Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

midori

Zamieszcza historie od: 22 grudnia 2014 - 10:42
Ostatnio: 9 kwietnia 2024 - 15:13
  • Historii na głównej: 2 z 2
  • Punktów za historie: 246
  • Komentarzy: 33
  • Punktów za komentarze: 68
 

#53761

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Lisica81 przypomniała mi historię z mojej uczelni, choć w tym przypadku piekielny jest zarówno profesor jak i studentka.

Egzamin z XX wieku, temat niezwykle obszerny, do nauki dużo, a wiadomo czego się nie douczę to "dowyglądam". W myśl tej zasady studentka V(!) roku przychodzi na egzamin ubrana w kabaretki, bardzo krótkie spodenki i bluzkę z dużym dekoltem. Weszła, usiadła i czeka na pytania (egzamin był ustny), a profesor wstaje i zaczyna rozpinać spodnie. Dziewczyna w szoku, a profesor spokojnie mówi:
- Skoro pani do mnie przychodzi w samych majtkach, to czemu ja mam tak nie egzaminować?

Dziewczyna miała wrócić jak się przebierze :)

uczelnia

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1192 (1230)

#80285

przez ~manhattan ·
| Do ulubionych
Niedawno pojawiła się tu historia o piekielnym, a raczej nachalnym, podrywaczu. Przypomniało mi to historię sprzed dwóch-trzech lat.

Mam kolegę Pawła, który ma dziewczynę Anię. Ania jakoś tak właśnie 2 czy 3 lata temu poszła na studia zaoczne. Tam poznała kolegę z grupy, Piotrka. Ten zaprosił ją na fejsie do znajomych, pisał do niej w sprawie jakichś projektów do zrobienia na zajęcia. W sumie normalna rzecz, ale do czasu. Piotrek w pewnym momencie zaczął ją ewidentnie podrywać. Ania od razu go poinformowała, że ma faceta (co zresztą było widać na fejsie), lecz Piotrek twierdził, że jemu to nie przeszkadza. Swoją drogą, koleś niektóre teksty na podryw miał na poziomie "Masz może mapę? Bo zgubiłem się w twoich oczach..." Nie pamiętam już ich dokładnie, w każdym bądź razie bywały żenujące ;).

Anka zgadała się jakoś z koleżankami z grupy, że nie tylko do niej zarywa, lecz także do jeszcze jednej dziewczyny, która także miała faceta. Miały podobno w grupie atrakcyjne i samotne koleżanki, lecz najwidoczniej nasz Don Juan uznał, że podrywanie samotnych jest dla frajerów, a taki Alvaro jak on, to wyrwie zajętą ;). W dodatku sam miał kilka fotek na fejsie z jakąś dziewczyną. Nie było co prawda wprost wiadome, że to jego partnerka, lecz widać było, że to raczej bliska znajomość.
Anka po prostu go spławiała, ignorowała jego głupie teksty, myśląc, że znudzi mu się ta zabawa. Nie mówiła nawet nic Pawłowi. Do czasu.

Pewnego razu Anka wychodziła wieczorem z podrywaczem z zajęć. Była to jesień, więc było już ciemno. Podrywacz zaproponował, że ją podwiezie, lecz Anka odmówiła, mówiąc że nie będzie go fatygować, zaraz ma autobus. Nie dawał za wygraną - "Może chociaż na przystanek?", lecz nic nie wskórał. Anka idąc na przystanek wstąpiła do sklepiku. Będąc już w środku dostrzegła przez szybę, że jakiś samochód jedzie powoli, a kierowca uważnie obserwuje chodnik. Był to Piotrek. Ankę prąd przeszył od stóp po czubek głowy. Wystraszyła się strasznie. Zadzwoniła po Pawła, prosząc, czy mógłby po nią przyjechać, a panie ze sklepu, czy może poczekać w sklepie na chłopaka, za powód podając to, że na dworze zimno.

W drodze do domu powiedziała o wszystkim Pawłowi, później pokazała wiadomości od podrywacza. Paweł mocno się wnerwił. Chciał rozszarpać podrywacza, lecz po chwili chyba uświadomił sobie, że po pierwsze jest raczej drobnej budowy ciała, a po drugie ma łagodny charakter, i ostatni raz to chyba bił się w podstawówce o kredki ;) Zgłosił się po pomoc do mnie (nie piszę tego żeby się chwalić). Ogólnie jestem dobrze zbudowany, trenowałem sporty walki, pracowałem jako bramkarz na dyskotekach, więc konfrontacje czy słowne, czy siłowe nie są mi straszne.

Kiedy kolega opowiedział mi historię, odpowiedziałem, że nie ma problemu, i pomogę mu "naprostować" naszego podrywacza.

Przy okazji następnego zjazdu Anki podjechaliśmy pod uczelnię, ja, Paweł, i jeszcze jeden kolega, dobrze zbudowany, z gęstym zarostem, no ogólnie wyglądający groźnie. Pofarciło nam się - z zajęć wyszła Anka z piekielnym podrywaczem, który szedł obok i coś tam jej nawijał. Paweł podszedł do Anki, pocałował ją, złapał za rękę. My z drugim kolegą natomiast podeszliśmy do podrywacza i powiedzieliśmy, że przejdziemy się kawałek z nim, bo mamy do pogadania. Koleś na samym początku już pobladł i miał przerażoną minę. Anka, która nie wiedziała o tej akcji zaczęła robić Pawłowi aferę, w obawie, że narobimy chlewu. Paweł ją uspokoił i poszli w stronę samochodu. My natomiast nawet nie dotknęliśmy naszego Don Juana, ale wstawiliśmy mu taką gadkę, że tylko patrzyliśmy w którym momencie coś zacznie mu lecieć nogawkami.

Próbował się bronić, że on nie wie o co chodzi, że nic takiego nie miało miejsca, że to dla niego tylko koleżanka ze studiów, lecz kiedy warknąłem, żeby nie próbował robić ze mnie debila, to już nic się nie odzywał, Na koniec uświadomiliśmy go, jakie będą konsekwencje, jeśli się od Anki nie odczepi, i wyśle jej jeszcze chociaż jeden głupi tekst. Pokiwał tylko głową, że zrozumiał.

To nie był jednak finał sprawy. Ludzie z grupy widzieli zajście, i jeden odważniejszy kolega zapytał przy najbliższej Piotrka, co tam się działo ostatnio? Ten odpowiedział coś w stylu "Głupia ku*ewka (na pewno padło to określenie) flirtowała ze mną, a jak jej chłopak się dowiedział, to zrobiła z siebie niewiniątko, i tak nazmyślała, że wyszło na to, że niby to ja do niej zarywałem, a ona nic."

Pocztą pantoflową dotarło to do Anki, która się wściekła i postanowiła, że na pewno tak tego nie zostawi. Podczas przerwy między zajęciami, kiedy siedzieli w sali i czekali na wykładowcę, Anka przy całej grupie powiedziała do Piotrka, że wie, jaką wersję rozpowiada, więc może czas rozwiać wątpliwości. Wyjęła telefon, i pokazała stojącym obok wiadomości, które do niej pisał. Ten podskoczył jak oparzony, zaczął krzyczeć, że ona nie może, że to niezgodne z prawem. Anka zaśmiała się tylko i powiedziała, że jak tak, to niech sobie idzie do sądu. Koledzy z grupy zaczęli się śmiać z odczytywanych wiadomości, a Piotrek czerwony ze złości spakował się i już chciał wychodzić z sali, kiedy wszedł do niej wykładowca. Zawrócił i usiadł z powrotem na swoim miejscu, a Anka nachyliła się jeszcze do niego i powiedziała, że jak nadal będzie opowiadał kłamstwa na jej temat, to zorganizuje mu spotkanie ze mną i wspomnianym kolegą, tym razem ze znacznie gorszym finałem, chociaż za tą "głupią ku*ewkę" to już powinna to zrobić.

Piotrek siedział do końca zajęć czerwony jak burak, i nie podnosił wzroku, bo bał się spojrzeń innych osób z grupy. Ale Anka i tak nie zakończyła na tym - jak wspominałem wcześniej, nasz podrywacz miał na fb zdjęcia z jakąś dziewczyną. Anka dotarła do niej, i zapytała, kim jest dla niej Piotrek. Ta odpowiedziała, że jest jej chłopakiem, i skąd w ogóle to pytanie. Anka opowiedziała pokrótce historię i wysłała screeny rozmów. Powiedziała, że pisał również do jeszcze jednej koleżanki z ich grupy, i jak chce to zagada do niej, czy też udostępni screeny. Odpowiedziała, że nie trzeba.

Piotrek unikał później Anki, ale raz jakoś tak wypadło, że bez świadków rozmawiali i powiedział do niej, że zniszczyła mu życie, bo na studiach widzi te spojrzenia ludzi z grupy, a przez to co wysłała jego dziewczynie, to ta go zostawiła, i że mogła od razu powiedzieć, że nie ma ochoty z nim gadać, to dałby jej spokój. Anka nie dowierzając zapytała tylko, czy on jest normalny, bo przecież mówiła mu od razu, że ma chłopaka i nie jest żadną bliższą znajomością zainteresowana, i jakby wtedy się od niej odczepił, to żyłby sobie pewnie dalej szczęśliwie, szukając kolejnych "ofiar".

Wkrótce potem Piotrek zniknął. Nikt nie wiedział, czy rzucił studia, czy po prostu przeniósł się gdzie indziej.

studia podryw

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 209 (227)

#41995

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziś o tym, jak Straż Miejska chciała mnie przekonać, iż okradam własny samochód (chyba, że intencje wielmożnych panów były inne, a ja po prostu nie pojąłem ich swoim małym rozumkiem).

Pewnego dnia MIAŁEM KAPRYS. Kaprys objawił się chęcią wymiany kołpaków w samochodzie. Kołpaki kupiłem już dość dawno, ale jakoś nie mogłem się zabrać do ich wymiany. Korzystając z przypływu entuzjazmu, udałem się do samochodu i zacząłem operację. Muszę chyba działać jak magnes na strażników, bo znów nadciągnęła kawaleria w ślicznych mundurkach. Aby tradycji stało się zadość, ponownie określę ich jako Wcielenie Cnót Wszelakich (WCW).

WCW1: Dzień dobry (tu się nawet przedstawił).
Ja: Dzień dobry.
WCW1: To pana samochód?
Ja: No tak.
WCW1: Możemy zobaczyć jakieś dokumenty?

Małe wyjaśnienie - musiałem doznać jakiegoś zaćmienia umysłowego, przyjąłem bowiem, iż WCW mają dobre intencje i usiłują zrobić coś pożytecznego. Nieco mi teraz wstyd ale na swoje usprawiedliwienie dodam, że faktycznie zdarzały się na osiedlu przypadki wandalizmu, kradzieży kołpaków, itp. Zamiast zatem odesłać panów na drzewo, okazałem im dowód osobisty. Moja dobra wola nie została doceniona.

WCW1: Nie interesuje mnie pański dowód. Proszę o dokumenty samochodu.
Ja: Nie mam przy sobie.
WCW1: Jak to?

Niezwykle inteligentne pytanie, prawda? Kojak mógłby się od panów uczyć technik przesłuchiwania podejrzanych... A może miał to być "styl Columbo"?

Ja: Normalnie, nigdzie nie jadę, wyszedłem bez kurtki, mam tylko dowód osobisty. Mam kluczyki, samochód jest otwarty, mogę go uruchomić jeśli panowie sobie życzą. Naprawdę uważacie panowie, że w takiej sytuacji kradłbym kołpaki zamiast odjechać całym samochodem?
WCW2: Jak pan jest przy samochodzie to powinien pan mieć dokumenty!
(Ciekawe od kiedy?)

Nie wytrzymałem.

Ja: A pan może ma dokumenty?
WC2: Oczywiście.
Ja: Ale do mojego samochodu?

..............

Ja: Skoro nie, to czemu pan PRZY NIM stoi? A może wyjaśni mi pan, na jaką odległość mogę podejść do samochodu bez dokumentów?

Groźne, rozzłoszczone miny panów sprawiły, że trudno mi było zachować powagę.

WCW1: Czyli nie ma pan dokumentów?
Ja: Ano nie.
WCW (obydwaj, chórkiem): No to mamy problem!
Ja: No to współczuję i życzę, żeby udało się panom go jakoś rozwiązać.

Uznałem tę humorystyczną dyskusję za zakończoną i wróciłem do swoich zajęć. Panowie chyba jednak mieli inne zdanie, bo stali nade mną jak dwa sępy naradzając się po cichu. Nie powiem, zaczynało mnie to irytować ale postanowiłem być konsekwentny i robić swoje. Po chwili:

WCW1: Będziemy musieli wezwać Policję.

Nie uznałem za stosowne odpowiadać. Skąd miałem wiedzieć czy mówi do mnie czy może głośno myśli (przepraszam za niekoniecznie adekwatne określenie).

WCW1: Słyszy mnie?

To już chyba było do mnie...

Ja: Słyszę, ale czego PAN ode mnie w związku z tym oczekuje? Mam PANU pożyczyć telefon?
WCW1: Policja zaraz tu będzie.
Ja: A czemu ma mnie to interesować?
WCW1: Zobaczysz pan.

Ano zobaczyłem. Panowie wsiedli do swojego pojazdu, pogadali przez radio i odjechali. Czyżby ktoś mądrzejszy po drugiej stronie "gruszki" wytłumaczył im, że groźny bandyta PODCHODZĄCY do samochodu bez dokumentów
niekoniecznie zainteresuje Policję w stopniu niezbędnym do wysłania na miejsce jednostki AT?

straz_miejska

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1219 (1265)

#53227

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Ponieważ mamy wakacje, będzie wakacyjnie.
O urlopie sprzed kilku lat, dokładnie, to o urokach nowoczesności w tradycyjnym Zakopanem.
Nie jestem człowiekiem mocno starej daty, jednak wynalazki ostatnich lat czasami mnie przerastają.
Najbardziej te, po których zostaje trauma na lata całe...

Córka moja najstarsza zmusiła mnie do wypadu do aquaparku.
Bo fajnie, bo zabawy we wodzie superaszcze są...
Nie mając wyjścia, założyłem kąpielowe bokserki, w garść chwyciłem nieodłączną reklamówkę z klapkami i ręcznikami i - w drogę!
Początek był zgoła niewinny. Bilety, szatnia, natrysk.
Potem powstał problem, co zrobić najpierw, na co się wybrać.
Ja optowałem za basenem. Albo dużym, do pływania, w tym zewnętrznym, z widokiem na Tatry, albo takim z masażami.
Coby stare plecy poratować.
Ale latorośl moja piekielna wymagała adrenaliny!!!
Czyli zjeżdżalni.
Największą, kończącą swój bieg w basenie zewnętrznym, odrzuciłem po krótkiej obserwacji.
Otóż, byłem świadkiem, jak młodzieniec lat około 16, z zapałem tłumaczył kumplowi, że tą rurą jedzie się fajnie tylko głową naprzód. Bo woda spod nóg nie pryska, a i wrażenia lepsze.
I pojechał.
Z rury wypadł najpierw instruktor zjeżdżalnictwa, a po jakichś trzech minutach jego gacie...
Góry w odwiecznym milczeniu zniosły tą profanację.

Potem spróbowałem sił w zjeździe wspólnym po pochylni otwartej. Bo miałem w pamięci opowieści Szefa, który rok wcześniej utknął a słowackiej rurze.
A że walczymy w podobnej kategorii... sami rozumiecie.
Zjazd okazał się klapą na miarę Kac Wawa. Bo, ze względu na masę, musiałem się kilkakrotnie odpychać, coby nabrać jakiejkolwiek prędkości zjazdowej.

W końcu, moja piekielna córka zoczyła w oddali TO.
Otwartą zjeżdżalnię o nachyleniu gazyliona stopni, długości kilkunastu metrów, kończącą się w mikrym baseniku.
Wśród zwierzęcych pisków ekscytacji zostałem zawleczony ku wrotom piekieł.
Córcia pojechała pierwsza.
Z piskiem wpadła do basenu, a że wagowo walczy w kategorii z jedną nogą Małysza, odbiła się kilkakrotnie od powierzchni i zadowolona opuściła basen.
Wtedy przyszła kolej na mnie.
Pomodliłem się przelotnie, a potem rozpocząłem najgorsze kilka sekund życia.
Po odepchnięciu się, w ciągu kilku chwil, nabrałem sporego ułamka prędkości dźwięku.
Moje stateczne bokserki zostały zredukowane do stringów i wciśnięte tam, gdzie od ładnych kilku lat starałem się pieluchy nie nosić...
Toteż, szorowałem gołym zadkiem po plastiku. Przysiągłbym, że czułem smród spalenizny...
Żeby choć trochę zmniejszyć tempo spadania w czeluść, rozłożyłem nogi.
Nie zwolniłem, za to u dołu pochylni malowniczo klasnąłem dość wrażliwymi elementami anatomii o lustro wody...
Z narastającym wytrzeszczem zaliczyłem jeszcze dwa trafienia kością ogonową o dno basenu, po czym wypadłem zeń z całkiem sporym impetem.
Tocząc wokół błędnym wzrokiem, wstałem. Piekły mnie czerwone plecy i przyległości. Tępy ból w kroczu pulsował w rytm tętna- jakieś 200/ minutę.
Zaś kąpielówki miałem ewidentnie typu Borata: stringi w kroku, guma pod brodą...
Był to jeden z niewielu razów, kiedy żałowałem, że nie piję.

Chciałem z tego miejsca serdecznie pozdrowić konstruktorów owego piekielnego urządzenia.
I zapytać, czy nie dałoby się założyć, że zechce z niego skorzystać ktoś, kto posturą przypomina bardziej baobab, niż mimozę?
I dla niego zrobić ciut głębszy i dłuższy basenik?
Albo chociaż powiesić kartkę z ostrzeżeniem: "ważysz 100+, skończysz z gatkami w jelicie grubym"?
Byłbym niezmiernie zobowiązany...

akfapark...

Skomentuj (74) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1817 (2039)

#70940

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Okres przedświąteczny, siedzę u klienta w ramach umowy serwisowej 4h na miejscu w siedzibie. Dalej kilka umówionych wizyt... czas się dłuży, wtem dzwoni telefon. To szef, dzwonili ze sklepu X, czytnik kodów na kasie nie działa, święta idą, ruchu mnóstwo, olaboga ratujcie, bo jedna kasa działa.
Sklep X ma 2 kasy, jedna nie działa, więc kolejki przez całą salę sprzedaży... dzwonię więc:

-Dzień, co się dzieje z czytnikiem?
-Olaboga, koniec świata, kolejki są, no nie działa, nic nie pika.
-Czy wszystkie kable są podłączone?
-Ja nie wiem, koleżanka mówi, ze nie działa, ja się na tym nie znam.
-W tej chwili nie mogę przyjechać, dlatego prosiłbym, żeby sprawdziła pani czy wszystkie kable są podłączone.
-To ja za chwilę oddzwonię.

5 minut później.

-Wszystko podłączone ale dalej nie pika, niech pan przyjedzie, bo kolejki są i ludzie się denerwują.
-Mogę być najwcześniej za 2h.

2h później.

Wchodzę do sklepu, podchodzę do kasy, największy zasilacz odłączony, zamiast niego podłączona ładowarka do komórki.
Podłączam zasilacz, sprawdzam czytnik, wszystko ok.
W duchu wkurzony, bo dojazd tam nie po drodze i godzinka w plecy, wypisuje protokół z wizyty i słyszę:

-Ale za co, przecież pan nic nie zrobił?!

serwis sklep

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 694 (704)

#18738

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia sprzed kilku lat, dopiero teraz sobie ją przypomniałam.
Mam wścibską sąsiadkę, mieszka obok w domku jednorodzinnym, tak jak moja rodzina.
Babcia wyjechała akurat do swojej mamy, żeby się nią zaopiekować, na gospodarstwie została mama i ja.

Dzwoni telefon, Pani (P)iekielna
P - Daj mamę.
Ja - Już daje...
Mama przybiega, oddaję telefon. Słyszę tylko - Tak, proszę pani, dobrze... - Widzę zdziwioną minę, słyszę ostatnie słowa: - Dziękuję.
Mama odłożyła słuchawkę, usiadła.
Ja - Mama, co jest?
Mama - Sąsiadka zadzwoniła, żeby powiedzieć, że ciasto które mamy w piekarniku już jest gotowe i można wyjąć, bo aż popękało na wierzchu.

kuchenne rewolucje

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 816 (892)

#41019

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o tym, jak to odrzucona kobieta potrafi być baaaardzo okrutna...

Mam znajomych - małżeństwo z synem lat 5, którego uwielbiają i w granicach rozsądku rozpieszczają jak tylko mogą. Ostatnio przeprowadzili się do innego miasta, kupili mieszkanie w bloku. Po kliku tygodniach mówienia sobie "Dzień dobry" z sąsiadami i niezobowiązujących pogadanek o pogodzie, sąsiadka zaprosiła kolegę na kawę. Nie mógł, bo spieszył się gdzieś tam. Podziękował i powiedział, że następnym razem.

Następnym razem zobaczyła jak wracał z pracy i zaprosiła go do siebie na drinka. Spieszył się na obiad i zająć małym, bo żona szła na noc do pracy, podziękował, przeprosił, powiedział, że następnym razem.

Następnym razem znów zaprosiła go na drinka, miał akurat czas, więc powiedział, że skoczy tylko po żonę i zaraz wpadną. Mina sąsiadce zrzedła. Powiedziała, że zaprasza TYLKO jego i coś jeszcze o celu spotkania. Kolega podziękował, powiedział, że tak nie wypada i poszedł do domu.

Kilka dni później siedzą sobie, a tu dzwonek do drzwi. Policja. Otrzymali zgłoszenie o tym, że znęcają się nad dzieckiem, wyrzucają je z domu, głodzą, mały stoi pod drzwiami i płacze całymi nocami. Że jest wiecznie brudny, pobity, głodny. Chcą go zobaczyć. Oni w szoku, żeby było śmieszniej mały u babci ponad 100 km od domu...
Okazało się, że pani w akcie zemsty powiadomiła wszelkie możliwe służby o patologii panującej w rodzinie (libacje alkoholowe, awantury, przemoc). Wszystko ok... tylko oni nie piją alkoholu, dziecko jest okazem zdrowia i opieki, a termin rzekomej największej awantury to noc, kiedy znajoma była w pracy.

Finał? Tłumaczenie się instytucjom od policji, MOPSu, kuratorium, KGB i MTV tylko brakowało...
Dziecko obejrzane, brak siniaków, śladów jakichkolwiek (no bo skąd?)
No i oczywiście pozew cywilny wobec uroczej pani uwodzicielki...
Po co?

odrzucone kobiety...

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 931 (971)
zarchiwizowany

#67702

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jedyny zwrot, który może się nasuwać na myśl człowiekowi po zbyt długim obcowaniu z innymi pokrewnymi małpy to zwyczajne, stare jak pewien zawód i wyrażające więcej niż ciasteczka Rafaello - ku*wa mać.

Z okazji zmiany lokalu zamieszkania na dużo większy zauważyłem, że mój pokój jest pojemniejszy niż się tego spodziewałem a ilość mebli, która wcześniej go mogła zapełnić po brzegi teraz nie zakryłaby nawet jednej ściany.

W celu zmiany tego stanu rzeczy zacząłem przeglądać strony gdzie mogę dostać meble mi potrzebne. Przez krótką chwilę myślałem, że jestem bogaty dlatego zajrzałem na strony znanych oraz dużych marek meblowych lecz szybko zostałem z tego tropu sprowadzony na polską ziemię zarośniętą cebulą. Gumtree oraz OLX stały się moją wyrocznią w sprawie tego czy dany element wyposażenia jest zgodny z ogólno przyjętymi zasadami zawartości mojego portfela.

Przeglądam sobie strony z różnymi meblami co chwila drapiąc się po głowie dlaczego ktoś wystawił komodę pamiętajacą Stalina oraz spotkanie z wojskowym Rosomakiem za prawie 200zł bo w nazwie widnieje Black Red White. Powoli opuszczała mnie już nadzieja na znalezienie czegokolwiek co jest ładne, praktyczne a także nie będzie swoim wyglądem przypominać mi sceny desantu na plażę Omaha w filmie "Szeregowiec Ryan".

Właśnie w tym momencie kiedy nadzieja opuściła mnie niczym piłkarzy Lecha po końcowym gwizdku z FC Basel dostrzegłem ją. Tę jedyną wspaniałą komodę, która nie wystraszy mnie w środku nocy swoim wyglądem oraz posiadającą gadżet tak rzadki na tego typu stronach jak dziewictwo nastolatki na Bronxie czyli uchwyt od szuflady. Pisze do wystawiającego, odpisuje w ciągu kilku minut. Początek maila o treści "Niestety..." zwiastował najgorsze jednak miłego złe początki jak to mawiają bo właścicielka nie była w stanie umówić się dzisiaj na obejrzenie mebelka za to następnego dnia była wolna jak ptak. Dojazdu trochę było ale myślę sobie, że warto bo przecież mebel w stanie dobrym, jeszcze kobiecina napisała, że oferuje transport własny na teren starego miasta ze względu na posiadany tam sklep, który często odwiedza dostawczakiem. Idealnie sobie myślę bo nie dość, że trafił mi się dobry kawałek drewna to jeszcze ktoś jest chętny mi go zawieść na miejsce przeznaczenia.

Podróż minęła spokojnie i jeszcze nic nie zwiastowało nadchodzących wydarzeń.

Dojeżdżam na miejsce i dzwonie. Raz. Drugi. Piąty. Byliśmy umówieni na daną godzinę. Mija jakieś 10 minut. Piszę smsa. Mija kolejne 15 minut. W tym czasie dzwonie jeszcze 2 razy. Już zrezygnowany, że ktoś mnie albo zrobił w jajo albo zwyczajnie go zamordowali chcę opuszczać teren lecz właśnie wtedy oddzwania. Krótka rozmowa:
- Dzień dobry ja po mebel przyjechałem z ogłoszenia.
- Ach no tak zapomniałam (dwie godziny temu ustalałem z nią jeszcze godzinę) ale za chwile będę na miejscu to niech pan chwilę poczeka.
Poczekam bo skoro już tyle tu stoje a kobieta ma za chwilę być to po co teraz uciekać.
Einstein jednak miał łeb kiedy ogłaszał teorię względności. Czekałem prawie pół godziny co wg ogłoszeniodawczyni znaczyło "za chwilę będę". Wchodzimy do mieszkania, kobieta coś tam trajkota jak oszalała o tym jakie ma problemy ze sklepem i wchodzimy do dużego pokoju. Przynosi mi wodę do picia i coś tam dalej opowiada o sytuacjach życiowych a ja siedzę z miną jakbym właśnie dowiedział się, że Bill Gates ogłosił bankructwo bo przecież przyjechałem po komodę a słucham że jej listonosz nie wrzuca awizo do skrzynki. Nieśmiało rzucam jej między słowami "gdzie jest komoda bo chciałbym ją sobie obejrzeć". Na to pani się zmieszała co na pewno nie zwiastowało niczego dobrego i powiedziała, że komoda jest w mieszkaniu, które wynajmują komuś i musielibyśmy do niego pojechać. Zagotowałem się jak woda w czajniku o napędzie nuklearnym. Nie dałem tego po sobie jednak poznać bo na ogół jestem człowiekiem cierpliwym. Ruszajmy więc. Dojeżdżamy na miejsce i poczułem się nieswojo bo zrozumiałem, że zaraz wejde do czyjejś chaty gdzie pewnie ktoś będzie, zaczne mu oglądać jakiś mebel po czym dam babie z która przyjechałem plik bankotów (miałem same 20zł ze sobą, żeby nie było) i zabiorę mu coś co on mógł w sumie mieć w planach na ułożenie sobie tego w pokoju. Myślicie, że przecież jest wystawione ogłoszenie ale patrząc na roztrzepanie babki mogłem się wszystkiego spodziewać. Oczywiście miałem rację bo w chacie siedzi jakiś koleś chyba z dziewczyną i oglądają telewizje przy późnym obiedzie. Witamy się grzecznie, Ja nieśmiało z boku bo jeszcze nie wiem co mnie czeka i wywiązuje się taki dialog między właścicielką komody oraz mieszkania a wynajmującym je jegomościem:
- Witam, witam. Co panią do nas sprowadza? (widzę, że wpadliśmy bez uprzedzenia) - i kim jest ten koleś pewnie chciał dodać.
- Ach bo Ja przyjechała z tym panem po tę komodę co na stronę wystawialiśmy z mężem.
Facet zrobił oczy jak globusy w pracowni Galileusza i powiedział:
- Ale... pani mąż już ją sprzedał wczoraj.

O ZEUSIE GROMOWŁADNY I ODYNIE ZEŚLIJCIE MI NA ZIEMIE HERKULESA I THORA BO CO CHCĘ UCZYNIĆ TEJ BABIE NIE DAM RADY SAMEMU!

Powiedziałem krótkie "żegnam" i udałem się do domu nawet nie pytałem o podwózkę bo pewnie by się okazało, że auto też już sprzedała więc nie możemy wrócić.

Moje koszulki oraz skarpetki nadal leża w kartonach a Ja nie wiem czy jestem gotów na kolejną taką interakcję z czymś co naukowcy z całego świata byliby gotowi określić jako efekt ewolucji człowieka.

przeprowadzka

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 20 (60)

#85065

przez (PW) ·
| Do ulubionych
4 lata temu wzięliśmy z mężem (M) ślub. Wesele na niecałe 100 osób, w większości rodzina.

Przed weselem przygotowaliśmy listę gości, każdy wg własnego uznania. M od początku mówił, że nie będzie zapraszał swojego wujka (K) z rodziną (brat jego mamy, więc bliska rodzina), ponieważ ich 3 dzieci już dawno pożeniona i na żadnym weselu nie był. Po prostu nikt go nie zapraszał, więc teraz też nie czuł się w obowiązku zapraszać nikogo od nich. Nawiasem mówiąc, M ma dwójkę rodzeństwa i każde z nich otrzymywało oddzielne zaproszenia na każde z 3 tamtych wesel. Więc pominięcie K wraz z całą jego rodzinką wśród naszych gości było dla męża oczywiste.

3 tygodnie przed weselem. Dzwoni moja teściowa do męża, że rozmawiała z wujkiem K i K się pyta czy na pewno na dobry adres wysłaliśmy mu zaproszenie, bo jego brat (a męża wujek Z z tej samej linii pokrewieństwa) już dostał zaproszenie, a on nadal nie. No to teściowa nie przebierając w słowach mu powiedziała, że mąż był pomijany przy weselach, więc teraz vice versa. Wujek niby zrozumiał, rozłączyli się.

Tydzień przed weselem. Dzwoni wujek Z, który już dawno potwierdził obecność na weselu, z pytaniem:
Z: Co to się stało, dlaczego odwołaliście wesele?
M (wtf): Nic nie odwołaliśmy, wesele będzie zgodnie z planem. Skąd taki pomysł?
Z: A bo dzwonił do mnie wujek K, żebym się nie szykował, bo się rozmyśliliśmy i wesela nie będzie.

Co się stało, to można się domyślić. Wujek K, gdy dowiedział się o powodzie braku zaproszenia, poczuł się urażony i chciał się odegrać na M dzwoniąc do reszty rodziny (nie tylko do wujka Z dzwonił), że wesele odwołane, dopowiadając przy tym, że on wiedział, że z tego nic nie będzie, że szopkę odstawiliśmy i w ten deseń.

M był już mocno zestresowany przed weselem, więc poinformował Z tylko, że to pomyłka, że plany się nie zmieniły i nadal go zaprasza. Rozłączyli się, wujek Z oczywiście na wesele dotarł, nie mogąc się nadziwić jak można komuś w ten sposób mieszać przed weselem.

Ślub wesele wujek

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 192 (200)

#85005

przez ~Urabura ·
| Do ulubionych
Około 2 tygodni temu klient zamówił produkt u nas w firmie. Produkt wysłany, wszystko cacy.

Po otrzymaniu paczki skontaktował się z nami, pytając o możliwość wymiany rozmiaru na większy. Zgodziliśmy się i wyjaśniliśmy w jaki sposób można to zrobić - wysłać paczkę z powrotem do nas, a do środka paczki wsadzić kartkę z informacją na jaki rozmiar chciałby tą rzecz wymienić.

Po kolejnym tygodniu dzwoni znowu, bo źle nadał paczkę. Zamiast na adres firmy podany na paragonie, na stronie internetowej lub na allegro wysłał to... na oddział DPD na jakimś zadupiu pod miastem.
My rozkładamy ręce - to nie nasza sprawa. To jego błąd i to on musi sobie z tym sam poradzić.
Nie przeszkadza mu to jednak w wydzwanianiu do nas kilka razy w tygodniu, pytając co on ma zrobić.

"Ale to przecież już jest w waszym mieście... nie możecie po to pojechać?"

Nie, nie możemy. Po pierwsze to drugi koniec miasta i jeżdżenie po czyjeś źle nadane paczki nie należy do naszych obowiązków, a po drugie i najważniejsze - nikt jej nam nie wyda. Jest nadana na DPD nie na firmę.

Niby niezbyt piekielne, a jednak to wkurza nieziemsko, kiedy dzwoni po raz 20 i pyta się co robić, bo on nie wie.
A ja skąd mam wiedzieć? Zazwyczaj wysyłam paczki na poprawny adres, nie na adres wzięty kompletnie z powietrza.

Klient idiota

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 124 (132)