Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

kojot_pedziwiatr

Zamieszcza historie od: 27 sierpnia 2015 - 14:20
Ostatnio: 21 kwietnia 2020 - 15:35
  • Historii na głównej: 7 z 7
  • Punktów za historie: 1955
  • Komentarzy: 452
  • Punktów za komentarze: 2950
 

#51724

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ta historia: http://piekielni.pl/51719 przypomniała mi moje perypetie z jednym pracodawcą.

Jeszcze na studiach złapałem fuchę w dość specjalistycznym sklepie/hurtowni. Moim szefem był młody chłopak, może 5 lat starszy od mnie. Natomiast moja umowa wyglądała tak, że na rękę mam 800zł plus ileś tam % od mojej sprzedaży, bodajże 5%, choć już nie pamiętam dokładnie.

Oczywiście kiedy przez przypadek nie zauważyłem że pracuje cały dzień na jego profilu sprzedawcy, tych obiecanych procentów nie otrzymałem. Na dodatek mój szef chytrusek pracował od 7 do 9 i dopiero ja wchodziłem na sklep. Z prostej przyczyny największy ruch był właśnie w tych godzinach. Ja pracę zaczynałem o 9 i pracowałem do 17. Potrafił wpaść do sklepu w moich godzinach pod pretekstem szybkiego sprawdzenia sprzedaży/internetu/konta w banku/ niepotrzebne skreślić i szybko zmienić profil sprzedawcy na swój. Dość szybko wyrobiłem sobie nawyk sprawdzania właśnie tego profilu. Kilka razy zdarzyło się usunięcie mojego profilu sprzedawcy, stworzenie nowego zajmowało kilka minut więc przy klientach musiałem operować na jego profilu co oznaczało mniejszą wypłatę.

Jednak kiedy sklep się rozwinął i z mojego polecenia kilku znajomych robiło w nim zakupy w moich godzinach pracy, a moja wypłata zaczęła oscylować w granicach 2000zł, zaprosił mnie na rozmowę.

[S]zef- Słuchaj musimy pogadać o twoim wynagrodzeniu.

Już miałem nadzieje na podwyżkę, a tu wiadomo.

[S]- Wiesz Zusy kosztują, podatki. Coraz droższy towar więc musisz zdecydować albo rezygnujesz z procentów albo z podstawy.
[J]a- Mój Zus jest nikły bo się uczę, podatków za mnie też wielkich nie odprowadzasz i co ma towar do mego wynagrodzenia? Pracuję uczciwie, więc sądzę że to co zarabiam i jak się umawialiśmy wcześniej mi się należy.
[S]- W takim razie muszę cie zwolnić dyscyplinarnie.
[J]- A na jakiej podstawie?
[S]- Na podstawie nie słuchania zaleceń szefa.
Tutaj po prostu buchnąłem śmiechem. Cóż, straszenie sądem przyniosło skutek. Pożegnaliśmy się jeszcze tego samego dnia. Od kilku lat mój szef nie ma już swego sklepu, bo wrócił na garnuszek ojca, który mu ten sklep otworzył.

Pamiętajcie zawsze musicie słuchać szefa!

PS. Mimo że byłem młody była to któraś z kolei moja praca, więc co nieco wiedziałem na ten temat.

sklepy

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 730 (746)

#28277

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zatrudniałam pracownika przez Urząd Pracy (śmieszna nazwa dla urzędu, który nikomu jeszcze chyba pracy nie załatwił...).

Zadzwoniła pani obsługująca bezrobotnych interesantów, żeby donieść jej kod PKD EKD i inne tam, a że byłam w okolicy, to powiedziałam, że podejdę do niej.

Wchodzę do pokoju, dzień dobry, ja w sprawie... i słyszę:
- Proszę poczekać.
Siadam więc przy biurku, a [P]Pani jedna z drugą zaczynają dialog, że Hania ma kwiaty i jej usychają, że wnuczka Zosi coś tam, coś tam...

Krew mnie [J] zalewa, mówię:
[J] Przepraszam, ale czekam....
[P] I dobrze, przecież mówię, że poczekać!
[J] Ale pani jest w pracy!

Zignorowała mnie i dalej plecie trzy po trzy. Gotuje się we mnie, biorę kartkę, długopis, piszę jej te pitolone kody i wstaje, a ona:

[P] O proszę! Bezrobotna, a jak się jej spieszy!
[J] Słucham???
[P] No co, czasu nie mamy? Do domciu się spieszy?
[J] Jest pani w pracy i szacunek do petenta się należy!
[P] A pani jest bezrobotna i może sobie poczekać.
[J] Akurat się pani myli, jestem pracodawcą, do którego SAMA pani zadzwoniła o te pitolone kody, więc przyłażę tu, tracę mój cenny czas, żeby pani w pracy sobie gadała o Hani i jej kwiatkach?
[P] Ojej przepraszam, nie wiedziałam...
[J] Aha, czyli do pracodawcy szacunek się należy, a dla bezrobotnego już nie?

Oczywiście trzasnęłam drzwiami najmocniej jak potrafiłam i skierowałam się wprost do gabinetu Dyrektora, gdzie złożyłam oficjalną skargę.

Dziś ta pani widząc mnie rumieni się jak buraczek i chyli głowę ze wstydu.

Urząd Pracy

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1892 (1934)

#33834

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Moja kumpela prowadzi salon kosmetyczny. Zatrudnia jedną fryzjerkę, a sama zajmuje się zabiegami i wykonywaniem makijaży, również tych okolicznościowych czy do sesji zdjęciowych.

Kilka miesięcy temu zgłosiła się do niej pewna dziewczyna i chciała się umówić na makijaż ślubny. Przyniosła ze sobą zdjęcia, na których modelka miała mocny, ale piękny, makijaż. Dość nietypowy, bo w kolorach intensywnego fioletu. Kumpela się postarała, makijaż zrobiła, wyszedł fantastyczny, przyszła panna młoda zachwycona. Umówiła się na dzień ślubu na powtórkę, zapłaciła 30 zł (taka cena za makijaż próbny, jeśli umawiasz się na powtórkę), dała zaliczkę i wyszła.

Kilka dni przed ślubem, dzwoni do znajomej zapłakana panna młoda, że straszne nieszczęście, że pogrzeb w rodzinie, ślub odwołany, Jezus Maria, masakracja!!! I czy w tym wypadku jest szansa na odwołanie wizyty i zwrot pieniędzy???
Kumpela miękkie serduszko ma, więc zapewniła, że jak najbardziej pieniążki odda, a zaliczka (z reguły oddawana jest jej część lub wcale) zostanie zwrócona w całości.
Podjechała mama panny młodej, pieniądze wzięła, kondolencje przyjęła, zabrała się i odjechała.

Kilka dni później do salonu wpada Panna Młoda z pianą na ustach. I tu się rozgrywa akcja właściwa:

[Panna Młoda] - Ty takasiakaiowaka, ja cię oskarżę o profanację (?!), zwrócisz mi pieniądze za ślub, za wesele, za zdjęcia!!!
Ki diabeł? - Myśli kumpela i zaczyna wypytywać co się stało?
Panna Młoda rzuciła jej plik zdjęć w twarz. Kumpela przygląda się a tam, nie kto inny jak Piekielna z mężem, w sukni ślubnej, z makijażem... no właśnie.
Pewnie większość kobiet zdaje sobie sprawę, że nieumiejętnie nakładany makijaż fioletowy wygląda, za przeproszeniem, jak p*zda pod okiem. I tak właśnie wyglądała Panna Młoda na swoim ślubie.
A dlaczego?

A dlatego, że chciała zrobić oszczędność i umalować się sama, jak profesjonalistka. Sęk w tym, że zdolności żadnych nie miała, więc jej dzieło poprawiła jeszcze ciotka, siostra i druhna. Jak zobaczyły, że coś jednak nie idzie, chciały znaleźć makijażystkę. Kumpela, wiadomo, spalona, żadnej innej wolnej nie ma. No to zmyły "dzieło" i próbowały jeszcze raz. A potem i drugi i trzeci, skutkiem czego Panna Młoda pojechała do kościoła z ciapkami wokół oczu w kolorze fioletowym, plus podrażnieniami od ciągłego zmywania i pocierana oczu płatkami kosmetycznymi.

A oskarżyła moją kumpelę, o to, że wykonywała zbyt skomplikowany makijaż, którego nie sposób odtworzyć samemu.
No cóż, jak się jest tępą pałą to i tak bywa! Żałuję, że nie widziałam zdjęć z tego ślubu. ;)

Skomentuj (67) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1843 (1883)

#50057

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pożar dachu w opuszczonym budynku.

Kto widział kiedyś naszą pracę, wie, że raczej mamy w takim wypadku pełne ręce roboty i nie ma czasu na zatrzymanie się i obijanie. Za każdym razem też zbiera się spora grupka gapiów, a w okolicznych domach wszystkie babcie wiszą na oknach - dopóki ludzie nam nie przeszkadzają to niech sobie patrzą (moje zdanie).

Wodę mamy w pojazdach, ale też używamy hydrantów. W ulicy są studzienki w które wkręcamy grubą rurę w kształcie Y z dwoma zaworami, do których można podłączyć dwa węże na końcach. Oczywiście nikt nie ma czasu stać i pilnować zaworów, po prostu odkręca się je, a po akcji zamyka prądownice i dopiero potem zawór. Nie potrzeba do tego żadnych kluczy, wystarczy przekręcić.

Tak więc podłączamy taki zestaw i biegiem gasić. Nagle woda nie leci, prądownica ok, ktoś biegiem do zaworu, zakręcony (WTF?), kolega puszcza wodę, wraca i za chwilę znowu podobna sytuacja. Okazało się, że dwóch na oko 17-latków urządziło sobie zabawę i odcinali nam wodę. Dodam tylko, że nikt z gapiów nie powstrzymał ich i nie zwrócił uwagi.
Z żartownisiami pogadali policjanci, nie wiem na czym się skończyło.

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1119 (1145)

#54266

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Szukanie pracy - Głucha.

Część 1.

To było dawno temu, chyba z 10 lat temu? 7 lat?

W CV mam podane jak byk "głuchota", "niemożność rozmów przez telefon", "posiadam aktualne orzeczenie o niepełnosprawności".

Pierwszym moim nieśmiałym krokiem było umieszczenie CV w Pracuj.pl. Drugiego dnia dostaję email. Są zainteresowani moją osobą, zapraszają na rozmowę gdzieś w Warszawie. Odpisuję, że fajnie, ale jakie tam stanowisko? Bo jestem głucha, i na niektóre się nie nadam definitywnie. Odpisują, że rozmowa będzie w dniu takim i takim, stanowisko tam będzie podane. OK.

Idę.

Na miejscu widzę kilka osób pod krawatem. Wzywani są. Potem ja.

Idę i siadam przy przystojnym młodym facecie. Wyciągam notes (bo po co narażać ludzi na stres szukania kartki i długopisu) i pisz, że się nazywam tak i tak, i pytam, jakie jest tu stanowisko.

A on - wytrzeszcz oczu. I mówił (czytam z ust) "Nie wierzę".

A ja grzecznie czekam, cała się trzęsąc w środku, to moja pierwsza "rozmowa" kwalifikacyjna.

A on co odpisał? "Obsługa telefoniczna w Call Center".

HA HA HA!

Co się okazało? Mnie wyłowił HR ich działu, na podstawie podanego CV. Nie przeczytali, że tam jest "głuchota"? A co z e-mailem do nich? Nie przeczytali, że napisałam, że jestem głucha?

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1292 (1322)

#31879

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Moje dziecko niedawno miało urodziny. Tym razem, "poważniejsze". Pierwszy raz w pełni świadom zaprosił kilku swoich przyjaciół z przedszkola. Zapowiedziała się także rodzina (jak nigdy).
Dwie ciocie nagle zadzwoniły, że one chętnie przyjadą. Ok. Nie ma sprawy. Młody się ucieszy.

Tydzień przed wydarzeniem, zaczęłam synowi wpajać, że jakiś prezent może mu się nie spodobać, ale ma się zachować ładnie, podziękować za wszystkie, jeżeli ktoś go zapyta - powiedzieć, że wszystkie podobają mu się jednakowo. Tłumaczyłam, że komuś może zrobić się przykro, a na pewno każdy natrudził się przy wyborze zabawki.

Nadszedł wielki dzień. Młody wniebowzięty. Pod koniec pada jednak pytanie od serdecznej cioci, który prezent jest najpiękniejszy i "najcudowniejszy, taki oh, oh". Syn spogląda na mnie, ja na niego.
"Wszystkie są moimi ulubionymi" - pada w końcu. Duma mnie rozpiera.
Do czasu...
Ciocia oburzona wstała, zapowietrzyła się, powiedziała coś o braku godnego wychowaniu i poszanowaniu pieniądza. Snuła krótką refleksje o gówniarzu i podłej rodzinie, WYRWAŁA małemu samochód i... wyszła.

Nie umiałam nic powiedzieć. Nic.
Młody jednak niewzruszony odparł tylko: i tak był brzydki.

urodziny

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2230 (2278)

#39583

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dostałam mejla. Nadawcą był mój były, z którym byliśmy w sumie długo, ale od około 10 lat nie mamy żadnego kontaktu.

W mejlu nawiązując do mojego miejsca zamieszkania i zawodu, poprosił o przygotowanie trasy zwiedzania moich okolic. W sumie dla mnie to nic wielkiego, robiłam to wielokrotnie, więc się zgodziłam. Poprosiłam o szczegóły i zapytałam o budżet.

Okazało się, że ma około "tysiaka" na 2 osoby na 2 tygodnie. Tysiąc euro (mieszkam za granicą) na aktywne wakacje to trochę za mało, co mu napisałam.

Odpowiedź, którą mi przesłał powaliła mnie na łopatki... Okraszona była dziesiątkami uśmieszków i brzmiała mniej więcej tak:

"Chyba się nie zrozumieliśmy. Mam tysiąc złotych, powinno wystarczyć na bilety lotnicze. :p A co do reszty wydatków to przecież mnie znasz, nie jestem wybredny. Przenocujemy u Ciebie, łóżko dodatkowe pewnie masz (a jak nie to swoje nam odstąpisz :)). Jadamy też wszystko, więc co nam podasz, to będzie ok, choć fajnie by było żebyś coś z lokalnej kuchni przygotowała :P No i dobrze by było jakbyś nam okolice pokazała, bo nie znamy języka albo chociaż samochód zostawiła. :)

Mój były, którego nie widziałam od 10 lat na oczy, wybierał się do mnie ze swoją żoną na wakacje! Na których miałam ich utrzymywać i zabawiać.
Nie tylko ręce mi opadły...

zagranica

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1583 (1619)

#56695

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielny wnuczek...

Dziadkowie mojego N mieli jedną długą działkę. Mniej więcej w połowie długości działki, wiele lat temu postawili dom, a dojazd wydzielili z lewej strony działki (droga prywatna).
Jakiś czas później sąsiad (ma działkę po prawej stronie działki dziadków) zaczął się budować na takiej samej wysokości jak dom dziadków. Jako, że miał problem z dojazdem do domu, zapytał dziadków czy przed ich domem mógłby poprowadzić sobie drogę (po działce dziadków), a w zamian odstąpiłby im zajętą jakąś część swojej działki (reasumując zabiera im kawałek działki żeby mieć dojazd do domu, a w zamian za to dziadkowie poszerzą sobie działkę w wielkości jaką im zabrał sąsiad).
Jako, że dziadkowie są do rany przyłóż, zgodzili się na to i przez kilkadziesiąt lat nie było z tym żadnego problemu.

Aż do czasu gdy sąsiedzi zmarli, a działka została przejęta przez wnuki.
Wnuk zaczął się budować na działce, na której wg ustaleń z dawnych lat dziadkowie mieli poszerzony swój udział w zamian za drogę. Wnuczek jednak nic sobie z tego nie zrobił i zagrodził działkę również z częścią dziadków! Rozmowy z nim nic nie dawały, bo on ma to notarialnie (dziadkowie z sąsiadem dogadali się "na gębę").
Nie mając innego wyjścia, na drogę która prowadziła do sąsiadów, wezwaliśmy koparkę i wykopaliśmy dół w taki sposób, że piekielny wnuczek nie miał dojazdu. Zbulwersowany przyszedł do nas, że co my sobie myślimy, że to jego droga i mam dół zakopać!

Nie pozostało mi nic innego jak zapytać czy ma tą drogę w akcie notarialnym ;)

Piekielny wnuczek

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1313 (1343)

#23358

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piękna, zimowa noc, ledwie godzina 3. Robię to, co jak wiadomo robi każdy ratownik w pracy, czyli leżę z brzuchem do góry w pracowniczym pokoju, czekając aż coś ciekawego będzie się działo. W międzyczasie odliczam czas do końca niezwykle nudnej służby (spokój jak rzadko...).

W końcu jest! Dzieje się coś, silne wymioty, paskudna gorączka, nieregularny oddech u małego dziecka. Jedziemy. Na miejscu dzwonimy domofonem. Słychać przez ziewanie:

-Halo?
-Pogotowie.
-Jakie pogotowie?
-Mamy wezwanie pod ten adres.
-Halo???
-Wzywała pani pogotowie?
-Nie, żadnego pogotowia. Coś się stało? Halo???
-Mamy wezwanie na Szatańską 13/2. To pani adres?
-Tak, to mój adres. Nie wzywałam pogotowia.

Każemy sprawdzić jeszcze raz adres - prawidłowy. Dyspo próbuje oddzwonić na numer, z którego wezwano pomoc. Nikt nie odbiera... Stoimy pod blokiem, bo może tylko numer mieszkania zły? I zaraz się wyjaśni? Nie wyjaśniło. Nikt nie odbiera, adres jak byk ten, ale pod tym adresem nikt nas nie potrzebuje. Po 30 minutach wracamy, jak będziemy potrzebni zgłoszą się jeszcze raz, trudno.

Sprawa nie daje nam spokoju (nie codziennie zdarza się, że ktoś nas wzywa i podaje błędny adres). Mija może 40 minut od powrotu do bazy. Znów wezwanie.
Patrzymy na adres: Szatańska 13/2...
No nic, jedziemy. Próbujemy jeszcze raz dzwonić pod ten sam adres.

-Halooo...?
-Pogotowie.
-Znowu? Jakie pogotowie?
-Wezwano nas znów pod ten adres, czy to Szatańska 13/2?
-Tak, to Szatańska 13/2, ale tu nikt nie wzywał pogotowia.
-Czy jest jakiś sąsiad, który mógł pomylić adresy?
-Halo???
-Czy wie pani może czy jakiś sąsiad mógł pomylić adresy?
-Nie znam sąsiadów, mieszkamy tu od niedawna.

No nic... Dyspo jeszcze raz zaczyna dzwonić pod numer, z którego zgłoszono wezwanie. Nikt nie odbiera... Każą nam wracać. Profilaktycznie rozglądamy się po okolicy szukając światła w oknie (które oznaczałoby, że ktoś nie śpi i mógłby to być potencjalny pomyłkowicz). Ciemno, głucho, zimno...
Wracamy.

Godzina 5:30 wezwanie. Na Szatańską 13/2, już lekko poddenerwowani jedziemy bo objawy, które są podawane (wciąż te same) są groźne dla małych dzieci.
Na miejscu dzwonimy po raz kolejny.

-Halo!?
-Pogotowie.
-Jaja sobie robicie!?
-Proszę pani, dostajemy wciąż wezwanie pod ten adres.
-Ja nie wzywałam pogotowia!
-Naprawdę nie orientuje się pani kto mógłby wzywać pogotowie w okolicy?
-Nie wkurzaj mnie!

Odłożyła słuchawkę. Tym razem robimy rundkę po okolicy szukając jakiegokolwiek znaku świetlnego oznaczającego, że ktoś nie śpi. Rozglądamy się za jakimkolwiek życiem wokół nas. Przebyliśmy całą Szatańską. Nic... Ciemno, głucho, zimno...
Nieźle wściekli i zmarznięci wracamy.

Godzina 7:15 rano. Wezwanie, po usłyszeniu adresu Szatańska 13/2 aż się we mnie zagotowało. Chwilę trwała ostra dyskusja kolegi z wysyłającymi, że nie chcemy tam jechać. Ci jednak nieugięci wysyłają nas po raz czwarty pod ten adres.

Na miejscu zrezygnowani dzwonimy po raz kolejny tej nocy do niczemu winnej kobiety zwalając ją z łóżka i szykując się na solidny opieprz. Jednak ku naszemu zdziwieniu sytuacja była inna.

-Halo?
-Pogotowie.
-Dobrze, że jesteście.

*bzzzz*

Wchodzimy na górę i co widzimy? Spocone, wymiotujące dziecko, z gorączki aż czerwone na twarzy... Okazało się, że to ta pani cały czas wzywała pogotowie, ale zanim dojechaliśmy to syn przestawał wymiotować, więc za każdym razem uznawała, że już ok i postanowiła udawać, że wcale nikogo nie wzywała, tylko spała, a my bezczelnie śmieliśmy budzić ją trzykrotnie jednej nocy.

Pogotowie ;)

Skomentuj (45) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1900 (1940)

#67090

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Szukamy mieszkania do wynajęcia.

Jest ciężko :/ W związku z tym zaczęliśmy także brać pod uwagę oferty z agencji. Jedna z takich ofert przypadła nam do gustu i umówiliśmy się, że razem z "opiekunem oferty" obejrzymy mieszkanie.
Agent czekał pod klatką i powiedział, że właścicielka czeka na górze.

I teraz uważajcie :D ku przestrodze!

[W]łaścicielka mieszkania przywitała nas ciepło i zaprosiła do środka. My oglądamy, a [A]gent stoi w przedpokoju. Po chwili Pani pyta:

W - Przepraszam bardzo, a pan nie ogląda?
A - Nie, jestem tylko tych państwa pośrednikiem.
W - Aha.

I w tym momencie wracamy do przedpokoju i pytamy:

- Jak to NASZYM? Przecież pan jest pośrednikiem Tej Pani!

Wtedy facet zaczął coś kręcić, że prawnie to on nie jest związany z nikim, bla bla bla.

Właścicielka jak nie furknęła, że co to ma być! Że ona umawiała się z osobą prywatną i jeśli agent nie jest z nami, to ma natychmiast wyjść albo zgłosi próbę oszustwa!

Facet wybiegł, dosłownie klnąc pod nosem.

Czaicie akcję? Facet, po naszym pierwszym telefonie zadzwonił sobie do właścicielki jako osoba prywatna i umówił się na oglądanie. Nam powiedział, że skontaktuje się z właścicielką i oddzwoni. Agencja bezprawnie wcisnęła na swoją stronę ogłoszenie.

Każdy orze jak może.

Koniec końców nie wynajęliśmy tego mieszkania, ale za to miło pogawędziliśmy z Panią i mamy nauczkę na przyszłość, aby być czujnym ;)

chatki szukanie

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 680 (694)