Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

kalipso

Użytkownik otrzymał bana za: Zmyślanie historii pod nickami Kalipso, Dysfolid i LucjuszKot.
Ban wygasa: 2112-11-15 16:21:07
Zamieszcza historie od: 25 maja 2011 - 20:29
Ostatnio: 15 listopada 2013 - 18:56
O sobie:

http://www.piekielni.pun.pl/forums.php

  • Historii na głównej: 0 z 98
  • Punktów za historie: 66185
  • Komentarzy: 945
  • Punktów za komentarze: 10818
 

#25888

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym jak fireman poprowadził wojnę z księdzem.

Jestem wierzący i praktykujący, jednak uważam, że ksiądz jest zwykłym człowiekiem i mimo że uświęconym, powinien podlegać prawu jak każdy inny (podatki itp). Uważam również, że nie każdy ksiądz jest godny zaszczytu kapłaństwa.

Mieszkam w pobliżu pewnego kościoła. Nie chodzę do niego na mszę, wpadam do innej parafii. Zapłonem do bomby była kolęda, na którą od lat nie daję pieniędzy (przelewam wtedy pewną sumę Caritasowi albo innej organizacji). Dlaczego nie księdzu? Byłem ministrantem i wiem ile z tych pieniędzy idzie na potrzeby Wspólnoty, a ile na potrzeby jednostki... Naszej kłótni nie będę przytaczał, nie jest ona głównym wątkiem historii.

Niedawno ksiądz postanowił puścić "Kiedy ranne wstają zorze" z wieży kościoła... o 6 rano. Na tyle głośno, że słyszało większość miasta, a mieszkam pod kościołem... Cóż, nie muszę mówić, że nieźle się wkur****m. Długo to wcześniej znosiłem, jednak nitka pękła. Kiedy po 24 godzinach latania z wężem i ciężkim sprzętem, dziewczyna o 5 rano odwiozła mnie do domu (sam bym chyba nie wrócił) i kiedy położyłem się spać, po godzinie obudziła mnie głośna melodia. Zacząłem więc pytać sąsiadów. Każdemu to przeszkadzało, ale nikt nie chciał nic zrobić bo to ksiądz i nie wypada. Wybrałem się więc do tego osobnika z prośbą zaprzestania praktyk.

Jego wytłumaczenie:
- Dzień powinno zaczynać się od mszy. Ta melodia wzywa wiernych na poranną liturgię. Powinieneś się cieszyć i przybyć na mszę.

Po tygodniu zawiadomiłem policję. Cymbały przyjechały, ale przecież cisza do 6 rano, więc ksiądz nie łamie żadnych przepisów, nic nie zrobią. Zemstę szybko obmyśliłem. Pożyczyłem największy wzmacniacz jaki udało mi się znaleźć, wstałem o 5 wszystko ustawiłem i kiedy zorze zaczęły grać puściłem kawałek, który moher commando określa jako jęk szatana... przez szybę w oknie zobaczyłem księdza biegnącego do mojego mieszkania szybciej niż ja pędzący na moim ścigaczu. Oskarżył mnie o propagowanie satanizmu, zagłuszanie woli Boga, itp. odpowiedziałem krótko:
- Zaczynam dzień ratowania ludzkiego życia. Właśnie wzywam wszystkich strażaków na służbę. Powinien ksiądz się radować z nami, że ocalimy od śmierci niewinnych ludzi.

Od tego czasu mogę się wysypiać ile chcę.

księża

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1024 (1078)

#26661

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Trochę wspominek ze studiów.

Ogólnie lekarski jest dość piekielny. Nawet bez ludzi, którzy tworzą historie mrożące krew w żyłach i mocz w pęcherzu...
Była sobie u nas na roku L. Kobieta niepowtarzalna. Nie tylko z powodu ogólnej niechęci do ludzkości, co w tym zawodzie jest dość dziwne...
Pierwszy rok. Kolokwium z histologii. Nasza prowadząca to kobieta-anioł, ale pierwsze doświadczenia z Akademii szybko nauczyły nas, że życie kończy się w tych progach. Tu trzeba zakuwać...
L. przyszła napisać koło z nami. Usiadła i ruszyła jak szalona. Wykuta, pewna siebie.
Jako pierwsza oddała pracę. I zameldowała:
- Pani doktor, ta koleżanka z lewej i kolega za mną cały czas ściągali, więc to moja praca jest oryginalna.
Prowadzącej opadła żuchwa, nam niemalże spodnie...
Potem kolejne kwiatki.
Rzuciła się z pazurami na kolegę, który śmiał zająć JEJ MIEJSCE w pierwszej ławce na wykładzie. Tym samym odbierając jej szansę na tytuł dziobaka stulecia...

Szósty rok. Maj. Pogoda piękna. A my na bloku z geriatrii. Sama w sobie nie była problematyczna. Tylko, że...
Z natury to nauka o próbach wyleczenia pacjentów ze... starości.
Ludzie przemili, ale schorowani okrutnie - szansa na wyleczenie nikła.
Podsumowując: przygnębiający i zupełnie nie wiosenny cykl zajęć.
Toteż cieszyliśmy się jak szczur na otwarcie kanałów, kiedy cudowny asystent oznajmił, że profesora nie będzie w klinice, możemy zatem iść do domu i przez tydzień łazić po plaży...
I byłaby to idylla. Gdyby nie fakt, że L. kojarzyła zmiany życiowe z prędkością koralowca, zaś każda odchyłka od planu wywoływała w niej iście autystyczne odruchy.
No i przyszła sierota dnia następnego na zajęcia... Nie zastała grupy ani profesora. Poszła więc do Dziekana na skargę, że ktoś ukradł jej tydzień bezcennych ćwiczeń...
Dziekan znalazł profa, ten asystenta, a ten nas - telefonicznie. Niektórzy wracali na zajęcia z południa Polski... Tydzień porównywalny z robotą w kamieniołomach.

Wreszcie, końcówka ostatniego roku.
Niektórzy walczyli o dyplom z wyróżnieniem, inni o przetrwanie.
Egzaminy już wyłącznie ustne.
Chirurgia.
Kobyła, jakich mało.
Drogą losowania dostał mi się młody profesor jako egzaminator. Słynący z zacięcia naukowego i encyklopedycznej wiedzy. Blady strach od wejścia.
Niestety, L. również go wylosowała.
Poszła się umówić na odpytkę. I zaproponowała termin 28 czerwca.
Teoretycznie miała do tego prawo, bo sesja trwała do 30. Tylko, że profesor wyjeżdżał na wycieczkę zagraniczną właśnie 28. Więc, w dobrej wierze, zaproponował naszej strzydze termin o dwa dni wcześniejszy. Zgodziła się.
Wyszła i napisała skargę do Dziekana, że profesor samowolnie skraca sesję, uniemożliwiając studentom zdawanie w dogodnym terminie...
Dziekan cofnął urlop, wycieczka przepadła.
Znacie Pieśń o żołnierzach Westerplatte?
"Prosto czwórkami do nieba szli"...
Tak wyglądał egzamin. Pierwsza czwórka weszła. Kwadrans. Wypadli. Cztery lufy do indeksu.
Na szóstym roku!!!!! Ostatni egzamin na studiach!!!!
Druga czwórka - to samo.
W trzeciej zaświeciła nadzieja - jeden zdał...
Ja byłem w czwartej.
Atmosfera przypominała tę na balu arystokracji, zaraz po puszczeniu wyjątkowo głośnego bąka.
Profesor się już nasycił krwią. Teraz był po prostu wk...wiony jak zwykle.
Zdała nas dwójka. W tym ja. Cudem.
Po wyjściu nie wiedziałem, jak się nazywam i co tu robię.
Bo przez jeden numer socjopatki miałem realną szansę nie skończyć studiów w terminie.
Ona oczywiście została przeniesiona do innego egzaminatora i zdała na piątkę.

Zapytacie może, dlaczego ona to przeżyła?
Nie wiem. Ale wiem, że do kliniki, w której pracuje po studiach, nie pojadę nawet z ulubionym zwierzęciem domowym.
Bo wolę być nerwusem, ale naprawdę pomagać chorym ludziom, niż żyć jako obkuty suchą wiedzą socjopata, którego boi się nawet lustro...

służba_zdrowia

Skomentuj (78) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1115 (1181)

#26639

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
A dzisiaj trochę się poużalam...
Miałem ci ja dyżur na macierzystym oddziale, zajmującym się, w chwilach wolnych, kompleksową naprawą uszkodzeń narządów ruchu.
Siedzę w gabinecie. Dzwoni telefon. Szef Oddziału Ratunkowego, znany również jako mój bliźniak (złośliwi twierdzą, że syjamski).
Melduje, ze zgłosiła się babinka ze złamanym przedramieniem. Próbował nastawić, ale niestabilne jest wysoce. Zapytowywuję, co dalej.
Ponieważ, wbrew powszechnej opinii, mam cechy ludzkie, zapytałem swojego Wodza, czy przyjąć i zoperować na dyżurze - odpowiedź twierdząca.

Dla nie zorientowanych wyjaśnię: takie złamanie, choć bolesne, nie jest stanem zagrożenia życia. Pacjenta można przyjąć do oddziału w trybie planowym i zoperować jutro, pojutrze albo za dwa tygodnie.
Tym bardziej, że rączka zaopatrzona szyną gipsową, leki przeciwbólowe pacjentka dostała - słowem, highlife.
Ale w końcu osoba starsza, więc po co ją ganiać po mieście w tą i z powrotem?
Co prawda poranna gołoledź spowodowała, że miałem już plany operacyjne na popołudnie, ale niech tam... Nie umrę od jednego zabiegu więcej.
Toteż oddzwaniam na dół i polecam panią przyjąć.

Za kwadrans pukanie do drzwi: pacjentka wraz z sąsiadką i skierowaniem do oddziału. I tu niespodzianka: pani nie chce się dziś położyć... Jutro tak, dzisiaj nie i już.
Nasz klient - nasz pan.
Informuję panią, że jutro ostry dyżur ma drugi oddział w mieście, toteż trzeba się tam jutro udać celem przyjęcia.
- A jak nie przyjmą?
- To wróci pani do nas, jakoś pomożemy.
Poszły.

Godzina 16 z kawałkiem.
Wybieram się na blok operacyjny, coby skroić kolejną ofiarę lodowej pułapki, w jaką zamieniły się rano chodniki.
Otwieram drzwi - znajoma pani wraz z sąsiadką. Bogatsze o torbę z ciuchami. Meldują, że teraz to one się chcą przyjąć...
Spokojnie wyjaśniam, że idę operować i że do nocy nie dam rady pani poskładać, więc zdrowiej będzie, jeżeli wykona poprzedni plan, czyli uda się do konkurencji, rano.
Zapewniam, że w razie porażki jesteśmy otwarci. Pacjentka przyjmuje do wiadomości. Za to sąsiadka... Zaczyna robić coś, co mnie zawsze doprowadzało do szału: kłamać!
Twierdzi, że one wcale nie odmawiały zgody na hospitalizację, tylko pojechały po piżamę!!!
W niedużym mieście? Przez sześć godzin???
W tym czasie można od biedy sprowadzić jedwabną podomkę ze stolicy i to autobusem...
Do tego, mówi mi to w twarz kobieta w wieku mocno dojrzałym, która kilka godzin temu w ten sam sposób mówiła coś zgoła innego...
Poszedłem na blok operacyjny. Pacjentka jeszcze nie zjechała. Wróciłem na górę. I odebrałem telefon...

Tu zaczyna się piekielność maksymalna: od pierwszego słowa rzuciła mi się do gardła jakaś młoda (sądząc po głosie) niewiasta, która najwyraźniej uwielbiała czuć się ważna i słuchać swojego głosu...
Przedstawiła się jako... rzecznik pacjenta! Tylko, że na pytanie, w jakiej instytucji, nie potrafiła odpowiedzieć. Kiedy zadałem je po raz trzeci, odburknęła, że w NFZ i zdziwiła się, ze tego nie wiem...
Sobaczyła mnie, ogólnie mówiąc, z powodu rzekomego dwukrotnego nieudzielenia pomocy zdrowotnej starszej pani ze złamanym przedramieniem...
Kulminacyjny punkt:

- Pan jest cyniczny, arogancki i pozbawiony empatii!!! Ja już wiem, co o panu myśleć!!!
- To pani zdanie, ma pani do niego prawo...
- Ach tak??? Ja się tak nie pozwolę obrażać!!!
- Przepraszam, a kto tu kogo obraża?
- Pan mnie prowokuje!!! Tak nie będziemy rozmawiać!!! (Jeeezu, nareszcie...)
- Dobrze, proszę pani...
- Jest pan agresywny i dąży do konfliktu !!! (Cały czas histeryczne wywrzaskiwanie)
- Czy w czymś jeszcze mogę pomóc?
- Ja pójdę na skargę!!! Do dyrekcji (tu z nazwisk) i do NFZ (a podobno to ona jest z NFZ...)
- Jeżeli pani sobie życzy... Tylko...
- No co? Co tylko???
- Po pierwsze, podaje się pani za kogoś, kim nie jest, a to karalne. Po drugie nie będąc oficjalnie rzecznikiem, nie jest pani stroną w tej sytuacji, po trzecie wreszcie, na początku rozmowy twierdziła pani, że jej klientka (no bo kto właściwie?) musiała jechać po piżamę, potem, że musiała się zastanowić, a w końcu, że cokolwiek zdecyduje, ja jestem od tego, żeby ukłonić się w pas i służyć...
- To bezczelność i chamstwo!!!
- Też tak oceniłem pani wypowiedzi. Dziękuję. A na koniec nadmienię, że nasza rozmowa idzie na głośniki, dzięki czemu ma pani w tym oddziale całkiem spore grono wielbicieli...
- Proszę pana... (trzy tony spokojniej) czy nie możemy przymknąć oka na całą sytuację i przyjąć mojej...
- Pani kogo? Babci? Cioci? Sąsiadki?
- No pan znowu jest bezczelny!!! Ja pójdę na skargę jutro z rana!!!
- Proszę uprzejmie. Choćby zaraz i do prezydenta. Ale skończmy już może tą rozmowę, bo blokuje mi pani od pół godziny linię, na którą dzwoni Oddział Ratunkowy...
Trzask słuchawki. Błoga cisza.

A morał tej historii? Każdy dobry uczynek musi zostać ukarany...
Bo gdybym postąpił zgodnie z zasadami i zapisał panią za tydzień czy dwa, to pewnie nie słuchałbym przez kilkadziesiąt minut wrzasków jakiejś niedowartościowanej dziewuszki, która prawdę pojmowała równie elastycznie, co jej babcia. I nie musiałbym potem pić ziółek na uspokojenie... Żeby nie pamiętać już tego uczucia niesmaku, które zawsze mam, ilekroć ktoś dorosły zachowuje się jak dziecko. Próbuje kłamać i kręcić, a jeżeli to nie działa - zastraszać i grozić...
Mając gdzieś dobro innych.
I swoje, bo ja nie chciałbym być bez konieczności operowany w środku nocy, przez chirurga po kilku zabiegach urazowych...

służba_zdrowia

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 698 (768)

#24600

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w Biedronce.
Niejednokrotnie czytałem i słyszałem opinie, że w Biedronce pracują "jełopy bez szkół".
Jak więc mam nazwać klientkę, która z całkowitą powagą spytała mnie, czy nasze banany pochodzą z Polski?

Codziennie niskie ceny :)

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1071 (1171)

#24494

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Trochę o makabrycznych żartach i pomyłkach w identyfikacji...

Kolega, starszy stażem i niezwykle mądry lekarz, został kiedyś wezwany do próby samobójczej przez powieszenie. Zima jak obecna: lodowato i metr śniegu. Wieczór. Wioska daleko od bazy.
Dojeżdżają. I widzą przy bramie stojącego gościa w kurtce z kapturem.
Na to doktor, pełen zadumy, mówi do kierowcy:
- Widzisz... Jak dziecko zachoruje, to nigdy nikt drogi nie pokaże i błądzimy. A jak jakiś łotr po pijaku groził sznurkiem, to pomimo mrozu stoją przed bramą...

Dojechali. Wysiedli. Lekarz podchodzi do oczekującego i mówi:
- Prowadź pan do tego samobójcy!
Ani drgnie. Stoi gdzie stał.
- No, kochany, idziemy, bo zimno!
Zero reakcji. Może nie słyszy?
- Halo, prowadź pan wreszcie !!!
Tutaj doktor puknął przewodnika w ramię.
A ten, nadal w milczeniu, zakołysał się pięć centymetrów nad ziemią, ze skrzypieniem sznura przymocowanego do bramy...
Tak i znaleźli...

Dyżur. W dwóch karetkach dwaj koledzy, znający się od dawna, lekarze.
Jeden z nich pojechał do wezwania: bardzo starsza niewiasta, schorowana, od dawna bez kontaktu. Prawdopodobnie w stanie agonalnym, ale rodzina prosi o podanie czegoś "na zmniejszenie cierpień"...
Pojechał P. Zbadał, wyjaśnił rodzinie, że pani nie powinna być reanimowana, podał leki i wrócił do bazy.
Jednak rodzina nie była w pełni szczęśliwa, toteż za pół godziny wezwali ponownie. Tym razem padło na M.
Pojechał, wrócił i dzwoni do P:
- Byłeś u takiej staruszki?
- No byłem. Agonia. A co?
- Stary, a zajrzałeś jej do ust??
- No nie...
- Ona się sztuczną szczęką dusiła!!! Wyjąłem i odżyła... Rodzina cię powiesi...
Na to P. stracił ciśnienie i dostał biegaczki. Po kwadransie, kiedy zlany zimnym potem siedział w toalecie. Znowu dzwoni M.:
- Okasztaniłeś się już?
- Tak, a co?
- To wyluzuj... Rzeczywiście agonia ...
P. z wrażenia spadł z tronu.

I wreszcie, o pomyłce brzemiennej w skutkach dla wszystkich zainteresowanych.
Na wsi. Dziewczyna lat 18. Po awanturze z koleżankami przybiegła się wypłakać rodzicom. Ale oni pijani - zignorowali problem latorośli.
No to na złość światu, strzelę samobója!
Dopadła żyletkę i zaczęła się pracowicie skrobać po przedramionach. Ale nawet drapanie boli...
Więc otworzyła apteczkę i zaczęła w furii konsumować wszystko, co znalazła.
I nie byłoby w tym nic zabawnego, gdyby nie fakt, że była to apteczka babci, wyjątkowo na swój wiek zdrowej kobiety.
Posiadała w zapasie jakieś trzy tabletki na sen i... opakowanie silnego leku przeczyszczającego...
Te trzydzieści kilometrów do szpitala zespół będzie pamiętał długo.
Panienka była z lekka podsypiająca po pigułach nasennych i mocno... rozluźniona po tych drugich. I był to pierwszy przypadek, że, pomimo spożycia 50 tabletek, nie było wskazań do płukania żołądka...
Srakieta zadziałała skutecznie :)

służba_zdrowia

Skomentuj (50) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1341 (1401)

#24478

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Wczoraj, wraz z rodzicielką stałem sobie na przystanku kłócąc się o coś. Nic wielkiego prawda? Przecież w każdej rodzinie zdarzają się nieporozumienia prowadzące do scysji.
Nasza była dość spokojna, ot zderzenie silnych charakterów, znających się od lat. Mama dogryzała mnie, ja jej. Z ciekawszych zagrywek można wymienić

- Ty masz swój sposób nawet na oddychanie, prawda? - Na komentarz mamy, że zrobimy coś "jej metodą".

- Nie rób ze mnie idioty... - Powiedziałem w pewnej chwili.
- Nie muszę robić, ja cię urodziłam. - Odparła.

Dobrzy jesteśmy w te klocki, więc trochę to trwało nim uznałem wyższość bardziej doświadczonej zawodniczki, ale wszystko wypowiadane cichym, spokojnym tonem. Ludzie na przystanku przysłuchiwali się całej sytuacji, ale nie byli jakoś szczególnie natrętni, w każdym razie, nie wszyscy.
Jedna z pań, posunięta dość znacznie w latach, bezceremonialnie zostawiła swoje siatki na ławeczce pod wiatą, stanęła koło nas i dosłownie wgapiała się w nas jak w obrazek święty. To było, oględnie mówiąc, irytujące, bo naruszała naszą przestrzeń osobistą i ewidentnie podsłuchiwała, jednak w ferworze zmagań, nie zwróciliśmy jej na to uwagi, choć pojawiły się pewne aluzje co do "gumowych uszu".
Gdy temat się urwał, a pani nadal nie chciała odstąpić od czubków moich butów, nie wytrzymałem.

- Podobało się? - Zagadnąłem piekielną.
- Że niby co? - Wydawała się zaskoczona, zupełnie jakby ktoś jej nagle wyjaśnił, ze nie jest niewidzialna.
- Wie pani, z podsłuchiwaniem jak z seksem, po wszystkim wypada zapytać czy się podobało...
- Bezczelny gnój! Niech pani coś powie synowi! - zakrzyknęła odwracając się do mojej rodzicielki.
- A skąd pani wie, że to mój syn? - Zapytała z uśmiechem mama.
- No przecież słyszałam!
- To jednak pani podsłuchiwała?
- Idźcie do diabła! - Pani ucięła rozmowę i wróciła, ciężko obrażona, na ławkę, do swoich zakupów.

Życie codzienne

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1347 (1445)

#22805

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Piękne letnie popołudnie.
Z dyspozytorni nadchodzi wezwanie - nieprzytomny mężczyzna. Pani Dyspozytor zaznacza, że niewiele udało jej się ponadto dowiedzieć, ale osoba wzywająca była zdecydowanie nietrzeźwa i chlasnęła słuchawką w chwilę po wybełkotaniu adresu i przyczyny wezwania. Telefonu zwrotnego nikt nie raczył odebrać.

Wyskoczyliśmy szybko - wiadomo, libacja, nieprzytomny, powodów może być wiele, każdy kolejny możliwy scenariusz gorszy od poprzedniego.

Zajeżdżamy z hałasem na małą wiejską uliczkę. Kiedy przechodzimy przez furtkę, kątem oka zdumiona dostrzegam nadciągający z lewa tuman kurzu. Tuman krzyczy i lamentuje. Nagle zostaję siłą odsunięta ze ścieżki, a Wrzeszczący Tuman - który po opadnięciu kurzu okazał się trzema krzepkimi kobietami - pognał na tyły ogrodu. Szaleńczemu biegowi towarzyszyły wrzaski:

- Jezus, Maryja, Pogotowie przyjechało, co te chłopy znowu narobiły! Józef żyjesz? Mietek! Spuścić z oka nie można! Antoni!!!

Pognaliśmy raźno za wzburzonymi matronami, wbiegliśmy na patio na tyłach domu. Sześciorgu oczom naszym ukazał się
skąpany w słońcu stolik, na nim parę flach ciepłej wódki i jakaś smętna zakąska.

Obok stolika siedział owy ′nieprzytomny′ i zasłaniał się przed rozjuszoną żoną, która z furią okładała go jakąś złapaną naprędce szmatą i skandowała nienadające się do zacytowania obelgi. Pozostali dwaj uczestnicy imprezy, znajdujący się bardziej ′na chodzie′ zostali siłą wywleczeni przez żony do własnych domostw.

Rzuciliśmy się na pomoc naszemu niedoszłemu pacjentowi, coby z ′nieprzytomnego′ nie przekwalifikował się na ′ofiarę przemocy domowej′.
Żona nieco ochłonęła i zanieśliśmy pana do domu, tam też udało nam się wyciągnąć od wkurzonej żony i nieco już otrzeźwiałego piekielnego całą banalną historię - ot, ona i dwie koleżanki spotkały się na babskich plotach u sąsiadki w domu obok, natomiast mężowie - na ′męskiej wódeczce′.

Nieszczęśliwie za miejsce picia wybrali nasłoneczniony taras i wódka zmogła jednego z uczestników biesiady do tego stopnia, że spadł z krzesła i zasnął. A dobrzy koledzy udzielili pierwszej pomocy...dzwoniąc po pogotowie. Plotkujące w tym czasie spokojnie kobiety przeżyły szok, jak zobaczyły karetkę na sygnale zajeżdżającą pod dom, gdzie ich mężowie się ′kulturalnie bawili′.

No cóż - obadaliśmy pana i zostawiliśmy pod opieką małżonki, szczędząc mu jakichkolwiek wymówek - bo tym jak sądzę wszystkie trzy żony się już troskliwie zajęły. :)

pogotowie

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 473 (529)

#23502

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Historia z prąciem zaklinowanym w łożysku kulkowym skłoniła mnie do opowiedzenia mojej.

Piątek, oddział ratunkowy, godzina 14. Trochę ludzi się przewija, jedni poobijani, drudzy czekają na badania, trzeci lamentują, że trzeba czekać, jednym słowem, "trochę" zamieszania. Właśnie kończyłem badanie jednego pacjenta, gdy do gabinetu puka pani Krysia - pielęgniarka, na którą wszyscy mówią "Mama" ze względu na złote serce dla pacjentów i lekarzy. Mówi mi na ucho, że jest sprawa i muszę szybko przyjąć młodego pacjenta bez kolejki, bo nagły wypadek. Wychodzę na korytarz, rozglądam się i widzę:

Matka, ok 40 lat, zwyczajna kobieta, trochę podenerwowana, obok synek, czerwona kurteczka, niebieskie spodnie a na głowie... garnek. Tak, duży garnek, ceramiczny, z uszami, ozdobiony folklorystycznym motywem. Chłopcu widać było tylko usta, tak że mógł oddychać. Lekko zdziwiony proszę do pustego już gabinetu, oglądam, wypytuję co i jak, układając w myślach jakiś plan działania. Okazuje się, że podczas, gdy mama wyszła po zakupy, chłopiec pozostawiony sam w domu, w czasie zabawy założył sobie go na głowę i nie mógł zdjąć. Nie pomogło smarowanie olejem, mydłem, smalcem i nie wiem czym jeszcze, próbowali w domu - nie chciało zejść, więc pozostał szpital. Dzwonię więc na ortopedię, bo nie wykluczyłem użycia piły do gipsu albo kleszczy, więc zaalarmowałem, że mogą być potrzebne. Na szczęście obyło się na wazelinie, i ściągnięciu garnka bez jego rozcinania- co mogłoby być bardzo niebezpieczne. Naszarpaliśmy się z ratownikiem jakieś dobre 40 min. Mama podziękowała i poszli.

Nie było w tym zupełnie NIC NADZWYCZAJNEGO, gdyby nie fakt, że o godzinie 18, przeżyłem potężne déjà vu, gdy moim oczom ukazał się widok, sprzed kilku godzin, a więc: kobieta, tym razem już bardzo podenerwowana, obok synek, czerwona kurteczka, niebieskie spodnie, a na głowie uwaga, ten sam piekielny garnek. Sprawdziłem zapobiegawczo kieszenie, czy przypadkiem zamiast kopiko nie spożyłem psychotropu powodującego halucynacje. Niestety nie. Opowiem w skrócie:

Matka wróciła z dzieckiem i garnkiem do domu, przyszedł ojciec z pracy, nie mógł uwierzyć, więc postanowił sprawdzić sam i wpakował chłopcu garnek tym razem własnoręcznie na głowę, z efektem oczywistym. Głupota ludzka nie zna granic. Na szczęście, mocował się z tym kolega z wieczornej zmiany.

Skomentuj (48) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1485 (1513)

#23248

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Toksyny.
Wszystko niemal, co daje przyjemność, jest w jakimś stopniu toksyczne...
O szkodliwości picia alkoholu wie każdy. O twardych i miękkich dragach - też.
Ratownictwo jednak uczy, że ludzkość jest w stanie zrobić sobie krzywdę prawie każdą substancją.
Ostatnio modne są moje ukochane dopalacze. Przeczytałem, że w składzie większości znajdują się substancje po prostu toksyczne. W jednym znaleziono nawet tłuczone szkło!!!
O zgrozo... Rozumiem, że odtrutką jest kit szklarski?
Ale do rzeczy.

Podczas początków mojej pracy zbierałem na wyższych uczelniach ankietę, czym studenci się odurzają i co pomaga im osiągnąć stan nirvany. Mówię Wam, to była prawdziwa encyklopedia toksykologii...
Dwadzieścia odmian kaktusów, sto rodzajów grzybków i inne ciekawostki...
Wiedza ta przydała mi się już w nowym miejscu pracy.
Kolega pojechał do wezwania. I dzwoni do mnie, wyraźnie zmieszany. Pyta:
- Stary, tu jest dwójka nastolatków, oni smażyli na patelni gałkę muszkatołową i teraz biegają po ścianach... Rodzice twierdzą, że to po tym, ale ja podejrzewam, że jaja sobie gówniarze robią...
- No niestety, nie robią.
- Znaczy co? Kazać sprać tyłki czy to coś dla nas?
- Dla nas. Wieź ich do szpitala jako zatrucie amfetaminą...
I to niestety prawda...
Niewinna przyprawa, spożywana w formie fabrycznej jest nietoksyczna. Ale odpowiednio spreparowana, surowa gałka, daje fazę jak po najczystszej amfie...
Prawda, że pomysłowe małe diabełki?
Dla nich, na szczęście, skończyło się to dobrze.
Niestety, jedna z pierwszych moich akcji dyżurowych w karierze, nie wyglądała tak różowo...

Do kliniki trafił student. Z zabawy sylwestrowej. Nieprzytomny, charczący. Zaraz po wjeździe zatrzymanie krążenia. Reanimacja półtorej godziny - bez skutku...
Chłopak na imprezie po raz pierwszy w życiu wziął UFO.
Dla nie-narkofili wyjaśniam: mieszanina amfetaminy, metamfetaminy i spowalniaczy. Działa jak amfa, tylko wolniej zaczyna i dłużej trzyma...
Wziął tabletkę. Nie poczuł kopa.
Wziął drugą. To samo...
Wziął trzecią... I wtedy skumulowały się wszystkie.
Chłopak poleciał w gorączkę centralną. To taki stan, w którym organizm produkuje ciepło i nie chce przestać.
Jak go przywieźli, miał temperaturę koło 43 i rosła!
Innymi słowy, ugotował się własnymi środkami... I zmarł...
Kuriozalne było jeszcze to, że kolega, z którym pełniłem wówczas dyżur, oznajmił to rodzinie denata. W tym matce o posturze Gołoty. Stojąc naprzeciw niej. Sam będąc wagi piórkowej....
Kiedy zemdlała, we trzech wyciągaliśmy spod niej nieco spłaszczonego dyżurnego...
Morał?
Narkotyki to raczej nie synonim dobrej zabawy...

służba_zdrowia

Skomentuj (114) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1190 (1254)

#23517

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Stali pacjenci. Nasz chleb powszedni. Zmora NFZ.

Znam K. od kiedy był berbeciem, wchodzącym na stojąco pod standardową szafę niemal...
Bo od tego czasu jest obiektem zainteresowania służb ratowniczych i porządkowych.
Pomyślicie pewnie, że jakiś łobuz, zakapior czy drech...
Nic bardziej błędnego.
Zwyczajny chłopak. Prawie.
Miał nieszczęście urodzić się z wyjątkowo rzadką i bardzo piekielną w ekspresji odmianą padaczki skroniowej...
"Normalna" padaczka objawia się częściej lub rzadziej, jakiś napad, kilkanaście sekund drgawek, potem sen albo dezorientacja...
Padaczka skroniowa, niestety, nie daje takiego obrazu. Powoduje za to napadowe zaburzenia zachowania. Chorzy nagle zaczynają się niepohamowanie śmiać na głos, krzyczeć, kląć - słowem, zachowują się w sposób niedostosowany do sytuacji. Z pozoru zdrowi, przytomni, a zarazem bez kontaktu i bez wpływu na własne zachowanie.
Nasz bohater miał jeszcze dziwniejszą odmianę zaburzeń: uciekał.
Nikt nie wie, przed czym, ani dlaczego...
Po prostu, w takim momencie zaczynał biec przed siebie i nie przestawał do ustąpienia napadu.
Doprowadzało to jego mamę do czarnej rozpaczy. Bo nie była w stanie załatwić najprostszej sprawy w banku czy urzędzie. Wystarczył dowolny niemal bodziec, dźwięk, zapach czy błysk, żeby K. błyskawicznie podrywał się do galopu i osiągał całkiem spory odsetek prędkości dźwięku, zanim mama zdążyła wyciągnąć rękę i go złapać.
Toteż po kilku próbach uznała, że są godniejsi na tym łez padole, wyszkoleni celem łapania, doprowadzania i leczenia. Słowem - pogotowiarze ratunkowi i policjanci.
A jak już złapali, wieźli do szpitala - podobno celem leczenia...

Przez wiele lat pobytów K. na SORze wyrobiłem sobie pogląd na kilka kwestii natury ogólnej, wręcz filozoficznej.
Tylko na postawie obserwacji jego zachowań.
Po pierwsze, że niezależnie od istoty niesprawności, mózg podlega uczeniu poprzez warunkowanie. Najczęściej, niestety, bolesne...

Otóż, K., w pierwszych latach naszej znajomości, biegał szybko, acz niezbyt daleko.
Jego ogarnięty wyładowaniami mózg po prostu nie ogarniał istnienia jakichkolwiek przeszkód terenowych... Toteż, startował z łóżka, obierał kierunek po prostej wzdłuż oddziału, następnie rozlegało się głuche "jebudu", kiedy nasz Forrest Gump walił z barana w zamknięte drzwi, i drugie, głośniejsze, kiedy zaliczał glebę.
Pozostawało wtedy zanieść go do łóżka, gdzie, z błogim uśmiechem dojrzewał do ocknięcia.
Niestety, ostatnio zmądrzał.
Wystartował, dopadł drzwi, OTWORZYŁ JE i wypadł na korytarz!
Niestety, za kilka chwili rozległ się przy wejściu miodopłynny bas Szefa, który z uśmiechem wkroczył do SOR, niosąc pod pachą, jak szczeniaka, zdezorientowanego K.
Stary zapytał grzecznie, czy czegoś nie zgubiliśmy, poinformował, że wychodził akurat ze swojego gabinetu i... otworzył szeroko drzwi. Pomimo pewnego postępu, mózg K. nie ogarnął tego problemu... Dalej było jak opisano powyżej.
Szef podniósł ogłuszonego chłopaka i odniósł na miejsce.
Druga refleksja dotyczyła stawania na drodze czyjemuś szczęściu.

Wielokrotnie K. trafiał na gorliwych piewców ratowania za wszelką cenę, którzy siłą i godnością osobistą przytrzymywali go na łóżku, ładowali kolejne porcje leków...
Najbardziej zaangażowana była pewna studentka, która - będąc kobietą w wymiarach idealną, to znaczy taką, która zimą grzeje, a latem cień rzuca - wskoczyła do łóżka i własną piersią próbowała utrzymać K. w ryzach. Trzeba przyznać, że nigdy nie widziałem naszego bohatera tak przytłoczonego wdzięcznością za okazaną pomoc...
Ale raz dobitnie się przekonaliśmy, że K. urósł i nie jest już smarkaczem.

Do SOR wszedł kolega lekarz, dość słusznej postury, uśmiechając się życzliwie do świata. Trafił na K. w fazie rozpędu. Nie zdążył odskoczyć. Po chwili pozbieraliśmy go z podłogi, spróbowaliśmy usunąć zeń ślady bieżnika butów K. i przywrócić mu orientację w terenie.
Wniosek był prosty: K. dorósł - trzeba mu znacznie szybciej schodzić z drogi... A pacjenta, który opuszcza nasze towarzystwo takim galopem, nie należy na siłę zapoznawać z urokami ratownictwa medycznego. Zwłaszcza, że opanował już trudną sztukę omijania co większych przeszkód...

A na koniec - Najwyższy ma poczucie humoru...
K., pomimo swojej ułomności, wzorem Rain Mana jest nie do pokonania w jakiejkolwiek grze logicznej...

służba_zdrowia

Skomentuj (58) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 910 (1002)