Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

d1ler

Zamieszcza historie od: 15 lutego 2011 - 20:56
Ostatnio: 25 listopada 2015 - 21:07
  • Historii na głównej: 34 z 50
  • Punktów za historie: 29302
  • Komentarzy: 75
  • Punktów za komentarze: 375
 

#69803

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sobota, godzina ok 22. Po naprawdę pracowitym dniu siedzimy z żoną przy piwku i cieszymy się spokojem. Nagle gdzieś za ścianą... ŁUP ŁUP ŁUP! Sieczka złożona z najnowszych hitów jest tak głośna, że bez problemu rozróżniam słowa tych ambitnych tekstów. Wychodzę na korytarz i po krótkim śledztwie ląduję dwa piętra niżej, odnajdując siedzibę winowajcy.

Dzwonię do drzwi... Dzwonię jeszcze raz... I jeszcze raz... Pukam... Znów pukam... Subtelnie walę pięścią... Jeszcze bardziej subtelnie kopię... Po chwili drzwi się otwierają. Chłopaczek ok 20 lat.

Ch: Taaak?
Ja: Mógłbyś trochę ściszyć?
Ch: A co, słychać?
Ja: I to bardzo, własnego radia nie słyszę.
Ch: No ale przecież jest sobota...

Pamiętajcie, w sobotę słucha się życia sąsiadów, wasze jest nieważne. Dlaczego? Bo jest sobota :)

Stosunki międzysąsiedzkie

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 197 (381)

#59280

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia sprzed kilkunastu lat. Mam koleżankę, którą wychowywał dziadek. Mieszkali w kilkupiętrowej kamienicy. Antena tv była oczywiście na dachu. Co jakiś czas, czy to z powodu wiatru, czy innych sił, antena przekręcała się i obraz w telewizorze zaczynał "śnieżyć". Dziadek koleżanki szedł wtedy do mieszkającego po sąsiedzku żulika - pana (M)iecia, dawał mu na flaszkę, pan Miecio wchodził na dach i poprawiał antenę. Wszyscy byli zadowoleni.

Któregoś dnia dziadek wracając do domu usłyszał rozmowę pana Miecia i jego kolegów, "okupujących" murek przy śmietniku.

M: - ... i jak mi zbraknie na flaszkę, to idę na dach, przekręcam antenę i niedługo ten spod 9 przychodzi, żeby mu ją poprawić. I interes się kręci.

Dziadek kupił antenę satelitarną i zamontował za oknem. Interes przestał się kręcić.

sąsiedzi

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1156 (1196)

#57784

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moi dziadkowie mieszkali na wsi, mając dość spore gospodarstwo. Kilkanaście lat temu dziadek przepisał gospodarstwo na moją mamę, a kilka lat później zmarł. Jak się zapewne domyślacie, rodzeństwo mojej mamy po jakimś czasie od śmierci dziadka zaczęło się domagać "swojej" części majątku. Dlaczego dopiero po jakimś czasie?

Dziadek przed przekazaniem zaprosił moją mamę, jej brata i siostrę, i powiadomił o swoim zamiarze. Zapytał, czy któreś z nich chciałoby kawałek ziemi. Jedynie moja mama wyraziła zainteresowanie, jej rodzeństwo kategorycznie odmówiło, bo za daleko (100 km od miasta, w którym mieszka cała trójka), bo po co im to, itd. W związku z tym całość trafiła do mojej mamy, na co pozostała dwójka zgodziła się bez zastrzeżeń.

W momencie przekazywania gospodarstwo nie przynosiło w zasadzie żadnych dochodów, ziemia leżała odłogiem, a podatki, całkiem spore, należało płacić. Po śmierci dziadka moi rodzice założyli plantację aronii, która po kilku latach zaczęła przynosić niezłe zyski.

I właśnie wtedy rodzeństwo mojej mamy "przypomniało" sobie, że przecież im się należy spadek po dziadku! Nie mówię już nawet o kwestiach prawnych (dziadek nie był właścicielem gospodarstwa w momencie śmierci, więc nie mógł zostawić go w spadku). Ale brat i siostra mojej mamy nie przyszli z tą sprawą do niej, tylko opowiadali po rodzinie, jaka to ona niedobra, że wszytko wzięła dla siebie. Mama stwierdziła, że gdyby pogadali z nią jak ludzie ("Wiesz, głupi byliśmy, że nie chcieliśmy, ale zmieniliśmy zdanie" czy jakoś tak), to ODDAŁABY im po 1/3 i nie byłoby problemu. A że "wojna podjazdowa" trwa, to figę zobaczą, a nie "spadek".

A, i jeszcze jedno. Jeszcze za życia dziadka moi rodzice (a później i ja) jeździli tam w każdy weekend, lato czy zima, żeby pomagać dziadkom. Siostra mojej mamy wpadała tam ze 3 razy w roku "na weekend", tzn przyjeżdżała w sobotę ok południa, a w niedzielę o 14 już jej nie było. A brat mamy przyjeżdżał co miesiąc dosłownie na godzinę - dwie i to tylko po "wałówkę".

rodzinka

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 568 (644)

#57660

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ze 3 lata temu, w sobotnie przedpołudnie, na moich oczach parkujący samochód przytarł bok mojego auta. Zanim zdążyłem podejść, kierowca wycofał i uciekł. Spisałem numery odjeżdżającego samochodu i udałem się na najbliższy komisariat, jakieś 500 m od miejsca zdarzenia. Okazało się jednak, że to nie takie proste. Poinformowano mnie, że muszę udać się na komendę, jakieś 3 km dalej. Pojechałem.

Odczekałem swoje,tzn ok 2 godzin, mimo, że ruch na komendzie żaden. W końcu zostałem zaproszony do pokoju, gdzie pan policjant zaczął przyjmować zgłoszenie. Doszliśmy do momentu, gdzie trzeba podać adres miejsca zdarzenia. I tu dialog pomiędzy mną, a policjantem.

Policjant: - Proszę podać adres.
Ja: - Niestety znam tylko ulicę, ponieważ jest to parking obok bazarku, który adresu nie posiada.
P: - A jakiś inny budynek obok?
J: - Niedaleko jest blok, ale wydaje mi się, że ma adres innej ulicy.

Widząc stojący na biurku komputer, dodaję:
J: - Ale gdyby pan odpalił jakąś mapę, to pokażę panu, w którym to było miejscu.

Odpowiedź policjanta zwaliła mnie z nóg:
P: - Ale my nie mamy internetu.

XXI wiek, stolica europejskiego kraju...

komisariat

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 510 (618)

#55746

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna historia podrzucona przez kolegę z ochrony:

Noc, zima, na dworze minus 20. Na obiekcie dwóch ochroniarzy, "stary" i żółtodziób. Młody wychodzi na obchód, trwający ok 40 minut. Mija godzina, półtorej... Drugi ochroniarz dzwoni do tamtego na komórkę - nie odbiera. Idzie "po śladach" - może zasłabł i leży gdzieś w śniegu? Ani widu, ani słychu. Facet cały w nerwach. Dzwoni znów. Po którejś tam próbie delikwent odbiera:
- Gdzie jesteś? Szukam cię po całym obiekcie!
- A w domu, bo spać mi się chciało.

Zabić od razu, czy tylko wykastrować, żeby się nie rozmnażał?

ochrona

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1088 (1136)

#55533

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Lata temu służyłem w pewnej jednostce wojskowej. Z racji jej charakteru, wiedziała o tym tylko najbliższa rodzina (moja ówczesna żona i rodzice). Pewnego roku w jednym z zakątków świata, zaczęło się dziać i jeździła tam również moja jednostka. Któregoś razu wyjechałem na kilka miesięcy. Żona odpowiadała na pytania sąsiadów (zgodnie z prawdą), że wyjechałem służbowo z Polski.
A wiadomo, jak ktoś czegoś nie wie, to sobie dośpiewa. Po krótkim czasie po bloku krążyła wieść, że wyjechałem za chlebem do Anglii.
I moja żona zaczęła dostawać rady od plotkarskiej "elity" bloku:
- Ty może pojedź do niego, sprawdź, co on tam naprawdę robi
- Zobaczysz, pozna tam kogoś i już nie wróci (nie muszę mówić, jakie myśli na hasło "nie wróci" miała moja żona)

Albo z drugiej mańki:
- Oooo, to zarobi pieniąchów, to się pewnie stąd wyprowadzicie, dom pobudujecie
- To pewnie ciebie też tam ściągnie.

I tym podobne "złote myśli".
Żona tylko kiwała głowa, bo co miała powiedzieć?

Po pewnym czasie wróciłem do domu. Po bloku poszła wieść pt "Nie powiodło mu się, musiał wrócić" itd.

Któregoś dnia zaczepia mnie (S)ąsiadka, "królowa" plotkarek.

S: - O, widzę, że wróciłeś.
J: - Wróciłem.
S: - Co, nie udało się?
J: - Wręcz przeciwnie.
S: - No jak to, przecież wróciłeś?
J: - No właśnie.

Pewnie do tej pory się zastanawia, czemu byłem taki zadowolony...

"życzliwi" sąsiedzi

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 916 (1004)

#54476

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka dni temu zadzwonił do mnie dawno niewidziany kolega, co przypomniało mi historię z jego udziałem.

Poprosił mnie kiedyś o pomoc w przeprowadzce. Kilka mebli trzeba znieść do samochodu, przewieźć przez miasto i wnieść do nowego mieszkania. Robota na 2-3 godziny. Kolega dysponuje dostawczakiem, więc za jednym kursem zmieści się wszystko. Umówiliśmy się na sobotę.

Nosimy sobie te meble, nosimy i pytam go, czy wobec faktu, że już jesteśmy "w temacie", moglibyśmy podjechać do mnie i zabrać fotel, który chcę zawieźć do rodziców. Zboczymy z kursu raptem z 5 km, zajmie to 15 minut. Kolega mówi, że jasne, nie ma sprawy. Jak ustaliliśmy, tak zrobiliśmy. Po załadowaniu jego mebli pojechaliśmy do mnie, wziąłem fotel, podwieźliśmy go do rodziców, potem pojechaliśmy do niego, wyładowaliśmy graty. Poustawialiśmy wszystko ładnie, usiedliśmy z piwkiem w dłoniach i tak sobie gadamy o wszystkim i niczym. Po pewnym czasie zaczynam się zbierać do domu i wtedy kolega mówi:

(K)olega: - No to wiesz... Jeszcze tylko musimy się rozliczyć...
(J)a: - Nie no, przestań, koleżeńska przysługa, nie ma o czym mówić.
K: - Ale... no wiesz, ja wachę dodatkową spaliłem...
J: - ???
K: - No jak po ten fotel pojechaliśmy.
J: - Czy ja dobrze rozumiem, że chcesz ode mnie pieniądze za podwiezienie mojego fotela???
K: - No. Auto na wodę nie jeździ.

Przyznam, że na chwilę mnie zamurowało. Ja mu przez 3 godziny pomagam za friko, tacham meble po schodach, a on mi tak? Po chwili ochłonąłem i mówię:

J: - W takim razie wisisz mi 51 zł.
K: - Ja tobie?! Skąd to wytrzasnąłeś?!
J: - Godzina mojej pracy po baaaardzo koleżeńskiej stawce to 20 zł. Razy 3 godziny to 60 zł. Minus 6 zł za paliwo, bo założyłem, że na akcję z fotelem spaliłeś może ok litra paliwa. I minus 3 zł za piwo, którym mnie poczęstowałeś.

Byłem pewny, że zrobi mu się głupio i jakoś postara się wybrnąć z sytuacji. Po chwili milczenia usłyszałem tylko:

K: - No wiesz co, od kumpla kasę brać?

Aha, ten telefon kilka dni temu... Kolega pytał, czy nie pomógłbym mu w remoncie. Odpowiedziałem, że go na mnie nie stać.

koleżeńska pomoc

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2423 (2469)

#51797

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niestety nastąpił ciąg dalszy historii http://piekielni.pl/36529

Przedwczoraj dostałem sms-a, że jeśli w ciągu 3 dni nie wpłacę na konto Aster/UPC 110,01 zł, to przekażą sprawę do firmy windykacyjnej. Dzwonię więc do działu windykacji UPC.

Opisuję całą sprawę, pani z windykacji mówi, że owszem, widzi, że składałem reklamację i że rozpatrzono ją pozytywnie i że dział rozliczeń (chyba, bo nie zapamiętałem nazwy) powinien wystawić fakturę korygującą. Na moje pytanie, czemu nie wystawił, pani informuje, że przełączy mnie do tego działu.

Tam znów tłumaczę całą historię, pani prosi o PESEL i...

Pani: - Nie mam takiego klienta w systemie.
Ja: - Bo rozwiązałem umowę rok temu.
P: - Nie szkodzi, powinien pan być. Ale nie ma. Jeszcze raz PESEL poproszę.
J: - XXXXXXXXXXX
P: - Nie ma.
J: - To może podam pani numer umowy?
P: - Nie, to nic nie da.
J: - 3 minuty temu pani koleżanka z działu windykacji widziała mnie w systemie, wraz z wszystkimi danymi i reklamacją.
P: - Ale ja nie mam.

Od słowa do słowa, w pewnym momencie mówię coś tam i używam słowa "Aster".

P: - Aaaaaa! Trzeba było mówić, że pan miał umowę z Aster, a nie z UPC! Jeszcze raz PESEL poproszę.

I pani znalazła mnie bez problemu. Czyli mimo, że UPC przejęło Astera półtora roku temu, nadal mają dwa oddzielne systemy dla klientów obu firm. I to ja, były klient, mam o tym wiedzieć...

Pani poszperała, posprawdzała i oczywiście okazało się, że opłata jest naliczona niesłusznie. Obiecała wystawienie faktury korygującej.

Znając tę wspaniała firmę, za rok opiszę tu dalszy ciąg dalszego ciągu...

Aster/UPC

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 401 (461)

#50781

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W lipcu zeszłego roku podpisałem umowę z Vectrą na net, TV i telefon stacjonarny i właśnie tego ostatniego dotyczyć będzie historia.

Tydzień temu telefon nagle przestał działać. Dzwonię do Vectry. Po 10 minutach słuchania melodyjki, przerywanej komunikatem "Pszaszamy (serio, tak mówią!), wszyscy konsultanci są zajęci", a następnie wyspowiadaniu się z numeru buta, rozmiaru kołnierzyka i ilości słoików z kompotem w piwnicy, rozpoczęła się właściwa rozmowa:

Ja: - Przestał mi działać telefon.
Konsultant: - A jaki ma pan modem?
J: - Nie mam żadnego.
K: - Jak to? Musi pan mieć.
J: - Ale nie mam.
K (mocno zdziwiony): - To do czego ma pan podłączony telefon?
J: - Do gniazdka w ścianie.
K: - Bezpośrednio?
J: - Bezpośrednio.
K: - Ahaaaaa... A co się dzieje z telefonem?
J: - W słuchawce głucho, a gdy próbowałem z komórki zadzwonić na domowy, słyszałem takie dziwne blibipip i zapadała cisza.
K: - Proszę chwilę poczekać, ja zadzwonię na pana numer.
Po chwili:
K: - Ja mam normalny sygnał, jak dzwonię.
J: - Ale telefon nie dzwoni.
K: - Pan poczeka, spróbuję jeszcze z komórki.
Po chwili:
K: - Z komórki też normalny sygnał jest.
J: - To teraz proszę poczekać, ja zadzwonię.

Dzwonię, jak wół jest "bibipip" i cisza. Mówię to panu.

K: - A na pewno na dobry numer pan dzwoni? 22 XXX-XX-77?
J: - Nie, na 22 XXX-XX-27, bo taki jest mój numer.
K: - Niemożliwe, ja mam w systemie 22 XXX-XX-77.
J: - A jednak z całą pewnością końcówka to 27. Jest taka sama jak numer mieszkania, więc wiem na pewno. Poza tym wielokrotnie dzwoniłem pod 27 zawsze dodzwaniałem się do domu.
K: - Ale w systemie jest numer z 77, i to od lipca 2012!

Telefon zaczął działać po godzinie. Do dziś nie wiem, jakim cudem mieli w systemie wpisany inny numer, a mimo to wszystko działało.

Vectra

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 399 (489)

#50993

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia opowiedziana mi przez znajomego, recepcjonistę na pewnym osiedlu (to takie niby-apartamentowce, w każdym bloku na osiedlu jest recepcja, a jedna z nich - oddalona od wjazdu na osiedle o ok 15 m - obsługuje również bramę wjazdową).

Nie wiadomo dlaczego niektóre młode mamusie uznały, że najlepszą zabawą dla ich dzieci jest trzymanie się tej bramy, gdy się zamyka. Tzn tak uznały dzieci, ale mamusie nie reagują. Czasem przy bramie uczepionych jest 4-5 dzieci na raz, a mamusie plotkują tuż obok. Mimo, że na osiedlu są dwa naprawdę dobrze wyposażone place zabaw.

Kilka szczegółów technicznych:
- Brama otwierana jest zdalnie z recepcji.
- Między bramą a jezdnią jest ok 20 cm prześwit.
- Bramy nie da się zatrzymać w trakcie otwierania lub zamykania. Można co najwyżej zmienić kierunek jej ruchu.
- Brama po otwarciu na całą szerokość zamyka się sama, gdy tylko fotokomórka "stwierdzi" że nie ma przeszkód.

Tak więc cała obsługa polega na wciśnięciu przycisku otwierania.

Recepcjonista wielokrotnie upominał matki, że brama i środek uliczki to nie jest dobre miejsce do zabawy. Oczywiście bez skutku.

Przedwczoraj recepcjonista siedzi i obserwuje, jak grupa 2-3 latków wisi na zamykającej się bramie. W pewnym momencie jedno z dzieci się przewraca i ląduje pod bramą, w w/w prześwicie. Zaczepia ubrankiem o bramę i jest przez nią ciągnięte po jezdni. Matka w krzyk: "Zatrzymać bramę! Zatrzymać bramę!", czego oczywiście zrobić się nie da. Recepcjonista wybiega do bramy, ale w międzyczasie matce udaje się uwolnić pociechę. Młody przestraszony, trochę poobcierany, na szczęście nic poważniejszego mu się nie stało.

A mamusia? Z mordą na recepcjonistę, że jak tak można! Że jak się zamyka bramę, to trzeba patrzeć, czy nikt nie idzie. I dlaczego widząc co się dzieje, nie zatrzymał bramy? Tłumaczenie zasad działania bramy oraz niewłaściwości zabaw przy niej, nie odniosły oczywiście żadnego skutku.
Według mamusi jedynym winnym całego zdarzenia jest recepcjonista, o czym nie omieszkała poinformować administracji osiedla w wysmażonym jeszcze tego samego dnia piśmie.
Administracja na szczęście wykazała się zrozumieniem i sprawę olała.

Zdarzenie miało miejsce przedwczoraj. A wczoraj... te same mamusie z dziećmi znów tkwiły przy bramie. Nie wiem, może czekają, aż zdarzy się poważniejszy wypadek?

osiedle

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 927 (961)