Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

GoshC

Zamieszcza historie od: 18 maja 2012 - 17:04
Ostatnio: 12 maja 2024 - 20:32
  • Historii na głównej: 52 z 60
  • Punktów za historie: 7838
  • Komentarzy: 528
  • Punktów za komentarze: 4781
 

#29722

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia Hellraisera przypomniała mi akcję, którą zrobiliśmy na AM koledze w akademiku.

Impreza. Kolega powszechnie Misiem zwany, zalał makówkę tak, że w zasadzie można by było zrobić z nim cokolwiek i nic by nie zauważył. No po prostu sam się prosił...

Akademik AM, więc cały komplet potrzebnych "specjalistów" się znalazł. Koledze nogę zagipsowaliśmy, rentgena z jakimś nieczytelnym maziajem zamiast nazwiska ze śmieci i pustą kartę wypisu ze szpitala zdobył kolega, który odrabiał akurat jakieś zaległości w klinikach (stary jestem - wtedy jeszcze w szpitalach nie było tak trudno załatwić tego typu rzeczy jak teraz...). Rano Misio obudził się w swoim łóżku z kompletem dokumentacji medycznej i gipsem na nodze. Jako, że M jak ja studiował farmację to w wypis (łacina) się nie wczytywał i sprawa przeszła - trochę się tylko dziwił, że nie za bardzo go boli...
Niesamowite jest to, że w akcję zaangażowane były cztery osoby i nikt nie puścił pary przez 4 tygodnie, przez które Misio chodził z gipsem. Pacjent dumny opowiadał tylko z dnia na dzień coraz bardziej odjazdową historię jak to on ostro imprezował i połamał sobie gnaty.

Wisienką na torcie było zdejmowanie gipsu w szpitalu. (Jakoś tak to chyba wtedy było, że żeby dostać odszkodowanie to trzeba było zdjąć gips w szpitalu, a nie samemu).
Kolega z lekarskiego, który fabrykował kartę wypisu wpisał na niej po łacinie, wcale nie złamane kopytko tylko poród z przez cesarskie cięcie. Koleżanka, która poszła z Misiem na zdjęcie opowiadała, że lekarz ze śmiechu aż się zapowietrzył. Do tego jak się okazało, że noga nigdy nie była złamana, z czym się wygadała wspomniana koleżanka...

Akademiki AM to specyficzne miejsce. Takie wspomnienia jak Grand Prix o 0,7 wódki - 3 piętra po schodach w górę i w dół z nogami potraktowanymi zastrzykiem zwiotczającym - pozostają na całe życie. :D

akademik AM

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1319 (1409)

#88091

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tak, chcę być PIEKIELNY. Wziąłem sobie jednak trzy tygodnie oddechu aby emocje mi opadły.

I piszę zgodnie z tym co obiecałem firmie DeLonghi. Mamy ekspres PrimaDonna. Pół roku po gwarancji.
Od kilku miesięcy moja żona zwracała mi uwagę, że pojemnik na mleko naszego wspaniałego automatu do kawy firmy DeLonghi jest …brudny. Okazało się, ze pomiędzy ściankami (tak, jest to wykonanie tak jak w termosie dwie ściany aby mleko się nie grzało) dostało się mleko i zepsuło. Nie można tego rozebrać aby umyć.

Zdecydowałem, że kupujemy nowy pojemnik zgodnie z tym co było w ofercie: można dokupić pojemniki do wody i mleka.
PrimaDonna jest to najdroższy automat w ofercie. Liczyłem się z kwotą 50,00 zł plus ewentualne koszty dostawy. W końcu produkcja tego elementu (a jestem z tej branży) nie powinna z kosztami dostaw przekroczyć 8,00 zł.
Ale to co się dowiedziałem…

Pierwszy telefon do informacji DeLonghi. Wybieram mozolnie 221230400 i staram się nie wybuchnąć na wszystkie zapowiedzi. O dziwo, po wybraniu odpowiedniej opcji czekałem może z minutę. Już się ucieszyłem, że tak szybko załatwię sprawę. Ale nie, to nie takie proste. Oni bezpośrednio nie dostarczają elementów wymiennych. Tylko przez firmy które świadczą dla nich usługi.
OK…

Dzwonię do wskazanego ich serwisu w Poznaniu gdzieś na Grunwaldzie. Wyłuszczam sprawę no i zaczęły się schody:
(S) Serwisant: Pan przywiezie ekspres do nas
(Ja) Ale ja tylko potrzebuję zbiornik na mleko
S: Pan mało wie, pewno coś jeszcze jest uszkodzone i dlatego mleko jest między ściankami
Ja: Koszt?
S: Jeszcze nie wiem, najpierw musimy przejrzeć.
Ja: Odpłatnie?
S: No tak, jest po gwarancji.
Podziękowałem. W końcu chcę kupić tylko pojemnik.
Drugi telefon do serwisu w Krakowie. Przecież pojemnik można przesłać.
Ja: Mam taki problem do tego modelu (w skrócie) potrzebuję pojemnik na mleko
S2 (Serwis 2): Nie ma problemu. Koszt 315,00 zł
Ja: ?????? Pojemnik tyle kosztuje? Przecież to jest kawałek tworzywa.
S2: Proszę pana, te pojemniki są w komplecie z systemem spieniania. Same pojemniki nie są dostępne.
Podziękowałem.
Ponownie zadzwoniłem do obsługi DeLonghi.
Pani potwierdziła, że firma nie przewiduje sprzedaży tych pojemników bez osprzętu do spieniania mleka.
Na moje pytanie czy to jest ostateczna odpowiedź: tak.
Więc gdzie jest moja piekielność?
Ano w tym, że solennie obiecałem pani w informacji że opiszę na piekielnych.pl JAKIE PRAKTYKI STOSUJE FIRMA DELONGHI.

Trzy elementy w każdym ekspresie jest najłatwiej uszkodzić: pojemnik na wodę, pojemnik na mleko, tacka na skropliny.
I jak mi się wydaje cena ich powinna być zrównoważona. Bo każdemu może się zdarzyć uszkodzenie tych elementów.
Jednak firma DeLonghi zrobiła sobie z tego dodatkowe źródło dochodu. Pojemnik kosztuje 10% wartości ekspresu.
Pazerność, głupota?
Nie wiem, ale ja już nie kupię ich ekspresu. Innych też do tego namawiam.
Tym bardziej, że osławiona aplikacja do sterowania ekspresu po prostu nie działa.

P.S. Jeden z komentujących pięknie to ujął: teoretycznie takie firmy jak DeLonghi dbają o środowisko a jednocześnie chcą abym zaśmiecał je zbędnymi elementami które wmuszają mi przez ich zakup.
Brawo ECO DeLonghi. właśnie się uśmiałem bo na obudowie ekspresu jest napis ECO.

Skomentuj (47) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 241 (267)

#69228

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w komisie GSM w dużej galerii handlowej, piekielnych sytuacji jest wiele, oto kilka z nich:

1.Nie tyle piekielni, co zabawni są klienci, którzy przychodzą z bardzo drogimi telefonami, jednocześnie oszczędzając na akcesoriach do jego ochrony, tacy ludzie zdarzają się często, lecz jeden człowiek przebił wszystko.

Niedawno premierę miał nowy model telefonu z jabłkiem w logo, zanim jeszcze trafił do naszego kraju, można go było dostać w Niemczech gdyż miał tam premierę parę dni wcześniej niż u nas.

Właśnie do Niemiec wybrał się po telefon bohater tej historii, kupił telefon za około 4000 złotych, do tego musiał zapewne wydać sporo na paliwo a po wszystkim przyszedł do mnie chcąc kupić szkło hartowane na ekran swojego nowego wypasionego telefonu, lecz cena 20 złotych okazała się za wysoka i Pan zwyzywał mnie od zdzierców, bo na allegro taniej.


2. Często zdarzają się ludzie, którzy chcą coś za darmo, jedną z takich sytuacji miałem przed chwilą.

Przyszedł facet z dwoma sztukami starszych telefonów, takich rozsuwanych jeszcze. Bardzo często w takich telefonach psuje się taśma, przez co wyświetlacz nie działa, wymiana tego jest dosyć pracochłonna a zysk na tym niewielki.

Patrzę na telefon, sprawdzam koszt takiej naprawy(39 zł) i informuję Pana, że 2 dni robocze trzeba zaczekać aż mi części przyjdą, on, że nie trzeba, że on ma 2 sztuki tego modelu i że z jednego do drugiego żeby tą taśmę przełożyć i czy dam radę w pół godziny to zrobić.

JA: Nie wiem dokładnie ile mi zejdzie, bo nie robiłem nigdy tego modelu, ale do godziny czasu na pewno się wyrobię.
Klient: Aha, ok to rób Pan!
J: W porządku, 30 złotych to będzie kosztować
K: CO?! A za darmo mi nie zrobisz?
J: Ale czemu mam to robić za darmo?
K: Bo to łatwe jest!
J: To czemu sam sobie Pan tego nie zrobi?
K: Bo nie umiem!

Tu tłumaczę klientowi łopatologiczne, dlaczego biorę pieniądze za coś, co umiem robić i na co poświecę mój czas i tu Piekielny używa argumentu, który miał mnie przekonać do zmiany zdania:

P: Ale ja jestem rencistą!

3.Teraz będzie trochę kontrowersyjnie.
Nie pokazuję telefonów, nie rozmieniam pieniędzy oraz nie sprzedaje żadnych akcesoriów cyganom.
Od zawsze byłem do nich uprzedzony, wiele złego o nich słyszałem, ale takiego podejścia nabrałem zostając samemu prawie oszukanym.
Przyszło 3 cygańskich łebków, chcieli oglądnąć telefony, dla niepoznaki jeden trzymał w ręce sporą ilość gotówki, oglądali tak sobie i w końcu zrezygnowali z zakupu, wszystkie telefony układam z powrotem na wystawce, wszystko jest w porządku, nagle przyglądam się jednemu z telefonów i okazuję się, że w ręce trzymam podróbkę, wybiegłem szybko ze stoiska, cyganie odeszli może z 30 metrów, podbiegam do nich, oczywiście wypierają się podmiany telefonów, złapałem jednego, co bardziej gadatliwego za fraki i oddał mi telefon.
W tym samym czasie starsze kobiety krzyczały na mnie, czemu znęcam się nad "biednymi dziećmi".

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 443 (487)

#77927

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Musiałem dziś skorzystać z usług Intercity. Do przejechania raptem dwie stacje, ale o tej porze jedzie tylko TLK więc nie ma rady. Wszedłem na stronę IC, chcę kupić bilet i okazuje się że mogę kupić bilet na dowolny pociąg na tej trasie... Poza tym którym mam jechać. Nie zrażony tym faktem ruszam na dworzec. Odjazd pociągu 6:52, na dworcu jestem o 6:30. W kolejce do kasy jakieś 20 osób, do odjazdu 20 minut, spokojnie wystarczy czasu żeby kupić bilet.

Stanąłem grzecznie w kolejce i czekam. Czekam, czekam... Tak minęło 20 minut, usłyszałem "bim-bom, pociąg TLK wjeżdża na tor...", pod kasą opustoszało. Jakieś 30 osób (bo za mną kolejka rosła) musiało kupić bilet u konduktora płacąc ekstra za wypisanie biletu. Ale nie ma co narzekać, wszak byliśmy świadkami skutecznego bicia rekordu: w czasie nieco poniżej pół godziny pani w kasie udało się sprzedać JEDEN bilet! Brawa dla IC. Puenty brak, bo rzeczywistość trochę mnie przerosła.

Dworzec PKP

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 210 (252)

#36414

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nigdy więcej wolontariatu.

Moja mama pracuje w szkole podstawowej, ma w klasie dziecko z rodziny patologicznej (5 rodzeństwa, troje z nich ma każde innego tatusia, którzy nie są specjalnie zainteresowani opieką nad potomstwem, matka nie pracuje tylko płodzi kolejne dzieci, by dostawać zasiłek), które ma spore problemy z językiem angielskim, jeśli 28 sierpnia nie zaliczy testu z całego semestru, to zostanie na drugi rok w 4 klasie.

Chłopiec dostał na całe wakacje "korepetycje" od swojej nauczycielki. Żeby "nie tracić czasu na sprawdzanie prac domowych", spytała się mojej mamy czy ja bym nie mogła przychodzić i w czasie jak ona będzie przerabiać z dzieckiem materiał, ja bym sprawdzała prace domowe, krótkie jakieś jego prace pisemne i ćwiczenia. Oczywiście dostanę dokument, że pracowałam jako wolontariuszka, co "w dzisiejszych czasach jest przecież niezbędne". Zgodziłam się.

Zajęcia 1: ja przyszłam, chłopiec przyszedł, ona nie. Czy nie uprzedzała mnie, że ma bardzo pilną sprawę w urzędzie i jej nie będzie? Nie? Musiało jej wylecieć z głowy. Ale chyba nie sprawiło mi to żadnych problemów prawda? (Nie, skądże. Nie miałam pojęcia czego mam dziecko uczyć, co będzie na jego teście, co przerabiał na zajęciach, nie mam żadnych pomocy naukowych, gdzie tu może być problem?)

Zajęcia 2 i następne: ja przyszłam, chłopiec przyszedł, ona nie. Jest na wakacjach, do 26 sierpnia...

Pomińmy kwestię, że dziecko jest wyjątkowo niechętne do robienia czegokolwiek poza graniem w piłkę i graniem na konsoli. Nie wie co robili na zajęciach, nie ma zeszytu, nie uzupełniał ćwiczeń, nie lubi prac domowych i w ogóle ten angielski jest głupi. Pomińmy kwestię, że ja nie widzę możliwości by przy jego poziomie wiedzy (4 klasa podstawówki, nie zna alfabetu., wszystko pisze tak jak słyszy) i przy takim nastawieniu, on ten test zaliczył. Ale potwornie irytuje mnie fakt, że ja "w ramach wolontariatu" robię coś, za co możliwe że pani nauczycielka dostanie dodatkowe pieniądze. Bo przecież "oficjalnie", to ona uczy to dziecko, a ja "jedynie" pomagam przy sprawdzaniu prac pisemnych. I w razie jak się dziecko jednak nauczy, to oficjalnie będzie to JEJ zasługa.

Komentarz mojego (mocno cynicznego) znajomego:
- Wiesz dlaczego pracodawcy tak lubią wolontariuszy? Bo mieć wolontariat w CV, to jakbyś mówiła "Jestem frajerem, który chętnie zrobi za darmo coś, za co innemu człowiekowi trzeba by zapłacić".

Postscriptum, 1 sierpnia. Po tym jak dzieciak przyszedł 6 raz raz z rzędu z nieodrobioną pracą domową, a mnie się znudziło zadawanie mu dodatkowych zadań, których on i tak nie robi, plus po odkryciu, że po 3 latach nauki języka angielskiego dziecko nie umie się nawet przedstawić (nie wspominając o uczenie się czegokolwiek co ja mu zadaję) i plus po kompletnym braku kontaktu z panią nauczycielką, stwierdziłam, że jednak będzie lepiej jak dziecko zostanie na drugi rok w tej samej klasie i uczyć go nie będę.

Dziecko się nie przejęło, matka się nie przejęła, nauczycielka się nie przejęła.

Szkoła podstawowa...

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 636 (684)

#85724

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewnego razu naszło mnie, żeby wymienić meble. Ale zanim kupi się nowe, trzeba pozbyć się starych. Ponieważ były w bardzo dobrym stanie, postanowiłam spróbować szczęścia ze sprzedażą. Na pierwszy ogień poszła sypialnia. Wrzuciłam ogłoszenie na grupę polonijną na fejsbuniu i czekałam na wysyp turystów "oni tylko pooglądać", "horych curek", tudzież próśb o wysłanie na mój koszt na drugi koniec Niemiec lub do Polski. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu nic takiego nie nastąpiło, nie było najmniejszych problemów, każdy klient przyjechał, zapłacił, nawet nie targując się o cenę, zabrał pasujący mu mebel, i w ciągu trzech, czterech dni wszystko się rozeszło.

Kilka miesięcy później przyszła kolej na duży pokój. Ponownie, meble wystawione na grupie polonijnej, ja tym razem pełna optymizmu. Stół z krzesłami, komoda i stolik do kawy faktycznie sprzedały się od ręki, ale została meblościanka i przylegający do niej regał na książki. Tymi nikt nie był zainteresowany. Wrzuciłam w takim razie ogłoszenie jeszcze na Facebook Marketplace i na coś w rodzaju niemieckiego OLXa (eBay Kleinanzeigen). I się zaczęło…

Poniedziałek. Dzwoni para z Rumunii, zainteresowani, chcieliby przyjechać wieczorem zobaczyć. Zapraszam. Para przyjechała, obejrzała, podobają im się, biorą. Tylko nie dzisiaj, bo duży samochód mają w warsztacie, odbiorą go w środę i przyjadą. A żebym ja im te meble do środy przytrzymała. Mówię, że nie ma sprawy, przytrzymam, usunę ogłoszenie, ale proszę o zadatek i zaznaczam, że w razie ich rezygnacji, zadatek przepada. Zgadzają się. Później dzwonią jeszcze dwie osoby, ale mówię im, że ogłoszenie nieaktualne.

Środa. W południe dzwoni pani Rumunka, że nie mają jednak pieniędzy. Ja, że no trudno, szkoda. Ona kontynuuje, że nie mają pieniędzy, ale meble im się bardzo podobają i bardzo by się przydały. I czy nie można by tak za darmo. No nie można by. Ale czy na pewno nie można? Na pewno nie można. Ale im się podobają. No mnie też się wiele rzeczy podoba, ale mnie na nie nie stać, więc muszę się obyć bez nich. Do widzenia.

Wstawiam ogłoszenie ponownie. Dzwoni pan Chorwat, że on by wieczorem przyszedł obejrzeć.

Pan przyszedł, pooglądał, pochrząkał, pocmokał, pomacał meble i mówi, że telewizor i kanapę to on bierze od ręki, nad resztą musiałby się zastanowić. Uprzejmie informuję pana, że telewizor (kupiony miesiąc wcześniej) i kanapa nie są na sprzedaż. Tylko meblościanka i regał. Jak to nie są? No nie są, czytał pan ogłoszenie? Nie, bo za dużo tekstu. Ale jego zdaniem, skoro coś nie jest na sprzedaż, to na czas jego wizyty powinnam wynieść to z pokoju, bo wprowadzam potencjalnych klientów w błąd. Liczę w myślach do dziesięciu, hamuję ripostę na temat uczenia się czytać i pytam pana, jaka jest jego decyzja. Bierze czy nie. On nie wie, bo te meble to w sumie nie dla niego, tylko dla znajomej, która jest w Chorwacji, on ma na dniach do niej jechać i jej opowie, i ona zdecyduje. A ja żebym mu te meble przez dwa, może trzy tygodnie przytrzymała, on wróci i da znać czy bierze. I żebym sobie przemyślała, czy na pewno nie chcę w gratisie dorzucić telewizora. Pohamowuję kolejną ripostę, tym razem o zamienianiu się na głowy z różnymi częściami ciała, mówię, że niestety nie ma takiej opcji i żegnam się z panem.

W międzyczasie na tym niby OLXie dostaję mnóstwo zapytań, czy nie sprzedam za połowę ceny (wystawiłam naprawdę niedrogo, więc bez przesady), a na FB Marketplace nastąpił wysyp "pokemonów". Trzy najciekawsze:
- Amerykanka. Meble całkiem fajnie wyglądają na zdjęciach, ale chciałaby zobaczyć na żywo. Problem tylko, bo nie ma samochodu, a komunikacją nie chce jeździć, bo jest przeziębiona, to czy mogłabym je może jej przywieźć, ona zobaczy na żywo i zdecyduje, czy bierze. No raczej nie.
- Student z Francji. Właśnie urządza sobie mieszkanie, meble mu się podobają, wziąłby. Tylko, że nie ma samochodu, więc przyjechałby metrem. Czy mogłabym mu powiedzieć, czy ta meblościanka zmieści mu się do metra (w ogłoszeniu podane łączne wymiary 420x220x50 cm). Obawiam się, że raczej zdecydowanie się nie zmieści.
- Jakiś Niemiec. Czy mogłabym mu przysłać dodatkowe zdjęcia. No dobrze. Porobiłam jeszcze kilka zdjęć mebli i mu wysłałam. Yyyy, jemu nie o to chodziło. A o co? O inne zdjęcia. Ale jakie inne zdjęcia? Moje, takie nooo… bez ubrań. Gościu, pomyliłeś portale…

Piątek. Dzwoni jakiś pan, Niemiec mieszkający w sąsiedztwie, że on by wpadł w sobotę obejrzeć meble. Dobrze, umawiamy się na 16.

Sobota. Godzina 11:00, dzwonek do drzwi. Pan przyszedł obejrzeć meble. Mówię, że trochę mnie zaskoczył, bo o ile pamiętam umawialiśmy się na inną godzinę. Pan na to, że wie, ale akurat teraz mu pasowało, to przyszedł. Poza tym jest klientem, więc ja powinnam się do niego dostosować. Oho, miło się zapowiada. Ale jak już pan jest, to pan wejdzie. Obejrzał meble, podobają się, bierze. Cena też pasuje. Tylko czy żona mogłaby jeszcze rzucić okiem. Czeka na dole, bo są właśnie z dzieckiem na spacerze, nie chcieli się tarabanić po schodach z wózkiem z niemowlakiem, więc najpierw poszedł on, a ona czeka. Faktycznie, pod blokiem stoi jakaś babka z wózkiem. To on zejdzie na dół, da jej znać i ona zaraz przyjdzie sama zobaczyć. Ale on jest zdecydowany, zaraz po wizycie żony dogadamy się odnośnie odbioru itd. Wyszedł. Czekam, czekam, czekam, nikt nie przychodzi. Patrzę za okno, poszli sobie.

Zaczęłam tracić nadzieję, że te meble w ogóle sprzedam.

Wieczorem zadzwonił jakiś Albańczyk, czy mogę je mu przytrzymać do poniedziałku, on by po pracy przyjechał. Pytam, czy przyjedzie kupić czy pooglądać. Kupić. Przyjedzie dostawczakiem i bierze. Dlatego dopiero w poniedziałek, bo musi auto zorganizować. I faktycznie. Przyjechał, nie targował się, kupił, zabrał. I jeszcze w podziękowaniu za przytrzymanie mebli dał mi butelkę wina.

Dwa tygodnie później, kiedy zdążyłam zapomnieć o całej sprawie, dzwoni jakiś nieznany numer. Obieram. Pan Chorwat. Właśnie wrócił z odwiedzin u tej znajomej. Znajoma chce te meble, ale za pół ceny. Albo za całą, jeśli dorzucę telewizor. Pan bardzo się zdziwił, ze nieaktualne, no jak to, przecież wyraźnie powiedział, że mam mu te meble zarezerwować, aż się zdecyduje. Stwierdził, że jestem niepoważna i się rozłączył.

zagranica

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 238 (258)

#88040

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z newsów:

Wojewódzki Urząd Pracy w Opolu ogłosił nabór dla osób w wieku 50+, które chcą nauczyć się korzystania ze smartfona. Jak poinformował rzecznik WUP, z zajęć może skorzystać 60 osób. Wartość projektu to 698 tysięcy złotych.

Matematyka: 698/60=11,6333...

Uważam, że to dobrze wydane pieniądze. Polska to bogaty kraj.

uslugi telefon szkolenie

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 177 (191)

#74691

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Podzielę się tutaj historią mojej sąsiadki [S.], która jest mobilną kosmetyczką, tzn. wykonuje usługi z dojazdem do klienta.
Warto tutaj wspomnieć, że oferuje dojazd gratis na terenie miasta i najbliższych okolic.

W piątek popołudniu dzwoni Piekielna i prosi, i błaga, i płacze, że jutro ślub jej siostry, a ona jest świadkową, i że sobie zaspała z terminami u kosmetyczki, i nigdzie już nie ma miejsca, a ona musi jakoś wyglądać, że makijaż, paznokcie, brwi, depilacja, i w ogóle chce taki full pakiet za ok. 350zł.

S. miała wtedy umówione 2 stałe klientki (emerytki-koleżanki, przychodzi do nich co 2 tygodnie). Zadzwoniła, wyjaśniła, poprosiła o możliwość przełożenia. Emerytki stwierdziły, że w sumie to ok, tym razem spotkają się przy kawie zamiast przy paznokciach, ale inny termin nie wchodzi w grę i żeby S. przyszła normalnie za 2 tygodnie.

Sobota, 7:00 rano. S. jedzie do klientki 30km poza miasto (dojazd gratis). Dzwoni do drzwi. Otwiera na pół śpiąca Piekielna w pidżamie.

- O, już pani jest. Nie, jednak nie będę potrzebowała aż tylu rzeczy od pani, bo makijaż mi zrobi koleżanka, a paznokcie mam już w sumie zrobione tylko pomyślałam, że skoro pani już tu jedzie, to może mi pani zrobi takie wzorki o tutaj na tych 3 paznokciach, a ja nie będę blokowała innych klientek, bo pewnie w sobotę to ma pani dużo roboty, hehe.

I tak oto moja S.:
- Niepotrzebnie zerwała się z łóżka o 5:30 rano w sobotę.
- Straciła paliwo.
- Straciła zarobek od stałych klientek (dzwoniła, że jednak jest wolna, ale panie miały już inne plany i odmówiły).
- "Zarobiła" 12zł na 3 paznokciach.

kosmetyczka

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 284 (300)

#37597

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka kwiatków z logiki naszego dyrektora hotelu:

1. Po przyjęciu towaru jogurty nie mogą stać poza lodówką nawet 10 min. bo OD RAZU się psują.
Ale gdy stoją 4h dziennie na bufecie to się nie psują.

2. Szynka pokrojona na grubość 1,5mm jest jadalna, a ta pokrojona na 2mm jest niejadalna

3. W czasie śniadania na bufecie szklanki mają stać denkami do góry, ale pół godziny później podczas coffee breaku mają stać denkami do dołu bo to przecież niehigieniczne.

4. Bufet o godzinie 9:59 (zamykamy o 10) ma wyglądać tak, jak o 7 rano i klient ma znaleźć wszystkie rodzaje rogalików (więc jak zostanie zjedzony jeden smak szybciej to chyba mamy walczyć o ostatniego rogalika, żeby został?).
Ale jeśli zostanie za dużo, to jest nasza wina, bo jesteśmy nieoszczędni i na pewno za dużo zrobiliśmy.

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 433 (565)

#88028

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od miesięcy poluję na książkę, której nie ma nigdzie. Wydawca nie przekazał egzemplarzy obowiązkowych (to podobno była norma na początku lat dziewięćdziesiątych), allegro, antykwariaty, biblioteki uniwersyteckie o tym tytule nie słyszały.

Wydawnictwo od dawna nie istnieje, nakład był malutki. Sama dowiedziałam się o istnieniu tej pozycji, kiedy przypadkiem znalazłam urwaną okładkę i kilkanaście kartek – i od tamtej pory poświęciłam bardzo dużo czasu i pieniędzy, żeby ją gdzieś znaleźć.

Udało mi się po obdzwonieniu kilkuset miejsc, które nie miały katalogów w internecie – jest, znalazł się egzemplarz w bibliotece wiejskiej na kompletnym zadupiu. Zadzwoniłam tam (mogą śmiało iść w zawody z sekretariatami sądów, jeśli chodzi o nieodbieranie) i zapytałam o możliwość zrobienia mi, za opłatą, skanów albo ksera i przesłania ich do mnie, bo tego po prostu nigdzie bliżej nie ma – nie robią w pandemii takich rzeczy.

Zapytałam o wypożyczenie międzybiblioteczne – nie robią w pandemii takich rzeczy. Jeśli tak bardzo potrzebuję, to mogę skorzystać na miejscu. Czyli 400 kilometrów ode mnie. Mówię, jaka jest sytuacja – nie, nie ma mowy, jak musi, to ma przyjechać.

Tak rozmawiałam po Wielkanocy.

Po majówce odżałowałam jeden dzień z urlopu, czyli wczoraj, wsiadłam przed świtem w samochód (bo to takie serce cywilizacji, że nawet PKS tam już nie istnieje) i pojechałam. Wcześniej jeszcze upewniłam się, czy pracują – tak, pracują, można wejść i korzystać z książek. Trudno, jak mus, to mus, jadę.

Dojechałam na miejsce i nie wiem, jakim cudem nie zrobiłam krzywdy tej babie na miejscu. Naprawdę nie wiem. Rozmawiałam z tą samą kobietą, co za pierwszym razem – nikt inny tam nie pracuje, już sprawdziłam. Przypomniałam się, że ja to ja, że dzwoniłam i pytałam o tę książkę i że chciałabym ją dostać do ręki, to sobie zrobię zdjęcia.

Usłyszałam, że we wtorek – czyli tego samego dnia, kiedy zapowiedziałam, że przyjadę - tę książkę „wycofano” – czyli ona wycofała – ze zbiorów, bo nikt się nią nie interesował przez dekady. „Co za przypadek, że akurat dzisiaj pani przychodzi i o nią pyta.” Mówię jej, że przecież dzwoniłam w kwietniu, dzwoniłam we wtorek i pytałam, czy są otwarci – ona nie pamięta, przecież nie nagrywa każdego telefonu. Szkoda, że ja też nie nagrywałam.

Na koniec jeszcze pożyczyła mi szerokiej drogi powrotnej. Z wrednym uśmieszkiem. Bo miastowej trzeba dowalić, żeby się nosem osr*ła.

To był taki poziom perfidii, że nawet moje standardy przekroczył.

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 183 (191)