Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

andrejewna

Zamieszcza historie od: 27 kwietnia 2011 - 16:47
Ostatnio: 21 listopada 2013 - 21:57
  • Historii na głównej: 9 z 25
  • Punktów za historie: 8850
  • Komentarzy: 195
  • Punktów za komentarze: 945
 
zarchiwizowany

#22061

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Tragiczna historia piosenkarki o wybitnym głosie - Violetty Villas przypomniała mi o pewnych wydarzeniach sprzed lat.

Pewna Kobieta miała dwójkę dzieci. Istotnym dla tej historii jest fakt, że jej Córka została lekarzem, miała męża i dzieci; Syn natomiast lekarkę poślubił i również dziecko spłodził.
Różnie się w tej rodzinie działo, jako że owa Kobieta rozwiodła się z ojcem swoich dzieci i trudno było utrzymywać kontakt z obojgiem, bez opowiadania się po którejś ze stron. Konflikt pojawił się również wśród drugiego pokolenia - Synowa owej pani delikatnie mówiąc gardziła rodziną męża, a zwłaszcza jego siostrą, mimo iż obie wybrały mniej więcej tę samą drogę zawodową.
Kobieta pewnego dnia wyjechała za granicę. Pisywała listy do Córki i Syna, również do wnuków, przysyłała prezenty. Jej emeryturę w tym czasie pobierała Synowa (nie insynuuję - decyzja była świadoma, zaakceptowana przez wszystkich, nikt inny nie rościł sobie praw do tego). Pieniądze miały spoczywać na koncie Synowej, aż Kobieta powróci na ojczyzny łono. Tak też było, jako że za "fatygę" Synowa otrzymywała procent. W międzyczasie Syn wyjeżdżał za ową granicę i tam ze swoją matką próbował się "dorobić". W czasie ich nieobecności Synowa nie utrzymywała z Córką i jej rodziną żadnych kontaktów.

Jednak po powrocie pojawiły się problemy z Kobietą. Popadła bowiem w alkoholizm. Córka jej próbowała pomóc we wszystkie możliwe sposoby, ale nie dała rady. Synowa nie dostrzegała problemu. Podczas jednego spotkania, po latach różnych nieudanych interwencji w sprawie zerwania z nałogiem, Kobieta poczęstowała dzieci swojej Córki winem, bo "smakuje jak soczek". Córka chcąc chronić swoje potomstwo (nie żadne nastolatki - małe, kilkuletnie dzieci) postanowiła zerwać kontakty z matką. Być może zostanie o to potępiona, ale w tamtym czasie przepełniła się czara - Kobieta zagrażała rodzinie Córki, więc ta uznała to posunięcie za słuszne.

Mijały lata, Syn wciąż przebywał za granicą, Synowa miała opiekować się Kobietą. Za oszczędności zostało zakupione mieszkanie, wyremontowano je i wszystko byłoby ok, gdyby Kobieta nie zapadła na zdrowiu. Było to nieuniknione, zważywszy na jej styl życia. Syn natychmiast wrócił zza granicy i umieścił swoja matkę w szpitalu. Córka dowiedziała się o tym od znajomych po fachu i cichaczem uruchomiła swoje znajomości, coby chociaż w ten sposób pomóc.

Niestety Syn musiał pokrótce wracać na obczyznę, Synowa miała się zająć opieką ponownie. Po tygodniu od wyjazdu Syna, Kobieta na powrót znalazła się w swoim mieszkaniu. Z relacji sąsiadki wynikało, że Synowa odwiedzała ją co dwa, trzy dni. Wszystko wydawało się być w porządku, jako że Kobieta zgromadziła spore oszczędności, zaś Synowa miała do nich pełen dostęp, starsza pani powinna mieć wspaniałą opiekę medyczną - wszak pieczę nad nią sprawowała lekarka. Córka miała zaufanie do swojej bratowej, dlaczego nie?

Jednak nie było w porządku. Kobieta została znaleziona na podłodze swojego mieszkania, po tym jak drzwi sforsowała przejęta sąsiadka, że nikt jej nie odwiedza przez tydzień. Z opinii lekarzy wynikało, iż na podłodze spędziła trzy dni, ze złamaną ręką, odwodniona, we własnych odchodach, głodna, spragniona i samotna - niema, niemogąca zawołać o pomoc.
Zdruzgotanej Córce znajoma pielęgniarka wyznała, że nigdy nie widziała podczas swojej wieloletniej praktyki człowieka tak zaniedbanego.

Córka spotkała się ze swoją matką, znając diagnozę i wiedząc, że to ostatnia szansa na pojednanie. Kobieta nie mogła mówić, więc tylko łzy w oczach wyrażały wszystko. Dzieci Córki - już całkiem duże, również pojawiły się w szpitalu.

Kobieta wkrótce umarła.
Jej mieszkanie, pieniądze, pamiątki przejęła Synowa w ramach "wynagrodzenia za opiekę".

rodzina

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 162 (236)
zarchiwizowany

#21179

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia nowokainy (http://piekielni.pl/20727) o bezczelnej mitomance przypomniała mi pewne wydarzenia z nieodległej przeszłości. Mój wpis będzie ślubno-weselny, aczkolwiek nie identyczny do zamieszczanych tu historii wcześniej.

Być może okaże się dla niektórych zbyt długi, ale uwierzcie, jest to konieczne by dostrzec drugie dno piekielności głównej "bohaterki".

Ania*, Jola* i ja poznałyśmy Asię* na studiach. Przez pierwszy miesiąc zdążyła otrzymać status "zauważanej" przez wszystkich. Bynajmniej nie z powodu sympatyczności - po prostu przyklejała się do różnych ludzi i zaczynała z nimi rozmawiać, czasem nawet mówiła do kogoś, kto jej nie słuchał i usilnie starał się jej to uświadomić. Po pewnym czasie niektóre osoby ostentacyjnie uciekały na drugą stronę korytarza na jej widok, niektóre wręcz zawracały w miejscu i szły w przeciwnym kierunku, byle by się na nią nie natknąć. Potem prawie każdy się przyzwyczaił i Asia była oficjalnie "tolerowana", ale nie zauważyliśmy, by ktoś ją szczególnie lubił. Kiedy "przyssiewała" się do swojej ofiary opowiadając kolejne bzdurne i naprawdę mało ciekawe dyrdymały, ofiara zwyczajnie ją olewała, pomrukując czasem pod nosem, coby nie wyjść na zupełnego chama. I tak to trwało podczas naszych studiów.

Zaraz podniesie się lament o niesprawiedliwym traktowaniu innych, ale na końcu dodam kilka iście "fascynujących" historii Asi, jeśli ktoś by chciał zweryfikować prawdomówność naszej znajomej. Kiedy człowiek intuicyjnie wyczuwa, iż ktoś kłamie jak z nut, to naprawdę nie ma potrzeby z taką osobą rozmawiać.

Wracając do naszej trójki: Ania po ukończeniu III roku postanowiła wyjść za mąż. Zarówno jej rodzina, jak i rodzina pana młodego nie należała do najbardziej zamożnych, zatem narzeczeni postanowili nie zapraszać na wesele swoich znajomych, a i koszty zabawy na weselu dla jednej osoby były wysokie, gdyż w okolicy ich miejsca zamieszkania nie było praktycznie żadnego wyboru, jeśli idzie o salę i catering. Jakież więc było zdziwienie Joli i moje, gdy jednak otrzymałyśmy zaproszenia! To było duże wyróżnienie, w dodatku podwójne (mogłyśmy zabrać partnerów). Jola zaprosiła kolegę ze studiów (z innego kierunku, aczkolwiek znał u nas w grupie wszystkich), ja przyjaciela, który też państwa młodych znał i lubił. W dodatku radość powiększyła się, gdy mogliśmy wykupić miejsca do spania w domu weselnym - dzięki temu do domu mięliśmy wyjechać dopiero następnego dnia (problem z kierowcą rozwiązany, do 11 rano następnego dnia, będzie jak nowo narodzony).

Przejdźmy do dnia ślubu: stoimy przed kościołem w oczekiwaniu na państwa młodych, kiedy nagle dostrzegamy Asię. W eleganckiej, acz rażąco starej sukience, z prezentem w ręce. Przestraszeni, choć trochę ciekawi, zbliżamy się do Asi i udając beztroską gadkę dopytujemy skąd i dlaczego. Asia niezrażona odmalowaną paniką na naszych twarzach odpowiada, że dopytała o miejsce ślubu naszą Anię, bo chciała przyjechać złożyć życzenia. Zerkamy na siebie pytająco - wszak Asia mieszka 100 kilometrów stąd! Asia jakby wyczuwa naszą dezorientację i mówi, że tatuś ją przywiózł specjalnie na ten ślub właśnie. Wzruszamy ramionami, bo na widoku już państwo młodzi, a może Asia nigdy na ślubie nie była i chciała popatrzeć... mniejsza z tym, przestajemy zachodzić w głowę i idziemy na ceremonię zaślubin.

Po hektolitrach łez wylanych przez obie mamy, ciocie, babcie, kuzynki i (wstyd się przyznać) mnie samą, wychodzimy z kościoła. Cukierki i pieniążki fruwają w powietrzu, młodzi zbierają z zaangażowaniem. Wtem z nieba zaczyna siąpić deszcz. Przytomny starosta obwieszcza wszem i wobec, że życzenia lepiej będzie składać pod dachem, już w domu weselnym. No to do samochodów i jedziemy.

Na sali dostrzegamy Asię. Ona niestety nas również. Podbiega niezwykle rozradowana i mówi, że ustawi się z nami w kolejce do życzeń. Rozumiemy, w końcu przywiozła prezent, chce wręczyć, no to miły gest. Tyle wytrzymamy, w końcu zaraz sobie wróci z tatusiem do domu (żadne z nas nawet nie podejrzewało, że Asia mogłaby być na ten ślub zaproszona).
Stoimy i stoimy, a kolejka jakoś się nie posuwa znacznie. Kątem oka dostrzegam, iż goście złożywszy gratulacje młodym, udają się na salę stołową i zajmują dogodne dla siebie miejsca. Instruuję zatem "naszych" panów, że my kolejkę "przytrzymamy", zaś oni niech idą zająć nam miejsca - swoje oznaczyli marynarką powieszoną na oparciu, nasze - torebeczkami pozostawionymi na siedzisku (ważne dla nas w końcu było, by dostać miejsca siedzące koło siebie). Panowie wracają, Asia nagle znika. Po chwili podchodzi uradowana ze słowami "zajęłam sobie miejsce koło was!". Zdjęci grozą spoglądamy po sobie - czyżby Asia miała zostać do końca? I siedzieć koło nas?? Cóż, domyślacie się zapewne, że tak właśnie było.

Przyjęcie weselne trwa, są tańce (ten pierwszy i następne), jest tort, obiad, deser, w końcu wódka i sami wiecie najlepiej co dalej - zabawa jak się patrzy. A jednak nie dla nas.
Asia je, pije, tańczy, zadowolona z siebie jak nigdy. Póki się nie odzywa, nawet na nią nie patrzymy. Ale co i rusz jednak dzieli się z nami spostrzeżeniami, komentuje wszystko naokoło i, oczywiście, raczy nas różnymi "sensacjami", które można by wstawić w dział science-fiction.
Aby nie opisywać tak szeroko podsumowuję:
- Asia NIE została de facto zaproszona na uroczystość. Przejęta Ania poinformowała nas, że gdyby wuj jej świeżo upieczonego męża jednak przybył z Francji (ale niestety nie dostał urlopu w tym czasie), to przez obecność Asi, nie miałby gdzie siedzieć.
- Asia, naturalnie, pozowała z wszystkimi do zdjęć pamiątkowych. Pozowała również do zdjęć z rodziną pana młodego, której nie znała. Po prostu stawała tu i tam przez obiektywem, gdy tylko nadarzyła się okazja.
- "zabawiała" nas do tego stopnia, że gdy ona do stołu podchodziła, wszyscy jak na komendę "właśnie szli na papierosa". Asia nie dostrzegła, iż większość z tych osób była niepaląca.
- próbowała wymusić na nas, dziewczynach, byśmy pozwoliły jej spać w naszym pokoju. Tłumaczenie, że nie ma miejsca, a poza tym my zapłaciłyśmy za pokój już dawno temu i to z rezerwacją, zrozumiała dopiero koło północy.
- kiedy starosta i prawdziwa dusza towarzystwa w jednym opowiadał dowcipy, przy których popłakiwaliśmy ze śmiechu, wtrącała się i raczyła nas żartami rodem ze szkoły podstawowej, które wszyscy znali i nikt nie mógł choćby z grzeczności się zaśmiać.
- snuła się wokół tańczących osób na parkiecie i niekiedy nawet "odbijała" partnera do tańca. Partner Joli po kilku takich numerach stracił cierpliwość. Gdy widział zbliżającą się do niego Asię, gromkim głosem obwieszczał "nie ma odbijanego!".
- wypytywała wszystkich skąd są i czy wracają dzisiaj do siebie. Natrafiła wreszcie na fotografa państwa młodych, który pochodził z jej miasteczka. Uprosiła go, by odwiózł ją do domu (wszak jej tatuś dawno już odjechał). Potem udręczony chłopak opowiadał, że kilkakrotnie miał ochotę zatrzymać się w szczerym polu i ją wysadzić, ale nie jest bez serca. Asia nie zająknęła się słowem o ewentualnej zapłacie (choćby symbolicznej) za podwiezienie.

I tak oto dochodzimy do końca historii. Jak bezczelnym trzeba być, by zachować się w ten sposób? Ile trzeba mieć w sobie tupetu, by wkręcić się na czyjeś wesele, na które nie było się zaproszonym? Odpowiedź pozostawiam Wam.

* rozumie się samo przez się, iż imiona zostały zmienione.


Mitomania Asi opisana została poniżej jedynie dla tych najbardziej ciekawych.
1. po dwóch miesiącach znajomości z Asią (jeszcze bez uprzedzeń), jedna z koleżanek z grupy szła z nią na dworzec kolejowy. W jednej chwili Asia pożegnała się po drodze ze słowami, że idzie do chłopaka. Koleżanka na to przystała. Jednak po 15 minutach (!) dostrzegła biegnącą w jej stronę Asię. Ta wyznała, że poszła do chłopaka i zastała go w łóżku z nagą kobietą. Po czym wyszła i pobiegła do koleżanki, którą zna dwa miesiące, by jej to zrelacjonować. Jak dla mnie trochę mało czasu na całą akcję, no i kto o takich rzeczach rozpowiada do prawie obcej osoby?
2. inny jej chłopak popełnił samobójstwo, bo Asia go odrzuciła.
3. jeszcze inny jej chłopak okazał się być gejem.
4. obecny jej chłopak jest żołnierzem i przebywa na misji w Afganistanie.
5. niedawno odwiedziła swojego chłopaka w tymże Afganistanie (ciekawi mnie, jak cywil-nie-dziennikarz może otrzymać przepustkę do kraju, w którym toczy się wojna? Pewnie ma znajomości w MON-ie).
6. Asia była kiedyś w ciąży (trudno powiedzieć z którym z chłopaków), ale poroniła.
7. w związku ze swoim poronieniem postanowiła adoptować dziecko (22-letnia, niezamężna kobieta, bez pracy, mieszkająca u rodziców).
8. adopcja udała się (!) ale na odległość - jest "opiekunką" trzyletniego dziecka Amerykanów, którzy zginęli śmiercią tragiczną. Dziecko wciąż mieszka za granicą (ciekawe u kogo?).
9. całkiem niedawno okazało się, iż adoptowane dziecko ma białaczkę.
10. to samo dziecko wypadło kiedyś z drugiego piętra i Asia musiała się zwolnić z ostatnich zajęć, by jechać do domu w związku z tym (tak się tłumaczyła profesorce, ale jej już nie wspomniała, że dziecko jest w USA).

Możecie uwierzyć, że słysząc takie rzeczy z jej ust, nie chce się tego słuchać... A my musieliśmy - przez całe lata studiów. Plus skoncentrowana dawka absurdu na deser w dniu ślubu serdecznych przyjaciół.

to się może zdarzyć wszędzie

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 315 (347)

#19440

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o piekielnej pracownicy NZOZ-u.
Firma, w której obecnie pracuję, zatrudniała swego czasu pewną Beatkę na stanowisku w recepcji. Owa Beatka miała odbierać telefony i rejestrować pacjentów, również tych, którzy przyszli osobiście. A że miała wykształcenie pielęgniarskie Szefowa pozwoliła jej sobie dorobić - Beatka pobierała krew i robiła zastrzyki, czyli wykonywała czynności nie wymagające uczestnictwa lekarza, więc z opłaty uiszczanej przez pacjenta to ona pobierała "tantiemy".
Tak się złożyło, iż firma obsługiwała również stałych klientów, którzy regularnie potrzebowali leków w postaci zastrzyku, a niespecjalnie mieli możliwość przyjeżdżać za każdym razem, więc Beatka zaproponowała, że to ona będzie jeździć do tychże pacjentów zamiast lekarza. Klienci zadowoleni, bo wizyta pielęgniarki była tańsza niż wizyta lekarska, a usługa ta sama. Jednak Szefowa zaznaczyła, że od każdej takiej wizyty Beatka ma odprowadzać do kasy 10 zł - w końcu to firma świadczyła usługi związane z dojazdem do pacjenta, a nie sama Beatka. Lekarze, których obowiązki Beatka przejęła, zawsze tak postępowali.

Oczywiście domyślacie się, że nasza bohaterka uznała, iż przechytrzy system i nie odprowadzała wszystkich pieniędzy do kasy. Szefowa się o wszystkim dowiedziała po dwóch miesiącach, kiedy to owi klienci musieli przyjść na wizytę kontrolną. Ewidentnie ilość podanych zastrzyków mijała się z ilością wpłat dokonanych w ostatnim czasie. Beatka została dyscyplinarnie zwolniona z pracy.

Na tym historia mogłaby się zakończyć, ale...
Pewnego dnia otrzymuję przesyłkę z księgarni, płatną za pobraniem. Jako że Szefowa i inni lekarze zamawiają różne medyczne publikacje nie miałam podstaw, żeby się wahać i zapłaciłam. Szefowa otwiera paczkę, a w niej trzy książki o Janie Pawle II (w sumie kosztowały ponad 130 zł).
Szefowa złapała za telefon i poprosiła o przefaksowanie zamówienia na te książki. Faks doszedł. Zamówienie wypisane było charakterystycznym pismem Beatki...

Do dziś nie wiem, co Beatka chciała osiągnąć zamawiając książki na koszt Szefowej, która ją zwolniła. Może to miała być mała zemsta? Tak czy owak sprawa została zgłoszona na policję i Beatka została ponownie "napiętnowana" na własne życzenie.

służba_zdrowia

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 434 (470)
zarchiwizowany

#19023

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jesień, czas podawania szczepionek przeciwko grypie.

Przychodzi [K]lientka.
[K] W jakiej cenie jest szczepienie?
[Ja] Przeciwko grypie?
[K] Tak.
[Ja] 50 złotych.
[K] Jak to? W Cośtam-Medzie jest za 15 złotych!
[Ja] Jeśli wykupi pani szczepionkę w aptece, to faktycznie koszt iniekcji wynosi 15 złotych.
[K] Ale tam od razu ze szczepionką tyle kosztuje!
[Ja] Bardzo przepraszam, ale wydaje mi się to niemożliwe. Chyba, że lekarz czy pielęgniarka podający szczepionkę rezygnuje ze swojego honorarium - zgaduję, bo w tym momencie nie wiem, jaki jest koszt szczepionki.
[K] Tak właśnie! A wy zdzieracie z ludzi. Żeby tak... - reszty nie słyszałam, bo [K] wyszła.

Idę do Pani Manager i pytam ile kosztuje sama szczepionka, bez iniekcji. Pani Manager odpowiada:
[PM] To zależy jakiej firmy farmaceutycznej, ale cena wynosi od 25 do 35 złotych. U nas można się zaszczepić tą najdroższą, bo jest sprawdzona i najlepsza.

Wychodzi na to, że prywatny Cośtam-Med (nie posiadający kontraktu z NFZ-tem) robi ludzi w bambuko, a co gorsza podaje pacjentom coś, co najwyraźniej nie jest szczepionką, lub jest szczepionką przeterminowaną.
Nie będę podawać nazwy prywatnej placówki, bo to może się zdarzyć wszędzie.

Ku przestrodze - "promocje" w służbie zdrowia nie zawsze są korzystne...

służba_zdrowia

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 93 (133)
zarchiwizowany

#19019

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia niespecjalnie piekielna, acz we mnie wywołuje mieszane uczucia...
Półtora roku temu wprowadziłam się do mieszkania, które było wcześniej wynajmowane. W związku z tym wszystkie dobrodziejstwa w postaci mediów już dawno są w nim zapewnione.
Jednakże jakieś trzy tygodnie temu odcięto mi kablówkę. Prawie nie oglądam tv, ale skoro uiszczam opłaty, to powinnam mieć taką możliwość. Skojarzyłam to z faktem, iż firma, która do tej pory udostępniała mi pakiet internet+telewizja, została przejęta przez większego dostawcę. W związku z tym, że internet wciąż śmigał uznałam, że w żadnym razie nie ma mowy o niezapłaconych rachunkach, sam telewizor się nie rozkodował, antena nie uszkodzona, bo nieobecna, sygnał biegnie kablem - czyli brak tego ostatniego.
Udałam się pewnego słonecznego jeszcze dnia do BOK-u nowego dostawcy i pytam co i jak, wyjaśniając:
Że przecież umowa była na internet+telewizję, a teraz nagle sam internet.
Że skoro nie dostałam pisma ws. zmiany umowy, to znaczy, iż tamta powinna wciąż obowiązywać.
Że płacę regularnie.
Odpowiedź [P]ani z BOK-u:
[P] Umowa z poprzednim dostawcą nie była na internet+telewizję, tylko sam internet.
[Ja] To dlaczego przez prawie dwa lata odbierałam telewizję, skoro nie miałam umowy?
[P] Widać przez błąd techników, którzy źle media podłączyli.
Byłabym nie wpisywała tej historii na piekielnych, gdyby owa [P]ani nie dodała:
[P] Bardzo panią przepraszam za tamto.
[Ja] Zaraz... przeprasza mnie pani, za to, że kiedyś miałam telewizję, ale nie za to, że teraz jej nie mam? o.O
[P] Tak. [!!!]

Zastanawiam się poważnie nad zmianą dostawcy, choć trzeba przyznać, że obecny pracowników BOK-u ma bardzo uprzejmych...

Multimedia

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 78 (136)

#17730

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niedawno SpiderPig podzielił się kilkoma uwagami na temat piekielnej rodzinki (http://piekielni.pl/17604), więc postanowiłam opisać pewne wydarzenia, które miały miejsce parę lat wstecz.

Pewnego dnia dowiedziałam się, że mój kolega z dawnych lat (nieco starszy ode mnie) jest bardzo chory. O jego stanie dowiedziałam się od wspólnych znajomych. Powiedzieli mi między innymi, że jest bardzo słaby i ledwo mówi, że stan jest poważny i Pani Doktor, która go leczy, już nie wie co ma robić. Poleciła mu wszystkich możliwych lekarzy, nawet tych, którzy "nie jeżdżą" ubłagała o wizytę domową, bo chory nie mógł wstać z łóżka. Nie pytajcie mnie co mu było, bo tego nie wiem. Fakt faktem chłopak stał nad trumną. Pani Doktor mogła dwoić się i troić, ale na miejscu nie było dość specjalistów, żeby mu pomóc - nasze miasto nie jest małe, mamy zarówno publiczne, jak i prywatne placówki służby zdrowia, ale niestety nie ma u nas wszystkich możliwych oddziałów i przedstawicieli wszelkich specjalności, więc o pomoc trzeba by było prosić lekarzy z najbliżej położonego "większego" miasta oddalonego jakieś 70 km. Tam Pani Doktor widziała ratunek dla chłopaka, podzwoniła, popytała, pozbierała opinie i znalazła nadzieję.

Trzeba dodać, że tato owego chłopaka zawsze był "dziany". Mieli duży dom, kilka samochodów. Dlatego pełna optymizmu Pani Doktor przekazała wiadomość, że w "dużym" mieście szansa na wyleczenie chłopaka jest, tylko trzeba będzie załatwić transport, ale to chyba nie problem.
Teraz dochodzimy do najbardziej piekielnej części historii.

Otóż z zasłyszanych przeze mnie zeznań wynikało, że rodzice chłopca nie brali w ogóle pod uwagę leczenia syna. Pogodzili się z tym, że odchodzi. Niby nic piekielnego, gdyby faktycznie już żadnego ratunku nie było... Ale nadzieja wciąż istniała, a piekielni państwo uznali za stosowne odmawiać modły przy łóżku swojego syna! Matka cały czas płakała, zaś ojciec milczał, jakoby w obliczu śmierci. Taki obrazek można było zastać odwiedzając młodego.

Dlatego właśnie przyjaciele i koledzy chłopaka postanowili wyjazd zorganizować na własną rękę. Uzbierało się trochę grosza, chłopak miał jechać zaraz następnego dnia specjalistyczną karetką.
I nagle - szok. Ojciec chłopaka jeszcze tego samego dnia wyjeżdża do "dużego" miasta. Swoim prywatnym samochodem, w pośpiechu. Wszyscy myślą, że się ojciec obudził i jedzie powiadomić wszystkich, coby mu dziecko odratowali... Ale nie.

Pan piekielny pojechał do designerskiego salonu mody po garnitur.
Na pogrzeb syna.
Koszt garnituru przewyższał koszty leczenia.

Chłopak przeżył, ma w tej chwili żonę i dwójkę (?) dzieci. Nie rozmawia z rodzicami, a zwłaszcza ojcem, który chciał go pochować żywcem.

"mama" i "tato"

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1121 (1175)

#17739

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie o piekielnej pani notariusz (piszę z małej litery, bo nie mam do niej za grosz szacunku). Historia zasłyszana od różnych, nieznających siebie nawzajem osób, więc najwyraźniej prawdziwa, acz szokująca.

Pani notariusz prowadziła kancelarię w niewielkim, ale prężnie rozrastającym się mieście, bardziej na uboczu. Dlatego kiedy przyszła do niej klientka, o której będzie mowa - skwapliwie skorzystała z "okazji".
Otóż klientką była starsza Pani, która miała kawałek ziemi w centrum, a na tym kawałku drewnianą chałupkę. Dosłownie. Wokół stały już domy murowane, kościół, wszystko bardzo współczesne, ale sami wiecie, że czasem takie chałupinki można spotkać nawet przy ruchliwszych ulicach. Pani była samotna, nie miała dzieci, daleko posunięta w latach, więc wybrała się do wspomnianej notariusz w celu zarządzenia, co po jej odejściu ma się stać z dobytkiem.
Nie wiem od której z nich wyszedł ten pomysł, możliwe nawet że od właścicielki, tak czy owak aktem notarialnym zostało potwierdzone, iż pani notariusz otrzymuje od właścicieli dom i działkę w zamian za opiekę w ostatnich latach nad staruszką i oczywiście za zadbanie o jej "włości".

Minęło parę tygodni i notariusz przekonała starszą Panią, by ta przeniosła się do Domu Opieki. Wszystko pięknie, Dom był opłacany przez notariusz. Ale staruszka czuła się jednak samotnie i zapraszała w odwiedziny swoje znajome.
Przy jednych odwiedzinach starsza Pani poprosiła zmotoryzowaną koleżankę, by ta podwiozła ją na chwilę do domu, bo jednak sporo drobiazgów tam zostawiła (do Domu Opieki wzięła ubrania i inne najpotrzebniejsze rzeczy). Chciała sobie spakować jakieś pamiątki, zdjęcia, bibeloty, coby się bardziej czuć jak u siebie.

Kiedy przyjechały na miejsce zastały ruinę. A w zasadzie nic nie zastały, bo dom zrównany był z powierzchnią ziemi. Nie ostał się kamień na kamieniu.

Starsza Pani umarła przy furtce na zawał serca.

Na miejscu jej domku stoi już działająca kancelaria pani notariusz. Niby wszystko zgodnie z prawem, ale...

notariusz w D. T.

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 827 (927)

#17520

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielny sąsiad.
Działo to się wiele lat temu, gdy wprowadziliśmy się do domku jednorodzinnego w spokojnej okolicy. Domów około 20, z dużymi ogrodami, ulica mało ruchliwa (nieprzelotowa), śmiech dzieci i sporadyczne poszczekiwanie piesków. Prawie jak na wsi.
I on, piekielny.

Miał w zwyczaju opalać się przed domem w slipkach. Niby nic, a jednak widok pana 60+ prawie bez ubrania nie należy do najmilszych. A pal licho widok, można było nie patrzeć, ale raz na jakiś czas gromkim głosem krzyczał na bawiące się dzieci na ulicy, że mają się zamknąć, bo on odpoczywa. Rozumiałabym, gdyby dzieci bawiły się głośno albo awanturowały, ale nie, rzucały trochę piłką i śmiały się do siebie. Nic to jeszcze...

Piekielny wpadł na szatański pomysł pozbycia się dzieci z ulicy. Pewnego dnia wychodzę ze śmieciami i cóż widzą moje oczy? Za naszą bramą stoi 7-8 dzieciaków. Rzędem jak żołnierze, nieruchome jak kukiełki, zdjęte strachem. Co zrobił piekielny sąsiad? Wypuścił na ulicę swoje dwa piekielne psiska. Nie pamiętam jak się ta rasa nazywa, ale należała do tych agresywnych, tego jestem pewna.

Krew się we mnie zagotowała, bo widać psy musiały dać się we znaki dzieciom, że te hurtem za bramą się schowały. Na szczęście racjonalnymi argumentami (że podzwonię do rodziców tych dzieci, a jak bardzo chce to i na policję) przekonałam piekielnego, żeby pieski zabrał.

Zdarzało się mu to później, ale zawsze na widok mojej czerwonej ze złości twarzy, zwoływał je z powrotem.
Jak to z sąsiadami piekielnymi bywa sytuacji było więcej. Kto takiego ma, ten wie.
Ale, ale, ale... sprawiedliwość jednak na świecie istnieje! Piekielnemu udało się utrzeć nosa i to na jego własne życzenie...

Domy, choć stawiane przy asfaltowej drodze, podjazdy miały ze żwiru albo usypanej ziemi. Więc sąsiedzi skrzyknęli się na wspólne betonowanie podjazdów, coby po błocie nie jeździć. Piekielny również dał pieniądze i wszyscy w wyznaczonym dniu czekali na betoniarkę. Przyjechała. Oczywiście proces trwa, więc po kolei każdy cierpliwie czekał, aż dostanie swoją "porcję" przed dom. Aczkolwiek piekielny do cierpliwych nie należał, powiedział że ma czekanie "gdzieś" (no, użył mocniejszych słów) i zaczął się szykować do wyjazdu z żonką. Sąsiedzi mówią, tłumaczą, że beton i u niego wkrótce wyleją i trzeba go raz dwa rozprowadzić i wyrównać, bo gorąco, bo szybko schnie. On nic... pojechali.

Końca historii na pewno się domyślacie.
Otóż piekielny przez kolejne trzy dni skuwał bryłę twardego betonu ze swojego podjazdu. Nie wiem co było głośniejsze - samo kucie, czy zgrzytanie jego piekielnych zębów... ;)

Sąsiad

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 531 (613)

#16728

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mój przyjaciel pracuje w księgarni. Mieści się ona w galerii handlowej, więc jej powierzchnia jest maksymalnie wykorzystana: regały ścienne sięgają sufitu, w samym sklepie jest kilka "wysp" obładowanych tomami. Teoretycznie wszyscy wiedzą, co można tam nabyć, aczkolwiek...

Mój przyjaciel informował już, że:
- nie sprzedają świeczek urodzinowych
- nie mają w asortymencie balonów
- nie można u nich nabyć portfela

Jednak najbardziej zapadła mi w pamięć jedna anegdota.

Wchodzi Klient, rozgląda się i pyta mojego Przyjaciela:
(K) Macie może książki?
Przyjaciel lekko w szoku.
(P) Książki?
(K) Taa, książki.
(P) /wciąż w wielkim szoku, ale z pełną powagą/ Nie.
(K) Nie macie?
(P) Nie mamy. Wszystkie sprzedaliśmy (!)
(K) Aha.

I poszedł.

Księgarnia m.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 563 (649)
zarchiwizowany

#16401

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
"Andrejewna na recepcji"

W rolach głównych:
Piekielny
Andrejewna

W pozostałych rolach:
Lekarz medycyny pracy
Szefowa
Żona Piekielnego - Piekielna

Akt I
Piekielna dzwoni.
Andrejewna telefon odbiera.

(P) Robicie badania dla kierowców?
(A) Tak. Jakie te badania mają być? "Takie i takie" czy "Takie i owakie"
(P) Nie wiem, zapytam męża (!)
Po chwili.
(P) "Takie i takie"
(A) [podaje termin na wizytę u lekarza medycyny pracy]

Akt II
Piekielny przychodzi na termin.
(A) Pan na badania "takie i takie"?
(P) Tak.
(A) Ma pan skierowanie?
(P) Nie.
(A) A umowę?
(P) A to trzeba umowę mieć?
(A) Tak. Do badań "takich i takich" umowę mieć trzeba.
(P) To ja mam pieczątkę, podpiszemy, bo ja jestem firmą jednoosobową.
Andrejewna podaje umowę i wzór skierowania. Piekielny wypełnia. Piekielny oddaje. Idzie do gabinetu.

Lekarz med. pracy wychodzi z Piekielnym po badaniu.
(L) Andrejewna, proszę dać skierowania do okulisty, na badanie słuchu i badanie neurologiczne.
Andrejewna daje skierowania
(P) A to trzeba aż tyle tych badań?
(A) Do badań "takich i takich" - trzeba.
(P) Dobrze, to ja pójdę.
Piekielny wychodzi.
Lekarz med. pracy również wychodzi, bo Piekielny był ostatni.

Po godzinie Piekielny wraca.
(A) Zrobił pan badania?
(P) Tak, proszę.
Andrejewna przyjmuje wyniki, dołącza do wywiadu, zaczyna przygotowywać zaświadczenie, czego nie mogła zrobić bez w/w.
(A) Zaświadczenie będzie do odebrania jutro rano.
(P) Ale ja jutro jadę o 4 rano za granicę! /wrzeszczy/
(A) Dobrze, proszę poczekać...
Andrejewna dzwoni do Lekarza i ściąga go z powrotem do pracy w celu podpisania zaświadczenia dla Piekielnego.
Lekarz wraca. Lekarz podbija.
Piekielny płaci. Piekielny wychodzi.

Akt III
Piekielny wraca.
(P) Ale to nie takie zaświadczenie ma być! Ja mówiłem! /wrzeszczy bardzo głośno/
(A) Pytałam czy to ma być zaświadczenie "takie i takie" czy "takie i owakie" pana żony. Powiedziała, że to pierwsze.
(P) Ale nie ma być ani jedno, ani drugie! Ja byłem w urzędzie!
(A) Zatem jakie ma być? Innych badań dla kierowców się nie wykonuje. /w szoku/
(P) To ma być badanie "owakie i takie".
(A) Ale nie ma czegoś takiego.
(P) Jest! /krzykiem/
(A) To ja poproszę Szefową.
Szefowa wchodzi. Andrejewna tłumaczy. Piekielny tłumaczy po swojemu - wrzeszcząć.
(Sz) Proszę pana, nie wykonujemy badań "owakich i takich".
(P) To dlaczego ona /wskazując Andrejewnę/ mnie umówiła?
(Sz) Bo pana żona powiedziała "takie i takie", a te robimy...
(P) Ale ja byłem przy tej rozmowie! /wrzeszczy/
(Sz) Trzeba było samemu się umówić, z resztą dostał pan umowę i wzór skierowania do wypełnienia, powinien pan się zorientować, że chodzi o badania "takie i takie"...
...
Po dłuższym (głośnym) dialogu Szefowa zabiera Piekielnemu zaświadczenie, umowę i fakturę oraz zwraca pieniądze. Piekielny wychodzi.
(Sz) Proszę tego pana więcej nie obsługiwać.
Andrejewna przystaje na to.
Idzie płakać do domu.
I dodać historię na Piekielnych...

Prywatna placówka medyczna

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 31 (201)