Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

midori

Zamieszcza historie od: 22 grudnia 2014 - 10:42
Ostatnio: 9 kwietnia 2024 - 15:13
  • Historii na głównej: 2 z 2
  • Punktów za historie: 246
  • Komentarzy: 33
  • Punktów za komentarze: 68
 

#83665

przez ~lolqw ·
| Do ulubionych
Byłam dzisiaj w żabce odebrać paczkę DHL.
Stanęłam w kolejce do kasy, za mną ustawił się mężczyzna z dzieckiem. Gdy była kolej na mnie, po poinformowaniu, że przyszłam po paczkę, kasjerka, stwierdziła, że najpierw obsłuży mężczyznę z dzieckiem.

Pomyślałam, że to może z powodu dziecka, ale w międzyczasie za mną ustawiła się następna osoba i zostałam poinformowana, że obsługują najpierw klientów sklepu, a ja mam czekać, aż będzie pusto.

Powiedziałam, że to żart i wyszłam na zewnątrz ochłonąć, bo tam zrobiło się coraz ciaśniej. Po jakiejś minucie weszłam znowu, ustawiłam się w kolejce. W międzyczasie baba musiała dostać reprymendę od szefa, który gdy znowu stałam przy kasie, a za mną była kolejka, zaczął się pytać czy już mnie obsłużyła, bo ona zaczęła rozkładać parówki. Z wielkim fochem w końcu to zrobiła...
Wie ktoś jak złożyć na nich skargę?

żabka poczta

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 128 (162)

#83010

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkanie "na pokoju", odsłona piąta, akt pierwszy.

Po koszmarze, jaki przeżyłam w Bradford, wspólne mieszkanie zaproponował mi znajomy z pracy, Irlandczyk - R. Miałam mieszkać z nim, jego dziewczyną - A, i jej siostrą - S, (Polki) w trzypokojowym domu i zajmować średnią sypialnię.

Na początku było ok, a mnie wydawało się, że znalazłam swoją oazę.
Oczywiście, gdyby tak było to nie opisywałabym tego tutaj, ale na wspaniałych :-)

Problemy zaczęły się prawie od razu. S nie znosiła mnie od początku. Nie wiem czemu - może bo dostałam większą sypialnię, a ona miała do dyspozycji box room? Bo nie dałam sobie rozkazywać? Bo miałam pracę na kontrakt, a one od agencji do agencji? Nie wiem, nieważne.
Najgorsze było, że jak się jej coś nie podobało, to od razu leciała z łapami i brała się do bicia. Za pierwszym razem wymogłam przeprosiny, za drugim - obiecałam, że następnym razem oddam ze sporą nawiązką, a za trzecim - no cóż, powiedzmy, że nie lubię rzucać słów na wiatr. Czwartego razu nie było.

Mieliśmy na początku problem z ustaleniami finansowymi, ale została przyjęta moja propozycja, która brała pod uwagę zarówno wielkość pokoi, jak i ilość osób. Wydawało się, że jest to podział najsprawiedliwszy. Niestety, do czasu...

Sporządziliśmy również grafik sprzątania kuchni, holu i łazienki. Dziwnym trafem A zawsze się źle czuła w jej tygodniu, a S wychodziła z założenia, że jak A nie posprzątała to i ona nie musi. A jak już posprzątała, to można było rysować szlaczki z kurzu...
Sprzątałam więc ja, nie chcąc, by R przypiął mi w pracy łatkę niechluja.

Domek był nieduży, ale jakoś żeśmy się w nim mieścili.
Niestety również do czasu.

Zaczęło się od tego, że A i R zdecydowali się wziąć psa. Labradora, czyli psa, który z założenia powinien dużo chodzić. Niestety, nie miał go kto wyprowadzać, więc pies zostawiał miny w mikroskopijnym ogródku. Wychodząc do ogródka ryzykowałaś za każdym razem, że wrócisz do domu z niespodzianką na bucie. I tu pojawił się pierwszy zgrzyt, bo rodzina doszła do wniosku, że powinnam pomagać w sprzątaniu ogródka i koszeniu trawy, a ja odmówiłam.
Po pierwsze, żeby skosić trawę, to najpierw trzeba było wysprzątać wszystkie miny, a nie było gwarancji, że się czegoś nie przegapi i przy koszeniu nie rozpryska na wszystkie strony.
Nie miałam ochoty na tego typu rozrywki i odmówiłam, o co był długi foch.

Grafik sprzątania także nie uległ zmianie, pomimo, że wiadomo, że jak pies to więcej brudzi, zostawia piasek i kłaki w zasadzie wszędzie.
Na dodatek sama sytuacja w domu zaczynała pachnieć patologią. R pił. I to dużo. Do utraty świadomości, puszczania zwieraczy i zatrucia alkoholowego. Jeśli się akurat było w łazience, jak on musiał iść to trzeba go było puszczać natychmiast - nieważne, czy brałaś prysznic czy byłaś na dwójeczce.
Czasami pił tylko do zgryźliwości i humoru, w którym był wredny dla wszystkich. Ja miałam to gdzieś, bo więcej mnie w domu nie było niż byłam, ale dokuczył mi parę razy prawie do łez.

Zakochana w nim A nie dopuszczała do siebie myśli, że z jej wybrankiem jest coś nie tak. S, która również się w R podkochiwała, robiła jej ciągłe wymówki, że A o R nie dba itp. Apokalipsa nastąpiła, kiedy S wykorzystała nieobecność A i upojenia R i wpakowała się mu do łóżka w celach wiadomych. Awanturę jaka się rozpętała można przyrównać do trzeciej wojny światowej, a R w ramach wyrzutów sumienia napruł się w trupa, płacząc A jak to on ją kocha...
Wybaczyła.

Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jakie to żenujące było, być świadkiem, a czasami uczestnikiem tego patologicznego piekiełka, ale moja sytuacja finansowa nie pozwoliła mi wyprowadzić się i poszukać czegoś innego (szef zredukował mi godziny i żyłam od pierwszego do pierwszego na chińskich zupkach, spłacając dług za kurs z college'u).

W pracy też miałam przekichane, bo szef miał do mnie pretensje o nieobecności R spowodowane alkoholem. R, jak miał gorszy dzień, to też mnie podejrzewał, że donoszę szefowi o tym co się dzieje w domu. W końcu i jednemu i drugiemu powiedziałam, żeby mnie do swoich problemów nie mieszali.

Miałam dosyć, nasiliły mi się migreny, a sytuacja mieszkaniowa miała się jeszcze zmienić na gorsze... ale o tym w następnym odcinku.

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 173 (193)

#83543

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejny podgatunek klienta: Mistrz negocjacji.

Mistrz wchodzi do biura i często nawet bez "dzień dobry" zaczyna negocjacje:

- Ile kosztuje bulbulator i dlaczego tak drogo?
- Skoro jeszcze nie zna pan naszej ceny, a już jest drogo, to może pana nie stać na takie rozwiązanie? Może mógłbym zaproponować coś tańszego?

W 75% przypadków Mistrzowi na takowe dictum mięknie rura. Nie, nie, on musi mieć bulbulator, nic innego.

Skoro tak, to proszę bardzo. Przy okazji sprzedajemy mu zestaw montażowy, który normalnie dostałby w gratisie. Często jeszcze udaje się wcisnąć Mistrzowi kilka akcesoriów, które przydają się raz na ruski rok, ale można się też obejść bez nich doskonale.

I wszyscy są zadowoleni.

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 78 (176)

#1363

przez (PW) ·
| Do ulubionych
- Czy są jakieś przecenione pendraki? (pendrive)

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -111 (695)

#2642

przez ~aggie ·
| Do ulubionych
Pracowałam jako telemarketerka w Netii(A). Telefonicznie proponowałam klientom przejście z TP do Netii. Obdzwaniałam miejscowość Łapy, gdzieś w województwie podlaskim. Odbiera starszy pan(B).
A: Dzień dobry, xy z tej strony, ja dzwonię z firmy Netia i chciałabym rozmawiać z właścicielem telefonu.
B: Przy telefonie.
A: Bardzo mi miło. Dzwonię do pana w związku z abonamentem telefonicznym. W jakiej wysokości ma pan abonament?
B: Półtora metra od ziemi.
A: Ale ja pytam o abonament telefoniczny, w jakiej wysokości pan opłaca?
B: No na półce na ścianie wisi.
A: Aha, w takim razie dziękuję za rozmowę, do usłyszenia.

Netia

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 233 (641)

#15164

przez (PW) ·
| Do ulubionych
„Robienie zakupów w naszym sklepie to zupełnie inne doświadczenie”, tak pisze o sobie pewien koncern oferujący kompletne wyposażenie wnętrz. Postanowiłem sprawdzić, a ponieważ akurat dysponowałem nadmiarem czasu – sprawdzenie wyszło cokolwiek długo... i dziwnie.

Zamarzył mi się taki fotel, co to może służyć za leżak. Nic nadzwyczajnego, ot po prostu rama drewniana z jakimś wygodnym obiciem. Udałem się zatem do sklepu i po długim błądzeniu trafiłem do sali z ekspozycją poszukiwanych mebli. Znaczy – przybyłem, zobaczyłem i... wmurowało mnie – modeli było chyba ze 20 różnych. No, myślę sobie – dobrze, że jestem po obiedzie bo trochę to potrwa.

Fotel nr 1. Start testu – 13:00 CET. Zaczynam się mościć, na wznak, na boku, wstaję, kładę się – normalnie testy prawie zmęczeniowe :).
Fotel nr 1 – test zakończony. Zostało jeszcze 19. Oszczędzę wam opisów testów następnych 3 modeli, ważne że przebiegały podobnie. Kiedy wylegiwałem się na czwartym z kolei fotelu przydreptał do mnie młodzian z obsługi i nakazał zakończyć proceder niszczenia ekspozycji. I że mam wybrać, zapłacić i iść w cholerę (oczywiście to wszystko tonem pełnym profesjonalnej uprzejmości – po prostu nie było się do czego przyczepić).

Zdziwiłem się, rozejrzałem, upewniając czy na pewno jestem we właściwym sklepie. Byłem we właściwym, tzn. takim, w którym znalezienie obsługi graniczyło z cudem, a ponadto – dopóki nie rzucało się krzesłami do celu, w postaci działu z oświetleniem – można było testować ekspozycję do woli. No a tu masz – taki szok.

Krótka analiza sytuacji doprowadziła do konkluzji, że nie będę się kłócił i przy okazji sprawdzę jeszcze jedną przechwałkę sklepu. Pokazałem fotel którego jeszcze nie przetestowałem i kazałem wypisać karteczkę do kasy. Wypisał, zapłaciłem, odebrałem, pojechałem do domu, ostrożnie złożyłem. Testy trwały do wieczora. Potem rozłożyłem, zapakowałem i następnego dnia pojechałem do sklepu celem wymiany na inny - „bo ten uciska pod lewą łopatką”. O dziwo przyjęli bez szemrania, kasę oddali, a ja po 10 minutach byłem posiadaczem następnego fotela.

Proces „testowy” został powtórzony i kolejnego dnia z uśmiechem dookoła głowy zażądałem zwrotu pieniędzy za fotel „bo głowa za bardzo ucieka na boki” po czym natychmiast nabyłem drogą kupna kolejny.

Wszystko to robiłem w porach, mniej więcej, tych samych, więc na dziale gdzie dokonywało się zwrotów były te same osoby. Już przy zwrocie drugiego fotela dziwnie na mnie popatrzyły ale ponieważ wszystko odbywało się w atmosferze ociekającej uprzejmością, tylko się uśmiechały.

Czwartego dnia chyba jednak ciekawość wzięła górę. Dziewczyna zza lady powiedziała, że nie muszę ich sprawdzać w domu. Na górze są wszystkie rozłożone i mogę je przetestować na miejscu.

(Alleluja, już mi się to zaczęło nudzić).

Bezczelnie się zdziwiłem:
- Taaaak, a to można? Bo jakiś pan z obsługi na górze mi zabronił.
Zachowała się jak profesjonalistka:
- Niech pan usiądzie i chwilkę poczeka. Kawy?
Podziękowałem. Po chwili przyszedł ktoś, zapewne ważniejszy i zapytał kto mi na gadał takich bzdur?
- A nie pamiętam!
I w myślach pokazałem mu środkowy palec za próbę zrobienia ze mnie kapusia.

Myślał krótko. Zabrał mnie na dział, zwołał pracowników działu (w której był oczywiście sprawca całej sytuacji), w żołnierskich słowach przedstawił sytuację, kończąc groźbą, że albo „pan wyjdzie zadowolony albo...”
Niedopowiedzenie zadziałało chyba bardziej niż groźny ton zwierzchnika, bo przez cały czas wybierania miałem asystę gotową na każde skinienie. A reszta kupujących zapewne, klęła w duchu, że w pobliżu nie można znaleźć nikogo z obsługi.

Fotel wybrałem, co prawda tu i ówdzie uwiera, ale nie zamierzam tam nigdy wracać z reklamacją bo jeszcze Pan Zwierzchnik gotów spełnić swoje „albo...”

I faktycznie, sprawdzone – tak jak obiecują, można tam oddać towar kiedy się chce.

...

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 715 (945)

#83482

przez ~Qawqa ·
| Do ulubionych
Jakoś tak mi się przypomniało przy piwie, swoista piekielna symbioza.

Spiralę "nienawiści" nakręcałem ja z dwoma współlokatorami podczas studiów rozkręcając imprezy czasem i na 30 osób w mieszkaniu w bloku. Był to parter, więc pod nami nikogo, na przeciwko starsza parka, której nic nie przeszkadzało (sami mówili, że młodzi muszą się zabawić, oni głusi, a my poza imprezami kulturalni czyli ok), więc najbardziej poszkodowani byli sąsiedzi na górze. Posiadacze dziecka.

Nigdy się nie uskarżali ani nie dzwonili po policję (a mogliby), ale... każdego poranka po imprezie z samego rana zwijali chyba dywany i puszczali swoją latorośl na podłogę z jakimś samochodzikiem na plastikowych kołach. Hałas byłby dokuczliwy w każdych warunkach, na porannym kacu był nieznośny. A działo się to TYLKO dzień po naszych imprezach.

Był to chyba jeden z niewielu momentów w moim życiu, kiedy doświadczyłem prawdziwej sprawiedliwości. Pozdrawiam byłych sąsiadów.

Blok

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 207 (225)
odrzucony

#83520

przez ~momomo ·
| było | Do ulubionych
Historia wydarzyła się kilka lat temu, ale będę ją pamiętać na pewno bardzo długo. Dotyczy pierwszej wizyty u lekarza ginekologii.

Miałam wtedy 18 lat i poszłam na kontrolę do ginekologa. Była to moja pierwsza wizyta, wybrałam panią doktor, która została mi polecona przez dwie starsze znajome. Zdecydowałam się na wizytę prywatną, żeby zapewnić sobie większy komfort psychiczny. Wiadomo, pierwsza taka wizyta, stres i dyskomfort.

Wizyta rozpoczęła się od rozmowy, podczas której pani doktor zapytała między innymi czy palę.
Ja: Nie.
Dr: Proszę się nie wstydzić, nie będę pani oceniać.
Ja: Ale ja nie palę.
Dr: Współżyje pani?
Ja: Nie.
Dr: Kiedy był pierwszy raz?
Ja: Nie było...

I tu następuje piekielność nr 1.
Dr: Jak to?! Ma pani 18 lat i jest pani dziewicą?!
Ja, mocno speszona: No... tak...
Dr: Kurczę, to chyba jest pani u mnie jedyna taka. Ja pani powiem, niech się pani nie wstrzymuje, seks jest fajny. Okresy regularnie pani ma?
Ja: Tak...

I piekielność nr 2
Dr: No to jak regularnie, to tak maksymalnie 3 dni przed okresem może pani spokojnie iść z kimś do łóżka.

Byłam wtedy młoda, bardzo speszona i przestrzegająca okazywania szacunku wszystkim starszym. Nic nie odpowiedziałam.

Jakim trzeba być konowałem, żeby będąc lekarzem ginekologii w XXI wieku, w dodatku kobietą, namawiać zupełnie niedoświadczoną młodą dziewczynę do seksu BEZ ZABEZPIECZENIA. Nie wspomnę już o ocenach i komentarzach, które były po prostu chamskie i upokarzające.

Ginekolog

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 68 (122)

#83326

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Potrzebuję regularnie przyjmować pewne leki, które do tanich niestety nie należą. Jednakże lekarz polecił mi wykupywać receptę we Francji, bo jest taniej. Sprawdziłam i faktycznie od początku zawsze kupuję lek w jednej konkretnej aptece we Francji.

Apteka znajduje się mniej więcej kilometr od granicy francuskiej, zatem robię sobie spacerek, mam blisko. Nigdy jeszcze mnie nie legitymowano ani nawet nie zatrzymywano. Ot zwykły przechodzień jakich wielu. Wczoraj musiał być jednak ten pierwszy raz.

Zatrzymano mnie w obu kierunkach w odstępie powiedzmy 40 minut, tyle zajął mi powrót. I to tylko strażnicy francuscy. Po "mojej stronie" nie było kontroli.

W drodze DO Francji tylko okazanie dowodu, podziękowanie i poszłam dalej.

W drodze Z Francji..
Do rzeczy: musiałam się wylegitymować. Normalka. Pytali o wszystko. A skąd, a dokąd, a orzełek na dowodzie to co to za kraj (serio? jest napisane!) ale musiałam wszystko powtórzyć ustnie jak na spowiedzi.

I teraz dygresja: byłam sama, a strażnicy byli wszyscy płci męskiej i wszyscy dość dużej postury. O ile jeszcze przez pierwsze minuty było i dwóch i stali obok siebie w bezpiecznej dla mnie odległości to w pewnym momencie pojawiło się jeszcze chyba dwóch (dokładnie nie pamiętam) i stanęli za mną. Niestety mam złe doświadczenia i zaczęłam się trząść ze strachu. W takich sytuacjach po prostu staram się głęboko oddychać ale łzy zawsze się pojawiają, no nic nie poradzę.

Panowie niestety nie skumali, że się ich boję z powodów prywatnych, tylko bo mam coś do ukrycia.

Jeden z nich zaprosił mnie do środka budynku na przesłuchanie i miał tego pecha że dotknął mojego ramienia, więc go instynktownie odepchnęłam i krzyknęłam. Próbowali mnie uspokoić, ale ja tylko zaczęłam krzyczeć, że są to kpiny i kontrola jest bezpodstawna, że nigdzie nie idę, że życzę sobie porozmawiania z kobietą.

I na szczęście takowa się znalazła, uspokoiła mnie, porozmawiałyśmy na osobności.

Dowiedziałam się, że muszą kontrolować częściej ze względu na nielegalnych imigrantów. Na moje zdziwienie (no bialutka jestem jak ściana) strażniczka powiedziała, że są skargi na dykryminacje, że kontrolują tylko czarnych. Zasugerowałam, że chyba mój dowód osobisty powinien wystarczyć, ale strażniczka powiedziała, że liczy się czas zatrzymania. W internecie pojawił się ostatnio filmik z eksperymentem społecznym na którym młodzi ludzie z ukrytej kamery sprawdzali ile razy i jak długo będą ich na tej granicy kontrolować. Jeden podobno był czarny, a drugi biały. I wyszło, że są rasistami, bo w ciągu jakiegoś tam czasu czarny był sprawdzany ileś tam razy, a biały wcale.

W związku z tym strażnikom się dostało i teraz kontrolują częściej i podobno praktycznie tylko białych, żeby nie posądzono ich o rasizm. Na moją sugestię, że to własnie jest rasizm, że świadomie kontrolują białych, tylko westchnęła i bezradnie rozłożyła ręce.

Na szczęście dostałam przeprosiny od panów strażników jak wychodziłam na zewnątrz, uśmiechali się przepraszająco. Chyba im się głupio zrobiło i dobrze.

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 185 (241)

#66809

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie rozumiem sytuacji w moim domu. Będzie długo.

Tuż po maturze wyjechałam na studia do innego miasta, ale tak się złożyło, że po pierwszym roku musiałam wrócić do rodzinnego domu. Postanowiłam kontynuować studia zaocznie, by w tygodniu pracować i oczywiście dokładać się do rodzinnego budżetu. Żałuję decyzji.

Piekielni są rodzice, z którymi ponownie zamieszkałam i młodsza siostra, która już blisko rok temu skończyła szkołę średnią i od tego czasu nie kontynuuje nauki i pracuje dorywczo. Zarabia mało, bo mało pracuje, choć wiem, że może więcej, tylko jej się nie chce.

Siostra nie dokłada się w domu do niczego i zdaniem rodziców nie musi, bo przecież za mało zarabia. Wszystkie pieniądze wydaje na ciuchy, kosmetyki i inne przyjemności, a jak jej nie starczy, to bez oporów idzie do rodziców po pieniądze i czasami je dostaje. Siostra nie powie, że nie ma pieniędzy, bo właśnie kupiła sobie nowe ubrania, zresztą na temat ich ceny często kłamie. Rodzice wierzą, albo chcą wierzyć w jej brednie, które często są niespójne i rzadko weryfikowane przez kogoś poza mną. Nie kontrolują tego, jak pracuje i jakby im siostra powiedziała, że haruje po 8 dni w tygodniu, to oni by pewnie w to uwierzyli.

Jak siostra nie pracuje, to w domu nie robi nic. Kompletnie nic. W ogóle nic i nie ma w tym żadnej przesady, bo do sklepu nie pójdzie, nie pozmywa po sobie, nie wyrzuci śmieci i nie wstanie nawet po to, by odebrać domofon, jeśli nie spodziewa się żadnych gości. Rodzice rzadko czegoś od niej wymagają, bo wiedzą, że i miesiąc mogą czekać na zrobienie drobnej rzeczy, a i to poprzedzone kilkoma przypomnieniami, wrzaskami i awanturami.

Zupełnie inaczej wygląda sytuacja u mnie. Ja też pracuję dorywczo, ale żeby na wszystko mi starczyło (czesne i pieniądze do domu) pracuję tak, jak na zwykłym etacie. Dokładam się do rodzinnych wydatków i uważam, że tak powinno być, zresztą sama to zaproponowałam, gdy ponownie się wprowadziłam. Myślałam wtedy, że siostra też będzie coś tam dorzucała, ale pomyliłam się. Gdy wracam z pracy, to zawsze coś tam w domu posprzątam, porobię i w ten sposób chyba sama przyzwyczaiłam rodziców, że na mnie można liczyć, a na siostrę nie, że ja nie udaję głuchej, jak w czymś trzeba pomóc, że jestem ta bardziej pracowita, ta, na którą można liczyć.

Na początku taka byłam zaaferowana nową pracą, studiami i zmianą w życiu, że nie bardzo widziałam to, co dzieje się w moim domu. Teraz, gdy minął już rok od ponownego wprowadzenia się, nie wierzę w to, jak wygląda u mnie sytuacja. Od jakiegoś czasu często rozmawiam o tym z rodzicami i siostrą, ale po takiej kłótni (tak to się zazwyczaj kończy) czuję się znacznie gorzej niż wcześniej. Rodzice kompletnie nie widzą problemu, a ja zaczynam się zastanawiać, czy może to ja mam coś z głową.

Dla nich sprawa jest prosta: ja pracuję normalnie, więc muszę się dokładać, siostra pracuje tylko 1-2 razy w tygodniu, więc nie musi. Jak raz spytałam, czemu ona nie może pracować więcej, to dowiedziałam się, że jest jeszcze za młoda (ale żeby kupić sobie nowy komputer na raty na chłopaka i go spłacać, to za młoda nie jest, podobnie z wymianą telefonu czy organizacją zagranicznej wycieczki).

Rozmowy o sprzątaniu też spełzają na niczym, bo rodzice pamiętają o wybiórczych sytuacjach, gdy siostra coś zrobiła i według nich tematu nie ma, bo ja wymyślam i wydziwiam, że ona nic w domu nie robi. Ja pracuję i muszę pomagać w domu. Siostra nie musi ani jednego, ani drugiego.

Na dzień dzisiejszy jestem mocno przybita sytuacją. Zarabiam na tyle mało, że sama nie dam rady czegoś wynająć, a tylko w wyprowadzce widzę wyjście. Musiałabym przerwać studia, a tego nie chcę, choć nie wiem, czy w takiej atmosferze dam radę napisać pracę licencjacką.

Rodzina wie, ile zarabiam (razem rozliczaliśmy PIT), wie, ile kosztują studia, wiedzą więc, ile mi zostaje na własne wydatki (bardzo mało), ale to i tak nie zmienia ich myślenia. Raz zdarzyła się sytuacja, że rodzice spytali się, czemu tak rzadko wychodzę gdzieś na miasto z koleżankami, dlaczego ciągle umawiam się z nimi w parku albo siedzimy w domu. Jak wprost powiedziałam, że nie mam pieniędzy na kino, na kawiarnię, na koncert czy inne rozrywki, to dowiedziałam się, że powinnam zacząć szukać lepiej płatnej pracy.

Mojej siostrze żyje się dobrze. Rodzicom w zasadzie też.

Skomentuj (65) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 303 (449)