Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Shadow85

Zamieszcza historie od: 28 kwietnia 2011 - 11:53
Ostatnio: 18 lipca 2019 - 12:34
O sobie:

Programista, wiecznie zmęczony, wiecznie w pracy.

  • Historii na głównej: 11 z 35
  • Punktów za historie: 7963
  • Komentarzy: 1666
  • Punktów za komentarze: 13485
 
zarchiwizowany

#37252

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Byłem ostatnio odebrać telefon z naprawy. Tego dnia wyjeżdżałem na wakacje, a że w telefonie nawigacja, to bardzo był mi potrzebny.
Jadę do salonu w którym mam go odebrać. Kiedy wcześniej sprawdzałem godziny otwarcie widniało, że czynny od 10. No to jestem parę minut przed 10. Pod drzwiami już kolejeczka na jakieś 3-4 osoby.
Wszystko pięknie ładnie tylko pomyliłem godziny otwarcia i okazuje się, że od 10 salon jest faktycznie otwarty ale w soboty, w tygodniu rozpoczyna pracę od 11. Trudno. Nie będę się znów przebijał do centrum, poczekam tą godzinkę. Pochodzę po rynku, popatrzę, rzadko jest ku temu okazja.

Kiedy wróciłem jakoś 10 minut przed otwarciem, pod drzwiami stał już komitet kolejkowy, w którym znajdowało się jakieś 20-30 osób, średnia wieku 50+... Wszyscy dzielnie stoją przy drzwiach z rękami opartymi na klamce i wzajemnie patrzą na siebie wilkiem. Stwierdziłem, że brać udziału w farsie nie zamierzam i mogę wejść nawet ostatni. Usiadłem opodal na ławeczce.

Punkt 11 dziewczyna z salonu otworzyła drzwi. Swoją drogą współczuję tej co te drzwi otworzyć musiała, bo biedna została dosłownie stratowana w tym wejściu. Tłuszcza wlała się do wnętrza wypełniając je po brzegi. Momentalnie obowiązująca do tej pory kolejka przy drzwiach przestała się pokrywać z tą która ustawiła się do ... kasy!
Do konsultantów stały zaledwie 4 osoby włącznie ze mną. Przy czym problemy tych osób to np. telefon zakupiony w sieci tego operatora nie chce działać z kartą SIM innego operatora... hmmm dziwne :)

Po krótkiej chwili zostałem obsłużony. Odebrałem telefon. W salonie oprócz obsługi nie było już żywej duszy. Cała akcja oblężnicza od otwarcia salonu do jego opróżnienia trwała niecałe 30 minut. Z tego co się orientuję w późniejszych godzinach salon świeci pustkami...

A wszystko to dla zaoszczędzenia 2zł za przelew na poczcie. Nieważne, że za bilet trzeba zapłacić te 2zł w jedną stronę, nieważne, że można zrobić bezpłatny przelew we własnym banku, nieważne, że przychodząc o dowolnej porze mniej więcej godzinę po otwarciu salonu, można załatwić wszystko od ręki i kolejek nie ma.
W narodzie przetrwała kolejka, trzeba stać, najlepiej kilka godzin przed otwarciem dowolnego przybytku i patrzeć na wszystkich pozostałych wilkiem... komedia? farsa? Nie. Życie.

Kolejki.

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 129 (201)
zarchiwizowany

#36227

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przypadkiem to ja byłem tym piekielnym.

Aby tą historię zrozumieć należy wiedzieć jak wyglądam. Włosy bardzo krótko obcięte. Szerokie bary. Koleżanka w liceum twierdziła, że moje ramiona są wielkości jej ud, wiele się nie pomyliła. Rodzice innej nazwali mnie bokserem. Ogólnie kawał ze mnie chłopa. Przy tym jestem dość łagodny.

Tego dnia miałem na sobie granatowe jeanse, sportowe buty, czarną koszulkę i skórzaną czarną kurtkę do półtyłka. Na nosie lustrzane okulary przeciwsłoneczne, zasłaniające pół twarzy. Z kolegą mieliśmy wtedy dłuższe okienko między zajęciami (studia) i postanowiliśmy, że odwiedzimy innego naszego znajomego.
Kolega można powiedzieć był ubrany prawie jak typowy dres. Podobnie krótko ostrzyżony jak ja, tylko znacznie wyższy i dużo szczuplejszy.

Znajomy, którego mieliśmy odwiedzić miał staż w serwisie komputerowym przy sklepie z częściami do tychże maszyn. Ogólnie ciężko było się do niego dostać. Postanowiliśmy zrobić mu niespodziankę.
Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy dokładnie gdzie mieści się jego stanowisko pracy. Wchodzimy na sklep. Za ladą koleś przypominający wychudzonego hipisa. Mój towarzysz udał się w głąb sklepu, chciał po prostu pooglądać, ale sprzedawca cały czas dobrze go widział. Ja rozglądałem się niedaleko lady, w poszukiwaniu znajomego. Przy okazji chcieliśmy popatrzeć co mają i w jakich cenach, ale dokładnie było widać, że przyszliśmy razem.
Wychudzony hippis jakiś taki blady, po chwili pyta czy może w czymś pomóc?
[J] - Tak szukamy naszego kolegi XYZ, podobno tu pracuje.

Mówiłem to dość spokojnie, ciągle się rozglądając. Sprzedawca ociągał się z odpowiedzią, dopiero teraz spostrzegłem, że jest jakiś wystraszony.
[WH] - Przykro mi nie znam takiego, nikt taki tu nie pracuje.

Mówił tak jakby za chwilę miał zemdleć.
[J] - Na pewno? Przysiągłbym, że to ten sklep.

Hippis pokręcił przecząco głową, utwierdzając nas w przekonaniu, że się pomyliliśmy i nikogo takiego nie zna.

Wyszliśmy. Dzwonimy do znajomego, ten z bananem na ustach wychodzi drugimi drzwiami. Pogadaliśmy chwilę i się zmyliśmy.
Dopiero później uświadomił nas jak to wyglądało z perspektywy hippisa. Pierwsze jego słowa jak znajomy poszedł na sklep: "Stary, jacyś dwaj goście tu byli, jeden szczupły, drugi wyglądał jak jakiś goryl. Szukali Cię. Spanikowałem i powiedziałem, że wcale Cię nie znam"

Tak to, zupełnie przypadkiem i całkiem nieświadomie, przyprawiłbym biednego faceta o zawał.

Sklep komputerowy

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 261 (317)

#32250

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sklepik osiedlowy jaki jest każdy wie. Jakie osoby tam całymi dniami przesiadują, racząc się trunkami wyskokowymi, też większość "zna".
W drodze do sklepu, zostałem zaczepiony słynnym:
- Kierowniku daj 50gr na wino
Odrzekłem zgodnie z prawdą, że nie mam. Na co oburzony smakosz trunków podłych:
- Jak nie masz? Przecież pracujesz!

Meneliki

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 595 (689)

#31882

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia http://piekielni.pl/31872 przypomniała mi mój ostatni wyjazd na obóz w 2003r. Najgorszy w moim życiu. Byłem wtedy jednym z najstarszych obozowiczów. Rozrzut wiekowy to było coś koło 14-18 lat. Nic nie zapowiadało tego co ma się dziać. Nawet wychowawcy byli mi w większości znani, bo już któryś kolejny raz z nimi jeździłem.

Jedyną zabawą większości wtedy 16-18 latków było pójście do Biedronki, kupienie zgrzewki VIP′ów (tego piwa co się je na spirytusie robi, normalny człowiek nie jest w stanie tego wypić) i zaje*** się w 3D. Popularne były również tanie wina. Nie powiem kiedyś nawet je lubiłem, ale ówczesne były wyjątkowo podłe, Komandosy przy tym to był oryginalny francuski szampan.

Na zebraniu obozowym proponowałem, ogniska, podchody, zawody sportowe, paintball (obok ośrodka było wydzielone miejsce). Propozycje spotkały się z aprobatą wychowawców, ale pozostali obozowicze widzieli jedynie Biedronkę oddalona o 300 m od ośrodka...

Cały obóz to były przepychanki. Wyjście na dyskotekę i wołanie do każdego przechodnia "Marysia", albo "Zioło" było standardem... chłopaczki jakiegoś dilera najwyraźniej szukali. Przy powrocie, okazało się, że jeden z poszukiwaczy ma pociętą rękę i jest tak naćpany, że nie wie nawet na jakiej planecie żyje. Dodatkowo włączył mu się agresor, zaczął podnosić jakieś głazy ze skalniaków (średnio mu to szło, bo był mikrej postury).

Nie można było spokojnie pójść do łazienki. Kabiny co prawda zamykane, ale brak sufitu. Gdy tylko ktoś zasiadł na tronie, został dokładnie spryskany pianką do golenia. Fakt za pierwszym razem może i to było śmieszne, ale opróżnienie w ten sposób 30 pojemników na piankę do golenia chyba wystarczająco obrazuje skalę problemu?

Nowe "wychowawczynie", niewiele starsze od swoich podopiecznych. Nie radziły sobie kompletnie. Wielokrotnie, musiałem stawiać do pionu wierzgających "cfaniaczków", bo opiekunka, po prostu się ich bała. Mało to, w momencie gdy po raz 15 została mi spuszczona na głowę pianka do golenia (żeby nie było, że byłem jakoś nielubiany, nie było rozróżnienia, większość obozowiczów borykała się z tym samym problemem), w trakcie posiadówki, byłem już mocno wkurzony. Siadłem w pokoju i próbowałem się uspokoić. Opiekunka grupy, siedziała w pokoju i bezczelnie namawiała mnie żebym coś z tym zrobił. Wygarnąłem jej wtedy co myślę, powiedziałem, że mam ochotę wejść do pokoju kawalarzy razem z drzwiami, a w środku wykonać rzeź, a jedyne co mnie powstrzymuje to resztki zdrowego rozsądku. Oczywiście opiekunka się obraziła.

Pomijam już pomniejsze przewinienia, gdy mój bagaż został dokładnie przeszukany i wszelkie słodycze jakie posiadałem zostały mi podebrane. Dopełnieniem było zwrócenie mi papierków w plastikowej torebce.

Ogólnie było mało ciekawie. Skończyło się tak, że w ostatni dzień obozu dwóch takich "cfaniaczków" przywaliło krzesłem ogrodowym w głowę dzieciakowi filigranowej postury. Dzieciak młodszy od nich o 4 lata. Jego przewinieniem było to, że pojawił się w pobliżu ich pokoi (była tam wypożyczalnia sprzętu). Policja, przyjazd rodziców, roztrzęsione opiekunki...

Obóz.

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 527 (629)

#22710

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziś o tym jak zapadłem w pamięć Pani z dziekanatu wydziału informatyki.

Studia zaoczne magisterskie uzupełniające w innym mieście oddalonym od mojego o ponad 100km. Byłem tam tylko na zjazdach. Czesne nie małe bo 3000zł za semestr. Postanowiłem wykorzystać do opłat przelew internetowy (lepiej niż ganiać po obcym mieście z taką kasą w kieszeni). Jednak ponieważ na tej uczelni nie istniało coś takiego jak system informatyczny (jedna z najlepszych uczelni technicznych w kraju), po wykonaniu przelewu, aby ten został odnotowany należało przesłać potwierdzenie.

Był to pierwszy semestr. Potwierdzenie pobrane ze strony banku w PDF, wysłane na służbowy adres e-mail Pani[PzD] z dziekanatu. Ucieszony, że mam już z głowy pojechałem na zjazd. Ponieważ w schronisku, w którym miałem się zatrzymać potrzebna była legitymacja, żeby dostać zniżkę udałem się do dziekanatu celem odebrania jakiegoś zaświadczenia. Inaczej nawet bym tego dnia tam nie zajrzał.

Wchodzę, pięknie się uśmiecham, proszę o zaświadczenie.
[PzD] Ale nie dokonał Pan wpłaty za ten semestr, termin mija dzisiaj, jeśli Pan nie wpłaci, będę zmuszona wykreślić Pana z listy studentów.
[Ja] Ależ, dokonałem wpłaty. Potwierdzenie zostało wysłane na Pani adres e-mail, zaznaczyłem w nim, że w razie jakichkolwiek problemów proszę o informację zwrotną.
W tym miejscu następuje poszukiwanie mojego maila w przepastnej skrzynce pocztowej. Jest znalazł się! Jest i potwierdzenie, wyświetla się na ekranie komputera. Wszystko czarno na białym, więc w czym problem?
PzD nie może go wydrukować, ich drukarka sobie z tym nie radzi, drukuje tylko jakieś dziwaczne znaczki. PzD nie może uznać tego potwierdzenia, bo nie może go sobie wpiąć w segregator, odstawić na półeczkę, żeby się kurzyło. Dlaczego nie napisała, że były problemy i żebym zabrał wydruk potwierdzenia na zjazd? Bo "zapomniała".
Jestem 100km od domu, zaraz mnie wywalą ze studiów, mimo, że opłatę uiściłem, babeczka ma potwierdzenie wpłaty na monitorze... komedia. Co teraz? To był pierwszy i jak na razie ostatni przypadek kiedy skorzystałem z komputera w punkcie Ksero, żeby zalogować się na konto w swoim banku, pobrać jeszcze raz potwierdzenie (PzD nie pozwoliła mi zgrać z swojego komputera potwierdzenia na pendrive′a) i je wydrukować. A wszyscy wiemy jak te komputery potrafią być zainfekowane. Hasło do konta zmieniłem, zaraz po powrocie do domu, ale przez te dwa dni miałem pietra.

Całości dopełniło wydrukowane zaświadczenie. Panie nie posiadały systemu informatycznego, a jedynie szablon Worda, do którego wpisywały dane studenta ręcznie i zapisywały w kajeciku, że takowe wydały. Wszystko fajnie, tylko w pierwszej chwili dostałem zaświadczenie na moje drugie imię, które nosi mój brat, czyli zaświadczenie było tak jakby na niego :)

Od tego dnia, na każdy mail wysłany do dziekanatu otrzymywałem odpowiedź najpóźniej kolejnego dnia, a zaraz po wejściu do dziekanatu słyszałem "Dzień dobry Panie Shadow" :) Witamy w XXI w. na renomowanej państwowej uczelni technicznej. :D

Dziekanat wydziału informatyki

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 405 (505)

#22535

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia http://piekielni.pl/22523 o Panu Krzysiu przypomniała mi pewnego Pana Pawła poznanego w czasie kiedy jeszcze studiowałem (2 lub 3 rok inżynierka).

Pan Paweł był programistą posiadającym własną firmę.
Był też znajomym dentystki, u której pracowałem. Stworzyłem dla niej sieć informatyczną, stanowiska, całe okablowanie TV i telefoniczne w gabinecie. Łącznie były to 4 stanowiska (2 gabinety, recepcja i ruchome stanowisko przymocowane do rentgena cyfrowego).

Zostałem poinformowany, że Pani doktor bez porozumienia ze mną, zakupiła oprogramowanie do zarządzania gabinetem stomatologicznym. Nie potrafiła podać żadnych szczegółów poza nazwą. Google nic o tym nie wiedział. Wtedy właśnie na arenę wkracza Pan Paweł.

Oto kilka przykładów jego wesołej twórczości programistycznej:

-Baza danych plikowa, dostęp z wielu stanowisk poprzez zamapowane foldery sieciowe.
-Raz wprowadzonych danych nie można usunąć, ani edytować - rejestratorki nie mogą się mylić!
-Wprowadzanie danych mogło się odbywać tylko na jednym ze stanowisk, lekarze musieli krzyczeć pomiędzy pokojami i do rejestracji czy aby ktoś na daną chwilę czegoś nie wprowadza.
-Brak jakiejkolwiek instrukcji obsługi, program nie intuicyjny.
-Baza danych nie posiadała czegoś takiego jak klucze główne czy obce, wszystko było na hurra może się zgodzi
-Baza danych sypała się średnio raz w miesiącu
-Aby Jego system działał poprawnie należało uruchamiać komputery w odpowiedniej kolejności + autoryzacja Windows udziału. Co zaowocowało tym, że komputery działały 24/7
-Mimo, że aplikacja posiadała wszystkie dane nie potrafiła ich wyeksportować tak, aby można to było wysłać do NFZ dla rozliczenia. Trzeba było wpisywać dane w dwóch programach. W ogóle nie było opcji eksportu czy zrobienia kopii zapasowej bazy danych. Zaprzęgnięto do tego inne oprogramowanie, które robiło kopię całego dysku.

Po awanturze jaką zrobiłem przy szefowej podczas instalowania tego systemu i stwierdzeniu, że nie podejmę się administrowania go, że jest on zły, niesie ze sobą pełno zagrożeń i będzie bardziej przeszkadzał niż pomagał w pracy, Pan Paweł po prostu wyszedł, bo jak zwykły student śmie go pouczać...

"programiści"

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 530 (602)
zarchiwizowany

#22868

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wielka korporacja. Usługodawca telekomunikacyjny, od między innymi komórek. Poczuł się urażony. Rok temu (styczeń 2011), o ja niegodny buty własnym językiem czyścić prezesowi tej instytucji, uiściłem opłatę abonamentową. Jednak obraziłem majestat korporacji, gdyż zrobiłem to w ostatnim dniu płatności wystawionej na me niegodne imię. Wtedy jeszcze to uiszczałem opłaty z pomocą poczty polskiej. Kasa zapłacona, ale doszła dzień po terminie (data księgowania).

Moloch korporacyjny ruszył swe zacne cztery litery, bo jest kasa do wyciągnięcia :) Zawrotna suma, trzeba naliczyć odsetki od zwłoki. Wystawić notę odsetkową, wszak tak niegodne zachowanie nie może pozostać bezkarne. Moloch wysilił swe szare komórki, rzucił do pracy kilka księgowych, dział windykacji i CHGW co jeszcze. Nota została wyprodukowana rok później (styczeń 2012) :) Długo liczyli tą należność...

Na początku stycznia tego roku, zostały mi przesłane listownie (nie, nie zamówiłem e-faktur, nie dają nic od siebie to dlaczego mam im ułatwiać życie?) nowe blankiety wpłaty. Wylądowały od razu w koszu i tak z nich nie korzystam :) Opłaty uiszczam przelewem, Moloch ma konto w tym samym banku co ja, więc pieniądze lądują na jego koncie w kilka sekund. Ponieważ zbliżał się termin zapłaty faktury bieżącej (zawsze płacę na kilka dni przed zapadalnością, po co mają się cieszyć przedwcześnie z moich 29zł?), zaglądam w wykaz faktur, zauważam notę odsetkową, która została mi doliczona. Płacę bez większego żalu. Dziś otrzymuję od Molocha kolejny list, opatrzony blaszką. Na oko wartość listu jakieś 2-3zł. W środku, a jakże by inaczej, wydruk noty odsetkowej, wezwanie do zapłaty z podpisem jaśnie wielmożnego komitetu windykacyjnego, uuuu ja biedny jakżeż ja się boję.

A teraz zdradzę wartość noty odsetkowej. Jest to równiutki: 1 gr :D Zapłaciłem, uśmiałem się, a teraz wracam do mego szarego życia o ja niegodny lizania butów prezesa tegoż molocha.

P.S. To zdarza się już po raz drugi.

Usługodawca telekomunikacyjny

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 97 (203)
zarchiwizowany

#22132

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Chciałbym opisać coś co nazywam syndromem zderzaka na gumie do żucia. Zapewne wielu programistów na niego trafiło. Mnie dopadł on wczoraj...

Pokrótce wytłumaczyć można go w ten sposób: jest sobie zakład mechaniki samochodowej. Trafia do niego samochód, który był tam już wielokrotnie serwisowany. Mechanik, do którego on trafił odkrywa, że pojazd ma przyklejone zderzaki na gumie do żucia. Informuje o tym swojego przełożonego i mówi mu o zagrożeniach jakie ten stan rzeczy za sobą niesie. Prosi o dodatkowy czas, aby doprowadzić samochód do stanu, w którym nie będzie on zagrażał życiu jego użytkowników. Szef oczywiście się nie zgadza, argumentując, że ten samochód wielokrotnie był już u nich naprawiany, ktoś tak to zrobił i puki jeszcze się nie urwało, lepiej nie ruszać. Jedyne co każe zrobić to dokleić kolejne gumy...

Powyższy opis to jedynie analogia jaką można odnieść do rzeczywistości. Otrzymałem do poprawienia pewien szablon wydruku (tak to, że program którego używacie potrafi coś ładnie wydrukować to też zasługa programisty :) ). Wydruk składa się z elementów, jakieś nagłówki, jakieś dane etc. Ten, który akurat dostałem do rozwinięcia był napisany jakby nogami... wielokrotnie wykonywał zapytania do bazy danych, zastąpiono nimi mechanizmy sumowań, podliczeń etc. Wiele jego elementów było wyliczanych w locie, pomijając możliwości jakie dawał sam komponent do tworzenia wydruków. Ogólnie rzecz ujmując "makabra".

Jedyne co miałem zrobić to dodać podsumowania w jednym miejscu. Jednak przez to jak on został stworzony, nie mogłem tego zrobić w prosty sposób. W pierwszej chwili jak to coś zobaczyłem, chciałem "zaorać" wszystko równo z gruntem i zbudować na nowo, tak, żeby miało to rączki, nóżki, główkę, najlepiej na właściwych miejscach :)
Niestety przełożony jak w przykładzie powyżej stwierdził, że nie ma takiej potrzeby, że to można łatwo zrobić dalej stosując dotychczasowe metody, a że to się w końcu sypnie nikt tego pod uwagę nie bierze...

Mimo, że kocham swoją pracę, często mam ochotę zrobić krzywdę ludziom, którzy nie rozumieją, że jedna patologia zrodzi kolejne i to w końcu się zemści...

Praca programisty

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 25 (63)

#20853

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Informatyk, programista.
Zastanawialiście się kiedyś, jak to jest z takim człowiekiem, jeśli przypadkiem mu się wymsknie jakim zawodem się para?

Momentalnie na sali znajdzie się co najmniej 10 osób, którym trzeba by było sformatować kompa, z 10, które mają problemy ze sterownikami, kolejne 10, które mają inne problemy, które dużo szybciej mogłyby rozwiązać odpowiednim zapytaniem do google.

Nie zliczę już ile razy byłem proszony o darmowe porady: "A bo mie tu buczy", "A bo mie się wiesza", "A bo mie gra z gazety nie chodzi"... Dodatkowo jak informatyk, to się pewnie zna, na naprawie: żelazek, telewizorów, itp chłamu. Autentycznie byłem kilka razy proszony o zerknięcie na np prostownicę do włosów, toster.

Nie zapomnijmy jeszcze o znajomych, którzy przypomną sobie o człowieku dopiero wtedy kiedy im się komputer zepsuje... i oczywiście zaczyna się etap wróżenia przez telefon:
- Shadow, bo by mi tu trzeba było kompa zrobić.
- A co się stało?
- Nie działa.
- Ale co nie działa?
- Czarny ekran/Jakiś komunikat, ale po angielsku/Ja nie umi etc.

Wszystko oczywiście za darmo, bo "Na znajomym będziesz zarabiał? Ale przyjedz na drugi koniec miasta o 3 w nocy, najlepiej własnym samochodem, to mi jeszcze koleżankę do domu odwieziesz..."

Ludzie opanujcie się, to że ktoś jest informatykiem nie znaczy, że zna się na każdej dziedzinie tej nauki. Potrafię napisać aplikację która sprawi, że wasz komputer zatańczy "mambę", przy okazji zrobi kawę i będzie posiadał umiejętność otwierania parasola w d***, a wszystkie poczynania opisze na facebooku, ale nie potrafię skompletować sprzętu i złożyć kompletnego kompa, tak samo jak nie mam pojęcia, która karta graficzna jest teraz the best, a prosić programistę o sformatowanie kompa to tak jakby prosić architekta, żeby podawał cegły na budowie...

Ludzie...

Skomentuj (79) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 537 (749)
zarchiwizowany

#21212

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zapomogi, socjale, zasiłki, MOPS itp... czy to na prawdę potrzebne? Przytoczę tekst znajdujący się w opisie jednego ze sprzedawców allegro:

JAK W POLSCE ZWIĄZAĆ KONIEC Z KOŃCEM

W życiu bym nie poszedł do roboty za 2 tys. na rękę. Żyje z konkubinatu, 5 dzieci, jedno chyba moje. Ona zarejestrowana oczywiście jako samotna matka. Full socjal-czynsz MOPS płaci, 2 tony węgla z MOPS na zimę sprzedaliśmy za 5OO zeta za tonę-po co mi jak i tak mam darmo prąd z klatki schodowej. Żarcia tyle że zjeść się nie da-makaron, cukier, ryż sprzedajemy jeszcze znajomym, bo sklepy nie chcą - na opakowaniach jest opisane "pomoc społeczna-nie na sprzedaż" Dzieci mają ciuchy z darów ile chcą-wszystko nówki, jedzenie w szkole darmo. Na wakacje "pod gruszą" dzieci z pomocy społecznej dostały po 700 zł.-kupiłem se nową komórkę, full wypas. Kredyty mam wszędzie gdzie dawali, nigdzie nie spłacam-mogą mi skoczyć!!! komornik nie ma mi co zabrać: a zresztą jakby co to konkubina z dziećmi robi takie przedstawienie, że urzędnicy przy dziennikarzach muszą nas jeszcze przepraszać. Tak że żyje się w Polsce dobrze,tylko trzeba pogłówkować. Kablówkę mam darmo-wkułem się w kabel na sieni-tak że od rana piwko, papierosek, Allegro i Eurosport. No, nie będę wam dłużej przeszkadzał-bierzcie się do roboty, bo ktoś musi zarabiać na nas biednych "pokrzywdzonych przez los.........HA HA HA HA HA!!!!!!!!


Wpis został usunięty. Zdążyłem jednak zrobić screenshota, można go obejrzeć pod adresem: http://www.joemonster.org/p/338486/size/oryg . Miłej pracy, świąt i nowego roku.

Biedni pokrzywdzeni nieprzystosowani do życia...

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 229 (285)