Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

tosemja

Zamieszcza historie od: 23 listopada 2012 - 13:47
Ostatnio: 7 czerwca 2016 - 15:45
  • Historii na głównej: 23 z 28
  • Punktów za historie: 15733
  • Komentarzy: 303
  • Punktów za komentarze: 1826
 

#56096

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mój brat 5 lat temu stał się szczęśliwym posiadaczem własnego m4. Mieszkanie kupił od poprzedniego lokatora i jego konkubiny. W takim wypadku przy zakupie należy zwrócić szczególną uwagę na to czy właściciel i wszystkie inne dusze się wymeldowały (ta czynność chyba nawet jest sprawdzana u notariusza).

Wszystko poszło gładko.... prawie... no bo o ile kontrola jest nad tym czy poprzedni właściciele zostali wymeldowani, tak żadnej kontroli nie ma czy poprzedni właściciele wymienili dowody osobiste.

Tak oto przedsiębiorczy były właściciel mieszkania i jego konkubina, od 5 lat zdążyli:

- podpisać kilka umów na dostarczanie tv i internetu, bez zamiaru zapłaty - rachunki i wezwania komornicze przychodzą na adres brata

- podpisać kilka umów znanych marek telefonii komórkowej (na najlepsze i najdroższe smartfony)

A teraz hit! Zostały zarejestrowane dwa samochody na "stary" adres, mandaty rzecz naturalna przychodzą do brata. Ale to jeszcze nic, dwa dni temu brat pod swoją klatką zastał komornika z asystą policji, który naturalnie przyszedł ściągać długi byłego właściciela mieszkania (mimo iż brat kilkakrotnie komornika informował o sytuacji)...

To ja się teraz pytam, co to będzie jak zmienią się przepisy dotyczące meldunku, które zakładają że każdy bez zgody i obecności właściciela mieszkania będzie mógł w urzędzie podać adres pod którym przebywa? Czy to oznacza, że któregoś dnia dowiem się, że u mnie mieszka 20 osób, z których 10 jest poszukiwanych przez policję, a drugie 10 przez komornika?

własne m4

Skomentuj (57) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 784 (860)
zarchiwizowany

#54161

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kto widział kampanię dotyczącą "puszczania" 6-cio latków do 1 klasy? Ja nawet oglądałam spotkanie premiera i minister edukacji z rodzicami, słyszałam wszelakie obietnice i zapewnienia: szkoła przystosowana do potrzeb maluszków, program dostosowany do wieku, zajęcia dodatkowe zapewniające rozwój itp. Ja presji i dumnym afiszom nie uległam i mój syn do 1 klasy poszedł w wieku 7 lat. Nie żałuję, a czemu? O to kilka argumentów:

- waga mojego syna 24kg, tornistra 4,5kg (3 ćwiczenia, elementarz, 2 książki z angielskiego, książka z religii, z braku miejsca w-f spakowany w worek i niesiony w łapce. Pozostałe książki i przybory "artystyczne" w szkole - żeby dziecko nie dźwigało

- miasto sfinansowało pierwszakom basen (nauka pływania i ćwiczenia korekcyjne). Dwie z czterech pierwszych klas z tej dogodności nie skorzystają ( w tym mój syn) bo plan zajęć jest tak ułożony iż uniemożliwia uczestnictwo dziecka w zajęciach. Ciekawi mnie kto układał plan zajęć i kto wiedział gdzie "posmarować".

- są też organizowane zajęcia korekcyjne na terenie szkoły. Dzieci kończą lekcje o 12.30 zajęcia są na 13.45, więc odbieram syna, zabieram go na spacer, chodzę przez godzinę (do domu nie opłaca się wracać), po czym odstawiam na zajęcia i siedzę 45min jak kołek pod salą gimnastyczną (2h wyjęte mam z życia o wymęczonym dziecku nie wspomnę)

- w ciągu pierwszego tygodnia nauki 4 prace domowe, każda po 3 str A4

- język angielski w pierwszej klasie - świetna rzecz, książka i ćwiczenia kosztowały mnie 75zł, ćwiczenia głównie pisemne, polecenia jak to bywa w normie też pisemne i w języku angielskim, nic dziwnego, prawda? Otóż założenia są takie iż pierwszaki będą się uczyć pisać i czytać ( PO POLSKU) w drugim semestrze. Czyli w języku angielskim pewnie sobie z pisownią poradzą

Trochę tego jeszcze jest i zapewne z biegiem czasu dojdą jakieś nowe wspaniałe przykłady realizacji nowego systemu edukacji najmłodszych. Ja wiem jedno, w wieku siedmiu lat mój syn jeszcze jakoś sobie z tym wszystkim radzi, natomiast obserwując młodsze dzieci z plecakami wypchanymi do granic możliwości, objuczonymi dwoma workami z butami i wf-em mam wątpliwości....A może przesadzam?

Sześciolatki do szkoły

Skomentuj (84) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 219 (383)
zarchiwizowany

#53890

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Każdy chyba słyszał słynne historie o "warszafce" i chamskim zachowaniu owej społeczności...Ja osobiście do takich historyjek podchodziłam z rezerwą i przymrużeniem oka, nie lubię generalizować, ludzie bywają chamscy wszędzie, bez względu na miejscowość/ miasto w którym mieszkają. Ale od tych wakacji z przykrością piękna Warszawo zmieniam zdanie.

Postanowiliśmy zrobić sobie wypad do stolicy i choć pochodzimy z Trójmiasta w którym jest co robić i co zwiedzać, a nawet gdzie opalać, to wycieczka była bardziej dedykowana naszej latorośli która bardzo chciała zobaczyć: Syrenkę, Muzeum Wojska Polskiego itp.

Warszawa podobnie jak Trójmiasto, w wakacje rozkopana, zjazdy pozamykane, objazdy nie oznaczone...ale koniec języka za przewodnika prawda? A kto zna miasto najlepiej? [t]aksówkarz.
Podjeżdżamy na postój:

[ja]: przepraszam, zjazd z wisłostrady tutaj jest rozkopany, nie wie pan gdzie jest zrobiony objazd? Chcielibyśmy wydostać się na trasę na Terespol?

[t]: no tak to jest (zerkając na naszą rejestrację)jak małomiasteczkowi z peryferii Polski przyjeżdżają...

Nie ukrywam zatkało mnie...stałam jak wryta przez chwilę, oczywiście taksówkarz nie wskazał nam drogi, bo co tam z wieśniakami będzie rozmawiać. Drogę znaleźliśmy dzięki kierowcy autokaru (nie pochodzącego z jakże dumnej i dostojnej Warszawy).
Po 3 dniowym pobycie w stolicy mam jeszcze o czym opowiadać, bo historii w podobnym tonie przydarzyło nam się sporo. I tak sobie myślę że w opowiadaniach o warszafce coś niestety jest (nie obrażając ten nieliczny odsetek ludzi "normalnych" tam mieszkających).

Dumna Stolica Polski

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 156 (288)

#52213

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W związku z nadejściem wakacji - dziecię na obozie, postanowiłam aktywnie wykorzystać wolny czas, więc zapisałam się na kurs dot. Kadr i Płac (pomagam prowadzić mężowi firmę - więc zagadnienie warto zgłębić). Kurs jak kurs, bywają zagadnienia i tematy mało porywcze, ale sam kurs nie jest piekielny... za to uczestnicy, hymmmm.

Uczestników, tzw słuchaczy można podzielić na dwie grupy: tych którzy zapłacili, więc chcą zdobyć jakąś wiedzę i bezrobotnych - wydelegowanych przez PUP, gdzie większość chce "odpękać" żeby dostać tzw stypendium (w tej grupie może 2 osoby są zainteresowane tematem). Jak wyglądają zajęcia z taką grupą?

- wykładu słuchają 3-4 osoby (z grupy 15 osób) reszta, spożywa: kanapki, chipsy, batony, nawet popcorn się trafił

- co minutę ktoś wychodzi: na papierosa, do toalety, zrobić sobie kawę, sklepu (odpowiednie zaznaczyć)

- przerywanie wykładu pytaniami i komentarzami: czy możemy wcześniej skończyć? To jest nudne! To jest głupie! To się do niczego nie przyda!

- gadanie między sobą o tematach niezwiązanych z kursem, lekceważenie wykładowcy - codziennie

Jednakże hitem wczorajszego dnia była dziewczyna, która położyła głowę na stole (siedziała przy wykładowcy) stwierdziła, że to takie nudne, po czym zasnęła.

I tak sobie myślę, skoro kurs jest dobrowolny (bezrobotni sami sobie go wybrali - wiem bo pytałam), skoro ludzie są dorośli (średnia wieku 25-30 lat) oraz większość jest po studiach więc powinna być przyzwyczajona do wykładów, to na jaką cholerę się zapisali? Po cholerę zajmują miejsce ludziom, którzy chcą zdobyć wiedzę i aktywnie szukać pracy... i po co marnują publiczne pieniądze?!

Urząd pracy - kurs

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 713 (769)

#51294

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O piekielnym koledze mojego syna zwanym Filipkiem cz.II.
/dla tych co historii nie znają link do części I: piekielni.pl/50633

Podbudowana waszym pozytywnym podejściem do tematu i szeregu rad jakich mi udzieliliście, postanowiłam część z nich wprowadzić w życie. Przyjęliśmy z synem taktykę obronną:

- Jak Filipek będzie bił, mówię o wszystkim Pani
- Jak nie podziała punkt pierwszy, łapiemy za fraki (bez bicia) i grozimy konsekwencjami: "uważaj bo ci oddam", bądź "możesz być pewien że twoi rodzice się dowiedzą"
- Ja w międzyczasie odwiedziłam Wychowawczynię, Pedagoga szkolnego i dyrekcję informując o problemie i tym iż nie popuszczę.

Wszystkie punkty przećwiczyliśmy, był tydzień spokoju. W tym tygodniu w szkole były organizowane dni przeciwdziałania agresji i przemocy w szkole podczas których:

- Filipek przyłożył mojemu synowi butelką od Kubusia w twarz,
- Poprawił dnia następnego książką (po mojej skardze w szkole, najprawdopodobniej w akcie zemsty).

Kolejna wizyta u Wychowawcy, rodzice Filipka zostają wezwani na tzw. konfrontację stron pod nadzorem wychowawcy i pedagoga. Wiecie czego się na tym spotkaniu od taty Filipka dowiedziałam? Zacytuję:

"Ale czego Pani chce? Przecież to normalne, że dzieci w szkole się biją!".

No nie wytrzymałam nerwowo, przez zaciśnięte zęby wysyczałam iż w takim razie od przyszłego roku szkolnego moje dziecko idzie na BOKS, a jak Filipek wróci ze szkoły z podbitym okiem, to przypomnę tatusiowi jego słowa. Jak można się domyślić z hodowcami, przepraszam rodzicami Filipka, do porozumienia nie doszliśmy. Zostało już tylko zawiadomienie kuratorium i ewentualne wykonanie obdukcji syna przy kolejnej scysji.

Wczoraj w gazecie przeczytałam o agresywnym tacie, co do szkoły wparował i poszarpał kolegę syna (bo go bił) i ja wcale mu się nie dziwię, ja jeszcze trzymam nerwy na wodzy... ale jak długo?

Szkoła wolna od agresji i przemocy

Skomentuj (77) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 852 (926)

#51089

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia http://piekielni.pl/50987 o polityce prorodzinnej, przypomniała mi moją własną.

Parę ładnych lat temu tuż przed swoim ślubem (5m-cy) miałam zaszczyt znaleźć nową pracę, a po miesiącu zajść w ciążę - naprawdę niecelowo. W związku z dziką radością nowego szefa, przejawiającą się głównie straszeniem utraty pracy (miałam umowę na czas próbny), złośliwymi uwagami i gnębieniu psychicznym, a przez to pogarszającym się samopoczuciu, poszłam na tzw L4. Po chamskim zachowaniu szefa, który dzwonił do mnie po 2x dziennie i obrażał na wszystkie możliwe sposoby, postanowiłam do pracy nie wracać do końca ciąży, poza tym wskazania medyczne również za tą decyzją przemawiały.

O ile 3 m-ce trwania zwolnienia lekarskiego minęły spokojnie, tak kolejne przysporzyły nerwów... Otóż przez 3m-ce dostawałam normalnie pensję (do tej pory wydawało mi się, że płacił ją pracodawca ale czytelnicy piekielnych mnie uświadomili - dlatego wprowadzam małą korektę), po upływie tego terminu się zaczęło...

Najpierw dostałam list z powiadomieniem iż wszczęte zostaje postępowanie kontrolne w związku z czym wstrzymane zostają świadczenia - czyt. PIENIĘDZY NIET. Radośnie minął miesiąc, przyszły rachunki za wynajmowane mieszkanie, z ZUS-u pieniędzy NIET. Drugi miesiąc, stosik rachunków rośnie wprost proporcjonalnie z moim brzuchem, pieniędzy z ZUS-u nadal nie ma, z przyszłym mężem rozważamy czy rachunki samemu wybierać do opłacenia, czy urządzić losowanie.

Trzeciego miesiąca szlag mnie trafił, zadzwoniłam do ZUS-u z pytaniem czy długo mnie i mojego pracodawcę będą jeszcze kontrolować, połączono mnie z panią kierownik [pk]:

[ja]: Proszę mi powiedzieć ile to jeszcze potrwa?
[pk]: Nie wiem, inspektor teraz jest na urlopie...
[ja]: Chyba pani sobie żartuje? Od 3 m-cy jestem bez środków do życia, nie mam na rachunki, w ciąży...
[pk]: Nie moja wina, pani się zatrudniła, a po miesiącu zaszła w ciążę, zapewne celowo... ( w tym momencie mieszanka hormonów i zwykłej wściekłości zrobiły swoje)
[ja]: Słucham....? To teraz pani posłucha, dla mnie rzeczą nie do pomyślenia jest zostawienie kobiety w ciąży przez 3 miesiące bez żadnych pieniędzy i wy mówicie, że wy ludziom służycie? Jakby pani nie zauważyła mam 10 lat stażu w pracy, nie jest to mój pierwszy etat, a po drugie... ma pani dzieci?
[pk]: Yyy... no mam
[ja]: I wszystkie ciąże pani planowała?

Nie przedłużając, rozmowa telefoniczna nic nie dała, zmuszona byłam zrezygnować z wynajmowania mieszkania i przeprowadziliśmy się z lubym do rodziców (jego pensja nie pozwalała nam na utrzymanie całego majdanu), pieniądze z ZUS-u dostałam na dwa miesiące przed porodem....

Tak się zastanawiam, a jakbym była samotną, przyszłą matką, bez rodziny na którą można liczyć? To co wtedy? Zęby w ścianę, grzebanie w śmietnikach i spanie pod mostem?

Polityka pro rodzinna ZUS

Skomentuj (91) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 635 (911)

#50633

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O piekielnym koledze, szkole bez agresji, bezradności rodziców i wychowawców...

Jak we wcześniejszej opowieści wspomniałam mój pierworodny rozpoczął w zeszłym roku naukę w szkole. Nadmienię tylko iż szkoła według pani minister edukacji (umyślnie z małej litery) podobno jest w 100% gotowa do nauki najmłodszych dzieci i profesjonalnie przygotowana do ich chronienia.

A jak wyglądają realia? Według mnie smutno i przerażająco. Przez rok nauki mojego berbecia przykładów uzbierałam wiele, ale dziś o jednym piekielnym, o "koledze" ze skłonnością do agresji.

Systematycznie od roku drepczę, a to do rodziców kolegi (nazwijmy go Filipek) aby bez większych rezultatów podreptać do wychowawczyni - również be rezultatu. Powodem moich częstych spacerów jest:

1. Filipek dusił mojego syna.
2. Filipek pluje i rzuca błotem w kogo popadnie.
3. Filipek dusił koleżankę, a gdy syn stanął w jej obronie, rozbił mu zimą bryłę lodu na nosie - efekt był widoczny przez tydzień.
4. Filipka ulubioną zabawą jest tarzanie dzieci po ziemi... najlepiej jak dzień wcześniej była ulewa.
5. Nikt z Filipkiem bawić się nie chce? Nie szkodzi... zawsze można podejść i z piąchy przyłożyć w oko, aby przeciwnikowi zabrać piłkę. Filipek już kolegów nie potrzebuje, ma przecież piłkę.
6. Filipek nie reaguje na żadne polecenia, uwagi czy próby przywrócenia do porządku... choć oj przepraszam reaguje... śmiejąc się prosto w twarz.
7. Filipek nie lubi gdy wszyscy prócz niego dostają nagrody np za konkurs, warto zawsze koledze dyplom zniszczyć (porwać zdeptać i stanąć obok płaczącego kolegi żeby się z niego pośmiać).

Jaka była reakcja wychowawczyni na takie zachowania?
- karanie w formie sadzania w kącie,
- mówienie do bitych dzieci aby po prostu z Filipkiem nie bawiły się i nie zwracały na niego uwagi (ciężko nie zwracać na kogoś uwagi gdy ciebie dusi).

Rodzice Filipka w ogóle nie reagują (choć ich syna nienawidzi 99% dzieci w klasie), szkoła twierdzi że nic zrobić nie może, bo żeby wysłać chociaż Filipka na terapię, to potrzebują zgody rodziców, a rodzice takiej woli nie wyrażają. Wychowawczyni rozmawiała z rodzicami, z takim samym rezultatem co my... i kółeczko się zamyka.

A ja się pytam, skoro szkoła nic nie może, rodzice dziecka mają to w d.... To co ja mam w takiej sytuacji zrobić?

Czy:
A. Złapać gówniarza w ciemnym zaułku (i choć dzieci nie biję) wymierzyć karę?

B. Podpowiedzieć synowi - że skoro dorośli są bezradni i na nich liczyć się nie da, to niech z kolegami zrobią sami porządek z Filipkiem?

Taaaaa... szkoła bez agresji... edukacja dla najmłodszych...

szkoła dla pięciolatków

Skomentuj (101) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 655 (753)

#50551

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dwa tygodnie temu po raz pierwszy w życiu złożyłam reklamację... baa i to nie byle jaką bo w sklepie obuwniczym.
Jak wiadomo wszystkim (i ja tą wiedzę ze "zasłyszenia" posiadłam) reklamacja obuwia to nie byle gratka, a rzecz ujmując jasno bezsensowna.

Ale do rzeczy, miesiąc temu w sklepie ze słoniem w tle kupiłam synkowi buty, tym razem stwierdziłam że nie będą to tzw ubogie abbibasy (te co 4 pasek mają gratis) tylko zakup będzie porządny, tak więc wybrałam znaną i podobno zaufaną markę. A że za markę i podobno jakość trzeba zapłacić, to za buty na sezon wydałam 160zł (wiadomo dziecku noga rośnie). Zakup był dość niefartowny, bo po niecałych 3 tyg. podeszwa postanowiła żyć w separacji z butem i gdyby to tylko był jeden but to może machnęłabym ręką ale że druga podeszwa pozazdrościła pierwszej...

Znając rozmaite historie o reklamacji butów oraz legendy że komuś kiedyś udało się pozytywnie załatwić sprawę, postanowiłam spróbować szczęścia.

Dziś odebrałam buty, reklamacji nie uznano, w zasadzie jakoś się specjalnie nie zirytowałam... ale jak przeczytałam uzasadnienie... poczułam falę gorąca, krew do oczu mi napłynęła a uszami jestem pewna że poszła para.
Otóż: "reklamacja odrzucona, ponieważ buty noszą ślady użytkowania, odklejenie się podeszwy nie jest wadą ukrytą produktu, a więc stanowi to winę użytkownika, co nie podlega reklamacji".

Nie wiem, no kurczę nie wiem, może są ludzie którzy kupują buty żeby na nie popatrzeć, w końcu każdy ma własne kółko zainteresowań, ale jak 30 lat żyję zawsze mi się wydawało, że buty są do noszenia na stopach i do chodzenia...

Swoimi myślami podzieliłam się z ekspedientką, jednakże pozostała niewzruszona na moją argumentację. Wyszłam, po prostu wyszłam ze sklepu i nigdy tam nie wrócę, bo boję się że zamorduję...

A teraz siedzę i się zastanawiam, czy ta legenda że komuś kiedyś udało się skutecznie zareklamować buty była prawdziwa?

reklamacja butów

Skomentuj (71) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 443 (551)

#50140

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O lekarzu POZ i ekipie z SOR z izby przyjęć... Historia piekielna dla synka, dla nas niezwykle zabawna.

Wybraliśmy się z synkiem na rodzinny wypad na łono natury, na długich spacerach po lesie moje dziecię w silnej potrzebie (a pęcherz w wieku 4 latek mały) postanowiło "podlać krzaczki" i niby nic w tym piekielnego ale... no właśnie, podczas załatwiania potrzeby, w miejsce, te najbardziej czułe dla każdego mężczyzny, wgryzł się kleszcz.

No cóż począć, miejsce czułe, dodatkowo wstydliwe, igłą przecież dłubać nie będę, a specjalnego "długopisu" nie mam. Zawinęliśmy się i popędziliśmy na ostry dyżur do przychodni.

W przychodni przywitał nas znudzony lekarz, niezbyt rozgarnięty, który od razu zabrał się do rzeczy. Nie miał sprzętu do usuwania kleszczy, więc tą czynność próbował wykonać....STRZYKAWKĄ! Dziecko w krzyk i lament (domyślam się że zabolało) ja zdążyłam jedynie krzyknąć "co pan wyprawia" lekarz zrobił się purpurowy mamrocząc że on nie da rady, on napisze skierowanie do szpitala na oddział ratunkowy...

W drodze do szpitala klęłam na durnego lekarza, niech sobie sam strzykawkę przystawi do "małego" i ją naciągnie...no idiota!
Wchodząc do szpitala zastanawiałam się co ja powiem w okienku... lecz jak podałam skierowanie (na które wcześniej nie spojrzałam) wszystko było jasne, ba... nawet zbiegło się kilka pielęgniarek i ratowników żeby w obecności innych pacjentów odczytać treść nieszczęsnego skierowania.. "KLESZCZ NA PTASZKU" o_O Salwy śmiechu nie miały końca... a mój syn wcześniej blady przybrał kolor nazywany żywą czerwienią.
Nieco odważniejszy ratownik podjął się "szczególnej wagi" zadania...i już po 2min opuszczaliśmy zabiegowy bez kleszcza... pod drzwiami czekał na nas cały zespół medyczny, w tłumie było słychać "i...co...i co.."
Ratownik dumnie wypiął pierś i oświadczył:
- Tak, był i to na samym koniuszku... hihihihihi

I w taki oto sposób moje dziecię zaliczyło swoją pierwszą żenującą historię... W sumie piekielnie żenująco było...

kleszcz na....SOR

Skomentuj (57) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 571 (793)

#50379

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W związku z tym iż sezon budowlany w pełni, przypomniała mi się historia mojego męża z zeszłego roku.

Stało się tak, iż mój luby zatrudnił się w polskiej firmie wykonującej zlecenia (budownictwo, prace wysokościowe) w Niemczech. Zarobki satysfakcjonujące, umowa śmieciowa, no ale cóż, w dobie kryzysu nie należy wybrzydzać. Spakował się i wyruszył na podbój landów. O ile można powiedzieć że pierwsze miesiące pracy mijały w miarę spokojnie (wypłata, diety na czas), tak wraz z nastaniem lata wszystko się zaczęło "sypać".

Pierwszy zgrzyt nastąpił gdy pan prezes wymyślił "lojalki" (tzn. umowy o zakazie konkurencji, pracownik pod groźbą kary finansowej oświadcza iż nie zatrudni się w innej firmie wykonującej podobne zlecenia). Mąż nie w ciemię bity nie podpisał, bo kto przy zdrowych zmysłach podpisuje coś takiego na umowie-zleceniu? Potem było już gorzej, prezes postanowił wyjechać na urlop, naturalnie do ciepłych krajów, zapomniał tylko o jednej ważnej rzeczy... o wypłatach dla pracowników. A że pamięć miał słabą, a urlop długi (3 wyjazdy w ciągu 3m-cy do: Egiptu, Włoch i na Ibizę) to systematycznie o wypłacie zapominał przez 3 kolejne miesiące.

Luby nadal tkwił na niemieckiej budowie, więc poprosił mnie (bo od niego tel szef już nie odbiera) abym zadzwoniła i przypomniała szefowi co należy do jego obowiązków. Z rozmowy tel z panem wszechwładnym dowiedziałam się: że mogę mu zrobić dobrze, że takie polskie k*** to on dmucha co odwiedza ojczyznę itp. Po moim oświadczeniu iż bardzo się cieszę, że ma tak bujne życie erotyczne, ale kijem od miotły bym go nie tknęła, rzucił słuchawką. A zemsta przyszła szybko, zanim zdążyłam poinformować lubego o interesującej rozmowie, pan wszechwładny mnie ubiegł i kazał lubemu wypi*** z budowy, bo już dla niego nie pracuje. Mało tego, zadzwonił do innych pracowników na budowie i zakazał odwieźć "zwolnionego" do hotelu...."niech zap***la pieszo.." - bagatela jakieś 6km.

Ale na tym nie koniec, żeby już nie przedłużać, opiszę w skrócie: wyrzucono męża z Hotelu (szef dzwonił i kazał), nie wypłacono mu żadnych pieniędzy na powrót (brak wypłaty przez 3m-ce = puste konto), to była sobota późne popołudnie więc i ja nie miałam jak męża ratować, bo przelew internetowy z innego banku będzie zaksięgowany w poniedziałek. Jednym słowem mój "bidak" wylądował z plecakiem na ulicy.

Historia kończy się szczęśliwie, lubego nakarmili i przenocowali Polacy spotkani w Niemczech - wyrazy szacunku dla nich! A po powrocie do Polski i po małej bitwie kasę odzyskaliśmy - ale to już inna opowieść.

Puentując, kochani....w tym miejscu pragnę was przestrzec przed firmą ze Starogardu Gdańskiego zajmującą się montażem konstrukcji stalowych (nadal szukają pracowników) uwierzcie mi, wdepczą was w ziemię, wykorzystają i "wycyckają" jak się tylko da...

Z pozdrowieniami dla krystiana

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 661 (697)