Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Hideki

Zamieszcza historie od: 9 stycznia 2011 - 18:05
Ostatnio: 29 marca 2024 - 15:08
  • Historii na głównej: 25 z 52
  • Punktów za historie: 8658
  • Komentarzy: 619
  • Punktów za komentarze: 1999
 
zarchiwizowany

#54385

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Po przeczytaniu historii Tiszki o ukradzionych kaloszach przypomniała mi się pewna historia.

Lat temu kilka wprowadziłem się do mieszkania, w którym zrobiłem generalny remont, wliczając wymianę starej, zużytej wycieraczki na nową. Nie była to nie wiadomo jaka wycieraczka, ale też nie najtańsza.

Jakież było moje zdziwienie, jak po kilku dniach od jej położenia przed drzwiami wyparowała! Owszem, ktoś ukradł mi wycieraczkę spod drzwi. Zastanawiam się, czy jest w tym kraju coś, czego ludzie nie kradną...

klatka schodowa

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 93 (179)
zarchiwizowany

#54259

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przestrzegam przed zakupami w sklepie obuwniczym "Sezam" na Allegro.

Moja rodzicielka wypatrzyła sobie buty na Allegro. Podane w opisie aukcji wymiary odpowiadały, więc zostałem poproszony o dokonanie zakupu (rodzicielka nie posiada konta Allegro). Buty przyszły, ale okazało się, że cholewki są za wąskie w połowie wysokości łydki. Trzeba odesłać, trudno. Sprzedawca nie robił problemów.

Po kilku dniach dostałem informację z Allegro, że sprzedawca wystąpił o zwrot prowizji. Sprawdziłem więc historię operacji na koncie, by potwierdzić zwrot pieniędzy. Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem jedynie zwrot za koszt butów. Brakowało zwrotu za wysyłkę towaru przez sprzedawcę. Zgodnie z prawem (co potwierdził później m.in. Rzecznik Praw Konsumenta w korespondencji ze mną) w przypadku odstąpienia od umowy zawartej na odległość koszty wysyłki do kupującego ponosi sprzedawca (czyli powinien zwrócić te koszty), a kupujący jedynie na własny koszt zwraca towar do sklepu.

Ponieważ nie mam zwyczaju darować oszustom i złodziejom nawet złotówki, napisałem do sprzedającego, powołując się na konkretne przepisy i wyroki, z żądaniem zwrotu również kosztów wysyłki "do mnie". Sprzedawca uznał jednak, że te przepisy są absurdalne, a powoływanie się na nie jest nie na miejscu. Ostatecznie odmówił zwrócenia pieniędzy podając za powód punkt regulaminu Allegro mówiący o tym, że w przypadku odstąpienia od umowy koszty zwrotu ponosi kupujący. Zwróciłem mu uwagę na to, że wskazał punkt, który w ogóle nie odnosi się do kwestii spornej. Trzeci raz wezwałem go do zapłaty i zaznaczyłem, że następnym krokiem z mojej strony będzie podjęcie kroków prawnych.

W jaki sposób sprzedawca zareagował? Otworzył spór na Allegro, gdzie w kilku kwestiach minął się z prawdą, pisząc m.in., że domagam się zwrotu za koszty odesłania towaru do niego. Jednocześnie wysłał mi maila, że jeśli Allegro rozstrzygnie spór na jego niekorzyść, wtedy zwróci mi pieniądze. Jako że w pierwszym mailu, mimo braku zgody z moją argumentacją, też się deklarował do zwrotu pieniędzy, a potem jednak odmówił, jakoś nie wierzę w jego zapowiedzi. Ciekaw jestem dalszego rozwoju wypadków...

Allegro

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -10 (24)
zarchiwizowany

#53268

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jako licealista czasami obstawiałem zdarzenia sportowe u bukmachera (jedna z bardziej znanych firm bukmacherskich z wieloma punktami w całym kraju). W blaszanej budzie z oknem na ulicę była lada z kasą, tablice z zakładami, kilka krzeseł, ołówków itd.

Tego dnia dużo ludzi obstawiało, więc i kolejka była duża. Gdy ja stałem w kolejce, na zewnątrz stał kolega, który pilnował mojego roweru opartego o parapet (nie było w pobliżu do czego przypiąć). Gdy już sympatyczna dziewczyna obsłużyła większość interesantów stojących przede mną, na zewnątrz doszło do szarpaniny. Właściciel tej budy miał wielkie pretensje do mojego kolegi, że zajął rowerem JEGO miejsce (właściciel również na rowerze przyjeżdżał). Po tym, jak właściciel chwycił kolegę za fraki, ten w panice odparł po prostu, że to nie jego rower, tylko kolegi i że on go tylko pilnuje.

Właściciel wszedł do środka, stanął za ladą zamiast sympatycznej dziewczyny i po chwili spytał, czyj jest ten rower stojący na zewnątrz. Nie spodziewając się tego, co nadejdzie, odparłem, że mój. W odpowiedzi usłyszałem, że mam wyp...ać razem z moim rowerem i więcej mam mu się na oczy nie pokazywać. Posłusznie wykonałem jego polecenie - więcej nie pojawiłem się już w tamtym lokalu.

Bukmacher

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -7 (33)
zarchiwizowany

#53262

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jakiś czas temu miałem robione badania w przychodni przy okazji dolegliwości, które okazały się być nieistotne dla dalszej historii. Ponieważ sam pracuję w tej przychodni, od razu po otrzymaniu wyników koleżanka zadzwoniła do mnie, że wyniki są złe i mam jak najszybciej udać się do lekarza. Moja lekarka przeraziła się wynikami i wypisała mi skierowanie na oddział chirurgiczny do szpitala z podejrzeniem żółtaczki mechanicznej lub kamieni żółciowych.

Ponieważ był piątek po 18-tej, udałem się na SOR (Szpitalny Oddział Ratunkowy). Po przeczytaniu wielu piekielnych historii byłem przygotowany na najgorsze, ale piekielni byli raczej sami pacjenci, a nie obsługa. Mniej więcej godzinę czekałem, aż chirurg się mną zainteresuje. Konow... tfu, lekarz mnie zabrał do gabinetu i po obejrzeniu wyników i pobieżnym badaniu stwierdził, że mam żółtaczkę zakaźną typu B lub C. Chciał mnie wysłać na oddział zakaźny do innego szpitala. Ponieważ rok wcześniej miałem testy na te dwa typy żółtaczki i oba wyszły negatywnie, a nie miałem ani jednego zdarzenia, które stwarzałoby zagrożenie zarażeniem żółtaczką, poprosiłem o usg. Lekarz stwierdził, że nie ma sensu, żeby mi robił usg, bo na zakaźnym mi zrobią. Owszem, w poniedziałek najwcześniej, a do tej pory naprawdę mógłbym coś złapać na zakaźnym.

Wróciłem do mojej lekarki w przychodni, a ta wypisała mi skierowanie na usg zdziwiona, że nie miałem od ręki zrobionego tego badania. Usg w poniedziałek nic nie wykazało, jeden antybiotyk i tydzień diety wystarczyły, bym zwalczył infekcję/podrażnienie woreczka żółciowego, a wyniki wróciły do normy. Zrobiłem sobie też dla świętego spokoju testy na żółtaczkę typu B i C i oczywiście wyniki były negatywne.

Wystarczyło zrobić usg i od ręki lekarz wiedziałby, że nie mam ani żółtaczki, ani kamieni. Ale po co? Lepiej stosować spychologię. Na podstawie samych wyników badań krwi, pomimo wywiadu i badania przedmiotowego przeczących tej tezie, lekarz postawił jedyną słuszną diagnozę. Badanie, które mogłoby potwierdzić lub zaprzeczyć jego tezie było jego zdaniem niepotrzebne. Mając takich lekarzy w szpitalach aż strach chorować...

Szpital

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 90 (136)
zarchiwizowany

#53255

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jako dwudziestolatek miałem kolizję. Jechałem fiatem 126p mojego dziadka za innym "maluchem". Ponieważ jechał bardzo powoli, postanowiłem go wyprzedzić. Jednak ten zaczął przyspieszać, bo przecież jest mistrzem kierownicy i nikt nie może go wyprzedzać! W ten sposób manewr wyprzedzania trwał dużo dłużej, niż powinien. Gdy już wyprzedziłem wyraźnie niepocieszonego kierowcę, zwolniłem, gdyż za chwilę miałem skręcić w lewo na parking hali sportowej, na którą jechałem z kolegami. Podczas skręcania na parking poczułem uderzenie w tył. Okazało się, że jechał za mną mercedes (też wyprzedził "malucha"), który był zaskoczony tym, że od razu po wyprzedzeniu innego pojazdu skręcałem w lewo i po prostu nie zdążył wyhamować. Mercedes wjechał za mną na parking hali sportowej i z pojazdu wyszło dwóch byczków o bardzo ponurych minach. Jeszcze bardziej im zrzedły miny, gdy zobaczyli, że z mojego "malucha" oprócz mnie wysiedli jeszcze dwaj inni dwudziestolatkowie.
- Płacisz czy wzywamy policję? - odezwał się jeden z byczków.

Ponieważ była to moja pierwsza tego typu przygoda, zadzwoniłem do ojca i opowiedziałem całą sytuację, a ten kazał mi zadzwonić po policję. Przekazałem moją odpowiedź byczkom i ci przez blisko 10 minut niby usiłowali się dodzwonić na policję. Ja miałem więcej szczęścia i przy pierwszej próbie się dodzwoniłem. Kilkanaście minut później przyjechali policjanci. Po ujrzeniu połamanego zderzaka i wgniecionej tylnej klapy w "maluchu" oraz rozbitego lewego przedniego światła w mercedesie nie mieli wątpliwości, kto jest sprawcą. Niemniej kierowca mercedesa mandatu nie przyjął i historia miała swój ciąg dalszy w sądzie, gdzie na różne sposoby próbował udowodnić swoje racje - że niby on wyprzedzał oba "maluchy" i ja mu zajechałem drogę, że niby nie wrzuciłem kierunkowskazu i takie tam. Na szczęście sędzia nie dał się przekonać.

Oczywiście nie doszłoby do kolizji, gdyby w tamtym momencie chociaż jeden z kierowców trzech wspomnianych pojazdów zachował zdrowy rozsądek. Byczek z mercedesa nie zachował bezpiecznej odległości. Ja widząc zachowanie wyprzedzanego przeze mnie "malucha" nie odpuściłem i uparłem się, by dokończyć manewr wyprzedzania. Kierowca wyprzedzanego "malucha" robił wszystko, by nie dać się wyprzedzić, a także uciekł z miejsca zdarzenia, którego był świadkiem.

Miasteczko

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 8 (50)

#39738

przez (PW) ·
| Do ulubionych
9 lat temu założyłem sobie mój pierwszy internet. Sieć lokalna, ponad 700 klientów, ogólnie wszyscy polecali. Umowa krótka, bo tylko 25 punktów, wśród których były dwa bardzo istotne dla historii. Jeden mówił, że firma XYZ (nazwa zmieniona) gwarantuje nielimitowany dostęp do internetu, a drugi, że obowiązują się do usunięcia awarii do 24 godzin od zgłoszenia.

Na początku było świetnie. Szybki internet, niski abonament, ale po jakimś czasie zaczęły się dość częste awarie. Bywało, że w tygodniu przez 4 dni nie było internetu. Nie samym internetem człowiek żyje, więc dawało się to jakoś przeżyć (szczególnie, że byłem wówczas w klasie maturalnej i miałem też inne czasochłonne zajęcia).

Poważne problemy zaczęły się, gdy niektórzy użytkownicy (w tym ja), mieli wyraźny spadek prędkości łącza. Pliki pobierane wcześniej z prędkością 1-2 MB/s, teraz w porywach się ściągało nie szybciej, niż 25 KB/s. Oczywiście awarie były zgłaszane, ale to nic nie zmieniało. Czasem te prędkości wracały do normalnych rozmiarów, po czym znowu spadały. Administracja tłumaczyła, że jest za dużo abonentów i dlatego prędkość tak spadła. Nawet byśmy w to uwierzyli, gdyby nie to, że pewnego dnia po awarii serwera nagle wszyscy mający dotychczas problemy, mogli ściągać z prędkością dochodzącą nawet do 3 MB/s. Następnego dnia jednak "awaria" została usunięta i prędkości wróciły do ok 15-25 KB/s.

Zaczęły się wtedy plotki o tym, że dostawca zrobił tzw. czarną listę, na którą trafiały osoby, które najwięcej ściągają. Oczywiście z początku administracja zaprzeczała, ale po wizycie delegacji użytkowników w siedzibie firmy udostępniła stronę, na której można było sprawdzić (za pomocą wypisanych adresów IP), kto znajduje się na tej liście. Skrypt zliczał sumę transferu z 4 ostatnich tygodni i umieszczał na czarnej liście 20 osób z najwyższym wynikiem.

Miarka się przebrała, gdy po dwóch miesiącach wakacji, podczas których z komputera korzystałem tylko 3 tygodnie (dwie naprawy płyty głównej) nagle znalazłem się na pierwszym miejscu czarnej listy z zawrotną ilością 300 MB pobranych danych. Poszedłem więc do siedziby firmy i porozmawiałem z właścicielem, pokazując połowę punktów umowy, które jego firma notorycznie łamie. Zatkało mnie, gdy usłyszałem następujące słowa: "Jak ci się nie podoba, to wyp..laj do tepsy". Nie jestem osobą impulsywną, ale w tym momencie chciałem mu skoczyć do gardła, tylko że właśnie do firmy weszła żona właściciela z małym dzieckiem. No cóż, nie chciałem być odpowiedzialny za traumę dziecka do końca życia.

Zrobiłem więc tak, jak mi "doradził" dostawca - wypowiedziałem umowę i od października cieszyłem się Neostradą 128 kbit/s. Po miesiącu użytkowania napisałem artykuł porównawczy, w którym wykazałem, że wyśmiewana przez wszystkich neostrada jest dużo lepszym rozwiązaniem od lokalnego internetu w obecnej formie. Artykuł ten zamieściłem na forum użytkowników tej sieci z komputera koleżanki. Podczas mojej następnej wizyty u tej koleżanki chciałem sprawdzić, czy artykuł został usunięty. Nie mogłem. Komputer koleżanki został zbanowany na tym forum (zarządzanym przez dostawcę internetu).

Płońsk

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 527 (577)

#39739

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W czerwcu ubiegłego roku przeprowadziłem się z powrotem do rodziców z przyczyn prywatnych. U rodziców była neostrada pozostawiona przeze mnie w spadku, gdy się wyprowadzałem 5 lat temu. Po zapoznaniu się z umową postanowiłem poczekać, aż będzie się zbliżał termin jej wygaśnięcia i podjąć wtedy decyzję, co dalej.

Ponieważ umowa wygasała z końcem kwietnia tego roku, od lutego zacząłem się przyglądać ofertom konkurencji i wybrałem najbardziej korzystną ofertę od lokalnego dostawcy. Nie narzekałem na neostradę - przez 9 miesięcy użytkowania przeze mnie były dosłownie dwie awarie, z czego obie zostały usunięte do godziny od mojego zgłoszenia. Oferta konkurencji jednak była nie do przebicia przez TP.

31 marca (sobota) przeszedłem się z dziewczyną do lokalnego punktu Orange/TP i złożyłem na piśmie oświadczenie woli o nieprzedłużaniu umowy. Uprzejma pani na moją prośbę od razu przefaksowała umowę do centrali, ale nie chciała mi wręczyć potwierdzenia, bo rzekomo papier się skończył. Zasugerowałem więc, żeby na mojej kopii oświadczenia podpisała się razem z datą przyjęcia. Dostawiła nawet pieczęć.

W kwietniu oczywiście przyszedł normalny rachunek za telefon+internet, natomiast w maju stało się to, czego oczekiwałem - zamiast rachunku za sam telefon (jak powinno być), dostałem rachunek za telefon i za internet bezterminowy (droższa opłata). Ponieważ nie dało się dodzwonić na infolinię, napisałem maila z prośbą o przysłanie poprawnej faktury, bo ta jest niepoprawna (uzasadnienie w mailu) i dopóki nie dostanę poprawnej faktury, nie będę miał podstawy do zapłacenia za kolejny miesiąc.

Odpowiedź mnie bardzo rozbawiła. Według osoby, która mi odpisała, faks wysłałem 1 kwietnia, w związku z czym internet miał działać do końca maja. Co mnie w tym tak bardzo rozbawiło? 1 kwietnia to była niedziela, a w niedzielę punkt Orange/TP w moim mieście był nieczynny :)

Odpisałem, że mam świadka (moja dziewczyna), że mam datę, podpis i pieczęć pracowniczki Orange na dokumencie i załączyłem ten dokument. Przy okazji zarzuciłem osobie mi odpisującej kłamstwo. Szczerze mówiąc byłem nastawiony na kolejną rozmowę z Rzecznikiem Praw Konsumenta, ale po kilku tygodniach otrzymałem maila od innej osoby, że bardzo przepraszają za zaistniałą sytuację i że z następną fakturą przyjdzie korekta. I po co były te kłamstwa?

Płońsk

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 400 (438)

#39741

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Majówkę w tym roku spędziliśmy w Łodzi u jednego z naszych znajomych. We trójkę ja, moja dziewczyna i nasz niepełnosprawny ruchowo kolega mieliśmy kupione bilety na pociąg InterRegio relacji Warszawa Wschodnia - Łódź Kaliska. Gdy czekaliśmy na pociąg na peronie Dworca Centralnego, na jednej z tablic peronowych pojawiło się, że nasz pociąg nadjeżdża. Pociąg rzeczywiście nadjechał, ale gdy wsiadaliśmy do wagonu, dziewczyna zauważyła, że na drzwiach stacją docelową jest Kraków Płaszów. Wróciliśmy więc na peron i po chwili ta tablica się wyzerowała i wyświetliła, że jest to jednak Express InterCity do Krakowa Płaszowa. No cóż, pomyłki się zdarzają :)

Po chwili było słychać komunikat, że pociąg spółki Przewozy Regionalne do Łodzi Kaliskiej wjeżdża na nasz peron. Na tablicy z drugiej strony peronu było dokładnie to samo wyświetlone. No to pociąg nadjechał, dziewczyna przeczytała na drzwiach - jedzie z Warszawy Wschodniej do Łodzi Kaliskiej. Wszystko się zgadzało, wsiadamy.

No właśnie nie wszystko się zgadzało. Co prawda były po drodze jakieś komunikaty wygłaszane, ale zawsze wtedy, gdy akurat się mijaliśmy z innym pociągiem, więc nie dało się nic zrozumieć. Niepełnosprawny kolega pierwszy raz jechał pociągiem, więc się bardzo ekscytował każdym elementem podróży i był trochę zawiedziony, że konduktor się nie pojawia.

Pani konduktor pojawiła się przed samym wjazdem do Łodzi i oznajmiła nam, że mamy bilety nie na ten pociąg. Okazało się, że jechaliśmy pociągiem TLK, a nie InterRegio. Jakim cudem, jeśli w rozkładzie (internetowym i na tablicach) o tej porze nie było żadnego TLK do Łodzi? Konduktorka powiedziała, że faktycznie była pomyłka na centralnym, ale że oni to ogłaszali w megafonie i że chodził wcześniej konduktor po całym pociągu i mówił o tym pasażerom. Żadne z ogłoszeń nie dało się zrozumieć, a konduktor chyba był niemy i niewidzialny, bo nikt go nie widział, ani nie słyszał.

Oczywiście obstawaliśmy przy naszej wersji wydarzeń, ale pani konduktor była nieubłagana. Za cały bilet IR mieliśmy otrzymać zwrot w kasie w Łodzi, natomiast musieliśmy kupić bilet TLK, inaczej jechalibyśmy bez ważnego biletu (co oczywiście grozi mandatem itd.). Bilet TLK był prawie dwukrotnie droższy, niż ten, którego nie wykorzystaliśmy.

Następnego dnia poszliśmy do kasy w Łodzi, ale zgodnie z regulaminem Przewozów Regionalnych pani w okienku mogła nam zwrócić jedynie 85% za niewykorzystany bilet. Podziękowaliśmy.

Majówka się udała, wróciliśmy do Warszawy już bez większych przygód, po czym w poniedziałek wziąłem się za pisanie reklamacji. Najpierw napisałem pismo do spółki PKP Dworce Kolejowe, która według informacji znalezionych w internecie odpowiada za dworce PKP i to do niej w takich sprawach należy pisać. W krótkim czasie zadzwoniła do mnie pani z tejże spółki i poinformowała, że PKP Dworce Kolejowe nie obsługuje Dworca Centralnego (więc czym się ta spółka zajmuje?) i że powinienem reklamację wysłać do tego, kto zatrudnia pracowników Dworca Centralnego, czyli do PKP InterCity. Tak też zrobiłem.

W niedługim czasie dostałem odpowiedź, że sprawa jest badana i że jednocześnie przesyłają moje pismo do Przewozów Regionalnych. Zdziwiło mnie to trochę, bo zawinili pracownicy PKP InterCity i domagałem się zwrotu za bilet TLK.

Po kolejnych kilku tygodniach otrzymałem pismo z Przewozów Regionalnych, że uznają moją reklamację i zwracają mi na konto... 85% ceny biletu InterRegio, czyli na moje konto wpłynęła dokładnie ta sama kwota, którą oferowała mi pani w kasie na dworcu Łódź Kaliska.

Po konsultacji telefonicznej z Rzecznikiem Praw Konsumenta napisałem odwołanie do PKP InterCity, w którym domagałem się pozostałych 15% zwróconego biletu oraz różnicy między biletem na pociąg, którym mieliśmy jechać, a pociągiem, którym jechaliśmy z winy pracowników dworca (albo ktoś wpuścił niewłaściwy pociąg, albo ktoś dał zły komunikat). Zaznaczyłem też, że jeśli InterCity dalej będzie uciekało od odpowiedzialności, skieruję sprawę do sądu.

PKP InterCity odpisało mi, że... przekazuje moje pismo Przewozom Regionalnym. W tym momencie się naprawdę wkurzyłem i zadzwoniłem do działu, który mi odpisywał na faksy. Zapytałem, czemu kolejny raz przerzucają odpowiedzialność na Przewozy Regionalne, podczas gdy to pracownicy PKP InterCity są odpowiedzialni za moją stratę. [M]iałem przyjemność rozmawiać z tą samą [O]sobą, która mi odpisała na ostatni faks.

M: Czemu kolejny raz przerzucacie odpowiedzialność na Przewozy Regionalne, jeśli moja strata wynika z działania pracowników InterCity?
O: PKP InterCity i Przewozy Regionalne nie są jedną firmą i nie możemy zwrócić za bilet na pociąg Przewozów Regionalnych.
M: A czy zapoznał się pan z treścią pism, które do państwa wysłałem?
O: Tak.
M: To proszę mi wskazać, w którym miejscu domagam się zwrotu za bilet na pociąg InterRegio.
O: To ja jeszcze raz przeczytam pisma od pana.

Po dwóch dniach ten sam pan zadzwonił do mnie z przeprosinami i zapewnił, że cała kwota zostanie mi przelana na konto. Tak też się stało.

Po tej i kilku innych przygodach jestem przekonany, że działy reklamacji różnych firm z góry odmawiają wszystkim, jak leci. Prawdopodobnie większość ludzi odpuszcza po pierwszej lub drugiej odmowie i dlatego taka jest polityka firm. Tymczasem naprawdę warto walczyć o swoje! Nie wiem, jak w innych miastach, ale w moim mieście jest naprawdę świetna pani Rzecznik Praw Konsumenta, która w kilku sprawach mi pomogła.

PKP InterCity

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 336 (404)
zarchiwizowany

#12952

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Siedziałem kiedyś z dziewczyną na chodniku przy Rondzie Grunwaldzkim w Krakowie. Odpoczywaliśmy po dość długim zwiedzaniu. W pewnym momencie koło nas przejechał wakacyjnie ubrany rowerzysta i na moich oczach z tylnej kieszeni wypadł mu portfel. Gdy spojrzałem w stronę rowerzysty, był już dobry kawałek dalej, a niestety nie mam warunków (nadwaga), by się ścigać z rowerem. Ale zauważyłem, że zatrzymał się na czerwonym świetle przed przejściem dla pieszych, więc pognałem z wywieszonym jęzorem, byle zdążyć przed zielonym światłem, na które czekał. Gdy go dogoniłem, światła się zmieniły, a on już miał ruszać dalej.
- Proszę pana! - trzy szybkie oddechy - Wypadł panu portfel! - kolejna seria oddechów, serce wyskakuje z piersi, ja pochylony, ręka z portfelem wyciągnięta w jego stronę.
Rowerzysta wyrwał mi wręcz portfel z ręki, ja nie usłyszałem nawet słowa "dziękuję", że o znaleźnym nie wspomnę, więc się obróciłem i wracam do dziewczyny. Obracam się jeszcze w jego stronę i zszokowało mnie, co ujrzałem. To, że sprawdzał, czy wszystko (czyt. pieniądze) jest, to jestem w stanie zrozumieć. Być może mi się wydawało, ale w jego spojrzeniu widziałem, że jestem nie wiadomo jakim złodziejem. Aż mi się nieprzyjemnie zrobiło.

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 99 (165)
zarchiwizowany

#12905

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historię tę piszę głównie jako przestrogę dla młodych, którzy zafascynowani swoim zdobytym prawem jazdy, dowodem osobistym czy paszportem mogą z całej tej ekscytacji pominąć ważne szczegóły...

Kilka lat temu zaprzyjaźniłem się z pracownikiem pewnej zagranicznej korporacji. Jako że nasza przyjaźń była owocna również dla jego pracy i dla mojego hobby, otrzymałem zaproszenie na sylwestra w Los Angeles. Pomijając kwestie wizy (podobno miało to być załatwione), to zaproszenie otrzymałem pod koniec listopada, a jako osoba podróżująca wyłącznie w krajach Unii Europejskiej (jakoś tak wyszło), miałem nieaktualny paszport. Biorąc pod uwagę fakt, że w tamtym czasie mieszkałem i pracowałem kilkaset kilometrów od odpowiedniego dla mnie urzędu i był sezon świąteczny, załatwienie nowego paszportu przed sylwestrem nie wchodziło w grę.

Znajomemu udało się przenieść jego i moją rezerwację na imprezę tej samej korporacji w Londynie. Tam wystarczyło mieć ważny dowód osobisty. No właśnie... W życiu mi nie przyszłoby do głowy, że mogę nie mieć ważnego dowodu, więc nawet tego nie sprawdzałem. Ale im bliżej wylotu, tym bardziej mi to chodziło po głowie. W końcu wyciągam dowód z portfela, patrzę i własnym oczom nie wierzę. Od półtora roku miałem przeterminowany dowód osobisty. Przemilczę fakt, że nie przeszkadzało to ani policjantom, ani strażnikom miejskim, którzy kilkakrotnie zapoznawali się z tym dokumentem w tym czasie.

Według informacji podanych na dowodzie, dokument ten został wystawiony cztery dni po moich 17-tych urodzinach, stąd tylko pięcioletni okres ważności. Oczywiście dowód wyrabiałem w wieku 18 lat, po ich ukończeniu. Wkurzony wiedziałem, że z sylwestra nici, ale postanowiłem załatwić sprawę z obydwoma dokumentami.

W lutym wziąłem urlop, pojechałem w rodzinne strony i zacząłem od zrobienia sobie zdjęć. Od fotografa uchodzącego za najlepszego w mieście dowiedziałem się, że od jakiegoś czasu inaczej się robi zdjęcia do dowodu, a inaczej do paszportu. Zrobiłem jedne i drugie. W odpowiednim urzędzie złożyłem wniosek o paszport, przedkładam zdjęcie i dowiaduję się, że nie nadaje się do paszportu, bo podbródek jest za nisko. Pani z okienka przykłada przezroczysty szablon i faktycznie - fotograf się nie popisał. Na szczęście dwa z ośmiu zdjęć się nadawały i udało mi się załatwić jedną sprawę. Następny przystanek - ratusz wybudowany w miejsce dawnego budynku Urzędu Miejskiego pod moją nieobecność w rodzinnej miejscowości. Cała kadra obsługi petentów odmłodzona o dobre 30 lat, więc już nawet nie było szans znaleźć osoby odpowiedzialnej za pomyłkę przy przepisywaniu daty z mojego wniosku o pierwszy dowód osobisty. Oczywiście młodziutka pani nie dawała wiary mojej historii, więc pozostało mi jedynie złożyć wniosek o następny dowód. Dwa miesiące później wziąłem dzień wolny i na szczęście bez żadnych problemów odebrałem obydwa dokumenty, sprawdzając oczywiście kilkakrotnie zgodność wszystkich danych z rzeczywistością.

Urzędy...

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -4 (48)