Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

inga

Zamieszcza historie od: 19 września 2011 - 17:01
Ostatnio: 19 stycznia 2019 - 18:01
  • Historii na głównej: 16 z 21
  • Punktów za historie: 5834
  • Komentarzy: 827
  • Punktów za komentarze: 7598
 
[historia]
Ocena: 11 (Głosów: 19) | raportuj
26 marca 2014 o 19:32

@sylwia: Masz rację, ale bohaterka odrzucała też zdrowe kociaki nie ze schroniska z drobnymi wizualnymi defektami. Dla takiej postawy trudno znaleźć racjonalne uzasadnienie.

[historia]
Ocena: 6 (Głosów: 6) | raportuj
25 marca 2014 o 22:40

Nie bardzo rozumiem tę logkę. "Jestem stworzony do freelancingu i własnego biznesu, gdzie to ja jestem pierwszą i często jedyną twarzą swojej działalności". Owszem, będąc szefem odpowiadasz sam przed sobą. Ale nie wiem, czy istnieje własny biznes, przy prowadzeniu którego nie musisz znosić fochów i kaprysów innych ludzi. Jak nie szef - to klient. Czy jesteś pewien, że jako właściciel niewielkiego przedsiębiorstwa, użerający się z pracownikami, walczący o klienta, który nie zawsze jest chodzącym ideałem, masz o tyyyyle więcej godności niż pracownik korpo średniego szczebla, ze swoim ubezpieczeniem zdrowotnym, zagranicznymi delegacjami i karnetem na siłkę? Przyznam, że ja też poczułam w tej wypowiedzi delikatną nutkę pogardy dla wszystkich, którzy nie pracują na własny rachunek. Pracę u kogoś wybierają nie tylko dające sobą pomiatać życiowe pierdoły, ale też ludzie, którzy chcą robić to, co lubią nie musząc użerać się z US, księgowością, zarządzaniem personelem. Ty czujesz się z tym dobrze, ktoś inny będzie wolał skupić się na tym, na czym zna się najlepiej, nie musząc ogarniać setek spraw związanych z prowadzeniem własnej firmy. Niektórzy za to lepiej znoszą stres związany z kontaktami z klientem niż strach: czy w przyszłym miesiącu będę mieć wystarczająco dużo zleceń, by zapłacić ZUS? Każdy ma inne talenty i predyspozycje, czy trzeba je tak wyraźnie wartościować?

[historia]
Ocena: 7 (Głosów: 13) | raportuj
23 marca 2014 o 17:24

@biala: Dobre wychowanie nakazuje po pierwsze - nie stać na plecach osoby, która właśnie jest obsługiwana, po drugie - nawet jak się usłyszy, co kupuje - NIE KOMENTOWAĆ. Podobnie jak nie komentujesz rozmowy zasłyszanej w tramwaju. Udajesz, że nie słyszysz, skomentować do żony można po wyjściu z apteki/wyjściu dziewczyny z apteki. Naprawdę, nie chciałabym, żeby osoby stojące za mną w aptece komentowały zakup pigułek, leku na biegunkę, zaparcie, infekcję intymną, prypcie na języku czy cokolwiek innego. Podobnie jak nie chciałabym, żeby lekarz omawiał ze mną leczenie na środku poczekalni. Gdyby autor szeptem poprosił o lek na potencję, a dziewczyna za nim zażartowałaby równie dowcipnie: "patrz, Tobie po ślubie też przestanie stawać" na 100% stałaby się piekielną. Ale jak Kali złośliwie komentować cudzy zakup - to dobrze.

[historia]
Ocena: 23 (Głosów: 23) | raportuj
20 marca 2014 o 18:20

@katem: Mnie dziwi coś innego. Na wszystkich weselach, na których byłam (i na moim własnym) trzeba było z wyprzedzeniem potwierdzić przyjście i poinformować, czy będzie się z osobą towarzyszącą - więc obecność autorki z facetem nie powinna była być zaskoczeniem.

[historia]
Ocena: 8 (Głosów: 14) | raportuj
19 marca 2014 o 23:44

@Prince_jp: Czy naprawdę nigdy nie zdarzyło Ci się trafić na pielęgniarkę, która wkłuła się za trzecim razem, rozwaliła Ci połowę żył, a w międzyczasie dogrzebała się igłą prawie do kości? Bo mi tak ;) Mam słabo widoczne żyły, na których wymięka połowa pielęgniarek. Raz po rozwaleniu mi wszystkich sensownych żył wzywali wsparcie z neonatologii ;) Więc studenci mi niestraszni! A bardziej serio - na kimś się muszą uczyć. Jako pacjentka szpitala uniwersyteckiego całe popołudnie opowiadałam studentom o tym, jak wygląda typowa astma oskrzelowa, innej grupie dawałam pokaz zapalenia płuc niewykrywalnego osłuchowo (15 stetoskopów i półnaga 10-latka). Lepiej żeby uczyli się na mnie (młodej, generalnie zdrowej) niż na wspomnianej staruszce. W dodatku pacjent jest znacznie lepszy od kolegi, bo trzeba go uspokoić, zamienić parę słów itp. - to dodatkowe ćwiczenie. Nie mam nic przeciwko, o ile oczywiście wszystko dzieje się za zgodą pacjenta (a jak wiemy z piekielnych - nie zawsze tak jest).

[historia]
Ocena: 9 (Głosów: 13) | raportuj
19 marca 2014 o 0:20

@2night: Jak to sobie wyobrażasz? Jazda chodnikiem nawet tam, gdzie to dopuszczalne, bywa niebezpieczna. Bo ktoś wyjdzie ze sklepu, otworzy drzwi auta lub kamienicy, dziecko wyskoczy pod koła. "Jeśli się przewrócisz nic się nie stanie?". No to wyobraź sobie, że w dwuletnie dziecko wjeżdża jadący 25 km/h 100-kilogramowy mężczyzna na ważącym 25 kg stalowym rowerze, który nie ma strefy kontrolowanego zgniotu, łagodnych krawędzi. No tak, zero ryzyka. Jazda po chodnikach poza miejscami dozwolonymi (wzdłuż ulic z dopuszczalną prędkością powyżej 50 km/h, o ile chodnik ma min. 2 m szer.) byłaby bezpieczna pod warunkiem, że rowerzyści poruszaliby się z prędkością niewiele większą niż piesi. To kompletny idiotyzm. Po to rozdziela się ruch pieszy i rowerowy, żeby zapewnić pieszym bezpieczeństwo. To co proponujesz jest skrajnie niebezpieczne - wierz mi, najwięcej naprawdę ryzykownych sytuacji mam na drogach pieszo-rowerowych i DDR biegnących wzdłuż chodnika. Bo dziecko, bo smycz rozpięta w poprzek, bo wózek stojący tuż za zakrętem. Owszem, jazda rowerem po ulicach nie zawsze jest bezpieczna. Ale po to mam zdrowy rozsądek, żeby wybierać bezpieczniejsze trasy - dobrze oświetlone, szerokie (żeby nie trzeba było wyprzedzać mnie "na gazetę"), z ograniczeniami do max. 50 km/h. Zdarzają mi się sytuacje podobne jak opisana w historii, ale krzywda nigdy mi się nie stała. Jest i bezpiecznie i wygodnie. "Jak się wywrócisz"... Bo rowerzyści nic nie robią, tylko się wywracają (!?). Mi w ciągu trzech lat zdarzyło się to raz (przypominam, jeżdżę też po śniegu) i akurat na chodniku w ścisłym centrum, podczas koszmarnej gołoledzi ;) Zawalidrogi? Jeżdżę na rowerze do pracy codziennie, niezależnie od warunków, sytuacje, w których blokowałabym ruch są naprawdę rzadkie. Jako kierowca z kilkunastoletnim stażem nie pamiętam, kiedy ostatnio miałam problem z wyprzedzeniem rowerzysty od razu, co najwyżej musiałam poczekać minutę. Nie to co z bryczką, ciągnikiem, staruszkiem w matizie.

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 5) | raportuj
11 marca 2014 o 23:38

Jako blondynka, właścicielka auta idealnego (nie psuje się, mieści się wszędzie, jest tak stare, że i tak nikt się nie połakomi) dobrze to znam. Ale pocieszę Was, mogło być gorzej ;) Nic nie wyzwala takiej agresji jak baba na rowerze. Nie daj Boże na miejskiej damce, w eleganckich butach i spódnicy (po to mam przecież damkę i osłonę na koło). Problem polega na tym, że w zatłoczonym centrum, po którym się poruszam, przeważnie jestem szybsza niż auta, więc obiektywnie nie jestem zawalidrogą, a po prostu drażnię. Zawsze znajdzie się ktoś, kto na pełnym gazie,mijając mnie z odległości 5 cm wyprzedzi na pasach, skrzyżowaniu, tuż przed czerwonym światłem. Najlepsi są tacy, którzy wyprzedzają, nie mając na to miejsca. Korek/czerwone, dojeżdżam do auta przede mną a taki delikwent jedzie obok mnie, stopniowo się zbliżając. I oczekuje że stanę i cofnę się, żeby zmieścił się między mną a kolejnym autem. To nic, że zaraz i tak minę obu, gdy utkną w korku 100 m dalej. Zresztą stanie w korku i bycie mijanym przez rowerzystę (legalnie, oczywiście) to zniewaga najgorsza ze wszystkich!

[historia]
Ocena: 8 (Głosów: 10) | raportuj
10 marca 2014 o 14:30

@PizzaPlease: Wszystko zależy od człowieka. Brzeziński, Polański, Ewart, Stańko, Seweryn, Holland, Idziak, Sobociński - wszyscy po latach pracy za granicą mówią piękną polszczyzną, z co najwyżej delikatnym akcentem. A pewna aktorka, po kilku mało znanych rolach, jednej słynnej ciąży z bardzo znanym aktorem i roku pracy w Ameryce mówiła jakby ostatnie 20 lat spędziła w Chicago. Gdyby jeszcze ci wszyscy imigranci, którzy po kilku miesiącach zapominają polskich słów, naprawdę używali przez 8 godzin pracy wyłącznie poprawnego angielskiego i cały czas komunikowali się z współpracownikami i klientami, miałabym więcej zrozumienia. Niestety, to w większości przysłowiowi budowlańcy pracujący u pana Waldka. U znajomych pracujących w zagranicznych bankach, korporacjach, w projektach badawczych tego nie zaobserwowałam.

[historia]
Ocena: 17 (Głosów: 19) | raportuj
3 marca 2014 o 0:42

@irbis: Co gorsza, nawet jeśli przebierze się w VIPowskiej szatni, istnieje ryzyko że sąsiednią matę na jodze zajmie ekspedientka z H&M, a bieżnię obok - barman z pubu koło polibudy. Skandal! Powinni tego zabronić! ;) Przynajmniej mam pewność, że obok mnie przebierać się nie będzie. Ufff.

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
1 marca 2014 o 13:36

@Fuu: To ma swoje wady i zalety. Większość sieciówek ma stałe kursy, po których przelicza ceny produktów sprzedawanych w krajach o innej walucie. Nie są do końca korzystne, bo firma musi uwzględnić ryzyko wahań kursów walut. I to ma swoje uzasadnienie. W okresie, gdy kurs złotówki szalał - sieciówki nie zmieniały kursu przeliczeniowego, dzięki czemu mogły zagwarantować stałą cenę produktów przez cały okres ich sprzedaży. Niekiedy była ona nawet korzystniejsza, niż gdyby kupowało się te same rzeczy za granicą za walutę kupioną w kantorze.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 2) | raportuj
1 marca 2014 o 13:30

@elda24: Nie chodzi o to, czy można płacić, ale ile się zapłaci. Gdy płacisz kartą do rachunku w euro w Pl lub do rachunku złotówkowego w strefie euro, transakcja jest przewalutowywana wg kursu organizacji płatniczej (Visa, Mastercard,...) z dnia rozliczenia transakcji (https://www.mastercard.com/global/currencyconversion/index.html, http://www.visaeurope.com/en/cardholders/exchange_rates.aspx), zwykle mniej korzystnego niż w kantorze. Wiec tak naprawdę płacisz w złotówkach, w dodatku ze stratą. Może wypowie się ktoś kto pracował kiedyś w sklepie, ale wydaje mi się, że jeśli sklep nie informuje o możliwości zapłacenia w obcej walucie, kasjerka nawet nie może nabić takiej transakcji na kasę. W wielu sklepach - np w Almie, na stacjach benzynowych - można płacić euro gotówką, ale po kursie ok. 10-15 gr/1 euro gorszym niż w kantorze.

[historia]
Ocena: 20 (Głosów: 24) | raportuj
1 marca 2014 o 0:32

@cher: Znam to. Studiowałam po sąsiedzku, też na Grodzkiej, więc oprócz miesięcznic załapałam się też na jeden pogrzeb "smoleński" w kościele śś. Piotra i Pawła. Nie mogłam wyjść z podziwu dla dwóch panów, którzy przez całą mszę stali tyłem do kościoła z transparentem: "Bóg, Honor, Ojczyzna. Precz ze zdrajcami Ojczyzny". Czy przeistoczenie, czy błogosławieństwo - stali tyłem do ołtarza z tym Bogiem na sztandarze. To zresztą świetna lokalizacja - jak nie marsz przeciw ACTA, to dziarscy panowie pokrzykujący "chłopak i dziewczyna normalna rodzina" ;)

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 8) | raportuj
28 lutego 2014 o 12:36

@j3sion: To jednorazowy wypadek przy pracy. Miał nerwowy dzień, zreflektował się po kilku minutach, założył rękawiczki, nigdy więcej mu się to nie przytrafiło. W gabinecie jest idealnie czysto, w toalecie dla pacjentów zawsze są najtańsze szczoteczki i pasta dla zapominalskich, asystentka ciągle biega z butlą odkażacza, wyszedł na papierosa tylnym wyjściem, więc w toalecie tuż przed na pewno nie był. Będę się go trzymać, bo jak mówi, że "tylko jeszcze jedno muśniecie wiertłem", to rzeczywiście ma to na myśli ;)

[historia]
Ocena: 25 (Głosów: 27) | raportuj
27 lutego 2014 o 22:17

@Sadystka: Mi się zdarzyła sytuacja odwrotna. Uwielbiam mojego dentystę, ale w dniu, w którym wsadził mi do paszczy rękę, w której przed chwilą trzymał papierosa (bez rękawiczki!) i chuchnął mieszaniną fajczanego smrodu ze świeżo zjedzoną sałatką z sosem czosnkowym, każda minuta borowania ciągnęła się w nieskończoność. A muszę dodać, że jestem wampirem, który sam czosnku nie tyka a u innych wyczuwa go nawet tydzień po zjedzeniu.

[historia]
Ocena: 15 (Głosów: 17) | raportuj
12 lutego 2014 o 16:35

@Toyota_Hilux: Pani urodziła się raczej w czasach, gdy Podole nie należało już do Polski ;) Nie wyglądała na pogubioną technologicznie, a raczej wiecznie rozmarudzoną. To ten sam typ, który narzeka, że zwolnione w tramwaju miejsce jest zbyt wygrzane, obawiam się, że występuje we wszystkich klasach społecznych.

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
4 lutego 2014 o 23:01

@Zmijcia: W "moich czasach" wprowadzono pewną innowację. Wobec braków kadrowych i lokalowych połączono wykłady dla studentów dziennych i wieczorowych. I nie, nie odbywały się one o 16, ale... 18:30-19:30. Tak więc wieczorowi mieli zajęcia od 16 do 20-21, dzienni - od 8 do 20-21. I tak przez cztery dni w tygodniu (w piątek po południu sale zajmowali już zaoczni, więc przynajmniej wtedy wychodziłam o ludzkiej porze). Naprawdę, nikt nie narzekałby, że 13:30 to za późno ;)

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
4 lutego 2014 o 22:56

@JanMariaWyborow: Doktorantka z historii nie musi nawet mieć etatu a tylko stypendium. Czyli mniej niż pensję minimalną (ok. 1000-1400 zł na rękę). Wg nowych przepisów nawet niestypendialnego doktoranta można zmusić do prowadzenia zajęć bez dodatkowego wynagrodzenia. Na mojej prestiżowej państwowej uczelni z czołówki rankingów na etatach asystenta zatrudnia się wyłącznie doktorów, którzy dopiero po trzech latach pracy za żenującą stawkę mogą liczyć na awans na adiunkta.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
30 stycznia 2014 o 22:41

Podsumujmy: pozwoliłaś pijanemu facetowi prowadzić auto a po tym jak uszkodził inne auto i potrącił człowieka - uciec z miejsca zdarzenia? Brak mi parlamentarnych słów by to skomentować.

[historia]
Ocena: 5 (Głosów: 5) | raportuj
30 stycznia 2014 o 19:06

Nikt jej nie wyśmiał, nie obraził, nie wiem, w czym problem. Pani nie miała też problemu z wypowiedzeniem trudnego obcojęzycznego tytułu a bardzo prostego imienia, które po polsku wymawia się tak samo jak w oryginale.

[historia]
Ocena: 7 (Głosów: 7) | raportuj
30 stycznia 2014 o 18:55

Ja też się domyśliłam, ale sądzę, że każdy z nas, czytając historię spodziewał się, że książka o "Bobilu" musi być jakimś powszechnie znanym bestsellerem a nie niszową książką o Krasnoludzie Gobillu, który wyruszył w poszukiwaniu skarbu - inaczej historia o niej nie trafiłaby na piekielnych ;)

[historia]
Ocena: 6 (Głosów: 6) | raportuj
28 stycznia 2014 o 16:11

Znam dwie osoby z prawdziwą dysortografią. I nie wybrały one matematyki, bo problemy z poprawnym pisaniem nie mają nic wspólnego z byciem humanistą lub ścisłowcem. Pierwsza to bardzo oczytana polonistka, która od początku szkoły podstawowej zakuwała regułki, pisała dyktanda, pochłaniała kilka książek tygodniowo. Mimo to nadal ma problem z poprawną pisownią nawet oczywistych słów. Druga osoba to równie oczytany wykładowca akademicki, wybitny humanista z darem do języków obcych, który potrafi napisać "jóż". Oboje pracują nad sobą, przepuszczają każdy tekst przez autokorektę i dają go do przeczytania komuś kto wychwyci te błędy, których autokorekta nie zaznaczy. Dysortografia zdarza się - choć bardzo rzadko - ale w XXI wieku nie jest wytłumaczeniem dla wypuszczania tekstów z koszmarnymi błędami. Masz problem z ortografią - sprawdzasz każde wątpliwe słowo a nie jojczysz, że dys(cośtam) i masz prawo pisać niepoprawnie. To nie zawsze "matolstwo". Jeśli oczytana osoba potrafi napisać "rzołnieża" i to jej nie razi - naprawdę ma problem. Ale nie wierzę, że miało go 95% mojej klasy w liceum (byłam jedyną osobą bez orzeczenia o jakiejś dys-).

[historia]
Ocena: 12 (Głosów: 12) | raportuj
27 stycznia 2014 o 19:32

Brałam ślub "mieszany", nie było żadnych problemów, nikt nikogo nie uważał za "podrzędnego", zwłaszcza że to opcja dostępna wyłącznie dla osób ochrzczonych, deklarujących szacunek dla wiary katolickiej i wierzącego partnera, nie uważających ślubu za szopkę dla czegoś co nie istnieje, w dodatku - tych, którzy nie są oficjalnymi apostatami. Co więcej - w momencie, gdy strona niewierząca przeżyje nawrócenie, przystąpi do spowiedzi - sakrament ślubu zacznie ją "automatycznie" obowiązywać.

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 16) | raportuj
23 stycznia 2014 o 1:33

Jestem 30-letnim wykładowcą i z przykrością przyznaję, że te młode pokolenia są... jakieś inne. Różni nas zaledwie 10 lat, ale dzisiejsi studenci to już pokolenia gimnazjum, które ma zupełnie inne podejście do studiowania. Z jednej strony jest więcej bardzo ambitnych osób, które walczą o publikacje, jeżdżą na konferencje, z drugiej - sporo leserów. Ale łączy ich jedno - brak kompleksów, pewność siebie i postawa "mi się należy/mogę wszystko". Z jednej strony przejawia się to w dość bezczelnym dążeniu do kariery, nieważne, czy masz predyspozycje, wystarczy, że jesteś odpowiednio zdeterminowany. Moje pokolenie nie miało odwagi, żeby łazić za wykładowcą, prosząc o protekcję w redakcji czasopisma naukowego, spokojnie czekaliśmy, aż ktoś nas "dostrzeże". Ta sama postawa przejawia się w myśleniu: płacę-wymagam. I nie dotyczy ona wyłącznie studentów niestacjonarnych, dzienni znakomicie wiedzą, że idą za nimi pieniądza, a ich ankiety mają wpływ na awanse wykładowców. Ogólną tendencją jest zmniejszanie dystansu wykładowca-student. Brzmi nieźle, ale osobiście wolę relację mistrz-uczeń niż pozbawioną szacunku, pseudokumpelską. Ni emówiąc o tym, że dystans ten zmniejsza się z inicjatywy studentów, a nie - jak dobre wychowanie nakazuje - wykładowców. Zdarza mi się słyszeć odzywki studentów, na które mój rocznik na pewno by sobie nie pozwolił, czytać maile: "nie zamierzam złożyć pracy w terminie", "wiem, że Pani nie uznaje tej teorii, ale tak było mi wygodniej :)". Nie jestem sztywniarą, stereotypowym złośliwym młodym wykładowcą, wyżywającym się na studentach bardziej niż najostrzejszy profesor. Ale to ma swoje granice. Trochę im zazdroszczę tego samozadowolenia i parcia na sukces. Mają znacznie większe możliwości i wykorzystują je w 110%, ale mam wrażenie, ze to już nie ten sam uniwersytet :(

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 5) | raportuj
20 stycznia 2014 o 0:40

To element szerszego zjawiska urynkowienia nauki, które nie dotyczy tylko studiów płatnych. Już nie uczymy a "zapewniamy usługi edukacyjne". Student wie, że "idą" za nim pieniądze z państwowej dotacji, wie też, że może wymagać odpowiedniej jakości usług od usługodawcy. Brzmi rozsądnie, ale w praktyce każdy student, który został sprawiedliwie oblany, nie pojawiał się na zajęciach, nie zrozumiał przedmiotu, przez 30 godz. wykładu grał na tablecie, ma święte prawo obsmarować wykładowcę w anonimowej ankiecie, twierdząc, że nie potrafił przekazać wiedzy, wartość merytoryczna wykładu była niska, przy egzaminie stosował niesprawiedliwe kryteria oceny itd. Te opinie są zaś brane pod uwagę przy awansach i konkursach. W sytuacji, gdy poziom zwrotów ankiet oscyluje wokół 10% i wypełniają je głównie niezadowoleni, władza jednego złośliwego i roszczeniowego studenta jest naprawdę duża. Mówię to jako wykładowca, który prowadząc tak samo ten sam przedmiot na 2 kierunkach dostał na jednym 9/10 pkt z ankiet 80% studentów i 4 pkt na drugim, przy 8% zwrotów i ostrej ocenie jednej oblanej studentki.

[historia]
Ocena: 6 (Głosów: 8) | raportuj
20 stycznia 2014 o 0:23

Nie ogarniam. Mieszkasz w małej miejscowości, a płacisz za wynajem tyle, ile za 50 m w drogim Krakowie w przyzwoitej lokalizacji. Co Ty wynajmujesz? Akademik to za niskie progi dla waćpanny? Do tego stwierdzenia, że 3 tys zł to nie kokosy... Wiele małżeństw utrzymuje się za takie pieniądze. Tyle wynosi pensja adiunkta z doktoratem na uczelni, ja pracowałam "jak niewolnik za 1200 zł" stypendium i nie życzę sobie, żeby studenciak, który nie dość, że żyje na koszt podatnika, to jeszcze bez sensu zajmuje na uczelni opłacane z pieniędzy podatnika miejsce. Cóż, pewnie w Twoich oczach jestem frajerką. Argument: moi rodzice nie wykorzystali swoich pieniędzy mnie wkurzył. Gdyby umarli dzień po przejściu na emeryturę - nie dostałabyś grosza, choć też nie przejedliby swoich składek. Moja mama dostanie po wielu latach odpowiedzialnej pracy emeryturę wynoszącą mniej niż 25% je wynagrodzenia, bo jej składki idą na to, żebyś mogła sobie studiować, na emeryturę dla agenta Tomka i renty dla zdrowych czterdziestolatków. Jak napisano w innych komentarzach - składek się nie dziedziczy, Twoi rodzice nie mieli indywidualnego konta w Zusie, z którego teraz wypłacany jest Twój zasiłek. Do tego "nie studiujesz dla faktu pieniędzy". Z takim podejściem do języka polskiego nie powinnaś była zdać matury.

« poprzednia 1 224 25 26 27 28 29 30 31 32 33 następna »