Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

kasia

Zamieszcza historie od: 17 kwietnia 2011 - 17:55
Ostatnio: 29 maja 2020 - 13:42
O sobie:

(Były) pracownik socjalny.

Próbuję przetrwać w korpo ;)

  • Historii na głównej: 12 z 43
  • Punktów za historie: 6838
  • Komentarzy: 137
  • Punktów za komentarze: 467
 
zarchiwizowany

#21194

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O piekielnej służbie zdrowia. Będzie długo.

Kiedy miałam 14 lat na WFie robiliśmy przygotowanie do skoku przez płotki. Polegało to na wielkim zamachu nogą nad płotkiem, tak oby go przekroczyć. Płotków do przekroczenia był cały rządek, więc machałam nogą jak głupia, skoro kazali, i przy którymś już z kolei płotku coś mi w kolanie chrupnęło. Jako, że nigdy do super wrażliwych nie należałam, i do tej pory chodzę do lekarza jedynie wtedy, kiedy już naprawdę nie umiem sobie sama z tym poradzić, średnio się owym chrupnięciem przejęłam.

Ale kolano bolało i bolało. Nie ma chyba słów na opisanie tego bólu, bolało ciągle, non-stop, a jeśli nie daj Boże trzymałam nogę zgiętą w kolanie dłużej niż minutę to potem przy jej prostowaniu łzy cisnęły się z oczu. Po wstaniu rano miałam taki luźny staw, jakby kolana w ogóle nie było. O tym, żeby stanąć na prawej nodze na lekko ugiętej nodze też nie było mowy, bo od razu leciałam na boki. Poszłam więc do lekarza rodzinnego i dostałam skierowanie do chirurga.

Po tym wydarzeniu chirurgów przewinęło się kilku, bo w przychodni do której chodziłam było ich 5, i jeden przyjmował tylko w poniedziałki, inny tylko w środy itd.

Chirurg nr1 orzekł, że nic mi nie jest. Dla świętego spokoju kazał mi kupić sobie Naproxen żel (do dziś pamiętam nazwę!), lek, który ma działanie chłodzące. I chłodził, skórę, ale ja czułam przecież ewidentny ból głębiej, w kości.

Dwa tygodnie później Chirurg nr2 orzekł, że nic mi nie jest. Ten z kolei przepisał mi jakąś maść rozgrzewającą.

Jakieś kolejne dwa tygodnie później Chirurg nr3 (przyjemniaczek swoją drogą, wchodzę a on pyta "Ilu tam jeszcze pacjentów czeka?" Ja : "Trzech", On, do pielęgniarki : "No zobacz Basiu, co chwilę trzech i trzech a już tu 5 godzin siedzimy a mi się nie chce..") stwierdził, że nic mi nie jest, ale wysłał mnie chociaż na zdjęcie. Nic na nim nie zobaczył, odesłał mnie do domu.

Wtedy się wkurzyłam, bo miałam dosyć traktowania jak gówniary, co przychodzi do przychodni bo jej się nudzi. Męczyłam się przez trzy miesiące, jedynie owinięcie kolana bandażem elastycznym sprawiało, że jako tako chodziłam. Po trzech miesiącach przygoda rozpoczęła się od nowa.

Chirurg nr 4 okazał się na tyle przytomny, że stwierdził, że co prawda on tu nic nie widzi, ale da mi skierowanie ortopedy.

Ortopeda nr1 orzekł, że mam koślawa piętę i to jest powodem bólu stawu kolanowego. Nie docierało do niego, że lekko przekrzywioną piętę mam od urodzenia w spadku po matce, i jakoś nigdy mi to nie przeszkadzało, a ból kolana to wynik urazu mechanicznego.

Ortopeda nr2 dopatrzył się uszkodzonej łękotki. Wysłał mnie na jakieś rehabilitacje i Bóg wie co jeszcze, trwało to całe jego leczenie dość długo, ale nic nie pomogło. Stwierdził więc, że niezbędna jest operacja usunięcia łękotki. Na to ani ja, ani moja babcia nie chciałyśmy się zgodzić, bo to jednak poważny zabieg. Co tu dużo mówić bałam się, miałam 15lat, całe życie przed sobą i wizja tego, że coś może się nie udać i będę kulawa przez całe życie nie napawała mnie optymizmem.

Męczyłam się więc z bolącym kolanem trzy lata po tamtej wizycie. Zastanawiacie się pewnie jak to możliwe? Nie wiem czy można tak powiedzieć, ale przyzwyczaiłam się do bólu, zaczęłam go traktować jak coś normalnego. Wiedziałam jak zginać nogę, żeby móc ją potem wyprostować, wiedziałam jak stąpać rano, żeby nie zwiększyć bólu ani się nie przewrócić. Jednak po trzech latach kiedy nie zdążyłam na czas przynieść do szkoły zwolnienia z WFu moja nawiedzona nauczycielka mimo tego, że byłam ewidentną ofiarą sportu kazała mi biegać razem z resztą dookoła bieżni ileśtam okrążeń, chyba z 15. No i pobiegałam tak sobie trzy WF pod rząd...

...aż obudziłam się z kolanem trzy razy większym niż zwykle, czerwonym jak burak, gorączką 38stopni i takim bólem, że wcześniejszy wydawał mi się niczym. Słaba i płacząca udałam się z babcią prywatnie do ortopedy nr 3, który orzekł, że mam silne zapalenie stawu kolanowego. Owo zapalenie pan mi wyleczył (co kosztowało dziadków jakieś 600zł, no ale jakbym miała czekać pół roku na wizytę państwową to ja nie wiem...). Zapytany czym owo zapalenie jest spowodowane myślał bardzo długo, po czym stwierdził, że to wina mojej nadwagi. Dodam, że mam 1,70m wzrostu i ważyłam 60kg. Idealna waga dla takiego wzrostu to 62kg. Ale cóż, ja miałam nadwagę...

Obawiając się takich przygód w przyszłości wylądowałam u ortopedy nr4 (miałam już wówczas 19lat!). Nigdy wcześniej nie spotkałam tak niemiłego w obyciu lekarza. Najpierw nakrzyczał na mnie, że dlaczego przychodzę do niego kontynuować leczenie zaczęte u kogoś innego. Dopiero po wysłuchaniu całej historii pan przestał mieć pretensje. Zbadał moje nieszczęsne kolano, wymieniał jakieś objawy które były identyczne jak moje i orzekł, że w wyniku nieszczęsnego machnięcia nogą na WF 5lat wcześniej uszkodziłam sobie rzepkę co zaowocowało zanikiem jakieś mazi co jest pod rzepką? Jeśli czyta to jakiś lekarz i widzi błąd to proszę o korektę bo nie mam pojęcia o medycynie i nie będę udawała, że pamiętam dokładnie co mi owy pan zdiagnozował :) Dostałam leki, które przyjmowałam przez niecałe pół roku i .... ból zniknął jak ręką odjął. W sumie pana ortopedę nr4 widziałam na oczy dwa razy, raz jak przyszłam jeszcze z bólem, drugi raz jak przyszłam powiedzieć czy leczenie działa.

Dziś mam 23 lata i spokój z kolanem. Stosuję się do zaleceń lekarza : nie biegam i nie jeżdżę na rowerze, generalnie nie robię nic co mogłoby staw przeciążyć, bo wtedy grozi mi znowu zapalenie.

Podsumowując : przez 5lat odwiedziłam 8 lekarzy. Pięciu z nich totalnie mnie zlekceważyło, od ot, przyszła taka gówniara to jej może być. Jeden wyleczył mi zapalenie, ale o reszcie nie miał pojęcia. Inny koniecznie chciał się okazać kompetenty, a o mało co nie poddałam się przez niego zupełnie niepotrzebnej operacji. Dopiero ostatni lekarz, który był tak niemiły, że miałam ochotę uciec z jego gabinetu (oh, jak dobrze, że tego nie zrobiłam!) okazał się być kompetentny i wyleczył schorzenie, z którym męczyłam się tyle czasu. Jest to dość przykre, że 1 na 8 lekarzy wiedział co robi, ale to jednocześnie świadczy, że w razie jakiegoś problemu odwiedźcie tylu specjalistów, ilu możecie, bo któryś na pewno okaże się być tym właściwym!

P.S. Od 6 tygodni mam wysypkę. Lekarz rodzinny skierował mnie do alergologa. A alergolog, zamiast wykonać testy alergiczne, skierował mnie do ... dermatologa. Czuję, że cała zabawa zaczyna się od nowa..

kaliska służba zdrowia

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 184 (230)
zarchiwizowany

#20242

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przyszłam dziś na pociąg widmo, a później czekałam na inny, już o dziwo istniejący dwie godziny, bo spóźnił się jedynie godzinkę.. W trakcie tego jakże przyjemnego inaczej czekania byłam świadkiem następującej sytuacji:

Do okienka kasowego podchodzi elegancki, zadbany [p]an pod 50. Nachyla się i mówi do [k]asjerki :
[p] Hello, I would like to ask when the train to Warszawa leaves?
Kasjerka spojrzała panu prosto w oczy po czym niezwykle poważnie rzekła:
[k] Pociąg do Warszawy odjeżdża o 11:02.
Patrzę na to i nie wierzę... Przyglądam się panu i nie widzę na jego twarzy zdumienia, także domyślam się, że musi być świadkiem takiej ignorancji językowej nie pierwszy raz.. Za owym panem stał jakiś chłopak, równie zszokowany absurdem sytuacji przetłumaczył facetowi o której ten pociąg właściwie odjedzie.
[p] Ok, so I would like to buy a ticket to Warszawa.
[k] Pierwsza czy druga klasa? Pierwsza czy druga? NO JAKA KLASA??
Tu już zobaczyłam na twarzy pana zdziwienie, pewnie nikt go wcześniej o coś takiego nie pytał. Mogę się jedynie domyślać, że może nasze polskie słowo "klasa" skojarzyło mu się z angielskim "class", faktem natomiast jest, że pan dość niepewnie odpowiedział :
[p] Pierwsza please.
Kasjerka zabrała się za wydrukowanie biletu, kiedy już trzymała go w ręce otworzyła usta i szeroko i bardzo wyraźnie, aczkolwiek nadal po polsku powiedziała :
[k] Wagon 3 numer siedzenia 67.
I podała klientowi bilet.

Co jest najlepsze pani wcale nie wyglądała na zażenowaną faktem, że tak naprawdę nie była w stanie obsłużyć tamtego faceta. Nie wiem, może liczyła, że nasza polska mowa jest tak powszechna w świecie, że angielski jest jej do szczęścia, ani tym bardziej do pracy niepotrzebny??

Ja natomiast jestem ciekawa czy pan znalazł swoje miejsce, pewnie nie.

Kiedyś spotkałam na dworcu, tym samym, grupę Szwedów którzy powiedzieli mi, że są w Polsce czwarty dzień a ja jestem pierwszą osobą jaką spotkali która umie mówić po angielsku.

Aż strach się bać co będzie za rok, kiedy przyjadą wszyscy kibice na mecze Euro...

dworzec PKP Kalisz

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 157 (227)
zarchiwizowany

#19469

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kiedy byłam w podstawówce i gimnazjum "leczyłam się" u jednej pani doktor. Owa kobieta prawie nigdy nie potrafiła postawić słusznej diagnozy, a jak już jej się to udało to zazwyczaj leki były nie takie. Raz na zapalenie ucha kazała mi brać tabletki przeciwbólowe, i ewentualnie przyjść za kilka dni jak nie pomoże. Jak się domyślacie nie pomogło, a ja przyjść do niej nie mogłam bo przez 6 dni miałam gorączkę wahającą się między 38 a 39 stopni. Innym razem przyszłam całkowicie już zdrowa na kontrolę po zapaleniu gardła, po czym pani doktor zawyrokowała, że jestem jeszcze bardziej chora niż byłam i mam przez dwa tygodnie leżeć w łóżku. Kiedyś wybiłam palca na WFie, że się przekrzywił i chciałam skierowanie do chirurga to się dowiedziałam, że symuluję i nic mi nie jest. Historii takich było wiele, ale najbardziej mnie bawi ta :

Katar, kaszel, ból gardła, osłabienie, gorączka, może nie ogromna, ale zawsze, toteż wyrok rodzicielski brzmiał : idziemy do lekarza! Pani doktor mnie osłuchała, pooglądała po czym zawyrokowała, że nic mi nie jest i po co ja przychodzę i głowę zawracam skoro na korytarzu jest masa innych, bardziej ode mnie chorych pacjentów. Młoda byłam i głupia, toteż sobie pomyślałam, że może baba ma rację, może tam ludzie na coś umierają a ja z głupim przeziębieniem przychodzę... Podkuliłam ogon pod siebie i wróciłam do domu.

Minęło kilka dni, a ja wcale nie czułam się lepiej. Kaszel totalnie mnie wykańczał, jak tylko się położyłam to momentalnie zaczynałam kaszleć, miałam wrażenie, że zaraz płuca wypluję. Poszłam więc do lekarki raz jeszcze, tym razem z rodzicielką.

Znowu miała miejsce procedura badania i nagle baba wyrokuje : przewlekłe zapalenie oskrzeli.

A, że byłam z tej raczej pyskatej młodzieży mówię:
-Tak? To dziwne, bo cztery dni temu byłam u pani i twierdziła pani, że jestem zdrowa.
Pani popatrzyła mnie z uwagą, pomyślała, pomyślała po czym z powagą rzecze:
- Bo dzisiaj to ty naprawdę jesteś chora. A wtedy nie byłaś.

Roześmiałam się wtedy w głos, bo logika pani mnie powaliła :)

Wyczekałam do 18 roku życia i zmieniłam lekarkę, na Bogu dzięki, już zdecydowanie ogarniętą.

Wspomnienie tamtej do dzisiaj bardzo mnie bawi, chociaż jednocześnie zastanawiam się ilu osobom pani zaszkodziła...

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 62 (124)
zarchiwizowany

#19269

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Poczta Polska mnie zaskakuje :)

Zamówiłam podkład na allegro - sposób dostarczenia - list polecony.

Podkład to mała rzecz, także naiwnie myślałam, że listonosz mi go przyniesie, tym bardziej, że żeby dojść do mojego bloku z poczty wystarczy pokonać 50m i przejść przez jezdnię.

Siedzę sobie właśnie, dzwoni domofon.

I teraz najlepsze.

Wpuściłam pana do klatki, pan wrzucił mi awizo do skrzynki po czym odszedł :)

Idę zaraz na pocztę się spytać czy wierzą w siły nadprzyrodzone, bo skoro mnie nie ma to kto go wpuścił do klatki..? :D

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 143 (179)
zarchiwizowany

#18908

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dość późno nauczyłam się jeździć na rowerze, dlatego swój pierwszy pojazd tego typu dostałam jak miałam 12lat. Rower był przedmiotem na którym bardzo mi zależało i chyba fakt, że tak bardzo na niego czekałam "źle" na niego podziałał.

Były to jeszcze czasy, kiedy ludzie większość rzeczy kupowali na giełdzie, bazarze itd. Mój dziadek, który był osobą kupującą mi wymarzony prezent nie dał sobie przemówić do rozumu, że może by w sklepie, zaparł się na bazar. A, że doskonale wiedział, że ani babci, ani mnie jego pomysł nie leży pewnej niedzieli wyszedł na rzekomy spacer,a wrócił z rowerem.

Rower niestety działał średnio. Usterek było kilka, ale najpoważniejszą było to, że w ogóle nie dział hamulec. Postanowiliśmy więc oddać go do naprawy, a w okolicach domu mojego taty, gdzie zazwyczaj jeździłam znajdował się sklep/serwis rowerowy. Poszłam tam więc z babcią i tatą.

Facet, właściciel sklepo-serwisu długo rower oglądał. Znalazł masę usterek (w sumie chociaż tyle dobrze, że się ich dopatrzył, a nie twierdził, że wszystko przecież sprawne) i zaczął biadolić nad tym,że to zepsute, to nie dokręcone to takie srakie i owakie. Ewidentnie grał pozę w stylu "pokażę im że wszystko zepsute a potem jak naprawię, to będą tak wdzięczni, że zapłacą więcej".

Co ma kluczowe znaczenie dla historii w trakcie tej diagnostyki pojazdu mój rodziciel zorientował się, że rower, mimo iż kupiony na bazarze, pochodzi z firmy pana z którym toczyła się rozmowa.

[f]acet po skończeniu swojej mowy z mocą dorzucił:
[f] Ja nie wiem! No proszę państwa, ja naprawdę nie wiem! Co za debil mógł taki rower sprzedać?!
W tym momencie tata mówi :
-Cóż, tak się składa, że pan....

Mina kolesia była bezcenna. Chciałabym umieć to opisać, ale brakuje mi słów :P Jedyny ubogi opis jaki mogę przedstawić to stwierdzenie, że zrobił się bordowy w jednej sekundzie, oczy wyszły mu z orbit, zapowietrzył się, i nawet ja, chociaż gówniara domyślałam się, że grozi mi coś w rodzaju ataku serca. Ojciec postanowił go jakoś "uspokoić" więc mówi :
-Ale niech się pan nie martwi, pan naprawi te wszystkie usterki w promocyjnej cenie i będziemy kwita.

Niestety już po naprawie się okazało, że serwis pana był takiej samej jakości - hamulce w moim góralu już nigdy nie były sprawne :P

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 99 (119)
zarchiwizowany

#17773

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Może to nie wydaje się piekielne, ale mnie naprawdę "zabijają" telefony tego typu. Pomijając to, że ciągle dzwonią z banku próbując wcisnąć mi jakąś super korzystną opcję za jedyne 15zł miesięcznie, że raz odebrałam telefon, gdzie pani chciała mnie namówić na zakup trzech par cudownych fig za jedyne 12.99 + przesyłka (do tego była bardzo zdziwiona, że nie chcę fig, których nie można nawet nigdzie zobaczyć), to nachalność [P]ani z którą miałam wątpliwą ochotę rozmawiać przedwczoraj powaliła mnie na kolana.

Dwa dni temu, godzina 20, siedzę na piwie. Dzwoni jakiś obcy numer, pani pyta mnie czy mam chwilkę. Nie, nie mam. To ona zadzwoni jutro. A dobrze, niech dzwoni...

No i zadzwoniła.
[P] Dzień dobry nazywam się Najpiekielniejsza z Piekielnych, dzwonię z firmy takiej a siakiej (niestety nie zapamiętałam nazwy), czy mogę zająć chwilkę.
Odpowiadam dość ostrożnie:
- No dobrze...
[P] Chciałabym pani przedstawić jedyną w swoim rodzaju ofertę naszego wydawnictwa specjalnie dla pani! Jakim z następujących tematów jest pani zainteresowana : religia, zdrowe jedzenie czy może literatura dziecięca.
- Tak się składa, że żadnym - mówię, mając nadzieję, że dzięki temu rozmowa się zakończy, ale gdzie tam! :)
[P] No ale zdrowe żywienie? Na pewno się pani nim interesuje? Co pani w ogóle na ten temat myśli.
Tu przyznaję, pani mnie zażyła. Wątpiąc w to, że kobieta w ogóle wysłucha mojej odpowiedzi wydukałam coś w stylu, że to ważne, ale nie każdy sobie zdaje z tego sprawę.
[P] No właśnie! I ja mam dla pani świetną ofertę, przepisy o zdrowym żywieniu, informacje o zdrowych produktach i - coś tam jeszcze, nie zapamiętałam wszystkiego, ale taki był sens.
Tak więc rozumiem, że jest pani zainteresowana tą ofertą?
- No wie Pani, nie bardzo... Bo po pierwsze mówiłam na początku rozmowy, że jakoś żaden z podanych przez panią tematów mnie nie bardzo interesuje, a po drugie nawet nie znam kosztów pani oferty.

Tutaj podaruję Wam kochani całą resztę naszego dialogu, bo byłby strasznie długi, bo rozmowa trwała około 10 minut. Przez ten czas rzeczona pani usilnie chciała mi wcisnąć jakąś kolekcję o tym zdrowym żywieniu taką do kolekcjonowania, w sensie, że najpierw wysyłają segregatory, potem co jakiś czas "wkłady".

Przez 10 minut próbowałam owej pani wytłumaczyć, że w ogóle nie interesuje mnie coś takiego.

Lecz ona ciągle mi to wciskała, a kiedy już zrozumiała, że nic z tego zaczęła mnie namawiać na "darmową" paczuszkę powitalną za jedyne 14,99 w której otrzymam segregator, 36 kart i zestaw toreb podróżnych. Jak można się domyślić nie dopuszczała do siebie mojego głosu, kiedy chciałam jej powiedzieć, że nie chcę żadnej "darmowej" paczuszki, skoro z góry wiem, że nie chcę potem ciągnąc tej serii. Ile w ogóle taka jedna kolejna przesyłka z tymi jakże wartościowymi przepisami miałaby kosztować i ile w ogóle przesyłek by było pani nie raczyła powiedzieć.

W końcu żeby skończyć tą udrękę powiedziałam pierwsze co mi wpadło do głowy : że nie stać mnie na opłacenie "darmowej" paczuszki powitalnej, także tym samym nie będę miała za co opłacić każdej kolejnej przesyłki.

Myślałam, że zagolopowana w swych zachęceniach pani powie, że nie ma problemu i ona w takim razie będzie płacić za mnie, ale niestety :)

I tu pojawia się moje pytanie : skąd ci wszyscy konsultanci mają mój numer telefonu, i jak sobie do jasnej cholery z nimi radzić? :D Bo jakoś nie mogłam się przemóc, żeby odłożyć słuchawkę...

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 38 (142)
zarchiwizowany

#17378

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przeglądałam sobie właśnie poczekalnię i dostrzegłam dwie historie dotyczące nauczenia w szkole, także postanowiłam dodać i swoją.

Będzie długo, ale ci z Was, którzy już tutaj czytali coś mojego chyba zdążyli zapowiedzieć, że nie umiem krótko :P Bardzo za to przepraszam, ale w realu za dużo gadam, a tu.. no cóż, tu za dużo piszę ;)

Rok temu musiałam odbyć miesięczne praktyki w szkole podstawowej. Nie będę ukrywała, że ta idea mnie nie zachwycała - uwielbiam uczyć, ale młodzież licealną, dorosłych ; dzieci zniechęcają mnie tym, że mało które dzieci zachowują się jak dzieci, zresztą pewnie wiecie o czym mówię :)

Szkoła mnie oczywiście nie "rozczarowała". Na porządku dziennym było widywanie młodocianych z fajeczkami za szkołą, słuchanie jak na przerwach wyzywają się wyrażeniami uważanymi powszechnie za wulgarne, zwracanie się do nauczycieli jak do kolegi (jeden chłopak z 5 klasy nie omieszkał powiedzieć mojemu opiekunowi praktyk, że pier*oli jego lekcję, ale to chłopak z ADHD i nerwicą, także powiedzmy, że mniej mnie to zszokowało niż gdyby zrobiło to zdrowe dziecko).

Myślałam sobie jednak, teraz przyznaję, że bardzo naiwnie, że skoro między mną a uczniami podstawówki istnieje wielka różnica wieku (ja wówczas lat 22, oni maksymalnie 12) będą okazywać mi minimum szacunku.

Myliłam się :)

Hospitowałam, tj. obserwowałam lekcję w czwartej klasie. Kiedy zabrzmiał dzwonek na przerwę ruszyłam za tłumem dzieciaków do wyjścia. Tuż przede mną szło dwóch chłopców, jeden wyglądał jak cherubinek z obrazka świętego : łagodna buźka, duże oczka, piękne loki na głowie. Jakie więc było moje zdziwienie, kiedy owy [ch]łopak powiedział do swojego kolegi:
[Ch] I mówię ci stary, ale żeśmy się oj.ebali na słońcu?

Przyznaję, że zwątpiłam, bo pierwszy raz usłyszałam takie słowo :P Nie da się jednak zaprzeczyć, że jest ono wulgarne.
Odruchowo więc "ryknęłam" dzieciakowi nad głową :
- Coś tym powiedział??

Nie jestem pewna czego oczekiwałam, być może tego, że chłopak się zawstydzi, powie, że nic, że przeprosi, no nie wiem, czegokolwiek co będzie świadczyło o tym, że zdaje sobie sprawę, że wypowiedział się tak, jak 10 letnie dziecko wypowiadać się nie powinno.

Otóż nie.

Dzieciak odwrócił się, podniósł wysoko głowę, co umożliwiło mu spojrzenie mi prosto w oczy (trochę go to wysiłku kosztowało bo nie należał do wysokich, a ja z kolei mam 1,7m wzrostu, nie bardzo dużo, ale też nie malutko) po czym bardzo głośno, wyraźnie i poważnie powiedział :
[Ch] Powiedziałem, żeśmy się oj.ebali na słońcu.
Po czym jak gdyby nigdy nic odwrócił się na pięcie i wyszedł z klasy.

Potrzebowałam długiej przerwy, żeby się z tego otrząsnąć :P

podstawówka

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 75 (191)
zarchiwizowany

#17087

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Może nie bardzo piekielne, ale mnie w sumie rozbawiło :)

Zapewne każdy z was przynajmniej kilkanaście razy w swoim życiu w trakcie robienia zakupów w supermarkecie natknął się na batonik rzucony pomiędzy podpaski albo taśmę klejącą gdzieś między kawą, ale cóż, powszechnie wiadomo, że nasz polski naród bywa leniwy, i jak się nagle rozmyśli z dokonania jakiegoś zakupu to odkłada produkt byle gdzie, nie racząc wrócić się tam, skąd go wziął.

Ostatnio jednak w Kauflandzie będąc zdziwiła mnie pomysłowość ludzi.

Idę na dział z zupkami w proszku itd. w celu zakupienia Pomysłu Winiary na kurczaka w przyprawach z czosnkiem czy jak to się tam nazywa, jest to ta opcja w woreczkiem do beztłuszczowego pieczenia mięska w piekarniku. Szukam ostro, bo widzę tylko smak miodowy, nagle patrzę jest, ostatnia torebka z czosnkiem! Chwytam ją pełna radości, mam ją już w ręku a nagle widzę, że tam sama przyprawa, a woreczek ktoś sobie urwał o.O (dla niezorientowanych : torebka tego specyfiku jest jedna, ale jakby podzielona na dwie części, na dole jest przyprawa, na górze woreczek)

Następnie kieruję się na dział z napojami po wodę mineralną. Zapatrzona gdzieś w dal wyciągam butelkę wody z napoczętej zgrzewki, jakaś za lekka mi się ta woda wydaje więc zerkam, i nagle znowu mega zdziwienie bo oto kochani trzymam w ręce puściutką butelkę po wodzie..

A więc okazuje się, że słowo kradzież nabiera zupełnie nowego sensu :) Bo po co wynosić produkt z kodem kreskowym który będzie piszczał jak można sobie urwać tylko woreczek a mięso przyprawić po swojemu. I po co kraść wodę za 2zł jak można ją całą wypić (swoją drogą chciałabym to zobaczyć, jedna osoba całą tą wodę? Co jest najlepsze wody są koło stoiska z wędlinami i serem, ciekawe jak ktoś pił, że nikt nie widział) i jeszcze bezczelnie odłożyć pustą butelkę do zgrzewki.

Ah, ten nasz pomysłowy naród..

Kaufland

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 120 (178)
zarchiwizowany

#16832

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia Tiofrean http://piekielni.pl/16713#comments przypomniała mi podobną.. a nawet dwie.

1)1 stycznia, parę kilka lat temu, miałam wtedy 17,18 lat. Wracałam do domu z Sylwestra, było jakoś po 5, mogłam co prawda nocować u koleżanki, ale obiecałam w domu, że wrócę pierwszym autobusem.
Stoję więc na przystanku i czekam. Ulice dookoła puste. Co ważne, przystanek ktoś wcześniej nieco zdemolował, kosze na śmieci przewrócone, wybita szyba. Co również ważne, byłam ubrana w spódniczkę (krótką, ale bez przesady, taką przed kolana), długie kozaki na obcasie (ale też nie jakimś mega), długą kurtkę, szalik i czapkę.

Akcja właściwa.

Stoję, czekam, pod przystanek podjeżdża radiowóz. Wysiada dwóch panów. Jeden z nich [P] pyta o to, czy może byłam świadkiem tego co się stało z przystankiem, odpowiadam, że nie, że jestem tu od jakichś 5minut i zastałam już to wszystko co tutaj widać. Panowie więc już mają się zawinąć i odjechać, jednak pan policjant przystanął i mówi:
[P] A pani to z pracy wraca czy z imprezy?
Zdziwiona pytaniem nie wygłosiłam uwagi, że w Sylwestrową noc to raczej mało kto pracuje, i automatycznie odpowiedziałam:
[Ja] Z imprezy..
[P? Taak? Bo wygląda pani, jakby pani z pracy wracała.
Tutaj obaj panowie uśmiechnęli się obleśnie i odjechali.

I tak cóż, wracając sobie z Sylwestra w spódniczce i kozakach zostałam wzięta za panią lekkich obyczajów.

2) Już na studiach. Koleżankę rzucił chłopak, potrzebowała damskiej rozmowy przy piwie. Byłam trochę chora, nieziemsko bolało mnie gardło, ale cóż, pobiegłam koleżankę pocieszać. Z racji tego, że była jakaś połowa września pod wieczór robiło się już chłodno, przyodziałam się w adidasy, dżinsy, biały żakiet z wysoką stójką a do tego szyję opatuliłam szczelnie apaszką. Zdawać by się mogło, że to nic prowokacyjnego. Po spotkaniu z koleżanką okazało się, że ubrana jest ona bardzo podobnie, jedynie kolorystkę ubioru miałyśmy trochę inną.

Z racji mojej choroby zdecydowałam się spożyć coś w rodzaju jednego grzanego piwa, jednak koleżanka[Kol] ze względów rozpaczy wlała w siebie nieco więcej napojów wyskokowych. Około drugiej czy trzeciej w nocy udało mi się przekonać ją, że już czas do domu i wylądowałyśmy na przystanku autobusu nocnego. Nie usiadłyśmy jednak na tej przystankowej ławeczce(była zajęta przez innych wracających zapewne z imprez ludzi), a tuż obok, na murku. Siedzimy więc i siedzimy, nagle tuż koło nas staje samochód i jego kierowca[K] otwiera szybę od naszej strony. Naiwnie pomyślałam, że może facet chce zapytać o drogę...
[K] Świadczycie usługi seksualne? - pyta facet dość donośnym głosem.
Myślę sobie, że pijana nie jestem, ale kto wie, może się przesłyszałam?
[Ja] Słucham??
[K] No pytam czy świadczycie usługi seksualne?
I tu słyszę już, że facet mówi całkowicie poważnie. Już miałam powiedzieć mu coś, co by posłało do diabła, ale wtedy postanowiła do rozmowy wtrącić się nieco nietrzeźwa kumpela.
[Kol] Nie stać cię!!! - krzyknęła gromko.
Na chwilę zapanowała cisza, facet pewnie kalkulował.
[K] Stać - oznajmił - to ile chcecie?
[Kol] Wycieczkę do Noweeego Jooooorku!!
[K] Żartujesz?
[Kol] Wycieczkę do Noweeegoo Jooorku!!
Tutaj zauważyłam, że facet był wyraźnie skonsternowany, bo widocznie wziął to co mówiła kumpela na poważnie. Spojrzał więc na mnie, i niepewnie spytał:
[K] To świadczycie te usługi czy nie??
[Ja] Nie, nie świadczymy - powiedziałam wolno i bardzo wyraźnie.
[K] Nie to nie, kur*wa! - rzucił facet i odjechał.

A ja do dziś nie wiem o co chodziło? Może pierwszy raz chciał skorzystać z tego rodzaju usług i nie wiedział, że te panie to raczej nie w dżinsach poowijane szalami i nie na przystankach nocnych? ;]

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 92 (164)
zarchiwizowany

#16282

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W rodzinnym mieście, tuż koło bloku mam sklep zwany przez okolicznych mieszkańców "chemią". Wiadomo, jakieś proszki do prania, płyny do płukania, odplamiacze, ale także kosmetyki : farby do włosów, lakiery do paznokci, pomadki, kremy. Kilka lat temu, kiedy pozamykano u nas niemal wszystkie kioski Ruchu w sklepie można było też nabyć bilety autobusowe. Ludzie więc do dziś tłumnie po te bilety do owej chemii chodzą, jednak rzadko kiedy kupują coś poza nimi, co jest dość logiczne, ponieważ po drugiej stronie ulicy jest Kaufland, w którym te wszystkie proszki czy płyny można kupić o wiele, wiele taniej.
Wychodzi więc na to, że utarg właścicielki sklepu istnieje tylko dzięki tym biletom, co budzi jej frustrację - zajeżdża do klientów niemiłymi tekstami w stylu "No tak, teraz tylko po bilety się do mnie przychodzi, jak tak można!". W związku z tym, a także z sytuacją którą opisałam tutaj w komentarzu pod jedną z opublikowanych tu historii, staram się omijać sklep pani szerokim łukiem, i kupować te nieszczęsne bilety drożej u kierowcy, niż musieć mieć do czynienia z kobietą.

Do rzeczy.

Jestem na wakacjach w domu od 1,5 miesiąca, i tydzień temu, pierwszy raz w trakcie całego pobytu udałam się do chemii, ponieważ babcia poprosiła mnie o przyniesienie jakichś tam saszetek z substancją do utwardzania firan. Co ważne, nie miałam pojęcia jak taka saszetka wygląda, mimowolnie wizualizowałam ją sobie jako prostokątną, bo to chyba najczęściej spotykany kształt w takim przypadku.

Akcja właściwa.
[Ja] Dzień dobry, poproszę 5 saszetek ze środkiem do utwardzania firan.
[Ekspedientka] Trójkątnych?
[J] Możliwe, że trójkątnych...
opowiadam, ponieważ, jak pisałam, nie wiedziałam czy substancja jest w saszetce prostokątnej czy może w kształcie gwiazdek, cholera dzisiaj wie na jaki pomysł wpadną producenci.
Po moich słowach zapadła cisza na 2sekundy, pani pewnie przez ten czas myślała jakby mi tu dosrać, i nagle słyszę:
[E, ociekając ironią] Cóż, ja wiem, że pani jest humanistką, ale kształty figur geometrycznych to powinna pani umieć rozróżniać.
Na mojej twarzy kompletnego zdziwienia, myślę sobie WTF?!
[E] Bo to w podstawówce uczyli jakie są figury geometryczne, ale widać Pani tej wiedzy nie zdobyła.
Po czym jak gdyby nigdy nic wróciła do służbowego uśmiechu, położyła na ladzie 5 trójkątnych saszetek po czym rzecze
[E] To są te, co babcia zawsze bierze, 5zł się należy.

Bez słowa położyłam na ladzie pieniądze, wzięłam te nieszczęsne saszetki i dopiero po wyjściu ze sklepu dotarło do mnie, że właśnie okazało się, że jestem ćwierć inteligentna, i w ogóle nie wiadomo co na studiach robię, skoro podstawówki nie powinnam w ogóle kończyć. I wszystko tylko dlatego, że pani jest sfrustrowana brakiem ruchu w sklepie, a ja nie wiedziałam, że proszek do usztywniania firan jest pakowany nie w prostokątne, lecz trójkątne saszetki... ;))

Kalisz, ul.Podmiejska

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 52 (160)