Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Spektatorka

Zamieszcza historie od: 11 października 2018 - 18:08
Ostatnio: 2 grudnia 2020 - 19:34
  • Historii na głównej: 6 z 7
  • Punktów za historie: 846
  • Komentarzy: 99
  • Punktów za komentarze: 330
 
[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
25 października 2019 o 20:46

@Caron: Nie. Ktoś z mojej rodziny pracował w domu dziecka i 70 - 80% podopiecznych to były dzieciaki z rodzin patologicznych, gdzie rodzice odmawiali zrzeczenia się praw, a jednocześnie nie byli w stanie zapewnić dzieciom normalnych warunków (alkoholicy, narkomani, meliniarze). Takie sprawy potrafiły się ciągnąc latami. Czasem alkoholik szedł na odwyk, po roku odbierał dziecko i deklarował, że już będzie normalnie, a parę miesięcy później dzieciak wracał, bo rodzic znów szedł "w tango". Dużo jest też dzieci z FAS i innymi upośledzeniami, których nikt adoptować nie chce. Sytuacje, gdzie zdrowe, inteligentne i mające jasną sytuację prawną dzieci trafiają do domu dziecka, bo np. rodzice zginęli w wypadku samochodowym należą do rzadkości. W normalnych rodzinach najczęściej opiekę przejmują wtedy dziadkowie, ciotki, wujkowie lub inni krewni.

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
25 października 2019 o 20:37

Psychologia psychologią, ale są też osoby z kręgu LGBT+, które wypowiadają się przeciw adopcji dzieci przez pary homoseksualne, jak choćby Dolce i Gabbana, którzy sami są gejami, a uważają, że dzieci powinny się wychowywać z rodzinach tradycyjnych (czyli mama i tata). Większość środowiska ich za to zbojkotowała, a przecież wyrazili tylko swoją opinię. Millie Fontana wychowana przez lesbijki również uważa, że to nie był dobry dom i wolałaby mieć ojca. Tak samo Jean-Dominique Bunel, Heather Barwick, Katy Faust czy Robert Lopez. Poczytajcie o fundacji "Them before us" i o problemach, jakie mają dzieci wychowywane przez pary jednopłciowe, jak bardzo tęsknią za posiadaniem mamy i taty, a nie dwóch mam czy dwóch tatusiów i jak odbiło się to na ich życiu. Bo w tym nie chodzi o dobro dziecka, tylko o zadowolenie dorosłego, którego posiadanie dziecka ma uszczęśliwić.

[historia]
Ocena: 6 (Głosów: 6) | raportuj
24 października 2019 o 21:16

@Armagedon: Po ponad 11 latach związku mogę powiedzieć, że wielka miłość nie stygnie, ale: 1. Wszystkie sprawy załatwiamy od razu - zwłaszcza tzw. drobiazgi. Bo potem to narasta i nagle w kłótni wyjeżdżamy "bo Ty zostawiasz brudny kubek przy biurku i ja go muszę zbierać, więc jesteś brudasem". I zdziwienie z drugiej strony, że przecież od x miesięcy/lat tak robię i nigdy Ci to nie przeszkadzało, a teraz nagle awantura. "Domyślanie się" to największy wróg udanego związku. 2. To nigdy nie jest TAK SAMO. Kiedy ja sprzątam łazienkę, ustawiam kosmetyki w określony sposób. Kiedy on sprząta - ustawia inaczej. A potem jedno z nas może się denerwować, że np. wolało by mieć szczoteczkę na półce przy lusterku, a drugie schowaną w szafce obok. Dlatego trzeba dużo rozmawiać o swoich potrzebach, oczekiwaniach, sposobie widzenia świata, organizacji przestrzeni życiowej. Przecież one też się zmieniają i to, że 7 lat temu powiedział mi, że lubi rosół, nie znaczy, że aktualnie nie pokochał bardziej pomidorowej. 3. Zawsze zakładamy dobrą wolę drugiej strony. Kiedy mąż uprał kaszmirowy sweter za prawie 600 zł w 60 stopniach razem z bielizną, nie zrobiłam awantury, bo wiedziałam, że zrobił to, żeby mi pomóc. Chciał sam zrobić pranie, bo wiedział, że mam ciężki tydzień w pracy i postanowił mnie odciążyć. Sweter trzeba było wyrzucić, a ja powiedziałam mu tylko, że wełnę pierze się osobno. Koleżanka, która widziała tę sytuację, była bardzo zdziwiona, że nie urządziłam mu piekielnej awantury, bo ona by swojemu zrobiła. Kiedy ja przy zmywaniu potłukłam mu pamiątkowy kufel do piwa, powiedział tylko "trudno, zdarza się". Też awantury nie było. Bo oboje wiemy, że druga strona nie zrobiła tego celowo czy na złość. 4. Drobne prezenty - mały kwiatek dla mnie przy okazji zakupów; ulubione piwo dla niego w lodówce, kiedy wiem, że będzie miał ciężki dzień; śmieszny obrazek wysłany na telefon - takie małe gesty przypominają nam o tym, że jesteśmy dla siebie najważniejsi i podtrzymują "magię". 5. Nie słuchanie rodziców/teściów/krewnych/znajomych itd. - to jest nasz związek i nikt nie ma prawa się wtrącać. Robimy tak, jak nam pasuje, nawet kiedy innym to nie w smak (przykład komentarza ciotki: "dlaczego nie podasz mu obiadu, jesteś złą żoną, zostawi cię" - akurat byłam zajęta czymś innym, a mąż potrafi sobie sam nalać zupy; ciocia do tej pory ma żal, że jej nie posłuchałam, bo jest "starsza, mądrzejsza i bardziej doświadczona życiowo". BTW, tej "mądrości" doświadczyłam kiedyś na żywo, kiedy przywitała swojego męża słowami "Ty ch*ju, potłukłeś mi doniczkę", a potem okazało się, że to ona sama nie zamknęła okna i wiatr ją zrzucił.). 6. Mamy własną przestrzeń - on ma swoje hobby, ja swoje. Parę dni czy nawet godzin rozłąki sprawia, że czujemy się jak nastolatkowie. Większość rodziny/znajomych tego nie rozumie i uważa, że powinniśmy wszędzie chodzić razem. Bo oni chodzą. I potem na przykład koleżanka siedzi z cierpiętniczą miną na rybach, a parę dni później równie nieszczęśliwy mąż tej koleżanki ogląda w kinie łzawą komedię romantyczną, rozważając ile zanęty by miał za cenę biletu. Najgorsza po latach dla związku jest rutyna i brak szczerej otwartej rozmowy. Uczucia po pewnym czasie rzeczywiście wygasają, bo w większości związków w pewnym momencie dochodzi do tego, ze rozmawia się już tylko o bieżących potrzebach: "zrobisz pranie?", "kupisz masło?", "pójdziesz na wywiadówkę?". Każdy z partnerów dojrzewa, zmienia poglądy i zainteresowania, ma inne, nowe marzenia. Ludzie coraz bardziej się od siebie oddalają, bez szczerych rozmów stają się dla siebie obcy i po pewnym czasie łączy ich już tylko przyzwyczajenie i kredyt hipoteczny.

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
24 października 2019 o 19:55

Pracuję na kierowniczym stanowisku, biorę też udział w rekrutacjach. W 9 na 10 przypadków bardziej sprawdzają się ludzie, którzy już gdzieś wcześniej pracowali, choćby nie w zawodzie. Są nauczeni tzw. umiejętności miękkich, potrafią się lepiej przystosować do pracy w zespole i dogadać, są mniej roszczeniowi (mam tu na myśli oczywiście tylko durne roszczenia typu: 28 osób chce mieć włączoną klimę, jedna nie, bo jej zimno, ale swetra nie założy, "bo to nie Syberia", biurka też nie zmieni, bo nowe za blisko drzwi/schodów/plecami do przejścia, więc siedzi blisko wylotu klimatyzacji w cienkiej bluzce i marudzi, że wszyscy są przeciwko niej) i bardziej potrafią docenić dobre warunki pracy. Ale zdarzało mi się zatrudniać kogoś z zerowym doświadczeniem, tuż po szkole i być w pełni zadowoloną.Zasadniczo jednak, jeśli dwie osoby mają podobne kompetencje, wykształcenie i zrobią podobne wrażenie na rozmowie, wybieramy tę, która ma jakieś doświadczenie, nawet nie w zawodzie. Od tej reguły jest jeden wyjątek - jeśli ktoś ma w CV kilka prac, każda po kilka tygodni czy miesięcy i nie potrafi sensownie umotywować powodu zmiany, to nie zatrudniamy, bo jest prawdopodobne, że taka osoba od nas też po miesiącu czy dwóch odejdzie i szkolenie jej to strata czasu.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
22 października 2019 o 21:55

Troszkę mnie tu nie było, ale jeśli ktoś jeszcze ma problem ze zrozumieniem o co chodzi, to postaram się to opisać jaśniej. 1. Wycofanie zgody powoduje usunięcie danych klienta z systemu, czyli osoba która go pozyskała przez telefon, nie dostaje kasy, bo stoi jak byk, że ten klient nic nie kupił (jest np nr klienta 1000 , pozyskujący X, sprzedawca Y, imię "Dane usunięto", nazwisko "Dane usunięto" itd.). Sprzedawca po usunięciu danych wpisuje go ponownie jako pozyskanego samodzielnie, więc sam zgarnia całą prowizję (jest wpisane np. nr klienta 1001, pozyskujący Y, sprzedawca Y, imię Jan , nazwisko Kowalski). Okrada tym samym pracownika X z należnej mu prowizji. 2. Numer telefonu w danych klienta był do samej sprzedawczyni Y, czyli sytuacja jak wyżej (usunięcie danych + ponowne wprowadzenie), z tym że w polu "numer kontaktowy" była jej prywatna komórka zamiast telefonu do klienta. Zatem okradła pracownika X z prowizji, a na etapie weryfikacji podała się za żonę pana Kowalskiego, żeby pan Kowalski (gdyby był podany numer do klienta, a nie do niej) na pytanie skąd wie o firmie nie odpowiedział np. "z internetu" albo "taki pan X przez telefon mnie umówił". Tak zrobiła też przy kilku innych klientach, czyli kilka osób z infolinii/chatu dostało przez nią mniejsze premie. 3. Klient wpłaca pieniądze na numer konta, który ma na fakturze. Jeśli sprzedawca poda tam swój numer zamiast firmowego, to klient wpłaci jemu na prywatne konto. Jeśli w tym samym czasie sprzedawca wyśle do firmy info, że termin płatności faktury jest za 2 miesiące, to nikt się wcześniej z klientem nie będzie kontaktował. W efekcie firma dostaje poprawną fakturę i czeka na jej opłacenie. Klient dostaje podrobioną fakturę (inny numer konta i często dużo wcześniejszy termin płatności), opłaca ją i zapomina. Dopiero po dwóch miesiącach, gdy minie termin płatności, klient dostaje monit, w odpowiedzi wysyła potwierdzenie wpłaty i cała sytuacja wychodzi na jaw.

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 11) | raportuj
22 października 2019 o 21:24

Dla mnie piekielne są wszystkie trzy osoby. 1. Kuzynka, która zazdrości mieszkania w kraju, gdzie "ciagle jeszcze czuć poprzedni reżim, spora cześć polityków ma wyroki a bez łapówki nic nie załatwisz." Dlaczego sama nie wyjedzie, skoro tam tak pięknie? 2. Farmaceuta, który jest niedoinformowany - co ma edukacja dzieci do handlu tabletkami? Czy on ma gdzieś w paszporcie/dowodzie wpisywane ile czego sprzedał? Poza tym ja też nie zgadzam się na seksualizację dzieci i uważam, że to ja jako matka mam wytłumaczyć dziecku skąd się wzięło, na czym seks polega, jakie są z tym związane przyjemności i niebezpieczeństwa. Ja. A nie jakiś obcy człowiek, bo to zbyt ważna sfera. Pamiętacie psycholog Joannę z Bravo i jej porady? Bo właśnie tym mi to pachnie. 3. I na koniec sam autor, który nie rozumie słowa "dyktatura". Społeczeństwo wyraziło swoją wolę. Jesteś w mniejszości. Pogódź się z tym. Bo dyktatura ma miejsce akurat wtedy, kiedy to mniejszość (czy wręcz jednostka) narzuca większości swoją wolę. Ale taka już narodowa mentalność niektórych, że u nas nie może być po naszemu, jak większość ludzi chce, tylko Polska ma koniecznie być "papugą narodów".

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
22 października 2019 o 20:08

@niemoja: To Ty pierd*lisz jak potłuczona i da dokładkę jesteś chamska. Mam insulinooporność i w pół roku schudłam 13 kg dzięki dobrze dobranej diecie + metforminie. Insulina to nie jest wszystko. W skrócie i uproszczeniu: Po posiłku podnosi się poziom cukru. Organizm wytwarza insulinę, która powoduje, że nadmiar cukru jest "pakowany" do komórek. Kiedy poziom cukru spada, inny hormon - glukagon - powoduje, że glukoza jest uwalniana z tych komórek i przeznaczana do wykorzystania przez organizm. Jak "zapas" zostaje zużyty - zaczyna się odczuwać lekki głód, który stopniowo się nasila. I tak jest u zdrowej osoby. Wtedy się ani nie tyje, ani nie chudnie przy spożywaniu odpowiedniej ilości kcal. U osób z IO jest tak, że komórki słabiej reagują na insulinę, więc organizm wytwarza jej więcej. W efekcie nie działa mechanizm uwalniania cukru, bo przez zbyt wysoki poziom insuliny glukagon nie ma szans zadziałać. To tak, jakby komórka dostawała jednocześnie rozkaz "magazynuj" i "wydawaj". Po prostu głupieje. A że insuliny jest więcej (jakby "głośniej krzyczy"), to organizm jest w trybie "oszczędzania", czyli tycia. Osoby z IO w 99% zjadają więcej niż potrzebują i nadwaga bierze się z nadmiaru spożytych kalorii, bo po zjedzeniu np. 500 kcal organizm wykorzysta 300, resztę zmagazynuje i w efekcie człowiek robi się momentalnie strasznie głodny, więc sięga po kolejne danie (często jest to batonik itp. po którym poziom cukru się szybko podnosi, więc ma się więcej energii, senność i zmęczenie ustępują, ale tutaj znów działa mechanizm wyrzutu insuliny i koło się zamyka, bo godzinkę później znowu zdycha się z głodu). Jedyny błąd, jaki popełnił Iras to zwrócenie uwagi tylko na ilość kcal, a nie ich jakość. Przy IO najważniejsze jest regularne spożywanie posiłków o niskim indeksie glikemicznym, które nie powodują gwałtownego wzrostu poziomu cukru we krwi, a tym samym nie zmuszają organizmu do wytwarzania większej ilości insuliny. Wtedy chudnięcie odbywa się "samo", nie ma napadów głodu. Ja chudłam ok 1 kg miesięcznie na samej diecie (niski indeks plus o 200 kcal dziennie mniej niż zapotrzebowanie + dwa razy w tygodniu rowerek ok 45 minut). Lekarz wypisał mi potem jeszcze receptę na metforminę, żeby ten proces przyspieszyć. Przy IO nie wolno intensywnie ćwiczyć ani stosować zbyt radykalnej diety, bo to jedynie pogarsza sprawę. IO często się ma na własne życzenie, bo człowiek się żywi fastfoodami, słodyczami i w pewnym momencie organizm się zaczyna buntować i nie reaguje na insulinę tak, jak powinien. Dochodzą do tego braki witamin itp., co jeszcze pogarsza funkcjonowanie całości. U mnie stres w pracy i niezapowiedziane nadgodziny spowodowały "ratowanie się" hot dogiem czy kawą i batonikiem zamiast normalnego posiłku - byle szybciej, wydajniej, byle szef się nie darł. Przytyłam kilka kg, po paru miesiącach przejrzałam na oczy, że ten cyrk nie ma końca, więc zmieniłam pracę i próbowałam schudnąć, ale było już trochę za późno. Kolejne diety kończyły się efektem jojo lub brakiem chudnięcia i pogłębianiem problemu. Potrafiłam przytyć na diecie ok 1600 kcal. W końcu trafiłam na dobrego lekarza, który postawił trafną diagnozę i nareszcie zaczęłam chudnąć. Osobom z tym problemem polecam książkę profesora Ludwiga "Wiecznie głodny" IO da się leczyć, da się schudnąć mimo tej przypadłości. Tyle tylko że wiele osób traktuje to jak wymówkę na takiej samej zasadzie jak "mam grube kości", "to genetyczne w mojej rodzinie (czytaj: mamy genetycznie uwarunkowane zamiłowanie do czekolady)" itp. i zamiast jeść zdrowo, woli pić piwko, zagryzać chipsem i marudzić. Przy IO piwo i chipsy są też dozwolone, ale dopiero po kilku tygodniach diety, która ustabilizuje poziom cukru i nie codziennie, a np. raz czy dwa w tygodniu.

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 3) | raportuj
17 października 2018 o 19:22

@GlaNiK: Dzięki za podpowiedź. Zacznę to praktykować :)

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
17 października 2018 o 19:20

@Zunrin: Masz rację, czas się nauczyć asertywności.

[historia]
Ocena: 6 (Głosów: 6) | raportuj
17 października 2018 o 19:03

@DziwnyCzlowiek: Bo to tak: Jak go dziewczyna rzuci za romans, to on do tej drugiej pobiegnie wyjaśniać sprawę. A jak się zaczną kłócić, to potem się trzeba pogodzić... Od nienawiści do miłości jeden krok :P Zwłaszcza, jak panna otworzy drzwi w zwiewnej koszulce tenże krok prezentując... PS. To suchar oczywiście, nie mam pojęcia co takim ludziom w głowie siedzi i zdecydowanie wolałabym nie mieć okazji tego poznawać.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
17 października 2018 o 18:55

@marcelka: Teraz już się zaczynamy trochę rozumieć :) Żądanie drugiej zbiórki piekielne nie jest, ale późniejsze żebranie już tak. Pani Z. mogła ocenić, że skoro ma X kasy, to może wybudować dom mający Y metrów. Jeśli chciała większy - cóż,na emeryturze też można pracować, wziąć kredyt. Nie musiała oszukiwać ludzi, że nie ma na chleb, leki itd. Rodziny sobie pomagają - Doda kupiła rodzicom mercedesa, Englert kupił córce mieszkanie, więc gdybym miała prostytuującą się siostrę, to pewnie też by mi coś kupiła za te pieniądze. Moi dziadkowie przez kilkanaście lat oddawali jedną emeryturę swojej córce (mojej ciotce), a z drugiej żyli. Ale nie o to w tej historii chodzi. Nigdzie nie napisałam, że dzieci poniosły jakieś konsekwecje, czy że ludzie źle o nich mówili. Ostatnie zdanie brzmi: "Sąsiedzi byli oburzeni, spotkała się z potępieniem na wsi i w końcu zaprzestała tego procederu." SPOTKAŁA. Ona jedna, nie cała rodzina. Wyciągnęłaś zbyt daleko idące wnioski.

[historia]
Ocena: 5 (Głosów: 19) | raportuj
15 października 2018 o 21:36

@Zunrin: Mam dobry układ z IT, robią mi wszystko poza kolejką i nie chcę tego psuć podsyłając im takiego "bubla". Bo na pewno by zaczął od "Cześć, Spekta dała mi Wasz numer..." A z kolei gdybym nie pomogła, to pewnie następnego dnia na pytanie "dlaczego nie zrobiłeś XXX?" odpowiedziałby, że komputer nie działał, nie miał kogo spytać, a ja nie pomogłam. I czekałaby mnie Wzniosła Gadka O Pracy Zespołowej I Wspólnej Odpowiedzialności Za Firmę :P Także, co nie zrobisz... d* z tyłu, jak to mówią :P

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 15 października 2018 o 21:41

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
15 października 2018 o 21:23

@marcelka: PS. I pomyśl jeszcze, co by było, gdyby wszyscy zaczęli tak postępować. Gdyby ludzie się zrzucili i zafundowali jej w całości ten duży dom (z meblami i wykończeniem, jak chciała, bo przecież nie można być "zawistnym"), to może warto byłoby i u mnie jakieś zwarcie zrobić? Ludziom będzie żal, zrzucą się i dzięki temu ja się dorobię. Załóżmy, że mam dom o wartości 100k wymagający remontu. To sobie go spalę, a potem wybuduję taki za pół miliona. Jak mi braknie, to dożebram. Bo mi się należy, bo jestem biedną ofiarą pożaru. Czy to jest zdrowe podejście? Czy raczej cwaniactwo? A jak już gdybamy, to dodam, że nie wiemy, co było powodem pożaru u tej pani. Może jakieś zaniedbanie? Stara instalacja? A jak odniesiesz się do tego, że została przyłapana na żebraniu w mieście? To też efekt ludzkiej zawiści o dom?

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
15 października 2018 o 21:05

@marcelka: Jeszcze raz: żółć zalała nie z powodu domu, a z powodu ponownej bezczelnej prośby o pieniądze. Z powodu wyzyskiwania dobroci innych ludzi. Z powodu oszukiwania i naciągania na pieniądze, żebrania. Ale rozumiem, że każdy sądzi według siebie i moje słowa Cię nie przekonają... Przykro mi, że masz takie doświadczenia, że wszędzie widzisz tylko zazdrość i zawiść z powodu dóbr materialnych. Napisałaś: "Piekielna bym była, jakbym ogłosiła, że mam "horom curkę", a potem kupiłabym sobie za uzbieraną kasę bmw..." a może to BMW służyłoby do wożenia tej "curki" do lekarza i zakup byłby w pełni usprawiedliwiony? Jeśli już szukasz analogii, to byłaby ona raczej taka, że zbierasz na samochód, bo nie masz jej czym do lekarza wozić. Ludzie dają Ci kasę, Ty kupujesz beemkę i ogłaszasz kolejną zbiórkę na garaż, bo przecież takiej beeemki nie będziesz na dworze trzymać. A potem masz pretensje, bo przecież dziecko nadal chore i Tobie się należy, a "ludzie gupie i na graz to nie kco dać", więc idziesz żebrać gdzie indziej. Pani po pożarze należała się pomoc i tę pomoc dostała, ale to nie znaczy, że ma przyzwolenie na naciąganie ludzi i robienie na tym interesu. Tak jak napisałam, gdyby nie chodziła na żebry i nie naciągała ludzi, to nie byłoby problemu. Niech mieszka i w 300-metrowej willi z basenem, złotymi klamkami i ogrodem różanym, ale za swoje zarobione pieniądze, nie za te zdobyte oszustwem i podstępem. Mamy sąsiada, który prowadzi własną firmę, ma ogromny dom i jakoś o nim nikt nic złego nie mówi. Mam też sąsiada - żołnierza. Był dwie tury w Afganistanie i dużo zarobił. Też ludzie go szanują. Bo oni to zdobyli pracą własnych rąk, a nie krętactwem. I na koniec, odnosząc się do: "mógł pieniądze zarobić/dostać/wygrać to nikomu do głowy nie przyjdzie" - ilu znasz ludzi, którym pieniądze spadają "z nieba", którzy wygrali na loterii, dostali mega spadek, zarobili kokosy? Wymieniając różne opcje, to mogli też sprzedać nerki albo dziewictwo "curki", obrabować bank, skończyć kurs programowania i zdalnie pracować dla jakieś firmy nie chwaląc się nikomu na wsi. Pytanie brzmi, co jest bardziej prawdopodobne? I jakie są szanse, że zaradna babcia nie podzieliła się "urobkiem" z rodziną. Jeśli wiedzieli o tym, że żebra i oszukuje ludzi, to czy nie byli równie piekielni jak ona? Owszem, mogli nie wiedzieć. Mogła mówić, że z emerytury odłożyła. Ale nie to jest istotą historii. Jest nią to, że pazerność niektórych ludzi nie zna granic. I że przez takie "babcie" ludzie tracą zaufanie i potem nie chcą pomagać innym, bo wszędzie zaczynają podejrzewać oszustwa. Tracą na tym Ci, którzy są naprawdę potrzebujący.

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
15 października 2018 o 19:28

@marcelka: W pełni Cię popieram. @Poluck: Jest różnica między używaniem regionalizmów a brakiem znajomości ortografii czy wiedzą, gdzie należy stawiać przecinki. Nawet średnio inteligentny człowiek jest w stanie opanować podstawy, jeśli chce. Problem w tym, że teraz zwykle od razu leci się po zaświadczenie o dysleksji, dysgrafii czy innej "dys-", zamiast najpierw spróbować się nauczyć. Z góry zakłada się, że to niepotrzebne.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
15 października 2018 o 19:13

@marcelka: Ona mieszka z jednym z tych synów. Ma własny pokój z łazienką, ma jedzenie w lodówce, ale - jak pisałam - swojego nie je, bo jej szkoda. Myślę, że Armagedon ma rację i to jest jakiś rodzaj choroby psychicznej. Sąsiedzi próbowali z nią rozmawiać i jej tłumaczyć, że powinna zadbać o siebie i całą emeryturę wydawać na swoje potrzeby, ale do niej nie dociera. Rozmawiali też z synem, który z nią mieszka. Próbował z nią pogadać, co z tą emeryturą robi i dlaczego nie je. Skończyło się to oskarżeniem pani W., o którym pisałam w komentarzu wyżej.

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
15 października 2018 o 19:03

@Armagedon: Na wsi znów afera - Pani K. powiedziała synowi, że ona emeryturę oddaje pani W., która jej za to obiady daje. Syn powiedział o tym w wiejskim sklepiku, a pani W. się zalała łzami, że ona ani grosza nie wzięła, a zupy daje z dobrego serca... I że jak tak gada, to ona jej więcej nawet kromki chleba nie da i za bramę nie wpuści. Z tym brakiem higieny to masz rację, nie myje się zbyt często. Także bardzo prawdopodobne, że masz rację i rzeczywiście jest chora. Ona mieszka z synem, który płaci wszystkie rachunki, lodówki jej nie zamyka, synowa wozi ja do lekarza (problemy z ciśnieniem, o ile wiem) i kupuje leki. Moim zdaniem mają do niej anielską cierpliwość, bo im też już niejeden numer wycięła, jak choćby poprzebijanie prezerwatyw, które znalazła w sypialni, bo chciała mieć więcej wnuków. Pani K. zbliża się już do 80-tki. Mniejsze lub większe numery kręci, odkąd pamiętam, ale ostatnimi czasy się to nasila. A piekielna jest cała ta sytuacja - poszkodowani są i sąsiedzi, i pani K. i cała jej rodzina. Tu nie ma wygranych. Jakimś wyjściem byłoby może oddanie jej do domu opieki, ale tam raczej nie byłaby szczęśliwa. Pani K. za bardzo kocha swój dom.

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
15 października 2018 o 18:46

@Bubu2016: Przepraszam pokornie. Musiałam jakoś wcisnąć "s" i "z" jednocześnie. Przy okazji poprawiłam parę pominiętych "ę" i "ą".

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 3) | raportuj
15 października 2018 o 18:44

@PooH77: dodałam, dzięki za sugestię :)

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
15 października 2018 o 18:38

@marcelka: Tu nie chodzi o zawiść, a o poczucie sprawiedliwości. Załóżmy że jeździsz 10-letnim mercedesem, masz wypadek, wjechałaś w drzewo. Nic Ci się nie stało. Ubezpieczyciel chce Ci wypłacić z AC 15k na nowy samochód. A Ty się domagasz, że nie, że Ty chcesz nowiutkie BMW za pół miliona, bo jak już zmieniać samochód, to na lepszy! A teraz odnieśmy to do sytuacji pani Z. Miała mały domek, po pożarze odbudowała wielki. Inni niezbyt zamożni ludzie się złożyli - jeden dał 50 zł, drugi 20 zł, trzeci 2 zł... żeby pani Z. miała gdzie mieszkać. I nie chodzi o lepiankę, szałas czy kurną chatę. Miała powiedzmy 50m2, niechby wybudowała 70 m2. Nikt by za złe nie miał. Niech by wybudowała i 300 m2. Ale dlaczego zażądała drugiej zbiórki na dokończenie domu? Ludzie mieli sobie od ust odjąć, a jej zasponosorować? Ta wieś, to nie jest wielkomiejska sypialnia, gdzie ludzie mają hajsu jak lodu (lecąc stereotypem), ale tradycyjna Polska wieś, gdzie w co drugim domu się nie przelewa i jest problem, aby związać koniec z końcem, ale jest też solidarność międzyludzka. Dlaczego popadasz ze skrajności w skrajność i zakładasz, że albo willa, albo kurna chata? Podsumowując, dla mnie piekielnością tej historii jest to, że pani Z. zamiast przemyśleć, ile ma pieniędzy i na jaki dom ją będzie stać, postanowiła zarobić na swoim nieszczęściu i wykorzystać dobre serce ludzi. Piekielne jest jednak najbardziej to, co zauważyła wyżej geranium: "i pastuszek zakrzyknął wilk!, ale nikt mu nie pomógł" - przez takich ludzi wiele osób traci zaufanie, i jak o pomoc poprosi ktoś, kto jej naprawdę potrzebuje, to może jej nie otrzymać, bo się ludzie będą bali, że to oszustwo.

[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 5) | raportuj
15 października 2018 o 18:14

@Armagedon: A czytać ze zrozumieniem umiesz, dziewczynko? 1. Nigdzie nie napisałam, że zbudowanie trzech domów zostało zrealizowane w krótkim czasie. W krótkim czasie został odbudowany JEDEN dom i to w stanie surowym zamkniętym (na wykończenie pani Z. chciała robić drugą zbiórkę, ale nikt się nie zgodził.Napisałam wyraźnie "jakiś czas później pani dom wykończyła". A jeszcze później był budowany dom dla córki i dla syna. Cała historia rozegrała się na przestrzeni paru lat. 2. Aktualnie koszt wybudowania i przyzwoitego wyposażenia piętrowego domu o powierzchni 140 m2 w mojej okolicy to około 280k, jak się ma własną działkę i wynajmuje pomocników na wsi, a nie zatrudnia firm (wiem, bo siostra dwa lata temu skończyła budowę). W okolicach Warszawy, Krakowa, Gdańska może i to jest pół miliona, ale nie na zabitej dechami wsi we wschodniej Polsce. A przypominam, że sytuacja miała miejsce kilka lat temu, więc i ceny były inne. 3. Nigdzie nie napisałam, że samochody były luksusowe czy wypasione, tylko że były LEPSZE. Jeśli co drugi człowiek na wsi jeździ 20-letnią skodą czy 17-letnim mercedesem to dla przykładu 8-letnia toyota jest czymś lepszym. Tak samo nigdzie nie napisałam, że miała luksusowy dom, tylko "PAŁACYK", celowo w cudzysłowie, bo wcześniej mieszkała w małym domku, a po pożarze wybudowała duży. Ludzie chcieli ją wesprzeć i pomóc odbudować to, co straciła, a nie wzbogacać ją. Dlatego odmówili robienia zbiórki na wykończenie i komentowali to w stylu "jak sobie pałacyk wybudowała, to niech se go sama kończy". 3. Nigdzie nie napisałam, że żebranie było jedynym źródłem dochodów dla całej rodziny i że wszystko w całości zostało zbudowane tylko za nielegalne dochody. Wyraźnie napisałam za to, że "pracują, oszczędzają, pewnie kredyt wzięli". 4 Skarbówka nie jest w stanie wszystkiego wyłapać. Załóżmy że przez 5 lat wpada Ci ekstra dochód w wysokości 2k miesięcznie (100 zł dziennie przy 20 dniach roboczych, liczę bardzo skromnie, bo według badań żebracy zarabiają 200-500 zł dziennie - artykuły na ten temat bez problemu znajdziesz w sieci), daje Ci to dochód w wysokości 120.000 zł. Jeśli kupisz za to samochód, to owszem, złapią Cię. Ale nikt nie będzie w stanie sprawdzić, jeśli za gotówkę kupisz sobie ładniejsze płytki do mieszkania czy większy telewizor. Skarbówka nie sprawdzi, jakimi pieniędzmi zapłaciłaś zatrudnionym na czarno robotnikom ("Panie, my to sami, brat z wujkiem pomogli..." itd."). Oficjalnie możesz jeść chleb ze smalcem i spłacać kredyty w bankach, a nieoficjalnie perfumować się Diorem i nosić Chanele (w razie wpadki możesz powiedzieć, że to w second handzie kupione...). 5. Nie wiem, jak była organizowana kwesta. Jest na wsi zwyczaj, że jak się coś stanie poważnego, to ksiądz ogłasza zbiórkę i ludzie wrzucają do koszyczka. W sąsiednich parafiach jest tak samo. Nie wiem, na jakiej zasadzie to jest przekazywane. Ostatnio w mojej rodzinnej wsi zebrano ponad 3000 zł jako wsparcie dla rodziny na sprowadzenie zwłok chłopaka, który zginął za granicą. Też nie wiem, czy to było gdzieś zgłaszane/ewidencjonowane, czy tez po prostu dostali od rady parafialnej kopertę. Podsumowując, jak zawsze lubiłam czytać Twoje komentarze, bo sama lubię drążyć temat, jak coś mi się nie zgadza, tak tym razem dałaś ciała. Nie mam nic przeciwko zarzutom merytorycznym i Twoim pytaniom, ale nie musiałaś wyjeżdżać z tą "dziewczynką", dopowiadając sobie rzeczy, których nie napisałam i wymyślając kwoty z kosmosu chyba wzięte.

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
11 października 2018 o 21:05

Spotkałam się z podobną sytuacją w mojej rodzinie - dopóki były dzieci i duzo pracy, to jakoś to się kręciło. Mąż pracował cały czas, żona miała przerwę od pracy zawodowej, dopóki najmłodsze dziecko nie skończyło 13 lat. Wtedy wróciła na kilka lat do pracy, potem renta. Dopóki dzieci były w domu, były spoiwem i było w miarę ok. Jak się wyprowadziły - żona zaczęła się częsciej spotykać z koleżankami, w tym jedną "feministką". Menopauza, zmiany hormonalne, niewyjaśnione sytuacje z przeszłości stanowiły podatny grunt. Mąż został wrogiem nr 1. Po latach usłyszał "prawdę o sobie". W końcu się jakoś dogadali i nadal są razem, ale jedno, co mogę powiedzieć, to to, że u źródła problemów leżał ich brak relacji. Przez lata ograniczali sie do rozmów typu "kup bułki" - "ok", bo zajęci pracą nie umieli znaleźć czasu dla siebie. Gdybym miała zgadywać, to tutaj byłoby podobnie - mąż pracuje, wraca zmęczony i zestresowany, ma podany obiad. Nie chce mu się gadać, nie chce mus się wychodzić. Zjada i idzie spać. Żona ma poczucie bycia służącą, nie partnerką, ale tłumi to w sobie, bo "jak kupował samochód, to się zapytał, czy wolę czerwony czy czarny", więc wszystko stara się tłumaczyć jako dobry omen, dla dobra związku. "Żona zawsze miała pełną swobodę, mogła robić, co chciała, nigdy w żaden sposób jej nie ograniczałem ani nie kontrolowałem" brzmi trochę jak "nie interesowałem się tym co robi". Może ona właśnie oczekiwała mniejszej swobody a większego zaangażowania, wspólnych wyjść, zakupów. Pytanie, czy naprawdę chciała zostać w domu, czy też wynikało to z innych powodów - bała się, że sobie nie poradzi zawodowo, była nieśmiała, została wychowana w taki a nie inny sposób. A może mąz jej zasugerował, że jest jego księzniczką i nie powinna pracować, a ona potulnie się zgodziła, żeby nie robić mu przykrości. Jest wiele kobiet, które latami ukrywają swoje potrzeby i marzenia w trosce o to, żeby bliskim bylo dobrze, żeby nie urazić ich uczuć. I takie tłumione uczucia po latach potrafia własnie wybuchnąc w twarz niczego niespodziewającemu się mężowi.

[historia]
Ocena: 14 (Głosów: 14) | raportuj
11 października 2018 o 20:34

Problem leży w tym, że często właściciel nieruchomości patrzy na nią przez pryzmat własnych emocji i przez to wycenia mieszkanie/dom na dużo wyższą kwotę niż wynosi jego rzeczywista wartość. Bo po te płytki to on w osiemdziesiątym siódmym dwie noce stał. Boazeria porządna, dziadek sam dęby ścinał i dwa lata drewno sezonował. Biurko wujek z samego RFN-u przywiózł. Elektryka od 15 lat działa, wujo Kazio za flaszkę zrobił. A tu przyłazi taki i mówi, że to nic nie warte, że skuwac, wyrzucać, wymieniać... Chociaż i tak największym hitem u nas w firmie jest mieszkanie wystawione od kilku już lat na sprzedaż przez małżeństwo, które chce się rozwieść. A jak przyjdzie co do czego, to zawsze albo mąż, albo żona się rozmyśla, bo może jednak będzie spłacać drugą stronę, albo tak podnosi cenę i wymyśla takie dodatkowe warunki, że kupujący w końcu rezygnuje. (Rozwodu też jeszcze sobie nie załatwili.) Nasi agenci już przestali je pokazywać klientom, bo to strata czasu.

« poprzednia 1 2 3 4 następna »