Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

d1ler

Zamieszcza historie od: 15 lutego 2011 - 20:56
Ostatnio: 25 listopada 2015 - 21:07
  • Historii na głównej: 34 z 50
  • Punktów za historie: 29304
  • Komentarzy: 75
  • Punktów za komentarze: 375
 

#25551

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z wczoraj, tym razem ja byłem lekko piekielny.

Siedzimy w domu we trójkę: moja narzeczona; Karol - dzieciak z zespołem Downa (którym moja luba opiekuje się, gdy jego rodzice są w pracy) i ja.
Dzwonek do drzwi. Otwieram i widzę panią w wieku ok 40 lat, z jakimiś papierkami w ręku. Generalnie typowa "(D)omokrążczyni". Kto mieszka w bloku ten wie - a to świadkowie Jehowy nawracają, a to jacyś "zieloni" ratują pandy, albo inni co zbierają na [tu wstawić dowolny cel]. I owa pani też zaczyna klepać wyuczoną formułkę:

D: - Dzień dobry, pomagamy dzieciom z upośledzeniem umysłowym, czy mógłby pan...
J: - Oczywiście, zapraszam do środka!
Pani trochę zdziwiona moim entuzjazmem wchodzi "na pokoje", ja proszę, żeby usiadła i zaczynam ją podpytywać, żeby zorientować się, czy faktycznie reprezentuje jakąś organizację dobroczynną, czy też jest to kolejna ściema celem wyrwania kasy od naiwnych. Oczywiście po kilku zdaniach widzę, że pani bladego pojęcia nie ma o temacie. Mało tego, nie potrafi nawet powiedzieć, kto ją przysyła. Wobec tego postanowiłem się trochę pobawić. A oto rozmowa:

J: - Naprawdę jestem bardzo zadowolony, że pani przyszła.
D: - No wie pan, staramy się pomagać...
J: - Świetnie! Co może nam pani zaoferować?
Domokrążczyni lekko się zmieszała i zaczyna nerwowo wertować papiery. Nie wiem, ściągę na nieprzewidziane sytuacje miała czy co?
D: - Bo wie pan, każdy grosz się liczy...
J: - Doskonale to wiem, droga pani, jestem wdzięczny, że proponuje nam pani pomoc.
D: - Ale...
J: - Oczywiście cudów się nie spodziewam, ale idzie wiosna, a syn (usynowiłem Karola na czas rozmowy) wyrósł z kurtki, więc chętnie przyjmiemy pomoc.
D: - Ale to my przyjmujemy pomoc, a nie dajemy! - Pani najwyraźniej puściły nerwy.

W tym momencie z drugiego pokoju wyszedł Karol. Pani spojrzała na niego, na mnie, znów na niego i nagle zerwała się z kanapy.
D: - To ja nie będę państwu przeszkadzać!
I wyrwała na korytarz.

Sami oceńcie, czy potraktowałem ją odpowiednio.

blok

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 3533 (3599)

#23445

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Znów zebrało mi się na wspominki (tym razem za sprawą opowieści Miniaturowej o mięsie).

Otóż córka mojej byłej (wtedy jeszcze obecnej) żony kupiła kiedyś pasztet taki w puszce. Weszła do domu, otworzyła, a tam masakra, mimo jeszcze długiego terminu przydatności. Wróciła do sklepu, ale oczywiście sprzedawczynie (godzinę później) twierdziły, że na pewno kupiła go 100 lat temu, trzymała na słońcu, w piekarniku, przypalała palnikiem, itd (paragon niestety został wyrzucony) i w związku z tym "reklamacji nie uwzględnia się".

Córka wzięła z regału jeszcze 2 takie pasztety i otworzyła przy kasie. Kasjerka w krzyk, że co ona robi i że ma za nie zapłacić. Oba były w stanie wskazującym na zagrożenie bakteriologiczne i HGW jakie jeszcze. Po odpowiedzi, że nie zapłaci i w dodatku wezwie wszystkich świętych (policję, sanepid i co tylko jeszcze jej przyszło na myśl), kierowniczka łaskawie (!!!) zgodziła się na polubowne załatwienie sprawy. "Polubowne", czyli córka nie płaci, ale nie wzywa "kawalerii".
I tyle. Żadnego "Przepraszam", nic.
Nie, to nie był sklep "WSS Społem" :)

sklep

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 497 (561)

#23375

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przypomniała mi się historia sprzed kilku lat. Dostałem "w spadku" psa, rodowodowego 9-letniego amstafa Atosa (w skrócie: koleżanka zmieniła pracę, nie było jej w domu od rana do wieczora, pies się męczył. Nikt nie chciał wziąć starego amstafa, tym bardziej, że posiadał obrożę znaną z filmów rysunkowych, taką z kolcami, za to nie posiadał - od urodzenia - kagańca. Alternatywą dla oddania było uśpienie. Nie zastanawiałem się ani chwili). Akcja właściwa, miałem Atosa ze 2 tygodnie:

Wyszedłem z nim na wieczorny spacer, ok 23. Pies stanął za zaparkowanym samochodem tak, że nie było go widać. Za sobą słyszę kroki. Odwracam się i widzę (K)olesia "2 na 2", który wyjeżdża z tekstem:
K: - Pożycz 5 zł!
J: - Nie mam.
K: - A jak znajdę?
Mimo, że mały nie jestem, koleś był większy o połowę w każdą stronę. Myślę - przyjdzie mi tu zginąć. O psie zapomniałem, jako że świeży nabytek. I nagle słyszę:
K: - No jak nie masz, to nie masz.
I Terminator spierd... yyy... oddalił się szybko.
Odwracam się i widzę Atosa, który siedzi za mną i "uśmiecha się" od ucha do ucha.
Atos dożył u mnie do końca.

Warszawa - Włochy

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1059 (1095)

#20056

przez (PW) ·
| Do ulubionych
To będą trzy historie w jednej. Długo, ale krócej się nie da.
Część pierwsza:
Miałem z 17 lat. Biliśmy się z kolegą Piotrkiem w domu, tak dla żartów. W pewnym momencie moja twarz spotkała się z podłogą. Wstałem, czuję krew w ustach, więc idę do łazienki, patrzę w lustro - dolna warga rozcięta. "Badam" ją językiem i widzę, że język przechodzi mi przez rozcięcie na wylot. No to z kumplem w samochód i na ostry dyżur, ale najpierw, jako że pora późna, do domu, powiedzieć, że będę później - komórek jeszcze nie było, a kumpel nie miał stacjonarnego. A Piter, wiedząc jaką panikarą jest moja mama, wchodzi pierwszy i mówi:
P: - Pani Jolu, niech się pani nie boi, Marcinowi nic się nie stało.
Zanim mama mnie zobaczyła, zdążyła trzy razy zmienić kolor twarzy.

Część druga:
Docieramy na ostry dyżur. Wchodzę i widzę w gabinecie (L)ekarza i (M)łodego chłopaka niewiele starszego ode mnie, też w kitlu. Lekarz mnie obejrzał, zakwalifikował do szycia i mówi:
L: - No to młody pana zszyje.
J: - A pan nie może? Jakby nie było, to twarz. Wolałbym mieć dobrze zrobione, żeby jak najmniej było widać.
L: - A ja bym wolał teraz się opalać na Hawajach. Młody też się musi kiedyś nauczyć.
Młody wziął się do roboty. Najpierw znieczulenie. Wbił igłę z boku wargi, ale czuję, że wyszła drugą stroną, i słyszę:
L: - Panie kolego, trochę za daleko.
Młody cofnął, znieczulił, zszył. 14 szwów od wewnątrz i 9 na zewnątrz.

Część trzecia:
Po jakimś czasie trzeba szwy zdjąć. Pojechałem na Miodową do Akademii, gdzie studenci ćwiczą na "żywym materiale", za to można wszystko zrobić za darmo. Sala na kilka foteli w dwóch rzędach. Siedzę, studentka przecina szwy i nagle słyszę za sobą przeraźliwy ryk. Odwracam się i widzę w innym fotelu kobietę, która kurczowo trzyma się poręczy i prawie wisi z fotela. Studentka trzyma w jej ustach kleszcze i z całych sił ciągnie, żeby wyrwać ząb. Kobieta wyje i płacze z bólu. Podchodzi pani (P)rofesor.
P: - Proszę pani, to nie tak się robi.
Bierze kleszcze i jednym krótkim ruchem wyrywa ząb. Pacjentka mdleje. Kurtyna.

A moje szwy? Po powrocie do domu odkryłem od wewnątrz dwa, które "moja" studentka przeoczyła. "Zoperowałem" się sam :) Ale nie powiem - Młody był dobry. Śladu prawie nie widać, jak ktoś nie wie, nie zobaczy.

młodość :)

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 547 (603)

#19848

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Stoję w kolejce do kasy, przede mną babinka na oko powyżej 80 lat. W koszyku ma kilka bułek. przychodzi jej kolej, kasjerka liczy i mówi, że 1,80 zł. Staruszka wyciąga z kieszeni torebkę foliową, w której ma same drobne (tylko żółte), ale dokładnie odliczone. A kasjerka na nią z krzykiem, że ona tego nie będzie sprawdzać, że żebrać to pod kościół (co sytuacja ma do żebrania, nie wiem) itd. Babcia prawie z płaczem odkłada bułki i chce wyjść. Wkurzyłem się i zapłaciłem za nią. Chciała mi oddać te drobniaki, ale nie wziąłem. Za to dobrze zapamiętałem kasjerkę. Po powrocie do domu postawiłem na stole w kuchni słoik litrowy i powiedziałem, że jak ktoś będzie miał żółte drobniaki, to niech wrzuca. Sam się zdziwiłem, ale po ok miesiącu słoik był pełen. Wybrałem się na rekonesans do sklepu, ponotowałem ceny, wróciłem i zrobiwszy listę zakupów odliczyłem potrzebna kwotę. Pozostało czekać, kiedy "moja" kasjerka będzie na popołudnie...

Akcja właściwa:
5 minut przed zamknięciem sklepu podchodzę do kasy. Kasjerka liczy i rzuca kwotę. A ja wręczam jej foliową torebeczkę i mówię, że tu jest dokładnie tyle. Ona na mnie z wrzaskiem, że żarty sobie robię, że ona nie jest od liczenia (i do tej pory manka nie miała???) itd.K - kasjerka, Kier - kierowniczka, J - ja:

K: - Proszę to zabrać!!!
J: - Rozumiem, że nie chce pani przyjąć zapłaty?
K: - Pan sobie nie robi żartów! Nie musi tu pan kupować!
J:- Nie muszę, ale mam taki kaprys i CHCĘ. A pani MUSI przyjąć zapłatę w legalnych środkach płatniczych, bo te drobniaki również takimi są.
K: - Ja nie mam czasu, ja już powinnam skończyć pracę!
J: - To ja poproszę o przyjście kierowniczki.
Kierowniczka przyszła, pyta o co chodzi, ja tłumaczę i opowiadam przy okazji o akcji ze staruszką. Kierowniczkę jakby piorun strzelił. Do kasjerki:
Kier: - Policzysz w tej chwili te pieniądze, potem jeszcze raz, żeby się upewnić, że się nie pomyliłaś, a potem zrobisz kasę (czyli policzy te drobniaki trzeci raz). A jak jeszcze raz ktoś na Ciebie przyjdzie na skargę, to na drugi dzień nawet nie przychodź do pracy.

Po mniej więcej miesiącu przestałem widywać te kasjerkę. Widać długo nie wytrzymała...

Sklep osiedlowy

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1824 (1862)

#11022

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia sprzed 12-13 lat o rezygnacji z usług pewnej sieci komórkowej.
Ponieważ wyjeżdżałem na dłużej z Polski, postanowiłem rozwiązać umowę. Okazało się jednak, że wyjeżdżam znacznie wcześniej, niż było planowane, więc musiałem sprawę załatwić "na szybko". Pech chciał, że było to niecały tydzień przed świętami, kolejki "jak stąd do tamtąd". Odstałem w salonie prawie 3 godziny. Wręczam (P)ani konsultantce wypowiedzenie umowy, ona postukała w klawiaturę i rzecze:
P - Ale zapłaci pan karę.
J - Za co?
P - Rozwiązuje pan umowę przed terminem.
J - Ale przecież wyraźnie napisałem, że chcę rozwiązać umowę z dniem XX (data wygaśnięcia umowy, nie pamiętam już).
P - No ale okres wypowiedzenia to 30 dni, a do końca umowy zostało 39!
Na nic zdały się moje tłumaczenia, że jeśli napisałem odpowiednią datę, to kara się nie należy. Co więcej, (K)ierowniczka salonu wezwana na pomoc twierdziła to samo. Pytam, co w związku z tym mam zrobić i słyszę:
K - Musi pan złożyć wypowiedzenie 30 dni przed terminem.
J - Czyli znów mam tu przyjść i stać w kolejce?
K - No tak, ale to już będzie po świętach, to nie będzie kolejek.
J - A pocztą mogę wysłać?
K - Może pan, ale w okresie świątecznym poczta wolniej dostarcza, więc może się zdarzyć, że pismo dojdzie za późno i będzie pan musiał zapłacić jeszcze za jeden miesiąc.
Myślę: "A hak, abonament 12,20 zł nie majątek, zaryzykuję". Wysłałem pocztą. Tydzień przed moim wyjazdem dostaję pismo od operatora, że umowę rozwiążą i że mam nadpłatę 6 zł, w związku z czym proszą o podanie nr konta, na który maja przesłać pieniądze. Ponieważ konto już tez zlikwidowałem, dzwonię na infolinię i mówię, że nie chcę tych pieniędzy, bo nie mam konta, wyjeżdżam z kraju itd.
Panienka z (I)nfolinii: - Ale MUSI pan te pieniądze odebrać!
J - Muszę???
I - Tak, nie może to tak sobie wisieć.
J - No dobrze, to przyjdę do salonu i odbiorę w kasie.
I - W kasie można tylko wpłacać, wypłat nie ma.
J - OK, to proszę wysłać przekazem pocztowym.
I - Ale wie pan, my przekazy wysyłamy powyżej 20 zł, a pan ma do zwrotu 6 zł, a za przekaz się płaci 2,80 zł to mało by panu zostało.

Poddałem się. Ogólna niemożność mnie pokonała. Do dziś pieniędzy nie odebrałem, niech mają na opłacenie Mumio :)

+

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 515 (585)

#10557

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Akcja pt "Kupujemy samochód", trochę długa, ale wydaje mi się, że warto "ku przestrodze".
W zeszłym roku z moją jeszcze-żoną postanowiliśmy kupić auto, którym mogłaby śmigać do pracy. Ponieważ podobały jej się Meganki (mi szczególnie ten śmieszny tył), wkrótce znaleźliśmy takową w Wołominie.

Pojechaliśmy w tygodniu na oględziny. Auto miało 5 lat, wizualnie wszystko w porządku, kolor zielonkawy (WAŻNE!)taki renówkowy, lekko sraczkowaty, ale kurzu przynajmniej nie widać :) Facet - posiadający własny warsztat samochodowy - był drugim właścicielem, sprowadził tą Renówkę z Francji, też dla żony, 3 lata temu. Ona pojeździła, chce zmienić na nowy, więc ten sprzedają.

Myślimy: "Facet mechanik, to samochód zadbany, w dodatku mówił, że w serwisie Renault w Wołominie ma znajomych, więc nawet jak sam nie potrafi - bo np nie ma komputera - to jeździ do nich. Cena w miarę przystępna, chyba weźmiemy.". Umówiliśmy się na sobotę i wróciliśmy do domu.

Nadeszła sobota, pojechaliśmy, zdecydowani na kupno. Gadamy, oglądamy, ustaliliśmy cenę, więc pytam, czy nie mają nic przeciwko, żeby podjechać do jakiegoś warsztatu, tak dla pewności. Facet, że oczywiście, nie ma problemu, ale jego żona jakby się trochę zmieszała. Zapaliło mi się w głowie ostrzegawcze światełko i czekam na rozwój wypadków. Koleś mówi:
- Od razu możemy wsiadać i jedziemy do serwisu Renault, to panu wszystko sprawdzą.
Ale ja, pamiętając, że chwalił się wcześniej znajomościami w tym serwisie, odpowiadam:
- OK, ale jedziemy do "mojego" warsztatu.
Na co on:
- A gdzie panu lepiej sprawdzą, niż w Renault?
- W stacji diagnostycznej. - Odpowiadam.

Facet z kamienną twarzą, że moja sprawa, możemy jechać, ale ja płacę za przegląd. Odpowiedziałem, ze jeśli wszystko będzie OK, to nie ma sprawy.
Mam w Zielonce znajomego prowadzącego taki przybytek, więc pojechaliśmy. Pytam, ile przegląd, kumpel mówi, że 300 zł. Jak mam wydać 100 razy tyle na auto, to odżałuję.

Wjechałem na kanał, znajomy wszedł pod spód, po 30 sekundach wychodzi i mówi:
- Mam dwie wiadomości. Po pierwsze, ten samochód był kiedyś czerwony.
Myślę - to jeszcze nie taka tragedia, może po gradobiciu albo żonie do sukienki nie pasował? Chociaż brzydko, że właściciel nie powiedział.
- A druga? - Pytam.
- Albo przód, albo tył jest od innego egzemplarza :)
Nawet nie wsiadłem, żeby zjechać z kanału. Podziękowałem kumplowi, wyszedłem przed stację i mówię do kolesia, co usłyszałem i że nie chcę tego szrotu. Nawet się nie zdziwił. Mówi:
- No dobra, to pan wyjeżdża.
Na co ja:
- Sam pan wyjedź, bo ja się boję, że się rozsypie.
I poszedłem z żoną do naszego samochodu. Facio wszedł do środka, ale za chwilę wybiega i drze się:
- Panie, a zapłacić za przegląd!?
Przypomniałem mu, że zgodziłem się płacić, JEŚLI WSZYSTKO BĘDZIE OK, a jeszcze kumpel do niego:
- Płać pan, bo jak nie, to wzywam policję. Ja bym temu złomowi dowodu nie podbił, więc pewnie gdzieś na lewo pan załatwiał.
Facet zapłacił i w tempie ekspresowym zniknął na horyzoncie.
A my kupiliśmy Fabię, taniej, młodszą i w 100% sprawną. Tylko brzydką jak noc... :)

Zakup samochodu

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 574 (626)

#10560

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka lat temu były mąż mojej jeszcze-żony kupił ich synowi (lat 13) rower w markecie za "zawrotną" kwotę 200 zł z hakiem. Przywiózł ten rower do nas pod dom, zostawił paragon "jakby co" i pojechał. Młody wsiadł, pojeździł chwilę i mówi, że rower za mały, bo jak skręca, to stopą zawadza o przednie koło. Patrzę, rower nawet jakby trochę na niego za duży. Oglądam, oglądam i nagle...

Wsiedliśmy w samochód, pojechaliśmy do marketu, poszliśmy na reklamacje i mówię, że chcę oddać rower.
- Zwrotów nie ma!
- No to w takim razie chcę złożyć reklamację.
- A dlaczego?
- Proszę spojrzeć na rower, to sama pani zobaczy (tak, sam zobaczyłem po 10 minutach, ale wkurzył mnie jej ton udzielnej pani na włościach).
Ogląda, ogląda, zawołała koleżankę, nic nie widzą.
- Wszystko jest w porządku, nie ma podstaw do reklamacji.
- W takim razie proszę zawołać kogoś z działu sportowego.
Przychodzi "fachowiec". Ogląda, śrubki sprawdza, dokręca... Nic nie znalazł. Wsiadł, przejechał kawałek po hali (ale nie skręcał) - nic. Rower jest OK, a ja wymyślam, bo pewnie się rozmyśliłem i teraz kombinuje z reklamacją.
- No to poproszę kierownika działu sportowego.
- Kierownika nie ma, jest tylko kierownik zmianowy.
- Może być, jeszcze lepiej.

Przyszedł kierownik. I od nowa oględziny, klepanie, stukanie... Moja jeszcze-żona zwija się ze śmiechu z "fachowców", dookoła coraz więcej gapiów, ci co się skapnęli nic nie mówią, ale tez mają ubaw. Cała akcja trwała z 10 minut. Kierownik zmiany zaczyna tracić zimną krew, więc zlitowałem się nad chłopem i mówię:
- Przecież widelec jest zamontowany "tył na przód".
Spojrzał, no faktycznie! Ale mówi:
- Dzieciak jeździł, pewnie się przewrócił i się kierownica obróciła.
No to pytam, czy w takim razie kierownica też nie powinna być odwrotnie, a wszystkie linki owinięte wokół sztycy.
- A no tak. To zaraz pracownik panu przełoży i po kłopocie.
Gdyby nie lekceważący ton panienek od reklamacji i próba zwalenia winy na młodego, to pewnie bym się zgodził, ale teraz postanowiłem się uprzeć i mówię:
- Nic z tego, chcę reklamować. Rower był źle złożony, chłopak na nim jeździł, Wasz pracownik też, a to nie jest rower dla dorosłych, może się coś uszkodziło?

Nie mieli wyjścia. Chcieli co prawda wymienić na inny, ale się nie zgodziłem. W życiu nie kupiłbym roweru w markecie. Prosto z A... pojechaliśmy do porządnego sklepu rowerowego, kupiliśmy markowy sprzęt i młody wyrósł z niego dopiero rok temu, po 6 latach jeżdżenia. Bezawaryjnego.

Market na A...

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 448 (522)

#10559

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracowałem kiedyś jako kurier i oto historia z tamtych czasów:
Przyjeżdżam do klientów i od progu widzę, że atmosfera w firmie grobowa. Chcę oddać przesyłkę, ale nikt nawet na mnie nie spojrzy, jakby mnie nie było. W końcu po kolejnym moim "ponagleniu" podchodzi jeden z "zombich", patrzy na tę kopertę jakby widział coś takiego pierwszy raz na oczy, podpisuje list przewozowy, ale w nieodpowiednim miejscu. Zwracam mu uwagę, że tu gdzie pokazałem, a on do mnie:
- Ja mam teraz większe zmartwienie, niż jakieś tam podpisy.
I zaczyna opowiadać:
Do firmy miał przyjechać Bardzo Ważny Klient (BWK) obejrzeć wstępny projekt czegośtam. Szef miał go podjąć osobiście, ale zadzwonił, że się spóźni i żeby któryś z pracowników w międzyczasie zaczął pokazywać BWK plany, a on dojedzie. Projekt był na komputerze szefa - maniaka na punkcie nowinek technicznych. Było to w czasach, kiedy monitory LCD były super-hiper nowością o której jeszcze nie wszyscy słyszeli i w całej firmie tylko szef posiadał takowy. Pracownik pokazuje projekt, a tu nagle BWK łapie leżący na biurku wodoodporny marker i siach! - krechę po monitorze, bo on tu by dał ściankę działową. Pracownik zmartwiał, a BWK mówi, że on już leci, bo nie ma czasu, wpadnie jutro, to dogadają resztę. Cała firma w panice, bo szef zaraz wróci i jak zobaczy swoje "zbezczeszczone" cacko, to stan zdrowia może mu się pogorszyć tak, że wszyscy zostaną bez pracodawcy. Więc na wyścigi wymyślają, jak usunąć "ściankę". Próbują ścierać - nic z tego, zmywać - ni chu chu. W końcu ten, który odbierał ode mnie przesyłkę wpadł na genialny pomysł - zdrapie marker z ekranu. Niewiele myśląc złapał nożyk i drapu-drapu... Zanim ktoś go powstrzymał, "wyprodukował" piękna krechę, niszcząc ekran. Tłumaczy mi, czemu drapał:
- Bo ja myślałem, że to taka szyba jak w telewizorze (kineskopowym - przypominam czasy), że się delikatnie zdrapie i po zawodach. Skąd miałem wiedzieć, że to takie miękkie?
Byłem w tej firmie znowu po jakimś miesiącu. Koleś nadal pracował, szef żył, na biurku nowy LCD. Gadałem z szefem i pytam, jak się skończyła sprawa poprzedniego monitora, a on machnął ręką i mówi:
- A mówił mi BHP-owiec, że do każdego sprzętu trzeba zrobić szkolenie, to nie słuchałem.

Pracownia architektoniczna

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 678 (730)

#10558

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z pół roku temu jechałem autobusem z trzema "chłopaczkami - melomanami" typu umcyk-umcyk z komórki. Obok nich siedział jeszcze taki łysy koleś "dwa na dwa" w dresie, a przed nimi dwie starsze panie. Autobus właśnie stanął na przystanku przy Wileniaku i jedna ze staruszek zapytała "muzykalnych", czy nie mogliby ściszyć, bo ją głowa boli. W odpowiedzi usłyszała śmiech, głupawe komentarze i oczywiście poza tym żadnej reakcji. Zanim ktokolwiek zdążył coś zrobić, dresiarz złapał komórkę, wyrzucił przez otwarte drzwi do śmietnika i pyta szczyli:
- Wysiadacie, czy was też mam wyj...ć?
Mało się nie pozabijali w drzwiach.
A dres z uśmiechem do staruszki:
- Wkur...ją mnie takie ch...je. Przecież ja też mam babcię.

Autobus 517

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1429 (1487)