Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

kojot_pedziwiatr

Zamieszcza historie od: 27 sierpnia 2015 - 14:20
Ostatnio: 21 kwietnia 2020 - 15:35
  • Historii na głównej: 7 z 7
  • Punktów za historie: 1955
  • Komentarzy: 452
  • Punktów za komentarze: 2950
 
zarchiwizowany

#26508

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O Eko(terrorystach)gach.

W mieście bywam z rzadka, praca w delegacji i takie tam.

W niedziele wraz z połowicą wybraliśmy się do parku pospacerować, ogólnie poczuć nadchodzącą wiosnę i skorzystać z pierwszych cieplejszych dni na wschodzie kraju.

Tak sobie łażąc zaczepiła nas grupa na oko licealistów którzy wspierają GreenPeace. Jako że mam upodobanie do skórzanych rzeczy od razu stałem się celem ataku. Odpędzanie nic nie dało wiec zacząłem dyskutować. Młodzież mnie informuje, nakazuje i zaprasza na event i "żebym nie nosił już zwierząt jako ubrania". Jedna z dziewczyn sięga to torebki po ulotkę i coś zauważyłem. Co? Owa dziewczyna miała piękną torebkę ze skóry.
Swoim spostrzeżeniem się podzieliłem z ogólnym zgromadzeniem. W gronie ekologów wywołała się burza, sprawdzanie portfeli, torebek i pasków czyżby nie ze skóry, 60% zgromadzenia miało rzeczy skórzane, być może z ekologicznej skóry, ale jednak.

Hipokryzja?

Ekolodzy

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 179 (249)
zarchiwizowany

#28094

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Moda na rozmowy kwalifikacyjne to i ja dodam coś od siebie.

Mam koleżankę która wymarzyła sobie że chce zostać headhunterem oraz właścicielką firmy rekrutującej. W tym pomyśle bardzo wspiera ją jej ojciec. Kumpela jest dobrze zaznajomiona z różnymi technikami, często próbuje te techniki na znajomych i mówi co źle zrobiliśmy i co poprawić. Jako że dobry headhunter zna się na psychologii to właśnie studiuje psychologie.

Kiedyś przy kawie czy piwie zapytałem czy mógłbym kiedyś wziąć udział w prowadzonej przez nią rozmowie kwalifikacyjnej. Ostatnio dzwoni i mówi że w sobotę(tą co była) odbędzie się rozmowa w firmie jej ojca, jeżeli chce to mogę wpaść, jednak muszę być w garniturze. Oczywiście zgadzam się.

Pojawiam się o umówionej godzinie, gdzie czeka ona i jej ojciec. Jej plan jest taki że my we trójkę jesteśmy komisją. Każdy ma różne zadania, jej ojciec bada zdolności językowe wyszczególnione w CV, ona zadaje różne pytania, a moim zadaniem jest wyprowadzenie rekruta z równowagi. Na moje pytanie dlaczego ja, odpowiada że nikt nie umie argumentować swoich racji jak ja podczas kłótni o czym ona doskonale wie (przez miesiąc byliśmy parą i prawie ciągle się kłóciliśmy wiec chyba wie co mówi :D). Dostaliśmy od niej kartki na których były podpunkty jak: osobowość, języki, znajomość tematu, wygląd i kilka innych których teraz nie mogę sobie przypomnieć. Mieliśmy przy każdym podpunkcie postawić + albo - i krótko uargumentować dlaczego.

Rekrutacja odbywała się firmie jej ojca, która jest firmą dość ściśle współpracującą z firmą w Niemczech, i właśnie ta firma w Polsce jest pośrednikiem sprzedaży produktów na wschód, a dokładniej Białoruś, Rosję i Ukrainę.
Na dodatek Niemcy mają wykupione ileś udziałów i zapragnęli stworzyć nowe stanowisko pracy, dlatego jest ta rekrutacja. Jako że nowe stanowisko, ma być nowy zwierzchnik stanowiska podległy właśnie ojcu koleżanki. Czyli krótko mówiąc nowy dyrektor.

Jako że branża jest dość wąską, zgłosiło się tylko 25 osób. Koleżanka postanowiła przetestować wszystkich.

Najważniejszym punktem w CV przyszłych pracowników owej firmy była znajomość języka rosyjskiego na poziomie komunikatywnym w mowie i piśmie.

A teraz wymienię czego nie powinniśmy robić na rozmowie kwalifikacyjnej:
1.Schludny wygląd. Absolutna podstawa. Prawie wszyscy przyszli w garniturach bądź garsonkach, kilka osób w dżinsach, jednak w koszuli i ze sportową marynarką. Jeden pan przebił wszystkich. Przyszedł oczywiście w garniturze jednak po pierwsze nie wyprasowanym, po drugie z dupy spadały mu ciągle spodnie i było widać rowek, po trzecie na jego koszuli były plamy jakiegoś jedzenia. Nie przeszedł za wygląd bo funkcja w firmie dość reprezentacyjna.
2. Pewniacy, po czym poznać? Po ostentacyjnie żutej gumie do żucia. Nasze pytania zbywali półsłówkami. Ostentacyjnie ziewając. Nie wyrażając zainteresowanie. Odpadli wszyscy około 5 osób.
3. Kłamcy, ta grupa była najliczniejsza. Większość osób z tej grupy wyłożyła się na języku. W mowie jeszcze dobrze im szło. Jak mieli pisać odpali jedni po drugich (przypominam język Rosyjski). Trzech delikwentów jednak najbardziej zapadło w pamięć. Jeden kiedy kazaliśmy mu napisać po Rosyjsku meila do klienta bez ogródek powiedział ze od tego to on ma Google Translate, jak zapytaliśmy czy będzie gramatycznie odpowiedział że Rusek i tak zrozumie. Drugi wpisał w CV znajomość języków Angielskiego, Rosyjskiego i Niemieckiego w poziomie perfekt. Angielski bardzo dobrze, Rosyjski w mowie tez bardzo dobrze, z pisaniem gorzej jednak przeszedł na Niemieckim odpowiedział tylko sehr Gut. W piśmie taki sam poziom. Wpisał Niemiecki bo chciał mieć łatwiejszy start skoro firma współpracuje z Niemcami. Trzeci to jeszcze lepszy ananas. Facet wpisał takie samo stanowisko w CV gdzie pracował u konkurencji. Jako że konkurencja zna się jak łyse konie, szybki telefon do kolegi po fachu. Facet był jedynie zastępca kierownika. Wszyscy 3 odpadli.

A teraz przechodzimy do pytań psychologicznych. Które miały pokazać czy dany rekrutowany jest mocny czy słaby psychicznie. Na czym polegają te pytania. Pozwólcie że zademonstruje.

W trakcie zwykłej rozmowy, zwykłe pytania dotyczące pracy, języka czy wymagań. W środku tych pytań pada pytanie tak banalnie proste i łatwe jak np. Jak robi kotek? Rekrutowany odpowiada że miaucze. Potem pada pytanie czy może pan/pani zaprezentować. Jeżeli ktoś zaczyna miauczeć to znaczy że jest podatny na wpływy. Co za tym idzie może być podatny na stres, innych pracowników czy ludzi z zewnątrz. Jeżeli usłyszymy kiedyś takie pytanie na rozmowie kwalifikacyjnej bądź bardzo podobne. Odpowiadamy krótko i zwięźle: To nie jest tematem naszego dzisiejszego spotkania. Bądź coś w tym stylu, wtedy pokazujemy przyszłemu pracodawcy że jesteśmy silni i zdeterminowani właśnie do pracy u jego. To tak na przyszłość.

Drugim testem który musiał przejść rekrutowany była kłótnia klienta z nim. Właśnie ja byłem tym klientem. Jak już wyżej wspominałem jak się z kimś kłócę to mówię najspokojniej w świecie na dodatek dość cicho i mocno się argumentuje, krzyczę dopiero w ostateczności. Kto dotarł do tego etapu*, musiał poradzić sobie ze mną. Cóż 3 osoby sobie nie poradziły, jedna kobieta się popłakała, druga wybiegła z sali natomiast facet chciał mi dla przykładu wpier*olić. Tylko różnica wagi i wzrostu chyba go zahamowała. Ja 190 i 100kg on 175 i może z 80kg wagi.

Oba etapy przeszły 3 osoby i teraz decyzja została w rekach ojca koleżanki.

Wyszedł mi taki mały poradnik:)

*-etapy. Rekrutacja była podzielona na dwie części rozmowę z pytaniem psychologicznym, którą przeszło tylko 4 osób. 2 dodatkowe wzięły się z tego ze zamiauczały, czy zagdakały ale się zreflektowały w połowie i wypowiedziało magiczne słowa. Jako że resztę pierwszego etapu przeszły bez szemrania daliśmy im jeszcze jedną szanse. Drugi etap to mój etap kontrolowanej kłótni.

Rekrutacja

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 156 (218)
zarchiwizowany

#29967

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wkurzają mnie partyzanci. Dokładniej przedsiębiorcy partyzanci!

W dzisiejszym handlu do wszystkiego trzeba mieć stojak, czy to są chipsy w spożywczaku, czy spraye w malarskim, trzeba i już. To nie lata 90 gdzie sami sklepikarze stojaki jako takie majstrowali, teraz jest o wiele trudniej i na każdym sklepie pytają czy stojaczek do towaru będzie. Prawa rynku.

Kim są partyzanci? Pewnie już się domyślacie. To takie złośliwe ludziki zostawiające swój towar na czyimś stojaku. Nie ważne że jest naklejka z logo producenta na ekspozytorze, nie ważne że towar wisi. Przewieszają twój towar na sam dół stojaka, na wysokość kolan, a swój wrzucają na wysokości oczu (trik marketingowy, kupuje się oczyma). Bardzo wkurzająca sytuacja jeżeli na twoim stojaku wiszą produkty z tobą w ogóle nie powiązane, bo Ci osobnicy stojaków nie posiadają, a jak już jakiś mają to wygląda to niechlujnie czyli: deska metrowa i na niej wbite 10 gwoździ w rzędzie i na tym wisi towar.

Powstała sobie firma, nie dawno, na początku roku (sprawdzone) produkująca bądź sprowadzająca jakieś takie śrubki czy nakrętki. Upodobali sobie moje stojaki jako "ich" okno wystawowe. Wiadomo firma słabo znana, pewnie umów na stojaki nie ma. Cóż ich błąd umowy mam, umowy użyczenia stojaka i wz-ki. Jako że droga sądowa odpadała, bo już sądów mam dziurki w nosie, postanowiłem pobawić się w detektywa. Wreszcie udało mi się na nich trafić. Dokładniej chyba na samego właściciela. Stałem sobie na sklepie rozmawiam z kierownikiem, gadka szmatka, wbiega sobie jegomość coś tam mówi do kierownika że towar przywiózł bo zamówienie było i leci na sklep. Kierownik mnie informuje że to ów pan partyzant. Zjawia się od razu właściciel sklepu przeczuwając przednią akcje (jeżeli handluje się z osobami 3 czy 2 lata znasz ich już dobrze, wysyłasz kartki na święta z firmy i na Boże Narodzenie wieziesz flaszkę (suweniry) to masz spore plecy na sklepach). Tutaj muszę nadmienić że w mam dwa stojaki standardowy na 200 sztuk towaru i większy na 350. Tutaj rzecz działa się w dużym markecie gdzie stał właśnie ten duży stojak. Mój towar świeżo dołożony ląduje na 4 ostatnich zaczepach ściśnięty jak ludzie w PKP, a pan właściciel robi na górze wolną Amerykankę ze swoim towarem.
A teraz nasz jakże piękny dialog:
[J]a - Co pan odpierda*asz?
[Sz}efo - A towar sobie wieszam, wieszam sobie towar. - (autentycznie tak powiedział) nie odrywając się od roboty.
Moją rączka ląduje na jego towarze i łubudu na podłogę.
[Sz] - Co pan odpierda*asz? - tym razem zaszczycił mnie spojrzeniem.
[J] - A towar sobie zrzucam, zrzucam sobie towar. - odpowiedziałem papugując go, na co ekipa sklepu ledwo zaczęła powstrzymywać się od śmiechu bo zebrało się już małe kółko adoracji.
[Sz] - Panie co pan robisz? Tak nie wolno! Towar mi niszczysz. - zaczął mi już łapami machać, co dość komicznie wyglądało facet koło 40 już z tatusiowym brzusiem o nazwie Józio i wzrostem około 170. Przy mojej aparycji wyglądał jak dobrze utuczony kurczak.
[J] - A co pan sobie tak wieszasz nie na swoim stojaku, logo inne, na tych śrubeczkach inne.
[Sz] - Bp ja tu dystrybutorem jestem tych śrubek, a stojak mój i ten towar także. - facet chyba naprawdę wolno kapujący.
[J] - To teraz mi panie powiedz co tu widzisz. - Tu wyciągam wizytówkę z logiem ze stojaka. Facet bieleje.
[Sz] - No logo, to pana stojak? To ja przepraszam. Ale ja nie mam gdzie swego towaru wieszać. Myślałem że pan się nie obrazi.
[J] - Kur*a panie, na jakim pan świecie żyjesz. Chcesz się w sądzie spotkać. Każdy sklep na którym stoi mój stojak ma umowę użyczenia. Jak pan bez wiedzy sobie na nim wieszasz to chętnie wyciągnę od pana kasę. Bo z tego co się orientuje pan kłamiesz na każdym punkcie mówisz że masz stojak, bądź masz moje pozwolenie. Prawda panie kierowniku i właścicielu.
Kierownik i właściciel oczywiście potwierdzili. Facet dostał jeszcze zje*kę od właściciela, zakaz pokazywania się z towarem i chyba wszystkie plagi egipskie. Na koniec tylko dodałem że facet ma dwa tygodnie na zdjęcie swego towaru z moich stojaków, jeżeli tego nie zrobi kieruję sprawę do sądu.

Odliczam czas od dzisiaj.

Partyzanci.

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 188 (222)

#44274

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mój znajomy ma warsztat samochodowy, nie duży taki w sam raz. Dwa stanowiska i lakiernia. Zatrudnia kilka osób.

Tydzień czy dwa temu wieczorem tuż przed zamknięciem wjeżdża na plac dwóch panów i proszą o szybkie sprawdzenia auta. Bo jeden z nich chce go kupić i czy jest w opisanym stanie: "idealny, bezwypadkowy". Pracownicy już się przebierają wiec sam już wskakuje do kanału kiedy jeden z panów wciska mu 100zł do kieszeni z tekstem: "Bądź pan człowiek". Kolega niezbyt już ogarnięty po całym dniu roboty, sprawdza. Najpierw pod samochodem później blachy. Po krótkich oględzinach mówi:

- Samochód uderzony w tył. Z kombi zrobił się hatchback. Belki byle jak po prostowane, blacha tutaj do końca nie spasowana. Ogólnie nie polecam, bo nie była to zwykła stłuczka. Przód też lekko uderzony ale to nic w porównaniu z tyłem.

Mniejszy jegomość tylko prychnął do drugiego: Nie bity, idealny... i zapytał ile za usługę się należy. Na co kumpel zgodnie z prawdą odpowiedział, że tamten pan mu już zapłacił.

Dopiero po wypowiedzeniu tych słów zorientował się, że dostał łapówkę :) Cóż, czasem warto być nieprzytomnym w pracy.

Warsztat

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1011 (1051)

#53452

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie o ubezpieczycielu.

Mam samochód w leasingu. Dostawczak do 3,5tony. Tak się złożyło, że zimą nie zauważyłem lekko zasypanego słupka i tak niefortunnie uderzyłem tyłem samochodu, że całe skrzydło drzwi do wymiany. Jako że samochód w leasingu jest ubezpieczony na każdy możliwy sposób, więc dzwonie do banku przedstawiam sprawę, oni kierują mnie do ubezpieczyciela. Sprawę tam dość szybko załatwiam, wiecie rzeczoznawca, zdjęcia i tego typu rzeczy. Pytają jaka kwota mnie interesuje tyle i tyle oni zadowoleni, bo 2 razy mniej niż mieliby wypłacić. Zgoda na wypłatę pieniążków. Jednak mimo wcześniejszych ustaleń na linii ja>leasing>ubezpieczyciel, że odszkodowanie ma trafić od razu do mnie, trafiają na konto mego leasingodawcy. Właśnie w tej części zaczynają się jaja.

Od razu po przyjściu listu z przyznaniem odszkodowania, zauważam błąd, że nr konta się nie zgadza. Dzwonię, a oni mnie informują, że wysłali pieniądze na konto banku, w którym mam leasing. Zabierają się za wyjaśnienie sprawy i przesłanie pieniędzy do mnie. Tylko że to może trochę potrwać. Cóż, co zrobić, samochód naprawiłem na własną rękę, teraz czekam tylko na pieniądze.

Po dwóch tygodniach oczekiwania, żadnej próby kontaktu ze mną. Dzwonię. Dowiaduję się, że został wysłany monit do banku w celu odzyskania moich pieniędzy. Mają 14 dni na rozpatrzenie.

Następne dwa tygodnie czekania. Dzwonię po tym czasie. Bank nie zapłacił wysyłamy następny monit. Sprawa mnie denerwuje, ale czekam.

Po tygodniu oczekiwania znowu dzwonię, a tu stara śpiewka, że znowu wysłali monit. Wtedy już bardzo a to bardzo zdenerwowany mówię dla pani co sądzę o monitach i podważam profesjonalizm ich firmy, skoro nie umieją z banku odzyskać pieniędzy. Ja chcę swoje pieniądze odzyskać. Proszę o przesłanie odszkodowania, a niech oni sami się martwią o te pieniądze z banku. Pani ze słodkim głosem harpii informuje mnie, że mogę się cmoknąć. Póki oni nie odzyskają pieniędzy z leasingu, to i ja ich nie zobaczę i mam sobie czekać aż oni je ściągną. Po tak profesjonalnym potraktowaniu klienta, powiedziałem sobie, że mnie zapamiętają na długo.

Codziennie zaraz po otwarciu infolinii dzwoniłem tam, zawsze było to samo. Doszło nawet do tego, że odkładali słuchawkę jak pytałem kiedy zobaczę swoje pieniądze. Ubezpieczyciel oficjalnie działał, wysłał aż 7 monitów o zwrot, jednak bank oficjalnie się tym nie przejmował. Zrezygnowany zadzwoniłem do swego leasingodawcy i pytam kiedy do jasnej cholery prześlecie pieniądze, kobieta po drugiej stronie mówi, że pieniądze zostały zwrócone ponad dwa miesiące temu, zaraz po informacji że zostały źle wpłacone.

Od razu po tym telefonie zadzwoniłem do ubezpieczyciela, który mnie poinformował, że wysłali właśnie 8 monit. Na co ja odpowiedziałem, po co państwo wysyłacie jak macie te pieniądze na koncie od ponad dwóch miesięcy. Tutaj nastąpiło zmieszanie, jednak tym razem bazyliszek szybko odzyskał rezon i poinformował mnie, że oni nie mają tego w systemie, więc pieniądze pewnie nie doszły, bo nie zostały zaksięgowane. Pan po drugiej stronie zaznaczył, że pewnie bank ma burdel w papierach i póki nie uzyskam potwierdzenia przelewu, dalej ich mogę cmoknąć.

Znowu telefon do banku wyjaśnienie sytuacji, jednak pani nie może mi wydać takiego potwierdzenia, bo nie jestem stroną w sprawie. Jednak na mój lament o zepsutym samochodzie, który nie jeździ już 3 miesiąc i nie możliwości go spłaty skoro nie pracuję, pani nagięła przepisy i wysłała mi te potwierdzenie. Za co muszę jej stokrotnie podziękować.

Kolejny telefon do ubezpieczyciela przedstawienie sprawy, znowu mnie wyśmianie że jak nie mam potwierdzenia niech się cmokam, jednak ja napawając się tą chwilą tryumfu mówię, że takie potwierdzenie posiadam i mogę je nawet do państwa wysłać. Zrezygnowany głos podał mi e-mail i dowiedziałem się, że pieniądze zostaną wypłacone jak najszybciej. Już drugiego dnia miałem żądaną kwotę na koncie.

Po 3 miesiącach batalii i 30 dniach ciągłego dzwonienia na infolinie WARTY udało mi się wywalczyć moje pieniądze.

Wiecie co mnie wkurza? To że płacisz grubą kasę za ubezpieczenie, bo 3,5 tysiąca złotych to jednak dużo, a oni Ci robią łaskę że chcą to wypłacać. Kombinują żeby jak najdłużej tymi pieniędzmi obracać i najlepiej ich nie wypłacić.

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 550 (586)

#55020

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Prowadzę działalność gospodarczą, produkuje i sprzedaje sprzęt zabezpieczający przed poślizgiem, zarysowaniem czy obiciem.

Zaczął się właśnie sezon na taki zabezpieczający sprzęt. Wychodząc naprzeciw klientom, postanowiłem że jeżeli ktoś u mnie go kupi, to także mogę pomóc z montażem. Montaż jest prosty jak budowa cepa, jednak nie wszyscy mają na to czas i ochotę. Ostatnio trafiła mi się taka oto chałturka u Prezesa i... no o tym się dowiecie.

Facet jest prezesem kilku firm, 2 spółek i zasiada w iluś tam radach nadzorczych. Ogólnie szycha jakich mało u nas w mieście. Moje zadanie polegało na zamontowaniu listew zabezpieczających na schodach na zewnątrz jego pałacu, tfu, domu który wygląda jak pałac. Schodów niedużo, bo razem może z 8, jednak szerokość spora i dużo roboty, docinanie i takie tam.

Zacznijmy od początku. Przyjeżdżamy o omówionej godzinie, brama się otwiera, wjeżdżamy na podwórko, wita się z nami Prezes i przedstawia swoją żonę, która sama się przedstawia jako Prezesówna. Tak, dobrze czytacie - Prezesówna, i od razu mówi nam, że będzie nas nadzorować. Prezes do pracy, to i my do pracy. Przed właściwą pracą musimy umyć schody, więc prosimy o jakiś środek na to. Po prostu zapomnieliśmy o tym. Prezesówna odpowiada, że jednak takich środków u nich w domu nie ma, bo pani Pokojowa (też tak powiedziała) sama w taki sprzęt się zaopatruje. Cóż, wysyłam młodego do sklepu. Na co Prezesówna mówi, że u nich schodów byle czym się nie myje tylko środkiem takim a takim. Ciekawie.

Młody pojechał, wraca a tu brama zamknięta. Proszę o otwarcie, Prezesówna na to, że taki złom na podwórku u niej stać nie będzie, niech na ulicy stoi. Młody przychodzi z jej środkiem, ja rzucam okiem na rachunek, za małą buteleczkę 30zł, jak można kupić dużą innej marki za 8. Cóż zrobić. Schody umyliśmy, wyciągam denaturat żeby jeszcze przetrzeć w miejscu klejenia listwy, żeby na pewno nie było żadnych paprochów. Na co Prezesówna:

- Hola, hola, w pracy picia nie ma, ja wiem że wy to takie denaturanty pijecie. Ale picia nie ma!

Tłumaczę, że to nie do picia tylko do przygotowania do klejenia i takie tam. Na co ona, że będzie mi się uważnie przyglądać. Robota się do przodu posuwa, jednak na podwórku zimno, a Prezesówna cały czas nad nami stoi. Mówi, że idzie do domu. Poszła, wzięła krzesło i usiadła za drzwiami obserwując nas dokładnie. Frontowe schody załatwione zostały ogrodowe i jeden schodek garażowy, już kilka godzin pracy za nami, zgłodnieliśmy, więc robimy sobie przerwę i wyciągamy kanapki. Wychodzi Prezesówna i mówi:

- Hola, Hola trzeba pracować, a nie się obijać i jeść!

Kobieta działa mi ostro na nerwy, mocno się powstrzymuje i odpowiadam grzecznie, że nie pracujemy na godziny, tylko dostaniemy pieniądze za wykonaną pracę, na dodatek przerwa nam się należy, ot tak ustawowo. Kobieta się zamknęła i wróciła do domu dalej nas obserwując. Pracujemy dalej, ona dalej nas obserwuje. W fudze jest jakaś guma biorę nożyk i ją wydłubuje, na co Prezesówna szybko wyskakuje z domu i mówi:

- Panie, zostaw pan to yyy... wypełnienie między płytkami, wiem że ono drogie, ale ja wszystko widzę, nigdzie pan tego nie sprzedasz!

Żyłka pulsuje ale odpowiadam, że w fugę jest wciśnięta guma do żucia i muszę ją wyciągnąć żeby dobrze przykleić listwę. Pofukała i poszła dalej nas obserwować.

Robotę dokończyliśmy, czas zapłaty. Daję kobiecie fakturę, kwota nieistotna, jednak była tam końcówka powiedzmy 7,45zł. Kobieta wyciąga taki wielki słój miedziaków i mówi, że oni takich kwot w portfelu nie noszą i wyciąga powoli ze słoja ta kwotę. Wtedy przyjeżdża Prezes, patrzy na żonę, patrzy na nasze miny. Wyciąga z kieszeni pieniądze, daje nam więcej mówiąc 'reszty nie trzeba', dziękuje za super wykonaną robotę, a my się zwijamy.

Prezesówna działała mi tak na nerwy, że ledwo nad sobą panowałem. Jednak zależało mi żeby niczego nie odwalić, bo jej mąż prowadził kilka hurtowni, w których mógłbym sprzedawać swój towar. Taka klientka, która siedziała przy nas prawie 9h, zdarzyła mi się pierwszy raz i mam nadzieję że ostatni.

Prezesówna

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1067 (1101)

#57384

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna historia z montażu, jedna o pani Prezesównej się spodobała, to teraz kolejna.

Jak już wspominałem prowadzę działalność gospodarczą, produkuję i sprzedaję sprzęt zabezpieczający przed poślizgiem, zarysowaniem czy obiciem.

Tym razem jednak miałem montaż listew w nowym bloku w wspólnocie mieszkaniowej. Tak w ramach wyjaśnienia, montaże prowadzę tylko w piątki i soboty, w inne dni tygodnia jestem w trasie. Ten montaż odbył się w sobotę.

Sobota to dobry dzień na montaż w nowych blokach, bo w nich mieszka najwięcej młodych małżeństw, które jednak wstają późno, więc mamy sporo czasu na pracę i nikt nam nie przeszkadza. Do historii.

Zaczęliśmy pracę około 7, cicho i spokojnie, bo i robota cicha. Powoli czas płynął, my z pracą dość szybko sobie radziliśmy, aż nadeszła 11 gdzie już większość ludzi się pobudziła i ruch się zaczął robić. Robota ku końcowi, zostało około 10 schodów, wtem schodzi sobie jegomość w wieku mniej więcej 12 lat z kolegami. Na półpiętrze nad nami coś ze światłem robił konserwator, starszy miły pan. Mały bananowiec będąc właśnie na półpiętrze, kopnął drabinę konserwatora z uśmiechem i słowami na ustach:

[D]zieciak - Zapie*dalać trzeba robolu.

Facet się zachwiał, ale jakoś utrzymał równowagę, a młody gówniarz schodząc po schodach splunął mi pod ręce i nadepnął na dłoń (montowanie odbywa się na kolanach) ze śmiechem i tekstem:

[D] - Zabieraj łapy brudny fizyczniaku.
Tutaj wstałem złapałem dzieciaka za kaptur kiedy był już na piętrze niżej, jego koledzy zwiali i powiedziałem:
[J]a - Co tam powiedziałeś głupi gówniarzu!
[D] - Puszczaj mnie frajerze!
[J] - Coś mówisz? Może grzeczniej przeproś mnie i pana na drabinie.
[D] - Ani mi się śni! Będę roboli przepraszał, puszczaj albo już tu nie pracujesz.
[J] - Wiesz, ja mogę cię potrzymać długo, mam czas, Panie Konserwatorze ma pan jakiś hak do wkręcenia, bo młodego chyba trzeba powiesić i niech spokornieje.

Dzieciak się przestraszył i zaczął się wyrywać i kopać, krzycząc. Wtedy zeszła z piętra wyżej jakaś kobieta, okazało się że matka.

[M]atka - Został mego syna!
[J] - Póki nie przeprosi za swoje zachowanie mnie i pana konserwatora, nie mam najmniejszego zamiaru.
Dzieciak prawie płaczem prosi matkę żeby coś zrobiła.
[M] - Puszczaj go!
[J] - Powiedziałem, że puszczę go jeżeli przeprosi.
[M] - A co on takiego zrobił, że ma przepraszać takich roboli!
[J] - Właśnie to co pani. Nazwał nas robolami, splunął, nadepnął mi na rękę i kopnął pana konserwatora na drabinie, co jest niebezpieczne. Póki nie przeprosi, nie mam najmniejszego zamiaru go puścić, ja mam czas.
[M] - Tak, obijać się to masz czas! Zaraz synku to załatwimy.

Kobieta zbiegła na parter i po 5 minutach wróciła z administratorką budynku.

[M] - Widzi pani, mówiłam trzyma dzieciaka, a nie pracuje, proszę go natychmiast zwolnić.
[A]dministratorka - A dlaczego go trzyma, wątpię żeby pan Nyord go trzymał bez powodu.

Tutaj następuje moje tłumaczenie całej sytuacji i administratorka staje po mojej stronie. Matka dzieciaka dalej się kłóci żeby mnie zwolnić, na to pani administrator:

[A] - Nie mam władzy nad panem Nyordem. Jest on z zewnętrznej firmy, więc nic nie mogę zrobić.
[M] - To daj mi kobieto numer do jego szefa.

Administratorka podała jej mój numer i odzywa się moja komórka, którą odbieram.

[J] - Firma Nyorda w czym mogę pomóc? - Z największym bananem na ustach.
Kobieta się zapowietrzyła i wystrzeliła na górę do mieszkania, wracając z mężem.
Tutaj muszę napisać, że jej męża znam, bo robimy razem interesy, co ciekawe facet jest w podobnej branży i sam także jeździ na montaże.
Tutaj następuje wyjaśnienie i opis zaistniałej sytuacji.

[O]jciec - Masz w tej chwili przeprosić tych dwóch panów, a tą dychę co ci dałem przeznaczysz na czekolady dla nich. Potem prosto do domu, zrozumiałeś?
[M] - Ty tak pozwolisz żeby taki cham trzymał twego syna?! I nim pomiatał!
[O] - Ja za to co on im zrobił to bym jeszcze na miejscu wpierdo*ił, a tak to czeka go to w domu. Bo "kochanie" wyobraź sobie, że ja tak samo często pracuję jak pan Nyord.

Chłopak przeprosił, dostaliśmy po czekoladzie, a i wycie dzieciaka było słychać, tylko szkoda faceta, że na taką kobietę trafił i syna nie wychował.

Montaże

Skomentuj (52) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1339 (1455)

#62672

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak już wspominałem, prowadzę działalność gospodarczą, produkuję i sprzedaję sprzęt zabezpieczający przed poślizgiem, zarysowaniem czy obiciem.

Dziś będzie o konkurencji. Już kiedyś o nich wspominałem, przypomnieli się ostatnio dość mocno, to dlaczego o nich nie napisać.

Mam pracownika, już będzie ze dwa lata naszej współpracy. Tak ostatnimi czasy mój pracownik dostał nową propozycję pracy, jak pewnie się domyślacie, właśnie od konkurencji. Po co szkolić skoro można podebrać, prawda? Jeżeli ktoś jeździ jako przedstawiciel ponad dwa lata i nie jest zwalniany, to znaczy że ma wyniki. Tak, mój kierowca ma wyniki. W tym samym czasie u konkurencji na jego terenie było chyba ze 4 przedstawicieli, każdy po jakimś czasie odchodził bądź był zwalniany.

Kierowca poinformował mnie, że dostał taką propozycję, wie co o nich sądzę, on także ma wyrobione zdanie na temat konkurencji, ale z ciekawości można tam pojechać. Pomysł pochwaliłem. Był w piątek. Teraz przejdziemy do opisu jego doświadczeń z tego spotkania.

Spotkanie odbyło się w siedzibie konkurencji. Został zaproszony do pokoju i zaczęła się rozmowa z dwoma prezesami.
[P1] - Spotkaliśmy się tutaj w celu zatrudnienia Cię, na pewno dojdziemy do porozumienia.
Tutaj taka prosta gadka szmatka jak u każdego pracodawcy, przejdźmy do omawiania zadań i wynagrodzenia.
[P2] - Możemy Ci zaproponować 1600 brutto na rękę i 3% od sprzedaży. Rejon twojej pracy zostanie odrobinę zmniejszony od tego, na którym obecnie pracujesz.
[K] - Odrobinę, to znaczy ile zostanie zmniejszony? Jedno miasto to jest mało. Proszę o konkrety.
[P1] - Zostanie Ci zabrane:
Tutaj litania ile zostanie mu zabrane.
[K] - No to nie mamy o czym rozmawiać, chcecie mi zabrać 1/5 terenu sprzedaży, na którym są największe miasta i na którym robię największe obroty. Na dodatek wasza podstawa nawet nie pokrywa się z moją podstawą w obecnej firmie, a jak zabierzecie mi ten teren to będę naprawdę sporo mniej zarabiał. Co mnie nie interesuje, jeżeli miałbym do was przejść to tylko na lepszych warunkach, a nie gorszych. Po 1. Teren zostaje bez zmian, i chcę zarabiać minimum 2000zł brutto i 3% od sprzedaży faktycznej, czyli faktur, a nie pieniędzy ściągniętych, bo takie słyszałem plotki, że te 3% to od pieniędzy, które faktycznie trafią do waszej firmy.
[P2] - Ale u nas nikt tyle nie zarabia i u nas są mniejsze tereny.
[K] - A co to mnie obchodzi, że są mniejsze? Jak już wam mówiłem jak mam do was przejść to muszę mieć z tego więcej, jestem obecnie zadowolony z mojej obecnej pracy.
[P2] - Okej, okej zostanie teren ale nie możemy Ci podnieść płacy.
[K] - To dalej nie mamy o czym rozmawiać, bo obecnie zarabiam więcej. To mogę już wyjść, bo na razie to tylko chyba są jakieś żarty.
[P1] - Spokojnie! To tylko negocjacje.
[K] - Ale tutaj nie powinno być negocjacji, bo na razie to mnie zniechęcacie do pracy u was, a nie zachęcacie.
[P1] - Dobrze już dobrze, to ile pan chciałby zarabiać?
[K] - Jak wspominałem minimum 2000 i 3% od sprzedaży.
[P2] - Ale nikt u nas tyle nie zarabia! To bardzo dużo!
[K] - A mnie to obchodzi, tyle chcę dostać i nie zejdę niżej, mogę tylko podnieść.
[P2] - Możemy dać 1800.
[K] - Tyle to obecnie zarabiam, czy pan uważa że będę zmieniał pracę tylko dlatego że lubię? Ja muszę wiedzieć, że wam na mnie zależy! A teraz to pan mnie ewidentnie wkurza tymi negocjacjami.
[P2] - Ale ja nie wierzę, że pan zarabia te 1800 u Nyord'a. Toż to straszny skąpiec. Ale dobrze, damy panu 1850.
Tutaj uśmieszek.
[K] - To niech pan uwierzy, teraz pan jest niepoważny. Do widzenia!
[P1] - Dobrze już, dobrze dostanie pan te 2000.
[K] - Teraz to ja chcę już 100 zł więcej. Bo państwo mnie obrażaliście takim podejściem do sprawy.
[P2] - Teraz to pan jest niepoważny, tak podnosić w czasie negocjacji żądania!
[K] - A panowie byliście poważni grając ze mną w kotka i myszkę? Albo 2100 albo do widzenia.
Tutaj zbiera się do wyjścia.
[P1/P2] - Dobrze niech będzie. Od kiedy będzie pan mógł zacząć pracę?
[K] - Sądzę, że gdzieś za 4 miesiące, licząc od dzisiaj.
[P1/P2] - ZA 4 MIESIĄCE?! JAK? JAK TO?!
[K] - W umowie z Nyord'em mam miesiąc wypowiedzenia i 3 miesiące zakazu konkurencji.
[P2] - To weźmiesz urlop i będziesz pracował u nas, bo nikt zakazu konkurencji nie przestrzega, toż trzeba płacić na osobę niepracującą.
[K] - Urlopu niestety nie mam praktycznie, zostało mi chyba z 3 dni. A co do zakazu, on pewnie mi będzie wypłacał pieniądze z prostego powodu, ma za dużo do stracenia, o czym on sobie zdaje sprawę i na pewno wy.
[P2] - To weźmiesz zwolnienie, pojeździsz trochę i jak Ci zapłaci pierwszą "wypłatę" to wtedy przestaniesz.
[K] - Pan jest poważny? Jakie zwolnienie, zakaz mam cały czas nawet w umowie! Nawet jak bym tego zakazu nie miał, to nawet jakbym wziął zwolnienie łatwo by mnie sprawdził, bo mieszka kilka ulic dalej. Pewnie by codziennie zachodził.
[P2] - To spisz nam jego bazę danych i po tych 4 miesiącach my Cię zatrudnimy.
[K] - To najpierw poproszę gwarancję zatrudnienia na 2 lata.
[P2] - Po co ta gwarancja, chodzi nam o to żeby rynek nie stał.
[K] - To za bazę danych chcę pieniądze, taka baza kosztuje z 40tys. Bo znając was to byście już mnie nie zatrudnili.
[P1] - Nie ufasz nam?
[K] - Po tym co o was słyszałem i teraz się przekonałem to nie, nie ufam wam. Albo gwarancja zatrudnienia po 4 miesiącach albo po prostu nie będziemy współpracować.
[P2] - To chyba nie dojdziemy do porozumienia, te wydumane kwoty co do zarobków, nie jest to nam opłacalne, na dodatek 4 miesiące czekać na pracownika? To także nie jest opłacalne, nam jesteś potrzebny od zaraz!
[K] - Jak od zaraz to po prostu mnie wykupcie od Nyord'a. Żeby mnie zwolnił z klauzuli.
[P1/P2] - A ile to by kosztowało może wiesz? Tylko żeby nie jakoś dużo!
[K] - Tego nie wiem, ale pewnie te 3 miesiące pracy czyli jakieś 100tys.
[P1] - COOO?! Chyba nie będziemy mogli współpracować. Do widzenia.
[K] - Cóż, jednak to prawda co o was mówią. To teraz na ile zatrudnicie nowego przedstawiciela. Pobijecie rekord pół roku? Cóż, do widzenia.

Właśnie tak w mojej branży niektóre firmy postępują. Najlepiej pracować za darmo.

F. AS

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 431 (513)

#63815

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak już wspominałem, prowadzę działalność gospodarczą, produkuję i sprzedaję sprzęt zabezpieczający przed poślizgiem, zarysowaniem czy obiciem.

Dzisiaj o pewnej klientce.

Chyba większość producentów wie, że na koniec roku to idą same małe paczki do klientów w celach remanentowych. Tak też było i u mnie. Od około 15 grudnia wysłałem więcej paczek do klientów niż przez poprzednie 3 miesiące. Śladowe ilości. Nie ma co przedłużać, przejdźmy do historii.

24 grudnia 14:03.
Zbieram się do wyjścia na Wigilię do teściów. Wtedy odzywa się telefon. Dzwoni klientka która chce już, teraz, zaraz towar. Jednym uchem słucham, drugim rejestruję otoczenie i jeszcze niosę jakieś garnki z potrawami. Tłumaczę, że dzisiaj wigilia, już nie pracuję. Kobieta wielce zdziwiona mówi że do kolacji wigilijnej jeszcze mamy ze 3 godziny, pan przyjmie to zamówienie. Mówię że przyjmę, jednak proszę wysłać na mejla. Podaje jej tego mejla, życzę wesołych świąt i o sprawie zapominam.

W "dniach świątecznych" znajduję chwile czasu, sprawdzam tegoż mejla. Zamówienie na około 20zł. 2 sztuki tego, 5 tamtego, 3 śmego. Towar sprzedaję w pakietach po 10 sztuk jednego rodzaju. Odpisałem, że nie ma możliwości wysyłki takich ilości, jedynie pakiety (nie mam później burdelu na magazynie z walającymi się jednostkowymi opakowaniami, sprzedawać jednostkowe opakowania też bardzo trudno). Także dodaję, że wysyłka tego towaru będzie płatna, ponieważ nie przekroczyła granicy minimum logistycznego.

29 grudnia 9:16.
Dzwoni telefon, znowu klientka z problemem.

[K]lientka - Dzień dobry, ale jak to tak nie można wysłać tych pojedynczych sztuk?! No jak to tak?! Jeszcze mam dopłacać za dostawę toż to skandal! No bądźmy poważni, jeszcze pisze pan mejle w święta. Toż ja odpoczywałam!

No a jak ja szykowałem się do wigilii, to wielkie halo było nie?

[J]a - Dzień dobry, proszę pani nie mogę wysłać pojedynczych, bo później tego nigdzie nie sprzedam, dosztukować towar do innych pojedynczych też jest trudno bo maszyna robi bez odpadu i zawsze do równej 10. Tak jest ustawiona. Naprawdę nie mogę. Co do płatności za wysyłkę. Możemy ją znieść jeżeli weźmie pani towar na minimum 150zł netto.
[K] - Ale proszę pana mi nie potrzeba aż tyle tego. Ja chcę tylko to co napisałam. 150zł netto? Przed końcem roku? Czy pan powariował? Ja tylko stany chciałam uzupełnić, bo mi brakuje. Bo do domu wzięłam.
[J] - Nic nie poradzę, naprawdę nie mogę zmniejszyć ilości, bo dla mnie to już będzie strata, taka latająca pojedyncza stuka. Jedyne co mogę zrobić to wysyłać po 5. Inaczej nie da rady. Może komuś uda się sprzedać drugą 5.
Tutaj poszedłem klientce na rękę.
[K] - Widzi pan! Jak chce się to potrafi! Tylko że ten towar to mi na jutro potrzebny. Pan go bierze i wysyła. Oczywiście przelewik.
[J] - Mogę wysłać paczką 24h jednak to koszt około 20zł (mniej więcej na poczcie tyle to kosztuje). Koszt wysyłki będzie doliczony do faktury.
[K] - Hola! Hola! Jak to doliczony? Nie może pan wysłać na swój koszt?! Toż jestem klientem!
[J] - Jeżeli pani dobierze do 150 zł nie ma problemu, tak nie mogę wysłać. Na dodatek chce pani paczkę że tak się wyrażę ekstra, co znaczy że jak bym wysłał na swój koszt, to poniósł bym znaczną stratę. Z tego co wiem handlujemy po to żeby zarabiać.
[K] - Jaką tam stratę, niech pan nie żartuje.
[J] - Zamówiony przez panią towar jest wart 24,60zł (orientacyjnie). Paczka do tego towaru 20zł...
[K] - Widzi pan! Zarabia pan 5zł!
[J] - Pani się myli. Nie zarabiam nic, a dokładam. Na tym towarze zarobię około 7zł. Czyli jestem do tyłu 13zł.
[K] - Aj tam, aj tam. Wyśle pan proszę (tutaj chichot nastolatki).
[J] - Przykro mi, chcę zarobić, a nie dokładać do interesu, powiększymy fakturę o usługę pocztową.
[K] - No proszę pana! Wie pan... (bburzenie) Niech zrobi mi pan prezent świąteczny! (znowu chichot)
[J] - Przykro mi jesteśmy już po świętach. To jak, wysyłamy?
[K] - Dobrze! Ale najtańszą paczką.
[J] - Zdaje sobie pani sprawę, że towar może przyjść po nowym roku, jeżeli wyślę to zwykłą paczką ekonomiczną.
[K] - Ale ja chcę to na jutro!
[J] - Tłumaczyłem już pani, że na jutro to tylko paczka za 20zł, jest to najdroższa paczka.
[K] - To niech pan przywiezie.
[J] - Czy pani jest poważna?! Będę gnał 400km w jedną stronę dla 20zł?
[K] - Dobra niech pan wysyła. W ogólę z panem się nie można dogadać.

Że jej się chciało mnie maglować przez pół godziny. Rozmowa została dosyć mocno skrócona.

PS. Jest to klientka mego przedstawiciela.
PS2. Jakoś nikt wcześniej nie robił problemów z opłatą za przesyłkę.
PS3. Te 150zł to minimalna granica opłacalności na wysyłkach.

Klienci

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 519 (555)

#51974

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z cyklu: serwisant komputerów (monter cudów wszelakich)

Umowa o pracę kończyła mi się 31 sierpnia. Praca full serwis komputerów z dojazdem do klienta, niby 8 godzin, ale...laptop, samochód i telefon firmowe na stanie. Nie było opcji nie odebrać telefonu i nie zareagować, nawet w zimę o 5 rano przy -14 stopniach.

[Sz] - szef, [A] - ja.
Miesiąc przed końcem umowy.
[A] - Czy mogę wiedzieć czy przedłużycie mi umowę? Bo jeżeli nie, to bym już czegoś szukała. Rodzina, dom, zobowiązania finansowe itd.
[Sz] - Atena nic się nie martw. Pogadamy później.

Dwa tygodnie do końca umowy, sytuacja powtarza się jak wyżej.
Tydzień do końca, powtórka.
Dzień sądny, czyli 31 sierpnia.

[A] - Szefie i jak z tą moją umową?
[Sz] - Spokojnie Atena. Jutro przyjdziesz do pracy to pogadamy.

Pytam się sekretarki, czy zdać laptopa i telefon, bo w sumie to dzisiaj jestem ostatni dzień w pracy, według umowy. Sekretarka ze szczerym uśmiechem informuje mnie, że mam normalnie pracować.

1 września. Od rana na telefonie, spotkania, wezwania serwisowe, cały dzień zaplanowany z klientami itd. 8:30 wpada szef.
[Sz] - Atena chodź do biura pogadamy.
[A] Ok.
[Sz] - No bo wiesz Atena, my w sumie to stwierdziliśmy, że Tobie umowy nie przedłużymy. Chcesz wiedzieć dlaczego?
[A] - Nie. - daj Bóg, spokojna jestem z natury. Ale wizja mordu zaczynała już kiełkować w mej głowie.
[Sz] - Ale i tak ci powiem ... - tutaj nastąpił cały potok powodów, tak sensownych, że oszczędzę czytelnikom cierpień. Ogólnie można powiedzieć, że aby wszyscy byli zadowoleni, powinnam tańczyć na rzęsach, spać 30 minut na dobę i płacić firmie, że mnie zatrudnia.

Jaką świnią trzeba być, aby powiedzieć pracownikowi, że umowy się mu nie przedłuża, następnego dnia, każąc mu się stawić do pracy?!

serwis praca umowa o pracę

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 830 (880)