Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

niepodam

Zamieszcza historie od: 19 września 2018 - 8:51
Ostatnio: 23 kwietnia 2024 - 9:49
  • Historii na głównej: 49 z 50
  • Punktów za historie: 5578
  • Komentarzy: 354
  • Punktów za komentarze: 1875
 

#87630

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dla tej historii ważne jest choć pobieżne poznanie bohaterów.

Mój były [S]zef. Maniak procedur, procesów i norm. W firmie są procedury na niemalże każdą czynność, które każdy pracownik musiał podpisać, każda kończyła się pogróżkami o konsekwencjach w wypadku niestosowania się.

Mój [K]olega, odpowiedzialny między innymi za sprzęt firmowy. W momencie, gdy dzieje się historia - na okresie wypowiedzenia.

[M]anager, który zraził do siebie cały zespół w ciągu dwóch tygodni od zatrudnienia. Był to najbardziej nielubiany człowiek w historii firmy.

Kolega postanowił na okresie wypowiedzenia zastosować strajk włoski stosując się w 100% do podpisanych przez siebie procedur. Los chciał, że Managerowi w tym czasie zepsuł się laptop.
Laptop został wysłany do serwisu. No ale serwis ma na naprawę 2 tygodnie, w tym czasie trzeba by zorganizować coś, na czym Manager mógłby pracować... I tak zrodziła się sytuacja, gdzie przychodzi szef do kolegi:

[S]: Daj [M] laptopa zastępczego.
[K]: Ale skąd mam go wziąć?
[S]: No z magazynu, jakiegoś starego...
[K]: Musiałbym przejść z nim procedurę X. Ale do tego muszę mu zabrać ze stanu stary, a że nie mam go fizycznie bo poszedł do serwisu to punkt Z tej procedury mi tego zabrania.
[S]: A to może na prywatnym laptopie mu skonfigurujesz dostępy...
[K]: Nie, bo jest to sprzeczne z procedurą Y.

Takich podejść z różnymi pomysłami szefu robił kilka przez parę dni, a kolega na każdy znajdował stosowną procedurę (napisaną przez szefa) zabraniającą mu wdrożenia danego pomysłu w życie. Liczył, że szef w końcu nie wytrzyma i każe pie* procedury i dać managerowi tego laptopa.
Nie doczekał się.
Szef wysłał managera na dwutygodniowy urlop.

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 153 (159)

#87606

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przypomniało mi się po przeczytaniu historii https://piekielni.pl/87598 .

Historia sprzed paru lat. Kolega zgubił tablicę rejestracyjną. Trudno, trzeba pójść wyrobić nową.

Pierwszego dnia wybrał się do urzędu około godziny 10. Ludzie w kolejce go wyśmiali, urząd czynny od 7, numerki kończą się około 7:30.

Drugiego dnia - punkt 7 dotarł do urzędu. Kolejka taka, że na numerek się nie załapał. Wyszło, że mieszka w zagłębiu komisów samochodowych i ta kolejka to handlarze chcący porejestrować to, co akurat przytargali zza zachodniej granicy.

Dzień trzeci - koczowanie pod urzędem od 6 rano. Dorwał numerek. Stoi w kolejce. Po dłuższej chwili wzdłuż kolejki idzie pani urzędniczka pytająca, kto z czym i odsiewająca tych bez kompletu papierów.
- Dzień dobry, zgubiłem tablicę...
- A to pan nie potrzebuje numerka. Takie sprawy poza kolejnością.

Informacja o sprawach poza kolejnością wywieszona pod samymi drzwiami, z dala od automatu biletowego...

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 146 (178)

#87516

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mojej mamie zepsuła się pralka. Przepracowała 20 lat, miała pełne prawo. Naprawa nieopłacalna.

Dostałem więc zadanie bojowe - zrobić rozeznanie, co kupić.
Połaziłem więc po okolicznych elektromarketach, zanotowałem kilka najlepiej prezentujących się modeli w założonym budżecie. Następnie zadzwoniłem do mamy, podzieliłem się wnioskami i zaproponowałem - niech się przejdzie do najbliższego elektromarketu, porównamy wnioski.

Wnioski mieliśmy zbieżne, zamówiłem więc pralkę przez Internet (100zł taniej niż stacjonarnie w tej samej sieciówce, piechotą nie chodzi) z pełnym (płatnym dodatkowo) pakietem montażowo - dostawczym - czyli wniesienie, demontaż starej, montaż nowej, zabranie starej. Wybrałem dzień dostawy, czekamy.

W dniu dostawy zadzwoniłem po południu do matki spytać, jak pralka. No i się nasłuchałem...

Przyjechało dwóch łebków, wnieśli pralkę. Po czym tekst: "My tej starej nie zabierzemy, ona nie jest odłączona, w niej na pewno jest woda". No sorry, płatna usługa obejmuje odłączenie starego sprzętu, a ewentualna woda to ich problem.

"Śrubokręta nie mamy, ma pani śrubokręt?". Mama pyta, jaki - krzyżakowy czy płaski. Po czym wychodzi, że nie śrubokręt tylko klucz płaski 13mm.

"Ojezu, jaka ta stara pralka ciężka, my tego nie zabierzemy" - mama zdusiła odpowiedź, że trzeba się było uczyć, to by pralek nie musieli nosić. Fakt, akurat ten model jest wyjątkowo ciężki, sam ją 20 lat temu pomagałem targać na drugie piętro, pamiętam do dziś. No ale sorry, usługa obejmuje zniesienie bez limitu wagi.

Monterzy zabrali się ze starą pralką i poszli. Mama odkręciła zawór wody - leje się. Nie dokręcony wąż do pralki, majstry nie raczyli sprawdzić. Dokręciła sama.

Dziś okazało się, że po praniu cieknie dalej, wezwała hydraulika. Wyszło, że uszczelka, którą panowie zastosowali pod wąż była, cytuję, "nie wiem od czego, ale na pewno nie od pralki". Hydraulik kazał się cieszyć, że fachmani ze sklepu nie montowali kuchenki gazowej, bo by mogło być mniej wesoło.

Neonet

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 165 (175)

#87385

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przypomniało mi się na kanwie historii o firmach ochroniarskich.

Ładnych parę lat temu pracowałem w firmie, która miała siedzibę w budynku klienta - zajmowaliśmy sporą część ostatniego piętra. W godzinach pracy za ochronę robiła na zmianę trójka emerytów, drzwi wejściowe otwierało się kartą. O ile rano cała trójka ochroniarzy była w miarę przytomna, to przy wychodzeniu z pracy "do widzenia" było na ogół wypowiadane mniej lub bardziej bełkotliwie, a stanięcie blisko biurka ochrony dostarczało niejednokrotnie niezapomnianych wrażeń węchowych.

Inna sprawa była po oficjalnych godzinach pracy - budynek był zamykany na klucz, a na parterze aktywowany był alarm. Kod do alarmu był znany większości pracowników.

Któregoś razu kolega miał dyżur nocny weekendowy - średnio raz na kwartał mieliśmy takie weekendowe nasiadówki, gdzie 24h/dobę ktoś musiał być w biurze pod telefonem. Przyszedł o godzinie bodajże 19, otworzył drzwi, wstukał kod do alarmu - niepoprawny. Drugi raz - niepoprawny. Trzeci - to samo. Zadzwonił do kierownika, usłyszał, że ma iść na górę, jak przyjedzie ochrona to się wylegitymować i w razie kłopotów dać znać.

Tak też zrobił, alarm się włączył, kolega poszedł na nasze piętro. Alarm przestał wyć po chwili, czujki były tylko w holu na parterze. Zapalił światło, siadł przy oknie i czeka.

Po jakichś 15-20 minutach podjechał samochód ochrony, ochroniarz poświecił latarką na drzwi, szarpnął za klamkę, że otwarte nie są, wsiadł w samochód i pojechał w siną dal ignorując świecące się na ostatnim piętrze światło.

W ten weekend alarm wył jeszcze kilka razy, bo i ludzie mający dyżur się zmieniali. Interwencja ochrony była albo żadna, albo taka jak przy pierwszym razie.

Później wyszło, że zmienił się kod do alarmu i nikt nowego nie przekazał nam. Żadne wieści o jakichkolwiek konsekwencjach w stosunku do firmy ochroniarskiej do nas nie dotarły.

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 144 (156)

#87232

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dla nie znających sposobu zakupu biletów komunikacji miejskiej we Wrocławiu - wstęp jak to działa: kilka lat temu wymieniono biletomaty w autobusach / tramwajach na takie zintegrowane z kasownikiem. Płaci się zbliżeniowo kartą. Automat taki nie drukuje żadnego papierowego biletu, a kontrola polega na przyłożeniu karty do czytnika u kontrolera.

Tyle teorii, gdyby to w praktyce działało nie byłoby tego wpisu.

Żona jechała tramwajem 28 sierpnia. Kupiła bilet w tramwaju, kasownik wyświetlił zielonego "ptaszka" i życzył miłej podróży. W trakcie podróży - kontrola. Podaje na pewniaka kartę a tu brak biletu. Kontrolerka wzrusza ramionami, mówi że tak się zdarza, ona mandat wypisać musi, trzeba się odwoływać. Radzi, żeby najlepiej kupować bilety na przystankach, bo z tymi w tramwajach różnie bywa.

No więc skoro reklamacja, to zdałoby się potwierdzenie transakcji z banku. Transakcji na stronie banku brak. Uspokajam, że pewnie transakcja offline, pojawi się za parę dni.

W międzyczasie opłacamy mandat, bo za opłacenie w ciągu 7 dni jest zniżka - wolimy się przepychać z MPK o 100zł z hakiem niż o 150zł z hakiem.

Blokada w systemie bankowym pojawia się 6 września. Ponad tydzień później.

No ale z blokady nie da się pobrać potwierdzenia. Czekamy aż się zaksięguje.

Blokada znika 14 września. Transakcja się nie pojawia. Screenshota, że była nie zrobiliśmy.

Bez większej nadziei (w końcu transakcja wyparowała jak sen złoty, nie mamy dowodów) stwierdzamy, że trzeba reklamację złożyć. Wyjątkowo z powodu koronawirusa można to zrobić mailem, inaczej trzeba jechać przez pół miasta do biura MPK.

30 września kumulacja wydarzeń: pojawia się zaginiona transakcja... z datą 6 września. A MPK przysyła odpowiedź, że w celu potwierdzenia naszej wersji wydarzeń należy się udać do biura obsługi biletomatów, podać numer karty, którą było płacone - oni wydrukują historię z tej karty z tego dnia. Następnie trzeba to dostarczyć do biura MPK - w drodze wyjątku można mailem, bo koronawirus.

Wczoraj żona udała się do wspomnianego biura. Zaświadczenie bez problemu uzyskała. Wysłała skan mailem do MPK i czekamy.

Nie wiem, kto tu zawinił. W pierwszej kolejności podejrzewam firmę odpowiedzialną za obsługę biletomatów, w ostatniej bank - przy następnym przejeździe żona postanowiła zrobić eksperyment i zapłacić za bilet kartą innego banku, efekt jak wyżej, tylko zamiast kontroli był opiernicz ode mnie. W każdym razie wniosek jest taki, że system działa słabo i można być gapowiczem płacąc za bilet. Drugi wniosek jest taki, że COVID ma swoje pozytywy - można niektóre rzeczy załatwić mailem.

Tyle dobrze, że kwota 100zł nie spędza nam snu z powiek i nie rujnuje domowego budżetu. Gorzej jak trafi na niezamożnego turystę z drugiego końca Polski.

MPK Wrocław

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 93 (93)

#87128

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Żebyście nie myśleli, że przy COVIDzie tylko polska służba zdrowia wywala się na pysk - rzecz dzieje się w Londynie.

Znajomy kupił sobie na ebayu magiczny przyrząd do czyszczenia uszu. Magiczny przyrząd działał tak super, że woskowinę wepchnął głębiej czopując ucho dokumentnie. Po opierdzielu od żony i córki znajomy wyrzucił przyrząd do śmieci, a potem zadzwonił do przychodni w celu umówienia wizyty na odetkanie ucha. O dziwo wizyta umówiona na następny dzień na 8 rano.

Punkt ósma stawił się w przychodni. Rejestratorka wysłała go pod gabinet zabiegowy i kazała czekać.

O godzinie 10 rejestratorka przyszła i przeprosiła, że pielęgniarki jeszcze nie ma. Kazała czekać dalej.

O godzinie 12 okazało się, że pielęgniarki jednak dzisiaj nie będzie. Lekarz daje jedynie konsultacje telefoniczne. Proszę iść prywatnie.

Prywatnie za ładnych kilka funtów zarówno lekarz i pielęgniarka (już inni i gdzie indziej) byli i ucho odetkali.

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 94 (96)

#87085

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dla historii ważne jest to, że moja żona została przy panieńskim nazwisku, a nazwiska mamy wizualnie podobne - zaczynające się od tej samej litery, podobnej długości i kończące się na ski/ska. Przyjmijmy, że ja jestem Iksiński a ona Igrekowska.

W nowej pracy żona dostała możliwość przystąpienia do grupowego ubezpieczenia na życie. Także ja dostałem taką możliwość jako współubezpieczony. Warunki - jak to przy ubezpieczeniu grupowym - lepsze, niż indywidualnie, decydujemy się. Wnioski wypełnione, zeskanowane, wysłane zarówno mailem jak i w formie papierowej, czekamy. Jako osoby uposażone podaliśmy siebie nawzajem.

Po jakichś 2 tygodniach przyszły pocztą papiery od ubezpieczenia, z potwierdzeniem i numerami polisy. Czytam - ja figuruję jako Igrekowski, na polisie żony upoważniony jest też Igrekowski. Sprawdzamy raz jeszcze wysłane papiery - no nie, jest jak byk Iksiński.

Żona zadzwoniła do kadr. Kadry przekierowały ją do ubezpieczyciela, oni tylko biorą przysłany papier, przystawiają pieczątkę, że taka osoba faktycznie w danej firmie pracuje i wysyłają dalej.

Pani na infolinii ubezpieczyciela najpierw zaczęła się tłumaczyć, że jest to, co we wniosku. No nie, wniosek mamy zeskanowany i jest co innego. Później inna gadka, że możemy przecież wysłać drugi wniosek - skończyło się na żądanie przysłania kuriera na koszt ubezpieczalni. W końcu jest, obietnica dosłania poprawionych papierów.

Kolejne 2 tygodnie, przychodzi... poprawiony certyfikat żony, mojego brak. Za to żony jest w 2 egzemplarzach.

Kolejny telefon na infolinię. Okazuje się, że moje nazwisko zostało poprawione w polisie żony, jako osoby uposażonej - na mojej nie.

Po kolejnych 2 tygodniach wyciągam ze skrzynki kopertę, robimy zakłady, czy tym razem ona nie będzie figurować jako Iksińska. Jest, w końcu poprawne dane.

Może to i pierdoła, pesele w końcu się zgadzają, ale czytając, jak ubezpieczyciele rękami i nogami bronią się przed wypłatami odszkodowania wolę dmuchać na zimne.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 162 (170)

#86838

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wiadukt nad torami, na wiadukcie po dwóch stronach chodniki, potem wydzielone z jezdni ścieżki rowerowe, następnie dwa niezbyt szerokie pasy do ruchu samochodowego rozdzielone podwójną ciągłą.

Którędy jedzie pani rowerzystka z prędkością 15km/h?
Środkiem pasa ruchu. Od ścieżki rowerowej z identyczną nawierzchnią oddziela ją przecież przeszkoda nie do pokonania, pas białej farby. Na klakson nie reaguje, wszak słuchawki w uszach to wyposażenie obowiązkowe.

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 126 (136)

#86825

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Poczta, kochana poczta...

W skrzynce znalazłem (szok i niedowierzanie!) awizo. Spojrzałem, że na mnie, wsadziłem w kieszeń i na drugi dzień podreptałem do oddziału pocztowego.
Kolejka na pół godziny stania, jedno okienko czynne a w nim ONA - mistrzyni powolnej obsługi klienta. Kusi mnie wrócić kiedy indziej, jak będzie kto inny - ale jak już jestem to postoję.
Po niecałej pół godzinie jestem pierwszy w kolejce, macam się po kieszeniach - awiza brak. Musiało gdzieś wylecieć. No ale mam dowód, mam adres, co za problem.
No i okazuje się, że jest problem, bo pani przesyłki ani na moje nazwisko ani na mój adres nie ma w systemie. A jak nie ma w systemie to znaczy, że nie ma. A jak nie ma to nie wyda.
Wkurzony idę do domu, patrzę - leży sobie na trawniku pod blokiem moje awizo. No to drepczę z powrotem.
Tym razem kolejka na jedyne 15 minut. Daję pani awizo.
"A, to trzeba było mówić że nierejestrowana" - oznajmia pani, po czym odwraca się i z szuflady za sobą wyciąga moją przesyłkę.

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 99 (107)

#86401

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Poczta w czasach zarazy...

Żona dostała awizo w piątek przed ogłoszeniem stanu zagrożenia. W poniedziałek więc pojechała na pocztę. Samochodem, żeby ograniczyć kontakt.

Poczta znajduje się w centrum handlowym. Kartka na drzwiach, że całość nieczynna do odwołania. Druga kartka, że poczta też. No cóż, odbierze się kiedy indziej, przesyłka spodziewana mało pilna, trudno.

Minęły 2 tygodnie, przy okazji zakupów w pobliskim markecie stwierdziła, że zobaczy, czy może poczta już jest czynna. Jest!

Ustawiła się więc w kolejce, odstała swoje. Przesyłka zwrócona do adresata, bo przecież minęły 2 tygodnie. Przez te 2 tygodnie ponoć czekała na poczcie na sąsiednim osiedlu. Trzeba było być wróżką i się domyślić, że akurat tam. Powtórnego awizo nie było.

No żesz poczta twoja mać.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 127 (147)