Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

blaueblume

Zamieszcza historie od: 9 lutego 2016 - 18:10
Ostatnio: 7 stycznia 2017 - 20:13
O sobie:

Kobieta raczej spełniona i zazwyczaj zadowolona z życia:-)
Miłośniczka nugatowych czekoladek,psów i innych czworonogów, obserwatorka rzeczywistości.
Moje motto:"Żyj i daj żyć innym!"

  • Historii na głównej: 50 z 66
  • Punktów za historie: 15297
  • Komentarzy: 270
  • Punktów za komentarze: 1845
 

#72506

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam chrześniaka. Studiuje on na Akademii Muzycznej, tak jak niegdyś jego rodzice.Dwa razy do roku, kiedy Młody ma główny egzamin zabieram się z jego matką,a moja kuzynką,żeby uczestniczyć w tym wydarzeniu,a przede wszystkim zafundować sobie darmowy i urozmaicony koncert.

W tym roku okazało się,że egzamin uległ przesunięciu, bo jeden z członków komisji, profesorujący też w innym mieście miał problemy z dojazdem.Nasz pilny student stwierdził,że pójdzie jeszcze poćwiczyć,ale jego dziewczyna- tez studentka AM, tylko,że śpiewu zaproponowała nam by posłuchać egzaminu jej starszych kolegów.Przystałyśmy z ochotą.

Obejrzałyśmy występy ok 8 osób (jedne nam się podobały bardziej , inne mniej) gdy na scenie stanęła piękna dziewczyna w skromnej czarnej sukience.

Kiedy otworzyła usta, aż podskoczyłam, bo głos miała jak dzwon- ciepły, o przepięknych dołach i równie dobrych górach ( to H- szepnęła w pewnym momencie moja kuzynka z uznaniem). Można powiedzieć,że zelektryzowała całą publiczność, zresztą miała bardzo zróżnicowany repertuar w różnych językach (trafiła się też aria z koloraturą), co podkreślała jeszcze świetną interpretacją. Najbardziej urzekło mnie,że przy ariach operetkowych- nie stała jak słup-jak jej poprzednicy, tylko śpiewała poruszając się.Dostała gorące brawa.

Zaraz po jej występie biegłyśmy na egzamin mojego chrześniaka, który został dobrze oceniony,co stosownie uczciliśmy.

Z kuzynką powracałyśmy kilkakroć w rozmowach do występu "naszej czarnej perełki", ciesząc się, że rośnie nam taki narybek artystyczny.

W niedzielę mój chrześniak obchodził swoje urodziny, na których nie zabrakło też jego dziewczyny. Przy okazji zagadnęłam ją o śpiewaczkę w czarnej sukience i usłyszałam:

"Ach, Lila (imię zmienione) jest super osobą,ale na jej miejscu ja już bym się załamała, gdyby mnie tak hejtowały te stare jędze tzn. panie profesorki.
Niech sobie Pani wyobrazi,że dostała na egzaminie najniższą ocenę ze wszystkich, mimo,że innym zdarzyło się fałszować czy pomylić".

"Ale dlaczego"- zapytałam zaszokowana.

"A bo komisja powiedziała,że chyba opera w jej przypadku to pomyłka, bo chyba powinna iść na musical, jak tak lubi tańczyć "( serio? Po kilku latach studiów?).

"A jej śpiew jak ocenili?"- drążyłam temat.

"A to jest najlepsze. Powiedzieli jej, że jej śpiewu to w zasadzie nie ocenią, bo jej nie słuchali".

Ja-palm face.
Komisja, która nie słucha śpiewu na egzaminie ze śpiewu...
Kurtyna.

zdolna młodzież/studia muzyczne/egzamin

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 502 (518)

#72149

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Psia godzina, więc historia będzie też "pod psem".
Wieczorny spacerek, miły relaksik przed snem.
Najpierw wewnętrzną osiedlową uliczką, bardzo nastrojowo = oszczędnie oświetloną. Spaceruję sobie, walcząc z łzawiącymi od wiatru oczami, ale kątem oka dostrzegam idącą naprzeciwko kobietkę z dzieckiem w wieku szkolnym, która coś mu tam głośno klaruje.

Gdy zbliżyłam się o jakieś 3 m i dobrze wytarłam oczy, dostrzegłam, że to co brałam za dziecko okazało się wyrośniętym owczarkiem niemieckim, który na nasz widok zamruczał jak odkurzacz przemysłowy i pięknie stanął dęba niczym koń pełnej krwi arabskiej.
Kobitka wrzuciła komórkę do kieszeni i chwyciła smycz oburącz, tworząc ze swym pupilkiem żywy obraz pt. "zapasy". Ja skróciłam smycz do 50 cm i ustawiwszy moją maskotkę po zewnętrznej minęłam ją szczęśliwie, choć lekko spocona.

Po tym bliskim spotkaniu trzeciego stopnia zmądrzałam i porzuciłam zaciszną uliczkę na rzecz szerokiej ulicy, rzęsiście oświetlonej, z sygnalizacją i innymi cywilizacyjnymi bajerami - pod hasłem "będzie bezpieczniej."

I było, do momentu, gdy z pomiędzy budynków po przeciwnej stronie wyłoniła się mikra babcia - przysłowiowe 1,50 m w kapeluszu miotająca się na smyczy za wielkim czymś. Było toto gabarytów bernardyna-rekordzisty, toczyło niemal pianę z pyska i wydawało takie dźwięki, że w zasadzie, gdyby nie brak dwóch dodatkowych główek na karku, mogłoby robić za cerbera.

Bydlę na nasz widok ożywiło się złowrogo i nie bacząc na przepisy ruchu drogowego postanowiło przejść na drugą stronę jezdni z wyraźnym zamiarem pożarcia najpierw mojego psa, a potem mnie (lub odwrotnie).
Kobitka wydawała piskliwym głosikiem jakieś komendy, które piesek najwyraźniej miał pod ogonem. Jego pani rzuciła na szalę wszystkie swoje walory i uwiesiła się całym ciałem na smyczy, co poskutkowało tym, że upadła i chwilę była ciągnięta po chodniku, nim, o dziwo, pies się zatrzymał.

W pierwszej chwili zrobiłam odruchowo krok w jej stronę, myśląc, że może się połamała i że potrzebuje pomocy, zanim przemówił mój instynkt samozachowawczy oraz głos leżącej na ziemi chucherkowatej babci:
"Spier****j, idiotko! To wszystko przez ciebie!".

Oddaliłam się więc z czystym sumieniem, zachodząc w głowę, w jaki sposób przyczyniłam się do tego, że pani, której wizualnie pasowałby ratlerek lub pudelek miniaturka, sprawiła sobie takiego psa Baskervillów na szkodę swoją i zgubę innych.

Co kieruje ludźmi, gdy decydują się na psy, nad którymi są w stanie z trudem zapanować lub co gorsza nie są?

właściciele psów/spacer/ ulica

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 282 (308)

#72139

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Porządkowałam dzisiaj albumy ze zdjęciami i w jednym z nich trafiłam na zdjęcie, które przeniosło mnie w czasie o dobre naście lat i przypomniało pewien incydent z zasłużona przedstawicielką służby zdrowia w roli głównej.

Będąc w ciąży dość późno (ok. 6-7 miesiąc) "dostałam" brzuch. Ale jak już się pojawił, to ho ho. Był naprawdę olbrzymi; kolega z pracy porównał mnie do wielkiej oliwki nadzianej na chudziutka wykałaczkę ;-).

Praktycznie do końca ciąży pracowałam. I tak właśnie ok. 7 miesiąca przyplątało się przeziębienie. Objawy pojawiły się w pracy, więc pod jej koniec - czując,że gorączka rośnie - po prostu zwolniłam się i pojechałam do przychodni rejonowej.

Mojego doktora nie było, ale miła pani rejestratorka, której omal nie staranowałam brzuszyskiem, popatrzyła na mój odmienny stan ze współczuciem i wkręciła mnie do jedynej przyjmującej jeszcze lekarki.

Kolejka nie była długa. Po jakichś 40 min weszłam do gabinetu, powitana niechętnie przez ewidentnie doświadczoną (przynajmniej latami) przedstawicielkę służby zdrowia. Wysłuchała mnie, założyła okulary i kazała się rozebrać.

Zdjęłam ciążową sukienkę i zaprezentowałam się jej w całej mojej ciężarnej obfitości. Lekarka osłuchiwała mnie, z irytacją szukając miejsca, do którego mogła wygodnie przyłożyć stetoskop "od frontu".

Po zakończonym badaniu wypisała receptę i L4. Podziękowałam i ruszyłam do wyjścia. W ostatniej chwili, pod drzwiami, coś mnie tknęło i zapytałam:
- Pani doktor, czy ja mogę przyjmować te leki w ciąży?
Lekarka aż podskoczyła i z ciężką urazą i oburzeniem w głosie odparowała:
- Dlaczego mi pani nie powiedziała, że jest w ciąży?!?
- Myślałam, że widać... - wybąkałam.
- No, żeby ja się tak miała każdemu pacjentowi przyglądać... - odpowiedziała z politowaniem pani doktor, malowniczo drąc recepty i wypisując nowe.

PS. Zdjęcie, które mnie tak rozbawiło zostało zrobione dzień wcześniej i przedstawia roześmianą młodą kobietę jedzącą zupę z talerza umieszczonego - jak na stoliczku - na wielkim, ewidentnie ciążowym brzuchu.

kobieta w ciązy/ przychodnia/sł słuzba_zdrowia

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 338 (360)

#72011

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pisałam niedawno o walizce, która tajemniczo i podstępnie pozbyła się kółek - #71965.

Dziś walizkowych perypetii ciąg dalszy.
W niedzielę byliśmy złożyć reklamację, w sklepie, w którym została nabyta. Jest to spory salon z butami, torebkami i akcesoriami podróżnymi naszego lokalnego biznesmena, cieszący cię powodzeniem (mimo nie najniższych cen) i dobrą opinią. Licząc na to, nasze rodzinne stadko wraz z uszkodzoną walizką i dowodem zakupu skierowało się w stronę ładnej, młodej sprzedawczyni.

My (M): Chcieliśmy reklamować tę walizkę. - I kładziemy ów przedmiot na kontuarze.
Sprzedawczyni (S): Ale ona nie ma kółek!
M: No właśnie, dlatego chcemy ją reklamować.
S: A gdzie są kółka?
M: Trudno powiedzieć. Odpadły córce wieczorem w drodze z dworca na przystanek.
S: Ale to niemożliwe!
M: A jednak! Dlatego chcemy złożyć reklamację.

Po kilku minutach takich słownych przepychanek panna z westchnieniem wyciągnęła kwity i zaczęła je z mozołem wypełniać.
Przy pytaniu kiedy doszło do uszkodzenia, młoda - zajęta pisaniem podania do właściciela sklepu inteligentnie odpowiedziała "wczoraj", a sprzedawczyni pracowicie przy "data uszkodzenia" wpisała: "wczoraj".
Nie wytrzymałam i parsknęłam, a (U)kochany delikatnie zasugerował: "może niech pani napisze 20 marca 2016?".

W każdym razie udało nam się zakończyć całą procedurę i odeszliśmy z informacją, że odpowiedź będzie w przeciągu 2 tygodni.

Młoda pół godziny temu dostała telefon ze sklepu, że ma się do nich zgłosić. Wróciła z karpiem rozmiaru wieloryba na twarzy: Reklamacja została odrzucona. Powód - czarno na białym: "Niewłaściwe użytkowanie walizki".

Noż urwał nać!

Siedzimy właśnie przy stole i staramy się przyjąć do wiadomości tę informację.

Młoda już złożyła solenną samokrytykę, że ośmieliła się ciągnąć walizkę na kółkach za rączkę, zamiast wzorem kobiet afrykańskich nosić ją na głowie lub też zarzucić ją sobie na plecy i taskać z mozołem.
Po namyśle wybaczyliśmy jej.

W związku z koniecznością zakupu nowej walizki rozważamy jej właściwe użytkowanie w przyszłości. Ja optuję za hodowlą jedwabników, ale (U)kochany wolałby zakisić w niej kapustę...

reklamacja/sklep/walizka z urwanymi kółkami

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 267 (323)

#71915

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia http://piekielni.pl/71903 opisana przez Skarpetkę przypomniała mi o moim pechowym zakupie na Alledrogo.
Musze dodać, że bardzo dużo kupuję w sieci i do tej pory nie mogę się uskarżać, choć czasem nie jestem w 100% zadowolona z zakupu, ale rzadko się to zdarza.

Na początku stycznia br wypatrzyłam sobie na Alledrogo pewną pierdółke. Porównałam ceny u różnych sprzedających i znalazłam ofertę, która była zdecydowanie najatrakcyjniejsza cenowo.
Sprawdziłam sprzedającego - 100% pozytywów. Miodzio ;-D. Sprawdziłam lokalizacje firmy: Polska, konkretnie miasto w Wielkopolsce. Dobra nasza! Przeczytałam uważnie opis, porównałam wymiary, dokładnie obejrzałam zdjęcia. Czas dostawy 14 dni - trochę długo, ale do przeżycia. Kupuję, przelewam pieniążki i zadowolona z siebie czekam.

Dostaję maila od sprzedającego, że kasiorka wpłynęła i mam się spodziewać dostawy (zgodnie z informacją w aukcji) w ciągu 14- 35 dni roboczych.

WTF? Wracam do aukcji, sprawdzam. W pierwszej chwili nic podobnego nie widzę, ale po dokładniejszych poszukiwaniach, na marginesie strony obok informacji o firmie znajduję notkę: "Ze względu na niższe koszty dla Klienta, towar wysyłamy wprost od dostawcy zagranicznego. Przesyłka dostarczana jest standardowo w ciągu 14-35 dni roboczych."."O psia diupa" chce się powiedzieć, ale trudno, za gapowe się płaci - czekam.

Tak się zapamiętałam w tym czekaniu, że dopiero przypadkowy rzut oka na kalendarz mi uświadomił, że już minęło grubo ponad 35 dni roboczych, a pierdółki niet.

Mail do sprzedającego (kiedy towar będzie i czy w ogóle został wysłany). Uprzejma, uspokajająca odpowiedź: towar na 100% wysłany, przyczyną opóźnienia są 3-tygodniowe święta obchodzone w Chinach, proszę jeszcze poczekać 3 dni, jeśli przesyłka nie dojdzie, oczywiście zwracają wpłatę.

Czekam więc cierpliwie, bo co to jest 3 dni w porównaniu do 2 miesięcy? Towar nie przybywa (oczywiście?), zwrotu pieniędzy na koncie brak, a owe 3 dni okazały się kluczowe: po ich upływie aukcja zniknęła z moich : "kupionych", tak, że nie mogłam wystawić zasłużonego negatywa, ani rozpocząć sporu na Alledrogo.

Lekko się wzburzyłam, bo nie lubię być naciągana. Oliwy do ognia dolał mój (U)kochany z stwierdzeniem:
- Już nie nastolatka, wykształcona, oczytana, inteligentna - hehe, a naiwna jak dziecko - (to taka jego interpretacja przysłowia "stara ale głupia" ), przy pokazywaniu mi strony http://www.sklepikarz.com/swieta-i-dni-wolne-od-pracy-chiny-2016/. A tam:

1 stycznia – Nowy Rok (元旦 yuán dàn)
8 lutego – Chiński Nowy Rok – Święto Wiosny (春節)
1 maja – Święto Pracy (勞動節 Láodòngjié)
4 maja – Dzień Młodzieży (青年節 Qīngniánjié)
1 czerwca – Dzień Dziecka (兒童節 Értóngjié)
1 lipca – Rocznica utworzenia Komunistycznej Partii Chin (建党节 Jiàndǎngjié)
1 sierpnia – Dzień Armii (建军节 Jiànjūnjié)
1 października – Święto Ustanowienia CHRL (国庆节 Guóqìngjié)

Żadnych świąt 3-tygodniowych nie widać.

W tym momencie wydrukowałam dokumenty potrzebne do zgłoszenia sprawy na policję i pracowicie je wypełniłam. Ponieważ rzecz się działa w weekend, zamierzałam iść tam w poniedziałek. O moich planach poinformowałam sprzedającego.

W niedzielę wieczorem pieniądze po 2,5 miesiąca wróciły na konto. Przyszedł też kolejny mail od sprzedającego z informacją, że towar został wysłany terminowo z Chin i jest w drodze do mnie.
Via cały wszechświat chyba...

PS. Minęły niedawno 3 miesiące od kiedy czekam na przesyłkę. tzn już nie czekam, ale gdybym ciągle czekała - to i tak bym jej nie miała!

sklepy_internetowe/nieuczciwy sprzedawca

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 125 (163)

#71965

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wiem, że dzisiaj prawie monopolizuję "piekiełko", ale po prostu muszę się jeszcze jedną historią podzielić.

Nasze dziecko ukochane ze szkół do domu zjechało, więc radość wielka. Ale oczywiście nie obyło się bez przygód. Piszę oczywiście, ponieważ młoda, mimo że urodzona nie w piątek i nie trzynastego, posiada zdolność do popadania w opresję lub tworzenia tychże tak, że ją pieszczotliwie wołamy czasem "Katastrofia".

Dzisiejszą podróż do domu rozpoczęła od zapoznania się przy kasie z informacją, że pociąg, na który zamierzała kupić bilet ma opóźnienie rzędu siedemdziesięciu paru minut i nic nie wskazuje na to, aby mogło się zmniejszyć, nabyła więc bilet na inny, droższy pociąg, w którym jej miejsce z miejscówki okazało się pustą przestrzenią przeznaczoną do przypięcia wózka inwalidzkiego (nawet pasy były).

No ale wreszcie dojechała, wysiadła w rodzinnym mieście i... w tej najkrótszej części podróży stworzyła przepis na dżentelmena miesiąca (a może roku?)

Oto on:

1. Obserwuj z widocznym zainteresowaniem jak wiotkie dziewczę szarpie się ze sporą walizką, stawiającą niezrozumiały opór podczas przechodzenia przez jezdnię, wdrapywania się na stromy krawężnik i do autobusu wysokopodłogowego.

2. Wsiądź tuż za nią do tego samego autobusu i szturchnij ją trochę, żeby się pospieszyła.

3. Roześmiej się szczerze i głośno, gdy ze łzami w oczach spostrzeże brak kółek przy walizce.

4. Dobij ją komentarzem: "bo ja widziałem, jak ci te kółka na samym początku odpadły przy przechodzeniu przez jezdnię, ciekaw byłem, kiedy się skapniesz".

5. Zaproś ją na wspólne wyjście do pubu, coby zacieśnić tak miło rozpoczętą znajomość.

6. Strzel brzydki grymas okraszony kobietami trudniącymi się nierządem po jej natychmiastowej i kategorycznej odmowie.

7. Dodaj mściwie wysiadając: "bo ja cię tylko tak z litości zaprosiłem, bo jak głupia z tą walizką bez kółek wyglądałaś".

Oto on: spostrzegawczy, szarmancki, obdarzony poczuciem humoru i litościwym sercem.

Nic tylko rwać jak Reksio szynkę...

problemy z bagażem/prostacki podryw/komunikacja_miejska

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 317 (363)

#71963

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Komentarz Igielki do historii #71958 sprawił, że przypomniałam sobie wydarzenie z gabinetu weterynarza.

Byłam z moim maskotko podobnym pieskiem na szczepieniu. Gabinet jest podwójny, tzn. dwa przylegające pokoje połączone drzwiami (często otwartymi), w którym przyjmuje dwóch vetów.

Podczas gdy moje psiątko było ważone i oglądane przed zastrzykiem, w drugim gabinecie gościła elegancka i kulturalna starsza pani z chorą szynszylą.

Zwierzę (powierzone jej na czas urlopu przez syna i synową) było w strasznym stanie; odwodnione, słabe i (przepraszam za wyrażenie) obsrane. Lekarz, który się nim zajmował, usiłował wydobyć od kobiety informację, w jaki sposób do tego doszło. Kobieta zapierała się czterema kopytami, że opiekowała się szynszylą zgodnie z wytycznymi syna, dawała jej specjalistyczną karmę i wodę w odpowiednich ilościach.

Dopiero przestraszona przez weterynarza, że nie może pomóc zwierzakowi, nie znając przyczyny choroby, przyznała się niechętnie, że dała mu dwie gruszki. Na zdezorientowane i lekko wściekłe pytanie veta:
- Przecież one mogą maksymalnie 1 łyżkę dziennie owoców i orzechów, więc dlaczego pani tak zrobiła?
Odpowiedziała rozbrajająco:
- A bo jej tak smakowało.

weterynarz/niewłaściwa opieka nad zwierzętami

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 298 (324)
zarchiwizowany

#72292

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zaczynałam dzisiaj później pracę, więc przed jej rozpoczęciem postanowiłam podjechać do mojej koleżanki, tutaj znanej pod imieniem Anety, o której perypetiach już pisałam(http://piekielni.pl/72162).

Z daleka zobaczyłam jej płaszczyk na placu zabaw, korzystając z ładnej pogody wyszła na niego z przedszkolaczkami.
Plac usytuowany jest przed szkoła, bardzo ładny,nowy, odgrodzony od ulicy, rozciąga się na niecałej połowie długości budynku i przylega do brukowanego, tylko częściowo ogrodzonego szkolnego dziedzińca.

To miejsce wiele osób wykorzystuje jako parking, bo w pobliżu jest ciąg handlowo-usługowy, małe gastronomie, itp, gdzie brakuje miejsc postojowych.

Dzisiaj też stało tam kilka samochodów, a w momencie, gdy dochodziłam do placu zabaw po pietach śmignęła mi wypasiona terenówka, która zaparkowała tuz przy placu zabaw.
Jej właściciel, trzasnąwszy drzwiami, cały czas idąc wzdłuż placu rozmawiał przez telefon.Niestety głos miał nośny, a dykcję bardzo dobra- pisze niestety- bo konwersacja składała się w ok 80% z wyrazów na ch,j, k, p powszechnie określanych mianem wulgaryzmów.

Aneta na próżno starała się zwrócić uwagę faceta grzecznym "przepraszam" i machaniem ręki. Niektóre dzieci już ochoczo nadstawiały uszu i trącały się łokciami.

Wtedy Aneta ryknęła: "Proszę Pana!"
Facet zdziwiony spojrzał na nią.
Aneta powiedziała: "Znajduje się Pan na terenie szkoły.Proszę nie wyrażać się w ten sposób w obecności dzieci!"
Kierowca popatrzył na kolorowe huśtawki, drabinki i karuzele i stadko krasnali wpatrujących się w niego okrągłymi oczami (koło których przejeżdżał 3 minuty wcześniej) i stwierdził:
"O qurva, faktycznie!"

Następnie podniósł w górę dłoń, potem przyłożył konspiracyjnie palec do ust i zniknął z naszych oczu i uszu.

Zastanawiam się czy:
1. Faktycznie nie zauważył, gdzie się znajduje.
2. Udawał głupiego.
3. Przeklinanie tak bardzo weszło mu w nawyk,że nie zauważa,że to robi, bądź nie widzi w tym nic nagannego.

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -3 (29)
zarchiwizowany

#72190

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wczorajszą sobotę spędziłam jak na słomiana wdowę przystało: fryzjer, latanie po sklepach z koleżanką, lajtowe zakupy, czytanie, oglądanie filmów- no pełen relaks. Dopiero po 22 przypomniało mi o mi się, że miałam zrobić gołąbki, więc pełna dobrych chęci i wypoczęta stanęłam przy garach. Ok północy wyciągnęłam je z piekarnika, tak pechowo,że zbiła mi się pokrywa od naczynia żaroodpornego. Zabezpieczyłam więc brytfannę folią, wystawiłam na balkon i poszłam spać.

Ledwo zasnęłam ( tak mi się wydawało)- coś mnie obudziło:mój pies warcząc i poszczekując, walił łapami w drzwi balkonowe. Niechętnie zwlekałam się łóżka- była to szara godzina- między dniem a snem-i podeszłam do okna. Na moim balkonie siedziało wielkie białe ptaszysko (mewa? rybitwa ?)i z apetytem wcinało gołąbki.

Z impetem otworzyłam balkon,żeby przegonić intruza, ale ptak nie przerwał nawet konsumpcji, tylko z zaciekawieniem łypnął na miotającego się przy moich nogach pieska.Było to takie spojrzenie,że szybko chwyciłam czworonoga pod pachę i wyniosłam do łazienki, gdzie miał pozostać w zamknięciu.

Ja zaś uzbrojona w mop na długim kiju powróciłam na balkon. Mewa (?) na mój widok uśmiechnęła się wrednie, jakby pytała :"serio?" i od niechcenia rozłożyła skrzydła i wydała przeciągły okrzyk. Mój balkon zrobił się nagle maleńki, a ja sama nieomal nie posikałam się ze strachu, bo w jednej sekundzie wyświetlił mi się przed oczami film Hitchcock'a.

Wróciłam do sypialni. Opuściłam do ziemi rolety- by jakość odgrodzić się od ptasiego bezeceństwa i wypuściłam psa z więzienia. Futrzak był ciągle pobudzony i sfrustrowany, więc inspirując się moja ulubioną psią stronką- "Nasyp mnie tutej granulatu kobieto"(https://www.facebook.com/psiesucharki/photos/pb.808519212534248.-2207520000.1459597203./1057643377621829/?type=3&theater)- nasypałam mu do pełna,żeby złagodzić psi "rzal i bul",a sama poczołgałam się do łóżka.

Obudziłam się przed godziną 10 z lekkim bólem głowy. Moją pierwszą myślą było: "Ale miałam dziwny sen", a drugą : "Co tu tak ciemno..."
Wstałam i podeszłam do drzwi balkonowych. Podciągnęłam roletę i spojrzałam na balkon: pusty. I szklana brytfannka też pusta.

Idę robić gołąbki :-)

ptak na balkonie

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 6 (38)

#72162

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wspominałam już mimochodem o mojej przyjaciółce, której wyświadczałam przysługę, tj. zawoziłam rysunki jej dzieci na konkurs i miałam okoliczność (a właściwie mój prawy pośladek) z uroczym Konradzikiem - http://piekielni.pl/71812.

Okazało się, że na 10 oddanych prac aż 3 zostały nagrodzone i moja szczęśliwa koleżanka postanowiła to ze mną opić. Kawą. A tak na poważnie mamy taka tradycję, że zamieniamy zbędne punkty Payback na typowo damską kawę (jeżynową, dyniową lub karmelową)na ulubionej stacji stacji benzynowej z 2 literami w nazwie.

Dzisiaj podjechałam po nią do pracy i kiedy czekałam w holu, w tym całym przerwowym zgiełku i ruchu zauważyłam matronę kroczącą/sunącą z niezwykłą godnością i spokojem (jakby ciągnęła za sobą ciężki tren lub ogon) i nie zwracającą totalnie uwagi na to, co wokół niej i pod jej nogami. Jej buzia, choć ładna , swoim wyrazem nasunęła mi skojarzenie z przeżuwająca krową. Moja koleżanka - na potrzeby tej historii ochrzczę ją mianem Anety - pożegnała się personalnie z owąż panią, ("Cześć, Jagoda") życząc sobie nawzajem miłego weekendu.

Widziałam, że Aneta jest jakaś nieswoja, wreszcie przy kawie powiedziała mi, że dostała opiernicz za to, że się notorycznie spóźnia na lekcje. Zbaraniałam, bo akurat punktualność, a nawet nadpunktualność jest jej znakiem firmowym. Okazało się, że spóźnia się faktycznie, ale tylko wówczas, gdy w oddziale przedszkolnym zmienia ją Jagoda.

Tu muszę wyjaśnić, że moja koleżanka - jak wielu nauczycieli - nie miała pewności, czy zachowa etat w szkole. Pani dyrektor skleciła jej ten etat - choć nie musiała (za co Aneta jest ogromnie wdzięczna)- dokładając kilka godzin w oddziale przedszkolnym, w którym wychowawczynią jest właśnie Jagoda.

Aneta uczy praktycznie od przedszkola po 6 klasę (taka specyfika przedmiotu), a godziny w przedszkolu są tak upchane w plan, że zawsze po nich ma lekcje w starszych klasach. I tu się zaczynają schody - Aneta kończy pracę w przedszkolu np. o 10, o 10:15 rozpoczyna się kolejna lekcja, a Jagody - która teoretycznie powinna przejąć dzieciaki punkt o 10 lub spokojnie ok. 10:05 - nie ma. I tak jest zawsze...

Starsi uczniowie też są różni- jedni czekają cichutko i udają, że ich nie ma, inni krzyczą i rozrabiają, wiadomo, czasem prowadzący już lekcję nauczyciel ucisza ich, a potem są komentarze, że Aneta się spóźnia. A ona zanim wejdzie z parteru na 2 piętro, zaliczając po drodze pokój nauczycielski z systemem zamków, by zabrać dziennik i klucz od klasy, traci kolejne minuty lekcji.

Aneta kilka razy prosiła Jagodę o nieco szybsze przychodzenie na zajęcia, ponieważ się przez nią spóźnia na swoje lekcje, na co otrzymała puste spojrzenie i "też coś" okraszone urażonym sapnięciem.

Piekielne w tym wszystkim jest przede wszystkim to, że Anecie bardzo na pracy zależy i znowu zaczyna drżeć o swoje godziny. Ma niezwykle czarującego męża (z powodu którego pijemy kawę na Bee Pee, a nie np. u Anety w domu)- prawie absolwenta kilku kierunków (lingwistyka, filozofia i coś tam jeszcze)- który jak Ferdynand Kiepski może powiedzieć: "W tym kraju nie ma pracy dla człowieka z moim wykształceniem", więc świadczenia socjalne, które zabezpiecza etat Anety oraz (zacytuję za jej mężem) "gówniane, ale stałe pieniądze" stanowią podstawę bytu ich małej rodziny.

Zastanawiam się tylko, czy to notoryczne spóźnianie się Jagody (z którego nazbierało się od początku roku prawie kilkanaście godzin) jest wynikiem jej ogólnej rozlazłości, czy może chęcią usunięcia ewentualnej konkurencji, bo Aneta chodzi z dziećmi na spacery, majsterkuje, robi eksperymenty, ćwiczenia logopedyczne itp., podczas gdy Jagódka najchętniej zapędza je do kart pracy, a sama hyc za biureczko i herbatkę popija...

problemy w pracy/ niepunktualna koleżanka

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 224 (250)