Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

mijanou

Zamieszcza historie od: 15 sierpnia 2012 - 18:56
Ostatnio: 16 stycznia 2023 - 6:36
O sobie:

Fanka kaw wszelakich i kawowych eksperymentów. Natura typowo kocia: czasem milutka i przyjazna ale nieopacznie podrażniona wysuwa pazurki. Zbieraczka przedmiotów pięknych (czasem jest to cenny flakonik a czasem tęczowo pożyłkowany kamyk znaleziony na drodze), niepoprawna estetka stale dążąca do harmonii wszechrzeczy. Postrzelony rudzielec ale w sumie da się lubić przy odrobinie dobrej woli^^

  • Historii na głównej: 17 z 54
  • Punktów za historie: 14735
  • Komentarzy: 4967
  • Punktów za komentarze: 34213
 

#39414

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O znieczulicy będzie.

Rzecz działa się wiosną. Mieszkamy wraz z Miśkiem w okolicach pięknego parku - chętnie uczęszczanego przez miejscowych emerytów i matki z mniejszymi lub większymi dziećmi.
Sobota, godziny wczesnopopołudniowe. Akurat wróciliśmy z zakupów i zaparkowaliśmy pod blokiem. I co widzimy? Spanikowaną panią z dwójką dzieci przy murku wzdłuż ulicy i widać, że coś się z jednym z dzieci (dziewczynką) dzieje. Mała najwyraźniej się dławi. Łapie powietrze jak rybka, jednocześnie zanosząc się płaczem i szlochem, co sprawy wcale nie ułatwia. Tryb awaryjny się włącza: z siatek z zakupami łapiemy jednorazowe ręczniki, butelkę pepsi (no bo z tej odległości nie jesteśmy pewni, czy naprawdę się dławi, czy próbuje zwymiotować, a jak się coś przyklei do żołądka to nie ma jak gazowany napój, stary babciny sposób - wypić go tyle by beknąć sobie zdrowo) i lecimy.

Matka spanikowana oświadcza, że dziecko dławi się lizakiem-kulką, która zsunęła się z patyka, widać, że kobieta w panice, robi co może, małą unosi za nogi i potrząsa - nic nie pomaga. Drugie dziecko stoi przerażone. Misiek za telefon i dzwoni pod 112, włącza się sekretarka. Ja łapię małą zgodnie z wiedzą nabytą na PO od tyłu, naciskam pod mostek zmuszając małą do pochylenia - nic. W końcu wspólnymi silami łapiemy dziecko za nogi i potrząsamy - lizak wypada z falą wymiotów. Pogotowie nie jest potrzebne - mała oddycha, bierze wielkie hausty powietrza, płacze, jest przestraszona. Na twarzy matki maluje się taka ulga, jakby wypuszczono ją z piekła, całuje dziewczynkę po rączkach, też płacze, powtarzając jakieś uspokajające słowa. Posiedzieliśmy wszyscy chwilę na tym murku, pani powoli się uspokaja. Na szczęście wszystko się skończyło dobrze. Co jest w tym piekielnego?

A to, że o tej porze ulicą w stronę parku przewijały się dziesiątki osób - w różnym wieku a niektórzy też mieli przy sobie dzieci. Nie zatrzymał się NIKT. My nadjechaliśmy już w trakcie całego zdarzenia. Gdy Pani się uspokoiła podziękowała bo... nikt nie chciał jej pomoc. Byliśmy jedynymi osobami, które zareagowały w sytuacji, w której przecież chodziło o życie. Nie powiem, żeby słowa tej pani i podziękowania sprawiły mi przyjemność. Raczej spowodowały złość, że obojętność ludzka sięgnęła swego apogeum. Był środek dnia i na oczach ludzkich rozgrywała się potencjalna tragedia. Nie pomyśleli, że może kiedyś ich dzieciom też może coś takiego się przydarzyć.

Kochani ludzie! Nie bójcie się udzielać pierwszej pomocy. Lepiej udzielić jej nieporadnie niż przejść obojętnie. (Tu dziękuję koledze, nauczycielowi PO, który zamiast dać nam podpisane papierki o odbytym szkoleniu z zakresu pierwszej pomocy, zmuszał nas do odbycia pełnego kursu i ćwiczeń praktycznych). Jeśli boicie się tej pomocy udzielić to choć zadzwońcie pod 112 ale, na Boga, nie mijajcie obojętnie odwracając wzrok. Wam też może przytrafić się wypadek.

Skomentuj (45) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 641 (713)
zarchiwizowany

#39935

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Rozważania o IwĄkach.

Nie tak dawno temu kończyłam liceum. Pamiętam jednak o wiele lepiej ten moment, w którym człowiek mógł wreszcie wyrwać się z gimbazy, z wszechogarniającego prymitywizmu większości gimbusów i...rozwinąć skrzydła! Wreszcie w humanie! Wreszcie wśród inteligentnych osób kochających Słowo w jednym z dość znanych liceów! My, humaniści- stanowiliśmy chyba od samego początku zgraną, choć dziwną ( no ja to humaniści) paczkę. Mniej więcej byliśmy na równym poziomie, matematyki może nie kochaliśmy ale nasza wychowawczyni, matematyczka zdobyła nasze serca choć ostra była jak brzytwa. Za to tłumaczyła humanistom zawiłości matematyki tak cudownie, że przestaliśmy ten przedmiot z zasady nienawidzić i gardzić nim jak na humanistów przystało. Ale nie o tym....

Tam, gdzie za cudnie zawsze musi zadzialać element piekielności. Taka zasada równowagi rzeczy wszelakiej. Ciemnym elementem okazała się być nowa uczennica- Iwonka. Iwonka nie rozumiala rudymentów wiedzy i nawet nie starała się ich pojąć, Powstanie Warszawskie, jej zdaniem, miało miejsce gdzieś w wiekach średnich, których ramy to 18 czy 19 wiek. Przecież to wszystko jedno, jak było dawno to po co się wgłebiać w szczegóły. Co bystrzejszy szóstoklasista mógł się przy Iwonce wydawać Master of Minds. Za to makijaż i image Iwonka prezentowała nienaganny i męska część szkoły, ta ktora jeszcze Iwonki nie znała chętnie robiła do niej slodkie oczy. Do chwili, gdy Iwonka otworzyła buzię by wygłosić kolejną prawdę objawioną. Wtedy tracili zainteresowanie na rzecz zażenowania i rejterady w stylu: "uciekł i zmylił pogonie". Jakim cudem owa kuriozalna panna dostała się do liceum do klasy humanistycznej wtedy pozostawało dla nas sekretem i spekulowaliśmy na ten temat snując najbardziej fantastyczne teorie ( teraz już wiem, że takich Iwonkowych szkoła ma obowiązek przyjąć ze skierowania z poradni psychologiczno-zawodowej). Wszystko jakoś się toczylo, w sumie Iwonka groźna nie była, ironii nie rozpoznawała, czasem tylko dowalała tym z nas, które nie uznawały złoto różowego tipsowego stylu, ktory ona tak kochała. Hm...znaczy każdej z nas po kolei.

Wtem! Nadchodzi koniec października i Iwonka jakoś tak...zniknęła na tydzień. Na zajęcia nie przychodzila, na telefony wychowawczyni nie odpowiadała, telefon domowy też milczał. Nikt nic nie wie, zapadła się jak kamień w głębię krateru. Matematyca tknięta poczuciem obowiązku już się po południu do domu Iwonki wybiera. No nic...nadchodzi lekcja matematyki i : 'wyjmijcie karteczki proszę". Ogolny jęk gdy profesorka rozdała kartki z zadaniami przerwało energiczne pukanie do drzwi klasy. Po sekundzie drzwi się otworzyły przy akompaniamencie fali upojno-słodko-mdlącego zapachu, który z sila tsunami wtargnął do klasy powodując skrzywienie u najwiekszych niewrażliwych na obrzydliwości twardzieli. Wtedy to miał miejsce słynny dialog pomiedzy naszą wychowawczynią [W] a Matką Piekielną [MP].

[MP] Dzień dobry. Przyszłam porozmawiać o mojej IwĄce { w tle śmieszek, który zaraz zgasł pod bazyliszkowym wzrokiem Matematycy}
[W] Dzień dobry. Zechce Pani poczekać do przerwy, teraz mam lekcję i sprawdzian. Nie bardzo mogę zostawić klasy samej.
[MP] A co Pani sobie mysli? Mój czas jest cenny a sprawa ważna, Chodzi o IwĄkę!

Nauczyciel to obecnie guwerner, na którym każdy Rodzic może sobie wieszac psy, więc Matematyca, chcac nie chcąc, wyszła z Piekielną na korytarz pozostawiając drzwi otwarte by nadzorować uczciwość naszej pracy. Piekielnej wcale to nie przeszkadzało. Tak więc dowiedzieliśmy się, że IwĄka w czasie wakacji miedzy gimnazjum a liceum zaszła w ciążę. Matką będzie! A ona taka delikatna i wrażliwa! Mama Piekielna domaga się, nie, żąda nauczania indywidualnego w domu uczennicy!Ona ma prowo i nie odpuści!

[W] Prosze Pani, szkoła nie ma prawa do ustalenia indywidualnego toku nauczania z powodu ciąży. Taki tok może przyznać kuratorium choć wątpię, że tak się stanie bo ciąża nie jest chorobą, w klasie maturalnej mamy dwie ciężarne uczennice, dobrze sobie radzą i naprawdę nauczyciele slużą im wszelką pomocą. Proszę iść do kuratorium. Choć jeśli ciąża nie jest zagrożona, to uważam, że straci Pani tylko czas. Najlepiej więc będzie, jeśli IwĄka ( to jest zaraźliwe i Matematyca podlapała przeglos) wróci do normalnego toku nauki.

I co się okazało? No jak myślicie? A to, że ciąża IwĄki okazała się jednak zagrozona.Teoretycznie przynajmniej tak twierdziło zaświadczenie lekarskie. Co nie przeszkadzało IwĄce bywac w: galeriach handlowych, u fryzjera, w dyskotece, w pubach, na pokazach wizażu, na domówkach itp itp. Widywaliśmy ją nie tylko my ale też i nauczyciele. Wlaśnie....co na to nauczyciele? A musieli się podporządkować i jeździć do IwĄki. Wiele razy tylko po to by pocalować klamkę bo IwĄka dziś taka słaba.... Albo w ogóle dom pusty.IwĄka Piekielna i jej Piekielna mać nie widziały konieczności by z grzeczności zadzwonić do nauczyciela i odwołać zajęcia. Pracy domowej też IwĄce nie można było zadać, bo jest W CIĄŻY! Skąd o tym wiedzielismy? Od naszych nauczycieli, naprawdę cudownych ludzi z pasją do nauczania, ktorym po kolei puszczały nerwy.

FINALE GRANDE
IwĄka nie otrzymala promocji do drugiej klasy. Cala szkola chyba słyszała krzyki mamy Piekielnej niosące się przez szkolne korytarze. O tym jacy to tu nauczyciele są złosliwi i niekompetentni. I niewyrozumiali bo przecież IwĄka w ciąży! Niestety, tym razem kuratorium ( do którego pobiegła natychmiast), po przeprowadzeniu wyjaśnienia, kontroli dokumentacji-tym razem okazało więcej rozsądku i decyzję Rady Pedagogicznej uznało za prawomocną.

Co z IwĄką? A nie wiem. Pewnie gdzieś tam jest a nam rośnie pod jej opieką następne pokolenie Piekielnych. To jest pewne.

IwĄki w szkole

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 192 (270)

#39309

przez (PW) ·
| Do ulubionych
A mówią, że macierzyństwo to błogosławiony stan...

No być może, nie mam doświadczenia w tym zakresie więc się nie wymądrzam. Rzecz jednak dotyczy jednej ze składowych tego stanu - karmienia niemowlaka piersią.

Nie tak dawno byliśmy na spacerze w pobliskim parku w składzie: ja, 2 kolegów, 3 psy, jeden kot na szelkach. A że dzień piękny i upalny, zajęliśmy jedną z ławek w cieniu drzew, napoiliśmy zwierzaki, psy sobie leżą przy ławce, kot już przysypia w transportowej torbie. Obok nas zajęła ławkę mama z niemowlęciem.
W pewnej chwili, ku naszej konsternacji pani rozpięła bluzkę, bezceremonialnie wyjęła pierś na full widok i zajęła się karmieniem malucha.
Nie bardzo wiedzieliśmy gdzie patrzeć. W końcu opuściliśmy ławkę i odeszliśmy.

Niby nie ma nic piekielnego w karmieniu niemowlaka, ale ta pani miała lekką chustę - czy naprawdę nie mogła lekko się zasłonić?

Kolejna podobna historia została mi opowiedziana przez koleżankę, a ona nie ma raczej skłonności do konfabulowania. Otóż - pracuje jako nauczycielka w jednym z techników. W czasie długiej przerwy otrzymała wiadomość, że na korytarzu czeka na nią matka ucznia. Korytarze tam podobno przestronne, chłodne (co jest błogosławieństwem w upalny dzień), zaopatrzone w sporą liczbę miejsc siedzących i stolików ku wygodzie uczniów. Jakież było zdziwienie koleżanki, gdy okazało się, że Pani Matka siedzi sobie na wpół obnażona na korytarzu, karmiąc niemowlę, a wokół niej, jak to na przerwie, przechodzi chmara uczniów tejże szkoły (a szkoła w 90% męska). Chłopaki czerwone jakoś tak bokiem pomykali i nie bardzo wiedzieli jak się zachować.

Ja wiem, że macierzyństwo to stan naturalny, ale czy doprawdy trzeba tę naturę ukazywać w całej okazałości?

macierzyństwo to..

Skomentuj (255) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 259 (1057)
zarchiwizowany

#39759

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nie tak dawno temu przeczytałam artykuł autorstwa profesora Mikołejki traktujący o "dzikich wózkowych babach" (patrz Wysokie Obcasy). Pamietam, że po lekturze miałam dość mieszane uczucia- z jednej strony atak na pewne głeboko zakorzenione w społeczeństwie tabu i szacunek, jaki żywię do macierzyństwa. Z drugiej własne trzeźwe obserwacje i refleksje. Ale do rzeczy.
Kilka dni temu wybrałam się z psem (na smyczy a i torebka i łopatka uzywana w wiadomym celu została zabrana) do parku. Pech jakiś chyba. Prawie za każdym razem, gdy zabieram tam psa coś się MUSI zdarzyć i to z reguły coś piekielnego. Tak było i tym razem. Tak sobie spacerujemy i spacerujemy, słoneczko świeci, upału nie ma gdy w pewnej chwili usłyszałam pełen rozpaczy i bólu koci pisk. A że jestem kociarą to wyłapuję takie odgłosy jak nietoperz, poznaję je bezbłędnie i reaguję natychmiastowo. Prosze sobie teraz wyobrazić moje zdziwienie i zaskoczenie następującym widokiem: dwie mamy, dwa wózki ze śpiącymi pociechami i dwoje starszych już dzieci (kilkulatków) "bawiących się " na trawniku w poblizu mam...kotkiem. Nie wiem, ile to trwało ale kotek na oko 6 tygodniowy i tak słaby już że nie miał siły się bronić, czy też nie potrafił. Jedyne, co jeszcze był w stanie zrobić to wzywać pomocy. Bachory ( świadomie tego słowa używam) a to za uszy i ogon go ciagnęły a to nasypały na niego piasku z wiaderka. Dodam, że zwierzak nie był już chyba w stanie wzywać tej pomocy za głośno, widać, że już słabnie. Obie mamy zagłębione były w rozmowie, z ożywieniem coś sobie opowiadały przeplatając konwersację zdaniami wykrzyknikowymi w stylu: " No ja pier...olę, mówię Ci!". Czy reagowaly jakoś na bestialstwo swoich starszych pociech? O tak! Jedna spytała: " Czemu ten pie....ny kot tak się drze? Wyjmijcie go z piachu". Krew we mnie zagrała, wzburzyła się i popłynęła z siłą uwolnionej z koryta rzeki i popędziłam w kierunku piekielnych.
[J]a: - Na litośc boską, co wy robicie! Przecież to zwierzę cierpi! Nienormalni jesteście? A panie nie widzą i nie słyszą, co robią wasze dzieci?
[P]iekielna [M]ama1:- A niby co? Bawią się
[J]:- To jest zabawa? Dręczenie zwierzecia?
[PM]1: - Jakie dręczenie? To NASZ kot, bawią się z nim!
[PM]2:- A pani niech idzie z tym psem, tu się dzieci bawią a Pani pies tu srać nie będzie!

Z reguły nie wdaję się w dyskusję z idiotami. Wiadomo- sprowadzą do swojego poziomu a potem pokonają na argumenty i doświadczenie. Tym razem jednak zrobiłam wyjatek. Spokojna ze mnie dziewczyna ale wyzwałam za Mikołejką od dzikich wózkowych bezmózgich bab, których mózgi sprowadzają się do roli macicy. Kotka zabrałam ( nie był rasowy, ot- dachowiec malutki, zresztą nawet jakby był rasowy i tak bym zabrała)- ledwie dychał. I poszłam goniona wyzwiskami i groźbami wezwania policji i oskarżeniami o kradzież kota. Prosto do weterynarza, który kotka zbadał i orzekl, że zwierzę jest w silnym stresie, bardzo słabe i gdyby bawiono się nim dłużej to z pewnoscią by nie przeżył za długo. Ponieważ był za mały i za słaby by dać sobie radę w Kotkowie więc na razie przebywa w DT ( dla niewtajemniczonych- dom tymczasowy) u jednej ze starszych pań w sąsiednim bloku.
Emocje nieco opadły. Wczoraj jeszcze raz przeczytałam artykuł profesora Mikołejki. I wiecie co? Już nie mam mieszanych uczuć. Bo on w tym artykule NIE atakował matek i macierzyństwa. Tylko dzikie wózkowe baby, które uważają, że im dzieciom wolno wszystko, nawet zadręczyć zwierzaka. To jest jednak wieeeeeelka różnica. Strach pomyśleć, co będzie jak za kilka lat te dzieci wózkowych bab pójdą do szkoły...

wózkowe panie

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 225 (281)
zarchiwizowany

#38999

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Uwaga, naciągacze nie śpią!

No tak...właśnie kolejny raz rozważam odłaczenie telefonu stacjonarnego i tym razem chyba to zrobię. Sytuacja sprzed chwili. Sobota,dzień wolny. Czas: 9.30. To taka pora w sobotni poranek gdy po całym tygodniu biegania albo własnie się wstaje i przebywa pod prysznicem albo dosypia ostatnie minuty zasłużonego snu. Mnie telefon zaskoczył w opcji numer 1- pod prysznicem, gdzie ledwo zdążyłam się opłukać. Dzwoni. " W nosie, niech dzwoni. W koncu wszyscy, z którymi mam życzenie się kontaktowac i tak dzwonią na komórkę"- myślę sobie. Przestało ale....po paru sekundach znowu dynda. Tu już się zaniepokoiłam: " Przypuśćmy, że Mama zasłabła w okolicach swojego stacjonarnego telefonu. Przypuśćmy, że Tato dzwoni z zagranicy bo się stęsknił albo wraca i chce wiedzieć, jakie perfumy ma mi przywieźć w prezencie?" -tu mózg już snuje błyskawiczne scenariusze, te czarne i te optymistyczne. Nolens volens, wybiegam namydlona z kabiny zostawiając na podłogowych panelach mokre ślady a dodatkowo jeszcze wdepnęłam w rozsypany przez koty żwirek. Dopadam telefonu. Odbieram.

[B]ezsenna [A]kwizytorka:- Dzień dobry. Nazywam się Czesława Piekielna. Ciągle zmieniają się numery telefonów do instytucji, urzędów, szpitali (no, jakby inaczej?), pogotowia, edukacji i oświaty(! widać Bezsenna przygotowana na każdą opcję i dalej wymienia sto organizacji a ja katem oka widzę jak kociska ładują się radośnie do mokrego brodzika bo uwielbiają się czasem pochlapać i robić pieczatki potem na panelach)i właśnie został wydany biuletyn (sic!) na teren Trójmiasta. ( tu pewnie Bezsenna chciała kontynuować ale już nie zdzierżyła)

Ja:- Proszę Pani, czy zdaje sobie Pani sprawę, że jest sobota, godzina 9.30? Ja o tej porze w sobotę i niedzielę nie odważyłabym się zadzwonić do przyjaciółki bez ważnej sprawy, to raz. Dwa- czy zdaje sobie Pani sprawę, że istnieje coś takiego jak Internet, gdzie błyskawicznie można odnaleźć telefony do wymienionych przez Panią instytucji? Żegnam.

O odłożyłam słuchawkę. Popatrzylam na małe mydlano-żwirkowe kałuzki. Na koty, które radośnie wybiegły z brodzika pozostawiając ślady łapek i roznosząc dalej rozsypany żwirek po całym mieszkaniu. Przypomniałam sobie, jak wieczorem latałam na mopie by nie latać dnia następnego... Po to tylko by odebrać telefon od osoby, która najwyraźniej pomyliła mnie z jakąś babulinką, która nie wie, do czego między innymi służy Internet i przestraszona ciągłym przenoszeniem się instytucji kupi to, co za darmo w Internecie mogłaby uzyskać.

Najbardziej wytrwała w obdzwanianiu mnie jest jednak szkoła językowa Speak Up ( o poziomie której wolałabym się nie wypowiadać). Dzwonią od świtku do późnego wieczora. Na nic tłumaczenie, że nie jestem zainteresowana lekcjami języka angielskiego,z ktorym jako w połowie native speaker nie mam kłopotów. Na nic prośby o usunięcie mojego numeru z ich bazy danych, w ktorej nie wiadomo jakim cudownym sposobem się znalazł. Wic polega na tym, że mój numer jest....zastrzeżony. Tyle na temat ustawy o ochronie danych osobowych. Telefon odłączam w przyszłym tygodniu. Najzwyczajniej w świecie mam dość zakłócania mojego spokoju w wekendowe poranki i wieczory dnia powszedniego, podczas których zmuszona jestem odrywać się od pracy by odebrać kolejną durną propozycję marketingową.

telefoniczni naciągacze czuwają

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 110 (162)
zarchiwizowany

#38985

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia wydarzyła się kilka lat temu, gdy jeszcze mieszkałam w domu rodzinnym. Mam kolege, Stasia, kochany facet, do rany przyłóż tylko jak już imprezuje to nie skończy póki nie poczuje się jak marynarz na pełnym morzu i topodczas silnego sztormu ( zresztą nawet w tych stanach niewazkości jest kochanym człowiekiem-taki typ wiecznego chłopca, bardzo się go lubi ale raczej żadna dziewczyna nie ma ochoty by się z nim wiązać). Do rzeczy:

Byliśmy więc ze Stasiem na wspolnej imprezie na częsci osiedla położonej w 'dolinie'. Oboje mieszkamy w górnej jego częsci. Żeby dostać się na tę górną część należy pokonać liczne i dość strome, acz szerokie schody. Gdy Stasiu osiągnął już stan 'własciwy' stwierdził, że czas do domu. A była zima. Śnieg leżał a i mróz był trzaskający. Staś tak ma. W tych sytuacjach włącza mu się syndrom Jasia Wędrowniczka. Tak więc-Stasiu poszedł do domu, czyli na górną część osiedla. Ja, zgodnie z umową zanocowałam w domu solenizantki, zresztą trzeźwa ( potrafię męczyć jednego drinka przez całą imprezę. Jakoś potrafię się bawić 'bez'). Po mniej więcej godzinie dzwoni telefon, w którym słychać bełkotliwy głos Stasia ( a było około 1 w nocy):

[S]: Ruuudaaaaaaa. Ty rano uważaj, jak będziesz szła po schodach, te sk.......yny znowu nie odśnieżyly. Cholera, oblodzone schody, wyrżnąłem sto razy ale teraz już jestem w domu i idę już spać.

Przyznam, że Stasiu ujął mnie troską i rycerskością. Do serca też wzięłam jego przestrogi. No dobrze. 7 rano, niedziela, chyla-tyla się rozwidniło-idę. Dochodzę do schodów i tu moje zdziwienie: schody odśnieżone, stopnie grubo posypane piaskiem z solą-ani śladu sniegu czy lodu. Tylko czerwonawe kałuże. Co jest? Dlaczego Stasiu mnie tak nastraszył? Rozejrzałam się wokoło, teraz już zmartwiona losem naszego 'marynarza'. I co widzę? Obok schodów dzieciaki zrobiły sobie tor sameczkowy- rzeczywiście porządnie oblodzony, po bokach ośnieżony. Ślady na śnieżnym poboczu wskazują, jakby ktoś naprawdę wdrapywał się mozolnie w górę a kilka razy wywinął przyslowiowego orła. Stasiowi w marynarskim widzie chyba pomyliły się trasy...

imprezki studenckie

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 61 (175)
zarchiwizowany

#38706

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
No a obiecałam sobie, że nie będę się denerwować...ale wygląda na to, że będzie to kolejny post o okrucieństwie, czy też w tym przypadku bezmyślności ludzkiej wobec zwierzaków.

Własnie wróciłam z wieczornego obchodu i karmienia Kotkowa. Co to jest Kotkowo? Jest to nielegalnie zagospodarowany obszar zielony osiedla, w miarę daleko od siedzib ludzkich, jednak na tyle blisko by z okna można było je ( w liczbie 5 budek) widzieć. Kotkowo powstało spontanicznie- ochotnicy opiekują się bezdomnymi kotami, karmią i w miarę możliwości sterylizują. Powstało, gdyż według jednego z urzędników (cytat)" Wolno zyjące koty są elementem krajobrazu miejskiego" a dalej już zwyczajowo- czego ja właściwie chcę, jakiej opieki nad kotami. Kotkowo prosperuje w miarę dobrze dzięki ludziom o dobrych sercach, którzy regularnie czy sporadycznie przynoszą do kociego miasteczka puszki i worki karmy, jesienią koce itp. Problem polega na tym, że ludzie nocą podrzucają do Kotkowa całe mioty kocich maluchów, których chcą się pozbyć. Ktoś powie: o, jacy humanitarni-nie topią w workach, nie zostawiają w lesie tylko wyrzucają przy budkach. Tylko nikt nie pomyśli, że w kocich społecznościach obowiązuje hierarchia, w którą kocim dzieciom trudno się "wpasować". Maluchy przeganiane przez stałych mieszkańców mają marne szanse na przeżycie, więc wystraszone nawołują pomocy lub uciekają dalej, chowają się w pobliskim lasku, dziczeją a tym samym tracą szansę na znalezienie domu. Właśnie znalazłam obok misek kolejne trzy kocięta...Widać komuś się spieszyło bo podrzucił je tuż po zmroku. I to całe szczęscie tych kociąt. Na razie znalazły DT ( dom tymczasowy) u jednej z opiekunek. Przy łucie szczęscia znajdą nowych, kochających ludzi gdy podrosną.

Zwracam się z apelem do wszystkich, którzy czytają mój post: Jeśli nie zyczycie sobie kociąt- sterylizujcie swoje zwierzaki. Nie wyrzucajcie ciężarnej kotki z domu, nie eksmitujcie bezbronnych kociąt skazując je na śmierć głodową. Domowa kotka NIE poradzi sobie na ulicy. Los bywa przewrotny. Za życie każdej kociej matki i kocich dzeci może i od Was się odwrócić. Dziękuję za uwagę.

okrucieństwo ludzkie

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 94 (142)
zarchiwizowany

#38666

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Chyba bylam dość zdecydowanym, piekielnym dzieckiem jednak.... Pozwolę sobie przytoczyć dwie historie z mojego własnego dzieciństwa. Obie opowiadane z uporem do tej chwili przez moją Mamę przy każdej okazji zjazdów rodzinnych ( bleeee, nie cierpię takich zebrań i unikam jak mogę):

Historia 1.

Mama w nowej sukience, z długimi rozpuszczonymi włosami spaceruje sobie ze mną i Tatą po słynnym sopockim Monciaku ( to deptak, na którym latem roi się od ludzi zmierzających w kierunku molo lub nadmorskich knajpek ale to raczej wieczorem). Zadowolona taka Mama sobie jest. W pewnej chwili słyszy świdrujący głosik swojej pociechy:
-Maaaaaaaamaaaaaaaaa, siusiu! ( no a jakże mogło byc inaczej?)
Mama:- Poczekaj, wytrzymasz, zaraz gdzieś wejdziemy.
Upiorny bachor:- Ja chce teeeraaaaaaaz siusiu!
Mama: A jak pytałam przed wyjściem z domu to mowilaś, ze nie chcesz! Teraz wytrzymaj! ( tak powiedziała celem chyba dania mi nauczki na przyszłość)
Upiorny Bachor: Teraz chce i teraz zrobię!

I co zrobił upiorek? Siusiu. Tak, na środku Monciaka. Podobno Mama z Tatą pomknęli kilkanascie metrów dalej i udawali, ze to wcaaaaaaleeee nie jest ich dziecko i generalnie nie mają z upiorną rudowłosą nic wspólnego. Ale i tak ich z wrzaskiem dogoniłam a oni zebrali opiernicz od przechodniów, że bachora wychowują jak zwierzątko. Przecież mówilam i uprzedzałam, prawda?

Historia 2.

Uccchhhh, znowu zabrała mnie do Sopotu, tym razem skm-ką ( szybka kolej miejska). Usadowiła aniołka z rudymi loczkami , sama usadowiła się obok i jedziemy! Mijka patrzy sobie przez okienko, grzeczna jest i słodka jak cukiereczek. Pech- miejsce naprzeciw nas zajęła starsza pani, ale chyba wciąż w pretensjach bo w pewnej chwili wyjela puderniczkę i zaczęła przypudrowywać nosek i resztę oblicza. Upiorny bachor patrzy zaciekawiony, w koncu nie wytrzymuje:

Bachor: A co Pani lobi?
Pani: A poprawiam troszkę makijaż ( tu mi wręcza puderniczkę, żebym sobie poogladała)
Bachor ( nadal ciekawy): A po co Pani to loobi?
Pani: Żeby być piękną.
Bachor ( popatrzył krytycznie na Panią i wypalił): Ale Pani dalej jest bzzzydka!

Tego, co Mama się nasłuchala o rozwydrzonych bachorach do dziś mi nie zapomniała. Pani krzyczała i krzyczała, w końcu wstała i oburzona poszła do innego wagonu. Bachor pozostał z łupem- puderniczką, ktorej rozjuszona Pani w nerwach nie odebrała. Chyba Mamie musze wierzyć-na dowód pokazała mi ową puderniczkę, którą ma do dziś jak wyrzut sumienia rodzicielskiego.No ale bachor nie był rozpuszczony. Szczery był- jak to bachor^^

upiorne maluchy

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -5 (67)
zarchiwizowany

#38597

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Upiorni klienci i ich opinie na necie- tak zatytułowałabym moją historię. Już opowiadam:

Nie używam przesadnej ilości kosmetyków ale te, ktore posiadam są z tzw. górnej półki. Nie, nie wynika to ze snobizmu,uważam, że markowe kosmetyki są lepszej jakości, bardziej wydajne i naprawde starczają mi na długo. A że naprawdę nie lubię wytapetowanych twarzy więc srednio jeden podkłado-puder starczy mi na rok, a w tym czasie zapewne kupiłabym kilka innych produktów i calość wyszłaby drożej a bylaby gorszej jakości. Ale do rzeczy. Zawsze kosmetyki kupuję w jednej perfumerii, na literę "S". I, co ciekawe, w jednym, konkretnym salonie w Galerii Hadlowej Matarnia, mimo, że nijak mi nie po drodze i nadkładam sporo drogi choć inna poerfumerię tej sieci mam o pięć minut od domu. Ktoś spyta- dlaczego. Ano, dlatego, że Panie Asystentki naprawde się starają, by klient był zadowolony. Poradzą, doradzą, pomalują, zademonstrują, przyniosą. Są bardzo uprzejme, nienatarczywe, ogromnie życzliwe, profesjonalne i autentycznie zaangazowane w swoją pracę. To jest ważne: kupując kosmetyki z górnych półek naprawdę się chce, by były to dobrze wydane pieniadze i by zakupiony kosmetyk 'pasował' przez długi czas. Aha, i nigdy nie trzeba tam upominać się o próbki a nawet te próbki są przez Panie Asystentki dobrane do typu urody, cery, gustu itp. Na razie cud, miód i orzeszki.

Proszę więc wyobrazić sobie moje zaskoczenie, gdy przypadkiem trafilam na opinie klientów, o tej własnie konkretnej drogerii na "S".

Klient 1. Pani się wscieka, że obsługa natarczywa. Bo, jej zdaniem, pytanie: "W czym mogę pomóc?" jest niegrzeczne i natarczywe. Bo obsługa powinna czekać aż ją wezwę. Na mój gust takie pytanie jest standardowym pytaniem grzecznościowym, świadczącym o tym, że jako klient jestem traktowana z uwagą.

KLient 2. Pani uważa, że 'sprzedawczynie" ( jak się wyraziła) wciskają klientom na potęgę produkty. Bywam regularnie w tej perfumerii, jeśli proszę o np. błyszczyk, Panie Asystentki przynoszą mi błyszczyki do wyboru, prezentują jego plusy i minusy, demonstrują każdy na moich ustach i wspólnie decydujemy o wyborze JEDNEGO. Nikt na siłę nigdy nie wciskał mi kilku blyszczykow.

Klient 3. Narzeka na ochronę. Bo "czuje się osaczona. czy oni nie mają kamer w sklepie?". Kolejne zdziwienie. Ja nawet nie zauważam obecności ochrony, poza 'dzień dobry', kiedy wchodzę do wnetrza bo to osoba wchodząca powinna się przywitać. Panowie odpowiadają: "dzień dobry" i tyle. Nie mam nieuczciwych zamiarów, żaden za mną nie chodzi, więc nawet nie zauważam, że chlopaki są. A że obserwują sklep- taka praca.

Klient 4. Bo wciskają tam g.....a z pseudopromocji. Nic nie wciskają. Przy kasie wyłożone są kosmetyki w promocji, zresztą bardzo dobrej jakości, tylko te mniej chodliwe chyba. Ale poza pytaniem: "Czy zyczy sobie Pani jakiś kosmetyk z promocji?" nikt niczego mi nie wciska. Wystarczy grzecznie podziękować i nie ma sprawy.

Co ciekawe, moja opinia była jedyna pozytywna. Dlaczego tak jest, że wolimy krytykować a pochwał skąpimy? Piekielnym klientom, ktorzy oburzają się na proste pytanie Asystentki: "w czym moge pomoc?" radziłabym kupować kosmetyki w kiosku, choć i tam obowiązuje obie strony grzeczność. A 'moim" Paniom Asystentkom z perfumerii "S" w Galerii Matarnia- dziekuję za ich wspaniałą pracę.

sklepy

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 4 (90)
zarchiwizowany

#38595

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Do tej pory nie potrafię zrozumieć, jak niektóre fryzjerki kończą szkoły fryzjerskie, zdają praktyczne egzaminy i uzyskują certyfikaty. Bo ta opowieść będzie o wlasnie takiej fryzjerce- pani Beacie. Mam trudne włosy- każdy, kto posiada rude długie za pas sprężynki wie, o czym mówię. Takie włosy wymagają mnóstwa pielęgnacji, odzywek, suszenia prawie chlodnym powietrzem suszarki. Zaniedbane prędko zmieniają się w klujące siano. Stąd też mycie, pielęgnacja, upinanie moich włosów ( no nie wypada na codzień chodzić a'la kometa) odbywało się w zaprzyjaźnionym salonie fryzjerskim stale u tej samej cudownej fryzjerki-pani Eli. Co cztery dni, w miarę potrzeby częsciej. Ponieważ bylam stałą i częstą klientką cieszyłam się sporym rabatem. Nie robiono cudów- włosy myto, odzywiano, suszono delikatnie a cuda-działające dłonie pani Eli upinały całość w miarę porządną, choć artystycznie bezładną kompozycję za pomoca zwyczajnych wsuwek.

I co za pech! Pewnego wieczora wchodzę ja do salonu a pani Eli nie ma! Chora! Tu do akcji wkracza włascicielka: "prosze się nie martwić, pani Beatka da sobie doskonale radę z Pani włosami!". Zaufałam. Takiego szarpania i drapania na myjce nigdy nie przezyłam! Miałam wrażenie, że paznokcie fryzjerki z jakąs mściwą satysfakcją zagłębiają się w nieszczęsnej skórze mojej biednej głowiny, drapią, orcują, jakby chciala mi włosy wydrapać razem z cebulkami. Ale ja tam twarda jestem. Wrzasnęłam dopiero gdy na namydlony leb wylana została naprawdę baaaaaaaardzo za ciepła woda ( cholera, do tej pory pamiętam to uczucie ).Pani zdenerwowała się, że histeryzuję więc zamilklam, pozwolilam sobie nałożyć zwyczajową odzywkę, spłukaną tym razem prawie lodem. Ba, pozwoliłam nawet wycierać ręcznikiem w sposób, jaki używa się mopa na podłodze, połykałam łzy w trakcie rozczesywania połaczonego z szarpaniem takim, że na grzebieniu pozostawały pasemka rudych loków. Moich lokow! Suszenie odbywało się gorącym strumieniem powietrza (" ja nie mam czasu się z Panią bawić pół godziny w suszenie"). Co nie zmienia faktu, ze taka ilość wlosow po 10 minutach suszenia gorącym strumieniem nadal pozostawały wilgotne i to bardzo. Tu już zaczęlam się zastanawiać, czy nie lepiej jednak wrócić do domu i spinać samej za pomoca dwóch luster ustawionych na przeciw siebie.

W skrócie: Pani pospinała mi te wilgotne włosy 'na płask" w stylu poniemieckiego hełmu z czasów II wojny swiatowej. Wściekła się, gdy zaczęłam wyjmować te wsuwki z fryzury, potrzasnęłam całością likwidując hełm i spytałam, czy ona tak uczesana chciałaby chodzić. Na to przylatuje włascicielka (' no przeciez było bardzo ladnie, twarzowo'). no tak...jakze mogło być inaczej? Zdziwiła się, że jestem gotowa zaplacić za to upiorne, bolesne mycie i odzywkę ale za nic innego. Chyba jednak sama czuła, że mam rację bo nie wygrażała sądem ani zamknięciem podwojów swej fryzjerni przede mną, klientką. Zapłaciłam, poszłam do domu.

FINALE GRANDE: po powrocie sama spięłam włosy, klamrą i wsuwkami. Efektowi daleko było do dzieł Pani Eli ale za to był o niebo lepszy niz ten, który mi zafundowała profesjonalna fryzjerka. Obserwując jej prace miałam nieodparte wrażenie, że nie bardzo sama wie, jak to robić.

Następna wizyta. Pani Ela na szczęscie zdrowa, Pani Beata najwyraźniej chowa się na zapleczu. Podchodzi włascicielka: "Wie Pani...Pani Beatka nie specjalizuje się w czesaniu fryzur ( na Boga, jakich fryzur?) ale i ona ma swoje stałe klientki, ktore są zadowolone". Hm...masochistki jakieś? Lubią orcowanie paznokciami po skórze i polewanie wrzątkiem? No...de gustibus non disputandum est.

Po pewnym czasie Pani Ela zrezygnowala z pracy...a mnie znudziło się eksperymentowanie z fryzjerami. Nauczylam się upinać sama. Praktyka czyni mistrza!

usługi

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 60 (198)