Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

raj

Zamieszcza historie od: 25 września 2014 - 12:25
Ostatnio: 21 listopada 2022 - 0:08
  • Historii na głównej: 1 z 3
  • Punktów za historie: 218
  • Komentarzy: 191
  • Punktów za komentarze: 246
 
[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 1) | raportuj
10 grudnia 2015 o 21:19

@Piekielna_Kanapka: A co tu jest niezrozumiałego? Dziewczyna zamiast stanąć na chodniku przed przejściem dla pieszych, stanęła na drodze rowerowej tuż obok rowerzysty (mnie), i w trakcie czekania na zielone światło powoli przesuwała się coraz bardziej na środek tej drogi rowerowej, czyli prosto pod moje koła, tak że ruszając musiałem ja potrącić. Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że miała dużo czasu żeby się rozejrzeć (i faktycznie się rozglądała), więc musiała widzieć mnie na rowerze i zdawać sobie sprawę z tego, że jak się będzie tak przesuwać to mi wlezie pod koła i ją potrącę. Może mam rysunek do tego dołożyć (opublikowałem to zresztą też na mojej prywatnej stronie, gdzie faktycznie rysunek dołożyłem ;)) A istotny jest kontekst całej sprawy, że ci ludzie nagminnie stojący na drodze rowerowej to są w 99% studenci wychodzący z pobliskiego uniwersytetu, więc dlatego marzy mi się, żeby za każdą taka akcję dostawali niedostateczny z najbliższego kolokwium, obojętnie z jakiego przedmiotu. Bo skoro nie umieją myśleć i kojarzyć elementarnych faktów (czego dowodzą swoim postępowaniem), to dwója się jak najbardziej należy ;) To wersja skrócona dla ułomnych, którzy nie umieją czytać długich tekstów ;)

[historia]
Ocena: -3 (Głosów: 3) | raportuj
30 listopada 2015 o 1:42

Droga Autorko, a ten prezent to tak naprawdę chciałaś zrobić Twojej mamie czy sobie? Bo masz żal o to, że mam nie zachowała się zgodnie z Twoimi oczekiwaniami, co powinna zrobić z tym prezentem - czyli nie sprawiła swoja reakcją na prezent przyjemności Tobie. Tymczasem prezent daje się po to, aby sprawił przyjemność obdarowanej osobie, a nie temu kto daruje. Jeżeli osoba obdarowana zrobi z tym prezentem coś, co ją ucieszy, to choćby było to kompletnie niezgodne z zamiarami i intencją darującego i nie sprawiało jej przyjemności, to liczy się fakt, że osoba obdarowana miała z tego przyjemność. Innymi słowy, daję - i w momencie kiedy dałem, przestaję o tym myśleć; w *moim* życiu ten prezent jest już sprawą zamkniętą, teraz rozpoczyna swoją historię w życiu osoby obdarowanej i *tylko jej* ma służyć, i niech jej służy jak najlepiej, nawet gdyby pojęcie tej osoby o tym, co to jest "jak najlepiej" było zupełnie różne od mojego. Z tego, co napisałaś, wynika, że Twoja mama z prezentu się ucieszyła, i że oddanie tego prezentu "ciotce pasożytce" też jej sprawiło radość. A więc o co chodzi? O to, że nie sprawiło radości Tobie? Że mama postąpiła z tym prezentem niezgodnie z Twoimi oczekiwaniami? Że okazała się "niewdzięczna"? Dlatego też zapytałem na wstępie, dla kogo tak naprawdę był ten prezent - dla Twojej mamy czy dla Ciebie? Komu miał sprawić przyjemność? Bo wychodzi na to, że tak naprawdę prezent miał sprawić przyjemność Tobie - poprzez "właściwe" - według Ciebie - wykorzystanie go przez mamę. A skoro mama wykorzystała go według Ciebie "niewłaściwie", to czujesz o to żal. Ale o co jest ten żal? O to, że mama nie chciała prezentem, który był'*dla niej*, sprawić *Tobie* przyjemności? Zobacz, że jest tu jakieś całkowite pomieszanie osób i tego, co jest dla kogo! Dając, nie oczekuj niczego "w zamian". Tym "w zamian" może być także oczekiwanie, że osoba obdarowana wykorzysta podarunek w taki sposób, w jaki Ty oczekujesz. Jak dałaś - to to już wyszło z Twojego życia, drzwi się za tym zamknęły, więc niech się zamkną całkowicie. Ta rzecz już teraz jest *tylko* tej osoby, której to dałaś, i ma służyć *tylko jej* przyjemności. Nawet jeżeli tą przyjemnością będzie oddanie jej zaraz komu innemu.

[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 1) | raportuj
14 listopada 2015 o 19:51

@wolfik: Ano właśnie gdybyś uważnie przeczytał historię autorki, to bys wiedział, że "pan doktorek" NIE przekierował pacjentki nigdzie - kazał jej iść PO ŚWIĘTACH do lekarza pierwszego kontaktu. A była w sytuacji co prawda nie zagrażającej zyciu, ale zdecydowanie wymagającej SZYBKIEJ (a nie "po świętach") pomocy medycznej. Po drugie, gdyby ratownicy "przyjechali, podali cos przeciwbólowego i wskazali najbliższą poradnię" to WŁAŚNIE zrobiliby DOKŁADNIE TO, czego potrzebowała autorka i jakiej pomocy oczekiwała (o czym pisała jasno w poprzednich komentarzach). Ale "pan doktorek" nie zrobił NAWET TEGO.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
4 listopada 2015 o 2:28

Z godzinami doręczenia to jest taki problem, że w godzinach, kiedy kurierzy zazwyczaj rozwożą przesyłki, zdecydowana większość ludzi również PRACUJE, w związku z czym nie ma ich w domu. Dlatego chcą mieć przesyłki dostarczane rano lub wieczorem. Sposób pracy firm kurierskich jest dobrze dostosowany do dostarczania przesyłek do FIRM, gdzie w godzinach pracy przez cały dzień ktoś jest, i obojętnie o której godzinie kurier przywiezie paczkę, zostanie ona odebrana. Ale nie do mieszkań prywatnych. Dlatego uważam, że nie powinno się wysyłać kurierem żadnych przesyłek na adresy mieszkań prywatnych, a wyłącznie zwykłą pocztą lub paczkomatami. Najlepiej byłoby, gdyby firmy kurierskie w ogóle nie przyjmowały zleceń na dostarczanie przesyłek na prywatne adresy. Ewentualnie, jeżeli już chcą to robić, powinny dla przesyłek na adresy prywatne mieć inny tryb doręczania i wydzieloną ekipę kurierów, którzy zamiast w typowych godzinach pracy jeździliby wcześnie rano lub popołudniami.

[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 3) | raportuj
17 lipca 2015 o 1:59

Przecież podzielniki są elektroniczne. Nic tam nie odparowuje. Dwa czujniki temperatury, jeden mierzący temperaturę kaloryfera, drugi otoczenia, i elektronika która zlicza umowne jednostki ciepła. Na wyświetlaczu sobie można w każdej chwili sprawdzić ile podzielnik naliczył. Dodatkowo są pewne warunki, ze przy temperaturach niższych/wyższych niż ileś tam nie nalicza, żeby uniknąć fałszywego naliczania jednostek poza sezonem grzewczym. Podzielniki z odparowującą cieczą to jakaś archeologia sprzed kilkudziesięciu lat i na pewno straciły już homologację (o ile kiedykolwiek ją miały), a więc nie powinny być używane do żadnych pomiarów ani rozliczeń.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
4 czerwca 2015 o 14:52

Zawodowi fotoreporterzy niestety często zachowują się tak samo jak "wujek Staszek", którego opisujesz. Lata temu bawiłem się trochę fotografią i tak się złożyło, że przez bardzo znany wówczas na polskiej scenie zespół muzyczny zostałem zamówiony do uwiecznienia na kliszy (o cyfrówkach się wtedy nikomu nie śniło) jednego koncertu i (przede wszystkim) wydarzenia, które miało miec miejsce na zakończenie koncertu, czyli wręczenia zespołowi złotej płyty. Wyszedłem z założenia, że na koncercie fotograf powinien przede wszystkim nie przeszkadzac zespołowi i publiczności. W związku z tym organizator koncertu zapewnił mi świetne miejsce na galeryjce, na której znajdowały się reflektory oświetlające scenę, skąd wszystko było znakomicie widać. Zainstalowałem się tam zaopatrzony w dwa aparaty na statywach z solidnymi teleobiektywami. Zdjęcia z samego koncertu wyszły przepiękne. Zbliża się moment wręczenia złotej płyty, na scene wychodzi przedstawiciel wytwórni płytowej z rzeczoną płytą w ręce, wygłasza swoją przemowę... i w momencie gdy miał wręczyć płytę wokalistce zespołu, ze wszystkich kątów sali wybiegli fotoreporterzy, którzy nie wiem kiedy się tam znaleźli ;), i obstąpili wianuszkiem pana z wytwórni i wokalistkę robiąc zdjęcia i totalnie przy tym zasłaniając mi widok, tak że jedyne co udało mi się uchwycić, to były ręce wokalistki trzymające płytę :(. Cóż było robić... zbiegłem z galeryjki na scenę, dopadłem reportera, który najbardziej zasłaniał mi widok i solidnie obsztorcowałem za to, że mi przeszkodził w robieniu dokumentacji dla zespołu. Skończyło sie na tym, że zgodził sie udostępnić mi zdjęcia, które zrobił. Ale niesmak pozostał, bo jak ogladałem potem te jego zdjęcia, to ja, z mojego punktu widzenia, zrobiłbym znacznie lepsze... :(

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 3) | raportuj
4 czerwca 2015 o 14:25

Nie bardzo rozumiem skąd to oburzenie że ludzie nie pukają do toalet. Sam tego nie robię, bo wychodzę z założenia że WŁAŚNIE PO TO jest zamek w drzwiach, żebym wiedział, czy toaleta jest wolna, czy zajęta. Po pierwsze, zamek z reguły ma od zewnątrz kolorową sygnalizację (zielony-czerwony) i widać, czy jest zamknięte czy nie. Po drugie, nawet jeśli tej sygnalizacji nie ma, to delikatne pociągnięcie za klamkę od razu daje tę informację (delikatne pociągnięcie - nie szarpanie! w ogóle nie rozumiem szarpania drzwiami, żadnymi, nie tylko od toalety - poza przypadkiem kiedy wiemy, że akurat te drzwi są popsute i trzeba je faktycznie szarpnąć mocniej, żeby otworzyć)

Komentarz poniżej poziomu pokaż
[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
21 marca 2015 o 21:52

Spam jakich wiele, pierwszy raz ze spamem sie zetknęłaś? Takie rzeczy to się kasuje odruchowo, zerknąwszy na pierwszych parę słów (o ile wczesniej nie skasuje ich filtr antyspamowy). Uważam że zupełnie nie historia nadająca sie na Piekielnych... bo to chyba trzeba być w Internecie od wczoraj, żeby uwierzyć, że taki mail może miec cokolwiek wspólnego z prawdą...

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 3) | raportuj
21 marca 2015 o 21:40

@Perzyn: Z tego, co tu napisano, wynika, ze raczej były to jego ksiązki z czasów przedmałżeńskich - chciał je przewieźć z domu rodzinnego do nowego mieszkania - więc nie należały do majątku wspólnego.

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
21 marca 2015 o 21:36

@yannika: No właśnie - zastanawiałem się, czy ktos napisze taki komentarz, bo jak nie to sam bym napisał. To jest pierwsze, co mnie uderzyło, jak czytałem tę historię, i w niej nie grało - jak to możliwe, żeby ten cały Filip, który - jak wynika z historii - cos tam czyta, się z kimś takim ożenił? Jak oni w ogóle mogą znaleźć jakis wspólny język, jak razem spedzają czas, o czym rozmawiają, skoro ona nawet nie ma za grosz szacunku do jego zainteresowań? Choćby nawet sama nie czytała, skoro on czyta, powinna to uszanować, a nie na chama sprzedawać i palić jego książki, które nawet formalnie, z punktu widzenia prawa, są tylko JEGO, a nie jej, skoro posiadał je jeszcze przed ślubem - a więc ona nie ma żadnych praw do tego, aby nimi rozporządzać!

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
8 marca 2015 o 3:15

@egow: Tak, mozna i trzeba tak zakładać. Jedna z podstawowych zasad tzw. bezpiecznego programowania mówi, że należy zakładać, że każde dane wpisane przez użytkownika mogą być błędne, i sprawdzać, co tylko się da... Jak bardzo to jest prawdziwe, i jak dziwne błędy ludzie potrafią robić w adresach e-mailowych właśnie, miałem okazje przekonać się kiedy pisałem system rekrutacyjny dla pewnej uczelni. Na początku nie zaimplementowałem sprawdzania poprawności adresu e-mailowego - spowodowało to taki zalew błędnych adresów w systemie, że bardzo szybko trzeba było taką weryfikacje dorobić (nawiasem mówiąc można to zrobić bez wysyłania użytkownikowi maila i konieczności klikania w link potwierdzający - wystarczy żeby serwer SPRÓBOWAŁ wysłać maila na ten adres i sprawdził, czy serwer odbierający zaakceptuje ten adres czy też odrzuci z komunikatem, że taki nie istnieje - nie jest to może metoda stuprocentowo pewna ale za to "nieinwazyjna"). Nagminnym błędem było na przykład, ze ktoś mający adres e-mailowy powiedzmy "janek@poczta.pl" wpisywał go do formularza jako "www.janek@poczta.pl" - takich przypadków były dziesiątki. Zupełnie nie rozumiem sposobu rozumowania kogoś kto w ten sposób robił.

[historia]
Ocena: -2 (Głosów: 2) | raportuj
8 marca 2015 o 3:05

Jak można korzystać z Internetu (bo skoro włączył sobie fakturę elektroniczną, to musiał to zrobić przez Internet) i nie mieć konta e-mailowego??? Nie rozumiem...

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
27 lutego 2015 o 3:30

@PiekielnyDiablik: Ale "additional cardholder" należy czytać tak: (additional card) holder :) Po prostu takiej osobie wydawana jest dodatkowa karta, która jest podpieta do tego samego rachunku co twoja karta główna. Czyli jest jeden wspólny limit kredytowy, który obciązają płatności dokonywane obydwiema tymi kartami. Nie ma natomiast czegos takiego, żeby dwie osoby mogły używac fizycznie tej samej karty.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
27 lutego 2015 o 3:25

@funmilayo: "na konto kochanka nie wpłacisz pieniędzy jeśli nie jesteś pełnomocnikiem, chyba że przelewem. Nie wiem dlaczego to jest takie trudne do zrozumienia.." Jest to trudne do zrozumienia, bo jest to dziwne. Może żyjąc w UK już zapomniałaś o tym, jak to jest w Polsce, ale tutaj ogromna liczba ludzi płaci na przykład rachunki za prąd, gaz, telefon itp. wpłacając GOTÓWKĘ na KONTO firmy, która im świadczy daną usługę. Jest to jeden z bardzo powszechnych i typowych sposobów regulowania płatności. Według Twojej logiki nie mogliby tego zrobić :) I od niepamiętnych czasów do wpłaty gotówki na JAKIEKOLWIEK konto wystarczył tylko wypełniony druczek wpłaty z numerem konta. Nikt również w żaden sposób nie identyfikuje osoby wpłacającej (chyba że chodzi o duże wpłaty, podpadające już pod przepisy o przeciwdziałaniu "praniu brudnych pieniędzy" - granicą jest chyba 50 tys. złotych o ile dobrze kojarzę - wtedy legitymuje sie wpłacającego i odnotowuje jego dane). I to jest normalne, bo m.in. do tego służy konto, zeby ktoś (ktokolwiek) mógł ci wpłacić na nie pieniądze.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
27 lutego 2015 o 3:17

@Zmora: "Pamiętam jak poszłyśmy z współlokatorką zrobić zlecenie stałe na czynsz. Nasze banki były tuż obok siebie. Ona dostała jakąś formę rozmiaru A4 (nie pamiętam, czy nie dwustronną przypadkiem) do wypełnienia. Potem poszłyśmy do mojego banku, gdzie ja pani w okienku podałam kartę z moimi danymi, kartę z danymi właściciela mieszkania, pani sobie poklikała i załatwiła wszystko w minutę, podczas gdy współlokatorka dalej usiłowała ten piekielny wniosek wypełnić... Gdzie tu sens?" No sorry, ale ja nie widzę sensu przede wszystkim w tym, że taką rzecz jak zlecenie stałe poszłyście fizycznie załatwić do oddziału banku. Ja rozumiem, ze trzeba pójść do banku, kiedy wiąze się to z wpłatą lub wypłatą fizycznej gotówki, ale takie rzeczy jak zlecenia stałe robi się przez bankowośc internetową, szkoda tracić czas na chodzenie do banku.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
27 lutego 2015 o 3:11

@fiorentina: "Gdyby wyciągnął tą kartę przy okienku, próbując coś z nią zmajstrować - owszem. On poprosił Panią grzecznie o druk który chiał wypełnić. Na którym chciał wpisać swoje dane jako przelewającego tą kasę." To ja nie rozumiem. Skoro nie pokazywał ani nie podawał tej karty nikomu z pracowników banku, a tylko poprosił o druk (dostał w końcu ten druk czy nie dostał, bo tego nie napisałaś?), to skąd w ogóle ktokolwiek z banku wiedział że on te kartę przy sobie ma, i na jakiej zasadzie mu ją zabrano? Co, ochroniarz doskoczył do niego, wyrwał mu kartę z ręki i zabrał? Nie napisałaś dokładnie, jak wygladała sytuacja, ja sobie ją wyobrażam tak (przynajmniej ja sam bym tak zrobił): ide do okienka, prosze o druk wpłaty, nie mówie nikomu że mam jakąkolwiek kartę ani jej nie pokazuję, bo do wpłaty nie jest to bankowi potrzebne i jest to tylko moja sprawa, a nie banku, czy ja te kartę mam czy nie. Dostaję druk, odchodze sobie od okienka na bok żeby go wypełnić, wyciągam z kieszeni kartę, przepisuję dane z karty na druk, po czym chowam kartę z powrotem do kieszeni i podchodzę z drukiem do okienka, żeby wpłacić pieniadze. Nie bardzo widzę tutaj jakikolwiek moment i możliwośc, żeby ktokolwiek mógł mi tę kartę zabrać.

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
24 lutego 2015 o 23:29

@moodlishka: "Co to w ogóle znaczy? Będę, będą, będzie, będziemy, będziecie, czy co?" No, chyba od dawna wiadomo, że "bd" oznacza "brak danych". Jest to w miarę powszechnie (np. w różnych publikacjach statystycznych itp.) stosowane znaczenie tego skrótu i o innym mi nie wiadomo :)

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 2) | raportuj
24 lutego 2015 o 23:24

@phaeton: No i właśnie to, co jest rzeczywiście piekielne w całej opisanej sprawie, to są te absurdalne restrykcje na maturze, co najmniej jakby to była jakaś strategiczna operacja wojskowa, podczas której ma się do czynienia z danymi tajnymi specjalnego znaczenia, a nie zwykły egzamin. Obserwując od czasu wprowadzenia tzw. nowej matury ten cały cyrk, jaki jest wokół niej urządzany, jestem w 200% przekonany, że jest to przysłowiowe strzelanie z armaty do wróbla i nie opłaca się (również przysłowiowa) skórka za wyprawę :) Możliwość unieważnienia egzaminu dla całej sali z powodu tego, że jedna osoba wniosła telefon, nawet jeżeli faktycznie NIE wykorzystuje go do ściągania - to jest dopiero piekielność! A zamiast na idiotyczny, restrykcyjno-opresyjny system przeprowadzania matur, wy się burzycie na głupka, który próbował ściągać na egzaminie. Nie popieram ściągania, ale ludzie, którzy ściągali, byli i będą zawsze, jest to normalna rzeczywistość każdego egzaminu, a wytaczanie tak cięzkich dział do walki z tym zjawiskiem - a to w imię czego właściwie? - jest absurdem do potęgi. Absurdem tym większym, że za chwilę ci ludzie pójdą na studia, gdzie będą zdawać masę egzaminów i na żadnym z nich nikt tak absurdalnie opresyjnych (i również absurdalnie kosztownych) środków "przeciwściąganiowych" stosował nie będzie...

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 5) | raportuj
24 lutego 2015 o 23:00

@Bydle: "systemy typu Unix/Linux pominę, bo wpisywanie np.: $ xdpyinfo | grep focus focus: window 0x3000006, revert to Parent $ import -window 0x3000006 /path/to/output.png Jest może zabawne, ale tylko dla tych ludzi, którzy lubią sobie kompilować jądra na śniadanie" Ile lat temu ty ostatnio Linuksa na oczy widziałeś? Wciskasz PrtScr lub Alt-PrtScr (analogicznie jak w Windows), po czym otwiera ci się okienko aplikacji do zrzutów ekranu, gdzie możesz wybrać, pod jaką nazwą pliku i w jakim katalogu zapisać właśnie przechwycony obrazek, ewentualnie skopiować go do schowka (i potem dalej manipulacje z wklejaniem do programu graficznego itd. - jak ktoś lubi) Alternatywna metoda: z menu systemowego uruchamiasz wcześniej aplikację do zrzutów ekranu i wtedy masz więcej opcji - możesz wybrać przechwycenie całego ekranu, aktywnego okna lub wybranego fragmentu, który zaznaczasz kursorem. Ewentualnie możesz jeszcze ustawić opóźnienie, żeby ekran był przechwycony nie od razu po kliknięciu "OK", tylko np. po 5 sekundach - czasem się przydaje, kiedy chcesz np. przechwycić obrazek aplikacji z otwartym menu albo coś w tym rodzaju. Klikasz "OK" i dalej tak samo jak w pierwszej metodzie, czyli wybierasz zapis do pliku lub skopiowanie do schowka przechwyconego obrazu. Faktycznie trudne i skomplikowane jak cholera.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
21 lutego 2015 o 20:11

Dwie uwagi: 1) "Niektórzy mają to aktywne przez wiele miesięcy bo np. mają kilka usług na jedną osobę i nie zauważą nawet, że rachunek jest kilkadziesiąt złotych zawyżony." Ja nie rozumiem, jak można nie sprawdzać rachunku, który sie dostaje - przecież jeżeli się chociaż rzuci okiem na billing, to nietrudno zauważyć przychodzące płatne SMS-y? To podobnie jak ludzie czasami piszą, że nie zauważyli przez x miesięcy, że na wyciągach z karty płatniczej mieli jakieś podejrzane transakcje, których nie dokonywali... Jak można po otrzymaniu wyciągu nie sprawdzić, czy wszystko się zgadza? 2) "nie spotkałem się jeszcze nigdy z praktycznym zastosowaniem płatnego SMS-a przychodzącego". Ja się spotkałem. Parę lat temu, kiedy jeszcze nie było smartfonów, a Internet w telefonie był egzotyką, natomiast płatne subskrypcje SMS-ów już sie pojawiły, miało sens np. zamówienie sobie na tydzień czy na dwa (bo na takie okresy mniej więcej to było) subskrypcji SMS-owej prognozy pogody, jak akurat spędzasz wakacje na jachcie na Mazurach i chcesz wiedzieć, czy danego dnia da się popływać, czy raczej nie bardzo... Albo dla kibiców - były takie subskrypcje, które np. w trakcie trwania mistrzostw świata w piłce czy innych takich wydarzeń podawały wyniki meczów zaraz po ich zakończeniu. Jak akurat byłes gdzieś w szczerym polu gdzie nie miałeś dostępu do radia, telewizji ani Internetu (przypominam - Internetu w komórkach nie było), a chciałeś być "na bieżąco" z wynikami, mogło to mieć sens. Ale faktem jest, ze 99% subskrypcji SMS-owych, przynajmniej w tej chwili, to naciągactwo.

[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 1) | raportuj
21 lutego 2015 o 19:35

Może i ciężka praca, ale gówniana. Takich ulotek nigdy nie biorę i namawiam innych, aby tego nie robili. Dlaczego? Powód jest prosty - 95% ulotek po paru metrach jest wyrzucanych - dobrze jeszcze, jeżeli do kosza na śmieci, ale bardzo często wprost na ulicę. Czyli jedyne, co powoduje taka forma reklamy, to zaśmiecanie miasta i marnotrawstwo papieru. Jeżeli ludzie konsekwentnie by NIE BRALI ulotek, to w końcu firmy zlecające taką formę reklamy skapną się, że to po prostu NIE DZIAŁA i przestaną drukować te ulotki i wynajmować ludzi do ich rozdawania... A co do argumentu, że w ten sposób "odbiorę pracę" ludziom rozdającym te ulotki - nie wierzę, że nie są w stanie znaleźć sobie innej podobnie cięzkiej i podobnie kiepsko płatnej pracy ;).

[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 1) | raportuj
17 stycznia 2015 o 18:27

Nie żartuj, 100-150 osób to jest duża firma? To jest typowa średnia firma, i właśnie przeważnie w małych i średnich firmach dzieją się takie idiotyzmy jak opisujesz. W mojej firmie pracuje ponad 1000 osób - to jest dopiero duża firma :) Ale komputery mają wszyscy jednakowe, włącznie z dyrektorem, chyba że ktoś faktycznie ze względów technicznych do wykonywania swojej pracy potrzebuje czegoś szczególnego. Natomiast prawdziwe jaja tego typu, jak opisujesz, dzieją się na uczelniach (to są też ogromne instytucje zatrudniające setki czy nawet tysiące osób, nie to co Twoja firma). Tam ponieważ każdy instytut czy wydział kupuje sobie sprzęt sam, to nagminne są sytuacje, ze ważny pan profesor, który potrafi tylko obsłużyć Worda i Powerpointa (kierunek humanistyczny), ma najbardziej "wypasiony" komputer ze wszystkich.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
17 stycznia 2015 o 17:54

Hm... nie rozumiem - skoro siedziałeś dłuższą chwilę i kelner nie podchodził, a widziałeś go podchodzącego do innych stolików, to dlaczego go po prostu nie zawołałeś, tylko później wylewasz tutaj swoje żale, że cię kelner nie chciał obsłużyć? Ja zawsze w takiej sytuacji, jak kelner do mnie długo nie podchodzi, po prostu go wołam i nie ma problemu.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
17 stycznia 2015 o 17:49

@Fomalhaut: "Chyba niezłym rozwiązaniem byłoby skorzystanie z toalety dla niepełnosprawnych." O ile jest - nie wszędzie takie są i tam np. akurat mogło nie być.

« poprzednia 1 2 3 4 5 6 7 8 następna »