Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Carrotka

Zamieszcza historie od: 8 czerwca 2012 - 1:45
Ostatnio: 18 kwietnia 2020 - 22:05
  • Historii na głównej: 62 z 85
  • Punktów za historie: 28473
  • Komentarzy: 478
  • Punktów za komentarze: 2628
 

#72216

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w niemieckim domu seniora i opieki.

W pracy mamy wieczny problem, jakim jest brak personelu. Bo nikt nie chce pracować w takim ciężkim zawodzie. A gdy ktoś się rozchoruje, robi się jeszcze gorzej.

Z natury jestem pomocna i jeśli nie koliduje to mocno z moimi prywatnymi sprawami, to zamieniam się na dyżury z koleżankami jak nie bardzo im pasują, jak trzeba, to zostaję dłużej w pracy.

W styczniu oddziałowa przyszła do mnie z problemem. Otóż połowę weekendów powinniśmy mieć wolne w danym miesiącu. Był problem z grafikiem i zapytała, czy nie zgodzę się na to, by w lutym mieć tylko jeden weekend wolny. Cóż. Nie uśmiechało mi się to, bo chciałabym też spędzić trochę czasu z moim ukochanym, który ma weekendy tylko wolne, a przez moją zmianową pracę często zdarza nam się mijać w drzwiach domu, kiedy on idzie do pracy, a ja właśnie wróciłam z nocnej zmiany. A w robocze weekendy jestem zbyt zmęczona, żeby móc jakoś kreatywnie i aktywnie z nim spędzić czas. Szczególnie kiepsko jest na środkowej zmianie, kiedy wychodzę do pracy o 12:00 i jestem z powrotem w domu nieraz 21:30-22:00.

No cóż. W drodze wyjątku zgodziłam się, ale pod warunkiem, że w marcu będę mieć jeden weekend więcej wolnego, czyli trzy weekendy.
Przyszedł luty, dni mijały, ja pracowałam ponad normę, bo trzeba było komuś iść na dyżur za chorą koleżankę i padło na mnie. Pocieszałam się faktem, że w marcu sobie odpocznę i spędzę więcej czasu z najdroższą memu sercu osobą.

W połowie lutego zawisł na tablicy nowy grafik. Jak go zobaczyłam, to miałam ochotę kogoś udusić. W grafiku nie uwzględniono moich warunków, pod jakimi zgodziłam się pracować w lutym.

A teraz oczekują ode mnie, że przyjdę w najbliższą niedzielę pracować za chorą koleżankę. Cztery niedziele w miesiącu zgodzę się przepracować, ale dopiero po moim trupie.

Zostawiłam stosowną wiadomość, że nie wyrażam zgody, bo mnie już raz oszukali i wciąż czekam na odbiór jednego więcej w miesiącu wolnego weekendu. Nie doczekałam się do dziś i więcej nie będę szła im na rękę, skoro nie potrafią dotrzymać słowa. Podkreśliłam fakt, że mam też swoje prywatne życie i nie zamierzam siedzieć wszystkie weekendy w mieście jak w więzieniu bez możliwości wyjechania z partnerem gdzieś na weekend.

Cóż, chyba przyjdzie w niedzielę pracować oddziałowej, bo ja się drugi raz nie dam wydymać, i to na sucho.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 232 (264)

#72144

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ciąg dalszy moich perypetii z pacjentem z gronkowcem złocistym (MRSA).

Pracuję w niemieckim domu seniora i opieki.

Otóż byłam na dywaniku u pani vice w sprawie mojej mailowej skargi odnośnie braku materiałów, jak kitle ochronne.

Otóż usłyszałam pretensje, że co ja sobie myślę, że ona tu siedzi i nic nie robi, tylko ma mi szukać materiałów ochrony osobistej.

No cóż. To pracodawcy obowiązek jest, a nie mój, żeby zapewnić materiały niezbędne do pracy.

Od samego dyrektora dostałam odpowiedź, że jest na urlopie i mam ścigać vice. A przy okazji, jak nie ma tego, co mi potrzebne, to mam chodzić po sąsiednich oddziałach i prosić.
Już lecę...

Wczoraj znowu się skończyły kitle ochronne. Zameldowałam oddziałowej, jak schodziłam ze zmiany, że fartuch ochronny jest już tylko jeden. Więcej nie ma. Ta wielkie oczy, że jak to, tyle zamówiła i ja pewnie nie znalazłam i leżą w magazynku. Cóż. Sama też nie znalazła. Dostałam nakaz używania jednego fartucha ochronnego na całej zmianie.

Postukałam się w środek czoła i zaakcentowałam, że fartuchy są JEDNORAZOWE. Ironicznie zapytałam, czy ona też zakłada drugi raz jednorazowe rękawiczki.

Zaczęła mi jak durnej tłumaczyć, że to nie gronkowiec skóry, tylko jest on głęboko w przełyku. Dla mnie może on mieć tego gronkowca nawet w jajach. Nie obchodzi mnie to, gdzie on ma. Ważne, że ma, i wszystkie materiały ochronne mają być.

Na koniec zapytałam, czy mam poinformować sanepid. Bo nie będę drugi raz pisać skargi do dyrekcji, tylko prosto do sanepidu.

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 377 (399)

#71992

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czasami życzenie komuś śmierci jest dla niego najlepszym życzeniem. I to jest przykre. A piekielna jest starość, system opieki w domach starców, gdzie oszczędzają na czym się da. Na personelu też. W związku z tym podopieczni są obsługiwani taśmowo, że nie ma czasu usiąść i potrzymać za rękę, pocieszyć.

Pracuję w jednym z niemieckich domów seniora.

Mamy jedną z mieszkanek, która po ostatnim pobycie w szpitalu już nawet nie jest sadzana na wózek inwalidzki. Jej świat to łóżko i widok z niego. Do tego totalna bezbronność. Bo sama nawet łyżki do ust nie weźmie. Jej świat to także ból fizyczny i samotność. A co za tym idzie również ból w sercu (ładniejsze określenie cierpienia o podłożu psychicznym).
Jest depresja która zżera od środka. A takie życie, to gów*iane życie, kiedy wiecznym obrazem jest sufit i beznadziejny widok za oknem na gmach instytutu po drugiej stronie ulicy.

Ta kobieta, nazwę ją Myszką (bo drobniutka) niknie powoli w oczach. A jej duże oczy o pięknej niebieskiej barwie są przepełnione cierpieniem.

Podczas mojej zmiany nagle rozległ się krzyk z jej pokoju. Krzyk rozpaczy. Myszka krzyczała przez łzy ile sił w tym drobnym ciele zostało, że nie chce już żyć, że ma już dość i już dość długo czeka na śmierć.

Też nie chciałabym tak żyć. I to mnie załamało. A najgorsze, że nic tu nie można zrobić.

A ja też czasu nie miałam. Bo trzeba się ze wszystkim wyrobić - to mnie zabolało. Podczas kolacji w trakcie karmienia, starałam się ją głaskać po twarzy. Trzymać za dłoń. Bo co innego mogłam zrobić...

Po skończonej zmianie już przebrana w cywilne ubranie zajrzałam do niej. Nie spała, tylko cicho szlochała.
Złapałam ją za dłoń. Głaszcząc delikatnie powiedziałam, że to nie jej czas.
Ma wnuczkę w ciąży. I musi jeszcze poczekać na prawnuka, którego położą jej w ramiona i ma go ucałować. To jej zadanie.
Jej oczy pojaśniały. Powiedziała, że mam rację i podziękowała mi. Nazwała mnie aniołem. Wtedy razem szlochałyśmy. A te słowa mnie bardziej przybiły.

Właśnie widać jak niewiele potrzeba tym biednym ludziom. Odrobina czasu dla nich, okazanie współczucia i chwila obecności, którą poczują.

Mam nadzieję, że Myszka doczeka prawnuka i odejdzie w spokoju, we śnie i nie zazna już więcej cierpień.

Smierc

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 395 (409)

#71887

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na starość, gdybym miała wylądować w domu starców, to wolę sobie kamień do nogi przywiązać i się utopić.

Lekarza się doczekać rzeczą ciężką.

A jeśli nawet...
Mieszkaniec miał krwiomocz, bóle podbrzusza w okolicach stałego cewnika. Gorączka. Przyszedł lekarz, pocmokał, antybiotyk wpisał i poszedł w pi*du.
Leki nie pomagały. Mieszkaniec po dwóch dniach skończył w szpitalu w ciężkim stanie na trzy tygodnie, bo doktorzynie nie chciało się go od razu porządnie przebadać w szpitalu.

Inna mieszkanka po operacji stabilizacji złamania rozdrapała szwy, paskudziło się niemiłosiernie. Lekarz maść przepisał. Nie pomogła, paskudzi się dalej.

Inna mieszkanka ma infekcję pęcherza moczowego. Od czwartku. Lekarz przyjdzie w środę.

Kolejna wymiotuje od miesiąca przynajmniej raz dziennie. Do dziś nie było lekarza u niej.

Jeszcze inna po narkozie po złamaniu ma od miesiąca halucynacje, wrzeszczy całymi nocami wk*rwiając innych mieszkańców i doprosić się nie można, by lekarz zlecił leki uspokajające i nasenne.

Mamy mieszkańca z MRSA (gronkowiec złocisty). Właśnie się dowiedziałam, że ostatni wymaz na obecność tego paskudztwa miał osiem miesięcy temu.

Nocna zmiana leżących kilka osób co noc myje od około 3:00 w nocy, by ulżyć porannej zmianie, zamiast dać im spać w spokoju.

I to nie Polska, moi drodzy. Tylko bogate Niemcy.

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 247 (269)

#71861

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w domu opieki i seniora w Niemczech.

Ostatnio trafił do nas pacjent z MRSA (najprościej mówiąc - paskudny gronkowiec złocisty, którego nawet nie zabije półgodzinne gotowanie).

Ja rozumiem, że każdy pracodawca chce oszczędzać, ale są granice.

Żeby wejść do tego pacjenta, trzeba założyć jednorazowy kitel ochronny, zdezynfekować ręce, założyć maskę ochronną (typowe chirurgiczne), w razie potrzeby czepek ochronny i obowiązkowo rękawiczki jednorazowe ochronne.

W czym piekielność?
Kitle się skończyły, rękawiczki w rozmiarze M też. Masek też już dużo nie ma.

Jak zejdę z nocnej zmiany, to wysmaruję niezłego maila do przełożonych, że dopóki nie będzie wszystkich materiałów niezbędnych do pracy, nawet nie zbliżę się do drzwi pokoju tego pacjenta. Nie pozwolę, żeby oszczędzanie pieniędzy odbiło się ryzykiem i zagrożeniem dla mojego zdrowia.

To po prostu jest bezczelność i rażące zaniedbanie.

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 280 (302)

#71751

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W związku z tym, że mieszkam w Niemczech, stosunkowo niedaleko polskiej granicy, to zdarza się, że czasem pojadę na zakupy do Polski czy też coś załatwić.

Samochód mam na niemieckich tablicach rejestracyjnych.

Pewnego dnia w Polsce zatrzymała mnie policja do kontroli. Policjant nawet nie fatygował się, by po niemiecku poprosić mnie o dokumenty, tylko po polsku wykonał polecenie, jakby tylko Polacy tu przyjeżdżali.

Podczas kontroli wywiązała się rozmowa.
J- Ja
P- Policjant

P- A gaśnica jest?
J- Nie, bo nie muszę jej mieć. - (w Niemczech nie ma obowiązku posiadania gaśnicy)
P- To będzie mandacik.
J- Nie będzie.
P- Będzie, bo jest obowiązek posiadania gaśnicy.
J- Auto jest na niemieckich tablicach rejestracyjnych i nie musi w Polsce mieć gaśnicy.
P- Ale pani jest teraz w Polsce, a nie w Niemczech, i w Polsce trzeba mieć gaśnicę.
J- Ale Polska i Niemcy podpisały konwencję o ruchu drogowym sporządzoną w Wiedniu 1968 roku, która funkcjonuje do dziś i dzięki niej nie muszę mieć gaśnicy.
P- Czyli mandaciku nie przyjmujemy?
J- Nie.

Podpisałam co trzeba, zostałam pouczona jak potoczą się dalej sprawy i rozjechaliśmy się każde w swoją stronę. Sprawa trafiła do sądu, odbyła się zaocznie i została rozstrzygnięta na moją korzyść. Wyrok sądu był argumentowany właśnie ową konwencją.

Dosłownie przed chwilą listonosz dostarczył mi tę dobrą wieść.

PS Policjant mógł chociaż po angielsku zapytać, czy mówię po polsku. Mi to wisi, że do mnie od razu po polsku wyleciał z poleceniem pokazania dokumentów, bo znam polski. Ale Niemiec już mógłby nie znać.
W Niemczech jak jeździłam na polskich tablicach rejestracyjnych, to podczas kontroli w pierwszej kolejności policjant mnie zapytał po angielsku, czy mówię po niemiecku zanim przeszliśmy na jego ojczysty język.
Ale cóż. Człowiek z wsi wyjdzie, ale wieś już nie z każdego wyjdzie.

Skomentuj (50) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 242 (318)

#71820

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przedwczoraj byłam w restauracji ze znajomymi.

Po skończonej kolacji koleżanki poleciały sobie zdjęcie zrobić pod piękną indyjską figurką, mój ukochany poszedł robić za fotografa a ja z moim przyjacielem wyszłam przed lokal zapalić i poczekać na resztę wesołej ferajny.

Za nami wyszedł zapalić inny gość restauracji, z kuflem w ręku i...
No właśnie... Zapytał nas, czy moglibyśmy go poratować pieniędzmi, bo nie ma czym zapłacić za kolacje i piwo.

Ja wielkie oczy jak nasze polskie pięciozłotówki, przyjaciel nie mniejsze.
Zapytałam, że jak to, to on portfela zapomniał czy jak?
Odpowiedź nas zwaliła z nóg i wymalowała na naszych twarzach idealne WTF.
Otóż pan po prostu nie ma pieniędzy. Przyszedł, zamówił piwo i jedzenie, i nie ma czym zapłacić...

Cóż. Skwitowałam, że jak ja nie mam pieniędzy to nie chodzę do restauracji na kolacje i piwo, tylko w domu gotuję bo taniej.

Facet przeprosił nas i schował się z powrotem do lokalu po wypaleniu papierosa.
Wyglądał na normalnego, normalnie ubranego człowieka.

Trzeba mieć niezły tupet. Nie ma co... Ja tylko współczuję kelnerowi, bo naprawdę pracowity facet i serdeczny człowiek, a szef nie wiem czy wpisze to w straty, czy obciąży bogu ducha winnego kelnera.

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 265 (269)

#71659

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia 71629 z ochroniarzem przypomniała mi własną.

Kiedyś po wypadku poruszałam się o kulach. Wybrałam się z moim ukochanym (od paru lat już ex) na większe zakupy do wielkopowierzchniowego hipermarketu.
Z racji tego, że poruszałam się na "czterech nogach" miałam ze sobą przewieszaną przez ramię torbę (coby ręce były wolne z wiadomych powodów i dla komfortu). Była ona dość pojemna (mieściła format A4 i w tym spokojnie mojego 16-calowego laptopa, którego nie miałam wtedy ze sobą).
Było to lato, w trakcie upałów, w związku z tym ubiór letni bez kieszeni.

Mój chłopak poszedł po wózek i umówiliśmy się, że się spotkamy na dziale z owocami.

Przed bramkami wejściowymi na halę sklepową zatrzymał mnie ochroniarz.
J- Ja
O- Ochroniarz.

O- Proszę pani! Nie może pani wejść do sklepu z tą torbą!
J- Niby z jakiej racji?
O- Względy bezpieczeństwa odnośnie kradzieży. Proszę zostawić torbę w szafce.
J- Nie ma takiej opcji. W torebce mam portfel, klucze, dokumenty, leki i potrzebuję tej torebki.
O- Przykro mi, ale torba musi zostać w szafce.
W tym momencie nie wytrzymałam bo noga bolała i długo na chodzie być nie mogłam, upał też zrobił swoje.
J- To przepraszam bardzo jak mam wziąć ze sobą przynajmniej ten portfel, żeby móc zapłacić za zakupy? Sugeruje Pan, że mam go nosić w zębach czy lepiej mam go sobie w du*pę wsadzić?! Chodzę o kulach i nic w rękach w trakcie chodzenia mieć nie mogę!
O- Takie przepisy.
J- W nosie mam te durne przepisy! Gdzie pański kierownik?!
O- Dobrze, niech pani już wejdzie...

Nikomu nie życzę podobnej sytuacji.

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 213 (299)

#71748

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niemcy. Ich motto "Ordnung muß sein." ("Porządek musi być") można spokojnie wsadzić pomiędzy bajki.

Pracuję w domu opieki i seniora od ponad 4 miesięcy.
Jak mnie zatrudniali, to grzecznie poinformowałam, że muszę odnowić szczepienie przeciw WZW B. Zapewniono mnie, że umówią wizytę u lekarza medycyny pracy i dostanę szczepienie.

Mniej więcej dzwoniłam do kierownika personelu z pytaniem, kiedy dostanę termin do Betriebsarzt (firmowego lekarza medycyny pracy). Przypominałam o nieważnym szczepieniu. Ciągle słyszałam, że w tym miesiącu nie ma wolnego terminu i muszę czekać.
Cierpliwość mi się skończyła po 3,5 miesiąca.
Zadzwoniłam do kierownika ze standardowym pytaniem i dostałam identyczną jak zawsze odpowiedź, która mnie tym razem do szewskiej pasji doprowadziła.

Poinformowałam krótko, że w miesiąc dostanę to szczepienie, albo pójdę do lekarza prywatnie na szczepienie i wyślę do pracodawcy rachunek za prywatną wizytę i szczepienie w celu zwrotu poniesionych kosztów. Dodałam, że mam dość już tej gry i gnoju, bo bez tej szczepionki nie powinnam w ogóle mieć kontaktu z pacjentami.

Ku mojemu zaskoczeniu termin ustalił mi w pół minuty na za 3 tygodnie.

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 198 (206)

#71418

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z nudów na nocnej zmianie dodam jeszcze jedną historię.

Uwaga! Osobom wrażliwym i w trakcie posiłku, tudzież tuż po odradzam czytać. Jest obrzydliwie.

Właśnie o pracy na nocnej zmianie w domu opieki i seniora. Personel szpitala też zna ból nocnej zmiany, kiedy dopada człowieka prawo serii.

Nie każda noc jest spokojna jak się Wam może wydawać. A my nie śpimy, tylko czuwamy i w razie potrzeby pomagamy.

U mnie jest tak, że na nocce na oddziale jest tylko jedna osoba. W trakcie dyżuru robi się trzy rundy o stałych porach, celem skontrolowania czy mieszkaniec jest w łóżku, czy nie wyrżnął i leży na podłodze, opróżnianie worków z moczem, stomijnych, zmiana pampersa w razie potrzeby. A w międzyczasie zrobić porządki w dyżurce, przygotować stół na poranną zmianę, rano zaparzyć dzban kawy i pomóc zmiennikom i umyć kilka ludzi, bo rano nieraz jest taki natłok roboty, że mogą ze wszystkimi do śniadania nie zdążyć.

I tak właśnie czasem mogą nerwy człowiekowi puścić.

Oto jedna z moich nocek:

Jeden mieszkaniec zamiast spać, drze za przeproszeniem mordę z nudów. Drugi w tym samym czasie naciska nerwowo dzwonek przy łóżku i musi teraz natychmiast do toalety. Trzeci mieszkaniec zagubiony, chodzi po oddziale, bo nie wie który jego pokój, a czwarty w tym czasie dzwoni dzwonkiem z łazienki, żeby mu pampersa zmienić. Piąty dzwoni dzwonkiem, żeby mu poduszkę poprawić, choć sam jest na chodzie i sam sobie może to zrobić, a ja nie służąca. Szósty dzwoni nerwowo i drze pysk, że przez pierwszego krzykacza spać nie może. A siódmy zaczyna rzygać dalej jak widzi. Ósmy właśnie się drapie po kroczu wsadzając rękę w pampersa i zostawia po swym czynie kod 111 - ślad pociągniętych trzech palców umazanych w kupie. Ja w tym czasie jestem w połowie mycia jednej z mieszkanek dla porannej zmiany, coby miała lżej i się wyrobiła. I nie mogę zostawić biednej nagiej kobiety i lecieć do kogoś innego. Zwyczajnie się nie sklonuję. Czasami mam wrażenie, że jestem w domu wariatów i zaraz sama zwariuję.

Czasem też mam ochotę jak z dowcipu Ratowników Medycznych, zastosować na uspokojenie tlenoterapię tym ludziom - butlą przez łeb.

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 274 (338)