Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

mijanou

Zamieszcza historie od: 15 sierpnia 2012 - 18:56
Ostatnio: 16 stycznia 2023 - 6:36
O sobie:

Fanka kaw wszelakich i kawowych eksperymentów. Natura typowo kocia: czasem milutka i przyjazna ale nieopacznie podrażniona wysuwa pazurki. Zbieraczka przedmiotów pięknych (czasem jest to cenny flakonik a czasem tęczowo pożyłkowany kamyk znaleziony na drodze), niepoprawna estetka stale dążąca do harmonii wszechrzeczy. Postrzelony rudzielec ale w sumie da się lubić przy odrobinie dobrej woli^^

  • Historii na głównej: 17 z 54
  • Punktów za historie: 14735
  • Komentarzy: 4967
  • Punktów za komentarze: 34213
 

#59757

przez (PW) ·
| Do ulubionych
"Ludzki obyczaj ciekawy jest nadzwyczaj".

Zaczął się okres komunijny. Na Piekielnych zapewne już opisano to w tomach, ale wiecie, jak to jest: co innego przeczytać o tym, co część rodziców dzieci komunijnych wtedy wyprawia, a co innego doświadczyć tego na własnej skórze niejako.

W sąsiedniej klatce schodowej mieszka rodzina z trójką dzieci. Umownie nazywam ten układ rodziną, bo pani ma troje dzieci z różnymi partnerami, ale nie oceniam, bo każdy żyje jak chce i nie o to chodzi w historii. To, co jest ważne to fakt, że matka nie pracuje, obecny partner matki zarabia najniższą krajową a pani pożycza od sąsiadów (od pieniędzy po żywność) na długo przed "pierwszym". W małych blokach ludzie na ogół się znają. Ma to swoje dobre i złe strony, gdyż jakaś tam solidarność międzyludzka i pomoc sąsiedzka istnieje ale w zamian "wiedzą sąsiedzi, jak kto siedzi".

Za dwa tygodnie, w niedzielę najstarsza pociecha tej pani przystępuje do Pierwszej Komunii. Tydzień temu spotkałam wspomnianą sąsiadkę w sklepie. No i oczywiście pożaliła się, że pierwsza komunia to taki wielki wydatek, a ona jeszcze nie ma sukienki dla małej (w miejscowym kościele obowiązuje wolna amerykanka w kwestii mody komunijnej). Wysłuchałam, wróciłam do domu, po czym wykonałam szybki telefon do jednej ze starszych kuzynek, której córka przystępowała do komunii w ubiegłym roku.

Kuzynka bez trudu zgodziła się oddać sukienkę po córce. Po sukienkę pojechałam, oddałam do pralni (choć kuzynka po uroczystości i tak ją oddała do pralni, a potem rzecz przez rok wisiała w pokrowcu w szafie, ale pomyślałam, że dziewczynce miło będzie otrzymać rzecz odświeżoną). Sukienka naprawdę słodka, ale dostosowana do komunii, a nie do wizerunku miniaturowej panny młodej, do tego wianuszek i rękawiczki - ładne ale skromnie gustowne.

Zaopatrzona w komunijne ciuszki kilka dni temu zawitałam w progi sąsiadki. Sąsiadka sukienkę obejrzała. Po czym oddała ze słowami, że "za skromna". I ona wzięła pożyczkę, tzw. "chwilówkę" i sukienkę kupi. Szczęka opadła mi do podłogi, ale pożegnałam się, biorąc z powrotem wzgardzoną sukienkę.

Powiedzcie, co trzeba mieć w głowie, by brać "chwilówkę" po to, by kupić za ciężkie pieniądze nową sukienkę do komunii a la "Hollywood diva/cygańska panna młoda", jeśli na co dzień nie ma się na chleb? U nas normą było, że sukienka z jednej dziewczynki służyła drugiej dziewczynce, która do Komunii szła w następnym roku.

A efektem, który wkurzył mnie najbardziej są złośliwości szerzone przez sąsiadkę, której chciałam zrobić dobrze. Podobno przyniosłam jej jakiś "stary łach". Cóż. "Stary łach" wzięła ode mnie sąsiadka z dołu, dla wnusi, która w przyszłym roku ma komunię, bo sukienka naprawdę ładna, śnieżnobiała i w dodatku ani grosza nie kosztuje. Niech się wnusi dobrze nosi w tym dniu.

Refleksja: narzekamy, ze Komunia to taki wielki wydatek, szukamy winnych w kosmosie, w kościele, w klerze. Ale nieraz bywa tak, że sami sobie te wydatki narzucamy porzucając zdrowy rozsądek i wszelki umiar w wydatkach. I kolejna refleksja: z pomocą komuś należy się trzy razy zastanowić, bo dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane.

Komunia

Skomentuj (101) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 868 (974)

#58108

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W związku z historiami Samanthy Fisher (#58087 i poprzednie) postanowiłam i ja podzielić się swoimi doświadczeniami z końmi, czy raczej piekielnymi ludźmi, którzy ich dosiadają. Konie to wspaniałe, mądre i szlachetne zwierzęta ale często przyciągają dziwnych ludzi. Niestety, teraz już jeżdżę dość rzadko (czas)więc historie będą z czasów, gdy stadnina była moim drugim domem. O jeźdźcach niefrasobliwych.

1. "Businessmani".
Bo jeździć konno to przecież prestiż. Na pierwszą lekcję jazdy konnej (na lonży) należy ubrać się jak na galę czy na Hubertusa (białe legginsy, malinowy/czarny rajtrok, wyglansowane oficerki, biala koszula i krawatka). Koniecznym atrybutem jest też palcat. Na nic tłumaczenia, że koń może opacznie 'zrozumieć' dotknięcie palcata, nie mówiąc już o tym, że niektóre konie (te po przejściach) dostają piany na widok i dotknięcie palcatem. Hm... tak więc na pierwszej lekcji takich businessmanów uczyliśmy spadać. Tak by wiedzieli, jak spadać, by się nie połamać. Kilka razy pozsuwali się w stępie i już jakby mniej się wydawali eleganccy, a bardziej przybrudzeni. Znakomita część już na drugiej lekcji się nie pojawiała. Jednak garstka była uparta i przechodziła do dalszego etapu: jazda na paddocku czy krytym maneżu. Rozsiodłać i wytrzeć sianem konia po treningu? No żart? Wy wiecie, kim ja jestem? Nie wiemy, ale z końmi w życiu nie powinieneś mieć kontaktu, skoro ich tak naprawdę nie lubisz.

2. "Dokarmiacze".
Owszem. Każdy konik lubi jabłko, cukier w kostkach. Ale nie co minutę, na bogów! Nie można dawać koniowi pudełka cukru.

3. "Ogony".
Jeżdżą stępa lub dostojnym kłusem. A jednak zapisują się na jazdy w tzw. teren. Czyli tam, gdzie trzeba czasem pogalopować, przeskoczyć jakiś pieniek, leżącą gałąź czy wąski rów z wodą. Nieeee. On jedzie dostojnie. Leżącą niską przeszkodę ominie wstrzymując całą grupę i psując jazdę innym. Zostawić ogona na łasce losu nie można, bo wyjeżdża się grupą i wraca grupą. Poza tym, nie wiadomo, co taki pozostawiony sam sobie ogon zrobi z koniem.

4. Dzieci.
Nie da się niektórym rodzicom wytłumaczyć, że na terenie stajni nie ma opiekunek do dzieci. Nie da się wytłumaczyć, że dzieci nie powinny same wchodzić do boksów, że w stajni nie wolno krzyczeć, biegać i straszyć koni. Że nie można jeździć z kilkuletnim brzdącem na siodle przed sobą. Oni płacą za jazdę, więc pewnie i przedszkole na godziny powinno być w stajni.

5. "Płacę i wymagam".
To tacy, którzy sami konia nie osiodłają a potem nie rozsiodłają i nie wytrą. Bo płacą za jazdę. A tak w ogóle, to dlaczego to siodło jest takie stare? Nie, on nie chce tego konia, chce tamtego. Nieważne, że tamten koń jest 'trudny' i wymaga doświadczonej ręki. Spadł i się potłukł? Nasza wina! Bo co wy tu macie za konie jakieś dzikie! Jasne, specjalnie dla takich ludzi trzymamy kilka tarpanów ;)

stadnina

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 419 (593)
zarchiwizowany

#57865

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dziś krótko i bez refleksji wstępnej:

Dwie godziny temu byłam uczestnikiem stłuczki. Prędkość prawidłowa, dostosowana do warunków na drodze, odległość między pojazdami nieco większa niż zwykle. A jednak zatrzymałam się na kufrze auta prowadzonego przez starszego pana.
Powód: pan sobie przypomniał, że on jeszcze do Lidla musi skręcić, więc po hamulach, ja po heblach za nim a jednak....uderzyłam w jego tył. Jego autu nic się nie stało. Moje: rozwalony grill, wgnieciona, lekko uniesiona maska, której teraz ani się nie da otworzyć, ani zamknąć.

Tłumaczenie starszego pana: "Bo ja nie spojrzałem w lusterko"-bezcenne. Nie, proszę pana. Gwałtowne hamowanie (za wyjątkiem sytuacji, gdy w grę wchodzi zycie ludzkie) na drodze jest zabronione.Zwłaszcza, gdy na jezdni zalega błoto pośniegowe, a w sytuacji hamowania pojazd z tyłu podjedzie w przód, jak po maśle.

Trudno. Za kilka miesięcy zmieniam auto. Naprawa tego nawet mi się już nie opłaca.

Mówcie, co chcecie, ale od pewnego wieku obowiązkowe badania kierowców raz w roku powinny być obowiązkowe.

kierowcy geniusze

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -6 (56)

#57007

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z cyklu: " To wcale nie jest żart, to się dzieje naprawdę".

Sytuacja miała miejsce dosłownie kwadrans temu. Nie wiem, co mnie obudziło tak wcześnie, choć zakładam, że to te niedokończone sałatki no i po pieczywo trzeba się przejechać. Tak, czy owak, nasypałam kawę i swoim zwyczajem wyglądam przez okno celem sprawdzenia pogody. Mimowolnie rzut oka na parking, tak kontrolnie, czy autko stoi. Stało.

Parking u nas to cierń w oku. Blok budowany na początku lat 70-tych, niestety, nie pamiętam ich, ale auto wtedy miał co dziesiąty obywatel, jak pamiętam z lekcji. Nasz parking wielkością odpowiada tym danym, więc na parkingu panuje zasada: Kto pierwszy, ten lepszy". Reszta zadowala się poboczem lub częściowo chodnikiem (dbając o przepisowe 1.5 metra dla pieszych).

Tak czekam sobie aż woda na kawę się zagotuje (no jak bez kawy?) i widzę, że dwoje sąsiadów też już wsiada do aut i jedzie po ostatnie drobne sprawunki (blok zamieszkały głównie przez ludzi starszych, więc mających jeszcze nawyk jak najwcześniejszego wyruszania po zakupy w takich dniach). Pojechali, ja zalewam kawę i nagle widzę męża Piekielnej zza ściany,uwijającego się po parkingu (dla przypomnienia www.piekielni.pl/41420 ). Starszy pan w opuszczone przez jednego sąsiada miejscu, stawia trójkąt awaryjny. W drugie kawałek deski na koziołkach (takiej, jak stawia się przy robotach drogowych). Poprawia ustawienie. Co jest? Życzliwy ze mnie stwór, choć rudy. Więc okno otwieram i pytam, czy coś się stało i czy w czymś sąsiadowi może pomoc. Jednocześnie w głowie pulsuje mi lampka: "Boże, jakieś rury może biegną pod parkingiem - gaz się ulatnia, woda wybija, co jest?" Wiadomo, bez kawy tak zupełnie rozsądnie się nie myśli o tej godzinie.

Odpowiedź męża Piekielnej zadziwiła mnie. On... "rezerwuje miejsca, bo rodzina wieczorem do nich przyjeżdża na wigilię. Żeby im aut nie ukradli, bo z ich okien nie widać pobocza".

I znów okazało się, że rude wredne. Krótko wytłumaczyłam panu, że parking nie posiada miejsc prywatnych, należy do spółdzielni, więc nie można ot, tak sobie rezerwować miejsc parkingowych dla rodziny, tym bardziej przy użyciu trójkąta i prowizorycznej zapory. A że dyskusja toczyła się przez okno, dołączyli też inni sąsiedzi, którzy mężowi Piekielnej wytłumaczyli, że oni też chcą widzieć swoje auta i też przyjeżdżają do nich na wigilię goście. I w związku z tym, anulują jego rezerwację. Na to dictum z okna wychyliła się głowa samej Piekielnej, która rozdarła się (swoim zwyczajem), że w tym bloku sama swołocz, a ta ruda (chyba mnie miała na myśli) dziw*a i kociara (z drugim się zgadzam) to pożałuje, że się urodziła. Dopiero groźba wezwania policji lub straży miejskiej, wyrażona przez sąsiada z drugiego piętra (blok czteropiętrowy) zamknęła piekielnej usta. Mąż Piekielnej zabrał swój trójkąt i szlabanik. Tylko... po co on tam nadal tkwi i czego na parkingu wypatruje? Ech... może boi się Piekielnej.

Dobrze. Kawa odpita, historia (teraz już mogę się z niej śmiać) napisana. Trzeba wyruszyć po pieczywo. Ciekawe, czy po powrocie zastanę "zarezerwowane" miejsca. Mam nadzieję, że nie, bo musiałabym odnieść mężowi Piekielnej jego trójkąt awaryjny, a spotkanie z Piekielną jakoś mi się nie uśmiecha za bardzo :)

Wesołych Świąt, drodzy Piekielni!

osiedlowy parking w wigilijny poranek

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 532 (652)
zarchiwizowany

#56819

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ku przestrodze i pamięci.

Pamiętajcie, Piekielni, że zakupy przedświąteczne, tłok i nerwy to idealne środowisko i okazja dla złodzieja. Zostało mi to przypomniane wczoraj w jednej z większych galerii handlowych, tak zwanych luksusowych.

Na palcach jednej ręki policzę, ile razy w niej byłam. Po pierwsze: dojazd tam jest fatalny, parkingi zatłoczone. Po drugie: w galerii znajdują się przeważnie markowe, wysoko cenowe sklepy i butiki. Po trzecie, nie widzę powodu, by marnować czas spacerując po galerii handlowej, gdy nie mam kasy ( a rzadko mam i czas i kasę wystarczająca by coś tam sobie kupić). No ale skoro czarno biała drogeria ogłosiła zniżki 20% na cały asortyment to grzech nie skorzystać i nie zaopatrzyć się na najblizszych kilka miesięcy, prawda? No to ze stresem pojechałam.

Jakie było moje zdziwienie, gdy po półgodzinnym krążeniu po wielopoziomowym parkingu nie znalazłam miejsca! Może bym i znalazła, ale nie potrafię się wpychać i zajeżdżać komuś drogi na widok zwolnionego miejsca. W końcu jednak udało się! Wchodzę na korytarze galerii i aż mnie zatkało. Ludzi, jak mrówek! Gdzie ten kryzys? Wszyscy taszczą siaty, pudła, pudełka, torby. No nic. Uderzam do drogerii.

I co widzę? Tłum. Dwóch panow z ochrony zajętych jest obserwacją klientów, jeden wrecz stoi przy wyjściu bo cos im się tam popsuło i co drugi wychodzacy klient "pika". Pań asystentek nie ma wcale za wiele a każda zajeta i skupiona na kliencie, którego własnie obsługuje. Babki, jak w amoku: znakomita większośc chyba przybyła zwabiona wyprzedażą, jak ja, ale o ile ja konkretnie wiem, czego chcę, tak większość nie wie. Oglądają, wypróbowują, grymaszą, przekładają, odkładają, porównują itp. No nic. Wzięłam produkty, na których mi zależało i w sumie prawie to by bylo na tyle, gdyby mojej uwagi nie przykuły dwie mlode, dobrze ubrane kobiety. Jedna ma płaszcz przewieszony przez ramię. Druga, sprawnie i wprawnie otworzyła jednej z klientek w amoku torbę i wyciągnęła portfel. Klientka oglądajaca i wypróbowujaca szminki ( zgarnęła kilkanaście testerów) nawet niczego nie zauważyła ani nie poczuła. Złodziejka podała portfel pierwszej, ktora szybciutko ukryła go pod płaszczem. To się naprawdę odbyło blyskawicznie. Na szczęscie nie byłam jedyną, która zauważyla manewr. Zauważył też mąż (chyba) jednej z klientek i zwrócił uwagę ochrony. Obie złodziejki już sklep opuszczały, lecz nie zdołały tego zrobić, zatrzymane przez ochroniarza i poproszone na zaplecze. Okradziona kobieta chyba portfel odzyskała. A ja, po zapłaceniu za kosmetyki pognałam prosto na parking i do domu, nie wchodzac nawet do innych sklepów. Chyba zakupy w eleganckich galeriach to nie dla mnie.

Ludzie kochani, pamiętajcie, żeby w szale przedświątecznych zakupów zachować czujność i pilnować swoich toreb i torebek. Złodziej to nie zawsze żul albo pan w dresie ze złotą ketą na szyi. Zlodzieje chyba już się zdązyli wyspecjalizować w fachu i są tak samo, lub bardziej eleganccy niż klienci luksusowych sklepów. A czas przedświąteczny to dla nich prawdziwe żniwa, wiadomo, że każdy prawie ma w portfelu więcej gotówki niż zwykle. Idąc do drogerii zwabione obniżkami w tm okresie, zastanówcie się, czego mniej więcej potrzebujecie, weźcie produkty z półki a potem dopiero oglądajcie i wypróbowujcie mając cały czas torby z przodu, nie z boku i nie z tyłu. Bo może się okazać, że nie macie jak za Wasze wymarzone kosmetyki zaplacić. A przecież oszczędzałyście i zbierałyście na nie długo i kosztem innych wyrzeczeń.

ekskluzywna galeria

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 15 (59)

#55970

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pamiętacie moja historię o sprytnej naciągaczce? (http://piekielni.pl/50124).

Panna znowu się uaktywniła. Ta sama metoda, ta sama gadka. Mieszkańców dzielnic Gdańsk-Południe przestrzegam przed panną wyłudzającą pieniądze metodą: "Na chorą siostrzyczkę".

Bezczelność wyłudzaczy jednak nie ma granic. W maju, za własne pieniądze wydrukowaliśmy ostrzeżenia przed oszustką, które dozorczyni porozwieszała na tablicach ogłoszeń, wewnątrz klatek schodowych w blokach. Oszustka odczekała jakiś czas, aż sprawa przycichnie i nadal uprawia swój proceder i żeruje na dobrych sercach i empatii starszych, w większości, mieszkańców osiedla. Swoją rolę odgrywa mistrzowsko.

nastoletnie oszustki

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 376 (450)
zarchiwizowany

#55550

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dziś szybciutko dodam, zainspirowana jedną z historii w poczekalni. Nawet bez metafor i innych literackich ozdobników.

Piętro wyżej mieszka starsza pani. Pobiera około 1100 złotych emerytury. Jest samotna, bez rodziny.

Wyliczenie:
-czynsz, rachunki za prąd, gaz i wodę= ok 550 zł (40 metrów kwadratowych, żadne salony)
-leki (starsza pani jest schorowana bo fizycznie zasuwała przez ponad 35 lat)= ok 250 zł bo nie wszystkie refundowane
- na 'zycie' zostaje więc ok 300 zł.

Gdyby nie solidarność i zyczliwość sąsiadów zapewne umarłaby z głodu bo przy największej oszczędności i kupowaniu najtańszych produktów kasa kończy się najpózniej w okolicach 20-tego dnia każdego miesiąca. Czy ktoś jeszcze ma takie wrażenie, że eutanazja i eugenika w Polsce żyje i ma się dobrze pomimo ustawowego zakazu?

blok

Skomentuj (154) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 112 (364)
zarchiwizowany

#53153

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Chcę się podzielić refleksją, która nie tak dawno mnie naszła...Rzecz będzie dotyczyć egzaminu na prawo jazdy, takiego, jaki obowiązuje w obecnej formie.

Od kilku lat już jeżdżę samochodem, nie jestem rewelacyjnym kierowcą, za to ostrożnym i rozważnym. Nie mam ani jednego punktu karnego na koncie.

Ostatnio czytałam artykuły o nowym kształcie egzaminu, który kandydatom na kierowców zaproponowano. I doszłam do wniosku, że nie wiem, czy zdałabym choćby teorię- pomimo kilkuletniego doświadczenia 'za kółkiem'. Proszę mi powiedzieć: co mnie obchodzi, jako kierowcę, jaka jest szerokość ramki tablicy rejestracyjnej? Przecież nie ja te tablice montuję. Moim obowiązkiem jest dbać, by numery rejestracyjne były widoczne a żarówki podświetlające ją działały. Podobnie, jak nie muszę znać różnicy w szerokości/głębokości bieżnika między oponą letnią a zimową. Nie handluję oponami a w sklepie po prostu mogę poprosić o opony letnie/zimowe. Takich kwiatków wśród pytań jest mnóstwo: wiadomości kompletnie nieprzydatne zwyczajnemu kierowcy-zjadaczowi chleba.

Jaki jest skutek? Część egzaminatorów, do tej pory świętych krów, zwolniono z pracy w PORD-ach. Bo nie ma kogo egzaminować. Bo ludziom bardziej się opłaca pojechać do Anglii, czy ościennych krajów i zdać prawko tam. Na normalnych zasadach. W częsci cywilizowanych krajów prawo jazdy jest ujęte w programie szkoły średniej, jest darmowe lub za drobną opłatą.

Dlaczego w Polsce prawo jazdy stanowi cymes i rarytet? Nie dość,że trzeba wydać na nie majątek to jeszcze droga do niego jest usłana cierniami absurdu. Patrząc na statystyki: od chwili wprowadzenia nowych przepisów zdawania, statystyki wypadkowe wcale się nie obniżyły. Czemu więc ten cyrk ma służyć? Smok zjada już własny ogon, więc po diabła tak udziwniać?

prawko...ach prawko

Skomentuj (51) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 146 (254)

#52726

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Śmieci....temat rzeka. Zdecydowałam się napisać tę historię, bo czegoś tu nie rozumiem i być może Wy, Piekielni mnie oświecicie w mej ignorancji.

Mieszkam na terenie parku krajobrazowego, osiedle więc pięknie położone, wśród zieleni i mimo, że do centrum stąd 10 minut to człowiek się czuje, jakby już mieszkał na wsi. Mieszkańcy na ogół spokojni, wiekszość populacji w wieku emerytalnym.

Administracja osiedla wpadła z rok temu na genialny pomysł: osiedlowe śmietniki zostały obudowane gustownymi altankami z kamienia i żeby wejść do środka należy otworzyć kluczem specjalną furtkę. Każdy z lokatorów otrzymał klucz. Obok ustawiono, już niezamykane, pojemniki na szkło, papier i plastik.

Park jest odwiedzany przez mnóstwo ludzi, którzy parkują auta w okolicach śmietnika. I niestety: nieraz już przy wysiadaniu wysypują się całe worki śmieci, osobliwie z tych aut najdroższych i prosto z salonu. Rankiem obok śmietników mieszkańcy znajdują worki śmieci. Dziś rano był to nawet poremontowy gruz i skute kafelki.

Powiedzcie mi: czy to akt złośliwości, czy skąpstwo sprawia, że ludzie podrzucają nam woje śmieci? Przecież skoro stać ich na najnowsze luksusowe modele samochodów, to nie mają pieniędzy by legalnie zapłacić te 20 zł miesięcznie za wywóz śmieci z posesji?

Od dziś dyżury sąsiedzkie na balkonach z aparatami fotograficznymi. Co powoduje tymi ludźmi? Na zewnątrz bogactwo, a wewnątrz szmaciarze podrzucający komuś swój syf?

osiedle

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 448 (526)
zarchiwizowany

#52753

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Gdzie kończy się ekologia a zaczyna eko-oszołomstwo? Oceńcie sami;)

Przed kilkoma dniami wróciłam z Anglii. Nie był to stały pobyt, zaledwie trzytygodniowy. Moją współlokatorką była Szwedka ( mniejsza o narodowość bo nie jestem pewna, czy można obwiniać wszystkich Szwedów). Zajmowałyśmy wspólny pokój a do dyspozycji miałyśmy wspólną łazienkę z niewielką wanną i zamontowanym prysznicem. Szwedka naprawdę miła, pomocna, chętna do wspólpracy i na tym polu ani jednego zgrzytu. Co się więc ruda Mija czepia?

No bo poszło o...ekologię. Szwedka była oburzona, że biorę prysznic dwa razy w ciągu dnia, w miare potrzeby częściej. Bo to nieekologiczne! Sama korzystała z udogodnień cywilizacji wieczorem. Nie korzystała jedna z obowiązku mycia po sobie wanny. Bo tak, bo detergenty niszczą środowisko i to jest nieekologicznie. Na moje prośby o usunięcie brudu i śladów czegoś, czym się myła ( a nie było to mydło czy żel tylko sama kręciła jakieś ekologiczne mazidła do mycia) ograniczała się do przesunięcia po powierzchni ostra ściereczką i baaaaardzo oszczędnego spłukania. Ani razu nie widziałam jej pioracej czy oddającej do prania swoich rzeczy- nie wnikam, co robila z bielizną. Gdy w końcu sięgnęłam po detergent i gumowe rękawiczki ( jakoś mi się nie uśmiechało ani włazić do brudnej wanny ani dotykać dłonią cudzych pozostałosci) rozpętała mi wojnę godną obrony niepodległości. Bo ja nie mam świadomości ekologicznej! Powtórka z rozrywki nastąpiła gdy zobaczyła, że używam dezodorantu w spray'u. I dlatego, że zmieniam kilka razy przepoconą bieliznę i ubrania (tak, panowie, kobiety TEŻ się pocą^^)bo ile ja zużyję potem wody i detergentu! Nie śmiałam przy niej już sięgnąć po krem do depilacji i ograniczałam się do maszynki.

Miarka się przebrała. Na wierzch wyszła moja druga natura: ponurej psychopatki, ktorej sama się bojęXD. Szwedka namiętnie używała Flower by Kenzo (kto wąchał ten zna to uczucie duszenia) i to w ilościach przesadnych.Nie jestem wrażliwa na zapachy ale ten powodował u mnie ból glowy i normalnie nudności. Nie wiem, czy perfumy są ekologiczne, czy nie, ale po dwóch tygodniach nie wytrzymałam. Ja zrobiłam awanturę, wyzywając od brudasów, fiej, flejtuchow i co tam jeszcze mi się przypomniało z synonimów.

Efekt: obraziła się strasznie. Bo jak ktoś taki, jak ja, absolutnie pozbawiony świadomości ekologicznej śmie ją oceniać i zwracać jej uwagę! Była obrażona do samego wyjazdu.

A reszta...cóż. Podziękowała mi bo każdemu w jej pobliżu robiło się już niedobrze od zapachu Kenzo.

Ludzie: opiekuję się bezdomnymi kotami na osiedlu, mam 3 koty i psa, staram się kupować produkty cruelty free, nie śmiecę, nie marnuję.

Gdzie kończy się ekologia a zaczyna wariactwo?

gdzieś w Anglii

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 158 (252)