Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Michik

Zamieszcza historie od: 4 września 2011 - 20:55
Ostatnio: 28 stycznia 2015 - 21:11
  • Historii na głównej: 1 z 6
  • Punktów za historie: 1075
  • Komentarzy: 18
  • Punktów za komentarze: 26
 

#18721

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dawno, dawno temu, pracowałem ja ci w pewnej firmie, powstałej w pewnym dość egzotycznym kraju. Nasz ówczesny przełożony, Koreańczyk, miał wiele bardzo ciekawych pomysłów na "usprawnienie naszego miejsca pracy". Oto kilka z nich:

1. Dostaliśmy rozporządzenie na temat prawidłowej postawy i zachowania, przy biurku. Zawarte w nim były takie kwiatki jak:
- kąt pod jakim nasze plecy muszą się znajdować w stosunku do krawędzi biurka
- sytuacje w jakich nasze dłonie mogą się opierać o biurko
- zakaz ziewania
- rozmowy z współpracownikami mogły się odbywać tylko na tematy służbowe
- w pracy mamy mieć zmienne obuwie (Serio, wpadł na pomysł żebyśmy nosili worki z kapciami. Podstawówka!)

Wszystkie te pomysły, spotkały się z wysoką dezaprobatą, choć przez jakiś czas były egzekwowane. Jak? Otóż Kapitan Korea (nawet nie pytajcie...) znalazł sobie kilku "wafli", którym obiecał sowitą premię, jeśli będą o takich srogich przewinieniach donosić. "Wafle" zostały zlokalizowane z prędkością światła i odpowiednio zeszkalowane przez całe biuro.
Reforma szkolna upadła.

2. Szanowny menago, wprowadził w pewnym czasie zakaz słuchania muzyki. Reakcja była dość intensywna, jako że słuchawki na uszach przez wiele lat, mieli tak naprawdę wszyscy. Kapitan Korea zreflektował się jednak, gdy pod wpływem coraz większej ilości abstrakcyjnych zasad, zaczęły napływać rezygnacje. Zakaz słuchania muzyki został zniesiony, ale w trochę innej formie... Otóż firma postanowiła udostępnić nam specjalny kanał muzyczny (ktoś skręcił shoutcasta)! Haczyk tkwił w tym, że na kanale znajdowały się same hity... koreańskie. Kanał nie cieszył się jednak spodziewaną popularnością i wkrótce zniknął.
Reforma muzyczna upadła.

3. Kapitan Korea miał także doskonały system motywacyjny (nie, nie były to premie, gdyż zasady zdobycia takowej, po dziś dzień są dla mnie i znajomych tajemnicą). Oficjalne przemowy. Pomijając już doskonałą angielszczyznę, z zaledwie delikatnymi naleciałościami Koreańskiego, drogi menago potrafił nas zmotywować w taki sposób, że do końca dnia zamiast pracować, staraliśmy się domyśleć o co mu tak właściwie chodziło. Przebił jednak sam siebie, kiedy przedstawił nam swoją wizję agresywnej walki z konkurencją. Otóż z śmiertelnie poważną miną, po chwili mrożącej krew w żyłach ciszy, stwierdził że: "Czeka nas krwawa wojna. Musimy bronić dobytku naszych przodków. Każdy z was powinien walczyć do ostatniej kropli krwi ! Więc chwyćcie za broń i brońcie swego domu!!!"

Wiem co myślicie. "Ściema". Otóż nie. Jest to co prawda moje wolne tłumaczenie, ale dokładnie takiego rodzaju teksty sadził nam ten człowiek. Podejrzewam że spodziewał się dzikiego ryku z naszej strony, na miarę Braveheart′a (swoją drogą, po tym spotkaniu, zdjęcie tego człowieka było chyba najczęściej otwieranym plikiem w photoshopie), jednak mógłbym przysięgnąć że słyszałem szczebiotanie koników polnych...

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 493 (583)

#8520

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkam w Szkocji, pracuję w sieci kawiarni Costa Coffee. Pewnego razu miałem przyjemność obsługiwać miejscową parę w średnio-starszym wieku. Rozmawiałem tylko z mężczyzną, kobieta jakaś taka nieprzyjemna się wydawała. Trochę sobie pożartowaliśmy, gościu opowiadał, że planują wycieczkę po Polsce sobie zafundować niedługo, bo byli już w Krakowie, a teraz po całym kraju chcą pojeździć. Wszystko fajnie, pięknie, facet widocznie poczuł się ośmielony i wyskoczył z żarcikiem:
- A wiesz o tym, że w Niemczech w TV są reklamy, gdzie mówią, że "Jedź do Polski, twój samochód już tam jest!"?
Zaśmiałem się pod nosem, para moich rozmówców rechotała przez chwilkę. Gdy przestali, mówię do typa:
- A wiesz co się mówi w Polsce?
- Nie, co?
- Że jak jedziesz z Polski na zachód, to poznasz po tym, że przekroczyłeś granicę z Niemcami, gdy krowy będą ładniejsze od kobiet!
Ja w śmiech, typ aż się zanosił śmiechem, baba kamienna twarz, poczerwieniała wręcz. W końcu, ze łzami w oczach od śmiechu, facet mówi:
- Moja żona pochodzi z Berlina!

Costa Coffee,Edinburgh Airport

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1314 (1404)
zarchiwizowany

#57433

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O różnicy wieku będzie.

Ostatnio zostałem poproszony przez kuzynkę o przypilnowanie jej 10-letniej pociechy. Jako że rzecz działa się we Wrocławiu, a w Pasażu Grunwaldzkim odbywa się wystawa LEGO, postanowiłem Młodej [M] pokazać, czym to takie stare pryki jak ja bawiły się "za moich czasów". Widać że dziecko zainteresowane, oczy wielkie i pada pierwsze pytanie:
M: kosiaty, a takie coś można kupić? Te klocki?
J: Jasne że można, ale na Twoim miejscu najpierw bym zapytał Twojej mamy czy nie ma może gdzieś takich.

Także dziecko z niecierpliwością czeka powrotu do domu, ja w międzyczasie zadzwoniłem gdzie trzeba i dowiedziałem się że powinno coś być schowane w którejś z szaf. Przejrzałem- znalazło się! Młoda tak markotnie patrzy i wzdycha:
M: Ale to nie starczy na takie rzeczy jak w galerii...
J: Przecież nie musisz układać tego samego, zbuduj co chcesz.
M: Naprawdę mogę? Tak wszystko wszystko?
J: Co tylko sobie wyobrazisz- zapewniam i zadowolony że Młoda znalazła jakieś porządne, rozwijające zajęcie, poszedłem w krótką kimę. Budzi mnie szarpanie i okrzyki:
M: kosiaty kosiaty kosiaty zobacz zobacz ZOBACZ NO CO ZBUDOWAŁAM!
No więc patrzę chcąc pochwalić... I szczęka opada mi na poziom podłogi. Tej u sąsiada poniżej. Bo co zbudowała Młoda?

Tablet i telefon komórkowy.

Znak czasu, różnica wieku czy ki diabeł, ale poczułem się strasznie staro...

pokolenia

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 237 (347)
zarchiwizowany

#57457

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O ile o przepędzaniu młodych w autobusach przez osoby zwane "moherami" było wiele, o akcji której byłam świadkiem jeszcze nie słyszałam.

Do rzeczy.

W niedzielę odwiedziłam moją babcię (67 lat. Mieszka ona na wsi ok. 1000 "dusz". Razem poszłyśmy do kościoła.
Wybrałam się razem Młodą obejrzeć szopkę, w tym czasie babcia usiadła w ławce. Po chwili przyszła babka ewidentnie młodsza o jakieś 15 lat od mojej babci i kazała jej zejść z tego miejsca! Już, w tej chwili! Zawsze tam siadała, a to że przez ostatnie 20 lat w kościele nie była, nie zmienia faktu, że to miejsce jest jej. A wkoło siedzeń ile dusza zapragnie...

No co, jak co ale tego to ja się nie spodziewałam. Wojna o miejsca w kościele. Może jak za czasów szlachty: podpisywać ławki i po sprawie?

kościół

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 90 (180)

#57460

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Internet... to takie coś gdzie się surfuje, uczy architektury (portale) i ma coś wspólnego z komputerami.

Takie było powszechne zrozumienie Internetu w czasach tej historii. Pracowałem w firmie, która tworzyła owe tajemnicze portale.

Przeważnie wyglądało to tak: graficzka szykowała wygląd paru przykładowych stron z treścią. Takie grafiki szły do klienta, który je akceptował lub (częściej) marudził. Klienci pisali np. żeby kolory były bardziej ciepłe np. niebieskie, a teksty wyjustowane do prawej, a my wprowadzaliśmy do projektu te poprawki i wysyłaliśmy projekt jeszcze raz. Gdy już udawało się z klientem uzgodnić wspólną wersję wyglądu, robiliśmy strony.

Trafił się klient - jak dla nas duży. Firma państwowa pamiętająca jeszcze głęboką komunę. Zarząd pewnie z nadania politycznego. Ludzie starej daty, co to mysz kojarzą z gryzoniem, a komputerów dotykać się boją.

Ale trzeba iść z duchem czasu. Taka firma przecież musi mieć portal! Wszyscy przecież trąbią o tym internecie.

Przyszło więc do nas zamówienie na portal dla owej firmy. Graficzka mocno się postarała. Zrobiła sporo przykładów według najnowszej mody. Zaokrąglone przyciski, lekkie cieniowanie itp. Czas pokazać klientowi.

No ale zarząd boi się komputerów, nie można wysłać grafik mailem. Jeszcze nie te czasy. Wydrukowaliśmy więc w kolorze i tak poszło do klienta.

Siedzimy, czekamy na uwagi i poprawki bądź na świętego graala, czyli akceptację bez poprawek. Jednak odpowiedź klienta przeszła nasze najśmielsze oczekiwania:

- Bardzo ładnie, podoba nam się nasz portal. Możecie wystawiać fakturę.

Nikt z nas nie odważył się pouczać zarządu poważnej firmy, że to jeszcze nie jest portal. Wydruki zapewne wylądowały u nich w szafie w teczce z napisem "Portal". My natomiast wystawiliśmy fakturę na całkiem niezłą sumę za wykonanie pierwszego w historii papierowego serwisu internetowego.

Internet unplugged

Skomentuj (48) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 761 (951)

#27571

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie o proboszczu z mojej rodzinnej parafii i o tym, dlaczego ostatni raz z własnej woli byłam tam 10 lat temu.

Proboszcz lubił rzeczy dobrej jakości. Kiedy byłam w wieku przedlicealnym proboszcza wzięło na remonty. Wymienił ogrzewanie, ławki, pomalował kościół, zrobił witraże. Wszyscy się cieszyli, że nagle widać na co idą pieniądze, a taca jednak nie marnuje się na plebani (swoją drogą większej niż niejeden okoliczny dom). Ksiądz położył także kostkę wokół kościoła, co spotkało się i z moją aprobatą, bo w procesji w końcu nie trzeba będzie chodzić po błotku. Co ważne: w tamtym czasie moja mama i jej siostra pracowały w Gminie, więc miały świetne rozeznanie na co Gmina wydaje pieniądze.

Pewnej niedzieli poszłam sama na mszę. Ksiądz podczas ogłoszeń parafialnych pochwalił się kostką, powiedział, że kostka częściowo była na kredyt i trzeba ją do reszty spłacić. Zebrano już 5 tysięcy ale do pełnej kwoty brakuje kolejnych 20, więc wszelkie datki będą mile widziane.

Wróciłam do domu, akurat zastałam mamę i ciocię, pytanie co było w kościele. No to i to, opowiadam o kosztach kostki. Mama i ciocia oczy w słup.

Okazało się, że kostkę wokół kościoła w całości sponsorowała nasza Gmina, ksiądz nie musiał się do niej dorzucić nawet złamanym groszem. Na co poszły pieniądze niczego nieświadomych wiernych? Śmiem tu nadmienić, że ksiądz jeszcze w to samo lato zmienił samochód.

proboszcz

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 665 (743)

#32436

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Sprzed paru dni. Pociąg... parno, gorąco z ludzi po prostu cieknie... jechałam z kolegą z wypadu do Gdańska.

Kolega postanowił otworzyć okno - zapytał się pasażerów czy może - ot zgoda była, to otworzył.
Przyjemny powiew... ludzie odetchnęli, ale wsiadła ONA, kobieta, która nie była najmłodsza ale tapety na twarzy to miała chyba z 30 kg. i taki wielki rzucający się pieprzyk na policzku (dowiecie się dlaczego to wspominam).

(kobieta): - ZAMKNIJ TO OKNO GÓWNIARZU! ZAWIEJE MNIE!

Kolega grzeczny, pełna kulturka więc zamknął ale miny nasze i pasażerów mówiły więcej niż tysiąc słów. :)

A więc, siedzimy coraz bardziej gorąco, znowu leje się z nas pot... postanowiłam zasnąć.. nagle kolega mnie szturcha i wskazuje na panią piekielną: jak każdy zaczęła się "topić" DOSŁOWNIE! Cała tapeta zaczęła jej dosłownie spływać! Kapało jej wszędzie i na wszystko. A ten pieprzyk... też spłynął... tak po całej twarzy w dół, długa czarna wstęga w morzu tapety. :D

Powiem jedno: jedyny plus to satysfakcja nasza i pasażerów, bo kobiecina sama chciała żeby zamknąć okno.

pociąg

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 837 (889)

#22844

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Swego czasu moja Towarzyszka Małżonka pełniła obowiązki nauczyciela akademickiego.
Działo się to podczas sesji egzaminacyjnej, studenci napisali egzamin i teraz stali w kolejce do gabinetu po wyniki, ewentualne dopytanie na wyższą ocenę i wpis do indeksu.

"Zatrudniony" byłem do sprawdzenia prac. Egzamin był z języka angielskiego, miałem podany klucz więc dla informatyka ciężko nie było. Musiałem na chwilę wyjść z gabinetu. Wracając przepycham się do drzwi, patrzą na mnie nienawistne oczy, bo późna pora. Na raz jakaś odważniejsza studentka zwraca się do mnie:
- Nie ryj się łosiu, stój w kolejce, jak wszyscy.
Odwracam się i mówię:
- Szanowna pani, dyplom ukończenia studiów wyższych odebrałem już kilka lat temu, a w tym oto gabinecie pomagam sprawdzać państwa egzaminy, żeby było szybciej. Czy pozwoli mi pani wejść?

Jak przyszła pora na wpis owej studentce, to wywnioskowałem po jej minie i kolorze twarzy, że najchętniej by przyszła w papierowej torbie na głowie.

Uczelnia

Skomentuj (49) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 728 (820)

#57189

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie o lokatorach, którzy zagnieździli się w altanie śmietnikowej.

Kilka lat temu administracja naszego osiedla postanowiła zamontować w altanach śmietnikowych zamki, bo mieszkańcy sąsiedniego osiedla (domków jednorodzinnych) podrzucali nam swoje śmieci. Trudno mi orzec jak dużo tego było, w każdym razie mieszkańcy mojego osiedla się zbuntowali, że to zawyża nasze opłaty i że tak trzeba.
Parę lat było w porządku. Jednak minionej jesieni panowie miłośnicy tanich trunków najwyraźniej odkryli sposób jak otwierać te zamki bez użycia klucza. I w ten oto sposób jedną altanę (do której przypisany jest m.in. mój blok) przerobili sobie na sypialnię, toaletę i salon z kominkiem (ok, paleniskiem na ognisko).

Parę historyjek.

Idę wynieść śmieci, z kluczem w ręku, podchodzę do altany i widzę, że drzwi są lekko uchylone. Otwieram, żeby zamachnąć workiem i wrzucić go do kontenera, a jeden z nietrzeźwych lokatorów do mnie:
- Czego tu? Co przeszkadzasz? Wy*** stąd.
Mam nieco ponad 20 lat, nie będę się kłóciła z menelami, nigdy nie wiadomo, co mogą zrobić (ci wyglądali na agresywnych), rzuciłam wór i wróciłam do domu. Od tamtej pory śmieci wynosi tylko mój tata lub brat.

Historia kolejna. Poszła córka sąsiadów. Było to te kilka grudniowych dni, kiedy leżał śnieg, a dziewczyna wyskoczyła do śmietnika w spodenkach 3/4 i bluzie. Panowie lokatorzy altany stoją na zewnątrz, bo w środku nie palą. Justyna wyrzuca najpierw suchą frakcję do kontenera, który stoi przed śmietnikiem.
- Nie zimno ci?
- Nie.
- Oj chodź, my cię tu ogrzejemy. Patrz co dobrego mamy (pokazują na tanie wino).
Justyna stara się nie dać sprowokować i nic nie odpowiada. Idzie dalej do śmietnika wywalić to, co do suchej frakcji się nie kwalifikuje. Panowie między sobą:
- Patrz Zbysiu/Mieciu/Jak-cię-zwał, zaraz jej pokażemy jak się baby rozgrzewa.
Justyna zwiała.

Na porządku dziennych jest zaczepianie dzieci wyprowadzających psy. Ludzie zaczęli się bać wchodzić do altany śmietnikowej, żeby uniknąć konfrontacji z pijaczkami, więc worki zostawiają albo obok altany, albo wrzucają wszystko jak leci do suchej frakcji. Wnuk jednej z sąsiadek, który wpada raz na jakiś czas pomóc swojej babci, poszedł wynieść śmieci i zostawił je właśnie pod drzwiami. Wszystko widział dozorca, który nawrzeszczał na nastolatka, że on nie będzie tego sprzątał, a "gówniarz zaśmieca całe osiedle". Chłopak szczerze odpowiedział, że boi się wejść do środka, na co dozorca odburknął, że to nie jego problem.

Któregoś dnia śmietnikowi lokatorzy postanowili zrobić ognisko w altanie. Powyciągali jakieś papiery ze śmieci, podpalili, a po chwili dosyć silny wiatr zaczął te papiery roznosić po całej altanie i na zewnątrz, gdzie stały zaparkowane samochody. Szybka reakcja parkingowego, który przyleciał i zgasił mini-ognisko wiadrem wody sprawiła, że obyło się w zasadzie bez strat.

Kilkakrotnie interweniowała straż miejska, policja, przyjeżdżało pogotowie, bo któryś z nich jak zapił, tak uderzył o coś głową i zabrali go na badania. Niestety, nie zmieniło to niczego.

W całe sytuacji piekielne jest to, że panowie pijaczkowie zaczepiają dzieci, kobiety, rzucają wulgarne komentarze nt. przechodzących osób. Administracja, której zgłaszano potrzebę wymiany zamków na takie, których nie da się otworzyć przez podważenie patykiem, nie widzi problemu. "Bo przecież któryś z tych mężczyzn pewnie jest mieszkańcem osiedla i ma klucz do obecnego zamka, więc do nowego też na pewno by dostał".

śmietnik

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 503 (579)

#12138

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja mama prowadzi sklep. Jest to typowy "zieleniak", w asortymencie są jedynie warzywa i owoce. Czasami tam bywam, kiedy odwiedzam swoją rodzinną miejscowość. Jakiś tydzień temu przyjechałam odwiedzić rodziców, bo tato miał problemy z kręgosłupem, a mama nie dawała rady opiekować się tatą, siostrą i sklepem. Wzięłam sobie wolne w pracy i zjawiłam się u progu domu rodziców. Mama wzięła na siebie opiekę nad ojcem i siostrą, a ja miałam zająć się sklepem. Na początek mama normalnie obsługiwała ludzi, a ja miałam się jedynie przyglądać. Po skończonej zmianie zostałam poinformowana co i jak - stali klienci wraz z miłymi klientami dostają coś w gratisie - warzywo, owoc itd.

Pierwszy dzień w pracy. Klienci dziwnie mi się przyglądają, każdy zwraca się do mnie na Ty, ogólnie są bardzo opryskliwi. Nie bardzo mi to przeszkadzało, myślę sobie-muszą się przyzwyczaić. Koło 16 (przed zamknięciem) nie było już praktycznie nikogo, myślałam że zamknę wcześniej i pójdę pomóc mamie w domu. Ale jednak przyszedł Pan którego kojarzyłam, poprzedniego dnia zostałam poinformowana że jest stałym klientem, prowadzi firmę samochodową i jest bardzo miły i KULTURALNY.

Przyszedł z małą dziewczynką (zapewne córka). Mała wybrała jakieś owoce, pan wziął to co potrzebował, zapłacił, chwilę zemną podyskutował i w ramach gratisu pozwoliłam małej wybrać co tylko chce z owoców. Wybrała banany, ucieszona wzięła i pobiegła przed sklep, Pan podziękował, poszedł do małej i udali się do auta (audi wyższej klasy). Siedziałam na zapleczu i rozwiązywałam krzyżówki, nikogo nie było, na ulicy mało ludzi, myślę sobie zacznę pakować skrzynki z owocami do środka, i powoli zamykać. Po 30 minutach skrzynki w sklepie, 10 minut do zamknięcia, spakowałam swoje rzeczy i już miałam zamykać jak zobaczyłam dziewczynkę która była niedawno z tatą. Spytała czy mogę jej jeszcze dać truskawki bo tata zapomniał, a mama chce do ciasta. Dałam tyle ile potrzebowała, mała podziękowała i pobiegła. Ja zamknęłam sklep i pojechałam do domu.

Następnego dnia przyszłam do pracy wcześniej, miała być dostawa warzyw i musiałam wszystko odebrać, część wystawić przed sklep. Dochodząc do sklepu zauważyłam ojca dziewczynki. Zdziwiłam się, 6:50 a on już pod sklepem (sklep otwieramy o 9). Nie zdążyłam dojść do drzwi, a on zaczął na mnie krzyczeć na pół osiedla. Spytałam grzecznie o co chodzi, [P]an zaczął swoje wywody:
[P]- Co ty sobie myślisz?!?! Ja chcę rozmawiać z twoją szefową! Już tu nie pracujesz!!
[J]- Przepraszam, ale naprawdę nie mam pojęcia o co panu chodzi..
[P]- Daj mi numer do Pani Agnieszki!!
[J]- Nie jestem upoważniona do rozdawania jej prywatnego numeru, ale może mi pan powiedzieć o co chodzi to postaram się..
[P]- Nic się nie postarasz! Chcę rozmawiać z Panią Agnieszką!
[J]- Proszę poczekać, zadzwonię..
W trakcie rozmowy pan wyrwał mi telefon i nakrzyczał na mamę, że ma natychmiast przyjechać. [M]ama podjechała autem, nie wiedząc o co chodzi(zresztą, jak ja).
[M]- Dzień dobry, stało się coś?
[P]- Dobrze że pani przyjechała! Pani nowa pracownica nie wywiązuje się z obowiązków! Przyszła do pracy po czasie, (przed czasem ponad 2 godziny..) nie dała mojej córce GRATISU i zamknęła przed czasem! (taak, 3 minuty)
[M]- Proszę pana, gratisy dajemy z własnej woli, więc o to nie powinien mieć pan pretensji. Zamknęła owszem, jakieś 5 minut przed czasem bo nie było w ogóle klientów i miała do tego pełne prawo. A do pracy przyszła dwie godziny wcześniej.
[P]- Niech pani ją zwolni!
[M]- Ona tutaj nie pracuje, jest..
[P]- O, już ją pani zwolniła! To dobrze, wiedziałem że pani jest człowiek! To ja idę do mojego pączusia, bo już się pewnie niecierpliwi, do widzenia!
I poszedł do auta (tym razem innego, wyższej półki)
Mama wybuchnęła śmiechem, powiedziała żebym się nie przejmowała i pojechała do domu.

Jeszcze przed południem ten sam Pan zawitał w sklepie, od progu krzycząc i chcąc rozmawiać z Panią Agnieszką. Chcąc nie chcąc zadzwonić po mamę musiałam, ludzi w sklepie było sporo, a Pan jedynie ich odstraszał. Mama przyjechała, mężczyzna kiedy tylko ją zobaczył przez szybę wybiegł przed sklep i zaczął coś do niej krzyczeć. Weszli do sklepu, mama podeszła do mnie i spytała o co chodzi.
[P]- Nie słuchaj jej! Miałaś ją zwolnić! (przed chwilą była jeszcze "Pani Agnieszka"..)
[M]- Nie mogę jej zwolnić, bo tutaj nie pracuje. To moja córka..
[P]- Pewnie jakaś po zawodówce i nie umie pracy znaleźć! To widać! (jestem po 2 kierunkach studiów)
[M]- Córka jest po studiach, od prawie 10 lat mieszka sama i sama się utrzymuje, ma stałą pracę i przyjechała tu specjalnie żeby mi pomóc, więc niech pan się uspokoi i...
[P]- Ty wiesz, kim ja jestem?!
[M]- Tak, bogatym gburem który myśli że wszystko wolno, a teraz proszę opuścić sklep. (tutaj ludzie będący w sklepie zaczęli się głośno śmiać, pokazując drzwi facetowi.)
Owszem, Pan sklep opuścił, ale to nie koniec.

Następnego dnia ok 15 po południu najnormalniej w świecie musiałam udać się do ubikacji, a z racji tego, że ubikacji w sklepie nie posiadamy, zamknęłam wszystko zostawiając wystawione przed sklepem owoce, szybko biegnąc do budynku obok załatwić potrzebę. Wracam po ok 5 min, a tu co? WSZYSTKO, co było przed sklepem porozwalane po całym chodniku, a trochę dalej uciekający Pan CoToJaJestem. A to wszystko przez jeden głupi gratis..

PS. Sklep mojej mamy nie jest w budynku, jest czymś w rodzaju kiosku, tylko trochę większy i inaczej zbudowany, a obok znajduje się budynek z solarium, ubraniami itd. Zostawiając owoce na zewnątrz byłam pewna że nic się nie stanie, mama mówiła że zawsze tak robi, i nic się nie dzieje bo to spokojna okolica, a jednak..

Zieleniak

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 660 (752)