Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Lewanna

Zamieszcza historie od: 12 lipca 2011 - 23:23
Ostatnio: 9 lipca 2012 - 2:19
  • Historii na głównej: 14 z 36
  • Punktów za historie: 11536
  • Komentarzy: 161
  • Punktów za komentarze: 1066
 

#15851

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna historyjka z Allegro.

Kupił u mnie książkę pewien pan. Nie odzywał się przez dwa tygodnie, więc wysłałam mu przypomnienie. Wytłumaczył się, że zapomniał, przeprasza, już przelewa pieniądze.

Po kolejnych dwóch tygodniach, kiedy nadal nie było pieniędzy, wystąpiłam do Allegro o zwrot prowizji. No i wtedy się zaczęło.

Do każdego delikwenta, który nie zapłacił za zakupiony przedmiot, Allegro wysyła mail z pytaniem, co się stało. Pan widocznie też dostał takiego maila, bo zaczął mnie bombardować korespondencją.

Najpierw było, że już zapłacił. Żebym koniecznie sprawdziła, bo na pewno mam pieniądze na koncie. Sprawdziłam, nie było. No to on sprawdzi u siebie. Za chwilę mail od niego, że właśnie sprawdził, nie wiadomo dlaczego pieniądze wróciły z mojego banku, ale on już wysyła. Po dwóch dniach dalej nie było.

Dostawałam od niego po kilka maili dziennie. Tłumaczenia były różne: a to już wpłacił, a to zaraz wpłaci, a to właśnie idzie do banku, bo przez internet nie może przelać, a to wpłaci następnego dnia, bo w tej chwili nie ma pieniędzy na koncie.

Grzeczny był, nie powiem, ale korespondencja z nim pochłaniała trochę za dużo czasu. W końcu napisałam mu, że koniec, nie chcę żadnych wyjaśnień, albo za trzy dni pieniądze znajdą się na moim koncie, albo wystawiam negatywa.

No i tu najfajniejsze: „Niech pani wystawia, ale zobaczy pani, jak się pani zdziwi, gdy pieniądze będą na pani koncie. Człowieka łatwo skrzywdzić, nie chcę już pani książki, dla mnie ważne, że zapłaciłem. Jeszcze mnie pani będzie przepraszała” - i tak dalej w płaczliwym stylu. Chyba chciał, żebym poczuła wyrzuty sumienia, że gnębię niewinnego, uczciwego człowieka.

Pieniądze nie wpłynęły do dzisiaj. A historia miała miejsce jakieś cztery lata temu.

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 554 (630)
zarchiwizowany

#16171

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Moja koleżanka twierdzi, że żeby pracować na poczcie, trzeba zdać test na brak inteligencji. Czasem zastanawiam się, czy nie ma racji. Przytoczę dwie historyjki na potwierdzenie jej tezy.

Jestem osobą leniwą i nie chciało mi się wyrobić sobie odpowiednio skomplikowanego podpisu, więc podpisuję się pierwszą literą nazwiska. Bank tego nie kwestionuje, w pracy akceptują, więc jest ok. Okazuje się, że niezupełnie. Nadawałam paczkę na poczcie, wypełniłam druczek i podpisałam się jak zwykle. A panienka do mnie:
- Za krótki podpis.
Zdębiałam. - Jak to za krótki, zawsze się tak podpisuję. (Przy odbiorze przesyłek należy wpisać pełne imię i nazwisko, natomiast przy nadawaniu wystarczy parafka).
- Ja tego nie mogę przyjąć, niech pani tu jeszcze coś dopisze - mówi panienka.
- Co mam dopisać, życiorys? - spytałam.
Wkrótce potem panienka, mimo młodego wieku, została naczelniczką urzędu pocztowego. Nie dziwię się, tak skrupulatnej osobie, która pilnuje, żeby klienci mieli właściwe podpisy, takie stanowisko się po prostu należy.

Historyjka druga. Wysyłałam list do jakiejś miejscowości o typowo polskiej nazwie, już nie pamiętam, ale były tam polskie znaki diakrytyczne, trudno było podejrzewać, że to zagraniczna nazwa. Panienka w okienku: sceniczny makijaż, dekolt do pasa, dwucentymetrowe tipsy, guma do żucia i śmiertelnie znudzona mina:
- To ma iść za granicę? - pyta.
- Nie, przecież widzi pani, że to polska nazwa - mówię.
- Nie znam takiego miasta - odpowiada panienka.
No i tu ja okazałam się nierozgarnięta i przeceniłam panienkę.
- „Nie ma takiego miasta Londyn” - zacytowałam mój ulubiony film.
Panienka okropnie się zdziwiła:
- To ma iść do Londynu?
Widać było, że nie bardzo wie, czy Londyn to miasto, państwo, czy może jeszcze co innego...

Wyszłam z poczty trzymając się ściany. Ze śmiechu, oczywiście.

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 94 (152)
zarchiwizowany

#15891

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O mojej piekielnej koleżance będzie, która uwielbiała głupie dowcipy.

Jej mama położyła się po obiedzie, żeby się trochę zdrzemnąć, usnęła porządnie i obudziła się o siódmej wieczorem. Za oknem szarówka, bo to jesień, a moja dowcipna koleżanka postanowiła udawać, że jest rano i że czas wstawać do pracy. Zaczęła się krzątać po mieszkaniu, przygotowywać kąpiel, śniadanie, ciuchy do wyjścia.

Przerażona mama zerwała się szybko, bo myślała, że przespała całą noc. Też zaczęła się przygotowywać do wyjścia do pracy.

No i wtedy otwierają się drzwi i do mieszkania i wchodzi nastoletni brat mojej koleżanki. Mama oczywiście w krzyk, że do czego to podobne, żeby taki dzieciak do domu rano wracał, gdzie on był całą noc, że ona wszystko powie ojcu i ten mu dopiero pokaże... Zaskoczony brat próbował się tłumaczyć, ale do mamy niewiele docierało.

Wtedy moja koleżanka nie wytrzymała i zaczęła się śmiać. No i sprawa się wydała. Z początku mama i brat mieli miny, jakby chcieli ją zamordować, ale później śmiali się razem z nią.

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 152 (254)
zarchiwizowany

#15861

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia coffewithmilk przypomniała mi moją własną przygodę z produktem spożywczym, wprawdzie nie z mrożonką, tylko z sypką herbatą, ale też niezłą.

Nikt u nas w domu nie lubił herbaty w saszetkach, zawsze kupowało się sypką i parzyło w czajniczku. No i kiedyś nabyłam taką. Przygotowałam czajniczek, zagotowałam wodę, i nasypałam do czajniczka herbaty. W trakcie sypania coś stuknęło o dno. Zajrzałam do środka - w herbacie leżała sobie całkiem dorodna śruba. Nawet nie była bardzo zardzewiała :)

Zgadnijcie, jak od tamtej pory nazywa się u nas herbatę owocową? Oczywiście śrubowa :)

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 9 (69)

#15252

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O dziennikarzach telewizyjnych będzie, którzy porażają inteligencją.

Firma, w której pracowałam, mieściła się na warszawskiej Pradze. Nasze okna wychodziły na spokojną uliczkę, którą przemieszczali się ruscy handlarze ze stadionu na Bazar Różyckiego i odwrotnie.

W jednej z bram starej kamienicy naprzeciwko czaili się złodzieje. Kiedy ruskie handlarki szły sobie spokojnie, wypadali znienacka z bramy, wyrywali im torebki i uciekali. Kiedyś jedna za nic nie chciała puścić torebki - widocznie miała tam niezły utarg - łobuz tak długo szarpał, aż ją przewrócił, a później ciągnął za sobą po ulicy tak długo, aż pasek od torebki się urwał.

Z naszych okien wszystko było widać, postanowiliśmy interweniować. Policja i straż miejska owszem, były zainteresowane, podjęto jakieś działania, niestety, bezskuteczne. Napady cały czas się powtarzały.

W końcu wpadłam na pomysł, żeby zadzwonić do telewizji. Robią różne programy interwencyjne, niech to sfilmują i pokażą, bo przecież takie napady w biały dzień to jest naprawdę wielki skandal. Zadzwoniłam do wybranej redakcji, streściłam sprawę. Oczywiście przyjadą. Wytłumaczyłam im gdzie i poprosiłam, żeby się jakoś zakamuflowali, złodzieje nie muszą wiedzieć, że będą filmowani.

Przyjechali następnego dnia. Z pełną paradą, oznakowanym samochodem, cała grupa: facet z wielką kamerą na ramieniu, dźwiękowiec obwieszony różnymi ustrojstwami, pani dziennikarka i jeszcze ktoś tam z obsługi.

Siedzieli u nas parę godzin, wypili morze kawy, wypalili masę papierosów i nic. Nie było żadnego napadu, nikomu nic nie wyrywano, nie mieli co filmować. W końcu zebrali się i pojechali. Niezadowoleni byli bardzo.

Gdy wychodziłam z pracy, portier poinformował mnie, że dzisiaj też obrobili kilka ruskich. Tyle że przy drugiej bramie, której od nas nie widać, bo zasłaniają ją drzewa i inne budynki.

Tak to złodzieje okazali się sprytniejsi od dziennikarzy.

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 385 (481)
zarchiwizowany

#15775

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pamiętacie film „Brunet wieczorową porą”? Pod koniec filmu pada zdanie: „Czerwony kapelusz jest właściwie zawsze podejrzany”. Jest to najprawdziwsza prawda, o czym zaświadczy poniższy tekst.

Od lat spotykamy się z grupą przyjaciół. Wspólne zainteresowania, jednakowe poczucie humoru, dobrze nam razem, ale chętnie też widzimy nowe osoby w naszym gronie. Kiedyś właśnie dołączyła do nas taka nowa pani, wystrojona w czerwony kapelusz.

Wiadomo, jak człowiek odrobinę wypije, to i głośniej mówi, i śmiałości nabiera. Ona zachowywała się bardzo swobodnie, jakby znała nas od lat. No i dobrze, o to chodzi, żeby się dobrze bawić.

Na następną imprezę też przyszła. Tu już było trochę gorzej. Za dużo wypiła, darła się tak głośno, że aż musiałam ją uciszać, bo przecież mieszkam w bloku i moi sąsiedzi niekoniecznie muszą słuchać krzyków. Poza tym zażyczyła sobie, żeby ją przenocować, bo mieszka poza Warszawą i o tej porze nie ma pociągu. U mnie zanocować nie mogła, bo już miały zaklepane miejsca inne osoby spoza Warszawy, zabrała ją do siebie jedna z koleżanek. Później opowiadała, co tam się działo.

Otóż panienka darła się dalej. Obgadała wszystkich obecnych na imprezie, wszyscy jej się nie podobali. Dorwała się do barku i, mimo że już była pijana, chlała dalej narzekając na jakość alkoholu. Nie dała im spać prawie do rana. Rano też się popisała - nawymyślała jednej z koleżanek, bardzo przez wszystkich lubianej, miała do niej jakieś idiotyczne pretensje, chociaż widziała dziewczynę pierwszy raz w życiu.

Następną imprezę postanowiła urządzić u siebie. Ja wtedy byłam chora, nie wybierałam się. Nie wiedziałam jakie plany mają moi przyjaciele. Okazało się, że nikt do tej wariatki nie pojechał - tak im jakoś wyszło. Wieczorem leżę sobie w łóżku, a ona dzwoni do mnie z pretensjami, że nikt nie przyjechał, a przecież tak się przygotowywała. Zlekceważyła moje tłumaczenie, że jestem chora, zwymyślała mnie okropnie, jak gdybym mogła mieć jakikolwiek wpływ na postępowanie dużej grupy dorosłych ludzi.

Trochę trwało, zanim się od nas odczepiła. W tym czasie pocztą pantoflową zaczęły do nas napływać wieści o niej od ludzi, którzy ją dłużej znali, ale już znać nie chcieli. Wyjątkowo roszczeniowa osoba, która uważa, że wszystko jej się należy i zawsze ma rację, a kto jest innego zdania, zostaje jej wrogiem.

Tak więc okazuje się, że Bareja miał rację - uważajcie na ludzi w czerwonych kapeluszach, oni są zawsze podejrzani.

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 83 (169)
zarchiwizowany

#15207

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wracałam kiedyś z rajdu po warszawskich księgarniach i antykwariatach. Upał nieziemski, zmordowałam się strasznie, w dodatku bolała mnie noga, ale byłam zadowolona, bo wiozłam dwie torby fajnych książek.

Wsiadłam do metra i trafiłam wolne miejsce. Rozsiadłam się wygodnie, usiłując wyprostować bolącą nogę tak, żeby nikt się o nią nie potykał. W pewnym momencie stanęła koło mnie mocno starsza pani, taka po siedemdziesiątce. Głupio mi się zrobiło.

- Przepraszam, ale nie ustąpię pani miejsca - powiedziałam. - Noga mnie boli i mam ciężkie torby. Może ktoś młodszy wstanie? - rozejrzałam się, siedzącej młodzieży było sporo.

Starsza pani zaczęła dziękować, że ona niedaleko jedzie, że młodzi niech sobie posiedzą, bo ona zaraz wysiada.

Wtedy przypomniał mi się stary dowcip i mówię głośno:
- Ma pani rację, niech siedzą za młodu, jak będą starzy to się jeszcze nastoją.

Kilka osób zachichotało. Ale tyłka nikt nie ruszył. Dobrze, że starsza pani rzeczywiście niedaleko jechała.

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 8 (44)
zarchiwizowany

#15113

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Sporo jest historii o tym, że sprzedawcy niesłusznie żądają okazania dowodu osobistego przy zakupie alkoholu. Dorzucę i ja swoją opowieść - będzie to przygoda mojej sąsiadki.

Dziewczyna już solidnie po trzydziestce, matka dwóch dorastających córek, chciała sprawić mężowi przyjemność i pobiegła do sklepu po piwo. Ale nie do tego, w którym znali ją od lat, tylko do nowo otwartego, w którym jeszcze nie robiła zakupów.

Padał deszcz, sąsiadka miała na głowie kaptur, jest szczupła i nieduża, sprzedawca nawet jej się przyjrzał, tylko zażądał dowodu.

- Ale mi pan przyjemność sprawił - powiedziała moja sąsiadka i zdjęła z głowy kaptur.
- A nie, to już dziękuję - powiedział sprzedawca. I to wcale nie było miłe.

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 62 (174)

#14601

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nigdzie nie ma tylu piekielnych, co na Allegro - każdy, kto korzystał z tego serwisu, zgodzi się chyba ze mną.

Jakiś czas temu sprzedawałam na Allegro książki dla dzieci. Fajne, niedrogo, szły jak świeże bułeczki. Nauczona przykrym doświadczeniem przy każdym opisie dodawałam klauzulę: "Nie wysyłam za pobraniem".

Pewnego dnia kupiła u mnie książkę jakaś dziewczyna. Po zakończeniu aukcji przysłała mi maila, że życzy sobie wysyłkę za pobraniem. Odpisałam, że nie ma takiej możliwości. Na to ona przysłała mi maila, w którym nawyzywała mnie od oszustek, że chcę ją okraść, że zmieniam zasady aukcji po jej zakończeniu.

Wiadomo, że po zakończeniu aukcji nie można wprowadzić żadnych zmian. Usiłowałam jej to wytłumaczyć, ale nie dotarło. Dalej mnie wyzywała od oszustek. W końcu napisałam, że czekam na wpłatę, a jak nie, to występuję do Allegro o zwrot prowizji.

Wpłaty oczywiście nie było, zwrot prowizji dostałam. Sprawę uznałam za zakończoną. Wystawiłam komentarz negatywny.

Minął może rok, kiedy dostaję od panienki maila z prośbą o usunięcie negatywnego komentarza. Tłumaczyła się, że do aukcji przystąpił jej 10-letni syn, który nie przeczytał zasad i zalicytował. Zapytałam więc, która wersja jest prawdziwa - czy ta, że chce wysyłki za pobraniem, czy ta z zakupem dokonanym przez syna.

No i wtedy się zaczęło! Takimi wyzwiskami nikt mnie jeszcze nigdy nie obrzucił. Pomijając wulgaryzmy, zostałam nazwana "starą panną, która kocha literaturę dziecięcą", "konfidentem życiowym" (cokolwiek to znaczy), dowiedziałam się, że na pewno jestem tak samo brzydka jak głupia, że trącę pedofilią. No i życzenia: "żebyś ty nigdy w życiu szczęścia nie zaznała".

Cytuję dokładnie, bo mam te wszystkie maile. Miałam ochotę złożyć na nią skargę, bo to ewidentna obraza, ale dałam sobie spokój. Osoba najwyraźniej z zaburzeniami psychicznymi. Trzeba leczyć a nie karać. Nie mam czasu na zajmowanie się wariatami.

Piekielna panienka chyba nie tylko ze mną miała scysję, bo po jakimś zawieszono jej konto. Wisi do dzisiaj :)

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 448 (540)
zarchiwizowany

#15032

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Moja siostra od wielu lat wraz z mężem i dziećmi mieszka zagranicą. Kilka lat temu, tuż przed Wielkanocą, teściowa siostry postanowiła się do nich wybrać. Z gołą ręką nie pojedzie, wiadomo, więc zagoniła mnie do robienia zakupów. Kupiłam wszystko, co zamówiła, dodatkowo drugie tyle od siebie, obładowana jak wielbłąd wsiadłam do tramwaju i jadę do niej.

W tramwaju zaczął się do mnie przytulać młody chłopak. Gdybym była zarozumiała, to bym pomyślała, że chce mnie poderwać. Ale on był w wieku takim do niczego, przynajmniej dla mnie - za stary na pasierba, za młody na amanta. Zresztą miałam wrażenie, że bardziej mu się podoba moja torebka niż ja. Odsunęłam się więc na bezpieczną odległość, torebkę przytrzymałam łokciem i jadę dalej. Młody zauważył mój manewr i obrzucił mnie złym spojrzeniem.

Gdy wychodziłam z tramwaju, poczułam lekkie pchnięcie w plecy. Przystanek był nisko, tramwaj stary, z wysokimi stopniami, ja z nadwagą i nadbagażem - poleciałam więc na zbity pysk prosto w błoto. Tramwaj odjechał, ludzie pomogli mi się zebrać i pozbierać pakunki. Wyglądałam jak obraz nędzy i rozpaczy - usmarowana błotem od góry do dołu, z poobcieranymi rękami, część prezentów nadawała się tylko do kosza - szczególnie słodycze. Zniszczyłam również okulary - szkła plastikowe wprawdzie nie rozbiły się, ale były tak podrapane, że nic nie było przez nie widać, a oprawka poszła w drobny mak.

Tak to przez mściwego złodzieja straciłam kilkaset złotych. Bo to on mnie wypchnął z tramwaju - nikt inny za mną nie stał. A pchnięcie w plecy poczułam wyraźnie. Później zastanawiałam się, czy nie lepiej było pozwolić ukraść sobie portmonetkę, w której były już tylko jakieś drobniaki, niż ponieść taką stratę.

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 175 (217)