Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

cynthiane

Zamieszcza historie od: 26 grudnia 2012 - 16:01
Ostatnio: 25 maja 2022 - 15:22
O sobie:

http://bezuzyteczna.pl/finskie-slowo-pilkunnussija-doslownie-61702

  • Historii na głównej: 37 z 56
  • Punktów za historie: 28093
  • Komentarzy: 618
  • Punktów za komentarze: 4217
 

#60634

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak większość kobiet lubuję się w różnych mazidełkach. Kremy, maseczki, peelingi- mam swoje ulubione produkty i marki, ale sięgam też po nowe, a nuż coś jeszcze lepszego odkryję? I po raz kolejny odezwała się kobieca natura (w dodatku z jakimś radomskim akcentem…) gdy na jednym z portali zaproponowano mi zostanie recenzentką. Znaczy to tyle, że dostaję za darmo nowo wprowadzone na rynek kosmetyki, które muszę zrecenzować. Bardzo ciekawa sprawa- są to pełnowymiarowe produkty, bardzo często luksusowe. Niedawno trafił się „tylko” rozjaśniający żel do włosów, który zapewne w te lato zrobi furorę, a obecnie-drogie specyfiki do skóry problematycznej.

Nooo, tu producent ma nie lada wyzwanie, bo cerę mam iście problematyczną. Wiele kosmetyków i leków sobie nie poradziło, więc chwalone wszędzie kosmetyczne cuda wydawały się dobrym pomysłem. Adres mój mają, więc czekam na paczkę.
Czekam dwa dni, trzy, siedem, dziesięć, czternaście... Po dwóch tygodniach napisałam do administracji stronki z prośbą o informacje. Ci musieli się skontaktować z kolei z firmą, odpowiedź dostałam po dwóch dniach. Owszem, paczka została wysłana - w dniu, w którym się upomniałam. Przypadek? Nie sądzę...

Paczka przyszła po kolejnych kilku dniach. Szkoda, bo zostało mało czasu do zdania opinii, przez to mniej ’poznam kosmetyki’, ale cóż, trudno.
Dzień po paczce dostałam maila od producenta - bardzo grzecznego, państwo przeprosili za opóźnienie i wyrazili nadzieję, że nie wpłynie to na pozytywną opinię o produktach. Kolejne zdania również mniej lub bardziej bezpośrednio narzucały pozytywną opinię. Przeczytałam, że to ich najlepsza seria i jeśli ona mi nie przypadnie do gustu, to już żadna nie spełni moich oczekiwań i będą musieli zakończyć ze mną współpracę. Oho, czyli albo się zachwycam i dalej dostaję cud-kosmetyki (nie ukrywam, paczka warta około 120 zł) albo piszę coś niepochlebnego i wypadam z grona recenzentek.

O nie, baba może ze mnie łasa, ale charakterna. Już po dwóch dniach im odpisałam równie elegancko.
„Szanowni Państwo, w trzecim dniu testów moja opinia nie będzie wiarygodna, jednakże żadnych zastrzeżeń nie odnotowałam. Kosmetyki spełniają swą rolę, przy tym są łagodne dla skóry bardzo wrażliwej (…).”
Posłodziłam im nieco, ale całkiem szczerze. Na koniec jednak dodałam:

„Choć z serii kosmetyków E.D. jestem zadowolona, ich działanie oceniam na bardzo dobre i skuteczne oraz mogę je polecić osobom z problemami skórnymi, informuję, że nie jestem zainteresowana współpracą z firmą wpływającą na niezależne z założenia testy oraz recenzje oraz nie zgadzam się, by moja nieprawdziwie pochlebna opinia wprowadzała klientów w błąd, a sugerowanie jej treści uważam za niedopuszczalne.”
Dołączyłam garść innych argumentów, wysłałam i z żalem spoglądałam na półkę z kosmetykami.

Nie spodziewałam się odpowiedzi, a jednak ją dostałam. Równie grzeczną jak poprzednia, ale chyba nie do końca miłą… dowiedziałam się, iż tylko producent lub administracja strony mogą zrezygnować, recenzentka nigdy. Bo to nie ona robi łaskę, więc prawa do głosu nie ma.

Jak już mówimy o prawie do głosu - wpływające opinie ‘są selekcjonowane oraz odpowiednio grupowane”, by opublikować 50% z nich. Tylko te najlepsze, plus dwie „średnie” dla uwiarygodnienia.
Wspomniano także, że taka jest polityka firmy tej jak i wielu innych, testy ‘stanowią wyjście naprzeciw konsumentom oraz są elementem promocji produktu’ i są wyłącznie do tego wykorzystywane, a o skuteczności świadczą wyłącznie bezpośrednie opinie na forach.

Sprawę nieco zbadałam, popytałam na forum, nawiązałam kontakt z ich stałą recenzentką- nie jak ja, z doskoku i dla wszystkich marek, a wyłącznie dla nich, „etatową”- podpisali coś w rodzaju umowy lub faktycznie umowę. I umowa ta zobowiązywała producenta do dostarczania produktów co najmniej raz w miesiącu, a dziewczynę do przynajmniej sześciu pozytywnych opinii o produkcie na wskazanych przez firmę stronach czy forach. Podpowiadają też, że korzystnie będzie, jeśli recenzentka doda kilka w tym samym miejscu, ale z różnych kont.

I już chyba wiem, skąd tak wysoka pozycja w najpopularniejszym - i jak sądziłam - wiarygodnym rankingu kosmetyków. Bo choć kosmetyki są dobre, to dość często 'poddawane testom'...

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 457 (555)

#60188

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z powodu chwilowych 'braków kadrowych' jestem dziś z doskoku na pierwszej linii obrony przed klientami, czytaj: w sekretariacie. Ja swoją pracę mogę wykonywać niemal wszędzie, a telefony ktoś odbierać musi. Najlepiej ktoś obeznany z ofertą i bieżącymi zamówieniami = ja.

Tylko od godziny 9 odebrałam około 10 telefonów z super-mega-propozycjami współpracy bądź reklamami usług. Rozumiem, że jest to reklama jak każda inna i a nuż ktoś będzie zainteresowany, ale nachalności telefonujących nie pojmuję.
Większość rozmów była spokojna i do przełknięcia, ale jedna z pań przesadziła.

Słysząc w słuchawce wystudiowany tekst, byłam przygotowana na słuchanie jednym uchem przez dwie minuty tylko po to, by odmówić. Nie korzystamy z usług reklamowanych tą drogą z wielu powodów i bez wyjątków. Ale taka jest praca telemarketera i nie mam zamiaru jej dodatkowo uprzykrzać chamskimi odzywkami, wysłuchuję do końca, dziękuję grzecznie za propozycję z której nie skorzystam, życzę miłego dnia i odkładam słuchawkę.

Za tym 10. razem też miałam zamiar tak zrobić. Ale nie miałam szans.[T]elemarketerka, [J]a.

[T] Dzień dobry, dzwonię z firmy SuperPomocneCzasopismo, wydawcy profesjonalnego czasopisma dla przedsiębiorców na temat rachunkowości i finansów. Jest ono doskonałym uzupełnieniem posiadanej wiedzy oraz urozmaiceniem rutyny pracy. Dodatkowo wzbogaci się pani o wiedzę na temat planowanych zmian w prawie (…). Pozwoli pani, że wyślę pierwszy egzemplarz całkowicie bezpłatnie i bezzwrotnie. Zgadza się pani, że to bardzo kusząca propozycja.
[J] Nie jestem zainteresowana prenumeratą państwa czasopism. Dziękuję za propozycję i życzę miłego dnia, d...
[T] Proszę uzasadnić swoją odmowę! Przecież to okazja!
[J] Nie wątpię. Jednak firma ma swoje źródło aktualnej wiedzy na temat rachunkowości. (po kij ja jej się tłumaczę?!)
[T] Dobrze, ale będzie to doskonałym uzupełnieniem posiadanej wiedzy oraz urozmaiceniem rutyny pracy (...) Wysyłam pani ten egzemplarz!
[J] Proszę nie wysyłać, nie jestem zainteresowana. D...
[T] Ale co pani zależy! Nic pani nie płaci, a będzie to doskonałe uzupełnienie posiadanej wiedzy (jak wyżej... Z narastającą agresją).
[J] Szkoda państwa pracy i pieniędzy, nie jestem zainteresowana. Dziękuję i do usłyszenia.

Odłożyłam słuchawkę.
Trzy sekundy później telefon zadzwonił. Szlag, znów telemarketer...
[T] Nie będziesz mi się ku^wa rozłączać!
*Trzask.

Dlaczego dla świętego spokoju nie przyjmę takiego wspaniałego prezentu, jakim jest „całkowicie bezpłatne i bezzwrotne czasopismo”? Bo nie jest takie cudowne. Zgadzając się na pierwszy egzemplarz, wyrażam zgodę na prenumeratę ich miesięcznika, który kosztuje –bagatela- 39,90 zł miesięcznie. Nie wspomną o tym ani słowem w tej rozmowie, w dodatku mówią szybko i wciąż to samo, by się zgodzić i mieć spokój. A dlaczego nie podałam wprost powodu, czyli faktu, że odkryłam ich haczyk w regulaminie? Bo to wywoła jeszcze większą burzę, zupełnie niewartą tego pisemka. Miałam okazję się o tym przekonać.

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 454 (520)

#60220

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zbliża się Dzień Ojca. O ile nie lubię skomercjalizowanych świąt rodem z Zachodu, tak Dzień Matki i Dzień Ojca staram się uczcić. A że zbliża się 23 czerwca, szukałam fajnego prezentu.

Wybór padł na dobry, markowy alkohol. Wątpię, by tata sam go wypił, ale skosztować whisky lubi, więc czemu nie? Byłam w kilku sklepach, sprawdziłam i porównałam zarówno rodzaje, jak i ceny. I jakiś czas temu wspomniałam o tym w rozmowie ze znajomymi; jeden z nich polecił mi świetny sklep online, w którym cena z wysyłką jest kilkanaście/ kilkadziesiąt złotych niższa niż w każdym ze sklepów w okolicy. Sklep sprawdzony, z dobrymi opiniami, więc zamówiłam tego samego dnia. Niby czasu sporo, ale wolę mieć wszystko gotowe wcześniej, niż zostać na lodzie, gdy coś nie wypali.

Wysyłka była niemal natychmiastowa, nazajutrz paczka dotarła do mojej firmy. Nie umknęło to koledze. Wypytał dokładnie, gdzie alkohol kupiłam i za ile, bo sam się do zakupu przymierza. Ja, zadowolona z obsługi, poleciłam mu ten sam sklep. Temat się zakończył.
Wrócił do niego następnego dnia, szydząc z mojej naiwności i braku ogłady - głupia gąska kupiła niby tanio whisky, a on znalazł jeszcze tańszą i z gratisową wysyłką. Miał porównanie, bo zajrzał do ‘mojego’ sklepu i na inne portale.

Cóż, trudno. Jakieś 30 zł miałabym w kieszeni, ale trzymałam się tego, że i tak wyszło mniej niż w sklepie stacjonarnym. Zacisnęłam zęby i puszczałam docinki mimo uszu.
Dziś dotarła jego paczka. Również na adres firmy. Czekał 7 dni, ja ledwie 1- zatem 1: 0 dla mnie. Ale i jego komentarze ucichły, i nie przyszedł się pochwalić swoją bystrością, a ja nie dopytywałam o nieszczęsną przesyłkę.

Powód, dla którego nagle spokorniał, zwalił mnie z nóg.
Otóż... zamówił BUTELKĘ. Tak, samą, pustą butelkę po alkoholu! I wcale nie został oszukany. W opisie przedmiotu (dziękuję kolegom za link!) stoi jak byk: Whisky XXX. Butelka o poj. 1 l, szklana, zdobiona. Ani słowa o jej zawartości. Czyli sprzedawca w błąd kupującego nie wprowadził.

Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni. I nawet smutku w alkoholu nie utopi...

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 923 (989)

#59803

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Podążając za mijanou i jej historią http://piekielni.pl/59757 dodam coś od siebie.

„Sezon na komunistów” w pełni. U mnie, podobnie jak w przytoczonej historii, jest zupełna dowolność w ubiorze dzieci. Jedne idą w albach, inne w typowo komunijnych kreacjach po siostrze/kuzynce/etc., a jeszcze inne w kreacjach szytych na zamówienie- zależy, kto co ma.

Ale nie każdy ma. Córka jednej z nieco dalszych sąsiadek w tym roku również przystępuje do tegoż sakramentu. A że rodzina niezamożna, to i dziewczynka nie bardzo strojna będzie, co jej matka ogłaszała wszem i wobec.

Było pewnie parę narad w osiedlowym sklepie, na ławeczce czy po mszy. Każdy się zastanawiał, jakby ten dzień małej ‘upiększyć’, kto jaką sukienkę ma i chętnie odda albo wypożyczy. Nawet drobniaki zbierane były na podarek dla małej.

Biedna sąsiadeczka długo wybierała sukienkę, ale nie dziwota, dziewczynka bardzo drobna jest, to i strój ciężko dobrać. Ale każdy jest piękny, czy biały czy kremowy, z falbankami czy koronką... Przecież przerobić można, prawda? Do komunii był jeszcze ponad miesiąc, czasu aż nadto!
Każdej z pomocnych sąsiadek dziękowała, obiecała odzew jak tylko córka wybierze.

I pewnego dnia poszła do jednej z tych pań, co sukienkę odstąpić chciała. I do drugiej. Do trzeciej też, do ósmej na pewno, może i do dziesiątej. Od każdej sukienkę wzięła rozpływając się w zachwytach i podziękowaniach.

Z czasem kobietom coś przestało pasować, bo widać zgadały się, że niejedna sukienkę oddała. Delikatnie podpytywały, dowiedziały się tyle, że dziewczynka jeszcze nie wybrała i oczywiście wszystkie sukienki oddadzą.

Sprawa się rypła, gdy jedna z ofiarodawczyń poprosiła o decyzję co do sukienki, bo wnuczka sąsiadki kuzynki szefa potrzebuje na teraz, już. Okazało się, że nieprzypadkowo kobieta zebrała aż tyle sukienek. Ona je sprzedawała. I to za niemałe pieniądze... Na wyrzuty hojnych sąsiadek odparowała, że przecież oddawać nikomu nie kazała, same dawały.

Koniec końców, dziewczynka poszła ubrana w albę po swoim kuzynie, za dużą prawie dwa razy.

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 622 (656)

#59417

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czy Wy też, czytając historie o piekielnych listonoszach czy kurierach, uważacie je za choćby podkoloryzowane?
Ja już nie.
Do tej pory miałam ogromne szczęście do wszystkich kurierów, a tych przewinęło się niemało. Mniej lub bardziej mili, ale zawsze uczciwi, życzliwi i pomocni.
Kurierzy są spoko, ich zostawiam. Listonosze z reguły też. Ale trafiła się czarna owca...

Zamówiłam mega-ważną książkę. Złośliwie niedostępną w żadnych księgarniach, jedynie w wydawnictwie czynnym w godzinach mocno mi nieodpowiadających. Zamówiona, zapłacona. Podany inny adres dostawy niż zamieszkania (zawsze przesyłki odbieram w pracy).
Polecony, ZPO. Priorytet, żeby nie było, bo zamówione w sobotę.

Cztery dni jakoś wytrzymałam, w piątek dzwonię do wydawnictwa- podobno wysłali. Proszę więc o numer przesyłki.
Po chwili dostaję telefon- książka wysłana w poniedziałek, odebrana w środę. Ale… Właśnie, „ale”. Przez przypadek wysłali na adres domowy… Cóż, każdemu się zdarza, już chociaż wiem, gdzie przesyłki szukać. Pewnie mama odebrała i zapomniała powiedzieć.
Dzwonię wiec do niej- paczki nie było, a mama w domu jest zawsze.
Może w osiedlowym sklepie? Poprzedni listonosz często tam zostawiał listy (za naszą zgodą) a zaprzyjaźniona ekspedientka dawała znać, że coś przyszło. Ale nie tym razem. Zapomniała? Nie, ona też paczki nie ma.
Kolejna na liście jest sąsiadka. Szczęśliwie plotkowała z elitą okolicznych moherów, pyta każdego- nikt nie widział.

Trafia mnie szlag... Jest piątek, książka na niedzielę potrzebna… „Odebrana przez cynthiane” krzyczy podpis na stronie śledzenia listów.

Odpuściłam po części - w poniedziałek zamierzałam zwrócić się do wydawnictwa o ustalenie losu przesyłki. Już mi raczej niepotrzebnej, ale dla zasady.
W niedzielę paczka się znalazła. Późnym, bardzo późnym wieczorem. Przyniosła ją kobieta, którą ledwo znam z widzenia.
Sumienny listonosz odbiór przesyłki rejestrowanej ZPO podpisał sam, a nieszczęsną wrzucił do skrzynki kobiety mieszkającej na drugim końcu miasteczka.

Mimo to skontaktowałam się z wydawnictwem. Zareklamowali usługę, mnie (choć nie wiem czemu) przyznali całkiem miły rabacik.

Listonosz podobno został ukarany- tyle wiem od wydawnictwa i znajomych.

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 417 (487)

#59162

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Właśnie trwa promocja na nasze produkty - klient może negocjować stałe dotąd ceny. Hasło chwytliwe, to i odzew spory.
W praktyce oznacza to kłopoty. Upierdliwych klientów i bałagan, bo ten sam produkt raz kosztuje 170 zł, a innym 210.
Ceną wyjściową jest ta, która obowiązuje na stałe. Bajer polega na tym, że im większy upór klienta i wielkość jego zamówienia, tym bardziej schodzimy z ceny, jednak nie więcej niż 20 % wartości- inaczej będziemy stratni. Ważny też jest rodzaj produktu, bo na niektórych nasz zarobek jest niemal zerowy i klient płaci w sumie za materiały, więc i opuszczać nie ma z czego. Ale zgodnie z zasadą utargować coś można zawsze. Tyle gwoli wyjaśnia.

1) Cyferki wyglądają lepiej niż procenty.
Niby o tym wiedziałam, ale...
Klient składa spore zamówienie, zaczynamy od 5%. Nieee? No kurczę, więcej zejść nie bardzo mogę, ale próbuję. 8%, to już i tak granica rentowności. Nie?! No dobrze, więc co pan proponuje?
Pan chce 300 złotych rabatu. Spokojnie, nie cenę o 300 zł niższą, tylko tyle mniej od ogólnej wartości. Ale 300, ani złotówki mniej!
Sugeruję delikatnie, że procent bardziej się opłaca, więcej zaoszczędzi... A pan patrzy na mnie jak na idiotkę i jak nie ryknie, że on lepiej wie, czego chce! I ma być 300 zł mniej!
W porządku, zafakturowane 300 zł upustu od wartości faktury.
Ile zarobiłby na 8%? Ponad 400. Cóż, próbowałam!
A najgorsze, że ten przypadek odosobniony nie był.

2) Oszczędność ponad wszystko!
Mili państwo zamawiają niezbyt dużą ilość, ale kilka groszy zostanie w kieszeni. Wyliczam im tę oszczędność, żeby jakoś ją zobrazować. Podpytują o ofertę i inne rabaty. Cierpliwie odpowiadam, rozmawia nam się sympatycznie, a i chciałabym żeby byli zadowoleni w stu procentach. I nagle Pani pyta, czy gdyby kupili jeszcze X, to rabat byłby większy. A wiem, że tak. To szybka decyzja, kupują oba produkty. Kwota wzrosła o 200 zł, od tego 16 zł upustu. I tak dołożyła kilka bzdetów, argumentując tym, że kupić i tak kiedyś będą musieli, a tu taka oszczędność!
I zamiast 300zł wydali 1200, by „zaoszczędzić” 168zł. I nawet początkowo protestujący mąż zamilkł.
A mnie zastanawia, po co im trzy różne blaty?

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 479 (539)

#58966

przez (PW) ·
| Do ulubionych
To był mój pierwszy wolny weekend od dawna. Wykorzystując czas i siostrę, wyciągnęłam ją na zakupy. Wybrałyśmy się na rundę po sklepach mniejszych i większych, ale nie sieciówkach jak zary i inne haiemy.

W jednym z tych większych nam obu wpadło w oko wiele ciuszków, to i przymierzania było sporo. Wybrałyśmy też niemało, więc obładowane byłyśmy jak bawoły. Już, już chciałyśmy iść do auta, by zostawić torby, ale zaczepiło nas dwóch ochroniarzy. Zdziwiłyśmy się, ale panowie byli spokojni i całkiem mili, więc kłopotów nie wietrzyłyśmy. Te zaczęły się tuż po zaproszeniu nas na zaplecze w celu wyjaśnienia kradzieży.

Nie, nie kazano nam się rozebrać do naga, nie obmacywano… Panowie ochroniarze zażyczyli sobie pokazania zawartości torebek. Niechętnie, ale się zgodziłyśmy (nie miałyśmy nic do ukrycia, a czas nieco naglił). Zaczęłam wyciągać pierwsze „typowe” szpargały, gdy jeden szepnął coś do drugiego, a ten zwrócił się do nas, że ja tłumaczyć się nie muszę, za to siostra powinna się wypakować.
Skonsternowane do reszty nie wiedziałyśmy, o co chodzi. Siostra po chwili wyciąga portfel, chusteczki, kluczyki, wodę mineralną, koszulkę...
Ha! Wszystko jasne! Koszulka!

Na rzeczowe wyjaśnienia siostry, że było jej zwyczajnie gorąco w dwóch bluzeczkach i jedną zdjęła, nie reagowali. Ukradła i koniec. Widzieli, że chowała do torebki bluzkę i to wystarczy.
Wróć. Jak to widzieli? Nie mogli widzieć i koniec!
A oni, błyskotliwie, nie wdawali się w dyskusje, tylko włączyli nam nagranie z monitoringu, na którym widać siostrę rozbierającą się do bielizny i chowającą coś do torebki. Tak, tak, kamera była też w przymierzalni.

Nie będę opisywać tej burzy, jaką zrobiła siostra po odzyskaniu mowy.
W 5 minut pojawił się właściciel, chwilkę później policja, w międzyczasie nagranie zniknęło, a kamerę odłączono/wyłączono, że niby atrapa, dla postraszenia potencjalnych złodziejek.

Cdn!

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1117 (1213)

#58463

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Po kilku latach chuchania i dmuchania na moje autko, bezkolizyjnej jazdy i zachwytów znalazł się baran, który... to zmienił.

Typowe skrzyżowanie w kształcie „T”, na którym pierwszeństwo ma „daszek”. „Nóżka”, którą jechałam z zamiarem skrętu w prawo, musi ustąpić. Myślę, że wiecie, o co chodzi.
Droga z pierwszeństwem łączy dwie spore miejscowości, przez co i ruch jest duży, i z podporządkowanej ciężko wyjechać. Mało kto też w tę podrzędną skręca. Czekam więc, czekam, czeeekam... A nuż ktoś przepuści? Minuta, pięć, osiem. Nic.

Nagle - jest! Ford zwalnia i wrzuca kierunkowskaz w prawo, skręca... To ja z tej radości też wrzuciłam jedynkę, ruszam i... łup. Stoję. Nawet nie udało mi się wyjechać.

Pan Kierowca Forda wjechał mi w bok, konkretnie lewy tylny błotnik i drzwi, przyhaczając o zderzak. Sam ma uderzone przednie, tylne drzwi, błotnik - też i przód, i tył, urwane lusterko... Multum, jakby się otarł. Ale nie, jedno uderzenie.
Ofiar brak, za to korek ogromny, więc zjeżdżamy w dróżkę. Szybko też PKF wezwał policję. Za nami pojawia się inne, małe autko i staje kilkaset metrów od nas.
Czapki z głów - błękitni pojawili się w ciągu 15 minut. Standardowo wypytują, oglądają, konfrontują wersje. I nic im nie pasuje.
Moja wina, wiem, wyjechałam z podporządkowanej. Do tego tak solidnie uszkodziłam auto PKF i pokiereszowałam swoje, przy okazji urywając lusterko. Obraz nędzy i rozpaczy.

Moją konsternację i szok wykorzystuje PKF, nadając policjantom jak najęty. Tak, wiem, wyjechałam mu. Niby miał kierunkowskaz, ale „się rozmyślił i wracał na główną”. Pasażerowie auta, które zjechało tuż po nas, potwierdzają: PKF zasugerował skręt i zjechał, po czym odbił na główną. Będzie mandacik dla PKF. Bo tak nie wolno. Ale winę ponoszę ja, a co z tym idzie - koszty naprawy. Nie zaczekałam i koniec.

Ale dalej coś mundurowym nie pasuje. A konkretnie „obrażenia” Forda. Jakim cudem aż tak oberwał?

Następnego dnia dostałam wezwanie na komendę. Wina nie jest moja, a PKF. I wcale nie rozbiłam mu auta, lecz żona, dość dawno temu. Wymyślił sobie wymuszenie, żeby odszkodowanie dostać, bo za przypadek połowicy się nie należało.
Po czym doszli? Po lakierze. Na czarnym Fordzie były srebrne odpryski mojego cacka, ale i czerwone, będące dziełem wcześniejszego wypadku.

Ale co mi z tego, że nie ja zawiniłam? Niebite wcześniej auto ma do wymiany karoserię i czeka na lakierowanie, bo jakiś baran wymyślił sposób na łatwą kasę. Baran, który za kilka dni będzie moim nowym sąsiadem... Miło było się poznać!

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 534 (604)

#58380

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Załóżmy, że moja firma zajmuje się produkcją paneli podłogowych. Pozwoli to dobrze nakreślić sytuację.

Jakiś czas temu zgłosił się Pan Biznesmen, zainteresowany kupnem naszego produktu. Wiadomo, jakość lepsza niż w marketach, pewność większa... I większe pole do popisu.

Panele, prócz tego, że trwalsze, miały być też ORYGINALNE. Niepowtarzalne. Nietypowe. Jedyne w swoim rodzaju! Cóż, każdy z paneli drewnopodobnych czy drewnianych jest niepowtarzalny dzięki usłojeniu, ale rozumiem przekaz - ma być ŁAAAŁ.

Żaden problem. Pokazuję PB nasz wzornik, cennik... Stop, nie, nie! Żaden wzornik! On przecież jest dostępny dla przeciętnego Kowalskiego. A PB prosił o coś „eksssstra”. Chwila konsternacji, ale wyciągam katalogi naszych dostawców, coby sobie PB przejrzał. Zastrzegam jednak, że taka impreza wyniesie dużo więcej, niż standardowo. Ale pan rzecze „mnie stać!”. Więc kto bogatemu zabroni?

Po jednym z katalogów brakło mu sił. Tak, ponad 200 kolorów, odcieni... Resztę sobie pożycza, poogląda w domu i nazajutrz się zjawi.
I faktycznie, przyjechał. Nawet zdecydowany! Otóż chciałby panele X, ale zmodyfikowane. Słoje winny być jaśniejsze przy zachowaniu odcienia paneli. Bo „takie mu pasują do marmurów, co je wszędzie ma”. I tu był problem, bo kolorystyka nie jest zależna od nas, a od producenta; jeśli ten podejmie się zmiany, to my wykonania tym bardziej. Piszę z zapytaniem, PB obiecuje odzew.

Po tygodniu przysłano nam kilka zmodyfikowanych próbek, klient wybrał wymarzoną opcję i uzbroił się w cierpliwość, czekając na swoje cudeńko. A czekał długo, ponieważ czekaliśmy i my na wyprodukowanie przez producenta partii spełniającej wymogi PB i sprowadzenie jej zza granicy.

Nadszedł dzień odbioru paneli; wszyscy czekaliśmy w napięciu, bo, nie ukrywam, spodziewaliśmy się zadowolenia klienta. Panele najlepszej jakości, eleganckie, piekielnie drogie - dla PB idealne. PB ledwie rzucił okiem i tu... Wielkie rozczarowanie. Bo jak to?! Przecież mówił o nietypowym usłojeniu! (Przeciętny Kowalski ma słoje wzdłuż paneli, więc PB chce w poprzek. I nie, nie położy ich odwrotnie. Mają tak być słoje i koniec).

O szlag, tyle pracy na marne... Co prawda nie mieliśmy żadnej adnotacji na ten temat, ale możliwe, że nasz błąd. Obiecujemy szybciutko zrobić wszystko tak, jak być powinno. Termin wykładania paneli nas goni, połowa zapłacona...

Znów kontakt z producentem, zamówienie „na wczoraj”. Po tygodniu produkcja ruszyła, po kolejnym się skończyła. Termin odbioru (kolejnego) nadszedł, PB szczęśliwy jak nigdy w u nas. Do czasu. No przecież to nie ten kolor! Poprzednio nam mówił, że słoje jednak lekko ciemniejsze chce...

Tu byliśmy już pewni swojego. Panele kropka w kropkę jak w zamówieniu. Możemy więc zrobić nowe (trzecie, znaczy się) ale płatne w całości.

Na co PB się oburzył, i „idąc nam na rękę” i „uwalniając od problemu” zgodził się zabrać oba komplety paneli, łaskawie płacąc tyle, ile w przedpłacie - czyli 50 % wartości JEDNEGO kompletu. Ot, taki rabat za zwłokę.

Takiej opcji brak, albo bierze oba i płaci za oba, albo zwracamy całą przedpłatę i panele sprzedajemy.

Takiego focha w życiu nie widziałam. Przecież to najlepsza reklama i największy zaszczyt, by nasze panele zdobiły jego pałacowe komnaty! Wręcz my powinniśmy dopłacić za ten zbytek łaski. I... „kiedyś z tamtymi* się udało!”.

*konkurencyjna firma; upadła kilka lat temu.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 552 (606)

#58209

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pisałam już, że mam problem z nieuczciwym sprzedawcą na Allegro.

Po opisaniu historii, skontaktował się ze mną pewien pan, członek Federacji Konsumentów. Dzięki niemu oraz oficjalnemu pismu pani, która nazywała mnie „gupią albo ślepą”, bo widzę różnice w towarze wystawionym a kupionym, sama mankamenty zobaczyła. Znaczne mankamenty...

I myślałam, że to będzie koniec, ale nie. Dostałam zwrot gotówki (mimo wcześniejszej deklaracji, że piniondzów nie odda, choćby nie wiem co) z tytułem przelewu, uwaga, „wypchaj sie szmato” oraz komentarz do transakcji.
Równie ciekawy, cytuję: „czepiasz się sczegułów to masz teraz negatywa!!!!nikt ci nic nie spszeda!!!!taka madra jesteś!!!chciałaś mnie oszukać!!!!”.

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 630 (700)