Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

mijanou

Zamieszcza historie od: 15 sierpnia 2012 - 18:56
Ostatnio: 16 stycznia 2023 - 6:36
O sobie:

Fanka kaw wszelakich i kawowych eksperymentów. Natura typowo kocia: czasem milutka i przyjazna ale nieopacznie podrażniona wysuwa pazurki. Zbieraczka przedmiotów pięknych (czasem jest to cenny flakonik a czasem tęczowo pożyłkowany kamyk znaleziony na drodze), niepoprawna estetka stale dążąca do harmonii wszechrzeczy. Postrzelony rudzielec ale w sumie da się lubić przy odrobinie dobrej woli^^

  • Historii na głównej: 17 z 54
  • Punktów za historie: 14735
  • Komentarzy: 4967
  • Punktów za komentarze: 34213
 

#50124

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Cały czas słyszymy o oszustach i naciągaczach, więc moja historia z pewnością odkrywcza nie będzie. Ale warto ją opisać, choćby dlatego, że oszustwa dokonywała bardzo młoda osoba, na oko nie więcej niż 16/17 letnia i to w wielkim powodzeniem i pomysłowością. I cholernym darem przekonywania.

Cofnę się o rok. Pewnego popołudnia do moich drzwi zadzwoniła młoda dziewczyna, ubrana więcej niż skromnie, bardzo grzeczna, niegłupia: słowa dobierała bardzo starannie i poprawnie. Rzucała się przy tym wszystkim w oczy i zapadała w pamięć: skromny strój nie był w stanie ukryć jej klasycznej wręcz urody. Piękne blond włosy spięte gumką-frotką sięgały do talii, wielkie niebieskie oczy, drobny nos, idealna cera, pełne usta, równiutkie białe uzębienie. Być może dlatego właśnie ją zapamiętałam: naprawdę rzadko widuje się tak piękną dziewczynę. Na oko miała z 16 lat. Prosiła o kilka złotych, gdyż zbiera na lek dla ciężko chorej siostrzyczki, który nie jest refundowany przez NFZ, a ponieważ i ją i siostrę wychowuje skromnie zarabiająca samotna mama, więc ona, choć jej wstyd, prosi o pomoc na kupno leku. Ba, wymieniła nawet nazwę leku (w tej chwili nie pomnę)- sprawdziłam potem w necie: tak, lek nie jest refundowany i rzeczywiście drogi. Dałam jej z 20 złotych chyba, sąsiedzi też nie pożałowali, a dziewczyna o mało się nie rozpłakała ze wzruszenia i wdzięczności. Można uznać, że w naszej klatce zebrała minimum stówę. Skromnie licząc.

Jakieś dwa tygodnie po tym zdarzeniu wpadłam do Douglasa po mascarę, jak zwykle w biegu. Ustawiam się do kasy nieco zirytowana, bo klientka przede mną ma na oko dwie douglasowskie torby wypchane kosmetykami, które kasuje: jakiś balsamik, kremy, perfumy, pudry i podkłady (z tego, co pamiętam Chanel i Guerlain, więc top półka). Pech: przez chwilę klientka obróciła się, a ja rozpoznałam w niej tamtą dziewczynę. W pełnej metamorfozie: markowe ciuszki, pełen makijaż, biżuteria. Rozpoznałam ją właśnie po urodzie, naprawdę taka uroda zapada w pamięć. I konsternacja. Ale spokojnie spytałam o zdrowie siostrzyczki. Dziewczyna rozdarła się i zażądała wezwania ochrony bo ja ją... zaczepiam.

Właśnie przed chwilą ktoś zadzwonił do moich drzwi. Znajoma twarz, skromny strój, zero makijażu. Już otwierała usta by coś powiedzieć... ale chyba rozpoznała mnie, bo wyrwała na dół po schodach i tylko drzwi wejściowe trzasnęły. Ciekawe, ile zdążyła zebrać na numer 'na chorą siostrzyczkę'? Bo do oszustwa była dobrze przygotowana. To trzeba jej przyznać.

nie tylko galerianki....

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 905 (987)
zarchiwizowany

#49452

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W sumie to od kilku dni zastanawiam się, czy opisać tę historię. Czy jest ona piekielna- o tym zadecyduje każdy z Czytelników. Skąd moje wahanie? Chyba stąd, że wielu z Was, komentując, zapewne napisze: " No, wyżaliłaś się i co z tym dalej zrobiłaś?". Właśnie tu jest pies pogrzebany. Bo nie zrobiłam nic. Ale, niech będzie. Opisuję.

Najpierw jednak zadam pytanie: ile z Was, dziewczyny, robiąc zakupy w sieciowych drogeriach, tych z 'wyższej' półki, musiało się upominać o próbki? Osobiście rzadko mnie stać na takie kosmetykowe szaleństwo, ale czasem coś odłożę i udam się do drogerii celem dokonania zakupu droższego kosmetyku. Gdy jeszcze mieszkaliśmy z rodzicami poza granicami kraju było normą, że po każdej wizycie w drogerii otrzymywaliśmy wraz z zakupionymi produktami multum wszelakich darmowych próbek. Przecież po to są, by klientka dany kosmetyk wypróbowała na sobie a potem ewentualnie kupiła jego pełnowymiarową wersję. Takie postępowanie to norma. Tu, w Polsce za każdym razem wkładano mi do siatki jedną próbkę, czasem wcale a moje prośby o próbkę takiego czy siakiego kosmetyku ( zaznaczam, że za każdym razem dokonywałam zakupu za dość pokaźną kwotę) spotykały się z przewracaniem oczami w skrajnym zdziwieniu lub informacją, ze takich próbek sklep nie posiada. Z kolei moje zdziwienie budziły stojące na półkach puste testery perfum. No ale: co kraj to obyczaj, jak mawiają.

HISTORIA WŁAŚCIWA

Z miesiąc temu wpadłam przypadkiem na niewidzianą od czasów licealnych koleżankę. Gadka-szmatka, wymiana numerów komórek. Po kilku dniach dzwoni telefon. Koleżanka, nazwijmy ją Ewą, poprosiła o przetłumaczenie na język angielski CV i listu motywacyjnego, gdyż 'nagrywa' sobie pracę poza granicami kraju a w ciemno jechać nie chce. Nie ma problemu, dla mnie to chwila roboty. Póki co Ewa pracuje w jednej z takich kosmetycznych sieciówek. Ok, wpadłam do niej wieczorem, praca wykonana, kawa odpita, zbieram się do domu. Ku mojej konsternacji, wraz z podziękowaniami, została mi ofiarowana wielka siatka....próbek oraz propozycja, że jeśli czegoś będę potrzebowała to mam dzwonić, ona się postara mi załatwić tester. Za pół ceny.

Cóż...siatki nie przyjęłam, za propozycję grzecznie, choć odmownie podziękowałam. Znajomości kontynuować nie będę jednak.

PS

Tutaj jestem winna przeprosiny wszystkim paniom pracującym w sieciówkach drogeryjnych bo nie twierdzę wcale, że taka sytuacja jest w każdej drogerii. Nikogo nie chciałam swoją historią urazić ani obrazić. Była jednak ona dla mnie na tyle piekielna, że zdecydowałam się ją opisać wraz z przydługim wstępem.

pachnące sklepy

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 0 (128)
zarchiwizowany

#48987

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Bilans poświąteczny:

1. Z okazji lanego poniedziałku, bliżej nieznane dzieci chodziły wczoraj 'po dyngusie'. Naiwni sąsiedzi obdarzali je przeróznymi dobrami. Efekt: klatka schodowa wyglada tak, jakby sąsiedzi stoczyli wielka bitwę na jedzenie. Kawałki ciasta zasnuwają schody i podlogę a czekolada ( mam nadzieję, ze to czekolada bo kolor może byc mylący) w stanie rozmazanym zdobi ściany, lamperie i drzwi.

2. Dziś około 7.30 zostałam zbudzona dzwonkiem do dzrwi.Niby nie ma w tym nic niezwykłego ale ktoś dzwonił z częstotliwością alarmującą o pożarze czy przypadkowym zalaniu mieszkania sąsiadce z dołu. Zrywam się z betów. Spoglądam przez wizjer a tam bliżej nieokreslona kobieta w kapturze:

- Czy może Pani otworzyć?
- A w jakim celu? ( w pośpiechu nie sięgnęłam po szlafrok a miałam na sobie jedynie krótką koszulkę na ramiączkach)
- Bo ja jestem bezdomna. Da Pani na jedzenie?

Nosz! Ale nic: okrywam się szlafrokiem byle jak, wyjmuję 5 zł z portfela. Otwieram drzwi, spod kaptura kurtki spogląda na mnie przekrwiona twarz bezdomnej a jej oddech sprawia, że mam chęć lecieć zakąsić. Daję monetę. Niech tylko już sobie idzie!

- A czy mogę u Pani trochę odpocząć? ( pani bezdomna niebezpiecznie zatacza się w moją stronę) I kawę by mi Pani zrobiła. Bo ja bezdomna jestem ( wybucha pijackim placzem smarkając i sądząc po zachowaniu już jest gotowa rzucić mi się na szyję).

Jasne. Marzyłam tylko o tym by wypić z tą panią kawę o 7.30 rano w ostatnim wolnym dniu. Jedyne, co było w tum pozytywnego to fakt, że sąsiedzi obserwujący zajście przez wizjery ( słychać było odgłos otwieranych drzwi wewnętrznych) już nie otworzyli tej pani drzwi.

Nie wiem, czym by się skończyło to zajście( bo pani bezdomna po prostu na siłę wpychała mi się do domu a wątpię, żebym umiała się z nią siłować czy przepychać) gdyby zamieszanie nie obudziło mojego współlokatora-kuzyna. Wyrwany z krainy snu wyskoczył w bokserkach i krótko nakazał pani sp.... bo wp.....

Cholera, po tych świętach nie tylko została zasyfiona klatka schodowa ale na domiar złego okazało się, że jednak nie jestem asertywna, jak się wyraził mój kuzyn.

poświątecznie...

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 133 (241)
zarchiwizowany

#48223

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Niech się święci Święto Kobiet ( albo coś w tym stylu). Czyli kwiatek dla Pani od firmy LIDL.

Przed południem zdarzyło mi się wpaść jak burza do pobliskiego Lidla. Jakieś drobne zakupy zrobić. Na środku jednej z alejek w dniu dzisiejszym czekała wszystkie Panie drobna niespodzianka: bardzo miły pan wręczał każdej po dwie malutkie różyczki wraz z życzeniami od firmy. Nie były to jakieś kwieciste słowa ale, ponieważ milych słów nigdy nie odrzucam, podziękowałam grzecznie, kwiatki wzięłam i pedzę z szybkością bolida naprzód. Wybieram prędko sałatę a w międzyczasie słyszę nieglosny monolog pani Babci do (na oko) 6-7 letniego wnusia ( pani Babcia także ściska w dłoni przydziałowe dwie różyczki)

- Idź do tego pana (tu wskazuje ruchem brody) i poproś go o kwiatek. Miałbyś dla mamy.

Tu nastąpiło pierwsze zdziwienie z mojej strony: powiedzcie- jaki może być koszt takiej mini rózyczki o lekko przybrudzonych/odwiniętych płatkach ( wiadomo, że pięknych róż firma nie rozda)? 50 groszy? Warto w imię takiej sumy uczyć dziecko korzystania z darmochy bo darmowe to trzeba skorzystac (czy w tym przypadku-wykorzystac)?

To jeszcze nie koniec przygody. Zapakowałam sałatę, kefir, sos Wuja Bena, ryż i pędzę do kasy alejką równoległą do Alei Róż. Nagle głos jakiś sycząco-jadowity, kobiecy i dość głośny słyszę właśnie z tego kierunku:

- Co Pan sobie wyobraża? Jaki Dzień Kobiet? Ja sobie nie zyczę uprzedmiotowiania i kategoryzowania. Jestem człowiekiem a Pan chce mi tu patronizować! ( starałam się niczego nie przekręcić z zapamiętanego oryginału).

Jakaś rozgniewana 'feministka' dawała ostro popalić kwietnemu kolesiowi. Wokół zebrał się już niewielki tłumek, jak zawsze przy okazji tego typu sklepowych awantur.

Nie wiem, jak się zakończyła ta druga sytuacja, bo niestety nie miałam czasu by to sprawdzić.

Gdybym jednak go miała a przypadkiem ta pani czytałaby Piekielnych to chciałabym jej powiedzieć, że jest idiotką a nie feministką. Bo feministka to nie wrzaskliwa baba, która pali stanik i gardzi mężczyznami. To ktoś, kto jest dla nich równym partnerem, kimś, kto stale kładzie nacisk na własny rozwój i samorealizację. Nie obchodzę i nie czczę Dnia Kobiet. Ale jeśli ktoś z tej okazji dobrze mi zyczy i z uśmiechem wręcza kwiatki to po diabła na tego kogoś warczeć? Dobrych słów nigdy nie za wiele.

Dzień Kobiet w Lidlu

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 221 (323)
zarchiwizowany

#47400

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O Strażniku Teksasu będzie.

No może nie dosłownie, ale jednak coś w tym jest. Oceńcie sami:

Mieszkam wraz z moim kuzynem na osiedlu połozonym na terenie parku krajobrazowego, więc okolica naprawdę ładna. Na osiedlu przeważają ludzie w wieku emerytalnym i późnoemerytalnym. Wiadomo- tacy ludzie nie mają już wiele do roboty (może gdzieś indziej jest inaczej, nie neguję tego) a ich życie mija między kościołem a obgadywaniem bliźnich.

Mam koty. Kuzyn ma psa. Zwierzęta żyją sobie w zgodzie w jednym mieszkaniu z tym, że wiadomo- psa trzeba wyprowadzać i to 3-4 razy dziennie, w tym raz na dłuższy spacer. I tu się zaczyna historia własciwa.

W sąsiednim bloku mieszka starsza pani. Za każdym razem, gdy kuzyn wyprowadzał psa ona pojawia się jak spod ziemi i robi mu awanturę: że pies siusia na trawnik, że raz obsiusiał boczną ścianę jej bloku ( oj musiała mocno się wychylić z okna), że dlaczego on w ogóle siusia w okolicach trawnika przy jej bloku, skoro niedaleko jest park. I jakim prawem pies robi na ten trawnik kupę? (NB sprzatamy zawsze tego typu pozostałości po naszym pupilu a z psami do parku jest wstęp wzbroniony).

Co ciekawe- pani pojawia się i awanturuje za każdym razem, gdy kuzyn wyprowadza psa i to niezaleznie od pory dnia czy wieczoru. Niezależnie od pogody i temperatury. Za każdym razem kuzyn przed spacerem z psem prosi żebym wyjrzała przez okno i upewniła się, że straznika teksasu nie ma. Patrzę: nie ma. A po chwili już jest! No czai się za blokiem i za krzakami cały dzień, czy jak? ZZa firanki się czai z lornetką?

Jak spacyfikować Strażnika Teksasu?

gdzieś...nie w Arizonie...

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 8 (106)
zarchiwizowany

#47231

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nie wiedziałam do dziś, że książki mogą być szkodliwe na tyle by je niszczyć...

Mieszkam w czteropiętrowym bloku. W naszej klatce przeważają emeryci. Rózni są: poza moją piekielną, szczekającą sąsiadką zza ściany (tą samą, która z zemsty za brak mleka zdemolowala Kotkowo) na ogół nieszkodliwi, nie czepiają się za bardzo o drobiazgi. Generalnie wymieniamy powitania i kilka miłych, acz obojętnych uwag o pogodzie.

Zdarzyło się jednak, że pół roku temu odwiedziła mnie starsza pani mieszkająca piętro niżej. Grzecznie spytała, czy nie wybieram się na zakupy, a jeśli się wybieram, to czy mogłabym zrobić dla niej kilka sprawunków. Oczywiście, dlaczego nie? Tak sobie rozmawiamy a wzrok sąsiadki bładzi po moim księgozbiorze. A jest okazały: można powiedzieć, ze to praca dwóch pokoleń, więc woluminy idą w setki a półki ciągną się wzdłuż długości ściany-od podłogi do sufitu. Pani spytała, czy nie pożyczylabym jej czegoś do czytania. Serdecznie nie cierpię pożyczania książek (za wiele do mnie nie powróciło bo ludzie mają dziwną tendencję do uważania cudzych książek za swoją własność), ale z sąsiadami lepiej w zgodzie zyć, więc Pani wybrała sobie dwie pozycje. Odtąd regularnie pozyczała książki i, sprawiedliwie przyznaję, oddawala w idealnym stanie i bez przetrzymywania w nieskonczonośc.

Ze dwa miesiące temu pozyczyła ode mnie : "szkarłatny płatek i biały", Michela Fabera (nawiasem mówiąc, polecam tę powieść http://www.dziennik-literacki.pl/recenzje/F/27,Faber-Michel,Szkarlatny-platek-i-bialy ). Lojalnie uprzedziłam o tematyce i dość..naturalistycznych scenach i opisach. Ot, żeby potem nie miała żalu i żeby wiedziała, czego się po lekturze powieści spodziewać. Chyba nie zrazily ją moje slowa, ze książka zawiera tematy, o których Dickens nie mogł pisać ze względu na kaganiec moralności.

Czas mijał a ani książki ani pani ani widu ani słychu. Wczoraj zeszłam piętro niżej , zapukałam do drzwi, gadka szmatka, w koncu pytam, czy sąsiadka skończyła już czytać, a jesli tak to poproszę o zwrot.

Reakcja sąsiadki zwaliła mnie z nóg. Oświadczyła, że książkę wyrzuciła, choć powinna spalić ją w piecu ale z oczywistych względów (mamy kaloryfery) tego nie uczynila. Bo jak można pisać takie bezeceństwa! I ja powinnam być jej za to wdzięczna. Tak.

Już nawet nie dociekałam, za co powinnam tę wdzięczność okazać. Zaniemówiłam po prostu. Po dłuższej chwili zdołałam jedynie wykrztusić, żeby na żadną więcej książkę nie liczyła z mojej strony.

Dzisiaj odkupiłam sobie egzemplarz książki, zniszczonej przez osobę, która z wielu plaszczyzn powieści zauważyła tylko tę zawierającą:'momenty". I oświadczam uroczyście: NIGDY żadnej książki już nikomu nie pozyczę, nawet za cenę sąsiedzkiej niechęci.

sąsiedzi i książki

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 282 (352)

#46589

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Chciałabym się podzielić moimi refleksjami dotyczącymi studniówek. Mało piekielne, powiecie? A właśnie, że wcale nie. I nie będę tu pisać o własnej studniówce, bo sądziłam, że być może od tych kilku lat coś się zmieniło. Ale nie. Opiszę zatem zjawisko zwane studniówką świeżym okiem tegorocznej maturzystki i jej refleksje przedstudniówkowe ubiorę w słowa. Oto przygotowania z piekielnej strony:

1. MIEJSCE.

Oczywiście, o wyborze miejsca studniówki decydują rodzice podczas specjalnego zebrania, na które bywają zapraszani także uczniowie. Jedna z mam proponuje Mariott (bo to będzie prestiż dla szkoły). Na delikatne uwagi, że może nie każdego będzie stać odpowiada, że ją stać i ona może nawet teraz zapłacić za całość. I przecież można pożyczyć lub wziąć kredyt, jak kogoś nie stać i chce oszczędzać na własnym dziecku. Inni rodzice proponują oponować ale tak to już jest, ze rację u nas ma ten, kto najgłośniej krzyczy. Mariott zostaje.

2. MENU i MUZYKA.

Kolejna kłótnia rodzicielska. Bo inna Mama (z wyglądu Barbie) domaga się ujęcia owoców morza, egzotycznych potraw i generalnie najbardziej udziwnionego i najdroższego jedzenia. Cena studniówki wzrasta po raz kolejny. Spytacie, co na to nauczyciel odpowiedzialny za organizację studniówki. Ano, dowiaduje się, że to rodzice ją organizują, oni płacą i nauczyciel ma siedzieć cicho. I, co ciekawe - niestety, prawo stoi po ich stronie. Tak samo załatwiana jest kwestia: DJ czy orkiestra. Pół godziny zażartej dyskusji, zupełnie jakby chodziło o budżet państwa na następny rok. Zwycięża DJ. Ale nie tam żaden pierwszy lepszy! To musi być DJ Master (nazwa przykładowa), najbardziej wzięty w branży, a co zatem idzie - najdroższy. Cena znów leci w gorę.

3. STRÓJ i FRYZJER.

Około listopada zaczyna się polowanie, poszukiwanie, przechwalanie: skąd te kiecki nie będą! Dominują ekskluzywne butiki, salony mody oraz sporadycznie zamawiane z zagranicy kiecki wieczorowe. Oczywiście wszystkie trzymane w ścisłej tajemnicy, bo a nuż ktoś skopiuje i złośliwie kupi taką samą? W tajemnicy nie jest jedynie trzymana cena tych kiecek, nieraz trzycyfrowa. To samo dotyczy butów, dodatków, torebek oraz pozamawianych już wizyt w ekskluzywnych salonach fryzjerskich.

4. TRANSPORT.

Myślicie, że na imprezę w Mariotcie można zajechać taksówką? No chyba żart! Wynajmuje się limuzynę z barkiem na godzinę lub partybusa. To obciach zajechać taksówką ze zwyczajnej korporacji. A szczytem bezguścia jest podwiezienie przez rodziców.

Teraz EFEKT KOŃCOWY:
Z około 120 maturzystów na studniówkę idzie około 90 osób. Moja młodsza koleżanka-maturzystka wraz z kilkoma normalnymi i ich rodzicami kupiła w miarę porządne kiecki w lepszych sieciówkach, a rolę fryzjerki i wizażystki będę spełniać ja. Gratis.

Moja refleksja i moje wspomnienia z własnej niedawnej studniówki: też odbywała się w jednym z ekskluzywnych hoteli. Dziewczyny niektóre poubierane chyba na nieco inną imprezę: supermini, gołe plecy i zbyt głębokie dekolty były normą. Było tak cholernie elegancko, tak stylowo, że po dwóch godzinach po polonezie zwinęliśmy się stamtąd z kilkuosobowym towarzystwem na imprezę do klubu. No, tam się bawiliśmy dobrze. Dlaczego? Bo na studniówce czuliśmy się ja na targowisku próżności: szpan, pozerstwo, sztuczna uprzejmość nas zmroziła i uniemożliwiła jakąkolwiek zabawę.

Tato mi opowiadał, że jego studniówka odbywała się w szkole, na sali gimnastycznej, którą dekorowali sami maturzyści. W roku studniówki Taty tematem przewodnim był Salon Młodopolski i taka też obowiązywała konwencja w stroju i zachowaniu. I jak teraz sobie o tym myślę, to może jednak warto by było przywrócić studniowce pierwotny charakter imprezy SZKOLNEJ, balu SZKOLNEGO, który łączy w zabawie zamiast ta zabawą dzielić ludzi. Przecież można zamówić DJa do szkoły, wraz z pełnym cateringiem i wymóc jakieś ograniczenia dotyczące stylu ubierania podczas szkolnej imprezy. Może miałoby to większy sens niż branie kredytów po to tylko, by dorównać innym w JEDEN wieczór.

studniówki

Skomentuj (94) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 586 (796)
zarchiwizowany

#46766

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Czy piekielna będzie moja historia to się okaże. Czy też raczej zbiór przypadków bo trudno to nazwać historią. Opowiedziane przez moją koleżankę,która pracuje jako lekarz w jednym z wielu szpitali. Na razie jako rezydent bo to początek kariery. Sama już nie wiem, czy przypadki opowiedziane przez nią są bardziej żałosne czy piekielne (oczywiście nie padły żadne nazwiska, adresy itp). Czyli o tym, jak ludzie sami sobie szkodzą:

1.
Na OIOM przywożą dziewczynę. Skręca się z bólu, nie pozwala nawet dotknąc brzucha. Wyrostek? Alez nie. Dziewczyna się odchudzała....OCTEM. Bo ktoś jej powiedział, że to tani i szybki sposób. Nie wiem, ile czasu stosowała tę genialną kurację octową ale ściany żoładka nie wytrzymały.

2.
Niedoszłe samobójczynie farmakologiczne. Obligatoryjnie po każdej takiej próbie do pacjenta zamawiany jest psychiatra. I co? One wcale nie chciały się zabić. Tylko chłopak/narzeczony własnie oświadczył, że chce się rozstać i one chciały facetom to nieco utrudnić i wpędzić w poczucie winy. No przecież wzięły tylko 'trochę' za wiele tych tabletek ale przecież nie chciały się zabić. Przecież nie są jakieś nienormalne, prawda?
(Cóż...moim skromnym zdaniem taki dowód miłości to normalny nie jest a życie z taką niedorżniętą Ofelią do przyjemności nie nalezy bo kto chciałby być z kimś pod ciągłą groźbą:"jak mnie zostawisz to się zabiję?")

3.
Dorośli zupełnie ludzie, którzy włozyli sobie drobny przedmiot do nosa/ucha i teraz nie potrafią go wyjąć. Po co dorosły facet wkłada sobie do nosa koralik pozostaje dla mnie sekretem. Podobnie jak faceci trafiający do szpitala z palcami czy innymi częsciami ciała posklejanymi 'na amen' super glue czy inną kropelką.

4.
O ciśnieniowcach trafiających do szpitala bo zapomnieli wykupić leków ktoś już pisał, więc nie będę tutaj powtarzać. Z tym, że w przypadku mojej kolezanki sa to stale te same osoby. "Żelaźni klienci', jak ich nazywają lekarze. Bo nawet jeśli nagłych przypadkow nie ma to zawsze jakiś ciśnieniowiec się napatoczy.

5.
Naćpana młodzież i rodzice awanturujący się, że lekarze kłamią i szargają opinię ich dziecku bo jakie tam narkotyki? Ich dziecko W ŻYCIU żadnego narkotyku nawet na oczy nie widzialo! A badania wykazują takie stężenie opiatów/halucynogenów/../ że z pewnością nie jest to debiut naćpanej pociechy.

Sama nie wiem, czy opisane przez nią przypadki to piekielność czy głupota.

szpital

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 248 (328)
zarchiwizowany

#46556

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Podobno komuna już się skończyła. Nie wiem, nie pamiętam tego okresu naszej historii- znam ją z opowieści, książek, kronik, filmu itp. Ale obserwując remont naszego bloku to jako zywo te wszystkie filmy stoją mi przed oczami. Starszych Uzytkowników prosiłabym o skorygowanie moich błędnych skojarzeń z tamtym okresem. A bylo tak:

Nasze osiedle położone tuż przy pięknym parku powstawało w latach 70-tych. Podobno robiono tu jakiś eksperyment socjologiczny i dwa bloki najbliżej parku zasiedlono tzw. inteligencją. Pozostałe już zasiedlano 'jak leci'. Lata mijały. Zgodnie z prawem uplywu czasu bloki zaczęły domagać się remontów, ocieplania, malowania itp. Remonty ruszyły cała parą. Zdziwienie wywołał fakt, że modernizację zaczęto od bloków, w ktorych ponad połowa mieszkańcow zalegała ostro z czynszami na rzecz mocniejszych napojów wyskokowych i skutkow w postaci demolowania kletek schodowych, graffitti itp. Efekt piękny. Bloki jak nowe.

I tak przyszła kolej na dwa ostatnie 'inteligenckie' siedliszcza. Panowie rusztowania rozstawili. Wiercą, odnawiają, chodzą, przez okna zaglądają. Głośno 'urwują', komentują wystrój mieszkań, gapiące się na nich zza szyb psy i koty dla zabawy draznią. " Lala, masz jaki browar?"" Ty' pacz',Heniek, jaka ruda!'- to najłagodniejsze z zaczepek, które notorycznie słyszałam gdy panowie odnawiali moje piętro wraz z wiązankami tłustych dowcipów o rudych i ich erptycznych walorach. Remont jednej strony bloku ślimaczył się pół wakacji.

I tu nagle...zonk! Połowa bloku odmalowana i wyremontowana a panowie zwijają swoje rusztowania. Bo nie ma kasy na odnawianie drugiej połowy. Pozostawili po sobie syf, gruz, szmaty, butelki, trawę usianą petami i generalnie syf, który zniknął po miesiącu na skutek monitow lokatorów.

Jesienią nagle znów pojawiają się panowie i ocieplają i malują boki bloku. Trochę nudno im bo okien nie ma, więc nie ma z czego się nabijać i kogo zaczepiać. Pracują, pracują, pracują. Z obu stron bloków rosną klasyczne gory gruzu i śmieci.

Koniec? A skąd! Bo na front bloku kasy nie starczyło. Więc czeka nas odsłona trzecia remontu bloku, w którym nie ma porysowanych, zarzyganych i brudnych klatek schodowych, co stanowi ewenement na osiedlu. Bloki, ktore odnowiono już wracają powoli do stanu pierwotnego. Jedynie nasz się trzyma...z trzech stron bo front na gwałt remontu się domaga.

Niech mi ktoś powie: jaki jest sens zaczynania remontu, na ktory nie ma pieniędzy i ktory ślimaczy się drugi rok? Trzykrotnego płacenia za wywóz poremontowego gruzu i śmieci?

osiedle

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 89 (191)
zarchiwizowany

#44938

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ech...no i po wigilii. Wreszcie w domu. Nie, nie o to chodzi, że nie lubię spotykać się z rodziną. Jedynie z jej częscią, konkretnie z dwiema kuzynkami.
Wigilia przebiegała w miarę spokojnie. Oszczędzono mi polityki i plotek o nieobecnych krewnych, którzy nawiasem mówiąc, niewiele mnie interesują.

Element piekielności zadziałał w momencie wymiany prezentów. Wiem, że to jedynie dodatek do świąt ale staram się, by obdarowanemu mój prezent sprawił jakąs radość. Nawet obydwu kuzynkom, od których nigdy nic na gwiazdkę nie dostałam. Niemniej, zawsze o nich pamiętam kupując drobiazgi świąteczne ponieważ uważam, że nawet jeśli ktoś mnie pomija to ja nie musze być tak samo wredna.

Moja koleżanka zajmuje się amatorsko wyrabianiem ozdób, szczególnie takich do włosów. Wiele razy zamawiałam u niej prawdziwe dzieła: spinki, plecionki, wsuwki ozdobione piórami. Oczywiście, żadne metale szlachetne ale naprawdę dziewczyna ma talent. Kiedyś, przy okazji jedna z kuzynek skomplementowała ozdobę, którą miałam wpiętą we włosy, więc pomyslałam sobie: a co tam, zamówię dla nich też. Niech mają coś ładnego na gwiazdkę. Dla każdej zamówiłam komplet spinek ozdobionych kamyczkami i piórkami.

Kuzynki prezenty moje odwinęły z ozdobnego opakowania a ja skromnie czekam na okazaną przez nie radość.

KUZYNKA: O, a gdzie kupiłaś? < szuka metki i oznak producenta> Widziałam podobne w Galerii Bałtyckiej.

JA: Nie, to moja koleżanka zrobiła < dalej czekam na oznaki radości bo w końcu nie jest to żadna masówka i prawdopodobnie kuzynki nie spotkają innych dziewczyn z takimi samymi ozdobami>

KUZYNKA: No...jakieś to jarmarczne. No ale ty zawsze byłaś dziwna. Dziękuję.

No i po co się starać by sprawić komuś przyjemność oryginalnym prezentem gdy zestaw Dove spełniłby lepiej swoje zadanie?

pod choinką

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 222 (314)