Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

cynthiane

Zamieszcza historie od: 26 grudnia 2012 - 16:01
Ostatnio: 25 maja 2022 - 15:22
O sobie:

http://bezuzyteczna.pl/finskie-slowo-pilkunnussija-doslownie-61702

  • Historii na głównej: 37 z 56
  • Punktów za historie: 28093
  • Komentarzy: 618
  • Punktów za komentarze: 4216
 

#56691

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wigilia Bożego Narodzenia.

Rodzinna atmosfera, a w niej schorowana kobieta.
Całkiem młoda, a i choroba nie jest śmiertelna, chociaż na pewno skraca życie.

Czas rozpakowywania podarków; wśród "ochów" i "achów" członków familii echem odbija się ciche westchnienie kobiety. Dostała kostium - piękny, elegancki i markowy.

Córka: - Co się stało mamo, nie podoba ci się? Rozmiar nie ten?
Kobieta: - Piękny. Ale pewnie drogi. Na co mnie taki strój, skoro ja się prawie wcale nie ruszam z domu, a jak już, to w dresie...
Córka: - No tak, ty tylko dresy i dresy. A w czym ja cię do trumny położę? Przecież to mogą być twoje ostatnie święta!

Skomentuj (45) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1206 (1302)
zarchiwizowany

#56487

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wypad na lodowisko z grupką Niemców.

Jeden z nich nie założy wypożyczonych łyżew. Dlaczego?

"Wystarczy, że w KL moi przodkowie zbierali buty po zagazowanych waszych, he he."


A tą wyższością wymieszaną z obrzydzeniem obdzieliłby setkę rasistów...

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 217 (335)

#55394

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kwiatuszków z korespondencji biurowej ciąg dalszy ;)

Jakiś czas temu otrzymaliśmy zlecenie na wykonanie elementów frezowanych wg projektu klienta. Nie bardzo było to w smak produkcji, ponieważ akurat mieli maszynę ustawioną na zupełnie inny wzór, a samo ustawianie frezów to niemal cały dzień pracy. Ale ta zamówiona ilość też była spora, podjęliśmy się zadania.

Firmie X została wysłana wycena. Pięknie, ładnie.

Po ponagleniu w sprawie akceptacji warunków i ceny usłyszałam, że to jednak drogo, chyba nie chcą, bo szukają taniej, ale pani nie wie, czy znajdą i proszę czekać na e-mail.

Czekałam. Przyszedł kilka dni później
"Proszę o realizację zamówienia, przepraszam za zamieszanie."

Aha!, drogo, ale i tak chcą. Robimy, prawie 10 000 zł piechotą nie chodzi, a ostatnio zleceń jakby mniej... Grzecznie odpisałam:
"Dziękujemy za zamówienie, czas realizacji wynosi 3 tygodnie. O gotowości do odbioru będziemy Państwa informować."

W czasie realizacji próbowałam się skontaktować z panią- nie udało się. Nic, trudno, jakaś błahostka, odpuszczam.

Wczoraj napisałam e-mail, że towar jest gotowy do odbioru.
Odpowiedź? "Nie odbierzemy towaru, ponieważ zlecenie było anulowane."

Noż... Anulowane?! U kogo? Wściekła dzwonię, pani odbiera. Dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy, otóż: za drogo, oni jednak poszukają innej firmy, pani pisała mi e-maila, że rezygnują.

Mi już nerwy puszczają, bo jedyny e-mail był o przyjęciu warunków. I na odpowiedź potwierdzającą przyjęcie przez nas zamówienia też nie odpowiedziała, nic nie sprostowała. Pani na to:

[P] No ja wiem, że napisałam "proszę o realizację", ale miało być, że anulację! Przecież napisałam, że przepraszam za zamieszanie!

Mnie zatkało. Tłumaczę się, sama gubiąc w jej toku rozumowania. Pytam więc jeszcze raz, dlaczego nie sprostowała pomyłki po tym, jak się zorientowała o przejęzyczeniu?

[P] Przecież napisałam, że PRZEPRASZAM! No pani jakaś nienormalna jest. Skoro przepraszam, to chyba oczywiste, że nie chcę!

No nie oczywiste. A co wiadomością o realizacji?

[P] Myślałam, że to pomyłka!

Wezwanie do zapłaty poooszło.

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 771 (805)

#55313

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Klientka organizuje odbiór zamówionego towaru. Pyta o wymiary i wagę - takich informacji wymagają firmy kurierskie i spedycyjno- transportowe.

Zatem podaję:
-wymiary: 10 cm x 10 cm x 2,8 m.
-ilość: 37 paczek.
-waga: 1 paczka - 21,84 kg.

Odpowiedź (skopiowana z e-maila):

"Bardzo dziękuję za szybką odpowiedź.
Jednak dla ułatwienia proszę o podanie wymiarów w takich samych jednostkach".

Zdziwiłam się bardzo, bo to PANI MGR, o czym mnie poinformowała już na samym początku współpracy. Nie powinna mieć więc problemu z przeliczeniem, ale cóż, podaję wymiary jeszcze raz, tym razem w centymetrach.

Kolejny e-mail:

"Dziękuję. Mam jeszcze jedno pytanie, podała pani, że waga jednej paczki to 21,84 kg. Czy jeżeli pomnożę wagę przez ilość wyjdzie całkowita waga?"

Oj, potrzebowałam dłuższej chwili, na ochłonięcie...

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 863 (915)

#54741

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytałam skargi na pomarańczową sieć, to ja opiszę zieloną. ;)

Jakiś czas temu "wzięłam" telefon na umowę.
(I tak muszę doładowywać, więc mogę na poczet umowy, mając przy tym telefon za 1 zł, a nie 700, nieważne. Chcę oszczędzić komentarzy z pytaniami "a czeeeemu na umowę? Nie opyla się!")

Mam więc na smartfon 24-miesięczną gwarancję, z której postanowiłam skorzystać z powodu notorycznie zawieszającego się systemu i samoczynnego wyłączania.
Miła pani w salonie telefon przyjęła, w protokole zaznaczyła, że boki zarysowane, ja dostałam kopię zgłoszenia usterki dotyczącej Androida. Sielsko!

Dzień później zadzwonił do mnie zakłopotany pan z serwisu, że jest problem: jako usterkę wskazano system, a do wymiany kwalifikuje się... panel. Jest ROZBITY. Jako że nie wspomniano o nim na protokole, zaproponował płatną wymianę. Podziękowałam za informację i odmówiłam naprawy. Choć się we mnie gotowało, postanowiłam poczekać na dzień odbioru. Długo nie czekałam, po kilku dniach dostałam sms-a, że można odebrać telefon.
Pędziłam ile sił w nogach, z wywieszonym językiem zapewne. Tak byłam ciekawa tego stłuczenia... przewidywałam różne opcje: 1) naprawiony za friko!, 2) to była pomyłka, mój telefon jest cały, 3) ostatecznie: naprawili panel, a teraz zażądają zapłaty. Nie zgadłam, ba!, nawet się o temat nie otarłam.

Ta sama pani oddaje mi telefon i podsuwa do podpisu potwierdzenie odbioru. Telefon, a jakże!, z pęknięciami. Pytam wprost, co to za uszkodzenie. Co usłyszałam? Że pewnie sama potłukłam! Kolejne pytanie: dlaczego więc nie ma w protokole zapisu, że oddałam sprzęt w takim stanie? Bo pani nie zauważyła! (Nie, Piekielni. Tego nie dało się nie zauważyć.)
Może więc był cały, a jej/ koleżance/ serwisantowi upadł? Jeśli naprawią bezpłatnie, poczekam ten tydzień czy dwa, nie ma problemu. Tu nastąpił monolog już niemiłej pani, że wyłudzam naprawę, powinnam też po stopach ją całować, że zezwoliła mi na naprawę w ramach gwarancji etc.

Ostatecznie odmówiłam przyjęcia telefonu. Napisałam też pisemko z uzasadnieniem odmowy do kierownika salonu oraz opiekuna regionalnego.
Jaka odpowiedź? Muszę udowodnić, że to nie ja odpowiadam za uszkodzenie. Bo sam protokół zdawczy nie wystarczy. Na pewno ja jestem psuja, a osądzam niewinną paniusię.
Wisienka na torcie, czyli ostatnie zdanie listu pana kierownika: w przypadku braku uzasadnienia roszczeń oraz udowodnienia winy pracowników sprawa zostanie skierowana do sądu. Jako WYŁUDZENIE.

Czekam niecierpliwie.

uslugi

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 539 (569)
zarchiwizowany

#55004

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Właśnie przeczytałam historię o ZUS-ie i doszłam do wniosku, że.. albo ta instytucja ma dziś zły dzień, albo trafiłyśmy na tę samą osobę ;)


Wczoraj chwilkę po 14 dostałam telefon, że muszę przefaksować do ZUS-u ważne dokumenty. Nie miałam ich, ale po dostarczeniu ich przez odpowiednią osobę powinno być z górki. Powinno...

Przez pół godziny wszelkie faksy były odrzucane, jak połączenia na komórkę. Nadeszła godzina 15, koniec pracy, nadal nic... O 15.30 się poddałam. "Nic, wyślę jutro."

Figa z makiem. Nie wysłałam. Zadzwoniłam za to po Pani, dlaczego anulują każde odbieranie faksu? Ano, koleżanka odrzuca, bo nie odbierają obcych numerów i pewnie dlatego. Jakim cudem znają numery wszystkich interesantów, którzy są w trakcie załatwiania czegoś- nie mam pojęcia.


Trudno. Anielsko spokojna proszę o email. Wysłane. Koniec historii? Nie, początek piekła.


Wysłałam dokumenty i już po chwili odbieram telefon. Skracając:
Czy pani jest nienormalna?! Co mi tu żeś pani wysłała? Nie chcę żadnych potwierdzeń! Mają być korekty!


Tłumaczenia, że korekty zostały wysłane z bezpośrednio z kadr do Oddziału ZUS-u, na nic się nie zdały...
[P] Pani, masz mi wysłać te dokumenty! Bo to ważne!
[J] Przykro mi, nie mam dostępu do takich dokumentów, a kadrowej dziś nie ma. Proszę poszukać, na pewno były wczoraj wysłane.
[P] Jak to pani NIE MA?! Pani je musi mieć, po to tam jest!
[J] Nie, nie jestem kadrową, nie mam zatem dostępu do tego-a-tego programu i dokumentów.
[P] Ale pani, pani mnie słuchasz? Mnie to interesuje, ty masz pani mi je wysłać! Czekam!

I trzask słuchawką.

Chcąc, nie chcąc, sprawę przekazałam szefowi. Co się okazało?

Dokumenty mają już drugi dzień. No i dlatego koleżanka odrzucała faksy, ale poinformować, że nie muszę się spinać i ich wysyłać, nie raczyła.

ZUS

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 134 (212)
zarchiwizowany

#54821

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Będąc na fali historii o moim operatorze...:)

Historia sprzed jakiś 4 lat, kiedy miałam telefon na umowę.

Zdarzyła się awaria sprzętu; nie pamiętam już, jaka, telefon jednak został przyjęty na gwarancję i odesłany do serwisu.
Po tygodniu mogłam już odebrać telefon.

Druga, inna już naprawa również była bezproblemowa. Moja Nokia wróciła do mnie po tygodniu, może z hakiem- w każdym razie szybko.

Trzecia, jeszcze inna usterka, jak w poprzednich dwóch- drobnostka. Tym razem jednak czekałam, czekałam... Nie doczekałam się wiadomości od salonu.

Po ponad trzech tygodniach upomniałam się osobiście w salonie; a nuż sms się zawieruszył, a telefon już jest? Usłyszałam jednak, że muszę czekać. Operator ma 30 dni kalendarzowych na rozpatrzenie. Ok, to czekam.
Tym razem też moja cierpliwość nie została wynagrodzona. Minęło ponad półtora miesiąca, gdy znów się wybrałam do salonu operatora. Znów kazano mi czekać. Ale czekać nie chciałam, czas minął. To co zrobiła pracownica?

Wysunęła szufladę, wyciągnęła telefon, wyjęła kartę SIM i … podała go mi.
Tak, telefon przeszło miesiąc był w użytkowaniu pani w tipsach. Skąd wiem, jak długo? Ano zwrotka z serwisu miała datę sprzed miesiąca właśnie, a w telefonie zostały prywatne wiadomości oraz zdjęcia owej pani.

Młoda i głupia byłam, odpuściłam. Dziś nie poddałabym się łatwo, a pani poniosłaby niemiłe konsekwencje, nawet mam pomysł, jakie… :)

zielony operator

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 180 (234)
zarchiwizowany

#54747

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jak już narzekam na służbę zdrowia, to opowiem drugą piekielną sytuację.

Przez wiele lat leczona byłam prywatnie. Sporo chorowałam, mam też kilka schorzeń przewlekłych. Jednak jakoś około 16 r.ż. wszystko się unormowało i niedługo potem mama zapisała mnie do lekarza rodzinnego do przychodni posiadającej kontrakt z NFZ. Do okulisty czy stomatologa nadal chodziłam prywatnie.

Przez ten czas udało mi się nie zachorować czy nawet przeziębić, jednak w wieku 19 lat przypałętał się jakiś wirus. Po dwóch czy trzech dniach do złego samopoczucia i kaszlu doszła wysoka gorączka. Mimo leków i zimnych okładów nie spadała poniżej 38 stopni, a średnio było 39, choć w krytycznym momencie sięgnęła 40. Decyzja: idę nazajutrz do doktora.

W poradni dorosłych, do której należałam, usłyszałam, że jeszcze przynależę do poradni dziecięcej.
W poradni dziecięcej też mnie nie chciano, ponieważ po ukończeniu przeze mnie 18 lat przeniesiono moją kartę do poradni dorosłych.
Pani w poradni dorosłych zignorowała powyższą informację i znów odesłała do poradni dziecięcej, bo moja karta nadal jest tam i muszę ją stamtąd zabrać, by przyjść tu.
Poszłam, relacjonuję rozmowę z rejestratorką z por. dorosłych. Dostaję masę papierków do wypełnienia, pani w tym czasie szuka karty. Zajęło mi to godzinę; po tym czasie słyszę, że tu mojej karty nie ma... I znów muszę iść do poradni dorosłych.
Tam już nie zwrócono na mnie uwagi. Karta została zabrana z prywatnej placówki i zaniesiona do poradni dziecięcej, a nie byłam już później u lekarza, więc to tak, jakby mnie nie było w ogóle i nikt tej karty nie ruszał. Podobno.
Wróciłam do poradni dziecięcej. Usiadłam na krzesełku, zmęczona, zdenerwowana, obolała i zadzwoniłam do mamy. Zdziwiła się, że tułałam się ponad dwie godziny z miejsca na miejsce... Wtedy też się najzwyczajniej rozpłakałam. Widocznie usłyszała to pani doktor, bo wyszła z gabinetu i zgodziła się mnie zbadać.
Odprowadziła mnie też do wyjścia, nie oszczędzając rejestratorce brzydkich słówek. Nie mogła pojąć, dlaczego nie pozwoliła mi wejść do gabinetu nawet bez rejestracji- lekarka nie miała żadnych pacjentów, a przypadek nie był na tyle pilny, by iść na izbę przyjęć.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 111 (167)
zarchiwizowany

#54559

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Coś mnie tchnęło na dodawanie dziś historii... ; )

Jak wiecie, moja Mama jest chora, ma duże problemy z poruszaniem. W tym roku, z inicjatywy PFRON-u, została (miała zostać)przystosowana dla niej łazienka. PFRON również polecił nam "zaufaną, bezproblemową i sprawdzoną" firmę. Naszego zaufania nie zdobyła, problemów przysporzyła co niemiara, a i współczuję tym, którzy ją sprawdzali.


Oto piekielności, niekoniecznie chronologicznie:
* Przyjazd o 8-mej, kawa i śniadanie (na nasz koszt), o 11 znów przerwa, praca do 13- 14. W umowie 8- godziny dzień pracy, w praktyce- najczęściej 6-cio, choć zdarzały się dni z godziną roboty…
* Codziennie zjawiało się 5 pracowników. Po co? Nie wiem do dziś. Nie mieścili się nawet w łazience. Zazwyczaj więc wyglądało to tak, że jeden montował elementy w kuchni (łączenie pieca z bojlerem itp.), drugi w łazience. Trzech czekało i patrzyło, ewentualnie jeden wynosił gruz lub coś przytrzymywał.
* Godzina 8. Fachowców nie ma. Godzina 9- wciąż czekamy. 10- nerwy biorą. O 11 trafia mnie szlag, dzwonię. "Zaraz będziemy, już jedziemy". Zjawiają się w południe, choć do przejechania mieli ledwie 20 km. Kierownik patrzy, patrzy, myśli, liczy…I eureka: „Brakuje rurki! Będziemy jutro.” Cała piątka się zawija. I to nie jedyna taka sytuacja, bo a to brakło rurki, a to kleju, innym razem śrubokrętu.
* Próg między łazienką a przedpokojem, który był tam od samego początku, teraz stawał się przeszkodą nie do pokonania. Panowie skuli co mieli skuć, ale… próg został (a konkretnie jakby poprzeczka, gruba metalowa blaszka- wysoka na 3 cm). Mnie nie było w domu, Mama sama, zwraca więc uwagę. Udają, że nie słyszą/ nie rozumieją – Rodzicielka mówi jąkając się, czasem nawet bełkotliwie. Następnego dnia awantura ze mną w roli głównej i tekst Pana Kierownika „Pani se przejdzie czy ominie”. Musze dodawać, że kiedy ja w nocy boso na to nadepnęłam, przez cały następny dzień czułam to miejsce na stopie?
* Ignorowanie uwag Mamy ze względu na jej mowę były na porządku dziennym. Komentarze „Niech Pani mówi normalnie, nie jak ułomna” także.
* Bardzo nierówno położone płytki. Tak, że jedna- na środku- wystaje ponad pół centymetra. Nieestetycznie i… niebezpiecznie, Mama się potykała. Po kilku upomnieniach usłyszałam „Niech się pani nie odzywa, to ja jestem fachowcem i ja wiem lepiej”.
* Z czasem wszelkie zastrzeżenia zbywane były przez Pana D. w jednakowy sposób: „Ja wiem lepiej”.
* Pan Kierownik ewidentnie nie radził sobie z płytkami, oj nie radził… Z hurtownią został ustalony odbiór takich a takich płytek w takiej i takiej ilości na konkretny termin, żeby nie opóźniać prac oczekiwaniem na kafelki. O ironio! Prace Panów się baaardzo przesunęły w czasie, o czym nie poinformowali hurtownika , a ten… towar sprzedał. Nie mam pretensji do niego, sama pewnie bym tak zrobiła.
* Wypełnienie szczelin i ubytków raz fugą, raz silikonem? Rewelacja! A jaki efekt po kilku miesiącach użytkowania!
* Zniszczenie nowej kabiny prysznicowej przez zachlapanie silikonem (da się go usunąć do końca? Mi się nie udało), fugą, farbą, zarysowanie w kilku miejscach…
* Przeniesienie umywalki na inną ścianę= kucie. Bardzo solidne, bo na wylot. Do pokoju. Uszkodzenie ściany (czyli tapety) i paneli.
* Równie solidne mocowanie bojlera. Także na wylot. Śruby wystające w przedpokoju, na wprost drzwi wejściowych.
* Wylewanie posadzki (czy czego tam ^^). Dwa dni bez wstępu do toalety.
*kolejne trzy dni bez siusiu we własnym domu. Panowie wystawili sedes, „ bo im ciasno i niewygodnie”.
I mnóstwo mniejszych piekielności.
W efekcie remont małej łazienki trwał prawie dwa miesiące. Zdecydowanie wolałabym wyremontować łazienkę na własny koszt, niż korzystać z PFRON-u. Po zastanowieniu- wyszłoby na to samo, zwrot kosztów przez instytucję pokrywa naprawienie szkód, a byłoby mniej przy tym nerwów moich i Mamy.

uslugi

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 193 (239)
zarchiwizowany

#54557

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ku przypomnieniu: miałam okazję podziwiać pracę Izby Przyjęć z perspektywy pacjenta. Ale nie tak od razu, o nie!

Mam niewielkie problemy z żołądkiem. Problemem są długotrwałe, nasilające się z czasem bóle. Nie wiem dokładnie co mi jest, nie mogę się doprosić o badania, a ostatnimi czasy było znacznie lepiej. Jednak w piątek znów zaczął mnie pobolewać brzuch; noc nieprzespana, w sobotę też niewesoło. Wtedy jeszcze pomagał Nurofen. Niestety, nocy -drugiej już- nie udało mi się przespać, doszły wymioty i w niedzielę byłam już wrakiem człowieka. Dwie doby bez snu, wymioty co kilka godzin (a już naprawdę nie miałam co zwracać, każdy łyk/ kęs wywoływał ogromną falę mdłości). W niedzielę, wycieńczoną i ledwo żywą tata zawiózł mnie na Izbę Przyjęć.
Oczekiwanie na pielęgniarkę: 20 minut.
Oczekiwanie na lekarkę: ponad 40 minut.
Dodam, że w poczekalni ani w żadnym z gabinetów nikogo (jeszcze) nie było.
Po takim czasie zjawiła się pani doktor, i to wyłącznie po to, by powiedzieć, że mi pomocy nie udzieli. Dlaczego?
Nie ma zagrożenia życia.
Nie przywiozła mnie karetka.

Pani poleciła no-spę i odprawiła mnie z kwitkiem. Przykazała też we wtorek stawić się u rodzinnego.
Doszłam jedynie do auta i ... zemdlałam. Wycieńczona, obolała nie wytrzymałam stresu albo bólu. Tata posadził mnie na siedzeniu i pobiegł do pobliskich ratowników medycznych/ sanitariuszy- panów z karetki w każdym razie.

Znów trafiłam na Izbę. Na noszach. Tym razem się mną zajęto (ale także po kilkunastominutowym czekaniu, bo "pani doktor gdzieś poszła i nie można jej znaleźć").
Dostałam zastrzyki i trafiłam do gabinetu lekarki. Z inną dziewczyną. Ale to już w osobnej historii ( o tutaj: http://piekielni.pl/54552)
Później zaś wszystko potoczyło się szybko: kroplówka, przyjecie na oddział.. I słowa: kolejna doba mogłaby być dla pani tragiczna.
Powoli dochodzę do siebie, ale mogę nie dojść już nigdy...

słuzba_zdrowia

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 99 (173)