Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Leme

Zamieszcza historie od: 24 kwietnia 2012 - 16:22
Ostatnio: 2 lutego 2024 - 17:35
O sobie:

Jestem uzależniona od czekolady, butów na obcasie i dobrych książek, jeśli chcesz pogadać to zapraszam :)

  • Historii na głównej: 25 z 30
  • Punktów za historie: 8947
  • Komentarzy: 445
  • Punktów za komentarze: 1534
 

#27123

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Robiłam w życiu duuużo rzeczy. Najmilej wspominam czasy, kiedy byłam przewodnikiem i z tego okresu pochodzi ta właśnie historia.

Tytułem wstępu – przewodnikiem byłam i będę (bo bardzo chcę do tego wrócić) naprawdę dobrym. Kochałam tę pracę, szefowie mnie doceniali. Nie zostałam zwolniona, odeszłam, ponieważ przestało mi się to opłacać... Po zmianie pewnych przepisów, nawet na chleb bym nie zarobiła, a co dopiero mówić o papierosach na przykład.

Dnia pewnego, w muzeum X trafiła mi się grupa dzieci z ośrodka szkolno-opiekuńczego. Kto zetknął się kiedykolwiek z taką młodzieżą wie, że łatwo z nimi nie jest. Ale jeśli jest się twardym i jednocześnie nie traktuje ich jak zło konieczne, tylko jak pełnowartościowych ludzi, można się z nimi dogadać. Piekielni okazali się, w gruncie rzeczy nie oni, a ich wychowawczyni.

Zaczynam oprowadzanie od wytłumaczenia zasad. ZAWSZE. Nie mogę w końcu mieć do nikogo pretensji za to, że nie stosuje się do czegoś, jeśli nie został o tym poinformowany. Wytłumaczyłam im więc, czego nie toleruję, dzieciaki kiwają głowami, ewidentnie przyjmują do wiadomości, wychowawczyni patrzy z byka. Po przejściu przez kilka eksponatów, moich opowiadaniach, śmiechach i wtrąceniach dzieciaków (nie jestem przewodnikiem przynudzającym, ani nie pozwalającym sobie na żarciki z grupą), dwóch chłopców o coś się pokłóciło. Poszło na ostro, najpierw kilka szybkich k*rw, potem rękoczyny. Niewiele myśląc, złapałam jednego wyrostka jedną, drugiego drugą ręką za kołnierze (6 klasa podstawówki, więc nie miałam problemów, szczególnie, że do słabiutkich kobiet nie należę), potrząsnęłam, opierniczyłam, ale dość łagodnie, stwierdzając, że są nieznośni, ja takich wybryków tolerować nie będę, więc jeśli się nie podoba, to tam są drzwi.

I w tym momencie (no fajnie, że dopiero teraz) wkroczyła Piekielna wychowawczyni. Kopara mi opadła jak, zamiast podziękowań że chłopcy nie powybijali sobie zębów, podczas, gdy ona stała z rozdziawioną buzią, usłyszałam że obrażam dzieci, oni są z patologicznych rodzin, nie wolno im mówić takich rzeczy, bo się zestresują. Na mój komentarz, że to, iż ktoś pochodzi z rodziny patologicznej, nie zwalnia go z odpowiedzialności za swoje czyny, a ona jako wychowawca powinna tym bardziej dawać im dobry przykład i do takich sytuacji w ogóle nie dopuszczać, kazała mi się (przy wychowankach), odpier*olić od wychowywania i opieki nad tymi dziećmi. Ona wie najlepiej, ona sobie sama poradzi, a ja głupia gówniara jestem. I poleciała na skargę do mojego szefa (nota bene, zostawiając mnie z nimi samą...). Skargą się nie przejęłam, wiedziałam, że szef mnie ukrzywdzić nie pozwoli. Nie zmienia to faktu, że zemstę miałam gotową.

Wystawa znajdowała się na 3 piętrach, wcale nie jedno pod drugim. 2 -10 -1, taka była kolejność. Na 10 wjeżdżało się windą, jak również na 1sze zjeżdżało. Ja, przyzwyczajona już do tego, po każdym piętrze przeliczałam grupę. Tym razem też to robiłam, ale tak, żeby nikt o tym nie wiedział (po kilku latach pracy ma się w tym wprawę). Doskonale wiedziałam, że na 10te piętro nie wjechały dwie osoby, na 1sze nie zjechała jedna. W sumie brakowało więc trzech. Wychowawczyni całą wystawę była tak zajęta rozmowa przez telefon z koleżanką, że nawet tego nie zauważyła. Nadmienię jeszcze, że byliśmy ostatnią grupą, potem wystawę zamykano.

Żegnałam się z dzieciakami, w tym czasie wychowawczyni, nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi, przeliczyła dzieciarnię. Widzę, że blednie, liczy jeszcze raz... Hmmmm, a to pech, zgubiła troje wychowanków. Jakaż była moja rozkosz, kiedy na jej żądanie (nie prośbę, o nie) o pomoc w ich znalezieniu, mogłam spokojnie odpowiedzieć:
- O ile dobrze pamiętam, kazała mi się pani nie wtrącać w wychowanie dzieci, więc w tym momencie, po zakończeniu oprowadzania, moja rola się kończy. Życzę pani miłego dnia i do widzenia. - Po czym odeszłam.

P.S. Od dzieci, na koniec, dostałam brawa. Drugie od szefa i współpracowników, kiedy ochroniarze opowiedzieli im całą historię. Hmmm, może ja też byłam odrobinę piekielna. ;)

Warszawa

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 850 (914)

#27831

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Uczę w szkole policealnej (w klasach techników farmacji). Ostatnio zaostrzyły się reguły zaliczania przedmiotów ponieważ słuchacze średnio się przykładali, a jak wiadomo, kiedy sznur jest za luźny trzeba pokazać czasami, że zawsze mógłby bardziej się wżynać.
Generalnie jestem miły i w porządku. Raczej nie ma ze mną kłopotów, pod warunkiem, że słuchacze są ok wobec mnie. Niestety moje starania nie zostały docenione...

Zostałem jedynym nauczycielem/wykładowcą, który nie zaostrzył reguł zaliczania przedmiotu. Uznałem, że analiza, farmakologia czy TPL bardziej im się przydadzą. Miałem nadzieję, że słuchacze docenią moje postępowanie. W końcu szedłem im na rękę nieco narażając się dyrekcji. Oni na tym moim postanowieniu BARDZO zyskali, a ja nawet troszkę straciłem, ale trudno.

Mianowicie rozchodzi się o egzaminy praktyczne, co w przypadku anatomii, której uczę, miało polegać na tym, że zależnie od układu słuchacze będą pokazywać mi różne rzeczy na modelach anatomicznych (np. układ kostny na "kościstym wisielcu" (takie imię dostał :)), układ pokarmowy na wyrwanych wnętrznościach z innego modelu - wszystko naturalnej wielkości oczywiście). Dodatkowo przy chorobach trzeba by pokazać jaki organ cierpi, co powoduje i wszystko również na modelach. Innymi słowy "klient" dostaje JAKIŚ organ i musi dojść do tego CO TO JEST, gdzie jest, jakie najpopularniejsze choroby, leczenie itp. Takie egzaminy są o tyle trudne i żmudne, że zajmują cały dzień, każdy wchodzi po kolei, losuje pytania, wyniki mogę podać dopiero po ostatnim egzaminowanym i tak dalej...

Moi słuchacze nie korzystają z poczty, tylko mają zrobione forum - na którym jestem również zarejestrowany, ale mam ograniczone pole widzenia (niektóre tematy, takie typowo uczniowskie, są dla mnie zablokowane - co mi wcale nie przeszkadza). Jednak jeden temat komuś się "ślizgnął" i dorwałem go, a jego temat brzmiał: "Piotruś idiota - czyli anatomia dla leniwych".
Temat był pełen określeń jaki jestem głupi, że jako jedyny nie zrobiłem praktycznych, że się narażam dla nich i ogólnie ubaw po pachy, że dałem się nabrać na ich zapracowanie, ciężkie życie i walkę z TPLem o byt w szkole, że odwołałem te egzaminy.

Pierwszy egzamin praktyczny w najbliższą sobotę. :)

Policealna :)

Skomentuj (65) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1359 (1405)

#81583

przez ~Trzyho ·
| Do ulubionych
Jakiś czasu temu na nasze firmowe komórki zaczęła wydzwaniać firma CallSpam z "wyjątkową ofertą". Domyśliliśmy się, że ktoś sprzedał im naszą bazę numerów, bo dzwonili do każdego. Przy pierwszych telefonach tłumaczyliśmy, że nie jesteśmy właścicielami numerów i nie możemy podejmować decyzji o dodatkowych opłatach. Gdybyśmy się zgodzili, musielibyśmy płacić z własnej pensji za ten super abonament. Niestety nie przestawali wydzwaniać, więc zaczęliśmy ze sobą rywalizować na najlepszy sposób spławienia telesprzedawcy.

Moim sposobem było dokładne dopytywanie się o szczegóły oferty. Powtórzenie całej jeszcze raz, bo nie usłyszałem najważniejszej części i po godzinie rozmowy musiałem się zastanowić, ale oddzwonię. Tylko w tle słyszałem „Nie... Proszę się nie rozłą...”. Nawet próbowałem zadzwonić, ale trudno to zrobić na numer zastrzeżony.

Pierwszy kolega: Od razu jak tylko usłyszał nazwę firmy mówił, że ciężko pracuje i nie płacą mu za rozmowy telefoniczne w czasie pracy i prosi o kontakt po 16. Wieczorem też nie mógł rozmawiać, bo to numer firmowy, a już wyszedł z pracy i muszą zadzwonić jutro przed 16. Oczywiste przecież.

Drugi zaczął oferować usługi własnej firmy IT i zachwalał autorski skrypt, który sam będzie dzwonił, więc firma CallSpam nie będzie musiała zatrudniać sprzedawców. Niestety chyba jego propozycja zwolnienia wszystkich telemarketerów nie została przekazana wyżej.

Trzeci już tyle razy słyszał tę ofertę, że gdy tylko widział numer, odbierał i zaczynał proponować ją sprzedawcy. Zazwyczaj albo mieli wrażenie błędu w Matrixie, albo byli pewni, że rozmawiają z podróżnikiem z przyszłości.

Czwarty – najlepszy. Jak tylko sprzedawca opowiedział swój wierszyk:
- Och, niestety, dodzwonił się pan na sekretariat. Takie sprawy tylko w dziale finansów. Już przekazuje telefon - i komórka trafiała do rąk kolegi obok.
- Witam, dział finansów. - Wysłuchał ofertę. - Niestety nowymi umowami zajmuje się dział prawny. Zaraz przełączę.

Kiedy telefon przeszedł przez wszystkie działy naszej „Firmy”, z powrotem trafiał na recepcję, tym razem jednak będącym głównym prezesem naszej korporacji.
– CallSpam?!? Przecież wy jesteście nam winni pieniądze. Faktury niepopłacone. Proszę natychmiast mnie przełączyć do waszego prezesa. - Telefon od razu się rozłączał.

Większość rozmów oczywiście na głośnomówiącym, żeby jury mogło ocenić nasze wystąpienia.
Pytanie kto w tej historii jest Piekielny? My, bo zaczęliśmy sobie robić żarty z call center, czy oni, wydzwaniając po trzy razy dziennie? Osobiście uważam, że osoba, która sprzedała nasze numery.

Firma korpo call_center

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 179 (207)

#13297

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mój kolega pracuje w niewielkiej pizzerii jako kelner i opowiedział mi ciekawą historię:

Rzecz działa się ok miesiąca temu. Godzina ok 11-12 więc ruch bliski zeru. Do knajpy wchodzi dwóch kafarów. Dopakowani konkretnie, bicepsy jak udo przeciętnego człowieka, ledwo w drzwiach się zmieścili. Usiedli przy stoliku i wybierają pizzę.

Wybrali najostrzejszą a żeby było jeszcze ciekawiej poprosili o podwójne chili, więcej tabasco, i ostry sos. Kolega panom wytłumaczył że ta pizza normalnie jest tak ostra, że płaczą przy niej najwięksi twardziele i gratisowe piwo dołączane do niej ledwo pomaga, a w takiej konfiguracji będzie właściwie niejadalna. Panowie kafarzy (kafarowie?) powiedzieli że zdają sobie z tego sprawę i na pewno chcą taki układ, po czym zaczęli dyskusje o odżywkach.

Pizza gotowa i wędruje do stolik,a większy kafar zaciera ręce, jego współbiesiadnik jakby zwątpił, a kelner przygotowuje się do widowiska.

Chwilę później mój kolega zbierał szczękę z podłogi bo większy koks wciągnął swoja połowę jak by to była hawajska i nawet nie sapnął. Drugi nie był już taki twardy i zaczął wymiękać już po pierwszym kawałku. Mniej więcej w połowie swojej części był czerwony jak flaga Chin, oczy zeszklone i pot spływał z niego ciurkiem. Gdy wszamał mniej więcej 3/4 wywiązał się między nimi taki dialog:
[TK] - Twardy Koks
[WK] - Wymiękający koks

[WK]: Huh... uff... czuje się jak bym węgle wpi****lał.
[TK]: Jedz, nie pie***l! Pozwolisz żeby żarcie cię pokonało?
[WK]: Tego się nie da zjeść.
[TK]: Widzisz co te sterydy z tobą robią, próbę wiadra wody na kut**ie, zamieniliśmy ci na próbę pizzy, a i tak nie dajesz rady.

Dalszego ciągu dyskusji nie znam, bo kolega musiał się udać szybkim krokiem na zaplecze się wyśmiać. Widać motywacja była silna bo jak wrócił za 5 minut panowie już płacili i Twardy koks kazał pogratulować kucharzom dobrej roboty.

Ciekawe co to było za kółko kulturystyczne skoro taki odsiew wprowadzili :)

pizzeria

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 807 (867)

#13273

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Słysząc o różnych historiach z kradzieżą prądu, to i ja powiem swoją.
Mieliśmy sąsiada, co się regularnie podłączał do instalacji z klatki schodowej. Oczywiście skutkowało to tym, że za jego pobór prądu płacili solidarnie inni mieszkańcy. Wiedzieliśmy, co i jak. Ale prośby nie pomagały, groźbami się nie przejmował, policja miała nas w czterech literach, energetyce zwisało, bo pieniądze dostali - słowem znikąd ratunku. Ale, dlaczego ja mam płacić niemal 100 zł na miesiąc więcej, bo on bezrobotny (czytaj: dwie lewe rączki). Za to coś żonie czy córce mogę kupić.
Z zawodu wykonywanego jestem programistą, ale z wyuczonego elektrykiem. Dogadałem się z sąsiadem i obleźliśmy uczciwie cały blok. Szanowni sąsiedzi: w dniu X będzie akcja. Każdy z was niech wyłączy wszystko, najlepiej na liczniku, na podejściu, im dalej, tym lepiej. Wyłączyć bezpieczniki, powyjmować wtyczki od wszystkiego. To potrwa 5 minut. Wytrzymacie tyle bez telewizora, komputera, światła. A tego, hmmm, fiuta, oduczymy, tylko nic nie włączajcie, bo może być nieszczęście.
Każdy miał dość, to się zgodził. A my we dwójkę podpięliśmy pod zero kolejną fazę na przyłączu. Robiło się pod napięciem na przyłączu, ale idzie to przeżyć, jak się wie, jak to robić, choć trzeba uważać. I nagle u kradzieja zamiast oficjalnych 230 V pojawiło się 400. Nie trzeba tłumaczyć chyba, co się zaczęło dziać. Żarówki w kilka sekund popalone. Lodówka i inne zniszczone. Elektronika do piachu. Po 5 minutach przełączenie z powrotem i do dziś spokój. Dowodu żadnego gostek nie ma, a że zniszczyło mu wszystko, co działało, nie nasza sprawa.
Może jestem z sąsiadem Piekielny, ale niby jak inaczej oduczyć?

sąsiad kradnący prąd

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1406 (1494)

#80595

przez ~deltoro ·
| Do ulubionych
Historia podobna do #80510

Znajomy ma syna, który od dziecka gra w piłkę nożną, odkąd tylko osiągnął wymagany wiek do przyjęcia do trampkarzy, został zapisany do lokalnej drużyny i tam grał przez kilka lat. Z ogromnym powodzeniem.

Jednak z powodu pracy, znajomy musiał się przeprowadzić wraz z rodziną ponad 300 kilometrów dalej. Poczekali, aż ukończy szkołę podstawową i się przeprowadzili. Młody musiał oczywiście odejść z klubu, ale z planem na dalszą grę już w nowym miejscu.

W naszym mieście jest kilka klubów dla dzieci, ale jest również szkoła, która ma swoją drużynę piłkarską, która nie uczestniczy w szkolnych rozgrywkach, tylko w normalnych ligowych.

Znajomy pojechał do tej szkoły zapisać syna. Tam został zapewniony, że tak, oczywiście, są miejsca w drużynie, fajnie, że grał wcześniej itd. Dzieciak został zapisany.

Zaczął się rok szkolny.

Młody wrócił do domu strasznie smutny, bo nie został przyjęty do drużyny.

Na drugi dzień znajomy wziął wolne i poszedł z nim, dowiedzieć się, dlaczego.

No i tutaj trener i nauczyciel WF-u powiedział, że on pierwszaków nie przyjmuje, bo oni w tym roku walczą o mistrza i puchar i nie ma czasu na zajmowanie się nowymi.

Dyskusja trochę trwała, ale trener był nieugięty. Znajomy poszedł do dyrektora, który go zapewniał, że syn zostanie przyjęty. Ten rozłożył ręce i powiedział, że decyzja należy do trenera.

Znajomy nie był sam, było też kilku innych pierwszaków, którzy zostali odprawieni z kwitkiem.

Z rozmowy ogólnie wynikło, że mogą zacząć od drugiego roku, ale może im być ciężko się dostać, bo skoro wcześniej nie grali, to mają rok stracony, więc trener pewnie wybierze młodszych.

Gdzie tu jakikolwiek sens? Nie wiem.

Nie pomogło też to, że syn znajomego grał już kilka lat w klubie, bo w klubie może każdy grać, więc to w sumie nic niewarte.

Cóż, znajomy machnął ręką. Synek został na lekcje, a znajomy poszukał klubu w okolicy.

Oczywiście nie miał z tym problemu, bo takich szkółek jest kilka.

Pojechał z młodym, tam oczywiście spotkali się z pełnym profesjonalizmem. Trener nawet zadzwonił do wcześniejszego klubu młodego, żeby porozmawiać z wcześniejszym trenerem o tym, w jakim kierunku młody się rozwijał, o jego słabe i mocne strony itd.

Jak sam ten trener powiedział, oni są po to, żeby młodzi się rozwijali, bo kiedyś mogą zdobyć nam mistrzostwo świata, a nie po to, żeby od początku zniechęcać młodych z powodu żądzy zdobycia trofeów.

Młody oczywiście został przyjęty, bardzo szybko wskoczył do podstawowego składu i znów mógł grać.

Jak pewnie wiecie, czasami "zemsta" przychodzi w odpowiednim momencie. Jak wspomniałem, szkolna drużyna uczestniczy w normalnych ligowych rozgrywkach. Tak się złożyło, że w tej samej lidze jest klub młodego.

Tutaj nie będę się rozpisywał, 13:2, 6 bramek młodego oraz utrata miejsca zapewniającego udział w mistrzostwach województwa, o które tak bardzo walczyła szkoła.

W następny dzień szkolny trener przyszedł do klasy młodego ze słowami: "O 16 trening, nie spóźnij się”.

Jak wielkie było zdziwienie trenera, kiedy ten odmówił, bo ma gdzie grać.

Przez jakiś czas na WF-ie "nauczyciel" się trochę wyżywał na młodym, ale po wizycie znajomego dał sobie spokój.

szkoła sport

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 196 (202)

#14701

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielnie będzie z każdej strony. Z mojej, dwóch panienek, pana kasjera i innych klientów marketu.

Uwielbiam Polaków za granicą :) Nie wiem czemu, ale w wielu przypadkach wydaje nam się, że nikt (poza osobą nam towarzyszącą) nas nie rozumie i że na 100% osoba kompletnie nam obca, stojąca obok, jest obcokrajowcem. A już nagminnie zdarza się to, gdy dany osobnik przebywa za granicą po raz pierwszy, od tygodnia czy dwóch :)

Mieszkam w Belgii już jakiś czas, w obecnym mieszkaniu od ponad 3 lat, więc w pobliskim markecie znamy się ze wszystkimi kasjerami/magazynierami na tyle dobrze, że zawsze wymieniamy między sobą jakieś uprzejmości. Ogólnie ludzie w Belgii są bardzo uprzejmi, mili, nigdy im się nie spieszy...

Wracając do właściwej historii:
Temat klepany tutaj wielokrotnie- jestem w 7 miesiącu ciąży (choć brzucha nie mam prawie w ogóle, ledwo co mi tam odstaje). Mąż mój pracuje chwilowo poza Brukselą, więc rządzę się sama w mym królestwie. Dziś musiałam iść na zakupy właśnie do tego marketu, o którym już wspominałam wyżej.

Zebrałam co mi tam było potrzebne, idę do kas, a tam jak zwykle megadługa kolejka. Mogłam iść na sam przód, wszyscy by mnie przepuścili bez problemu (taka mentalność), ale nie spieszyło mi się jakoś specjalnie do domu :).
W tym czasie przyuważył mnie jeden ze znajomych kasjerów (murzyn), który w tym czasie wykładał coś z palet. Podszedł, przywitał się, pogadał chwilę i zaprosił ze sobą do drugiej kasy (no bo jak to tak, że ty w ciąży i czekasz! tak nie wolno!!).

No to idę za nim, protesty na nic się tu nie zdają, gdy nagle z kolejki wyskakują dwie dziewczyny w mniej więcej moim wieku (ok.25 lat)[D1 i D2] i na siłę chcą się wepchnąć przede mnie. Przepuściłabym je nawet, choć koszyk miały wypchany po brzegi, ale pan znajomy zastąpił im przypadkiem drogę, więc do taśmy dotarłam pierwsza. Wyłożyłam swoje rzeczy, rozmawiam dalej po francusku z moim czarnym kasjerem, coś się śmiejemy, gdy słyszę wręcz wykrzyczane naszą piękną polszczyzną...

[d1]- Patrz co za belgijska kur**!! To szmata jeb**!! Co ona se myśli?! Że ledwo co w ciąży jest i może się wszędzie wpier**?! Ku**, w Polsce to by w pysk zarobiła, za takie coś.

Ja nie reaguję, bo i po co. Niech se wieśniara zrzędzi dalej. Będzie musiała się przyzwyczaić do tego, że już nie jest w Polsce i tu sklepy rządzą się innymi prawami ;]

[d2]-No widzę właśnie! Pewnie to dziecko tego czarnucha!! Brudas jeden, bleee! Patykiem bym go nie tknęła!! Nawrzucałabym tej dzi**, ale ku** nie umiem po tym francusku...

I tak rzucają inwektywami, w tej swojej słodkiej nieświadomości, że ja wszystko rozumiem. Dziewuchy stwierdziły jednak, że chyba na siłę chcą zwrócić moją uwagę na siebie, więc jedna z nich po chamsku wjechała we mnie swoim wózkiem.

Zdenerwowałam się, bo ich bezmyślność mogłaby doprowadzić np do tego, że walnęłabym brzuchem w kant przy kasie i cholera wie co by się stało dziecku. Odwróciłam się więc do nich i grzecznie po polsku zapytałam, czy chcą jeszcze coś ciekawego powiedzieć a jak wyczerpały swoje możliwości, to niech lepiej zamkną te swoje ryjki.

Panie tak się zdziwiły, zapowietrzyły i zmalały, że mi się ich żal zrobiło, więc odwróciłam się z powrotem do kasy i już chciałam zapłacić, ale pan kasjer pyta się mnie co one takiego mi powiedziały, że się aż tak zdenerwowałam i czy może ma wezwać ochronę, bo przecież widział jak ta jedna popchnęła mnie wózkiem. Uśmiechnęłam się tylko, powiedziałam, że nie trzeba wzywać ochrony, a z czystej złośliwości mojej powtórzyłam mu pierwszą część wypowiedzi owych panienek.

I mój czarny przyjaciel tak się wkurzył, że po oddaniu mi reszty, po prostu wstał od kasy i poszedł dalej rozkładać rzeczy na paletach kompletnie olewając dwie damy z wyłożonym już towarem :)

Panie z klasycznym WTF na licach stały tak jeszcze przez chwilę, ja w tym czasie poszłam na osobne stoisko mięsne nadal zerkając w stronę moich rodaczek. Te dopiero po jakimś czasie doszły do siebie, zebrały rzeczy z taśmy i (perfidnie) chciały sobie wrócić na swoje stare miejsce, no ale cóż... sądzę, że ludzie słyszeli ich wypowiedź a potem moje tłumaczenie a niestety tutaj chamstwa nikt nie toleruje. Panie musiały stanąć na końcu długaśnego wężyka i czekać posłusznie na swoją kolej... :) Może się nauczą na przyszłość, że nie są jedynymi polkami w całej Belgii i że nigdy nie powinno się głośno komentować swojego widzimisię, bo trafią na kogoś kto wdepcze je w ziemię, bo i takie sytuacje tu widywałam :)

Aldi - polki za granicą

Skomentuj (49) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1108 (1198)

#15228

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zapewne większa część z Was powie, że zmyślam, a większa część pozostałej części powie, że to stary dowcip. Jednak historyjka jest autentyczna, w dodatku dziś, mój szanowny rodziciel nieświadomie dopisał jej epilog. Zdarzyło się z soboty na niedzielę... i może nie powinienem tego opisywać ale szanse na identyfikacje bohaterów, nawet przez nich samych są nikłe. A jeżeli nawet, to mam to gdzieś.

Zupełnie niespodziewanie „dostałem” kilka dni wolnego, postanowiłem więc odwiedzić rodzinne strony. Jednym z planów jakie poczyniłem w związku z wyjazdem było zapolowanie na łosia. Aparatem oczywiście ;) bo podobno od mojej ostatniej wizyty rok temu, trochę się stadko powiększyło. Fajne zdjęcia miały być nagrodą za wyrzeczenie się ciepłego łóżka i snu do południa.

Wstałem o 3 nad ranem, szybka kawa, i do lasu. Miejsce w którym się zasadziłem jest przecudne – w środku lasu polana przy niewielkim jeziorku - ulubiony wodopój zwierzaków maści przeróżnej. Zasadziłem się na ambonie, przykryłem kocem i z lufą obiektywu wystawioną między deskami czekałem cierpliwie.

Długo nie czekałem ale to co mi podeszło pod aparat, łosia nie przypominało... jelenia bardziej może... łanię... nie wiem zresztą. Konkretnie był to stary Golf z, wracającą zapewne z jakiejś imprezy, parką, który z piekielnym warkotem (nawet jak nie był za mocny, to w porównaniu z ciszą porannego lasu wydawał się głośniejszy od ryku odrzutowca) wtoczył się na polanę.

No to ze zdjęć nici, pomyślałem sobie i dodatkowo, szeptem wyczerpałem roczny limit wulgaryzmów. A parka po kilku namiętnych uściskach zaczęła zrzucać z siebie ubrania i pognała do jeziora. Na golasa! Normalnie rusałka i faun.

Pochodzę z małego miasteczka, więc mimo rzadkiej w nim bytności, ludzi kojarzę. Rusałkę zidentyfikowałem jako mieszkankę bloku mojego taty, wdowę, która bardzo niedawno straciła męża w wypadku. Fauna znam z widzenia, choć nie z nazwiska.

Wnerwiony straconą okazją na niezłe zdjęcia i lekko zaspany nie dałem wykazać się mózgowi i bez zastanowienia, najniższym basem na jaki mnie było stać, ryknąłem na cały las: „Zooooośkaaaa, ty zdziiiirooo!”. A rano się niesie, oj niesie...

Takiego odwrotu z miejsca zbrodni, jakiego byłem świadkiem, nie powstydziłaby się najsprawniejsza armia świata.

Kiedy warkot silnika ucichł, wściekły zebrałem się do domu odespać zarwaną nockę. Nikomu nic nie mówiłem, aż tu dziś, przy obiedzie tata mój z niejakim zdziwieniem uraczył mnie spostrzeżeniem. Otóż od dwóch dni widuję na cmentarzu (tata codziennie odwiedza grób ś.p. mamy) zapłakaną Zośkę, siedzącą przy grobie swojego męża. Rodziciel nie mógł się nadziwić dlaczego, bo od pogrzebu nie widział jej tam ani razu.

Nie skomentowałem. W sumie sam się nie spodziewałem takiego efektu.

,,,

Skomentuj (56) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1090 (1202)

#38379

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ciąg dalszy historii http://piekielni.pl/38168

Na wstępie dziękuję bardzo wszystkim, którzy próbowali pomóc i udzielali rad i wsparcia w komentarzach ;)

...a teraz do rzeczy:
Po rozważeniu wszelkich możliwych scenariuszy, tego samego dnia zgłosiliśmy sprawę na policję. Wszystko ogarnął nasz znajomy funkcjonariusz, została powiadomiona opieka społeczna. Potem, w ciągu dosłownie kilku godzin, Mała znalazła się pod opieką swoich Dziadków od strony matki. Takowi bowiem istnieją i nie mieli pojęcia, że ich Wnuczka nie poleciała do Tajlandii z rodzicami.

Dlaczego? Najpewniej z powodu dylematu finansowego Eksa i jego małżonki: albo zabieramy dziecko, albo all inclusive, jak to nieopatrznie palnęła moja Eks-teściowa. Ona nie chciała zająć się Małą, miała sanatorium i pierdylion lepszych zajęć, więc zaproponowała, żeby zostawili dziewczynkę u nas.

Z Dziadkami Mała ma świetny kontakt. Dopiero kilka miesięcy nie mieszkają razem, odkąd Eks kupił własne mieszkanie. Jednak mimo wyprowadzki Wnuczka bywała u nich praktycznie codziennie, po co najmniej kilka godzin, często nocowała.

Jednak na początku sierpnia wybuchła międzypokoleniowa awantura, jak nie wiadomo o co, to jasne, że o pieniądze. Z tego powodu Mała nie była puszczana do Dziadków, nie widywała się z nimi praktycznie wcale, miała wynajętą opiekunkę na całe dnie. Trzeba dodać, że matka Małej nie pracuje.

Eks i jego żona nie mają zamiaru przerywać urlopu. Po powrocie będą musieli złożyć wyjaśnienia, nie wiadomo czy i jakie zarzuty usłyszą w toku postępowania. Bez względu na przyszłe działania policji i prokuratury, szykujemy się do roli świadków w procesie przed Sądem Rodzinnym o ograniczenie praw rodzicielskich, na wniosek Dziadków. Wyrok da się przewidzieć, bo musicie wiedzieć, że nowa wybranka mojego Eks, nie idąc na prawo, złamała rodzinną tradycję ;)

Reasumując: mamy nowych znajomych prawników, Mała szczęśliwa, tylko wprawiła Babcię w konsternację, bo poznawszy smak świeżego mleka, prosto ze źródła, grymasi na to z kartonu ;) Jak ten cały bałagan się skończy to planujemy zacieśniać relacje, bo Dziadkowie i Mała polubili nas, a my ich, mimo tak dziwnych okoliczności, w jakich przyszło nam się poznać.
Eks-teściowa przepowiedziała mi najgłębsze otchłanie Piekieł, a Eks zwyzywał od najgorszych, co mam w głębokim poważaniu. Wstydzę się trochę satysfakcji na myśl, jak bardzo będą mieli przes*ane...

I na koniec coś, o czym muszę wspomnieć: piekielny romantyzm Mojego Mężczyzny.
Kiedy wreszcie wszystko było jasne, Mała u Dziadków, a kolega policjant po służbie, usiedliśmy razem nienerwowo na tarasie, z piwkiem, i oddaliśmy się relaksowi. W międzyczasie poszłam do kuchni poczynić jakieś przekąski. Wtem wspomniany osobnik, z którym jestem w nieformalnym związku od ponad 6 lat, drze się z zewnątrz przez dwa pokoje:
- Kotek, jak już sobie kupię ten garnitur, żeby w sądzie wyglądać jak człowiek, to może się przy okazji chajtniemy?!...

Ba-dum-tsss... ;)

happy end

Skomentuj (47) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1150 (1202)

#51757

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z cyklu: Natrętni telemarketerzy.

Każdy kto jest dumnym właścicielem własnej działalności gospodarczej zapewne wie, ile listów o wpisaniu, dopisaniu i oczywiście opłatą otrzymał. Kolejnym etapem wtajemniczenia są natrętne telefony od przeróżnych firm, które próbują wcisnąć dopisanie do bazy klienta, sprzedaż bazy klienta i ogólnie już samego klienta. Niejednokrotnie próbowano mi sprzedać coś co sama wykonuję, sprzedawcy nawet nie chciało się zapoznać z tym co robi moja firma, historia będzie o właśnie takim panu, więc do rzeczy. [T] - telemerketer, [A] - atena.

[T] - Dzień dobry, dzwonię do Państwa w sprawie usług pozycjonowania stron internetowych, czy zastałem szefa? - pan milutki, słodziutki, aż mi lukier ze słuchawki cieknie.
[A] - A niech mi pan powie, my wam czy wy nam chcecie tą stronę pozycjonować?
[T] - No ależ oczywiście my wam! - no tak znowu natręt, który nie zajrzał, że jest to to, czym też się zajmujemy.
[A] - Wie pan szefa teraz nie ma, będzie dopiero popołudniu, ale mogę panu z góry powiedzieć, że szef na pewno nie będzie zainteresowany państwa ofertą.

I tutaj chyba pan pokazał swoje prawdziwe ja.

[T] - Ale jak pani śmie! Pani jest tylko pracownikiem! Pani nie może się wypowiadać za szefa, pani tylko tam pracuje, pani nic nie wie ... itd. - pan ewidentnie się rozkręcił, z miłego, słodkiego, zaczął na mnie krzyczeć. Cierpliwie poczekałam aż odrętwienie z szoku mi przeszło i słodziutkim głosikiem jak miód poinformowałam pana iż ja jestem szefem, ale z racji że nie chcę słuchać takich idiotów jak on mówię, że szef wyszedł.

Chciałabym zobaczyć jego minę w tym momencie, podejrzewam, że była bezcenna.

I pan trafił na listę połączeń zablokowanych w moim telefonie.

telefon telemarketer

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 463 (539)