrócić uwagę, ale pogalopował w tłum.

Zauważyłam stojącą w pobliżu kobietę, podeszłam do niej i opowiedziałam o sytuacji sprzed chwili. Dyżurująca nauczycielka stwierdziła, że właściwie nic się nie stało, że to są małe dzieci (3 klasy złożone prawie wyłącznie z sześciolatków) i że trzeba być wyrozumiałym.

Ja jednak poprosiłam o wskazanie mi wychowawcy małego "klepacza". Odszukałam w pokoju nauczycielskim miłą brunetkę, która na moją relację i opis chłopczyka pokiwała tylko głową i stwierdziła: "Aha, Konradzik. Wie pani, on ma różne zaburzenia, moim zdaniem powinien był zostać w zerówce, ale rodzice się uparli... Żeby pani wiedziała, jak mi prawie każdą lekcję rozwala...".

Wyraziłam współczucie, ale trwałam przy swoim, że fakt klepania innych ludzi po pośladkach nie powinien mieć miejsca.
Pani wychowawczyni na moje obiekcje stwierdziła, że inną nauczycielkę Konradzik strzelił w twarz, a jeszcze inną - pięścią po nerkach, więc najwyraźniej miałam szczęście, że mnie "tylko" poklepał po tyłku.

szkoła/ sześciolatki/ przerwa/ niegrzeczne dziecko

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 326 (350)

#71931

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ponieważ rozpoczęłam porządki świąteczne, przypomniała mi się historia związana właśnie ze sprzątaniem,a właściwie niesprzątaniem.

Otóż moja ukochana latorośl: piękna, mądra,zdolna i kochana nabrała w okresie gimbazy nieciekawych nawyków porządkowych. Jej pokój- do tej pory śliczny i wymuskany zaczął przypominać melinę: niezaścielone łóżko, tony ciuchów wyrzucone z szafy na podłogę, a pomiędzy nimi: naczynia (szczególnie kubki tworzące malowniczą kolekcję), książki, czasopisma,zeszyty, buty, kosmetyki, maskotki itp.

Nie pomagały tłumaczenia, prośby i restrykcje (szlaban, kieszonkowe itp), pokój dalej przypominał jaskinię zbójców, inaczej niż jego właścicielka- zawsze zadbana, uczesana,gustownie ubrana i pachnąca.

Nie wiedziałam już jak mam sobie radzić.Sprzątać za nią nie chciałam, bić jej nie mogłam, ale nie zamierzałam tez tolerować tego bezhołowia.

Pewnego dnia wkroczyłam do pokoju córki uzbrojona w lustrzankę i zaczęłam dokumentować cały bałagan,pod różnymi katami i ze wszystkich stron, robiąc zbliżenia na co ciekawsze "martwe natury" i oczywiście uwieczniając też autorkę tego chaosu siedzącą z zaskoczoną miną na łóżku.Na jej pytanie, po co robię te zdjęcia, oświadczyłam,że zamierzam je umieścić na facebooku ze stosownym komentarzem.

Po pierwszej histerycznej reakcji moja córcia zamieniła się w bardzo szybką i wydajną jednoosobową ekipę sprzątającą. Po 3 godzinach jej pokój po prostu lśnił. A ona porządek trzyma do dzisiaj ( i to lepszy ode mnie ;-)).

Wielka jest siła mediów społecznościowych.
I piekielnych mamusiek....

kłopoty z dziećmi/nieporządek w pokoju

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 717 (789)

#71336

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kiedy byłam mała moi rodzice rozwiedli się. Przez pół roku mieszkałam z tatą, a potem przeprowadziłam się do mamy, na drugi koniec Polski, kontakt z tatą uległ rozluźnieniu, szczególnie, że wkrótce założył nową rodzinę.

Zbliżały się moje 18 urodziny i oto cud: tata zapowiedział, że się na nich zjawi z super prezentem, że nie wyobraża sobie, żeby jego córka obchodziła taki ważny dzień bez niego, itd.

Przyjechał w przeddzień urodzin, odwiedził nas, zjadł z nami kolacje, pogawędziliśmy miło, umówiliśmy się na następny dzień, po czym udał się do zarezerwowanego przez siebie hotelu - nie chciał skorzystać z gościny.

W dzień urodzin zebrała się najbliższa rodzina i chrzestni, obiad ugotowany, tort z cukierni przyniesiony, ja odsztafirowana odbieram kwiaty, życzenia i prezenty i tylko jednego brakuje: taty. Po kilkunastu próbach dodzwonienia się do niego (ze stacjonarnego na stacjonarny, komórek wtedy jeszcze nie było), siadamy do spóźnionego obiadu. Mimo, że wszystko pyszne, ja ledwo powstrzymuję łzy, tak że w smętnej atmosferze, goście, po kawie, szampanie i torcie rozchodzą się.

Ja wsiadam w autobus i jadę do hotelu. Na recepcji pani mówi mi, że gość jest wprawdzie ciągle zameldowany, ale nie ma go w pokoju. Przesiedziałam w wielkim fotelu w holu chyba 3 godziny, wreszcie poprosiwszy o kartkę papieru i kopertę, napisałam kilka słów, że się martwię o niego, że proszę o kontakt itp. i wróciłam do domu. Zaryczana oczywiście.

Kilka lat później dowiedziałam się, że ojciec tamtego wieczoru poszedł się zabawić, popadł w szemrane towarzystwo, rozpętała się jakaś awantura, stracił pieniądze - (wg niego został okradziony, wg jego "przyjaciół" po prostu je przepił), na koniec wylądował w areszcie, a mój wujek odebrał go stamtąd i pożyczył mu kasę na rachunek w hotelu i podróż powrotną.

Taka była osiemnastka z moim ojcem.

Dlaczego o tym pisze teraz? Ano, już drugi rok z rzędu mój kochany tata obiecał, że przyjedzie na moje kolejne urodziny, które właśnie minęły. Znowu bez niego.

rodzina

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 237 (309)

#71670

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Właśnie zakończyliśmy imprezę rodzinną w szerszym gronie.

Przy stole gawędziliśmy na różne tematy; w pewnym momencie mój bratanek został zapytany o przygotowania do zbliżającej się wielkimi krokami natury.Poopowiadał nam trochę, przy okazji też wspomniał o swoich nauczycielach i jakoś tak można było z jego słów wyrobić sobie niepochlebną opinię o panu X-nauczycielu głównego przedmiotu młodego, który objawił się jako osoba o wielkim ego (Ja-Pan-Bóg-Car i Władca), traktujący uczniów, szczególnie tych mniej zdolnych jako mierzwę, pozbawiony empatii i tolerancji, nie uznający żadnego innego zdania (rozwiązania) niż swoje własne.No generalnie mało zachęcająca postać.

Kiedy młodzież odeszła od stołu, ulubiona ciocia (U)kochanego opowiedziała nam historię ze swojej młodości, tj, sprzed ok 35 lat.

Ciocia mimo że bardzo zdolna( maturę zdała z wyróżnieniem),musiała porzucić marzenie o studiach i iść szybko do pracy, by pomóc w utrzymaniu domu i młodszego rodzeństwa.Któregoś roku na wczasach, na wieczorku zapoznawczym poprosił ja do tańca sympatyczny brunet, z którym, jak się okazało, miała przetańczyć całe życie .

Za swoją miłością przeprowadziła się na drugi koniec Polski. Młodzi małżonkowie w oczekiwaniu na budujące się własne M-2, zamieszkali przejściowo u teściów- którzy mieli duży dom i jedynego syna, a synowa pokochali "jak swoją" w malowniczej typowo wypoczynkowej miejscowości, ok 25 km od naszego miasta, do którego wujek dojeżdżał do pracy- zresztą dobrze płatnej.

Ciocia pomagała teściowej w gospodarstwie,za zachętą męża przygotowywała się do egzaminów na studia i miło spędzała czas. Razem z mężem szybko zyskała grono przyjaciół-kilka młodych par, startujących w samodzielne życie. Wszystkich łączyła miłość do tańca, chodzili więc na dancingi, bale,organizowali prywatki, brydże itp. W tej paczce był też świeżo upieczony nauczyciel z miejscowej szkoły- świetny kompan, wesoły i kulturalny.

Pewnego dnia, na wiosnę, do teściów cioci przyszedł w gości ich przyjaciel- kierownik lokalnej szkoły z nietypową prośba. Okazało się,że woźny miał wypadek i został "wygipsowany"z obiegu, a niełatwo było znaleźć zastępstwo: miejscowa siła robocza najęła się już do domów wczasowych i sanatoriów,a bezrobotni pozostali tylko jacyś pijaczkowie typu niebieskie ptaki.

Ciocia po naradzie z mężem i jego rodzicami przyjęła propozycje. Praca nie była uciążliwa- do grubszej roboty były sprzątaczki i konserwator- ona miała dyżurować przy wejściu do szkoły, pilnować dzwonków,wydawać dyżurnym kredę itp. Jak sama ciocia stwierdziła,cieszyła się,że będzie między ludźmi i ma możliwość dołożenia od siebie choć paru groszy "na nowe mieszkanie", bo jak wspominałam na pomoc swojej rodziny nie mogła liczyć.

Pierwszego dnia pracy wystrojona w charakterystyczny kitelek witała wszystkich przy drzwiach szkoły.Kiedy nadszedł nauczyciel- kolega jej i jej męża, na jej widok w stroju woźnej, obrzucił ja pogardliwym spojrzeniem, na "dzień dobry" nie odpowiedział i w jednej chwili tak po prostu skreślił ją z grona swych znajomych.

Jeżeli ktoś ma jakieś wątpliwości...
Tak, nauczyciel mojego bratanka i "przyjaciel" cioci mojego (U)kochanego to ta sama osoba.

miejsce pracy/ fałszywy kolega

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 347 (383)

#71527

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Właśnie wróciłam z piekarnio-cukierni w pobliskim centrum handlowym. Zawsze jest tam trochę klientów, bo mają bogaty asortyment zarówno pieczywa jak i "słodkiego". Dzisiaj jednak kolejka ślimaczyła się wyraźnie - ekspedientka zniecierpliwionym klientom wyjaśniała, że została sama na zmianie i że jest to sytuacji awaryjna, za co przeprasza.

Wreszcie zostały tylko 2 osoby przede mną - gdy nagle nastąpił potężny zastój, wrzuciłam więc do torby czytnik e-booków i zaczęłam ogarniać sytuację. Przy ladzie kobieta w wieku tuż przedemerytalnym straszliwie wybrzydzała. Każdy kawałek chleba przeznaczonego do pokrojenia (a brała ich 3 czy 4 rodzaje) oglądała ze wszystkich stron. Podobnie było z makowcem dla babci, kruchymi ciasteczkami itp. Ludzie już wzdychali, chrząkali znacząco i marudzili pod nosem, ale kobieta ze stoickim spokojem kontynuowała zakupy.

Wreszcie stwierdziła, że weźmie sobie jeszcze ciastko do kawy i znowu po kliku zmianach decyzji zdecydowała się na tartoletkę. Następnie zwróciła się do towarzyszącego jej niepozornego mężczyzny.

K(kobieta): Romek Tobie tez wezmę jakieś ciastko.
M (mężczyzna): Nie, nie chcę.
K: Ja sama nie będę ciastek jadła. Musisz coś wziąć.
M: Ale mówię Ci, że nie mam ochoty. Jedz sobie na zdrowie.
K: No coś ty. Weźmiemy też coś dla Ciebie. O popatrz, jaka ładna karpatka.
M: Przecież wiesz, że nie lubię budyniu!
K: Oj z Tobą tak zawsze. Zdecyduj się wreszcie!
M: Niech będzie ekler z bitą śmietaną i wiśniami.
Kobieta do ekspedientki: Pani da jednego eklera ze śmietaną. Nie, jednak z budyniem - i do męża - lepszy jest.
Jej facet nic na to nie powiedział, ale ja zaczęłam śmiać się pod nosem z tego jego ubezwłasnowolnienia.

Kobieta kontynuowała zakupy - wybierając tym razem bułki. W pewnym momencie kobieta zapytała:
- A co to za bułka "kraft"?
Ekspedientka z anielską cierpliwością:
- Pszenna, proszę Pani!
Kobieta: A może ona ma coś w sobie ma?
Ekspedientka: Głównie mąkę pszenną proszę Pani.
Kobieta: Żadnych ziaren?
Ekspedientka: Nie, proszę Pani. To najzwyklejsza pszenna bułka, tylko o innym kształcie.
Kobieta (z lekkim niedowierzaniem): To mówi Pani, że to całkiem zwyczajna pszenna bułka?
Na to towarzyszący kobiecie mężczyzna(najwyraźniej straciwszy cierpliwość): Qurva, Kryśka, a co ty chcesz od bułki za 59 gr? Może ma jeszcze qurva śpiewać i tańczyć?

Całą kolejka w śmiech - kobieta czerwona jak rak, szybko się zmyła, najwyraźniej śmiertelnie obrażona, zostawiając mężowi zapłacenie za zakupy.

gastronomia/despotyczna zona/ trudna klientka

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 447 (465)

#71398

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ten weekend obfituje w małe piekielności w moim najbliższym otoczeniu.

Jak niektórzy wiedzą, celebruję sobie poranne spacery z psem w sobotę i niedzielę, bo wreszcie mam na to czas, no i lubię spokój i pustkę ulic o tej porze.

Właśnie wróciłam z takiego spacerku. Wczoraj dłużej posiedzieliśmy, dzisiaj- mżysta, bardzo niżowa pogoda, nic dziwnego, że obudziłam się dopiero ok. 8:40. Psisko dawało do zrozumienia, że jest bardzo potrzebujące, więc po prostu, taka zaspana i ziewająca, narzuciłam dres i wyszliśmy z domu.

Wybrałam dziś inna trasę niż zazwyczaj chodzę. Po ok. 30 minutach wracaliśmy w stronę domu wzdłuż wylotowej ulicy, dwukierunkowej, rozdzielonej trawnikiem, jak wszystko dookoła - spokojnej i cichej. Piesełek zatrzymał się obwąchując trawę, więc ja też stanęłam.

Naprzeciwko z wąskiej osiedlowej uliczki, pomiędzy domkami jednorodzinnymi, nadchodziła w stronę głównej ulicy para ludzi. Oboje w wieku ok. 50+, ubrani przyzwoicie, nawet z nutką niedzielnej elegancji. Nagle kobieta zatrzymała się przy ładnym narożnym domku - konkretnie przy jego bocznej elewacji, zręcznym ruchem rozsunęła strzyżone tuje, rosnące wzdłuż płotu i z rozmachem cisnęła do środka jaskrawozielony worek na śmieci, który miała w ręku. Pełen oczywiście. Następnie państwo żwawym krokiem podążyli dalej.

Przez chwilę mój mózg nie chciał tego przyjąć do wiadomości: ktoś wrzuca innej osobie śmieci do ogródka? Biorąc wzgląd na moje poranne zaspanie i nieogarnięcie, postanowiłam to zweryfikować: nadłożyłam drogi, przeszłam na drugą stronę, rozsunęłam iglaki i niestety: na środku skalnego ogródka na zadbanym, strzyżonym trawniku leżał charakterystyczny plastikowy worek.

spacer/ ludzie/ogródek

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 239 (259)

#71199

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na początku lutego wyjechałam na 3 dni na miniferie. Ponieważ jestem szczęśliwą posiadaczką psa, opiekę nad nim przejęła moja mama - osoba o dość konserwatywnych poglądach (pies powinien być w budzie, koń w stajni itp.) i ogromnym zamiłowaniu do porządku (swojego ;-)).
Głównie z tych powodów mama nie chciała brać psa do siebie, tylko na ten czas przeprowadziła się do nas.

Byłyśmy w telefonicznym kontakcie, mama pytała np. gdzie trzymam płyn do płukania albo żelazko, raportowała też drobne prace domowe, np. że wyprasowała mi ręczniki czy też obcięła zeschnięte liście paprotce.

Owa paprotka towarzyszy mi przez niemal całe życie, dostałam ją od cioci, kiedy wprowadziliśmy się do nowego mieszkania i miałam wreszcie pierwszy własny pokój, a chodziłam wtedy do II kl. SP. Paprotka przeżyła 2 przeprowadzki, a nawet upadek z III piętra , gdy wystawiłam ją na deszcz i mimo różnych przygód rosła sobie przepięknie i rozłożyście, osiągając rozmiar taki, że aby unikać przydeptywania i obrywania, postawiłam ją na szczycie regału z książkami, skąd majestatycznie spływały na dół jej liście.

Kiedy wróciłam, przeżyłam szok: z bujnego kwiatu zostało kilkanaście chudych listków zwisających smętnie z wielkiej doniczki. Na dodatek kwiat "linieje" przy każdym dotyku, np. podlewaniu, i wygląda po prostu tragicznie.

Kiedy wyraziłam delikatnie pretensje o ten stan do mamy, obraziła się. Dowiedziałam się, że jestem niewdzięczna, a ona nie ma sobie nic do zarzucenia, bo wreszcie zrobiła porządek z zaniedbywanym od lat kwiatem!
Taa...

rodzina/ dom

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 177 (235)