Profil użytkownika
myszolow
Zamieszcza historie od: | 17 sierpnia 2015 - 9:17 |
Ostatnio: | 7 lipca 2017 - 15:48 |
- Historii na głównej: 3 z 3
- Punktów za historie: 1020
- Komentarzy: 120
- Punktów za komentarze: 1272
« poprzednia 1 2 3 4 5 następna »
Mam pytanie - czy ten zwiększony zakres pracy powodował że siedziałas w pracy dłużej? Czy siedziałaś tyle samo, ale musiałaś się uwijać za dwóch? Jeżeli praca za koleżankę nie powodowała nadgodzin a wszystko bylo zrobione to (oczywiście rozumiem Cię, Twój żal itp) ale nie dziwię się kierowniczce że stwierdziła że do tej pory dwie osoby pracowały nieefektywnie skoro przez czas zwolnienia jedna osoba w 8 godzinnym dniu pracy dawała radę z obowiązkami z dwóch stanowisk.
Pasażerowie z blabla osłabiają czasem także i mnie. Kursuję między dwoma bardzo dużymi miastami, zazwyczaj z jednego wyjeżdżam późnym popołudniem a w drugim jestem po północy. Pasażer ma tego podgląd w specyfikacji trasy. Zawsze bardzo dokładnie zaznaczam w które miejsce przywożę pasażerów, gdzie jest koniec trasy (przy dużym centrum handlowym). Zaznaczam też w opisie trasy że nie podwożę nigdzie dalej. Mimo to regularnie zdarzają się osoby bardzo nieprzyjemnie marudzące w ten deseń "i jak ja teraz dojadę pod swój dom, przecież jest środek nocy, no chyba mnie nie zostawisz pod tym centrum handlowym, przecież ja PŁACĘ za ten przejazd" + oczywiście wielkie pretensje.
Także miałam taką współlokatorkę w akademiku. Chłopak przesiadywał u niej całe dnie, spali razem w naszym pokoju - ok, może nigdy nie wyłapałam żadnej "akcji" (na szczęście...) ale no sorry - to nie jest komfortowa sytuacja dla drugiej osoby. Uważam że osoby które tak się zachowują mają elementarny brak kultury. Nie wiem jak to inaczej nazwać. Pokój w akademiku wynajmują dwie dziewczyny i sorry - on jest dla nich. Jak para tak bardzo się kocha i chce ciągle być razem to niech wynajmie sobie mieszkanie a nie migdali się całymi dniami we WSPÓLNYM pokoju. Co do rad dla Twojej kuzynki - niech spokojnie, bez złości porozmawia z współlokatorką, wyjaśni że jej to przeszkadza. Może współlokatorka jest idiotką i naprawdę nie widzi problemu. Jeżeli to nie pomoże, to kuzynka chyba będzie musiała się przenieść a do tego czasu zachęcam zapoznanie się z okoliczną czytelnią / biblioteką - można tam spokojnie się uczyć czy przeglądac neta bez "mlaskania" nad uchem.
Nie słyszałam o dotacjach na towar... Nawet w dotacji z PUP lub WUP jeżeli zakładasz firmę to na zatowarowanie możesz przeznaczyć jakoś max 30%, czyli średnio 6 600 zł brutto... Co innego jak ktoś bierze dotację i kupuje specjalistyczne maszyny potrzebne w jego branży a potem je sprzedaje, to co innego - takie kwiatki niestety są możliwe. Wydaje mi się że to dlatego że często urzędnikom się nie chce... raz startowałam na dotację i wiecie co? Decydowała KOLEJNOŚĆ ZGŁOSZEŃ! Np. składanie wniosków o dotację startowało w poniedziałek, miejsce było jedno, więc dostał ten kto pierwszy dopchał się do gabinetu i położył swoją teczkę na biurko! A chętnych było kilku, ludzie czy w tym jest jakiś sens? Powinien wygrać najlepszy projekt a nie pierwszy w kolejności! Urzędniczka nie widziała w tym problemu, kwitując " to nie ma formy konkursu tylko naboru wniosków".... Za to w innym mieście muszę przyznać że urzędnicy stanęli na wysokości zadania, była możliwość prezentacji pomysłu, zadawali komisyjnie pytania, naprawdę się interesowali pomysłami.
Moim zdaniem zachowałaś się niezgodnie z zasadami obsługi klienta, gdyby to była moja kawiarnia nie chciałabym żeby moja pracowniczka miała takie podejście. Wystarczyło powiedzieć Panu "być może widział Pan takie nazwy/terminologię/ określenie we Włoszech, jednak u nas określamy to tak, co widać na tej tabliczcie menu, to jest obowiązujące u nas". Rozumiem że Cię wkurzał ale udowadniając swoje racje nic nie zyskałaś a tylko straciliście klienta. powinien zapłacić zgodnie z waszym menu bez wnikania z twojej strony w szczegóły. Jeżeli udowodniłaś mu błąd na pewno poczuł się głupio i już do was nie wróci. Poprawiłaś nastrój tylko sobie i podbudowałaś swoje ego. Powiedzenie że być może coś takiego widział ale u nas jest inaczej byłoby najmądrzejszym wyjściem, takim trochę rozwiązaniem "win-win". Czy klientów którzy mówią "ekspresso" zamiast "espresso" też poprawiasz?
Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 9 lutego 2016 o 13:19
Ostatnio w mojej gminie była sytuacja, może niekoniecznie podobna, ale mniej więcej problem ten sam. Z jednej strony dom weselny, z drugiej sąsiedzi. Sąsiadom przeszkadzała głośna muzyka puszczana co weekend, także zastanawiali się do z tym zrobić. Zainwestowali z urządzenie do pomiaru głośności (tylko ważne, by miało certyfikację, wyprodukowane wg odpowiednich norm itp nie jakiś chiński szajs). Jak było głośno - cyk pomiar, wydruk. Podrukowali sobie mnóstwo tych pomiarów, czasem wzywali policję - co z tego że po fakcie, wydruk z pomiaru był. Sytuacja się zaogniła, sprawa w sądzie, pomiary właścicieli były dowodem w sprawie (w międzyczasie policja także została zobligowana do zrobienia swoich pomiarów, co w sumie było bez sensu bo musieli uprzedzać delikwenta że akurat rozpoczynają pomiar XD ). Reasumując - zeznania świadków, pomiary dokonane przez powodów z certyfikowanego urządzenia i jest spokój.
Znajomy w szkole muzycznej/ognisku muzycznym (nie pamiętam) także ksztalcil się na fortepianie. Wiem, ze przed "sprawdzianami" to bylo na pewno wiecej niz godzina dziennie ćwiczen. Nie dziwię sie sasiadom ze maja pretensje. Gra ( wlasciwie jak sie uczysz to jest raczej rzepolenie) po prostu jest uciążliwa i to bardzo, bo odbywa sie dzien w dzien. A szkola muzyczna trwa kilka lat, to nie jest jak w remoncie ze sasiedzi przemecza sie miesiac i spokoj. Czy wy, mlodzi muzycy, nie macie w swoich szkolach muzycznych jakichs dyżurnych instrumentow, zebyscie mogli przyjść sobie poćwiczyć zamiast zatruwac zycie sasiadom przez kilka lat codziennie?
Jestem ciekawa jak to wygląda z drugiej strony. Nie znam żadnego urzędnika, może ktoś się wypowie? Czy to naprawdę jest aż taka "patologia"z odpowiadaniem na pisma jak opisujecie? Ja też, jak w mojej sprawie jest 30 dniowy termin to odpowiedź dostaję ostatniego dnia, nigdy szybciej...
Sama przerabiałam przeróżne przeboje "okołozaliczkowe" - od początku mojej działalności rozbijam płatności na części. Mogę udzielić Ci kilku rad: - po pierwsze umowa, podpisana obustronnie - zawsze. Nic na gębę, nic na maile. - po drugie - zastanów się czy chcesz brać "zaliczki" czy "pierwszą transzę płatności" - sam sobie wygoogluj czym to się różni, nie będę za dużo podpowiadać. BTW ktoś kto nie był w "sytuacjach zaliczkowych" nie zrozumie z czym to się wiąże. Uwierzcie mi że naprawdę jeżeli wykonujesz usługi to ludzie są tak niemyślący i strasznie próbują oszukać - to że ty się narobisz np 3 dni a zleceniodawca Ci pisze że "ej, to ja jednak rezygnuje" i żąda zwrotu całej kasy to norma... - po trzecie - przypominam że jeżeli wykonujesz zlecenia dla firm to jest ok, natomiast jeżeli stroną w umowie jest osoba fizyczna i wykonasz takich umów kilka, to powinieneś założyć działalność gospodarczą bo ktoś cię podkabluje i będą duże nieprzyjemności... - ja sprawdzam zawsze firmę w CEIDG - także warto poczytać o tym w necie, sprawdzenie firmy jest bardzo proste zajmuje 30 sek. Mam nadzieję że trochę pomogłam.
Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 30 grudnia 2015 o 12:01
@qulqa: Jestem totalnie nieobyta w temacie, jak się wynajmuje prywatną położną? Czy to jest jakaś położna z zewnątrz (pracuje poza szpitalem) i jest ona "dopisywana" do zespołu odbierającego poród, czy to musi być położna z danego szpitala, czy to się normalnie płaci czy w grę wchodzą jakieś łapówki itp? Jak to się załatwia? Będę bardzo wdzięczna za odpowiedzi :) I ile taka opcja kosztuje (mniej więcej).
Dziewczyny, masakra, zastanawiam się czy jeżeli zdecyduję się na dziecko to czy może lepiej odłożyć ok 5-6 tysięcy zł i iść gdzieś do prywatnej kliniki... Ciąża to coś co chyba można sobie zaplanowac i odłożyć kasę... Orientowałam się że część takich lepszych klinik (zajmujących się tylko porodami) ma też swoje oddziały "ratunkowe" (nie wiem jak to się nazywa - taki oddział gdzie w razie jak trzeba ratować malucha zaraz po porodzie to są specjaliści i sprzęt na miejscu). Co o tym sądzicie? Nie mam za bardzo kogo zapytać, tylko 1 dalsza znajoma rodziła w takich prywanych warunkach i mówi że naprawdę warto (a też na to odkładała). Przyznam że boję się, może jestem tak nastawiona że wyłapuję same historie o "rzeźnickich" porodach, same straszne historie... I co mi potem że będę lekarza ciągnąć po sądach jak dziecko np. do końca życia nie będzie zdrowe, bo komuś się czegoś nie chciało... Czytałam też o masakrycznym stosunku pielegniarek i polożnych do rodzącej, zero empatii, zero próby uśmierzenia jakiegokolwiek bólu (ale jak mówię, może podswiadomie wyłapuję tylko takie historie).
Mam znajomego w policji, który opowiadał o nadawaniu priorytetów, moim zdaniem trochę dziwnym systemem. Otóż podobno, jeżeli np. budzisz się w nocy w domu i przyuważasz, że masz włamywacza, to szybkość przyjazdu (czyli priorytet) zależy od tego jaką ma broń. Jeżeli powiesz, że nie wiesz albo że ma nóż (broń białą) to jesteś "niżej na liście" niż jeżeli będzie miał jakąkolwiek formę broni palnej (tylko w takim przypadku mogą wysłać patrol na sygnale czyli szybszy czy jakoś tak).
W sumie też wynajmuje mieszkanie, pierwszy raz słyszę że jest podstawa prawna do tego, że właściciel nie może wejść do swojego mieszkania przez okres wynajmu... Co innego kultura itp nie wypada robić "niezapowiedzianych nalotów" ale nie wydaje mi się żeby była taka postawa prawna... @JaNina możesz podać jakieś pararafy?
@bloodcarver: nie wszyscy pracują w dużych miastach gdzie są korpo. W korpo masz umowę o prace i jakieś standardy. W małych albo "rodzinnych" firmach stosunek do pracownika to bardzo dziki zachód i pędzący bez żadnych hamulców kapitalizm - umowy o dzieło, bezpłatne zmuszanie do nadgodzin "bo jak nie to tam są drzwi". W małym mieście jak zgłosisz to do PIP to już pracy w tej branży nie znajdziesz....
Ludzka złośliwość jest nieskończona, jednak taka "burza" związana z Twoim związkiem... jedyne co mi przychodzi na myśl to że chodzisz z synem szefa... Wtedy ludzie rzeczywiście mogliby się tak podniecać całą sytuacją a pozostanie w firmie mogłoby nie należeć do przyjemnych.
Chciałabym poruszyć kwestię jak wygląda to od drugiej strony - autorko, mam nadzieję że nie obrazisz się za ten komentarz i postaraj się choć trochę podejść do zachowania swojej rodziny z dystansem. Otóż ja mam taką sytuację: nade mną mieszka rodzina z dzieckiem które chyba naprawdę nie umie chodzić normalnie. Parę razy jak schodziłam za tym dzieckiem to ono na schodach nie schodziło w normalny sposób tylko tak jakby trochę spadało ze stopnia na pięty - naprawdę to było strasznie głośne, btw w wieku 25 lat będzie miał rozwalone stawy, tak tupie (dziecko 6 lat). Jak chłopczyk bawi się w mieszkaniu to u mnie na dole bardzo, bardzo głośno to słychać, nawet jak dziecko chodzi po swoim mieszkaniu to znajomi którzy nas odwiedzili przechrzcili go "słoniątko" (nie jest gruby, tylko dlatego że chodzi jak słoń, tupie). Nie wiem jaka jest jego ulubiona zabawa ale u mnie brzmi to tak jakby z całej siły rzucał szklanymi kulkami w swoją podłogę. Tak więc może w miejscu gdzie Twoje dziecko się bawi kupcie jakiś dywanik, w starym budownictwie z drewnianymi stropami dźwięki "uderzeniowe" (tupanie, bieganie, rzucanie o podłogę) naprawdę są strasznie słyszalne dla tych z dołu. Myślę że dywanik trochę załagodzi sytuacje, także taka jest moja rada, trochę empatii i nie iść na noże - wiem jak to wygląda z poziomu "tych co mieszkają pod dzieckiem" ;) Ja nawet rozważałam zamontowanie sufitu podwieszanego ale dowiedziałam się że on źle tłumi dźwięki "uderzeniowe" więc się po prostu przyzwyczaiłam, tym niemniej denerwuje mnie to nadal.
Dziękuję Wam za zaangażowanie i jestem wdzięczna za wszystkie Wasze pomysły :) Tak jak pisałam, chcę ograniczyć się do "niekaralnych" metod, na pewno nie chcę niszczyć tych aut - za to mała dywersja która nie skutkuje zniszczeniem mienia jak najbardziej wchodzi w grę. Przedyskutuję te sposoby z resztą mieszkańców - jeżeli macie jeszcze jakieś pomysły, dawajcie znać! Ja ze swojej strony za jakiś czas napiszę jak rozwiązała się sytuacja - mam nadzieję że nie będzie to kolejna historia z tych piekielnych i sytuacja zostanie rozwiązana bez awantur...
@jfk: ooo dobry pomysł na początek.
@zyxxx: rozwiązanie ze skarbówką wydaje mi się najbardziej trafne. Zastanawiam się tylko jak się do tego zabrać? On sprzedaje auta jako osoba fizyczna, a z tego co pamiętam z jakichś szkoleń z księgowości to jak NIE prowadzisz firmy i sprzedajesz za dużo innym osobom fizycznym na umowę kupna-sprzedaży to nosi to znamiona działalności gospodarczej i mogą dowalić niezłą karę. Tylko prawda jest taka, że nie wiadomo czy Wąsacz nie jest potencjalnie agresywny (trochę na takiego wygląda), muszę poczytać czy jak złożę donos do skarbówki to czy nie wycieknie nazwisko kto doniósł, moje dane - nie chce potem bać się wracać wieczorami do domu albo że mi spali moje auto. Nie wiem czy powierzyć urzędasom moje bezpieczeństwo a anonimowych donosów się nie rozpatruje. Biznes wąsacza jest dochodowy - co tydzień sprzedaje ok 2-3 aut z przedziale do 7 000 zł, tak więc mógłby się ostro wkurzyć.