Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

kojot_pedziwiatr

Zamieszcza historie od: 27 sierpnia 2015 - 14:20
Ostatnio: 21 kwietnia 2020 - 15:35
  • Historii na głównej: 7 z 7
  • Punktów za historie: 1955
  • Komentarzy: 452
  • Punktów za komentarze: 2950
 

#24613

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziś będzie o stereotypach w naszym pięknym kraju.

Prowadzę firmę zajmującą się kompleksowym wykończeniem wnętrz (czytaj budowlanka).
Jak to czasem w firmie bywa i szef musi czasem popracować.
A więc przebrałem się i jazda do pracy.

Praca nie zawsze czysta, a więc i ubiór czysty nie jest, mimo wszystko zawsze schludny.
Niestety bywa i tak, że trzeba czasem w pracy "wyskoczyć" coś tam załatwić.
No to załatwiamy - urząd niedaleko, więc nie ma sensu się przebierać. Idziemy.
J-Ja
P-(pani w urzędzie-około 50 lat)

J- Dzień dobry.
P- Słucham.
J- Chciałbym prosić o zał..
P- Pan jest pijany... jak tak można przychodzić do urzędu, taki brudny, proszę wyjść.
J- Słucham? Nie jestem pijany, a ubiór o niczym nie świadczy.
P- Proszę wyjść albo wezwę Policję!
J- Proszę bardzo. I poproszę z kierownikiem.
P- Co pan tu wygaduje? Proszę stąd wyjść!
Na szczęście kierownik sam przyszedł zwabiony hałasem.
Cóż się okazało - wezwano Policję i musiałem dmuchać.
Niestety wyszło 0.0. Przynajmniej mnie.
Pani urzędniczka wydmuchała 0,4.

Tak więc moi mili, nie każdy budowlaniec to pijak, nie każdy policjant to cham i nie każdy kierownik to świnia.

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1964 (2006)

#41651

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zgodnie z obietnicą, opowieści zza nastawnika ciąg dalszy.

Kilka historii przejazdowych:

I.
Policja nie ma odpowiednich protokołów w razie "W". Kiedy dochodzi do wypadku na przejeździe kolejowym wszystko jest wpisywane w zwykłe protokoły "drogowe" gdzie udział biorą dwa pojazdy drogowe. Biorą się z tego ładne kwiatki.

Policjant: Jaki jest numer rejestracyjny pojazdu?
JA: ET 22 1234 .
P: Dobrze. Muszę wpisać w protokół pojemność silnika.
Ja: Ale tu są silniki elektryczne.
P: To może pomińmy tę rubrykę. To jaka jest moc silnika?
J: Jednego czy wszystkich?
P: Eee? Ogólnie.
J: 3 000 kW.
P: Eee? Dobra, nieważne. Jaka tu jest skrzynia biegów?
J: Przekładnia elektryczna. Skrzyni jako takiej brak.
P: EEE? Nie, ja się poddaję. Tu nic nie pasuje.

II.
Środek dnia, widoczność piękna. Na przejeździe obowiązek zwolnienia dla pociągu do 20km/h, więc zwalniam. Gdzieś tam z prawej widzę podjeżdżający samochód. Zbliżam się już do przejazdu, prędkość 18km/h, patrzę a tu kobitka civic'em pakuje mi się pod zgarniacz. Trudno się mówi, sygnał, hamowanie nagłe i czekamy aż 2 400 ton się zatrzyma...

kilkanaście sekund i kilkadziesiąt metrów dalej...

Schodzę z lokomotywy zobaczyć czy babsko żyje. Nie zdążyłem zejść z drabinki gdy dolatuje mnie jej piękny skrzek:
- Ja na policję zadzwonię. Ty powinieneś siedzieć, a nie na ludzi polować. Byłam z prawej strony!
- Policję już wezwałem (taki obowiązek). Niech mi pani powie czy wszystko w porządku? Jechała pani sama?
A ta dalej swoje. Olałem ją i idę sprawdzić samochód. Daleko nie miałem, cały czas trzymał się zgarniacza. Na szczęście jechała sama, natomiast po tym jak się darła i latała w koło, wywnioskowałem, że jednak jest cała.
Przyjechała policja, komisja się zebrała. Pora wysłuchać uczestników. Pani opowiada pierwsza:

- Jechałam sobie do domu, dojeżdżam do przejazdu. Pociąg miał mnie z prawej i do tego zwolnił, więc jadę. A ten w tym momencie zaczął trąbić, no ale przecież miałam pierwszeństwo to jadę. A on jak przyspieszył i łup we mnie. To psychopata jakiś! Zabierzcie go! Pewnie pijany jest!
Już nawet nie musiałem opowiadać swojej wersji ;p

Nie żebym miał coś do kobiet na stanowiskach albo za kółkiem, ale mam po prostu do takich agentek szczęście.

kolej wszelkiej maści

Skomentuj (72) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2306 (2352)

#33504

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewna historia tutaj, przypomniała mi naszą przygodę ze znajomą w zeszłym roku.
Moja narzeczona słynie wśród znajomych i rodziny z tego, że świetnie gotuje. W ramach możliwości stara się zawsze coś przygotować na parapetówki czy spotkania ze znajomymi i robi to sama z nieprzymuszonej woli.

Dostaliśmy zaproszenie od znajomej na parapetówkę. Zgodziliśmy się, uprzedzając, że wpadniemy później, bo dopiero po pracy. Kilka dni później dzwoni znajoma do nas i pyta moją narzeczoną, czy wie już co zrobi do jedzenia.
- Kasia, ale my ci mówiliśmy, że przyjedziemy po pracy, więc nie zdążę nic naszykować... - Tłumaczy narzeczona.
- Oj tam gadasz, wstaniesz wcześniej przed pracą i zrobisz, tylko wiesz, żeby było tego dużo! No to czekam w piątek! - Rozłączyła się.

Obgadaliśmy sprawę i postanowiliśmy, że pójdziemy. Jak nie zrozumie gospodyni, że nie mieliśmy czasu, to trudno. W drodze kupiliśmy wino i w dobrych humorach, chociaż zmęczeni, pojechaliśmy na imprezę. Otworzyła nam [K]-asia:
- O jesteście, jak miło. No, no dawaj co tam zrobiłaś, bo goście głodni, na chipsach długo się nie da wytrzymać! Gdzie masz reklamówki? - Pyta widząc, że weszliśmy oboje dzierżąc tylko butelkę wina w ręce.
- Mówiłam ci przecież, że prosto z pracy będziemy oboje. - Zaczęła narzeczona.
- No wiesz?! Jak mogłaś, co ja teraz gościom dam?! Co ja im powiem?! - Kaśka dostała szału.
Okazało się, że podała gościom tylko chipsy i paluszki, licząc, że my przywieziemy ze sobą resztę jedzenia.

Zabraliśmy się stamtąd jak najszybciej, bo mało brakowało, a Kaśka rzuciła by się na nas z pięściami. Na odchodne jeszcze kazała nam sobie wsadzić to wino tam gdzie słońce nie dochodzi. Od tamtego czasu jest na nas śmiertelnie obrażona, twierdząc, że ośmieszyliśmy ją przed jej gośćmi. No nic, niech sobie tak dalej myśli.

ludzie

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1715 (1749)

#29248

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moi rodzice mają działkę rekreacyjną wśród przepięknych lasów WPN.
Pomieszkują tam głównie latem - i z ubiegłego lata owa historia właśnie pochodzi; umilają sobie czas uprawą warzyw - takie tam podstawowe typu marchew, pietruszka, buraki, jakieś zioła i tym podobne.

Notorycznie jednak odnotowywali straty w swych uprawach - a były one naprawdę nieduże, dla własnego użytku. Znikały warzywa, pojawiały się podeptane grządki, naruszone liście - no widać, że ktoś perfidnie, za przeproszeniem podpier*dala owoce ich pracy.

Gra niewarta świeczki, mogłoby się rzec, bo straty znikome, rzędu złotówek, ale jaki jest sens pracy, gdy nie owocuje ona w plony?

Mama podpytywała sąsiadkę z działki obok, ta niestety niczego nie zauważyła, ale głośno i ochoczo komentowała dzisiejsze obyczaje i ludzkie zapędy do przywłaszczania sobie tego, co cudze.

Któregoś razu, właśnie w trakcie tej wizyty, tata został wezwany do firmy, sprawa ważna, więc wsiadł w samochód i wrócił do miasta.
Mama zajęta była wówczas porządkami wewnątrz domku, czas płynie, wychodzi na werandę popijając herbatę w oczekiwaniu na tatę, gdy nagle słyszy:

- Radziu, skoczże do sąsiadów po marchew i seler do rosołu!

Miny Radzia i jego babci w trakcie konfrontacji - ponoć wyjątkowe.

ogródki działkowe

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1117 (1139)

#21912

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W tym roku pierwszy raz od 10 lat udało nam się zjechać do kraju na święta. Najbardziej z tego faktu cieszyli się oczywiście moi rodzice ale też moja małżonka- rodowita Australijka, która już od jakiegoś czasu wspominała, że chciałaby zobaczyć jak się obchodzi święta w Polsce.
Długi lot z Melbourne, później kilkugodzinna podróż pociągiem z Warszawy i w końcu jesteśmy.
W domu powitali nas rodzice i ku mojemu wielkiemu zdziwieniu... kuzynka Marysia...
Kuzynka Marysia należała do tej części familii która niezbyt chętnie utrzymywała kontakt z resztą rodziny bo wychodziła z założenia, że jej jako przedstawicielce szlachty nie wypada utrzymywać bliższych kontaktów ze zwykłym plebsem więc widywaliśmy się raczej sporadycznie. Jednak jak mi później wyjaśnili moi rodzice trochę się zmieniło od czasu kiedy Marysia urodziła swojego synka Piotrusia.
Po krótkim powitaniu od razu przeszła do sedna sprawy:
[M]-No cześć braciszku (moją żonę oczywiście zignorowała). Słuchaj ja tylko wpadłam na chwilkę bo mam sprawę.
Wyciąga jakąś kartkę i bez żadnych ceregieli mówi:
[M]- To jest lista prezentów dla mojego Piotrusia, kilka rzeczy już wykreśliliśmy bo inni już sobie zaklepali co mają kupić.
Ja milczę bo w sumie nie wiem co powiedzieć... zawsze mieliśmy zwyczaj, że dajemy sobie prezenty raczej symboliczne często robione własnoręcznie, podobnie robiliśmy w Australii a tutaj nagle dostaję listę z takimi pozycjami jak: najnowsza część gry Battlefield, kilka zestawów klocków Lego itp itd (to były oczywiście pozycje już wykreślone), jeden z nowszych modeli smartphona, iPad lub laptop i iPod ( pozycje niewykreślone).
Stałem cały czas z klasycznym karpikiem i zastanawiałem się po co 8-latkowi te wszystkie rzeczy... w końcu odpowiedziałem:
[J]- To my się jeszcze zastanowimy co kupić, połazimy po sklepach i coś wybierzemy odpowiedniego.
[M]- No dobra to jak już się zdecydujecie to dajcie znać.
I poszła.
Rodzice później mi tłumaczyli jak to wygląda- odkąd na świat przyszedł jej syn nagle przypomniała sobie o istnieniu takiej instytucji jak rodzina, zaczęła przyjeżdżać na praktycznie wszystkie święta oczywiście wcześniej wyjeżdżając z "dyskretną" aluzją coby nie zapomnieć o prezencie dla jej najukochańszego synka. Okazje były przeróżne: a to na Wielkanoc od Zajączka, na Boże Narodzenie od Mikołaja, na dzień dziecka, dzień chłopaka no i oczywiście urodziny i imieniny. Przed wszystkimi tymi okazjami najważniejszym przedsięwzięciem logistycznym kuzyneczki było obskoczenie całej rodziny z listą prezentów do odfajkowania...

W końcu nadszedł ten długo wyczekiwany dzień- Wigilia.
Cała rodzina zebrała się w domu rodziców, miła atmosfera, sympatyczne pogaduchy przy stole itp. po prostu sielanka.
Aż w końcu nastał moment rozpakowywania prezentów. Pierwszy pod choinkę dobiegł oczywiście Piotruś, po kolei rozrywa opakowania i z wielkim uśmiechem na twarzy krzyczy:" wow, nareszcie", "Krystian z klasy też takiego ma", " a tego to zupełnie nikt w szkole nie ma" itp. Aż doszedł do ostatniej paczki- tej od nas... rozpakował, zajrzał i uśmieszek z buzi znikną a w miejscu radosnych okrzyków usłyszeliśmy: " Co to za gówno?! Mamo! Ja tego nie chciałem!"
No cóż... widocznie nowa piżama, dwie pary skarpet i czekoladowy (a raczej czekoladopodobny) mikołaj w pełni go nie usatysfakcjonowały :)
Przez resztę kolacji ani Marysia ani jej mąż ani tym bardziej Piotruś, który strzelił klasycznego focha, słowem się do nas nie odezwali tylko co jakiś czas kątem oka spoglądali na mój szyderczy uśmieszek:)

Domyślam się, że właśnie zostałem najbardziej znienawidzonym wujkiem na świecie:) Może ktoś mi zarzucić, że jestem skąpy- nieprawda, wcale nie chodziło mi o pieniądze, chodzi o zasady:)

Skomentuj (105) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1531 (1565)

#36474

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka lat temu pracowałam w małej firemce zatrudniającej pięć osób.
Ja - Proszek, w biurze, Adam i Paweł na produkcji, Kuba w magazynie i Piotrek jako "rozwoziciel-przywoziciel", dumnie zwany Przedstawicielem Handlowym. No i Jurek - szef. Wszyscy oprócz mnie i Piotrka znali się jeszcze z czasów szkolnych, a i my się szybko zaaklimatyzowaliśmy, więc morale pracowników było chyba lepsze niż w biurze Google ;)
Oczywiście praca pracą, ale nieraz trzeba było zostać dłużej. I kiedy było spore zamówienie, to ktoś szedł po piwo i pracowaliśmy dalej pijąc piwo (no bo już oficjalnie nie jesteśmy w robocie), a jeśli było luźniej, to ktoś szedł po piwo i się rozkładaliśmy przed biurem. Było fajnie.

Aż w końcu Kuba, magazynier, stwierdził że nie daje rady. Ma za dużo roboty, takiej pobocznej roboty nie związanej z magazynem. To powinien robić jakiś student za 5zł na godzinę, bo robota prosta jak drut, ale zajmuje sporo czasu, a magazyn leży i kwiczy. Więc Jurek po namowach zatrudnił Dominikę. I się zaczęło...

Dominika, chudziutka studentka, wpadała na kilka godzin dziennie, żeby robić tę głupią robotę. Ona się nie przepracowywała, a Jurek się nie przepłacał - tak się mówiło. I byłoby dobrze, ale po tygodniu zaczęły ginąć pieniądze i to tylko wtedy, kiedy w pracy była Dominika. Morale nam się zważyło. Nikt jej za rękę nie złapał, ale nikt już nie zostawiał pieniędzy w kuchni. Kuchnia była taką kanciapą, gdzie się zostawiało wszystko ;) No ale już nie pieniądze.

Jurek chodził wściekły. Ale dopiero się wk*rwił, jak mu z biurka zniknęła koperta z poważną gotówką. 10 tysięcy złotych wyparowało. Co robiła taka gotówka w biurku zamiast na koncie? Leżała sobie. No i wyparowała. Tak wściekłego szefa nie widziałam nigdy. Zrobił poważny rozpier*ol w gabinecie (łącznie z rzuceniem krzesłem w ścianę) i wyszedł. Nie było go do końca pracy, przekazał mi tylko telefonicznie, że jutro możemy nie przychodzić do roboty. Wszyscy. Mam przekazać dalej, że go nie stać już na taką firmę i mamy się wynosić.
Zadzwonił pół godziny później, że owszem, jutro mamy wolne, ale pojutrze wracamy i pracujemy 2 razy bardziej. Zły był bardzo, my wszyscy byliśmy zresztą źli. Adam skoczył po piwo, po pracy siedzieliśmy i długo gadaliśmy o tej sytuacji. Dominiki z nami nie było, elegancko obrabialiśmy jej cztery litery i groziliśmy pięściami w kierunku nieba, że my byśmy to jej... natłukli.

Tydzień później znów zniknęły pieniądze. Już mniejsze i prywatne, 100zł Kuby. Poleciał do Jurka mówiąc, że albo się złodziej znajdzie albo on odchodzi, bo go nie stać na to, żeby u nas pracować.

Jurek po jakimś czasie wszystkich zwołał do swojego gabinetu i... włączył nam zapis z monitoringu.
Tak, przez ten dzień, kiedy mieliśmy nie przychodzić do pracy, zainstalował kamery, i to całkiem nieźle poukrywane. Oczywiście nikomu nic nie mówiąc.
Pięknie było widać złodzieja korzystającego z okazji, że Kuby nie ma w magazynie. Przetrzepał kurtkę, znalazł portfel, wyjął kasę, schował portfel, rozejrzał się i wyszedł.
Jurek: - To wy teraz wracajcie do pracy, a złodziej zostaje. No, sio!
Wyszliśmy... ja, Kuba, Paweł, Piotrek, Dominika.
Adam został.
Tak.
Adam wykorzystał nową osobę w firmie i się wzbogacał, a wszystkie gromy leciały na nową, jak inaczej.
Na początku za drzwiami było cicho, ale później kłótnia przeniosła się na korytarz, na zewnątrz, był wrzask, były groźby, było niezłe widowisko.
Adam wyleciał na tak zbity pysk, że aż mnie samą zabolało. Oczywiście sprawa wylądowała na policji.

A Dominika pierwszy raz została z nami po pracy, żeby posiedzieć na schodach przy browarku i poważnie pogadać. Biedna, nawet nie wiedziała, że ktoś ją o coś podejrzewał i bardzo się zdziwiła naszymi przeprosinami.

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1684 (1718)

#62270

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czasami zastanawia mnie czy brak procesów myślowych u niektórych przedstawicieli homo sapiens jest nabyty czy wrodzony.

Kolega ze swojego hobby uczynił sposób na zarobek - chłopak jest przedstawicielem gatunku złotych rączek - samouków, coś jest do zrobienia to tu poczyta, tam dopyta, gdzieś podpatrzy i już wie jak to trzeba zrobić, na co uważać, co potrzebne itd.
Na tym swoim "dłubalnictwie" kolega zaczął zarabiać, otworzył firemkę, dostał dofinansowanie za które kupił sprzęt i narzędzia i prowadzi taki mniej więcej interes - wyszukuje zużyte czy uszkodzone sprzęty (od mebli poprzez elektronikę różnej maści, elektronarzędzia na samochodach, skuterach czy motocyklach skończywszy) jak najtaniej (często gęsto za symboliczną „flaszkę” "byłeś Pan mi to z garażu/piwnicy/domu zabrał”), naprawia/remontuje/ przeprowadza renowacje i sprzedaje z zyskiem.

Nad wyraz często trafiają mu się piekielni, którzy znajdują „swój” towar jaki mu sprzedali, a który po jego zabiegach wygląda już znacząco inaczej i nagle pragną go odzyskać. Oczywiście za darmo, albo oddając mu tyle ile za niego zapłacili.
Jeszcze pół biedy jak ktoś „pali głupa” i na rozmowie telefonicznej się kończy, ale zdarzają się i bardziej namolni i pomysłowi.

Jakiś czas temu kolega za parę stówek kupił używany samochód – obraz nędzy i rozpaczy, który już dłuższy czas pełnił rolę „elementu krajobrazu” na czyimś podwórku. Facet, który go sprzedał, był zadowolony bo jak twierdził więcej by złomowanie kosztowało. Okazało się, że samochód wymaga trochę pracy nad estetyką, polerki lakieru, wymiany opon i akumulatora, niedrogiej naprawy elektryki, wymiany kilku równie tanich części i bez problemu przeszedł przegląd.
Dwa dni po tym jak samochód pojawił się w ogłoszeniu przyjechał poprzedni właściciel i na siłę chce odzyskać samochód, wciskając koledze kwotę, którą od niego otrzymał. W momencie jak się facet zorientował, że nic nie ugra zaczęło się straszenie Policją, prawnikiem, rzucanie mięsem.

Innym razem kolega kupił wieżę audio, u poprzednich właścicieli stała na strychu nieużywana, bo coś się popsuło. Kumpel naprawił, wyczyścił, położył nową okleinę na głośnikach i wystawił na sprzedaż – po jakimś czasie zjawił się klient, który pooglądał, posłuchał, ale nie kupił. Następnego dnia ten klient wraca z poprzednim właścicielem i powtórka z rozrywki:

- Ma oddać bo on go naciągnął.
- Na handel to by za tyle tego nie oddał.
- Wezwie Policję.
- Zawiadomi US.

Mistrzostwem świata było starsze małżeństwo, które koledze sprzedało zdezelowane meble – jak to kolega określił sporo czasu i kasy kosztowała renowacja (tapicer, naprawa, lakierowanie). Przyjechali je odzyskać wynajętym dostawczakiem wraz z 3 synami. Ci nawet nie mieli zamiaru oddać koledze kwoty, którą za meble otrzymali – miał oddać i już. Tym razem to kumpel wzywał Policję, bo synowie tych państwa byli chętni do „zabrania własności rodziców” bez zgody kolegi.
Po interwencji Policji starsi państwo domagali się zwrotu kosztów wynajęcia samochodu dostawczego, bo na marne przyjechali.

Nie wiem na co tacy ludzie liczą i co nimi powoduje.

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1184 (1208)

#19595

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Piekielni rodzice :)

Wyszłam dziś do pobliskiego sklepu. Po drodze mijam taki pseudoskwerek: parking od ulicy, trawa, trochę drzew, między nimi chodniczek i dalej już mój blok. Na skwerku pan grabi liście i pakuje je do wielkich worów na śmieci - norma.

Wracając trafiłam idealnie w moment: grupka chłopaczków, na oko 10-12 lat, radośnie biega po tymże skwerku i... wywala z worków liście, które zagrabił wspomniany pan. Rzucają się nimi, bawią, generalnie - sielanka. Jednak, co zrozumiałe, grabiącemu niezbyt to przypadło do gustu (nie znoszę grabić ogródka, wolę nawet prasować - więc tym bardziej rozumiem jego złość) - podbiegł do dzieciaków, gdy tylko je zauważył i zaczął krzyczeć: co oni wyprawiają, on tu pracuje, marnują jego czas i wysiłek, mają mu teraz pomóc to powkładać do worków, itp. Dzieciaki zlały go dokumentnie, dalej kopią liście.

W tym momencie, niemalże z powietrza, pojawia się tatuś - nie wiem, czy wszystkich, czy tylko jednego z radosnych chłopaczków. Naskoczył na grabiącego (Pana Grabarza? :P), że jak on tak może krzyczeć na te dzieci! To on jest tu rodzicem, a nie Pan Grabarz, i on chce, żeby jego dzieci mogły się spokojnie jesienią bawić, jak on za młodu, wśród liści! Nikomu te dzieci nie szkodzą i wara od nich, urwa!

Grabiącego aż zatkało, po czym zapytał:
- A mieszkasz pan w tym bloku? Po uzyskaniu odpowiedzi, że rodzic z dziećmi jest z domku po drugiej stronie ulicy, dokończył:
- Więc wyp...dalaj pan, na swoim podwórku burdel robić, a jak nie, to ja panu te wszystkie liście wpieprzę przez płot, bez worków, żeby się mogły gnoje bawić.

Tatuś zmył się błyskawicznie, ciągnąć nieletnią czeredkę za sobą.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1668 (1700)

#54476

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka dni temu zadzwonił do mnie dawno niewidziany kolega, co przypomniało mi historię z jego udziałem.

Poprosił mnie kiedyś o pomoc w przeprowadzce. Kilka mebli trzeba znieść do samochodu, przewieźć przez miasto i wnieść do nowego mieszkania. Robota na 2-3 godziny. Kolega dysponuje dostawczakiem, więc za jednym kursem zmieści się wszystko. Umówiliśmy się na sobotę.

Nosimy sobie te meble, nosimy i pytam go, czy wobec faktu, że już jesteśmy "w temacie", moglibyśmy podjechać do mnie i zabrać fotel, który chcę zawieźć do rodziców. Zboczymy z kursu raptem z 5 km, zajmie to 15 minut. Kolega mówi, że jasne, nie ma sprawy. Jak ustaliliśmy, tak zrobiliśmy. Po załadowaniu jego mebli pojechaliśmy do mnie, wziąłem fotel, podwieźliśmy go do rodziców, potem pojechaliśmy do niego, wyładowaliśmy graty. Poustawialiśmy wszystko ładnie, usiedliśmy z piwkiem w dłoniach i tak sobie gadamy o wszystkim i niczym. Po pewnym czasie zaczynam się zbierać do domu i wtedy kolega mówi:

(K)olega: - No to wiesz... Jeszcze tylko musimy się rozliczyć...
(J)a: - Nie no, przestań, koleżeńska przysługa, nie ma o czym mówić.
K: - Ale... no wiesz, ja wachę dodatkową spaliłem...
J: - ???
K: - No jak po ten fotel pojechaliśmy.
J: - Czy ja dobrze rozumiem, że chcesz ode mnie pieniądze za podwiezienie mojego fotela???
K: - No. Auto na wodę nie jeździ.

Przyznam, że na chwilę mnie zamurowało. Ja mu przez 3 godziny pomagam za friko, tacham meble po schodach, a on mi tak? Po chwili ochłonąłem i mówię:

J: - W takim razie wisisz mi 51 zł.
K: - Ja tobie?! Skąd to wytrzasnąłeś?!
J: - Godzina mojej pracy po baaaardzo koleżeńskiej stawce to 20 zł. Razy 3 godziny to 60 zł. Minus 6 zł za paliwo, bo założyłem, że na akcję z fotelem spaliłeś może ok litra paliwa. I minus 3 zł za piwo, którym mnie poczęstowałeś.

Byłem pewny, że zrobi mu się głupio i jakoś postara się wybrnąć z sytuacji. Po chwili milczenia usłyszałem tylko:

K: - No wiesz co, od kumpla kasę brać?

Aha, ten telefon kilka dni temu... Kolega pytał, czy nie pomógłbym mu w remoncie. Odpowiedziałem, że go na mnie nie stać.

koleżeńska pomoc

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2424 (2470)

#25985

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Krótka historyjka o rodzince, dokładnie o tej części rodziny, z którą nie utrzymuje i nie mam zamiaru utrzymywać jakiegokolwiek kontaktu, zresztą oni ze mną też, krótko mówiąc, nienawidzimy się. ;)

Pewnego dnia wygrałem w totolotka. Dnia następnego jak co sobotę, przyjechała babcia, oczywiście pierwsze co to powiedziałem, że wygrałem w lotto. Babcia zachwycona i pyta co sobie najpierw kupię, odpowiedziałem że samochód i w sumie tyle, babcia nigdy się nie interesowała tym, czy ktoś w rodzinie ma dużo kasy czy mało, wizyta minęła jak zwykle, herbatka, itp.

Niedziela, środek nocy, ok. 11 ktoś wali do drzwi, ja ledwo żywy (wiadomo, wygraną trzeba było godnie przywitać), patrzę przez oczko i widzę rodzinkę w składzie - ciotka, wujek i 2 kuzynki. Ja lekki szok, bo to ostatni ludzie, których bym się spodziewał przed moimi drzwiami, no ale ok, wpuściłem, kawy zrobiłem i dopiero do mnie dotarło, skąd oni się tutaj wzięli. ;) Wizyta trwała niecałe 15 minut. Rozmowa przebiegła tak [Ja] [W]uj, [C]iotka,[K1]uzynka1 i [K2]uzynka2.

[W] No Skuty, a ty już jakiś samochód masz? Bo babcia mówiła, że prawo jazdy zrobiłeś.
[Ja] No, właśnie mam zamiar na dniach coś kupić.
[K1] Mamo, kupisz mi te buty i tą kurteczkę?
[C] Nie mamy pieniążków teraz.
[K2] Mamo, ale jak jej kupisz to mi też musisz.
[W] Dużo wydatków mamy, cicho bądźcie.
[W] A jakie masz zamiar kupić? Coś sportowego?
[Ja] A nie, widziałem ofertę fajnego forda mondeo z 2001.
[W] ??
[K1] ?
[K2 ??
[C] ???
[Ja] Albo jeszcze czerwoną corsę z 2003.
[W] Tyle pieniędzy masz, a takie starocie chcesz kupować?
[Ja] Jakie tyle pieniędzy?
[W] Babcia mówiła, żeś w lotto wygrał!
[Ja] No wygrałem, 3520,24zł, piątkę miałem.
[W] Kur**, to po co my tu przyjechali? Halina idziemy!

No i poszli, do dziś cała rodzina ma ubaw, jak to Skuty załatwił Andrzeja. ;D

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1834 (1868)