Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Hideki

Zamieszcza historie od: 9 stycznia 2011 - 18:05
Ostatnio: 29 marca 2024 - 15:08
  • Historii na głównej: 25 z 52
  • Punktów za historie: 8658
  • Komentarzy: 619
  • Punktów za komentarze: 1999
 

#79131

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zamówiliśmy z żoną pralkę w pewnym owocowym sklepie internetowym. Na stronie sklepu wybraliśmy produkt, dodaliśmy usługę wniesienia, wybraliśmy termin sobota 8-14, kliknęliśmy "zatwierdź", po czym pojawił się komunikat, że w soboty usługa wniesienia jest niedostępna. No trudno. To może w piątek po pracy?

Wybrany dzień: piątek, godziny: 17-21. Zatwierdź. Kolejny komunikat, tym razem informujący, że towary wielkogabarytowe nie są dostarczane w godzinach 17-21. No nic, przyjdzie któremuś z nas wziąć wolne. Na szczęście miałem wypracowane nadgodziny, więc zaklepałem sobie dzień wolny w piątek i zamówiłem pralkę z wniesieniem w piątek o 8-17 (telefonicznie potwierdziłem u sprzedawcy, że taki będzie termin dostarczenia).

Nadszedł piątek. Według strony kuriera paczka leżała od wczesnego ranka na sortowni koło mojego miasta i czekała na zapakowanie na samochód, którym miała przyjechać do nas. Gdy dochodziła 15:00, a na stronie kuriera nie było zmiany statusu, zacząłem dzwonić kolejno do kuriera i do sklepu. Dowiedziałem się, że:
- kurier nie bierze odpowiedzialności za to, co sklep deklaruje;
- sklep nie bierze odpowiedzialności za to, jak kurier dowozi;
- firmie kurierskiej zmienił się regulamin i nie dowozi już paczek w 24 godziny, tylko w 48;
- sklep nie bierze żadnej odpowiedzialności za to, że na stronie internetowej, w rozmowie telefonicznej i w potwierdzeniu mailowym zadeklarował czas dostawy;
- pracownik infolinii sklepu złożył zapytanie do działu logistycznego, ale nie powie mi, kiedy będzie odpowiedź ani jaka będzie odpowiedź (jeśli kiedykolwiek nadejdzie);
- kurier pojawi się w poniedziałek, gdy nikogo nie będzie w mieszkaniu;
- jeśli kurier nikogo nie zastanie w mieszkaniu, paczka będzie czekała na odbiór osobisty w sortowni pod miastem;
- nie ma możliwości, żebym pojechał moim samochodem na sortownię, zapakował pralkę i pracowników firmy kurierskiej, zawiózł ich do mojego mieszkania w celu wniesienia przez nich pralki, odwiózł ich na sortownię, odebrał od firmy kurierskiej pieniądze za usługę przewozu pralki i pracowników.

W poniedziałek oczywiście przed południem zadzwonił kurier, że czeka z pralką pod mieszkaniem, a ja mu zgodnie z prawdą powiedziałem, że czekaliśmy na niego cały piątek, kiedy to paczka miała być dostarczona, a teraz nikogo nie ma. Kiedy ktoś będzie? Po 16:00. "Ale ja jeżdżę tylko do 12:00". Chwilę zajęło, zanim mój mózg przetworzył fakt, że jedna z popularniejszych, trzyliterowych firm kurierskich rozwozi paczki wyłącznie do 12:00. Powiedziałem, że najszybszy termin, kiedy ktoś o tej godzinie będzie w domu, to sobota, ale nie ma gwarancji, że najbliższa (mieliśmy plany). Dobrze, to firma kurierska się następnego dnia skontaktuje. Acha.

Ponieważ następnego dnia do 15:00 nie było kontaktu, znowu zadzwoniłem kolejno do kuriera i do sklepu. Dowiedziałem się, że:
- godziny pracy kierowców ustalają sami kierowcy i centrala firmy kurierskiej nie ma na to żadnego wpływu (tu na mojej twarzy pojawił się kolejny karpik)
- infolinia sklepu nie ma żadnego śladu po mojej piątkowej rozmowie, więc od nowa musiałem wszystko opowiedzieć; poszło kolejne zapytanie do logistyki; odpowiedź miała być po godzinie.

Jako że odpowiedź nie nadeszła. Po 16:00 wykonałem kolejny telefon. Znowu nikt nic nie wie o mojej sprawie, o zapytaniu do logistyki tym bardziej. Dopiero podczas tej rozmowy zostało założone zgłoszenie, którego losy mogłem obserwować na stronie internetowej sklepu.

Tego samego dnia wieczorem zadzwonił do mnie pracownik sklepu z pytaniem, jakie są moje życzenia/roszczenia. W tym czasie mijał już tydzień od złożenia zamówienia i chciałem jedynie, żeby ta pralka dojechała. Następnego dnia. Najwcześniej o 15:00. Rozmówca powiedział, że będzie w tej sprawie kontaktował się z kurierem.

Nadeszła środa, zbliżały się godziny wieczorne, pojawił się komentarz sklepu pod zgłoszeniem: "zgodnie z pierwotnymi ustaleniami dostawa nastąpi w najbliższą sobotę" - zgłoszenie zostało zamknięte. Otworzyłem je i zapytałem, o które pierwotne ustalenia chodzi. Czy o te z zamówienia, że dostawa miała byś w piątek w godzinach 8-17, czy może o te z wtorkowej rozmowy telefonicznej, podczas której jedynym powiedzianym terminem była środa po godz. 15:00. Następnego dnia przed południem zgłoszenie ponownie zostało zamknięte z komentarzem "zgodnie z pierwotnymi ustaleniami dostawa nastąpi w najbliższą sobotę". Uznaliśmy, że nie ma co kruszyć kopii, tylko cierpliwie poczekamy do soboty.

W sobotę zadzwonił kurier, że ma paczkę pobraniową. Super. Schodzę na dół, żeby mu otworzyć i przytrzymać drzwi wejściowe do klatki. Tu pojawił się karpik nr 3. Pralka. Ważąca ponad 50 kg. Jeden kierowca bez wózka. Chętnie bym mu nawet pomógł, gdybym nie miał zakazu dźwigania ciężarów, o czym go poinformowałem - z jakiegoś powodu zamówiłem usługę wniesienia, prawda?. Biedakowi udało się wnieść pralkę na pierwsze półpiętro, po czym zadzwonił do centrali po pomoc. Co zaproponowała centrala? Żeby klient pomógł wykonać usługę, za którą kasę miała skasować firma kurierska. Połowę drogi do góry udało się kierowcy samemu pralkę wnieść, przy drugiej połowie pomógł mu sąsiad, który z powodu zablokowania przejścia pralką nie mógł się wydostać z budynku.

W XXI wieku dostarczenie paczki do miejscowości oddalonej o kilkaset kilometrów zajmuje 10 dni, mimo że spedycja konna odeszła do lamusa, a technologia skoczyła znacznie do przodu od tamtej pory. Na zakończenie dodam, że kwota pobrania i kwota na zamówieniu były różne od kwoty na fakturze.

sklepy

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 179 (189)

#76219

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzwoni numer, który mi nic nie mówi. Odbieram i słyszę "Proszę czekać, za chwilę nastąpi połączenie z konsultantem", a potem cisza. Po kilku sekundach rozłączam się, oddzwaniam i słyszę znowu automat "Kontaktował się z państwem dział utrzymania klienta banku XYZ. Zadzwonimy do Państwa w późniejszym terminie."

Tego samego dnia kolejny telefon i historia jak powyżej. I tak przez dwa tygodnie. W końcu za którymś razem usłyszałem człowieka i moja "rozmowa" z nieznanym numerem trwała dłużej niż kilka sekund.

Gdy opowiedziałem historię znajomym, okazało się, że nie tylko ja jestem zdania, że jeśli dział UTRZYMANIA klienta próbuje się z tym klientem skontaktować, to zostawiając klienta na linii z automatem, a potem z ciszą raczej trudno będzie tego klienta utrzymać...

Bank

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 198 (216)

#65241

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z ramienia Ministerstwa Zdrowia działa instytucja zwana Narodowym Centrum Krwi. Od lat jest problem ze zbyt małą ilością krwi w bankach krwi, przez co np. bywają przekładane planowane operacje i zabiegi. Narodowe Centrum Krwi twierdzi, że robi wszystko, żeby krwi nie brakowało. Jak to wygląda w praktyce? Od lat likwidowane są regionalne oddziały krwiodawstwa. Nie chodzi o jakieś pipidówy, ale o miasta powiatowe z wieloletnią tradycją oddawania krwi, gdzie wśród tysięcy krwiodawców są całe rodziny oddające krew. Oczywiście NCK w zamian wysyła autobusy dla krwiodawców, ale tylko w określone dni, kilka razy w miesiącu. Jak to wygląda w praktyce?

Deszcz, śnieg, upał - krwiodawcy ustawiają się w kolejkę przed autobusem i mokną/marzną/pocą się w oczekiwaniu, aż zostaną wpuszczeni do autobusu (gdzie procedury trwają dłużej niż w stacjonarnej placówce). Naturalnie liczba krwiodawców spada po zamknięciu każdej kolejnej placówki, a w związku z tym jest mniej krwi w obiegu.

A jak to wygląda od strony szpitala, który do tej pory miał punkt krwiodawstwa "pod ręką"? Krwi ciągle brakuje. Karetki non-stop kursują z krwią, co generuje koszty dla szpitala. W skrajnych przypadkach pracownicy prywatnymi samochodami przewożą krew (co jest niezgodne z procedurami, ale niezbędne dla ratowania życia). Lekarze się wkurzają, że nie ma krwi, przez co nie mogą wykonywać operacji. A pacjenci? Mogą się wykrwawić na stole operacyjnym z powodu zbyt małej ilości dostępnej krwi lub nie doczekać operacji, jeśli krew nie dojedzie na czas.

NCK nie jest jednak jedynym winnym. Szpitale i samorządy również mają coś do powiedzenia w tej kwestii. Z początkiem roku został zamknięty jeden z najstarszych oddziałów regionalnych na Mazowszu. NCK twierdziło, że służy to zwiększeniu dostępności krwi (nie, żeby ktoś w to wierzył). Pomimo protestu pracowników, dyrektor szpitala powiatowego bez wahania zgodził się na zamknięcie punktu krwiodawstwa, który jego zdaniem generował za duże koszty dla szpitala. Cóż, pierwsze miesiące ciągłego wysyłania karetek po krew do innych miast pokazały jednak, że wydatki z tym związane wzrosły.

Polska

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 398 (430)
zarchiwizowany

#64746

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia bee (http://piekielni.pl/64646) przypomniała mi o mojej korespondencji z bardzo popularnym bankiem.

Na moim koncie zdefiniowanych jest kilka numerów komórkowych, które mogą się doładować przez wysłanie sms z kwotą doładowania (bez akceptacji kodami itd.) - moje dwa numery, numer narzeczonej, numer mamy itd. Raz na jakiś czas zdarzało się, że któryś z tych numerów wysłał sms z kwotą doładowania i dostawał zwrotkę, że nie ma tego numeru telefonu w systemie. Wchodziłem na konto i faktycznie - numer zniknął z listy zdefiniowanych. Gdy ostatni raz taka sytuacja miała miejsce, postanowiłem w końcu zgłosić reklamację. Telefonicznie.

Podczas rozmowy byłem wypytywany o wiele szczegółów, np. o datę i godzinę próby doładowania, numer telefonu itd. Dowiedziałem się przy okazji, że informacja o tym, kiedy dokładnie i z jakich powodów znikały mi zapamiętane numery z systemu bankowego, kosztowałaby mnie 100 zł. Spoko, nie potrzebuję tego, tylko niech system działa...

Po dwóch tygodniach moja reklamacja została zamknięta, z komentarzem, że w celu dalszego jej procesowania mam podać, kiedy i na jaki numer było tamto doładowanie. Odpisałem, żeby sobie odsłuchali rozmowę, jeśli mają problem z przepływem informacji, bo podawałem te informacje konsultantowi podczas składania reklamacji. Napisałem też, że nie uznaję tej wiadomości jako ustosunkowanie się do reklamacji.

Po kolejnych dwóch tygodniach dostałem odpowiedź. Numer został usunięty z listy numerów zdefiniowanych, ponieważ... w tamtym miesiącu łączna kwota doładowań telefonicznych (na wszystkie zdefiniowane na moim koncie numery) przekroczyła 150 zł. Zostałem poinformowany, że posiadać konta bankowego może doładować telefony komórkowe za maks. 150 zł miesięcznie. Wysłałem zapytanie, czy to ich system jest tak "mądrze" skonstruowany, czy po prostu wcisnęli mi kit. Poprosiłem również o uzasadnienie, czemu kasowany jest numer z listy zdefiniowanych, gdy suma doładować przekroczy 150 zł.

Tego samego dnia dostałem odpowiedź, w której konsultant nie odniósł się do żadnej z podniesionych przeze mnie kwestii.

Dwa miesiące po pierwotnym zgłoszeniu ponowiłem kontakt z bankiem. Zwróciłem uwagę na to, że w tamtym miesiącu bez problemu doładowałem telefon pomimo przekroczenia progu 150 zł (załączyłem zrzut ekranu z historii). Ponownie zostałem zapewniony, że eksperci się tym zajmą...

Mija trzeci miesiąc, a ja się zastanawiam, jakimi bzdurami mnie jeszcze będą karmić.

bank

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 119 (173)

#62521

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam m.in. kartę z T-Mobile w telefonie. Dziś rano zadzwoniła do mnie konsultantka i rozmowa wyglądała mniej więcej tak (jej wypowiedzi były szybkie, praktycznie na jednym oddechu):

Konsultantka: Dzień dobry, nazywam się XYZ i jestem konsultantką T-Mobile. Czy rozmawiam z właścicielem numeru?
Ja: Tak.
Konsultantka: Z racji regularnych doładowań mam dla pana rewelacyjny PREZENT w postaci 120 darmowych minut do wykorzystania w 5 dni - całkowicie za darmo! Rozumiem, że mogę aktywować ten pakiet na numerze telefonu?
Ja: Tak, poproszę.
Konsultantka: Dobrze, to ja aktywuję i jeszcze raz powtórzę, że jest to 120 minut całkowicie za darmo do wykorzystania w 5 dni i jeśli usługa się panu spodoba, to następne dni będą kosztować X zł za miesiąc. Dziękuję i życzę miłego dnia. Do widze...
Ja: Chwileczkę.
Konsultantka: Tak?
Ja: Jak rozumiem, ten darmowy pakiet nie zrobi się samoczynnie po tych pięciu dniach płatnym pakietem?
Konsultantka: Będzie pan mógł zdecydować, czy chce pan dalej z niego korzystać.
Ja: A jeśli nie podejmę decyzji?
Konsultantka: Pakiet zostanie przedłużony na następny okres.
Ja: To nie zgadzam się na jego aktywację.

Kobieta słowotokiem chciała przemycić mi płatną usługę praktycznie bez informowania mnie o tym, że jest płatna. Chyba zacznę nagrywać wszystkie rozmowy...

T-Mobile

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 279 (453)

#62395

przez (PW) ·
| Do ulubionych
We wrześniu zadzwoniła do mnie konsultantka T-Mobile. Stwierdziła, że płacę dużo za rozmowy (mam telefon na kartę), więc ona ma dla mnie super ofertę. Milion minut, trylion smsów, a wszystko za 39,99 miesięcznie.

Moje odmowy i argumenty trafiały chyba na jakąś niewidzialną barierę, bo praktycznie nic do konsultantki nie docierało. Według niej wydawanie 40 zł miesięcznie było dla mnie bardziej opłacalne niż 50 zł na kwartał (tyle mniej więcej mnie kosztują rozmowy na kartę). Zapytałem więc, czy uważa mnie za idiotę lub upośledzonego umysłowo, skoro uważa, że wie lepiej ode mnie, co jest dla mnie lepsze. Odpowiedziała, że tak...

Wysłałem więc skargę na konsultantkę. W odpowiedzi T-Mobile mi napisał, że rozmowa została ponownie przesłuchana, a "we wskazanej rozmowie nie pojawił się żaden zwrot, który można określić, jako obraźliwy. Od początku do końca rozmowa ta przeprowadzona była zgodnie z naszymi zasadami". Cóż, przynajmniej wiem już, jakimi zasadami kieruje się T-Mobile...

T-Mobile

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 465 (555)

#62121

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od 1 września wynajmujemy z narzeczoną mieszkanie w centrum jednego z większych miast Polski. Ponieważ na miejscu nie było internetu, a w klatce i w mieszkaniu była infrastruktura UPC, po zapoznaniu się z ofertami innych okolicznych dostawców tego samego dnia złożyliśmy przez internet zamówienie na usługę Unikalna I na 10 miesięcy (umowa najmu na rok, więc z umową na dłużej woleliśmy nie ryzykować).

Po dwóch dniach do mieszkania przyszedł w wyznaczonej godzinie technik UPC. Okazało się, że w doprowadzonym do mieszkania kablu nie ma sygnału, a że kabel jest na klatce zamurowany, to nie będzie pruł całej ściany, tylko będzie musiał pociągnąć drugi kabel, ale do tego potrzebna jest zgoda wspólnoty. Powiem szczerze, że mnie to zdziwiło, bo w przeszłości w dwóch innych lokalizacjach technicy UPC ciągnęli mi kable do mieszkania i nie potrzebowali na to pozwolenia wspólnoty. Sąsiedzi skomentowali, że trafiliśmy na służbistę, bo oni tego typu problemów nie mieli, gdy podłączali sobie internet z UPC.

Blisko tydzień trwało załatwianie zgody, ale w końcu otrzymałem upragnione pismo i wysłałem do UPC. W ciągu pół godziny zadzwonił konsultant i wypytywał o szczegóły zamówienia (adres, dane kontaktowe, czy chcemy tę samą usługę itd.). Na koniec zapytał, czy poniedziałek godz. 17-19 odpowiada nam jako termin pojawienia się technika. Oczywiście, że tak.

Jednak w poniedziałek do godz. 19 nikt się nie pojawił. Przez 20 minut wiszenia na infolinii dowiedziałem się, że UPC nic nie wie na ten temat i że musiała nawalić ekipa monterska z mojego miasta. Następnego dnia miałem otrzymać telefon z umówieniem się na kolejny termin. Jednak jeszcze w poniedziałek o 20.50 słyszę dzwonek do drzwi. Technik UPC podłączyć internet przyszedł. Twierdził, że on miał zlecenie na 19-21. No cóż, zdarzają się problemy w komunikacji na różnych szczeblach.

Gdy technik działał z wiertarką, narzeczona studiowała umowę i pojawił się zgrzyt. Była na umowie inna usługa (nie Unikalna I, a Unikalna II), umowa miała obowiązywać dłużej (nie 10, a 24 miesiące), kwota abonamentu też się nie zgadzała. Jedyne, co się zgadzało, to dane abonenta.

Blisko 40 minut trwało oczekiwanie na infolinii, a potem rozmowa nas i technika z konsultantem, który robił absolutnie wszystko, żeby wlepić nam umowę na 24 miesiące. Zmienił dopiero ton, jak technik powiedział mu, że widzi przed sobą mail potwierdzający zamówienie usługi na 10 miesięcy.

Z tego co się zorientowaliśmy, przebieg realizacji naszego zamówienia był następujący. Nasze pierwotne zamówienie zostało anulowane (rzekomo na naszą prośbę), po czym prawdopodobnie podczas rozmowy konsultanta z nami po dostarczeniu przez nas zgody wspólnoty konsultant wpisywał zupełnie inne informacje niż te, które otrzymywał od nas. Niestety nie mogę tego nazwać inaczej jak celowym działaniem, skoro tamten konsultant nie proponował nam nic innego, tylko czytał, co było w pierwotnym zgłoszeniu, a my potwierdzaliśmy, że o to nam chodzi.

Ilu klientów w ten sposób dało się zrobić w balona, bo zadowoleni z podłączenia internetu w euforii przegapili fakt, że podpisana przez nich umowa jest inna niż ta, którą zamawiali?

P.S.: Czekam w tej chwili na pierwszą fakturę, w której spodziewam się nieprzyjemnego epilogu. W przypadku zamówienia przez internet aktywacja usługi jest za złotówkę. Jednak "potwierdzenie" przez nas usługi widnieje w systemie UPC jako nowe zamówienie złożone drogą telefoniczną, podobnie jak "odkręcanie" sytuacji w dniu montażu. Spodziewam się na fakturze opłaty aktywacyjnej w kwocie o wiele większej niż promocyjne 1 zł. A wtedy przestanę być wyrozumiałym klientem i to ja będę piekielny.

UPC

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 416 (464)
zarchiwizowany

#62176

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kilka lat temu w Nowy Rok wracaliśmy z narzeczoną samochodem z Sylwestra w mieście oddalonym ok. 500 km od mojego rodzinnego miasteczka. Podczas świętowania nadejścia nowego roku przeziębiliśmy się. Dotarliśmy koło północy. Po zakończeniu podróży powrotnej termometr potwierdził nasze przypuszczenia, że oboje mamy gorączkę. Żadnych zbijaczy temperatury w apteczce (jak zawsze mieliśmy, tak tym razem akurat się skończyły), więc wsiedliśmy w samochód i szukamy otwartej apteki. Dodam tylko, że w tym dwudziestotysięcznym miasteczku nie ma aptek całodobowych, ale za to są apteki dyżurujące w weekendy i w nocy. Jest ustalany grafik, która apteka kiedy ma dyżur.

Po przejechaniu całego miasteczka okazało się, że żadna apteka nie jest czynna, łącznie z tą, która według rozpiski dostępnej przy drzwiach każdej z aptek powinna mieć tamtej nocy dyżur. Koniec końców pojechaliśmy na stację benzynową i kupiliśmy ostatnią paczkę aspiryny, a następnego dnia poszliśmy do lekarza.

Czemu o tym teraz piszę? Ostatniej niedzieli mieliśmy jechać autobusem jakieś 300 km - pierwotnie mieliśmy jechać samochodem, ale kierowca nawalił. Narzeczona obawiała się, że może być potrzebny aviomarin (w samochodach nie ma problemów, ale z autobusami bywa różnie), więc poszliśmy do apteki. Okazało się oczywiście, że apteka dyżurująca jest nieczynna...

Apteki

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 0 (30)

#61732

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Opowieść MademoiselleInconnue o zakładach pogrzebowych przypomniała mi historię pewnego piekielnego grabarza.

Niecały rok temu miałem na głowie załatwianie spraw pogrzebowych jednego z domowników. O ile zakład pogrzebowy i ksiądz pochłonęli znośną i spodziewaną sumę pieniędzy, o tyle grabarz przegiął i to mocno (znałem ceny "rynkowe"). Jak spytałem, czy nie da się taniej, w odpowiedzi usłyszałem, że jeśli się nie podoba, mogę iść na cmentarz komunalny za miastem (grób rodzinny jest na cmentarzu parafialnym w centrum miasta).

Ponieważ czas mnie naglił (wydanie aktu zgonu nastąpiło dopiero 3 dni po śmierci), nie miałem za bardzo wyboru.

Pogrzeb się odbył, minęło kilka miesięcy i przy okazji wizyty przy grobie zmarłego, zobaczyłem na cmentarzu ciekawą informację. Parafia poszukiwała nowego grabarza.

Okazało się, że na starym ciąży wiele zarzutów. Grabarz był bardzo pazerny, bo od co najmniej 2 lat likwidował "aktywne" groby i sprzedawał miejsca na cmentarzu, które ktoś inny wcześniej wykupił. Uprzedzając niektóre komentarze dodam tylko, że groby były opłacone i nie były porzucone.

Jaką trzeba być hieną, żeby wzbogacać się w taki sposób?

Cmentarz

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 430 (504)
zarchiwizowany

#60339

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Niedawno przeprowadziłem się do innego miasta. Jako że oddaję krew honorowo, nadszedł czas, bym się udał do nieznanej mi wcześniej stacji krwiodawstwa. Ponieważ była to moja pierwsza wizyta w tej placówce, zgodnie z procedurami miałem mieć pobraną na wstępne badania krew strzykawką z łokcia, a nie szkiełkiem z palca, jak to jest normalnie. I tu pojawił się problem.

Moje żyły są bardzo nieśmiałe i chowają się przed ludzkimi oczami. Przyzwyczajony jestem do tego, że chwilę trwa, zanim się znajdzie, a potem wkłuje się w moją żyłę. Nie zawsze udawało się za pierwszym razem, ale doświadczone pracownice służby zdrowia zawsze sobie z tym wyzwaniem dzielnie radziły.

Tym razem było inaczej. Pielęgniarka pobierająca próbkę krwi do badania nie znalazła żyły, więc poszła po koleżankę. Ta z kolei niby znalazła żyłę, ale stwierdziła, że na 100% w nią nie trafi. Tu pojawiło się pytanie, czy to mój pierwszy raz i wielkie zdziwienie, gdy powiedziałem, że od 11 lat oddaję krew. Kiedy ostatnio? Przed dwoma miesiącami. Pani w końcu zaryzykowała i była wielce zdziwiona, że trafiła za pierwszym razem.

Szczęka mi opadła, gdy panie mi powiedziały, że gdybym nie oddawał wcześniej krwi, to nie pobrałyby ode mnie. Wszędzie się trąbi, że jest mało krwi. Zdarzają się okresy w różnych regionach kraju, gdzie krew idzie tylko na ratowanie życia, a planowe operacje są przesuwane na kolejne terminy z powodu braku krwi. A te panie beztrosko zdyskwalifikowałyby potencjalnego dawcę tylko dlatego, że nie ma żył na wierzchu?!

Duże miasto wojewódzkie

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 184 (306)