Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

unitral

Zamieszcza historie od: 14 marca 2012 - 22:14
Ostatnio: 7 kwietnia 2024 - 9:20
O sobie:

Po ukończeniu studiów opuściłem ojczysty kraj.
W Polsce bywam jedynie gościnnie lub służbowo.

  • Historii na głównej: 6 z 31
  • Punktów za historie: 5083
  • Komentarzy: 644
  • Punktów za komentarze: 3047
 

#11022

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia sprzed 12-13 lat o rezygnacji z usług pewnej sieci komórkowej.
Ponieważ wyjeżdżałem na dłużej z Polski, postanowiłem rozwiązać umowę. Okazało się jednak, że wyjeżdżam znacznie wcześniej, niż było planowane, więc musiałem sprawę załatwić "na szybko". Pech chciał, że było to niecały tydzień przed świętami, kolejki "jak stąd do tamtąd". Odstałem w salonie prawie 3 godziny. Wręczam (P)ani konsultantce wypowiedzenie umowy, ona postukała w klawiaturę i rzecze:
P - Ale zapłaci pan karę.
J - Za co?
P - Rozwiązuje pan umowę przed terminem.
J - Ale przecież wyraźnie napisałem, że chcę rozwiązać umowę z dniem XX (data wygaśnięcia umowy, nie pamiętam już).
P - No ale okres wypowiedzenia to 30 dni, a do końca umowy zostało 39!
Na nic zdały się moje tłumaczenia, że jeśli napisałem odpowiednią datę, to kara się nie należy. Co więcej, (K)ierowniczka salonu wezwana na pomoc twierdziła to samo. Pytam, co w związku z tym mam zrobić i słyszę:
K - Musi pan złożyć wypowiedzenie 30 dni przed terminem.
J - Czyli znów mam tu przyjść i stać w kolejce?
K - No tak, ale to już będzie po świętach, to nie będzie kolejek.
J - A pocztą mogę wysłać?
K - Może pan, ale w okresie świątecznym poczta wolniej dostarcza, więc może się zdarzyć, że pismo dojdzie za późno i będzie pan musiał zapłacić jeszcze za jeden miesiąc.
Myślę: "A hak, abonament 12,20 zł nie majątek, zaryzykuję". Wysłałem pocztą. Tydzień przed moim wyjazdem dostaję pismo od operatora, że umowę rozwiążą i że mam nadpłatę 6 zł, w związku z czym proszą o podanie nr konta, na który maja przesłać pieniądze. Ponieważ konto już tez zlikwidowałem, dzwonię na infolinię i mówię, że nie chcę tych pieniędzy, bo nie mam konta, wyjeżdżam z kraju itd.
Panienka z (I)nfolinii: - Ale MUSI pan te pieniądze odebrać!
J - Muszę???
I - Tak, nie może to tak sobie wisieć.
J - No dobrze, to przyjdę do salonu i odbiorę w kasie.
I - W kasie można tylko wpłacać, wypłat nie ma.
J - OK, to proszę wysłać przekazem pocztowym.
I - Ale wie pan, my przekazy wysyłamy powyżej 20 zł, a pan ma do zwrotu 6 zł, a za przekaz się płaci 2,80 zł to mało by panu zostało.

Poddałem się. Ogólna niemożność mnie pokonała. Do dziś pieniędzy nie odebrałem, niech mają na opłacenie Mumio :)

+

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 515 (585)

#69960

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dwa lata temu do mojej parafii przyszedł nowy wikary. Od razu dał się ludziom poznać jako złoty człowiek - miły, uprzejmy, żartobliwy i pomocny. Przez pierwszy rok nie miał zbyt dużo pracy, rok później, po swego rodzaju aklimatyzacji zaczął prowadzić część grup w parafii, m.in. II klasę gimnazjum w przygotowaniach do bierzmowania (mój rocznik) oraz Liturgiczną Służbę Ołtarza.

Parafia z jego pomocą od razu odżyła: bierzmowani zaczęli w większości chętnie przychodzić na spotkania, zaś wśród ministrantów została wprowadzona dyscyplina i porządek, a oni sami zaczęli się intensywnie rozwijać zarówno formacyjnie, jak i duchowo.

Nasz ksiądz był naprawdę wspaniałym człowiekiem, kiedy trzeba było, potrafił podnieść głos i się zdenerwować, ale nigdy przy tym nikogo nie obrażał ani nie poniżał. Lubił pożartować, a jednocześnie potrafił bardzo mądrze rozmawiać na poważne tematy. Dzięki jego wsparciu i pomocy przestałem się okaleczać z powodu poniżeń ze strony byłej sympatii (materiał na osobną historię).

Wymyślał różne ciekawe inicjatywy, które pozwalały młodzieży i dzieciom ze scholi, ministrantów czy duszpasterstwa młodzieżowego na różne wyjazdy. Wszyscy bardzo go lubili i można wręcz powiedzieć, że lgnęli do niego.

W czerwcu br. przyszedł kolejny dekret o zmianie. Nasz ksiądz został przeniesiony do małej parafii na drugim końcu diecezji. Wszyscy byliśmy smutni, ale wiadomo, z decyzjami biskupa nie można się kłócić. Pożegnania trwały bardzo długo, w końcu ksiądz się spakował i wyjechał.

Przez pewien okres dwie rzeczy nie dawały mi spokoj: po pierwsze ksiądz był u nas zaledwie dwa lata (istnieje w naszej diecezji zasada, że jeśli nie ma nadzwyczajnie ważnego powodu do przenosin, to wikarzy pracują w danej parafii 5 lat), po drugie zauważyłem pewien drobny szczegół, mianowicie wszyscy poprzedni wikariusze byli od nas kierowani albo na studia, albo do bardzo bliskich parafii (często praktycznie po sąsiedzku). Po pewnym czasie zapomniałem o tym, tłumacząc sobie wcześniej, że biskup wie, co robi.

Dlaczego więc piszę o tym teraz? Bowiem ostatnio usłyszałem pewne informacje, które sprawiły, że po raz kolejny zwątpiłem w ludzi. Są to wiadomości, które usłyszałem w środowisku księży, i to nie jednego, więc mam podstawy, by uważać je za wiarygodne.

Do naszej parafii należy szpital. Jest w nim kaplica, w której odprawiane są dwa razy w tygodniu Msze. Często jeździłem tam z "naszym" księdzem, żeby przyszykować w zakrystii wszystko, co potrzebne do odprawiania Mszy Świętej, podczas gdy ksiądz robił obchód szpitala z Komunią. Potem służyłem księdzu do Mszy, a następnie pomagałem wszystko uprzątnąć. W szpitalu pracuje pewna siostra zakonna jako pielęgniarka. Ze względu na to, że kończy ona dyżur mniej więcej pod koniec Mszy, zawsze po Mszy ksiądz najpierw odwoził ją do klasztoru, a potem mnie do domu. I tu zaczyna się piekielność...

Ponoć kilka członkiń Moher Commando, często spacerujących pod szpitalem, widząc księdza wsiadającego do samochodu z zakonnicą, nabrało podejrzeń i bez prób wyjaśnienia sprawy wysłało anonim do kurii.

I w ten sposób, bez żadnej weryfikacji, parafia po tak krótkim czasie straciła wspaniałego wikarego, prawdziwego księdza z powołania.

ksieza

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 172 (342)

#66771

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z wczoraj, gdy czekałem na swoją kolej do laryngologa.

Do gabinetu obok była kolejka, ok. 5 osób. Wtem przyszedł młody mężczyzna, spytał kto ostatni i czekał. Niby nic, normalka. Jednak gdy drzwi się otworzyły, rzeczony mężczyzna szybko wparował do lekarza, zostawiając swój plecak w poczekalni. Nie spodobało się to reszcie, zaczęli gadać między sobą, a jeden z nich wziął torbę wpychającego się i rzecze:
- Jak nie wie jak się zachować, to niech teraz szuka.
I podniósł pokrywę śmietnika, po czym wrzucił tam torbę.

Facet jak wyszedł, zaczął szukać swej torby, lecz po 5 min musiał zrozumieć, że źle zrobił, przeprosił kolejkę i wtedy wskazano mu gdzie jest jego zguba.

Cóż... Chamstwo trzeba tępić chamstwem.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 491 (579)

#47154

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sesja wciąż trwa w najlepsze, więc i piekielnych historii uzbierałoby się pewnie sporo. Ta będzie o moim dobrym kumplu z roku i... tak! O Profesorze przez wielkie P (ale to materiał na inny raz).

Pan Profesor [P] prowadził przedmiot, który z nazwy wydawał się bardzo ważny dla naszego kierunku, jednak szybko okazało się, że niczego konkretnego tutaj nie usłyszymy. Zależało nam, by po prostu przedmiot zaliczyć. Do końcowej oceny wliczała się obecność na wykładach, efekt pracy pisemnej i jednego kolokwium. P postanowił zrobić jednak dwa wyjątki – jeden w postaci koleżanki z roku [K], drugi w postaci mojego kolegi właśnie, dajmy na to Marka [M].

Ta dwójka przedstawiła całkiem ciekawą prezentację, P zachwycony, pod koniec zajęć zaprasza K i M do siebie – oboje obecności wszystkie mają i prace pisemne oddali, więc nie muszą już pisać kolokwium. Od ręki dostali piątki uraczone profesorskim autografem w indeksach, nie mieliśmy jeszcze wtedy rozdanych kart egzaminacyjnych, więc po resztę wpisu mieli się zgłosić później. P zapisał sobie w swych cennych notatkach, że ta dwójka jest zwolniona z pisania kolokwium, dłonie im uścisnął i życzył najlepszego. I tu sprawa mogłaby trafić na wspaniałych, ale...

Po ogłoszeniu wyników z kolokwium, starosta zebrał od wszystkich indeksy i karty egzaminacyjne i pomknął kilka dni później do szanownego P po wpisy. Wziął też papiery od K i M, bo wciąż nie mieli wpisów na karcie. Gdy cały rok był już załatwiony, starosta podsuwa ostatnie dwa indeksy i karty egzaminacyjne i... P nie wie o co chodzi! Starosta tłumaczy. Dobrze, dobrze. P podpisał kartę K, spogląda na kartę M, skrzywia się nieco, spogląda do indeksu M, indeks ogląda, inne oceny przegląda, potem przegląda indeks K, coś mu wyraźnie nie pasuje. On nie podpisze! M ma się stawić osobiście!

Sprawa ciągnęła się przez półtora tygodnia, M wreszcie został przez P przyjęty. I co się okazało?

Gdy P zobaczył, że M ma wpis z innego przedmiotu na tej samej kartce z oceną 3+, stwierdził, że M jest kiepskim studentem i nie zasługuje na 5 u niego. Przejrzał resztę indeksu, a tam przeważała ilość 4. Nie, to niemożliwe, by sam czcigodny P wcześniej mu wpisał 5! Niemożliwe!
M usiłował tłumaczyć, że prezentację przedstawił, że się podobała, że przecież w indeksie widnieje własnoręczny podpis P. I to był błąd.
Podpis? Jaki podpis? - rzekł tak oto P, wyrywając tę kartkę z indeksu...

I co teraz, drodzy piekielni? Sprawa zgłoszona póki co w dziekanacie, w końcu indeks to dokument, teraz niestety celowo przez profesorskie ręce zniszczony.

uczelnia

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 736 (790)

#43741

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na początku studiów poznałem pewną dziewczynę. Miała na imię Katarzyna*, studiowała matematykę, którą zaczęła w tym samym czasie co ja mój kierunek. Wtedy mogłem z czystym sumieniem powiedzieć, że była to miłość od pierwszego wejrzenia. Teraz nazwałbym to zauroczeniem. Dogadywaliśmy się niesamowicie, byliśmy właściwie nierozłączni (na tyle na ile pozwalały nam nasze zajęcia). Cały wolny czas spędzaliśmy razem snując plany na przyszłość. Na ostatnim roku studiów zamieszkaliśmy razem w mieszkaniu kupionym przez moich rodziców*. Mieszkanie wykończyłem z pomocą wuja, który poświęcał dla mnie cały wolny czas. Znalazłem pracę i zaczęliśmy układać sobie życie. Nic nie wskazywało na to, że nasz związek może się rozpaść. Pewnego dnia odebrałem od niej telefon (dialog i wszystko co się działo później pamiętam jakby to było wczoraj).

[K]-Cześć. Możesz rozmawiać? Muszę ci coś powiedzieć.
[J]-Tak. Co się stało?
[K]-Wiesz to bez sensu. Ty masz inne priorytety (lubiła używać tego słowa) i ja mam inne. To nie ma szans się zgrać. Lepiej żebyśmy się rozstali. Przyjedź po pracy oddać mi klucze do mieszkania.
[J]-Klucze? Do TWOJEGO mieszkania?
[K]-No tak. Pa.

Po pracy prędko pojechałem do mieszkania, bo nie wiedziałem co może się tam stać pod moją nieobecność. Miałem dobre przeczucie, bo wszystkie moje rzeczy były zapakowane już w pudła (miło z jej strony, że chociaż poukładała je, a nie wcisnęła wszystko byle jak). Katarzynę zastałem w kuchni z "kolegą".

[K]-Szybko wróciłeś. Spakowałam twoje rzeczy. Bartek pomoże ci je znieść na dół. Klucze oddasz jemu i jesteś wolny.
[J]-Mam ci oddać klucze do mojego mieszkania? Z jakiej racji?
[K]-No skoro byliśmy parą to chyba należy mi się to mieszkanie. W sądzie nie masz szans, bo na pewno udowodnię, że mi się ono należy i jeszcze będziesz miał dodatkowe koszty.
[B]-Heheh, to co pomogę ci znieść te graty? Nie rób scen ziomuś, bo jesteś na przegranej pozycji.
[J]-Wolnego. Wszystkie papiery są na mnie i nigdzie nie ma w nich twojego nazwiska. Byliśmy parą ale to nie uprawnia cię do ograbienia mnie z mieszkania, do którego nie chciałaś dołożyć grosza.
[K]-Wiesz ile ja mam wydatków?! Dojazdy z tego zadupia kosztują fortunę. W byle czym też chodzić nie będę, a ciebie było stać na urządzenie się tutaj.
[J]-Rozwiążemy to inaczej.

Wyszedłem do pokoju w którym trzymałem teczkę z papierami związanymi z mieszkaniem. Na moje szczęście nie wsadziła ich do żadnego z kartonów, co oszczędziło mi szukania. Katarzyna i jej "kolega" weszli ze mną do pokoju.

[J]-Tutaj mam wszystko co jest związane z mieszkaniem, wszystkie faktury, umowę kupna i całą resztę. Nie ma w nich twojego nazwiska więc prawnie nic ci się nie należy. To nie ja się wyprowadzę tylko ty.
[B]-Słuchaj kolego. Mogę ci pomóc stąd wyjść, a twoje graty wyrzucę oknem.

Bartek złapał mnie za rękę i próbował mi ją wykręcić. Na jego nieszczęście ważyłem od niego więcej, przez co jego próba skończyła się tym, że to ja wyprowadziłem go z mieszkania i zamknąłem za nim drzwi. Katarzyna co bardzo mnie zdziwiło, nie protestowała i nie krzyczała.

[J]-Skoro już poszedł to porozmawiajmy. Jeżeli chcesz mnie zostawić to ok. Mieszkania nie dostaniesz, bo ci się nie należy. Wyjdziesz sama czy mam dzwonić po Policję?
[K]-CO?! Ja nigdzie nie wyjdę. Mam prawo być tutaj tak jak i ty. Oddaj mi klucze i spadaj. Rzeczy nie musisz zabierać teraz. Nic z nimi nie zrobię.
[J]-Ok. Skoro tak stawiasz sprawę.

Wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem na Policję, bo wtedy było to jedyne wyjście. Katarzyna siedziała jak wryta jakby nie wierzyła, że naprawdę dzwonię na Policję. Panowie uwinęli się dosyć szybko. Gdy tylko zadzwonił domofon, Katarzyna wystrzeliła w jego stronę jak z procy i zaczęła krzyczeć.
[K]-Szybko! Pomocy bo mnie zabije! To wariat!

Stałem jak sparaliżowany, bo nie wiedziałem, że jest zdolna do czegoś takiego. Wróciłem do pokoju i usiadłem kładąc twarz w dłoniach, bo cała ta sytuacja była absurdalna. Czułem w tym momencie bezsilność, bo nie wiedziałem jak zareagują policjanci. Panowie weszli do pokoju i zastali mnie w takiej pozycji. Za nimi weszła Katarzyna z roztrzepanymi włosami (prawdopodobnie zrobiła to, żeby uwiarygodnić to co wrzeszczała do domofonu). Nawet rozmowa ze stróżami prawa wydawała mi się nierealna.

[P1]-Pobił pan tą panią?
[K]-Jeszcze pan pyta?! Proszę na mnie spojrzeć.
[P2]-Ja widzę, że ma pani roztrzepane włosy. Wieje trochę więc to może przez to?
[J]-Nie, nie pobiłem tej pani. (Wskazując na pudła) Ta pani próbuje mnie wyprowadzić z mojego mieszkania. Właściwie nic mnie z nią nie łączy i to ja po was dzwoniłem. Tutaj mam dokumenty, z których wynika, że ta pani nie ma prawa do mieszkania, więc prosiłbym, żeby ją panowie stąd zabrali, bo mam dosyć tej szopki.
[K]-Ja ci tego nie podaruje! Zniszczę cię! Wszyscy się dowiedzą jaki jesteś! WSZYSCY!
[P2]-Spokojnie. Mogę prosić pani dowód? Chciałbym coś sprawdzić.

Po otrzymaniu dowodu P2 zaczął przeglądać wszystkie papiery w teczce, którą im pokazałem. P1 w tym czasie skutecznie blokował Katarzynie drogę do mnie.

[P2] do [P1]-Faktycznie w papierach nie ma nazwiska Katarzyny X. Będziemy musieli panią zabrać.
[K]-CO?! Ja nigdzie nie pójdę! To moje mieszkanie!
[P1]-Według dokumentów nie. Może lepiej pójdziemy.
Po tych słowach Katarzyna jakby ochłonęła i zgodziła się wyjść z policjantami. Po około godzinie dostałem od niej SMSa:
"Nie podaruje ci tego. Zrobię wszystko żebyś stracił pracę i mieszkanie".
Nie przejąłem się tym SMSem, bo nic nie mogło zaszkodzić mi w pracy, a strata mieszkania była niemożliwa.

SMSy zacząłem dostawać również od jej nowego chłopaka (wspomniany wyżej Bartek). Twierdził, że wie gdzie mieszkam (trudno, żeby nie wiedział skoro był u mnie) i że potnie mi opony i twarz. Nie przejmowałem się tym zbytnio, bo wiedziałem że on niewiele jest w stanie zrobić. Kolegów nie miał (podobno przez "cipowaty" charakter), a sam nie stanowił dla mnie żadnego problemu.

Do Katarzyny po wcześniejszych zajściach napisałem tylko jednego SMSa, w którym zapytałem kiedy odbierze swoje rzeczy. Dowiedziałem się, że nie ma zamiaru bo i tak mieszkanie będzie jej, a ja mam już szykować sobie wyprawkę do więzienia. Kilka dni po tym SMSie zadzwonił do mnie szef z informacją, że jakaś kobieta dzwoni bez przerwy do firmy i wrzeszczy jak opętana, że "TCMT SPRZEDAJE WASZE DANE W INTERNECIE!!". Szef znał mnie dobrze od czasu praktyk studenckich i wiedział, że nie jestem zdolny do takich rzeczy. Znał też moją sytuację i tylko śmiał się, że po ślubie miałbym z nią przerąbane.

Około miesiąc później dostałem wezwanie z Policji. Okazało się, że Katarzyna złożyła doniesienie w którym twierdzi, że uniemożliwiam jej odbiór rzeczy i, że na jej oczach pobiłem jej chłopaka w JEJ (czyt. moim) mieszkaniu. Tłumaczenie całej sytuacji zajęło mi prawie trzy godziny. Na całe szczęście zachowałem SMSa, którego do niej wysłałem. O SMSach jej chłopaka nie wspominałem bo stwierdziłem, że z takiego powodu nie chcę ciągać się po sądach. Policjant poprosił tylko, żebym oddał jej rzeczy, bo on nie chce jej tu więcej widzieć, ponieważ darła się jakby ją na pal wbijali. Zapytałem go czy przy odbiorze tych rzeczy mógłby być jakiś policjant, żeby sprawa nie ciągnęła się w nieskończoność.

Odebrała swoje rzeczy, i zapomniałem o niej i całym cyrku, który przeszedłem.
Dostałem jeszcze list od prawnika, którego wynajęła żeby odzyskać mieszkanie, a kilka dni później telefon z kancelarii, że sprawa jest już nieaktualna i mam się tym nie przejmować.

O prawdziwym powodzie rozstania dowiedziałem się od jej koleżanki. Nie chciałem z nią chodzić po galeriach na wielkie zakupy (na które nabierała ochoty w godzinach mojej pracy) i bała się, że wciągnę ją w działalność przestępczą.

*Katarzyna nie reagowała w ogóle na zdrobnienie jej imienia. Wiem od jej koleżanek, że urządziła prowadzącemu awanturę o to.
**Żeby nie było niedomówień. Rodzice nie wyłożyli na nie ostatnich oszczędności(nie jest też istotne skąd mieli pieniądze), a ja nie jestem pasożytem, który na nich żeruje.

Skomentuj (53) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1169 (1245)

#41839

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Z kolegą podejmujemy się obecnie prac dorywczych na umowę o dzieło.
Różne fuchy się trafiają, lepsze, gorsze, czasem niewykonalne - te których się podejmujemy, staramy się wykonać jak najlepiej. Ludzie widzą to, na ogół szanują nas, starają się pomóc, a po wszystkim obiecują i na ogół dotrzymują słowa, że polecą nas znajomym. Niestety, zawsze trafią się jacyś piekielni.
Jakiś czas temu trafiła się robota, noszenie regipsów na budowie. Chociaż mieliśmy "złe" przeżycia z podobnymi zleceniami, po serii zapewnień, podjęliśmy się zlecenia.

Jak wyglądały te ustalenia? Oto one:
- nosimy swoim tempem, bez pośpiechu,
- płyty nosimy z palety oddalonej od bramy o dwa metry, wnosimy na drugie piętro i tuż przy schodach odkładamy,
- na trasie nie są prowadzone żadne prace, mamy całą szerokość klatki dla siebie i ładunku,
- w razie potrzeby załatwi się pomoc.

Po przyjechaniu na miejsce okazało się, że wszystko jest inaczej niż ustalaliśmy, bo nasi szefowie to drobne płotki na dużej budowie i nikt się z ich pracami i pomysłami nie liczy. Niestety, na tamten dzień nie było innych zleceń, a pieniądze były potrzebne, dlatego zostaliśmy. Jak wyglądała robota?

- w dzień naszej fuchy rozpoczęto układanie kostki brukowej i montaż elementów studzienek kanalizacyjnych tuż pod bramą. Z 2 metrów zrobiło się 20 slalomem między innymi robotnikami, po istnych wertepach.
- nie raz i nie dwa musieliśmy stać po 5-10 minut trzymając w rękach 50kg płyty o wymiarach 2,6x1,5. Wydaje się niewiele? Pomyślcie, że trzeba je trzymać na sztorc, by się nie połamały, położyć nie ma gdzie, bo zamokną, a krawędź wżyna się w rękę.
- na klatce rozstawili się robotnicy na drabinach, po piętrach spacerowała sobie grupa studentów architektury, chyba na praktykach, a konserwatorzy konserwowali sobie drzwi wejściowe, zamykając je ustawicznie - gdzie tam miejsce dla dwóch gości i płyty?
- płyty należało nie tylko wnieść na drugie piętro, ale też przejść całe to piętro, gdy wokół trwała budowa, z całym dobrodziejstwem inwentarza, takim jak np kable czy narzędzia leżące na podłodze.
- presja czasu była wręcz namacalna. Co chwila pojawiał się szef lub jego wspólnik by skontrolować ilość płyt i wyrazić zdziwienie, że niby czemu tak mało? A że problemy na trasie? Z okna nic nie widać!
- pomocy nie było. To znaczy była, ale nie od szefostwa. Jeden z pomocników zlitował się i momentami wskakiwał na miejsce bardziej wyczerpanego z nas, ale robił to w tajemnicy, by szefowie nie widzieli.

Epilog?
- na koniec pracy dowiedzieliśmy się, że szefowie nie mają pieniędzy, bo byli pewni, że pracować będziemy jeszcze kolejnego dnia, wypłatę wywalczyliśmy z trudem,
- wmawiali nam, że nie było się czym zmęczyć, a jeden z pomocników sam nosił takie same płyty i robił to szybciej i sprawniej niż my,
- gdy już wydębiliśmy swoją wypłatę trzy razy upewniali się, że nie chcemy wracać do roboty,
- następnego dnia, około południa, gdy moja prawica usychała z bólu, a kolega wspominał coś o chęci skrócenia swoich cierpień przez rytualne samobójstwo zadzwonili, bo może jednak wrócimy? Ponoć pomocnicy im się wykruszyli.

Studiuję archeologię, trzy tygodnie spędziłem w szczerym polu przy blisko 40 stopniach Celsjusza kopiąc i haczkując. Przed i po praktykach pracowałem fizycznie, w sumie ponad 5 miesięcy imając się różnych zadań, NIGDY nie zniszczyłem się tak jak tam.

A wszystko to za 50 zł... bo przecież nie przerzuciliśmy wszystkich płyt!

usługi

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 558 (664)

#41461

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkam ja sobie w niewielkiej kamienicy, mamy swój własny parking - z bramą na pilota.

Pod koniec września wychodzę sobie rano, otwieram autko a tu patrzę - drzwi od strony kierowcy stuknięte, lakier dość mocno zdarty. Rozejrzałam się po parkingu - drugiego uszkodzonego auta brak. Machnęłam ręką, spieszyłam się do pracy. Trudno - wyklepać trzeba będzie, lakier nowy nanieść.
Po południu, ktoś puka do moich drzwi. Otwieram. Na wycieraczce stoi Pan Sąsiad [S], z którym swego czasu miałam "na pieńku" (buldoczył się, że mam psa i że po spacerze zadeptuje klatkę - absurd), z tego co wiem - gość nie za bardzo przy kasie; za progiem Ja [J].

S: Bo wie pani, ja w sprawie tego uszkodzonego auta. Dzisiaj w nocy wróciłem z delegacji, zmęczony byłem - stuknąłem. Koszty naprawy mogę pokryć.
J: W porządku, miło że pan mówi - nie ma sprawy. Jeśli chodzi o koszty, to myślę, że też nie ma sprawy - kolega jest właścicielem warsztatu, myślę że zrobi za pół darmo.

Pan Sąsiad ucieszył się jak nie wiem, za chwilę czekoladki przyniósł w przeprosiny. Powiecie - gdzie tu piekielność?
A piekielność w tym, że przedwczoraj rano zapukała do mnie policja ze zgłoszeniem, że stuknęłam auto sąsiada i nie chcę pokryć kosztów naprawy...

I weź tu zrozum człowieka.

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 788 (840)
odrzucony

#41695

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O mojej byłej od jakiegoś czasu na piekielnej trwa dyskusja. Zainteresowanych odsyłam do poprzednich historii.

Dziewczyna po rozstaniu generalnie ostro zalała mi za skórę. Ostatnio konflikt bardzo mocno przybierał na sile. Dziś przekroczone zostały wszelkie granice. Gdy wróciłem z roboty do domu, na parkingu przed blokiem moim oczom ukazał się mój ukochany wręcz skuter zdemolowany kompletnie. Urwane lusterka, wyrwany kufer, rozbite wszystkie światła, poprzecinane opony, połamane wszystkie owiewki. Koszmar dla człowieka, który maszynę dostał rozbitą w bardzo opłakanym stanie i przez trzy lata składał to w piwnicy do kupy. Nie chodzi tu o wartość materialną (która wbrew pozorom jest bardzo wysoka - mimo iż to skuter, to spora ilość części była przeze mnie zamawiana bezpośrednio u producenta, niektóre były dorabiane ręcznie, żeby nadać maszynie indywidualny charakter). Bardziej chodziło o masę pracy i serca włożone w stworzenie czegoś wręcz od podstaw. Ta kretynka zniszczyła to w kilka minut.
Mimo, że jestem dość silnym facetem, łzy poleciały mi z oczu jak małemu dziecku. Same z siebie. W pierwszej chwili chciałem zabić. Wiadomo, emocje, działanie wręcz instynktowne. Na szczęście zdrowy rozsądek wziął górę.

Pozbierałem co było do pozbierania, zabrałem do domu. Poszedłem do administracji z prośbą o obejrzenia nagrania z monitoringu. Nie myliłem się. Moja eks ze swoim przydupasem zdemolowali kompletnie trzy lata mojej ciężkiej pracy. W kilka chwil. Bawiąc się przy tym niesamowicie.

Z tego miejsca chciałbym serdecznie pozdrowić moją byłą - jesteś kretynką, skoro nie skojarzyłaś, że na naszym parkingu jest monitoring. Sama chodziłaś ze mną po sąsiadach zbierać podpisy pod petycją do administracji. Gratuluje inteligencji. Jutro wizyta u prawnika.

związki.

Skomentuj (96) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1202 (1256)
odrzucony

#41394

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jak to ludzie łatwo przyzwyczajają się do cudzej własności.

Trzy lata temu znalazłem bardzo dobrą pracę ładny kawałek od domu. Wiadomo, że wiąże się to albo z uciążliwymi dojazdami, albo z koniecznością wynajęcia czegoś. Z początku plan był taki, że wynajmę pokój, ale mój rodziciel doszedł do wniosku, że zamiast płacić miesięcznie kilkaset złotych obcej osobie za wynajem, lepiej kupić mieszkanie na kredyt i spłacać go tymi pieniędzmi. Rodzice obiecali, że finansowo pomogą, dziadek też obiecał się dołożyć jedynemu wnukowi (ma 8 wnuczek ;D). No po prostu sielanka. Mieszkanie znalezione, formalności kredytowe załatwione. Wszystko pięknie, ładnie i bezboleśnie.

Po jakiś dwóch miesiącach mieszkania stwierdziłem, że nie ma sensu aby jeden pokój stał pusty, skoro może na siebie zarabiać. Dałem ogłoszenie. Odzew był taki sobie, ale po kilku dniach znalazła się dziewczyna zdecydowana wynająć pokój. Wpłaciła kaucję i z góry czynsz za najbliższy miesiąc. Ogólnie problemów z nią nie było, spokojna, miła, pieniądze zawsze były na czas. Z czasem między nami zaczęło "iskrzyć" i siłą rzeczy powstało coś, co można nazwać związkiem. Mimo to, kosztami mieszkania nadal dzieliliśmy się jak dotychczas. Do czasu, aż moja "wybranka" znalazła sobie na boku jakiegoś przystojniaka. Stwierdziła, że jednak razem być nie możemy, że mieszkać też już razem nie będziemy, bo to sytuacja bardzo niekomfortowa i tak dalej. W tamtym momencie byłem pewien, że zamierza się wyprowadzić.

Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy pewnego dnia wróciłem z roboty i znalazłem wszystkie moje rzeczy ładnie spakowane na klatce schodowej, a zamek w drzwiach wymieniony. Jej argumentacja? Ona płaciła tak samo jak ja, więc jej tak samo się należy. Cóż miałem zrobić. Zadzwoniłem po dzielnych stróżów prawa i poinformowałem o całej sprawie (nie miała u mnie meldunku, nie podpisywaliśmy umowy na wynajem - jednym słowem - przebywała u mnie nielegalnie). Muszę przyznać, że policjanci zadziałali bardzo profesjonalnie, bo już po jakiś dziesięciu minutach moje rzeczy znajdowały się w moim mieszkaniu, za to jej - na korytarzu.

Sprawa nie byłaby aż tak bardzo piekielna, gdyby nie jedna perełka - w zeszłym tygodniu znalazłem list z kancelarii prawnej. Moja była domaga się ode mnie połowy mieszkania... Bo jej się należy... Idioci, wszędzie idioci.

związki.

Skomentuj (77) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1866 (1910)
odrzucony

#41423

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W nawiązaniu do historii o mojej byłej (http://piekielni.pl/41394). Okazało się, że ona, bądź jej przydupas, czytają piekielnych. Kilkanaście minut temu wpadli do mnie jak burza (to znaczy próbowali, wpaść pies nie pozwolił) z wielką awanturą, krzycząc na lewo i prawo żem jest "męski narząd rozrodczy i damski również". Żądali w trybie natychmiastowym usunięcia historii z serwisu i zaproponowali, że jak skończę ten cały cyrk który zacząłem (ja zacząłem?) to za 20 tys zł są skłonni zrezygnować ze sprawy w sądzie.

Dalsza argumentacja wręcz mnie powaliła. Powinienem jej zapłacić bo... "przecież byłam warta tych 20 tys, prawda?".
Nie, nie byłaś. I mam nadzieje, że to właśnie czytasz "samico psa".

Skomentuj (121) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1448 (1502)