Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

inga

Zamieszcza historie od: 19 września 2011 - 17:01
Ostatnio: 19 stycznia 2019 - 18:01
  • Historii na głównej: 16 z 21
  • Punktów za historie: 5834
  • Komentarzy: 827
  • Punktów za komentarze: 7598
 
[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
28 października 2013 o 18:27

@ mildred Uczelnie to nie tylko dydaktyka, ale i badania naukowe. Obcięcie finansowania nierynkowych dziedzin nauki to byłby ich koniec. Rozumiem, nie potrzebujemy tysięcy historyków. Ale czy naprawdę nie powinno się prowadzić badań nad polską historią? Albo nad polskim dziedzictwem kulturowym i artystycznym? Jasne, są placówki badawcze takie jak PAN, ale łatwo się przekonać, że akurat w dziedzinach humanistycznych (w większości niskokosztowych) osiągają znacznie gorsze wyniki niż uczelnie. W dodatku te ostatnie mogą znacznie skuteczniej upowszechniać wyniki swoich badan dzięki dydaktyce. Poza tym - na rynku JEST zapotrzebowanie na muzykologów, politologów, europeistów i archeologów. Mniejsze niż na inżynierów, ale jest ;) Mniejsze limity - popieram. Likwidacja finansowania - zdecydowanie nie!

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 5) | raportuj
28 października 2013 o 18:17

Zeusie, skończyłam dwa fakultety (na oba było wówczas 8-12 kand./miejsce), robiąc program trzech lat studiów w dwa semestry. Teraz "zwracam" to państwu pracując na uczelni za mierne pieniądze, prowadzę interdyscyplinarne badania, które tak się liczą w tych nieszczęsnych światowych rankingach uczelni, otwieram moją dziedzinę nauki na nową metodologię. Więc jestem złodziejem! Oba kierunki skończyłam mieszcząc się w gronie 10% najlepszych studentów. I jako podatnik czułam się okradana przez tych, którzy w przeciwieństwie do mnie prześlizgiwali się przez studia, nie bardzo wiedząc, co na nich robią. W moim roczniku dwukierunkowcy wyraźnie wybijali się ponad średnią, byli bardziej zdeterminowani, lepiej zorganizowani bardziej cenili sobie studia, bo musieli włożyć w nie dużo więcej wysiłku niż inni. Łatwo jest nazwać tysiące ludzi złodziejami, co?

[historia]
Ocena: 6 (Głosów: 10) | raportuj
28 października 2013 o 18:04

Jasne, każdy powinien mieć możliwość studiowania, ale żeby potem nikt się nie dziwił, że polscy naukowcy słabiej wypadają w rankingach. Kiedy mają prowadzić badania, skoro większość czasu zajmuje im dydaktyka? Czy nie lepiej przyjmować mniej studentów, ale zwiększyć kwotę na edukację każdego z nich? W Polsce to ok. 1000 zł rocznie, w Anglii - 10 tys funtów. Tam wykładowca prowadzi dwa razy mniej zajęć, ale dla mniejszej grupy, więc jest w stanie skuteczniej przekazywać wiedzę, przy tym ma czas na badania i publikacje. Stawiamy na ilość, powinniśmy - na jakość. Swoją drogą - bawią mnie opowieści o biednych politologach, którzy po 5 latach studiów orientują się, że nie ma dla nich pracy w zawodzie. Mój kierunek jest typowo humanistyczny, ale studenci od pierwszego roku są świadomi, że szansę na pracę w zawodzie ma ok. 20-30%. Dla reszty to po prostu możliwość poszerzenia horyzontów przed wylądowaniem w korpo, gdzie przeważnie radzą sobie nie gorzej niż ci po marketingu i autopromocji. Dzielenie studiów na "inżynierskie" i "byle co / g*wno" jest potwornie krzywdzące i głupie. Potrzebujemy filozofów, muzykologów, kulturoznawców ale po prostu mniej niż inżynierów. Ci najlepsi po - jak to nazywasz - "byle jakich" studiach bez problemu znajdują pracę w zawodzie i zarabiają godziwe pieniądze.

[historia]
Ocena: 8 (Głosów: 14) | raportuj
28 października 2013 o 10:53

Co mamy zrobić? Sąsiedzi od grzybów, zdejmowania bramki i prowadzania krowy dostali ochrzan, sąsiedzi od porzeczek - ochrzan od właściciela. Kto kradnie winogrona - nie wiemy, nikogo za rękę nie złapaliśmy, a żaden sąsiad się przecież nie przyzna. Opisane historie rozgrywały się na przestrzeni ponad 20 lat, przy tym we wsi nigdy nie zdarzyła się poważna kradzież, więc nie chcemy wytaczać przysłowiowych armat przeciw wróblom. Mam tylko nadzieję, że wino wychodzi im jeszcze gorsz niż moje ;)

Komentarz poniżej poziomu pokaż
[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 14) | raportuj
28 października 2013 o 1:30

To wina studentów, ale przede wszystkim systemu. Skończyłam studia 6 lat temu, teraz pracuję na uczelni. W czasach studiów moich wykładowców na roku było 15 studentów, w moich - 30, teraz - 70-90. W tym czasie liczba wykładowców się nie zmieniła! Jeśli zmniejszymy limit przyjęć - będzie trzeba zredukować zatrudnienie. A że każdy wykładowca ma kolejne pół etatu w nadgodzinach, ci którzy zostaną musieliby chyba zamieszkać na uczelni. Więc studenci udają, że się uczą, my udajemy, że nadają się na studia. Tak działa ministerialna matematyka.

[historia]
Ocena: 20 (Głosów: 20) | raportuj
26 października 2013 o 20:07

Tak, budowanie poczucia własnej wartości przez przypominanie dorosłemu chłopakowi nocnego moczenia się przy całej rodzinie. No, autorka pokazała ciotce na czym polega prawdziwa klasa!

[historia]
Ocena: 26 (Głosów: 26) | raportuj
26 października 2013 o 19:57

Chyba nadal nie rozumiesz, w czym problem. Jak napisałam - nieważne, czy tam był i to słyszał. Opowiadanie o tak intymnych rzeczach uważam za szczyt chamstwa i brak taktu. Gdybyś przeszła to co on - naprawdę chciałabyś, żeby ktoś wypominał Ci to przez kolejne kilka lat i opowiadał o tym przy okazji rodzinnych uroczystości?

[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 1) | raportuj
26 października 2013 o 16:53

Nie napisałam, że za nią było ciasno. Stała wzdłuż ulicy, w poprzek bramy, za sobą miała ok. 3 m szerokiego chodnika, wzdłuż którego biegnie trawnik, więc z miejsca w którym się zatrzymała wystarczyło pojechać prosto do tyłu 2 m. W promieniu 3 m od jej zderzaka nie było o co zahaczyć. Naprawdę, nie oczekiwałam od niej gimnastykowania się tuż przy murze ani parkowania na kopertę. Zamiast tego wykonała manewr wymagający skręcenia i wpasowania się między dwa auta mijane z odległości 5-15 cm. Nie wierzę, że to było prostsze! Chciałabym podkreślić jeszcze raz, że najprostszym manewrem było wyjechanie z bramy, kiedy miała taką możliwość. Wybrała najtrudniejszy i najbardziej ryzykowny. Gdzie tu logika? Jak to możliwe, że instruktorka decyduje się na taki manewr, wykonuje go razem z kursantką na trzy ręce a mimo to jej auto zahacza mocno o moje? Jak to świadczy o niej jako kierowcy i pedagogu?

[historia]
Ocena: 36 (Głosów: 44) | raportuj
26 października 2013 o 16:32

Ciotka ciotką, ale jak można w obecności całej rodziny wypominać dorosłemu chłopakowi, że moczył się w nocy! Nieważne, czy tam był, nieważne, czy wszyscy o tym wiedzieli - to sprawa intymna, wstydliwa, o której pewnie chciałby jak najskuteczniej zapomnieć. Wyciąganie tego między ciastkiem a lodami tylko dlatego, że komuś nie podoba się czyjaś praca uważam za chamskie. Chłopak jest już wystarczająco poszkodowany mając tak uroczą matkę, po co go dobijać?

[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 3) | raportuj
26 października 2013 o 13:41

Zgodnie z Twoją logiką ja mogłam stać przed tą bramą i miesiąc, bo byłoby to zatrzymanie wymuszone warunkami na drodze. Mam pretensje wyłącznie do instruktorki. Czy powinna była kazać kursantce mnie obcierać? Wsteczny jej wcięło, czy zabrakło pomyślunku? Na kursie powinno się uczyć jazdy zgodnej z przepisami i LOGIKĄ. Czasem trzeba kogoś przepuścić, dać się przepuścić, elastycznie reagować na to, co się dzieje na drodze. Większość komentujących oczekuje tego tylko ode mnie, jak widać kursant(ka) to z definicji święta krowa, która jak ma pierwszeństwo będzie jechać, choćby nie miała gdzie, ma stać jak krowa w bramie, bo nie da się przepuścić a cofnąć też nie umie, może pieszych przebiegających poza pasami ma rozjeżdżać, bo wg prawa ma ustąpić pierwszeństwa tylko tym na pasach?

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 4) | raportuj
26 października 2013 o 13:29

Oj, herosem się nie nazwałam! Chciałam wykorzystać doświadczenie, zachowałam się tak, jak setki razy wcześniej - umożliwiłam jej wyjazd z bramy i jasno sygnalizując swoje zamiary. Ale przede wszystkim - to nie konflikt: heros kontra żółtodziób! Po jednej stronie byłam ja, a po drugiej doświadczony, profesjonalny nauczyciel z uprawnieniami. Kursantka ma prawo się pomylić, nie umieć ruszyć, ale czy instruktor mając do wyboru a) kazać jej się cofnąć o dwa metry lub b) obetrzeć moje lusterko - powinien był doradzić to drugie rozwiązanie? Litości! Jeszcze kilka centymetrów i przerysowałaby mi bok! Czy to naprawdę było bardziej zgodne z przepisami niż skorzystanie z mojej uprzejmości, kiedy chciałam ją puścić? Za uwagi o rozwlekłym stylu dziękuję, skorzystam :)

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 5) | raportuj
26 października 2013 o 13:15

Ustawa Prawo o ruchu drogowym, Dz. U. z 2012 r. Nr 0, poz. 1137. Teraz lepiej? Czy historia stała się przez to zupełnie niezrozumiała?...

[historia]
Ocena: -5 (Głosów: 7) | raportuj
26 października 2013 o 13:10

Jak pisałam w historii i innym komentarzu - nie miałam możliwości, żeby cofnąć (za mną pojawiło się kolejne auto, innej bramy do zawrócenia - brak). Jestem przekonana, że to nie ja "spowodowałam sytuację". Wykazałam dobrą wolę, chciałam ją przepuścić - nie skorzystała. Mogła cofnąć o 2 metry i mnie przepuścić. Nie zrobiła tego, a wyobraź sobie, że też ma wsteczny ;) Jeżdżę tą szczelnie obparkowaną uliczką na co dzień i coś takiego nigdy mi się nie zdarzyło, większość kierowców (nawet inne elki!) uprzejmie się przepuszcza, zatrzymuje, nie brnie dalej widząc, że i tak nie przejedzie. Nie twierdzę, że jestem kierowcą idealnym, ale zwykle prowadzę bezpiecznie, ostrożnie, nie generując niebezpiecznych sytuacji, niestety przez zachowania takich osób bez wyobraźni jestem przez innych kierowców traktowana jak stereotypowa baba za kierownicą. I tylko to miałam na myśli. Wystarczy przejrzeć inne historie samochodowe. "o babach za kierownicą", "o blondynkach za kółkiem", "o staruszkach w polonezach". A w historii - jedna blondynka, jedna baba i jeden staruszek.

[historia]
Ocena: -3 (Głosów: 5) | raportuj
26 października 2013 o 12:51

Mój instruktor uczył mnie... Dwój wersji prawidłowej jazdy: na potrzeby egzaminu i przyszłego, codziennego poruszania się po drogach. Obie były oczywiście zgodne z przepisami, ale w tej drugiej można było m.in. przepuścić i dać sie przepuścić. Jestem przekonana, że głupota na drodze nie ma płci (chociaż u pań i panów wyraża się trochę inaczej;), ale jestem pewna, że gdyby na moim miejscu był mężczyzna, połowa komentarzy brzmiałaby: baba za kółkiem!

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
26 października 2013 o 12:40

Gdybym miała na aucie choć jedną rysę - na pewno chętnie poczekałabym na policję, ale szkoda mi było czasu i nerwów.

[historia]
Ocena: 9 (Głosów: 9) | raportuj
24 października 2013 o 0:44

Esteta! Niewątpliwie podczas rozmów telefonicznych, prowadzenia korespondencji i pilnowania terminarza zgrabna sylwetka jest kluczowa :) Nie chce mi się już tłumaczyć oczywistych rzeczy. Nie każda szczupła osoba jest zadbana, nie każda przy kości - zaniedbana. Nie każdy jest puszysty z lenistwa i nie każdy jest szczupły dzięki zdrowemu trybowi życia, a miła aparycja zwykle wynika z obecności przebłysków myśli na twarzy. Jestem w stanie usprawiedliwić tylko przypadki ewidentne - osoba niedbająca o higienę nie powinna pracować z klientem.

[historia]
Ocena: 14 (Głosów: 14) | raportuj
23 października 2013 o 23:22

No tak, to kwestia priorytetów. Sekretarka mojego byłego zwierzchnika, utrzymującego kontakty z instytucjami na całym świecie i rządami większości krajów europejskich jest po 50., średnio zgrabna, niebrzydka, lecz zupełnie siwa, ale włada biegle czterema językami, ma protokół dyplomatyczny w małym palcu i radiowy głos. Ale cóż, pewnie 20-latka z nogami do ziemi sprawdziłaby się lepiej i zwiększyła szanse na nawiązanie nowych kontaktów...

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 3) | raportuj
19 października 2013 o 11:51

Minimalna pensja asystenta (który często bywa doktorem) wynosi 1380 zł na rękę (1885 zł brutto, niecałe 300 zł powyżej płacy minimalnej). Dopiero pensja adiunkta z habilitacją (!) przekracza średnią krajową. Wynagrodzenie profesora belwederskiego jest o ok. 3 tys. zł. niższa od średniej (!) pensji w Orlenie. Witamy w polskiej nauce!

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 3) | raportuj
19 października 2013 o 11:46

@ truskawka Asystent nie zostaje rektorem, ale może być sekretarzem rady instytutu/wydziału, opiekunem I roku, sekretarzem komisji rekrutacyjnej itp. Za to też na niektórych uczelniach przysługuje zniżka. Poza tym - odnosiłam się do punktu, w którym pisałaś nie o asystencie, a adiunkcie, który raczej nie zostanie rektorem, ale już dziekanem - jak najbardziej (znam trzy takie przypadki z różnych uczelni). Więc proszę, nie manipuluj.

[historia]
Ocena: 6 (Głosów: 8) | raportuj
17 października 2013 o 16:48

O, to u mnie wszystko działa zupełnie inaczej - zazdroszczę! ad a) prowadzę zajęcia w kilku instytutach na prestiżowej uczelni państwowej - do żadnego z nich takie nowinki jeszcze nie dotarły. A "zaszczyt" użerania się z planami spada na tych, którzy nie mogą odmówić - doktorantów i młodych pracowników na 3-letnich kontraktach; umiejętność zaginania czasoprzestrzeni i bilokacji mile widziana ;) ad b) zgodnie z rozporządzeniem minimalna pensja "głupiego asystenta" (w przypadku mojego wydziału - zawsze z tytułem dr, mgr na asystentów nie zatrudniają od dekady) to 1885 zł brutto, czyli powalające 1380 netto :) ad c) też mi się zdarzyło. Ba! W tym roku dowiedziałam się, że nie będę prowadziła kursu, który już przygotowałam... dzień przed pierwszym wykładem. ad d) tych wyjątków jest całkiem sporo - zniżkę dostaje się za pełnienie jakiejkolwiek funkcji administracyjnej - dziekana, rektora, dyrektora instytutu, zasiadanie w różnych Ważnych i Prestiżowych Gremiach lub bycie np. dyrektorem instytucji kulturalnej. W historii prawdopodobnie chodziło o część etatu - co należy zaliczyć na plus, bo nie słyszałam dotąd o żadnym wykładowcy zewnętrznym zatrudnianym na mojej uczelni inaczej niż na "śmieciówce".

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 4) | raportuj
10 października 2013 o 18:31

To nie jest kwestia "mi się należy", ale "tak jest bezpieczniej. Należy jechać "możliwie blisko" a zarazem "zachowując bezpieczną odległość". Więc jeśli wzdłuż drogi parkują auta (a ich kierowcy w każdej chwili mogą otworzyć drzwi tuż przed nosem rowerzysty), jeśli po bokach są dziury, jeśli krawędź drogi jest nierówna, jeśli jest mało miejsca pomiędzy krawężnikiem a torami tramwajowymi, itp., itd. - nie trzeba a nawet nie należy przytulać się do krawężnika. Poza tym, gdy wzdłuż drogi stoją auta, rosną krzaki - kierowca włączający się z prostopadłej drogi po prawej zobaczy rowerzystę jadącego środkiem pasa wcześniej niż "przytulonego". Nie ma sensu upierać się przy jeździe środkiem tylko po to, by wkurzyć kierowców, więc gdy się da - jeżdżę przy krawędzi, gdy to dla mnie niebezpieczne - w 1/3 szerokości pasa.

[historia]
Ocena: 6 (Głosów: 12) | raportuj
9 września 2013 o 1:17

Są ludzie, których podejście do czystości jest znacznie mniej konsekwentne. Moja współlokatorka zamiatała i myła podłogę codziennie (lub częściej), pucowała fugi szczoteczką do zębów, każdą szklankę myła po użyciu i ... przed kolejnym. Myła się codziennie, po południu, przed wyjściem na imprezę. Tam tańczyła, paliła, piła i nasiąkała wszelakimi knajpianymi zapachami, rano myła tylko zęby, ubierała jakieś dresy, w których szła na fitness, skakała, pociła się i nasiąkała, a następnie (w tych samych rzeczach) biegła na zajęcia. I tak codziennie. Wiem, to nic w porównaniu z bohaterem opowieści, ale dziewczyna na każdą sugestię, że w suchy październikowy dzień w pokoju w którym chodzi się tylko w pantoflach wystarczy zamieść i zmyć na mokro raz dziennie reagowała wyzywaniem mnie od brudasów, bo przecież w powietrzu pełno jest kurzu i WSZYSTKO CAŁY CZAS SIĘ BRUDZI. Na pytanie: idziesz pod prysznic? - odfukiwała, że przecież się nie ubrudziła od wczoraj ;) W przeciwieństwie do podłogi. Wszytko okraszone pogardą, bo przecież to jej naród dał Europie demokrację i dlatego reszta UE ma moralny obowiązek nie tylko spłacać ich długi, ale i wspierać po wsze czasy. I nie będzie jej mieszkanka dawnego ZSRR, spoza unii, pouczać. W UE byliśmy od kilku lat i tak, była Greczynką ;)

[historia]
Ocena: 15 (Głosów: 19) | raportuj
8 sierpnia 2013 o 15:03

Naprawdę współczuję! Ja miałam szczęście, bo niedługo przed moim ślubem w rodzinie odbyło się kilka niedużych wesel, na których dominowała młodzież, nie zapraszano dalszej rodziny ani dzieci, więc nikogo nie zdziwiło, że ja zrobiłam podobnie. Poza tym sala miała ścisły limit miejsc :) A gdy rodzina nalegała: zaproś X i Y pytałam wprost: dobrze, to kogo mam skreślić z listy, żeby znaleźć dla nich miejsce? Zadziałało ;) Ale nie ominęły mnie niekończące się dyskusje o kwiatach (nie takie), obrączkach (jak to, nie z żółtego złota?!), fotografie (a nie zrobił zdjęcia z ciotką Z?), tańcach (dlaczego nie wyciągacie gości z pięknego ogrodu żeby tańczyli w dusznej sali?) itp. I oczywiście wszyscy powtarzali: to jest Wasz dzień! Tja...

[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 1) | raportuj
6 sierpnia 2013 o 23:13

Proszę o czytanie ze zrozumieniem. Podałam źródło - raport GDDKiA, wskazałam stronę, na której jest tabelka z danymi, które zacytowałam. Ofiarami wypadków z winy rowerzystów było: w 2008 r. - 2 os., w 2009 - 3 os., w 2010 - 1 os., w 2011 - 1 os. "Liczba innych uczestników ruchu rannych w wypadkach spowodowanych przez rowerzystów wynosi zaledwie 50-60 rocznie, a zabitych 1-2. Stanowi to odpowiednio 1,1-1,3 promila ogółu rannych i ułamek promila ogółu zabitych na polskich drogach". Pisałam też wyraźnie, że raport uwzględnia ofiary wypadków, które miały miejsce z winy rowerzysty, więc m.in. sytuacje, gdy rowerzysta wymusił pierwszeństwo, jechał nieoświetlony, zatoczył się pod auto, które potem wylądowało w rowie. Nawet jeśli liczby te są 100-krotnie zaniżone, liczba zgonów z winy rowerzystów jest nieporównywalna z tą z winy kierowców. Te sam raport pokazuje, ze sprawcami zdarzeń z udziałem rowerzystów są w większości kierowcy, a nie "pedalarze". Konkluzja jest jedna - rowerzyści stanowią zagrożenie przede wszystkim dla siebie, kierowcy aut - dla innych. Z tych ok. 4 tys. ofiar kierowców aut, aż 1/3 to piesi. Naprawdę sądzisz, że to "pędzący" średnio 25 km/h rowerzyści są na drodze najgroźniejsi?

« poprzednia 1 224 25 26 27 28 29 30 31 32 33 następna »