Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

kalipso

Użytkownik otrzymał bana za: Zmyślanie historii pod nickami Kalipso, Dysfolid i LucjuszKot.
Ban wygasa: 2112-11-15 16:21:07
Zamieszcza historie od: 25 maja 2011 - 20:29
Ostatnio: 15 listopada 2013 - 18:56
O sobie:

http://www.piekielni.pun.pl/forums.php

  • Historii na głównej: 0 z 98
  • Punktów za historie: 66185
  • Komentarzy: 945
  • Punktów za komentarze: 10818
 

#39845

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wszedłem do supermarketu z zamiarem obejrzenia stoiska z elektroniką. Miałem na sobie dosyć zwyczajne ubranie, plecak (może tu tkwi wyjaśnienie zagadki) oraz swój standardowy, wredny i podejrzany (najwyraźniej) pysk.

Dla wyjaśnienia – wchodząc z plecakiem mijałem 2 panów z ochrony – żaden z nich nie wyraził dezaprobaty dla mojej wyjątkowej bezczelności. Plecak wszedł zatem razem ze mną ;-).

Obszedłem kilka regałów, nie znalazłem obiektu poszukiwań, udałem się do wyjścia „bez zakupów”, obsadzonego rzecz jasna przez ochronę.

Bramki nie zapiszczały. Przez cały czas pobytu w sklepie nie zdejmowałem plecaka ani nawet nie brałem żadnego towaru do ręki (gabloty). Trochę się zatem zdziwiłem, słysząc polecenie Pana Z Ochrony (PZO).

PZO: Proszę otworzyć plecak!
(Ton nawet grzeczny, ale zawsze dziwne wrażenie).
Ja: Przykro mi, ale nie zamierzam. Mam tam prywatne rzeczy.
PZO: To pójdzie pan z nami na zaplecze.
(Na pewno, już pędzę...)
Ja: Proszę bardzo, ale dopiero jak przyjedzie Policja.
PZO: Ale jak to? Policja?
Ja: Policja. Proszę zadzwonić i wezwać radiowóz.
PZO: Ale po co?
Ja: Rozumiem, że podejrzewa mnie pan o kradzież. To chyba normalne, że trzeba wezwać Policję.
PZO: Ale po co?
Ja: Choćby po to, żebym poszedł z panem na zaplecze. Inaczej nie zamierzam.
PZO: Ja wcale nie chcę, żeby pan ze mną gdzieś chodził. Niech pan sobie idzie. Ja jestem zajęty. Muszę pilnować sklepu.

No i wyszło na to, że to ja koniecznie chciałem iść z Panem Z Ochrony na zaplecze...

sklepy

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 931 (993)

#39366

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Był klient, który chciał konsolę na raty.
Wraca i mówi, że nie przeszły i pyta:
- A czy jest możliwość, żeby odłożyć ta konsolę do powiedzmy niedzieli?
- Jak najbardziej.
- A jest Pan w pracy przez weekend?
- Nie. Dopiero w niedzielę tutaj będę. Ale zostawię koledze informację.
- No ale jak kolega wyda konsolę?
- Nie wyda, bo zostawię mu informację, że ta konsola na Pana czeka.
- No ale jak ktoś się za mnie poda?
Tutaj zaznaczę, że nazwisko klienta poznałem, jak wypisywałem mu wniosek na raty.
- Proszę Pana. Czy Pan uważa, że losowa osoba przyjdzie tutaj akurat w ciągu tych dwóch dni i weźmie konsolę, odłożoną dla Pana a na dodatek odgadnie Pana nazwisko z milionów różnych nazwisk?

Chwila namysłu, a po twarzy widać, że tryby poruszają się pod kopułą coraz szybciej...

- A jak będzie telepatą?
- To kolega założy czapkę z folii aluminiowej (prawie powiedziałem amenilinowej), żeby chronić mózg przed intruzami.

Saturn

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1024 (1122)

#39313

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak wspominałem, zdarzyło mi się pracować jako konduktor.
Ponieważ były to kuszetki i wagony sypialne, a więc nieco droższa opcja, piekielnych ludzi nie spotykało się za często, jeździli głównie emeryci, rodziny z dziećmi albo "byznesmeni", ogólnie element niekonfliktowy (nie licząc emerytów, rodzin z dziećmi czy "byznesmenów". :P
Ale raz jeden się zdarzyło.

Katowice. Jadę jako ostatni wagon w składzie, więc na peronie widzę z daleka kto zmierza do mnie. Idą. Trzech. Rozmiarów takich, że zacząłem się zastanawiać jakim cudem zmieszczą się w drzwiach, bo że zmieszczą się na łóżkach, to nawet się nie łudziłem. Woń wódeczki (co to nigdy nikomu jeszcze nie zaszkodziła, jak mawia Andrzej Grabowski) wyprzedza ich co najmniej o 20 metrów. Gwara konkretna, chłopcy odkarmieni, chluba i duma swych matek, ale szybko udaje się dojść do porozumienia: okazuje się, że panowie lat 30, ale studiować postanowili dokładnie i z namaszczeniem, jako i ja, więc wciąż status studenta przysługuje. Wiadomo, student ze studentem zawsze się dogada. ;)

Niestety, panowie zrobieni konkretnie, przepisu o niewpuszczaniu takowych brak, a i w plecakach u chłopaków coś pobrzękuje. Szybko zostałem szefuniem, kierownikiem i kolegą. Nie powiem, wzbudzili moją sympatię, natomiast mieli dziwną tendencję do niedogadywania się z resztą pasażerów. Otóż rodziny z dziećmi, starsze panie i "byznesmeny" jakoś nie do końca podzielali entuzjazm dwumetrowych, wytatuowanych, łysych Ślązaków w temacie integracji. O 3 w nocy. Zupełnie nie rozumiem...
Po kolejnej skardze, chcąc nie chcąc, musiałem się wybrać na wycieczkę na początek składu, do kierownika pociągu i zgłosić problem. Kierownikiem zwykle jest były konduktor, zawsze biorący stronę pracowników, więc bez większych ceregieli obiecał SOKi-stów na następnej stacji.

Muszę się Wam przyznać, chociaż oczywiście generalizuję, że jak szanuję policję, wojsko, strażaków, a ratownikom medycznym najchętniej całowałbym rękę przy spotkaniu, tak straży miejskiej i SOK-istów nie znoszę. Po prostu nigdy nie widziałem skutecznej i pożytecznej pracy w wykonaniu tych ludzi.

No i niestety, nie pomyliłem się. Ładuje mi się na wagon dwójka SOK-istów. Dziewczyna z blond warkoczem i chłopaczek, na oko lat 25 i wagi około 60 kilogramów, licząc z mundurem i czapką. Na twarzach miny pt. "przegraliśmy życie". Miałem lekkie obiekcje, czy uda im się nakłonić moją Świętą Trójcę do opuszczenia pociągu, ale nie zdążyłem ich zweryfikować, bo po wskazaniu palcem klientów, wspomniana dwójka interwencyjna przypomniała sobie w trybie natychmiastowym, że muszą coś pilnie zrobić na peronie (może żelazka z prądu nie odpięli), po czym wyparowali i nigdy więcej nie wrócili.

Sytuacja patowa, bez zmian, z tym że na następnej stacji kierownik pociągu obiecał dostarczyć policję. Wysiadam z wagonu, bo mam przyjąć czterech pasażerów, więc czekam na peronie. I nagle widzę koszmar. Idzie do mnie 4 łysych kolesi, każdy wielkości małego samochodu, glany, bojówki, z mojej perspektywy dramat, jeszcze brakowało tej czwórki do moich Ślązaków, naprawdę. Przekląłem moment, w którym zdecydowałem się na pracę na kolei, uznałem, że gorzej już nie będzie no i staję z miną jamnika na paradzie w Krakowie przed nadchodzącymi. Pierwszy z idących, typ taki, że na jego widok przeszlibyście na drugą stronę ulicy, co nie zdałoby się na wiele, bo przy jego szerokości, na drugiej stronie ulicy też by był, podchodzi i mówi:
- Aspirant Lucyfer Piekielny. My po tą trójkę, co burdel robią...

Chłopcy z Katowic uratowali nieco publiczną opinię o studentach i wykazali się zdrowym rozsądkiem. Wyszli (wypadli w podskokach, będąc szczerym) z wagonu po 15 sekundach, bez słowa skargi.
Po wszystkim szef gliniarzy zagaduje, że wyglądałem trochę kiepsko jak ich przyjmowałem na tym peronie. Odpowiadam, że wziąłem ich za innych, że pomyłka, bo oni w cywilu i w ogóle. Na co jeden z nich wybucha śmiechem:
- Bo jeszcze takiej kamizelki nie wymyślili, coby na Grzesia weszła!

Istotnie, Grzesiu w kwestii wymiarów grał w lidze z orkami w ciąży i młodymi waleniami. Do wagonu gość nie wsiadał, korytarz dlań za wąski, okna by powybijał przy obrocie, po co to komu. Żarcik musiał być oklepany, Grześ się nie odezwał, wyraźnie znudzony, ale jeden z przechodzących koło mnie policjantów rzecze:
- Wymyślili, wymyślili. Nazywają to czołgiem, Grześ to na siebie zakłada, tylko głowa i nogi mu wystają, ale narzeka, że rąk nie ma jak wystawić i cukierków wpier***ać nie może...

Jeśli śmiech można wyrażać w odległościach, to śmiałem się 200km.

PKP

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1127 (1217)

#39198

przez (PW) ·
| Do ulubionych
No i zaczęło się. Początek roku szkolnego. Myślałem, że będzie jakoś spokojnie, ale cóż.
Tak się składa, że jestem wychowawcą obecnej klasy trzeciej LO, klasa normalna, ogólnie sympatyczna, nie robią głupot poza standardowymi, typu ucieczka z jakiejś lekcji, czy zrobienie biznesplanu na przedsiębiorczość dla lokalu tańców topless albo odzyskiwania długów, normalka.
Wczoraj było typowo, przyszli, podyktowałem rozkład zajęć, po szkole ich oprowadzać nie musiałem, bo stare konie są, parę zdań organizacyjnych i do domu.

Przyszła jedna dziewczyna razem z matką, no i okazało się, że dziewczyna wpadła, jeszcze w ubiegłym roku szkolnym, ale dokończyła, bo jeszcze nic nie było widać. Teraz to już jest widoczne, no i o zdrowie chodzi.
No problemu specjalnego nie ma, dziewczyna ma 18 lat, zresztą chłopak chce się żenić, więc wszystko wygląda OK. Matka przyszła, żeby problemów nie było, no to spokojnie porozmawialiśmy, takie sytuacje już w szkole mieliśmy, więc po prostu porozmawiałem z nauczycielami głównych przedmiotów (żeby w razie potrzeby sprawdzian jej przełożyć, zwolnić z lekcji jak się źle poczuje, że jej nie będzie dłuższą chwilę itd.) i problemów żadnych nie było.

Ale, tu musi być piekielnie: od tego roku do szkoły trafił nowy ksiądz-katecheta. Nie było go na konferencji, nie raczył przybyć na rozpoczęcie roku (bo podobno miał inne obowiązki, chociaż jako zatrudniony na pełny etat miał psi obowiązek być, ale jak widać są równi i równiejsi).

No i pojawił się dzisiaj. Na trzeciej lekcji miał religię z moją klasą. Ja w tym czasie mam lekcję z inną klasą (organizacyjną, bo to pierwsza lekcja), a tu wkracza sekretarka i prosi mnie natychmiast do dyrektora. No nic, biorę dziennik i idę. Po drodze zauważam sporo uczniów z mojej klasy i już czuję, że coś będzie nie tak. I u dyrektora jest ksiądz i słucham relacji-
tu w skrócie:

-jak ta dziewczyna może chodzić na lekcje religii
-jak jako wychowawca mogłem do czegoś takiego dopuścić (!?)
-jak sobie wyobrażam dalsze kroki w związku z tą uczennicą
i trochę jeszcze nieprzyjemnego słownictwa.

Co się okazało: ksiądz, jako, że to była pierwsza lekcja, to chciał wszystkich poznać, uczniowie wstawali, parę słów o sobie mówili, itd. No i ta dziewczyna wstała, nawet nie zdążyła się do końca przedstawić, to usłyszała coś w rodzaju: JAK ŚMIESZ, CO TY TU (****) CHCESZ ROBIĆ, NIE CHCĘ CIĘ WIDZIEĆ NA LEKCJACH RELIGII, PUSZCZASZ SIĘ TO MASZ. Podobno było nawet gorzej, ale mniejsza z tym.

No i co się stało, dziewczyna się popłakała i wyszła.
Tyle, że reszta klasy wstała i wyszła za nią i zrobiła się afera.
Ksiądz zaczął się pieklić, zażądał, żeby wszystkim wpisać nki, mi zwyczajnie podniosło mi się ciśnienie i adrenalina zadziałała, to się w końcu odszczeknąłem:
nie wiem jak ksiądz, ale ja uczennicom pod kołdrę zaglądał nie będę.
No to się zaczęło: jakim to ja wychowawcą jestem, on to zgłosi do kurii (???), wylecę z roboty, a w parafii będę miał przechlapane. Trzasnął drzwiami i sobie poszedł, niezależnie od tego, że miał mieć jeszcze lekcje.
Dwie godziny później miałem lekcję ze swoją klasą, przywitało mnie złowrogie milczenie, to od razu zacząłem:

- dobrze zareagowaliście
- w razie dalszych konsekwencji będę was bronił
- dziewczynie (imię oczywiście pomijam) pomagajcie jak możecie
- sprawę księdza będę wyjaśniał z dyrektorem
- żadnych enek nie będzie

Z klasy usłyszałem, że dopóki ksiądz nie przeprosi, to oni nie będą chodzić na lekcje religii, plus hasła, że kogoś tam matka jest radną w powiecie i mnie nie ruszą, a oni jak trzeba uruchomią kampanię w mediach, itd.
No i teraz czekam co będzie, no kurde nowy rok szkolny się zaczął, że hej. Miałem nadzieję, że spokojnie po kolejnej zmianie można będzie do matury uczniów przygotować.
A tu się okazuje, że uczniowie to najmniejszy problem :(

Skomentuj (151) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1592 (1666)

#39137

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dokładnie 9 i pół roku temu moi rodzice mieli wypadek samochodowy. Bardzo poważny. Na śliskiej nawierzchni auto wpadło w poślizg, obróciło się i dachowało. Mama trafiła na 2 miesiące do szpitala, sparaliżowana od szyi w dół, dopiero po szeregu operacji, po prawie 2 latach zaczęła uczyć się chodzić. Tata (kierowca) wyszedł z wypadku dużo lepiej - miał uszkodzony kręgosłup, ale nie rdzeń, w związku z tym po tygodniu, w gorsecie był w domu, wychodził po zakupy, etc. I to był jego błąd.

W czasie gdy Mama była w szpitalu jeszcze, ja spędzając u niej po 8-10 godzin na dobę, biegnąc ze szpitala do domu i później do szkoły, ze szkoły do szpitala, ogółem koło bez czasu na sen, złapałem jakąś infekcję, grypę czy coś (wypadek był w styczniu, więc zima w pełni). Mamy w domu nie było, a my, faceci na lekach to się znać nie bardzo znaliśmy. Jak gorączka dobiła do 40 stopni, zawlokłem moje 4 litery do naszej małomiasteczkowej przychodni. Wiadomo - wszyscy wszystkich znają, tyle że ściąłem w tym czasie włosy - z takich do ramion na króciutkie i przerzuciłem się z okularów na soczewki. Nawet rodzina mnie nie bardzo poznawała. To celem wyjaśnienia tego co było piekielne.

Siedzą babcie (jak zwykle) i debatują. O czym? No, jak to o czym? O innych.
Babcia 1: A słyszałyście, że ten Xxx (mój Tata), syn tego Xxx (śp. Dziadek) to miał wypadek z tą kobitą swoją?
Babcia 2: No. I jej podobno nogę odcięli! A z samochodu jej nie można było wyciągnąć!
Babcia 1: Ale widziałaś pani? Ona ledwo żyje, ponoć tylko maszyny ją podtrzymują, a jemu nic nie jest! I se łazi po chlebek. Chyba mu to na rękę, że jej nie ma w domu.
Babcia 3: NO BO ÓN TO SIĘ CHCIOŁ ROZWIEŚĆ! INO ÓNA TAKO KATOLICZKA I NIE CHCIOŁA MU DAĆ ROZWODU.

Tutaj miarka się przebrała, ale ja byłem bardzo miłym młodzieńcem.

Blee: Ale to nieprawda przecież.
Babcia 3: A co się GÓWNIORZU wtrącosz? Nie twoje sprawy!
Babcia 2: Już my wiemy lepiej, co się stało i czemu.
Blee: Tylko, że tak się składa, że to moi rodzice.

Po minucie poczułem się jak Jezus. Babcie cudownie ozdrowiały i czerwoniutkie na twarzach wybiegały z przychodni.

Właśnie dlatego nie lubię jeździć do moich rodziców na wieś. Bo nie każdą plotkę mogę zweryfikować, a czasem człowiek mimowolnie przyjmuje to, co usłyszy. I później się rodzą takie "kwiatki".

Moher komando w przychodni

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 824 (866)

#38193

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Największe absurdy i bzdury w sklepie...

Zróbmy promocję mega dużą!

Mamy artykuł X. Jego standardowa cena to 10 zł. Doklejamy karteczkę, że dziś X kosztuje 2 zł. Gdzie jest haczyk? Nie wprowadzajmy tego do systemu, bo i po co? Jak ktoś się skapnie, niech klient idzie do BOKu po różnicę w cenie, jak nie, no cóż to frajer...

Osobiście radzę wam notować nawet w telefonie takie promocje i pytać w kasie czy tak rzeczywiście jest. Jeśli nie, to po prostu sobie odpuście, no chyba że za te 8 zł jesteście gotowi stać w kolejce godzinę czy półtorej - bo w takich sytuacjach niestety te kolejki są olbrzymie...

System z cenami.

Podłączenie 40 kas na raz przeciąża system, w wyniku czego obsługa klienta trwa milion razy dłużej. Co zrobimy? Kupimy nowy sprzęt? Toż to za drogo. Łatwiej podłączyć kasy chwilę przed otwarciem, niech zapisze dane, później ją odłączamy. Jaki to daje efekt? Artykuł Z w kasie pierwszej kosztuje 7 zł, w kasie dziesiątej 17, a w innej kasie 15. Cena na półce: 14 zł.

Sprawdzaj paragon dokładnie jeśli nie chcesz być oszukany. Jeśli cena jest niższa to Twój zysk, ale jak wyższa to nie zgadzaj się na to i składaj skargę w BOKu oraz odpowiednich urzędach ochrony konsumentów.

Kolejny rodzaj promocji.

Przeznaczymy cztery kartony na to, powiedzmy kawy w foliowym opakowaniu. Znów naklejka na półce odpowiednia z promocyjną ceną. Oczywiście napis na niej jest niezrozumiały dla przeciętnego Kowalskiego.
Haczyk: obok ustawmy kawę tej samej marki, tego samego gatunku, tej samej wagi - tylko w szklanym opakowaniu, cena tej kawy jest prawie dwukrotnie wyższa. Pierwsza, promocyjna kawa, rozejdzie się rankiem pierwszego dnia promocji. Ale tej kawy na magazynie już nie ma, a nawet jeśli przełożeni dają zakaz wystawiania tego towaru. Zamiast promocyjnego na półce jest mnóstwo odpowiedników tej droższej kawy i ta będzie na bieżąco wystawiana. Co zrobi przeciętny Kowalski zamyślony własnymi sprawami? Sięgnie po tą w szklanym opakowaniu, myśląc że wyda mniej.

Jak możecie się ustrzec przed tym? Znów zapytajcie w kasie, ale darujcie sobie komentarze pod naszym adresem.

Tych przykładów można by przytaczać mnóstwo. A wiecie czemu tak jest? Bo sklep jest w stanie zapłacić za karę i w dalszym ciągu zarobić, gdyż my jako konsumenci nie raz i nie dwa dajemy się nabrać mimo tysięcznych ostrzeżeń.

W trakcie promocji tego rodzaju mamy na jednej kasie w ciągu dnia około 200 klientów, wiecie ile zapyta o promocję? Może z 5.

ps. Napiszę jeszcze, że część kasjerów (w tym ja) powiedzą Ci na początku, że promocja jest ale musisz pójść do BOKu i stracić czas. Nam to przecież bez różnicy, czy powiemy czy nie. Ale spora większość kasjerów machnie na to ręką, niestety...

sklepy

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 595 (661)
zarchiwizowany

#38901

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia nie tyle piekielna co śmieszna.

Byłam dzisiaj wieczorem na bieżni. Tłumów nie było, oprócz mnie jedna kobieta. Ubrana byłam odpowiednio do tego co robię oraz do pogody: spodenki, zwykła koszulka na ramiączka i adidasy.

Po chwili dołączyła [P]ani. Ubrana była hmm dość nietypowo jak na takie zajęcie. Miała klapki na lekkim obcasie, spodenki jeansowe oraz bluzkę wg mnie bardziej do użytku codziennego niż do biegów.

Jej wygląd też nie wskazywał na to, że przyszła biegać makijażu sporo: rzęsy, puder, cienie, szminka i kredka. Włosy, czarne, długie, proste, latały jej na wszystkie strony.

Przystanęłam na chwilę, by się napić i patrzyłam jak biegnie owa Pani. Po chwili, gdy ''biegła'' obok mnie powiedziała'

[P]: i na ch*j się gapisz łachmaniaro?

Jak kto lubi. Ja wolę wygodę. Pani wygląd ;)

bieżnia

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 150 (208)

#38610

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam małą córeczkę, obecnie 4 miesięczną... Szkrab rośnie jak na drożdżach, a że rodzinę mam wielką i dzieci w niej dostatek, od różnych braci, sióstr, bratowych i innych znajomych dostaję co raz wieeeelkie torby z ubrankami dla niej.
Wielu z nich nie mam nawet okazji córce założyć i leżą zapakowane w torby, i reklamówki.
Ostatnio postanowiłam zrobić porządki i część z tych ciuszków komuś oddać.

Poprzebierałam i wyszło że mam do oddania 4 reklamówki. Podzieliłam je tak, że 2 większe torby były z ubrankami typowymi dla dziewczynek (różowe, w kwiatki i inne księżniczki), oraz 2 mniejsze - z ubrankami dla chłopca (niebieskie, samochodowe, itp.)

Na jednym z lokalnych portali ogłoszeniowych dałam ogłoszenie "Oddam ciuszki niemowlęce osobie potrzebującej. rozmiary od 50cm - 68cm. Nr tel:..."

I tu zaczyna się piekielność...
Pierwszy telefon:
- Dobry, ja w sprawie tych ciuszków.
- Tak słucham...
- Jakiej firmy są te ciuszki?
Trochę mnie zatkało... Ale wyjaśniłam pani, że ciuszki są różnych firm, czyste, wyprane i poprasowane, że niektóre nowe jeszcze z metkami, ale nie wiem jakich firm.
- Eee, bo ja za miesiąc rodzę ale jak pani ma byle co, to ja dziękuję... - I rozłączyła się...

Nie zdążyłam się otrząsnąć z szoku, gdy zadzwonił drugi telefon.

- Dzień dobry, ja w sprawie ogłoszenia. Czy to jeszcze aktualne?
- Owszem, aktualne.
- To poda pani adres, ja wpadnę po ubranka.
- No dobrze, a pani potrzebuje dla chłopca czy dziewczynki? Bo mam podzielone, to żebym wiedziała które torby pani przygotować.
- A co za różnica, ja i tak to przecież na allegro opchnę!
Podziękowałam pani za telefon, przypomniałam, że w ogłoszeniu napisałam o tym, że oddam ciuszki osobie potrzebującej i tym razem sama się rozłączyłam.

Telefon numer trzy...
Wszystko ładnie pięknie, pani potrzebuje ubranek dla chłopca, umówiłyśmy się, pani w bardzo zaawansowanej ciąży przyjechała...
Podaję jej spakowane ciuszki, a ona na to:
- Tylko tyle?
Znów mnie zatkało... Może i dwie reklamówki to nie jest sterta ubrań, ale jak liczyłam przy pakowaniu, w jednej mieściło się około 50-60sztuk ubranek + w jednej kombinezon na jesień - zupełnie nowy.
No nic... Pani nawet nie podziękowała i wyszła...

Z ubrankami dla dziewczynki poszło na szczęście już łatwiej... Młoda (na oko 20-21 lat) dziewczyna wzięła ciuszki, serdecznie podziękowała i jeszcze czekoladę dostałam.

Na koniec, ostatni telefon:
- Dzień dobry, czy to ogłoszenie o ubrankach to jeszcze aktualne?
- Niestety nie, już oddałam ciuszki.
- To spier***aj.

Teraz się zastanawiam, czy warto dać ogłoszenie, że sprzedam dwie paczki pieluch (MEGA PAKI) za pół ceny... :)

internet ludzie i ludziska

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 985 (1009)

#38379

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ciąg dalszy historii http://piekielni.pl/38168

Na wstępie dziękuję bardzo wszystkim, którzy próbowali pomóc i udzielali rad i wsparcia w komentarzach ;)

...a teraz do rzeczy:
Po rozważeniu wszelkich możliwych scenariuszy, tego samego dnia zgłosiliśmy sprawę na policję. Wszystko ogarnął nasz znajomy funkcjonariusz, została powiadomiona opieka społeczna. Potem, w ciągu dosłownie kilku godzin, Mała znalazła się pod opieką swoich Dziadków od strony matki. Takowi bowiem istnieją i nie mieli pojęcia, że ich Wnuczka nie poleciała do Tajlandii z rodzicami.

Dlaczego? Najpewniej z powodu dylematu finansowego Eksa i jego małżonki: albo zabieramy dziecko, albo all inclusive, jak to nieopatrznie palnęła moja Eks-teściowa. Ona nie chciała zająć się Małą, miała sanatorium i pierdylion lepszych zajęć, więc zaproponowała, żeby zostawili dziewczynkę u nas.

Z Dziadkami Mała ma świetny kontakt. Dopiero kilka miesięcy nie mieszkają razem, odkąd Eks kupił własne mieszkanie. Jednak mimo wyprowadzki Wnuczka bywała u nich praktycznie codziennie, po co najmniej kilka godzin, często nocowała.

Jednak na początku sierpnia wybuchła międzypokoleniowa awantura, jak nie wiadomo o co, to jasne, że o pieniądze. Z tego powodu Mała nie była puszczana do Dziadków, nie widywała się z nimi praktycznie wcale, miała wynajętą opiekunkę na całe dnie. Trzeba dodać, że matka Małej nie pracuje.

Eks i jego żona nie mają zamiaru przerywać urlopu. Po powrocie będą musieli złożyć wyjaśnienia, nie wiadomo czy i jakie zarzuty usłyszą w toku postępowania. Bez względu na przyszłe działania policji i prokuratury, szykujemy się do roli świadków w procesie przed Sądem Rodzinnym o ograniczenie praw rodzicielskich, na wniosek Dziadków. Wyrok da się przewidzieć, bo musicie wiedzieć, że nowa wybranka mojego Eks, nie idąc na prawo, złamała rodzinną tradycję ;)

Reasumując: mamy nowych znajomych prawników, Mała szczęśliwa, tylko wprawiła Babcię w konsternację, bo poznawszy smak świeżego mleka, prosto ze źródła, grymasi na to z kartonu ;) Jak ten cały bałagan się skończy to planujemy zacieśniać relacje, bo Dziadkowie i Mała polubili nas, a my ich, mimo tak dziwnych okoliczności, w jakich przyszło nam się poznać.
Eks-teściowa przepowiedziała mi najgłębsze otchłanie Piekieł, a Eks zwyzywał od najgorszych, co mam w głębokim poważaniu. Wstydzę się trochę satysfakcji na myśl, jak bardzo będą mieli przes*ane...

I na koniec coś, o czym muszę wspomnieć: piekielny romantyzm Mojego Mężczyzny.
Kiedy wreszcie wszystko było jasne, Mała u Dziadków, a kolega policjant po służbie, usiedliśmy razem nienerwowo na tarasie, z piwkiem, i oddaliśmy się relaksowi. W międzyczasie poszłam do kuchni poczynić jakieś przekąski. Wtem wspomniany osobnik, z którym jestem w nieformalnym związku od ponad 6 lat, drze się z zewnątrz przez dwa pokoje:
- Kotek, jak już sobie kupię ten garnitur, żeby w sądzie wyglądać jak człowiek, to może się przy okazji chajtniemy?!...

Ba-dum-tsss... ;)

happy end

Skomentuj (47) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1150 (1202)

#38317

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
O tym, jak poważni ludzie, bawiąc się i ucząc, mogą zamienić innym życie w lekkie piekiełko...

Lat temu kilka pojechaliśmy na mistrzostwa. W ratowaniu ludzi, medycznym i drogowym.
Był to drugi start naszej drużyny, ale po pierwszym, wybitnie nieudanym, mieliśmy duże ambicje, żeby pokazać się z nieco lepszej strony.
Mistrzostwa składają się z kilku konkurencji - w większości ratowniczych.
Do tego konkurencja sprawnościowa - wszak zespół musi być wybitnie wydolny fizycznie...
No i zadanie-niespodzianka.

Organizatorzy uprzedzili uczestników, że podczas mistrzostw będzie można wykonać takowe, zdobywając dodatkowe cenne punkty. Kazali mieć oczy szeroko otwarte i uważać na niecodzienne zjawiska dookoła. Jakby pojawienie się w jednym miejscu trzydziestu zespołów nie było wystarczającym dziwem natury...
Kazali, to mieliśmy.
Rozwinęło się to w coś w rodzaju paranoi.
Na kolejne zadania przemieszczaliśmy się karetką, korzystając z otrzymanej przed zadaniem mapy. Ponieważ jednak organizatorzy bardzo ściśle trzymali się litery prawa, karetki poruszały się przepisowo, bez zjawisk dźwiękowych i świetlnych.
Dawało nam to czas na obserwację i szerokie otwieranie oczu...

Dzień pierwszy.

Jedziemy drogą przez niewielką wioskę.
Na poboczu kobiecina, oparta o grabie, zdyszana po pracy. Stoi i obserwuje.
Ale... taka jakaś niewyraźna. Toteż kierownik zespołu specjalnej troski (znaczy się, ja) wydaje komendę: zatrzymać, sprawdzić, a nuż to zadanie dodatkowe!
Hamujemy, wypadamy, i zaczynamy wypytywać babkę o dolegliwości, przeszłość, czy aby na pewno nie potrzebuje pomocy. Namawiamy, żeby się przyznała, że jest agentką utajoną organizatorów. Bez skutku. Na koniec, żegnani cokolwiek niechętnie, odpuszczamy i wracamy do bazy.

Dzień drugi.

Inna wioska, upał jak na Kalahari.
Przy lesie, nieopodal drogi, zauważamy gościa, jeszcze bardziej podejrzanego. Stoi tyłem do nas, wyraźnie się słania i trzyma za regiony intymne. Nic, tylko zadanie bardzo specjalne...
Tym razem poszło nam jeszcze lepiej.
Miejscowy pijaczyna, zaskoczony z tyłu nadbiegającym, czteroosobowym zespołem, z przerażenia olał sobie buty i spodnie (bo to właśnie robił pod lasem), a potem dynamicznie wystartował do biegu, nie zadając sobie nawet trudu zapięcia rozporka...

Dzień trzeci.

Upał trwa. Wracamy do bazy po kolejnej konkurencji. Tylko jakoś dziwnie, bo wracamy zupełnie inną drogą. W połowie której zauważamy karetkę stojącą w lesie. W środku manekin imitujący umierającego człowieka i dwójka sędziów, udających szaleńców, którzy uciekli z psychiatryka porywając karetkę...
Oskar dla nich za role.
Przeszkadzają nieziemsko, zwłaszcza T. - normalnie świr stulecia.
W końcu proszę naszego kierowcę, Kudłatego, coby zrobił cokolwiek z czubem, bo go zamorduję.
Ten odprowadził T. pod ramię, kazał mu stać i trzymać klamkę karetki, żeby nikt nie ukradł.
Sędzia, cały czas w roli, zapytał z uśmiechem, co będzie, jak się stamtąd oddali. Na co Kudłaty, kawał chłopa o obliczu rasowego psychopaty, wyszczerzył się radośnie i zameldował:
- Wtedy, malutki, zrobię ci to, co umiem najlepiej; wyjadę ci z dyńki.
Sędzia struchlał i wypadł z roli definitywnie.

Podsumowując: w ciągu trzech dni sterroryzowaliśmy spokojne dotychczas wioski i przyprawiliśmy lekarza ratunkowego o traumę psychiczną. Ale, po raz pierwszy w historii, awansowaliśmy do finału międzynarodowego.
Warto było.

O zawodach jeszcze w kolejnych odcinkach.

dzicz tatarska

Skomentuj (54) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 955 (1111)