Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

GoshC

Zamieszcza historie od: 18 maja 2012 - 17:04
Ostatnio: 28 kwietnia 2024 - 12:27
  • Historii na głównej: 52 z 60
  • Punktów za historie: 7809
  • Komentarzy: 526
  • Punktów za komentarze: 4776
 

#33504

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewna historia tutaj, przypomniała mi naszą przygodę ze znajomą w zeszłym roku.
Moja narzeczona słynie wśród znajomych i rodziny z tego, że świetnie gotuje. W ramach możliwości stara się zawsze coś przygotować na parapetówki czy spotkania ze znajomymi i robi to sama z nieprzymuszonej woli.

Dostaliśmy zaproszenie od znajomej na parapetówkę. Zgodziliśmy się, uprzedzając, że wpadniemy później, bo dopiero po pracy. Kilka dni później dzwoni znajoma do nas i pyta moją narzeczoną, czy wie już co zrobi do jedzenia.
- Kasia, ale my ci mówiliśmy, że przyjedziemy po pracy, więc nie zdążę nic naszykować... - Tłumaczy narzeczona.
- Oj tam gadasz, wstaniesz wcześniej przed pracą i zrobisz, tylko wiesz, żeby było tego dużo! No to czekam w piątek! - Rozłączyła się.

Obgadaliśmy sprawę i postanowiliśmy, że pójdziemy. Jak nie zrozumie gospodyni, że nie mieliśmy czasu, to trudno. W drodze kupiliśmy wino i w dobrych humorach, chociaż zmęczeni, pojechaliśmy na imprezę. Otworzyła nam [K]-asia:
- O jesteście, jak miło. No, no dawaj co tam zrobiłaś, bo goście głodni, na chipsach długo się nie da wytrzymać! Gdzie masz reklamówki? - Pyta widząc, że weszliśmy oboje dzierżąc tylko butelkę wina w ręce.
- Mówiłam ci przecież, że prosto z pracy będziemy oboje. - Zaczęła narzeczona.
- No wiesz?! Jak mogłaś, co ja teraz gościom dam?! Co ja im powiem?! - Kaśka dostała szału.
Okazało się, że podała gościom tylko chipsy i paluszki, licząc, że my przywieziemy ze sobą resztę jedzenia.

Zabraliśmy się stamtąd jak najszybciej, bo mało brakowało, a Kaśka rzuciła by się na nas z pięściami. Na odchodne jeszcze kazała nam sobie wsadzić to wino tam gdzie słońce nie dochodzi. Od tamtego czasu jest na nas śmiertelnie obrażona, twierdząc, że ośmieszyliśmy ją przed jej gośćmi. No nic, niech sobie tak dalej myśli.

ludzie

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1714 (1748)

#6254

przez ~Werther ·
| Do ulubionych
Mały osiedlowy sklepik ok. 10 lat temu, oferujący m.in. wina marki wino czyli tzw. mózgotrzepy. Wchodzi "[s]iniak" i zachrypniętym głosem do [e]kspedientki:
[s]- Wino.
[e]- Proszę, 2,80.
[s]- E nie, kierowniczko. Dzisiaj poproszę to lepsze, bo z żoną mamy dzisiaj rocznicę.
Ekspedientka zabiera wino i stawia na ladzie inne.
[e]- Proszę, 3,20.

osiedlowy sklepik

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 801 (1003)

#69951

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od niedawna zaczęłam pracę w warszawskim domu strachów jako aktorka. Wielu odwiedzających jest naprawdę wspaniałych, niektórzy boją się mniej, inni bardziej. Ale bardzo irytujące jest gdy przychodzą takie dzieciaki z gimnazjum i nie szanują ani zasad tam panujących ani ludzi, którzy tam pracują (nie rzadko wkładając w to swoje serce).

Jest kilka prostych reguł, które powinno się przestrzegać. M. in. nie wolno uczestniczyć w zabawie pod wpływem alkoholu i innych środków odurzających oraz zabrania się dotykania aktorów (za to oni mogą dotykać was do woli ;)). Podczas dwudziestominutowej zabawy doszło do zniszczenia dekoracji, wyrywania mi rekwizytów z rąk siłą, uderzenie mnie latarką, a jeden uczestnik był nienaturalnie nadpobudliwy.

Ludzie, serio, ja wiem, że takie straszenie to zabawna sprawa i nie każdy musi być od razu przerażony. Ale pamiętajcie, że pracownik to też człowiek i raczej nie lubi wychodzić z pracy posiniaczony.

aktorka dom_strachów straszenie

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 279 (341)

#88839

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Jak kiedyś pisałem koło mojego domu jest kawałek terenu należącego do EC. Wygląda on z lotu ptaka jak trapez prostokątny, gdzie pochylone ramię graniczy z drogą miejska, a podstawa z naszą przyblokową. W każdym razie część tego terenu moja wspólnota wynajęła na parking.

Pisałem już a tym, ale... na kawałku już nie trawnika, ale ubitej ziemi wzdłuż drogi miejskiej, Janusz handlarz ustawił swoje wozy na sprzedaż. Bo lepiej widać itd. No i na chwilę obecną druga wspólnota wydzierżawiła resztę terenu pod własny parking. I kłócą się z Januszem bo on straci miejsca wystawowe, za które nie płacił. Czekam na ciąg dalszy.

Janusz handlarz

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 103 (131)

#69439

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jedna z ostatnich historii dotyczących policji, przypomniała mi o pewnym wydarzeniu. Uprzedzam, że nie będzie to może piekielność wybitnie (po)ważna, raczej z tych irytujących.

Rzecz działa się jakieś 5-6 lat temu, kiedy wracałam z kuzynką z wakacji. Jako że nieletnie byłyśmy obie, a reszta rodziny na wczasach zostawała dłużej, miałyśmy do dyspozycji PKS/PKP. Wszystko idealnie, mama podrzuca nas do oddalonej o jakieś 50 km miejscowości, żebyśmy się nie musiały przesiadać, autobus podjeżdża, mama odjeżdża, bilet u kierowcy kupiony, godzina odjazdu, jedziemy... A, nie jedziemy. Biegnie pan, ciągnąc za sobą chłopca w wieku - na oko - wczesnoszkolnym.

Autobus był już blisko wyjazdu z tej zatoczki (pętli? dworca? nie wiem, jak to się ładnie nazywa, w każdym razie zaraz miał wjechać na ulicę), ale [K]ierowca się zatrzymał. Grzeczny był bardzo, bo nawet pasażerów przeprosił za chwilę zwłoki i wytłumaczył, że ten kurs jest tylko dwa razy dziennie, szkoda, żeby dzieciak spędził pół dnia na dworcu w takim upale. Pasażerowie się zgodzili, że szkoda i tyle było rozmowy, bo do autobusu wpadł niczym tajfun [T]atuś z synkiem.

Dialogi z zachowanym sensem i informacjami, ale przytoczone nie słowo w słowo, bo jednak parę lat minęło.

K: Dzień...
T: Specjalnie pan to zrobił?! Widzi pan, że biegnę!
K: ...dobry.

Ta, dworzec całkiem spory, autobusów multum, kierowca powinien być jasnowidzem i wiedzieć, do którego zmierza szanowny tatko. Kierowca jednak, jak mówiłam, baaardzo grzeczny, więc i grzecznie tatusia przeprosił i wytłumaczył. Tatuś nawet szybko przyswoił informację i zażądał dwóch biletów do miasta-jakiegoś-tam, jednego zwykłego, a jednego ulgowego, na co kierowca poprosił o legitymację szkolną dziecka. I się zaczęło...

T: Nie mam legitymacji, na wakacjach byliśmy, przecież widać, że dziecko małe, do szkoły chodzi, w drugiej klasie jest!
K: Możliwe, ale bilety ulgowe sprzedaje się na podstawie ważnej legitymacji.
T: No to co ja mam niby zrobić?! Uczniem jest, uczniom się należy zniżka!
K: Nie, proszę pana, zniżka należy się osobom posiadającym ważną legitymację szkolną. Jeżeli pan jej nie ma przy sobie, musi pan kupić dziecku bilet normalny.
T: Nie będę kupował całego biletu, widać, że chodzi do szkoły, ma mi pan dać szkolny, łaski mi pan nie robi!

Podobna dyskusja trwała przez PRAWIE 20 MINUT, w ciągu których tatuś robił się coraz bardziej zbulwersowany, co objawiało się wyzwiskami (to mu trzeba przyznać, że bez wulgaryzmów w stronę kierowcy, ale mimo wszystko...) oraz przecinkami w formie "k****". Kierowca natomiast w tym czasie zdążył wezwać policję, uprzedzając wcześniej tatusia, że jeśli nie zakupi dwóch normalnych biletów, lub nie opuści autobusu i nie umożliwi odjazdu, zostaną wezwane odpowiednie służby. W międzyczasie w dyskusję zaczęli włączać się pasażerowie, tak, ze mną i kuzynką włącznie, próbując przemówić tatusiowi do rozsądku/przegnać z autobusu/w ostateczności dopiec do żywego. Co dziwne, do rozmowy włączały się również starsze panie, po których raczej spodziewałam się wyrozumiałości w sprawach związanych z dziećmi. Wszyscy też okazywali poparcie i podziw dla kierowcy, który ani na moment nie stracił swojego opanowania.

Tatusia jednak nic nie obchodziło, on pojedzie tym autobusem i koniec, ale nie kupi normalnego biletu. W nosie miał to, że opóźnia odjazd o tyle czasu, że jest upał, że ludzie wracający z wakacji spóźnią się na przesiadki (i nie, to nie jest mój wniosek, taka była odpowiedź tatusia na wszystkie prośby, groźby, tłumaczenia).

W końcu pojawił się pan [P]olicjant. Wszyscy odetchnęli z ulgą, licząc, że doprowadzi tatusia do porządku. Kierowca streścił sytuację, policjant - uwaga, uwaga - wkroczył do akcji.
P: Proszę pana, powinien pan kupić dziecku bilet normalny.
T: Nie będę kupował normalnego, widać, że dziecko chodzi do szkoły, no przecież widać! Co, niby mam legitymację wszędzie wozić? Nikt się nigdy nie czepiał, wszyscy widzieli, że uczeń! Ma mi sprzedać ulgowy!

Konwersacja w podobnym tonie trwała kolejnych kilka minut, po których policjant, stróż-cholera-jasna-prawa, oświadczył, co następuje:
P: A, to niech mu pan sprzeda ten ulgowy.

Kierowca i pasażerowie - czysty szok. Tatuś - samozadowolenie malujące się na twarzy. Co prawda, policjant został zlinczowany słownie przez pasażerów (w wersji złośliwej, nie wulgarnej), ale niestety trwało to zbyt krótko, żeby nasycić wszechobecne pragnienie zemsty - bo tyle, co trwa przejście przez 1/3 autobusu i zejście po schodkach*.

Wiem, że nic wielkiego się w gruncie rzeczy nie stało, bo facet kupił tylko ulgowy bilet zamiast normalnego, ale naprawdę... Wszyscy pasażerowie rozglądali się po sobie z takim poczuciem niesprawiedliwości i bezsilności na twarzach, że wyglądało to wręcz na zorganizowaną wcześniej choreografię. Wychodzi na to, że można się awanturować, zatrzymać autobus na pół godziny, wyzywać, przeklinać, a w końcu nic złego się nie stanie. Ba! Jeszcze się - bezprawnie - bilet tańszy dostanie. Paranoja. Już nawet nie mówię nic o kierowcy, bo nie wiem, co miałby więcej zrobić (wyszarpać tatusia za fraki z autobusu razem z dzieciakiem?), ale postawa policjanta była fenomenalna po prostu, skoro nie poradził sobie nawet z jednym rozkapryszonym tatusiem.

*Rozmowa z policjantem toczyła się w środku, tatuś cały czas odmawiał wyjścia z autobusu, a w międzyczasie polecił dziecku zająć miejsce i później stopniowo się do niego przesuwał.

PKS

Skomentuj (100) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 385 (507)

#88772

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Poczta Polska.

Ze względu na ilość piekielności, sama z jej usług już dawno nie korzystam. Natomiast mój tata potrzebował jeszcze jednego gwoździa do trumny, żeby zdecydować się na przekazywanie paczek w inne ręce.

Mianowicie, miał mi wysłać mój dyplom z uczelni. Uznał, że skoro czas nagli to najbezpieczniej wybrać opcję z Poczty Polskiej za ok. 50 zł - dostawa do rąk własnych już na drugi dzień. Okay.

W podanym przedziale godzinowym koczuję przy drzwiach, czekając na kuriera. Pozwalam sobie tylko na jedną krótką wycieczkę do toalety, ale słychać z niej dzwonek.

Czas mija, kuriera nie ma. Domofon milczy. Telefon milczy. W systemie śledzenia pojawiła się informacja, że paczka wraca do sortowni.

Pierwszy telefon na Pocztę Polską - pani widzi w systemie, że kurier nie mógł dziś dostarczyć paczki, możliwe że przez awarię samochodu. Paczka będzie jutro.

Podziękowałam, rozłączyłam się i coś mnie tknęło, że za taką cenę usługi wypadałoby złożyć reklamację.

Telefon do obsługi klienta - na hasło "reklamacja" pani się zjeżyła po drugiej stronie słuchawki i nagle okazało się, że w systemie to mają wpisane, że nikogo nie było pod wskazanym adresem. No kurka wodna...

Łaskawie zgodzili się dostarczyć paczkę na następny dzień.

Puentą jest nie stres, nie złość, nie bezsilność, nie wydanie dużej kwoty na nieadekwatną jakość usługi, ale pytanie zdziwionego kuriera:

- To pani tu mieszka? Na domofonie jest inne nazwisko.

Tak.

Na domofonie jest nazwisko osoby, od której wynajmuję mieszkanie.

Zatkało mnie na tyle, że już nie drążyłam ale chyba dobrze kombinuję, że kurier zobaczył inne nazwisko i nawet nie spróbował dostarczyć paczki?

poczta

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 114 (116)

#88744

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Osobiście uważam, że samochód powinien spełniać kilka założeń: być bezpieczny, dostosowany do potrzeb użytkownika, no i niech mało pali...

Jechałem niedawno przez Poznań prawym pasem. Na lewym zobaczyłem wspaniały biały samochód terenowy JEEP. Nówka prosto z salonu. Z ciekawości zajrzałem do środka gdy stanąłem obok. Starsza drobna Pani, przed nią dwa potężne wyświetlacze na środkowej konsoli 10" i 7". No super. Światło na sygnalizatorze zmieniło się na zielone.
I w tym momencie Pani podnosi telefon, który leżał na podłokietniku i przykłada go do ucha ruszając z miejsca.
Dopiero trąbiący na mnie samochód z tyłu wyrwał mnie z szoku, a z piersi wyrwało się "k....wa".

Ktoś powie, że to drobiazg, tyle osób jeździ z telefonem przy uchu. Czasem to rozumiem przy bardzo starych samochodach. Ale mając samochód na takim poziomie nie używać zestawu głośnomówiącego to po prostu jest dla mnie poziom dzbana.

Poznań ulica samochody telefony

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 148 (160)

#61845

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Po przeczytaniu historii #61627 na temat Energetycznego Centrum, postanowiłam założyć konto i dodać od siebie przysłowiowe "3 grosze", jako że zupełnie przypadkowo miałam okazję zapoznać się z ich technikami "od kuchni".

Całkiem niedawno szukałam nowej pracy (historie z poprzedniej na pewno opiszę w wolnej chwili, bo były iście piekielne). Natknęłam się na ofertę pracy w administracji biurowej. Co prawda zadania nie były ściśle sprecyzowane, ponadto nie wymagali doświadczenia, oferując szkolenia, ale po zweryfikowaniu wiarygodności firmy (branża marketingowa), postanowiłam zaaplikować. Jeszcze tego samego dnia oddzwonili do mnie i zaprosili na rozmowę kwalifikacyjną - atmosfera bardzo przyjazna, pani manager od razu zaproponowała przejście na "ty". Praca na stanowisku asystenckim miała być poprzedzona poznawaniem struktury firmy od podstaw "aby lepiej się wdrożyć". W grę wchodziłby wtedy kontakt z klientem. Jeszcze tego samego dnia otrzymałam telefon od pani manager, że zakwalifikowałam się na dzień próbny, podczas którego team lider miał zapoznać mnie ze stanowiskiem.

Następnego dnia stawiłam się w biurze o wyznaczonej godzinie i czekałam, aż management zakończy głośne wykrzykiwanie zysków, wiwaty i skandowanie "We will rock you", po czym zapoznano mnie z niewiele starszym ode mnie team liderem - nazwijmy go Tomek. Tomek zapytał mnie, czy mam ze sobą wszystkie swoje rzeczy (płaszcz itp.) po czym wyprowadził razem z 3 innymi pracownicami z biura, prosto do samochodu. A mi zapaliła się pomarańczowa lampka. Dalej było tylko gorzej...

Po drodze Tomek opowiadał o historii i misji firmy. Zajmują się oni marketingiem, a doświadczenie pokazało, że jedną z najkorzystniejszych dróg jest bezpośredni kontakt z klientem (oho!). Okazało się, że aktualnie wrocławski oddział wykonuje zlecenie dla... Energetycznego Centrum. W tym momencie powinnam podziękować i wrócić do domu, ale nie za bardzo miałam czym i jak, więc postanowiłam jakoś przecierpieć do końca.

Tak więc EC zatrudnia do naciągania profesjonalne agencje reklamowe, gdzie ludzie są przeszkalani w opychaniu kitu. Jeśli już któryś z przedstawicieli ma jakąkolwiek legitymację, nic to nie zmienia, bo nawet dla EC nie pracuje. Chodzą po wszystkich mieszkaniach najpierw koło południa, aby wyszukać najłatwiejsze ofiary, czyli ludzi starszych. Informują, że przychodzą z EC, ponieważ pan/pani nie wypełnili ankiety załączonej do faktury i proszą o jej pokazanie. Tu następuje cmokanie "O, widzi pan/pani? Pan/pani przepłaca, a przecież przysługuje tańsza stawka". Leci też bajeczka o tym, jak to Tauron oszukuje klientów, bo prąd rozprowadza firma-córka, co podnosi koszty i że nawet muszą płacić karę do Unii Europejskiej, ale jest szansa na oszczędność - umowa z EC sprawi, że ominie się firmę-córkę i będzie taniej o 4 grosze! Alleluja!

Niektórzy wiedzą o co chodzi, ale wiele osób daje się nabrać i jeszcze się cieszą, że będzie taniej. Byłam w szoku, jak Tomek bezwzględnie stosował chwyty psychologiczne, mające uśpić czujność, na dodatek zachowywał się, jakby naprawdę kochał to co robi. Podejrzewam, że nie ma wyjścia, bo praca jest do 19 albo i dłużej, a potem i tak wszyscy "integrują się" do późna w biurze m.in. klaszcząc w kółku, dzwoniąc dzwonkiem dla krów i przybijając sobie piątki. Istna paranoja i pranie mózgów. Każdy jeden domokrążca karmi się wizją szybkiego awansu i dużych pieniędzy, i czuje, że pewnego dnia będzie kimś. Czułam się jak w jakiejś sekcie.

W takich firmach obowiązuje wynagrodzenie prowizyjne, więc zasada jest prosta: im więcej podpisanych umów (i naciągniętych ludzi), tym więcej pieniążków. Nic dziwnego więc, że ludzi są zdeterminowani i stosują naprawdę wyrafinowane pułapki.

Do dziś jestem w szoku. Przestrzegać przed naciągaczami z Energetycznego Centrum chyba nie muszę. A na takie oferty pracy również uważajcie. Nie wiem, czy złote góry, które obiecują są warte robienia z siebie oszusta bez czasu na normalne życie osobiste. Ja odmówiłam.

energetyczne centrum wrocław

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 397 (449)

#80377

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Chciałem opisać, jaką mam wspaniałą rodzinkę, a mianowicie moich kuzynów.

Moja Ciocia i Wujek są wręcz książkowymi przykładami "Janusz i Grażyna". Zawsze mają genialne pomysły, by żyło im się lepiej.

Mają także dwójkę dzieci, synek ledwo skończył zawodówkę i obecnie na wiecznym bezrobociu, bo za mniej niż 5000 zł nie wstanie z łóżka oraz córeczkę, w miarę inteligentna dziewczyna po studiach, ale wpływ matki widać.

Są także bardzo chciwi i roszczeniowi, zatem jeśli ty masz, to twoim psim obowiązkiem jest się z nimi podzielić lub załatwić im to samo.

W każdym razie obecnie dzięki mnie ich córeczka ma poważne problemy, ale może wyjaśnię, czemu.

Zaraz po studiach, na początku wieku, zacząłem pracę jako przedstawiciel handlowy. Na początku zarobki małe, a pracy i jeżdżenia po kraju od groma. W pewnym momencie było tak, iż wyjeżdżałem w poniedziałek, a wracałem w sobotę. Po jakimś czasie dało to plon i zdobyte kontakty oraz kontrakty dawały firmie niezły zysk, a mnie ładne prowizje, na poziomie czasem nastu tysięcy. I, nie ukrywam, odkładałem te pieniądze z myślą o własnym interesie za kilka lat.

Tak oto po 10 latach na moim koncie urosła suma 0,5 mln złotych. Wtedy właśnie rozniosła się cudowna wieść, ile to mam kasy itd.

Pojawiła się ciotunia z wujkiem i wręcz nakazali dać im 200.000 zł celem założenia przez nich firmy. Oczywiście bezzwrotnie, bo w końcu rodzina.

Odmówiłem - i krzyki na moich rodziców, by to oni mi kazali.

W sumie rodzice o moich pieniądzach nie wiedzieli, bo mieszkałem w kawalerce po babci, a im także pomagałem po kilkaset zł co miesiąc. A że mamy dobre stosunki, bo po wyprowadzce nie olałem ich, tylko pomagałem, to kazali się im gonić na drzewo.

Mnie w każdym razie bardzo ciekawiło, skąd wyszło o moim majątku. Z firmy nie, bo wypłaty robi oddział w stolicy i nikt o nich nie wie. To chyba bank.

Cóż, poszedłem do prawnika i ten kazał pójść na policję i KNF.

Ale już pewnie się domyślacie skąd był przeciek.

Otóż córka ciotki pracowała w banku, gdzie miałem konto i tak sprawdzała swoich znajomych z NK i Facebooka, kto ile ma na koncie, czy są jakieś zajęcia komornicze itd. Ma teraz poważne problemy za złamanie tajemnicy bankowej.

To może na tyle, jest o mojej cioci jeszcze sporo historii, jak chcecie, to opiszę.

bank

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 231 (269)

#12937

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tym razem opowiastka z mojego rodzinnego miasteczka.

Któregoś razu mama poprosiła mnie, żebym w drodze do domu kupiła kilka pierdół do obiadu. Nie chciało mi się latać gdzieś po marketach, więc wstąpiłam do małego warzywniaka - kupiłam co miałam kupić, zapłaciłam banknotem 50 zł, wzięłam do łapy resztę i do widzenia.

Ale coś mi nie pasuje... Patrzę - sprzedawczyni najwyraźniej się machnęła i zamiast z 50 zł wydała mi resztę ze 100. No to w tył zwrot i idę z powrotem wyjaśniać pomyłkę.

- Dzień dobry po raz drugi, proszę pani! Wydaje mi się, że zaszła pomyłka i źle wydała mi pani resztę. No i...

- Pomyłka?! Co pomyłka, żadnej pomyłki! Pewnie zgubiłaś, albo gdzieś upchałaś w kieszeni i myślisz, że naiwną znalazłaś! Ja tu dwadzieścia lat pracuję, to chyba umiem liczyć, co?! Byś się wstydziła tak oszukiwać, za robotę byś się wzięła, wynocha ze sklepu bo milicję wezwę!

- Ale nie o to chodzi, pani nie rozumie, ja...

- Co nie rozumie, ja wszystko rozumie! Głupiego szukasz?! Nie ma mowy, że ja ci źle wydałam, pilnuj swoich pieniędzy następnym razem, a nie uczciwych ludzi naciągasz! A w ogóle, to po odejściu od kasy nie ma reklamacji i paszła won.

No tu już się wnerwiłam i weszłam babie w słowo:

- To mówi pani, że nie ma mowy o pomyłce?

- Nie ma!

- Och, to dobrze... Bo wydawało mi się, że płaciłam pani banknotem pięćdziesięciozłotowym, a pani mi wydała resztę ze stu złotych... No nic, mój błąd - do widzenia!

- CO?! Gdzie idziesz?! Wracaj!!! Oddawaj pieniądze! Sumienia nie masz, wstydu nie masz, naciągaczka, złodziejka! Na cudzej krzywdzie się dorabiasz, oddaj mi pieniądze!!! Ja tu uczciwie pracuję, a taka śmaka z ukradniętymi (?) pieniędzmi ze sklepu chce uciec! Oddawaj mówię!

No cóż... Miałam szczery zamiar jej tą kasę oddać. Przełknęłabym nawet pierwszą porcję bluzgów, gdyby po wyjaśnieniu sytuacji baba się pokajała i przeprosiła.
A tu kolejna sterta inwektyw, mimo jej oczywistego błędu? Co to, to nie!

- Bardzo mi przykro, ale jeszcze minutę temu nawyzywała mnie pani od złodziejek i oszustek, twierdząc, że NIE MA OPCJI, żeby się pani pomyliła. Skoro nie ma, to nie ma - a następnym razem niech pani pilnuje swoich pieniędzy. Żegnam.

- O ty @!$&*% !!! (...)

Co dalej - nie słuchałam i wyszłam ze sklepu uboższa w dobry humor, a bogatsza o 50 zł. I wcale mi nie jest z tego powodu wstyd.

Zieleniak u Gosi

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 924 (984)