Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

digi51

Zamieszcza historie od: 22 września 2010 - 8:54
Ostatnio: 1 maja 2024 - 16:25
  • Historii na głównej: 212 z 236
  • Punktów za historie: 118685
  • Komentarzy: 6068
  • Punktów za komentarze: 48194
 

#71730

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wczoraj załatwiałam coś na mieście, w dzielnicy mało mi znanej. Postanowiłam wstąpić jeszcze gdzieś na kawę. Trafiłam na kawiarnię, wyglądała na jedną z "tych lepszych", czyli raczej z serwisem, ale weszłam, rozejrzałam się, za barem jeden pracownik robiący kawę i zanoszący ją do najbliższych stolików. Podeszłam na baru, zamówiłam kawę (co ważne, powiedziałam jedynie "poproszę kawę") i stwierdziłam, że poczekam przy barze, odbiorę kawę i sama ją sobie zaniosę do stolika. W międzyczasie, co też ważne, rozpięłam kurtkę i zdjęłam szalik.

Pan podał mi kawę, co mnie zdziwiło, w kubku na wynos, ale ok, nie będę robić cyrku, nie jestem jakąś księżniczką, żeby się z plastikowego kubka nie napić. Usiadłam przy stoliku, zostawiłam kawę, płaszcz powiesiłam na krześle i poszłam do toalety. Wróciłam akurat w momencie, gdy kelnerka, której wcześniej nie widziała zabierała mój kubek ze stolika.

- Przepraszam, to moja kawa
- Ale to jest kubek na wynos, nie może pani tutaj pić
- Przykro mi, zamówiłam kawę i dostałam w takim kubku
- Na pewno pani powiedziała "kawa na wynos", a nie "kawa"
- Na pewno nie, zresztą skoro to taki problem to proszę mi tę kawę przelać do filiżanki, jak panią tak razi widok tego kubka tutaj
- Nie mogę pani przelać, musi pani zamówić nową kawę, tu jest część z serwisem
- A jest jakaś różnica w cenie między kawą na wynos, a na miejscu?
- Nie
- czyli pani odmawia mi prawa do wypicia tutaj kawy, za którą zapłaciłam jak każdy inny gość, bo pani kolega popełnił błąd?
Całe zamieszanie zobaczył barista, podszedł, przeprosił i stwierdził, że oczywiście nie ma problemu, abym wypiła kawę na miejscu.

Jakieś pół godziny później kelnerka zaczęła robić rundkę między stolikami, informując, że za 10 minut zamykają i wręczała gościom rachunki. Podeszła i do mnie:

- Czy zapłaciła już pani za kawę?
- Tak
- Aha

Kelnerka już chciała odejść, lecz obróciła się jeszcze do mnie i zapytała:

- A może chce pani zostawić napiwek do obsługi?
- Tzn. dla pani?
- Tak
- Pani chyba żartuje
- No wie pani, to jest kawiarnia Z SERWISEM, jak chce pani być obsłużona, to zwyczajowo zostawia się też napiwek
- ...

Może złośliwa jestem, ale znalazłam kawiarnię w necie i wysmarowałam do kierownictwa maila opisując zachowanie kelnerki, łącznie z próbą wyrzucenia mnie z lokalu i nagabywaniem o napiwek. Szybko dostałam odpowiedź:

"Szanowna Pani,

w kawiarni nie wolno pić kawy na wynos.

Dziękujemy na wizytę i zapraszamy ponownie".

No tak, z taką siłą argumentów nie można dyskutować.

gastronomia

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 633 (643)

#71237

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkam z Niemczech.

Moim zdaniem dzieciaki tutaj są po prostu koszmarne, bezczelne, źle wychowane, nie szanują nikogo. Przodują w tym dzieci o korzeniach bliskowschodnich, ale te innych narowodości często niewiele im ustepują.

Dziś w metrze miałam nieprzyjemność spotkać bandę ok. 8 gnojków w wieku 9-11 lat na oko. Szczeniaki darły ryje, biegały po wagonie, waliły w szyby. Na szczęście wysiadałam na następnym przystanku. Na nieszczęście gnojki też. Może przez kilka krzywych spojrzeń, jakie im posłałam, postanowili się do mnie przyczepić po wysiadce z pociągu.

Kilka niby przypadkowych szturchnięć zignorowałam, gdy jednak jeden z gówniarzy pociągnął mnie za włosy, nie wytrzymałam i dosadnie kazałam im się odczepić. Nie przypadło im to do gustu. W moją stronę poszły najgorsze wyzwiska, jakie słyszałam. Co zrobić, szarpać się i wdawać w pyskówki z bandą małolatów? Odpuściłam. Ale oni nie.

Jeden zajechał do mnie od tyłu na deskorolce, niby przypadkiem, wytrącając telefon z ręki. Dumny z siebie chciał wrócić do kolegów, którzy już gratulowali mu małpim wrzaskiem. U mnie jednak zadziałał refleks. Złapałam śmiecia za kaptur, deskorolka wyleciała mu spod nóg, wywalił się na plecy. Mówię:

- Słuchaj, gówniarzu, ja się ciebie i twoich kolesi nie boję, więc wypad i to w podskokach, bo jak jeszcze któryś z was mnie dotknie, to dobrze się to dla was nie skończy.


Młody uciekł do kolegów, ale bynajmniej na tym nie koniec. Jego głupkowaty kolega chwilę później dokładnie w ten sam sposób próbował wyrwać mi torebkę. Torebkę przytrzymałam, dzieciak wywalił się równie popisowo jak kolega. Wzięłam go za fraki i mówię:

- I co? Koledzy ci chyba nie pomogą. Może po policję zadzwonię? A może lepiej po chłopaka? Może ci coś po męsku wytłumaczy.


Dzieciak patrzył ciężko przestraszony, całkiem już pozbawiony animuszu, bo koledzy zdążyli zwiać. Widziałam, że sytuacji przygląda się kilka osób stojących na przystanku. Widzieli wszystko. Ale dopiero, gdy zostałam sam na sam z tym łobuzem, zareagowali. Jak?

- Co się pani dziecka czepia, bawi się, a pani zaraz taka agresywna i nerwowa. Pani go puści, bo po policję zadzwonię!

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 457 (505)

#71473

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Słowo o agencjach pracy tymczasowej, tym razem niemieckich.

Jak pewnie wiecie takie agencje działają na zasadzie wynajmu pracowników. Podpisują z pracownikiem umowę, a inne firmy płacą im za wynajem tych pracowników. Problem dla agencji pojawia się w przypadku zwolnienia lekarskiego, gdyż agencja pracownikowi zapłacić musi, a kasy za przepracowany przez pracownika dzień od klienta nie dostanie.

Mój narzeczony, jako młody chłopak, tuż po szkole, bez wykształcenia, pilnie potrzebował pracy. Zgłosił się właśnie do takiej agencji. Szybko znaleziono mu pracę, ekspresowe szkolenie i narzeczony zaczął pracę. Robota niewymagająca specjalnych kwalifikacji, ale za to bardzo dobrych warunków fizycznych i dobrego zdrowia. Zdarzyło się, że chłopak miał drobny wypadek, lekarz kategorycznie zabronił przeciążania się przez co najmniej dwa tygodnie, kierownik w firmie klienta agencji, też stwierdził, że chłopak jako pracownik w tym stanie jest bezużyteczny, życzył szybkiego powrotu do zdrowia i zadzwonił do agencji z prośbą o przysłanie pracownika na zastępstwo, na czas zwolnienia lekarskiego narzeczonego.

Następnego dnia narzeczony otrzymał telefon od swojego szefa z agencji:

- Halo? Iksiński? Co z tobą, kiedy do pracy wrócisz?

- Najwcześniej za dwa tygodnie.

- Co ty, jaja sobie robisz? A co ci jest? Słuchaj, trzy dni masz wolne, w poniedziałek przyjdź do pracy!

- Ale jestem na zwolnieniu, nie mogę pracować.

- Słuchaj, chcesz pracować czy nie? Ja tu mam 1000 osób na twoje miejsce, jak nie umiesz pracować albo ci się nie chce, to powiedz, a jak chcesz, to w poniedziałek przychodzisz do pracy!

Młody, naiwny chłopak przyszedł w poniedziałek do pracy. Kierownik:

- Iksiński? Co ty tu robisz? Miało cię dwa tygodnie nie być

- No tak, ale pan Z z agencji kazał mi przyjść.

- Ale ty masz zwolnienie, tak?

- No tak.

- No to są jakieś jaja, idź do domu, myślisz, że ja potrzebuję problemów, jak ktoś odkryje, że mam pracownika na zwolnieniu lekarskim na zmianie?

No to droga powrotna do domu. Resztę zwolnienia lekarskiego chłopak spędził spokojnie w domu, a po dwóch tygodniach przyszedł normalnie do pracy. Pierwszego dnia pracy zadzwonił szef z agencji:

- Iksiński, przyjdź dzisiaj po pracy do biura.

Tego samego dnia narzeczony został zwolniony. Szef uargumentował to tym, że okazał się nieodpowiedzialnym pracownikiem, naraził agencję na straty i generalnie takich nie potrzebuje.

Sprawa skończyła się o tyle szczęśliwie, że firma klienta zatrudniła narzeczonego już bezpośrednio, pracuje w niej do dziś, zdążył awansować i objąć kierownicze stanowisko. Firma nadal zatrudnia pracowników przez agencję pracy, już inną. A wspomnienia wywołała sytuacja sprzed kilku dni, kiedy jeden z agencyjnych pracowników zadzwonił do narzeczonego i mówi:

- Kierowniku, co mam robić? Pan wie, ja mam zwolnienia do końca tygodnia, ale Pan Y z agencji mówi, że mam przyjść jutro do pracy. Kierowniku, muszę? Ja się naprawdę źle czuję.

- Spokojnie, nie przychodź, kuruj się.

- Ale pan to wyjaśni z panem Y? Bo pan Y mówił, że muszę przyjść, pan mu powie, że pan mi pozwolił nie przyjść.

Jak widać przez prawie 10 lat nic się zmieniło w działaniu agencji.

agencja pracz

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 333 (347)

#70128

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem kierowniczką w niedużej knajpie w Niemczech. Od paru tygodni z marnym skutkiem szukam nowej barmanki. Robię to nie pierwszy raz i ostatnio tak sobie z szefem rozmyślałam, jakie problemy ma większość potencjalnych kandydatek. Pozwoliłam je sobie wypunktować.

1. Jestem księżniczką i boję się mopa.

Jesteśmy małą knajpą. Praca jest lekka, łatwa i przyjemna. Wiadomo, nie mamy takich obrotów jak wielkie bary w centrum miasta, toteż nie możemy sobie pozwolić na opłacanie codziennie sprzątaczki. Tym samym do obowiązków barmanek należy ogarnięcie knajpy rano i wieczorem, łącznie jakieś 40 min roboty - przetarcie podłogi, umycie toalet i odkurzenie dywaników. Większe sprzątanie robi pani sprzątająca raz w tygodniu. Żebyście widzieli ten szok i niedowierzanie na twarzach niektórych panienek, gdy im mówiłam, że muszę też współpracować z mopem i szczotką klozetową. Jak to? Przecież one chcą być barmankami, a nie sprzątaczkami! One nie umieją, nie chcą, nie lubią, bo chyba, że im za to dodatkowo dopłacę.

2. Ja jestem profesjonalistką i chcę zarabiać jak profesjonalistka.

Nie wymagamy od kandydatek doświadczenia. Ja nawet wolę sama dziewczynę przyuczyć, niż oduczać ją czasem niezbyt dobrych nawyków. Oczywiście, doświadczenie to też zaleta, ale serio? Dziewczyny, które liznęły gdzieś tam trochę pracy w gastronomii, czasem zupełnie innej niż u nas, wmawiają mi, że się są profesjonalnymi barmanki, więc one chcą 100000 euro na godzinę. Nie byłoby to piekielne, gdyby kończyło się na tym, że ja się nie zgadzam, a one rezygnują. Ale mówię takiej panience, że na początek każda barmanka ma taką samą (niską stawkę), jak zobaczę, że dobrze pracuje, robi dobry utarg i można na niej polegać, to na pewno szef da trochę więcej. Niestety, nie raz nie dwa taka panienka niby rozumiała, co do niej mówię, a po 3 próbnych godzinach pytała czy już się przekonałam, że dobrze pracuje i czy teraz dam jej te 100000 na godzinę. Po co marnować mój i swój czas?

3. A po co ja mam się uśmiechać?

Wiadomo, każdy woli być obsługiwany przez miłą i uśmiechniętą dziewczynę, niż naburmuszoną wiedźmę. Nie chodzi o to, żeby chodzić z przyklejonym sztucznym uśmiechem. Każdy ma czasem gorszy dzień i wtedy ciężko przywołać uśmiech na twarz - ja to rozumiem. Czasem mówiłam takim naburmuszonym gwiazdom, że muszę być trochę serdeczniejsze dla gości, uśmiechać się i starać się złapać kontakt z klientami. Odpowiedź: "Ja tu jestem od nalewania piwa, a nie do uśmiechania się, nie będę się wdzięczyć jak małpa w cyrku".

4. Gwiazdy.

Dużo takich widziałam. To często dziewczyny, które szybko zdobywają sympatię gości, są lubiane, dostają dobre napiwki, robią dobre utargi. Jakiś czas jestem z nich naprawdę dumna i zadowolona. A potem zaczyna im odbijać. Stają się zarozumiałe, opryskliwe, wydaje im się, że wszystko im wolno. Utargi i napiwki się zmniejszają. Przychodzi czas rozmowy z taką dziewczyną, pouczenie, prośby o milsze zachowanie. Co słyszę: "Pfff, ja jestem twoją najlepszą barmanką, przynoszę ci najlepszy utarg, i tak mnie nie zwolnisz!" Hmm, doprawdy...?

5. Nie będę się starać, bo za mało płacisz.

No tak, tak więc taka dziewczyna zgadza się na proponowaną stawkę, zapoznaje się listą obowiązków i jest gotowa do pracy. Okazuje się, że połowy obowiązków nie wypełnia. Stoi tylko za barem, nie podchodzi do stolików, aby obsłużyć gości, nie sprząta po sobie, w ogóle nie robi prawie nic. Gdy jej przypominam, co należy do jej obowiązków, mówi: "Przecież wiem, ale za mało mi płacisz, żebym tak się starała"

Ciągle szukam...

knajpa

Skomentuj (76) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 271 (391)

#70003

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewnie każdy zna taką osobę - sępa, któremu wydaje się, że wzbogaci się jak ocygani znajomych na 2zł.

Krótko po przyjeździe do Niemiec poznałam pewną Polkę, Alinę.
Poznałyśmy się przypadkiem, okazało się, że mamy sporo wspólnego, więc szybko nasze kontakty stały się nieco bardziej zażyłe, choć przyjaciółką bym jej nigdy nie nazwała.

Alina, tak samo jak ja, dopiero co przyjechała do Niemiec, choć spędziła tu pierwsze 10 lat życia, więc po niemiecku mówiła perfekcyjnie. Mimo to nie była zbyt aktywna w szukaniu stałej pracy. Miała skończone studia z marketingu, ale wolała pracować 10 godzin w tygodniu jako opiekunka do dzieci, cały czas tłumacząc, że ze względu na pracę jej chłopaka może być wkrótce zmuszona do przeprowadzki do innego miasta, więc nie opłaca jej się szukać pracy na stałe. Nie moja sprawa, każdy robi jak uważa.

Alina i jej chłopak szybko zintegrowali się z naszą paczką. Wiedzieliśmy, że na nadmiar kasy nie narzekają, więc nie dziwiło nas, że nie zostawiają w knajpach napiwków, że zawsze starają się wybierać najtańsze lokale, że na domówki trwające całą noc przynosili po dwa piwa, że Alina zamiast kupować nowe ciuchy wolała pożyczać od wszystkich na około. Ponieważ reszta z nas nie narzekała specjalnie na finanse, zdarzało się, że stawialiśmy im coś w knajpie, że przymykaliśmy na oko na podpijanie bez pytania naszego alkoholu na imprezach, na to, że czasem "zapomniało im się" oddać pożyczonych rzeczy i trzeba było się o nie tygodniami dopominać.

Z czasem jednak zaczęły dziać się rzeczy, na które ciężko było przymykać oko. Zdarzało się, że wychodzili z knajpy przed resztą towarzystwa, zapewniając, że zapłacili swój rachunek przy barze. Potem - niespodzianka, na naszym rachunku widnieją ich napoje i jedzenie, okazuje się, że wcale nie zapłacili. Żeby to było raz - ok, może błąd kelnera. Ale 3 razy w pod rząd? W 3 różnych knajpach?

Przy wspólnym płaceniu rachunku wyliczali dokładnie co do centa, ile mają do zapłaty, płacąc czasem po 10-15 euro monetami po 1-10 centów, mimo, że w portfelu mieli także banknoty. Tłumaczyli, że w ten sposób wiedzą, że na pewno nie przepłacą.

W barach, gdzie można było zamawiać tylko przy barze i od razu płacić często prosili kogoś, kto akurat szedł coś zamówić, aby przyniósł napoje także dla nich. Potem magicznym sposobem zapominali, że są komuś coś winni i bez pożegnania ulatniali się. Po paru takich sytuacjach zaczęliśmy żądać pieniędzy zanim coś im zamówimy. Złośliwie wygrzebywali z portfeli najdrobniejsze monety, krzywiąc się przy tym niesamowicie.

Zamawiamy butelkę alkoholu/shishę/talerz jedzenia w knajpie? No tak, oni piją/palą/jedzą z nami. Płacenie rachunku? Ale jak oni mają się dorzucić? Przecież oni wypili tylko jeden kieliszek/ zaciągnęli się tylko raz/ skubnęli tylko z talerza.

Z jednej strony rozumieliśmy ich ciężką sytuację finansową, z drugiej takie zachowania jednak psują klimat spotkań, po drugie oboje byli już w Niemczech ponad rok, a Alina nadal dorabiała jako opiekunka, nie szukając stałej pracy, choć z jej kwalifikacjami miała szansę na dobrze płatną pracę. Szczerze, po prostu przestaliśmy się z nimi spotykać, bo kilka naszych aluzji na temat niestosownego zachowania zbywali śmiechem lub kompletnie zaprzeczali zaistnieniu takiej sytuacji.

Parę miesięcy minęło. Alina napisała do mnie na fb, że znalazła w domu jakąś moją rzecz i chciałaby oddać. Spotkałyśmy się z dwoma innymi koleżankami, pogadałyśmy. Alina powiedziała, że ma stałą pracę, pochwaliła się imponującymi zarobkami, przyznając, że brak jej znajomych, nigdzie nie wychodzi, a ma już tyle odłożonej kasy, że nie wie, co z nią zrobić. Fajnie, czyli coś się zmieniło. Atmosfera bardzo miła, poniosło nas trochę i zaczęłyśmy zamawiać shoty. Ja stawiam kolejkę, potem dwie inne koleżanki również. Można by powiedzieć, że hm... spodziewałyśmy się czwartej kolejki na koszt Aliny, skoro trzy kolejki na nasz koszt wypiła, ale, że nie zaproponowała, to i się nie dopraszałyśmy. No, ale jest, trochę to trwało, Alina pyta w końcu:

- No to co? Jeszcze jedna kolejka?

Ochoczo przystałyśmy. Barman podaje kieliszki, wymienia kwotę do zapłaty i... cisza. Patrzymy po sobie, a Alina wypala w końcu:

- No która płaci?

- Przecież to ty zaproponowałaś, myślałyśmy, że nas zapraszasz.

- Nie no co wy, ja muszę oszczędzać, to wy przecież proponowałyśmy picie shotów, ja tylko zapytałam, czy będziecie jeszcze jedną zamawiać.

No cóż. Każda zapłaciła za swojego shota. Alina z niesmakiem zmuszona była zapłacić również za swojego. Atmosfera się skwasiła, więc szybko zmyłyśmy się do domu. Na pożegnanie Alina rzuciła nam tekstem:

- No dziewczyny, fajnie było! Mam nadzieję, że się niedługo widzimy, hehe, następnym razem oddacie mi za tego shota, co dzisiaj zapłaciłam.

Hmmm, szybko się raczej nie zobaczymy.

znajomi

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 668 (732)

#69546

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem kierowniczką w niedużej knajpie w Niemczech.

Co parę miesięcy szukamy zawsze nowej barmanki, bo dziewczyny albo odchodzą, albo chcą mniej pracować, albo szef decyduje się którąś zwolnić.

Jakiś miesiąc temu jedna z barmanek poinformowała, że rezygnuje, bo z chłopakiem przeprowadzają się do innego miasta. No ok. Wrzucam ogłoszenie do internetu i czekam na kandydatki. Pominę liczbę dziewcząt, które dzwoniły, ustalałyśmy termin spotkania, a w ustalonym terminie nikt się nie zjawiał.

A z tych co przyszły...

Kandydatka nr 1.

Perfekcyjna. Perfekcyjna fryzura, tipsy, perfumy, które czuć z kilometra, markowa torebka, obcisłe jeansy, top z dużym dekoltem. Zmierzyła mnie na wstępie wzrokiem typu "Z tobą mam gadać? Serio?"

Ja:

- Cześć!

- Twój lokal?

- Słucham?

- To twój lokal?

- Nie, ja tu jestem kierowniczką, szefa poznasz trochę później.

- Ja wolę od razu z szefem.

- No, niestety, nie jest to możliwe, ale zapewniam cię, że szef całkowicie zdaje się na mnie w kwestii nowych pracowników.

- Ok, to co to za praca?

Opowiedziałam jej troszkę na czym polega praca, czego może się spodziewać, czego oczekuje szef, zakres obowiązków itd.
Gdy doszłam do części o sprzątaniu lokalu z rana (i mówimy tu naprawdę o podstawowych czynnościach zajmujących 30-40 minut), wybałuszyła na mnie oczy i spytała:

- Co? To ty szukasz sprzątaczki czy barmanki?

- To tylko drobne ogarnięcie lokalu rano i wieczorem...

- Pff, jak szukasz sprzątaczki to trzeba było od razu mówić, ja chcę być barmanką, a barmanka stoi i robi tylko drinki, nie?

Poszła sobie. Ulżyło mi.

Kandydatka nr 2.

Młoda dziewczyna z Węgier. Ledwo co przyjechała do Niemiec, więc język raczej słabo, ale można się dogadać. Wyglądała na miłą, skromną i pracowitą, więc postanowiłam dać jej szansę, umawiamy się na dzień próbny.

Poradziłam, aby postarała się załapać trochę kontaktu z gośćmi, bo to stali klienci w większości, jak ją polubią to zawsze będzie jej później łatwiej. Za bardzo wzięła to sobie do serca, bo skupiała się prawie tylko na zabawianiu gości rozmową, w ogóle nie zważając na puste szklanki i gości przy stolikach, którzy chcieli coś zamówić. Trochę ją skarciłam, poprawiła się, więc zostawiłam ją za barem i sama poszłam do kuchni.

Po paru minutach wracam, a po dziewczynie ani widu ani słychu. Rozglądam się po lokalu i na zewnątrz. Znalazłam ją za rogiem, liżącą się z jednym z gości. Zdenerwowałam się, powiedziałam, że ze współpracy raczej nic nie będzie i odesłałam do domu. Bardzo zdziwiona zapytała czemu, przecież kazałam jej łapać kontakt z gośćmi.

Kandydatka nr 3.

Dziewczyna z niewielkim doświadczeniem, ale zawsze coś. Pół roku przepracowała w jakiejś tam knajpce w małym miasteczku. No ok, więc jakieś pojęcie ma, zawsze coś. Zapewniała mnie, że potrafi wyczarować każdego drinka, zna się na piwach, najpopularniejsze koktajle robi z pamięci w 10 sekund. Słowem profesjonalistka (tak się sama określiła). Fajnie. Informuję ją, że u nas na początek dajemy 7,5 na rękę. W zależności od wypracowywanego utargu może się zwiększać co miesiąc lub stać w miejscu przez kilka lat.

Profesjonalistka się oburzyła, bo ona wie, że w Monachium stawki dla profesjonalnych barmanów to nawet 15 euro za godzinę i ona chce na początek co najmniej 12. Uniosłam tylko brew i zapytałam czy zdaje sobie sprawę, że takie stawki to tylko w dużych koktajl-barach w centrum, gdzie barmani robią drinki taśmowo i naprawdę nie mają chwili wytchnienia, a nie w knajpie, gdzie przez większość dnia polewasz tylko piwo, siedzisz sobie i gadasz z gośćmi. Poradziłam też, aby tam starała się o pracę, skoro jest profesjonalistką. Prychnęła oburzona i stwierdziła, że jestem niepoważna, aby proponować ludziom pracę za psie pieniądze.

I taki bonus - pani sprzątająca.

Raz w tygodniu przychodzi do nas sprzątaczka posprzątać lokal na błysk. Tak się złożyła, że pani przychodzącą do nas "od zawsze" zaczęła mieć problemy z kręgosłupem i zrezygnowała. Szukaliśmy nowej.

Chęć pracy zadeklarowała pani mieszkająca w okolicy, szukająca jakiegoś dodatkowego zajęcia na weekendy. No super, panią znaliśmy, wydawała się konkretna i uczciwa. Stawka jaką proponujemy dla sprzątaczki to 12euro/h. Pani stawkę zaakceptowała, nawet się ucieszyła, że tak dużo i obiecała przyjść w sobotę rano.

W piątek dzwoni do mnie,, że nie przyjdzie, bo za mało proponujemy, bo w X (inny bar w okolicy, nasza konkurencja) płacą sprzątaczce 13euro/h. Pytam czy w takim razie będzie teraz pracować w X. Nie, ale jak oni płacą więcej, to ona nie będzie się poniżać i u nas za mniej pracować.

gastronomia

Skomentuj (53) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 483 (535)

#69311

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wybory, wybory i po wyborach.

Nie chcę tu rozpoczynać dyskusji o PiSie, PO itd. Żadna z partii, które weszły do parlamentu to nie moja opcja, więc nieważne.

Mieszkam w Niemczech, pracuję w knajpie jako barmanka. Dziś jeden z klientów, ok.70-letni Niemiec zagadał mnie o sytuację polityczną Polski

- I co? Stary Kaczyński u was wygrał?

- No tak...

- Co wyście tam narobili...

- ???

- Drugiego Hitlera sobie wybraliście

- (wzruszenie ramionami) - staram się z klientami nie dyskutować o polityce, religii i o wszystkim, co można się pokłócić.

- No tak, to chory człowiek... Polska się tak pięknie rozwijała, a wy to zepsuliście...

- No cóż, tak chciało społeczeństwo, czas pokaże.

- Co społeczeństwo chciało? Wy jesteście kompletnie nieodpowiedzialni, Kaczyński to wróg Niemiec.

- No cóż, polski rząd to polska sprawa.

- Nie polska, a europejska! Wy jesteście w Unii, musicie myśleć o całej Unii, a Unii się Kaczyński nie podoba.

- Nie musi, ważne, że się Polsce podoba.

- Jak nieważne! Wy ciągniecie kasę z Unii, z Niemiec, macie tak wybierać, żeby się Unii podobało!

- (wzruszenie ramionami) - a wewnętrznie się we mnie gotowało. Nie żebym była fanką PiSu, jak pisałam, to nie moja opcja polityczna. Jakim prawem jakiś stary niemiecki dziad chce decydować, kto ma rządzić w Polsce?

Przysięgam, gdyby nie to, że słyszałam te bzdury na własne uszy, nie uwierzyłabym, że można być tak bezczelnym.

Stary niemiecki dziad

Skomentuj (60) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 425 (553)

#69309

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Udało mi się dziś rozwiązać pewną zagadkę.

Ponad dwa lata wyjechałam do Niemiec. Język znałam, ale jednak pierwszy raz tak daleko od rodziny, szukanie pracy w obcym kraju, do tego studia itd. Generalnie stres. Znajomy mojego chłopaka (mieszkającego w Niemczech, do którego zresztą jechałam) powiedział, że jeśli chcę pracę, to jego rodzice mają restaurację, w której zawsze potrzebne są kelnerki, mogę sobie zmiany dopasować do planu zajęć, dobra kasa, do noszenia talerzy mnie przyuczą (miałam wtedy 0 doświadczenia w gastronomii). Ofertę z wdzięcznością przyjęłam. Rodziców zresztą poznałam już kiedyś, bo cała rodzina była parę lat temu na wycieczce we Wrocławiu, to ich trochę oprowadzałam.

Miałam dostawać 7 euro/h, napiwki dla mnie, plus 5% od utargu powyżej 500 euro na zmianie. Właścicielem był ojciec znajomego, a menadżerką jego żona. Na zmianie zawsze barman/barmanka plus kelner/kelnerka.

Na początku wszystko ok, szybko się wszystkiego nauczyłam, super atmosfera w pracy, wypłaty codziennie. Nie powiem, wkręciłam się w tą pracę, lubiłam klientów, kolegów i szefostwo. Przymykałam oko na to, że czasem wykonywałam czynności niewchodzące w zakres moich obowiązków (sprzątanie, pomoc w kuchni, wdrażanie nowych pracowników w obowiązki, nawet prowadzenie rozmów kwalifikacyjnych lub przygotowywanie drinków, bo menadżerka będąca jednocześnie barmanką, prowadziła właśnie ważną rozmowę... od godziny), że czasem musiałam zostać "trochę dłużej" (nieodpłatnie, bo kto by liczył te "kilka" minut)

Z czasem zaczęły się jednak problemy, na które już nie mogłam przymykać oka. Procenty z utargu praktycznie przestały być wypłacane, bo tylko menadżerka i szef mieli wgląd w rozliczenia z kasy i twierdzili, że utarg nie przekroczył 500 euro (mimo, że klientów nie ubywało), regularnie miałam minus na kasie (gdzie przez kilka miesięcy praktycznie mi się to nie zdarzyło), menadżerka opieprzała mnie za wszystko, co jej nie pasowało, nawet jeśli nie była to moja wina. Inne kelnerki zaczęły odchodzić i wciskano mi zmiany regularnie gryzące się z moim planem zajęć, a do tego zabroniono nam (kelnerkom) zamieniać się między sobą, nawet jeśli obu nam bardziej pasowało się zamienić niż pracować według planu. Generalnie skończyło się na tym, że rzygać mi się chciało ze stresu przed pójściem do pracy, zarabiałam grosze, bo nie dość, że napiwki tam było średnio imponujące, to jeszcze 2-3 razy w tygodniu musiałam pokrywać minusy na kasie z własnej kieszeni, a temat procentów w utargu kompletnie umarł.

Odechciało mi się. Chciałam zachować się w porządku, więc wzięłam menadżerkę na rozmowę i powiedziałam, że muszę z pracy zrezygnować. Szefowa była zdecydowanie niezadowolona, ale obiecałam, że popracuję jeszcze tydzień lub dwa, aby znalazła kogoś na moje miejsce. Szefowa stwierdziła, że nie jest to konieczne, bo właśnie ma przyjść nowa dziewczyna do pracy, więc jak mi tam tak źle, to mogę iść natychmiast. Można powiedzieć, że rozstanie przebiegło w chłodnej, acz pokojowej atmosferze.

Od tego czasu owa rodzina kompletnie urwała kontakt ze mną i moim chłopakiem. O ile mi nie zależało na tym jakoś bardzo, to mojemu chłopakowi było przykro, że jego znajomy z dnia na dzień, po kilku latach znajomości przestał odpowiadać na wiadomości i unikał spotkań. Byłe koleżanki z pracy również urwały ze mną kontakt, mimo, że wcześniej często spotykałyśmy się prywatnie. Ok, było, minęło, przeboleliśmy, zapomnieliśmy.

W ostatni weekend zupełnie przypadkiem spotkałam byłą koleżankę z tej właśnie pracy. Porozmawiała ze mną zdawkowo, powiedziała, że niedługo po mnie też się zwolniła, a zaraz po niej poleciała ze stanowiska menadżerka.

- No, ja to ci się w sumie nie dziwię, że zrobiłaś, to co zrobiłaś.

- Że odeszłam? No wiesz, że ja nie lubię stresu i...
- A nie, nie, że odeszłaś... To drugie
- Jakie drugie?
- No wiesz, z tą kasą...
- Jaką kasą?
- No, te 3 tysiące...
- ???
- Co ukradłaś...

- ??????????

- Noooo, tak nam szefostwo powiedziało, że cię zwolnili, bo ukradłaś 3 tysiące euro
Momentalnie zrobiło mi się gorąco i ciemno przed oczami. Zaczęłam dopytywać o szczegóły.

- No słuchaj, jak cię zwolnili to był kryzys u nas. Nikogo do pracy, musieliśmy pracować na podwójne zmiany. Ale szefowa mówiła, że tak wyszło, bo musiała cię wywalić, bo ukradłaś ponad 3 tysiące euro. Dlatego też niby spóźniały się wypłaty itd. Ja potem odeszłam, bo mi nie chcieli za cały tydzień zapłacić. A krótko potem dowiedziałam się od tej Włoszki, z którą pracowałyśmy, że menadżerka poleciała ze stanowiska, ale to już nie wiem czemu.

Tego mi było za wiele. Kosztowało mnie to dużo nerwów, ale postanowiłam zadzwonić do znajomego i wyjaśnić, czemu jego matka gadała o mnie tak rzeczy. Rozmowa mało przyjemna, na początku w ogóle nie chciał ze mną gadać. Nie chciał wierzyć, że nic nie ukradłam. Ale powiedział mi jedną ważną rzecz:

- W każdym razie mój ojciec odkrył, że matka go okrada. Na duże sumy. Zwolnił ją i się rozstali.

Teraz zastanawiam się, co to miało być? Miałam być jakimś kozłem ofiarnym, który akurat się napatoczył, bo chciałam odejść? Bo już tam nie pracowałam, to można na mnie zwalić brakujące sumy i do tego oczernić? Do tego zastanawiam się, ile przedsiębiorcza małżonka okradała swojego męża, zanim ten cokolwiek wyniuchał.

gastronomia

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 435 (459)

#68695

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dorabiam sobie od w weekendy w klubie ze striptizem (jako barmanka - uprzedzając pytania).

Ponieważ trwa Oktoberfest, wiele tego typu klubów angażuje na ten czas dodatkową ochronę (lub ochronę w ogóle jeśli takiej nie mają). Ochroniarze pochodzą najczęściej z firm ochroniarskich i są "wypożyczani", pochodzą więc często spoza Monachium. Klub powinien wtedy zapewnić ochroniarzowi nocleg. Tak jak w przypadku tancerek, nocleg jest najczęściej odpłatny, jednak "po kosztach" w "zakładowych" apartamentach.

Ochroniarz będący u nas opowiadał nam jaką propozycję złożył jego firmie klub z sąsiedniej ulicy.
Zadeklarowali chęć wynajęcia ochroniarza. Okazało się jednak, że w zakładówkach nie ma już miejsca na nocleg dla niego, ale mogą załatwić tani nocleg w zaprzyjaźnionych hotelu.

Gaża za nockę - 100 euro. Koszt pokoju za jedną noc - 89 euro. Klub był bardzo zdziwiony, że firma nie zgodziła się na takie warunki.

kluby

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 327 (341)

#68527

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkam w Monachium. Za kilka dni rozpoczyna się tu jeden z największych europejskich festiwalów - Oktoberfest.

Na Oktoberfeście próbuje zarobić każdy - od największych klubów i hoteli, przez małe budki z kebabem i zapyziałe bary, po zwykłych Monachijczków. Ceny za nocleg windowane do granic absurdu, hotele 100% zabukowane już na miesiące przed Oktoberfestem. Również za prywatne noclegi trzeba słono płacić.

W knajpie, w której pracuję mam takiego stałego klienta. Facet w wieku 50+, utrzymujący się z pomocy socjalnej, wiecznie bez pieniędzy (ale na piwko i automaty kasa się zawsze znajdzie), chronicznie chory (nie wiadomo na co). Mimo to jakoś tak go lubiłam ;) Kiedyś w rozmowie wspomniałam mu o moim znajomym, który wynajmuje dwa pokoje w swoim mieszkaniu turystom na Oktoberfest i zarabia na tym kosmiczne pieniądze.
Facet podumał trochę i stwierdził, że on też może wynająć pokój w swoim mieszkaniu, a że nie ma dostępu do internetu, poprosił mnie o wrzucenie odpowiedniego ogłoszenia na airbnb.
Zgodziłam się, bo i on pomógł mi kilka razy, tłumacząc zawisłości niemieckiej biurokracji. Potrzebowałam zdjęć mieszkania, więc podjechałam do niego do domy cyknąć parę fotek.

Cóż - syf panujący w mieszkaniu i generalnie standard taki, że wstydziłabym się tam zaprosić znajomych, a co dopiero wynajmować obcym ludziom. Ciasno, brzydko, brudno. Z niesmakiem cykałam kolejne fotki i w końcu zapytałam, za ile chce pokój wynająć. Suma jaką wymienił jest mało ważna, powiem tylko, że to cena porównywalna z ceną za pokój dla dwóch osób w pięciogwiazdkowych hotelach. Zapytałam czy zdaje sobie sprawę, że to bardzo drogo. Stwierdził, że on słyszał, że to normalna cena za pokój dla dwóch osób w czasie Oktoberfestu. Moje argumenty o standardzie i odległości od centrum go nie przekonały. No cóż, wrzuciłam ogłoszenie - w końcu jestem tylko pośrednikiem, więc...

Parę osób okazało zainteresowanie, większość sądziła jednak, że podana cena to jakaś pomyłka, gdy uświadamiałam ich, że podana cena jest poprawna, wszyscy rezygnowali.

Facet codziennie dopytywał się o zainteresowanie pokojem. Uczciwie powiedziałam, że nikt tego pokoju nie chce za taką cenę. Zaproponowałam nawet, aby wynajął pokój dwójce moich znajomych, którzy przyjeżdżają do pracy na Oktoberfest. Nie mogli, co prawda, zapłacić tak dużo, ale porządne i ciche chłopaki, którzy potrzebowali tylko miejsca do przespania się. Nie zgodził się.

W sobotę, gdy znów powiedziałam mu, że zainteresowanych brak, zrobił mi awanturę. Że go oszukałam, że tylko czas zmarnował, że gdyby szukał najemców na własną rękę, to już dawno by znalazł i że na pewno wszystkich chętnych odsyłałam do innych mieszkań (tak jakbym prowadziła jakąś agencję). Generalnie przykro mi się zrobiła, ale kiedy stwierdził, że mam mu zapłacić kwotę, jaką jego zdaniem stracił przez to, że JA mu nie znalazłam żadnych chętnych na nocleg, to najpierw mnie zatkało, a potem opieprzyłam go od góry do dołu. Stwierdziłam, że od tej pory nie będę się z nim nawet wdawać w żadne prywatne rozmowy, a tym bardziej w niczym pomagać.

Dziś w pracy dowiedziałam się, że zdążył już w całej okolicy opowiedzieć jak to go "oszukałam". No cóż, tyle dobrego, że chyba nikt nie zrozumiał na czym polegało to oszustwo.

uslugi

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 419 (443)