Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

kalipso

Użytkownik otrzymał bana za: Zmyślanie historii pod nickami Kalipso, Dysfolid i LucjuszKot.
Ban wygasa: 2112-11-15 16:21:07
Zamieszcza historie od: 25 maja 2011 - 20:29
Ostatnio: 15 listopada 2013 - 18:56
O sobie:

http://www.piekielni.pun.pl/forums.php

  • Historii na głównej: 0 z 98
  • Punktów za historie: 66185
  • Komentarzy: 945
  • Punktów za komentarze: 10818
 

#38277

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Swego czasu ciotka moja mieszkała, wraz ze swoją rodziną, w dużym mieście. Jednym z członków rodziny (kto wie, czy nie jednym z istotniejszych) był kotek.

Koty w centrum miasta mają dość ciężko - na dworze swobodnie nie pochodzą bo czyhają różne niebezpieczeństwa, ale jednak dobrze by było, żeby stwór kości rozprostował od czasu do czasu. Ciotka zamieszkiwała w paropiętrowym bloku (3 albo 4 piętrowym), który miał z tyłu podwórko - i na to podwórko wyprowadzała go na smyczy na szeleczkach.

"Spacer" z kotem to pojęcie dość umowne - kot zwierzę statyczne, czas życia dzieli rozsądnie w proporcjach 85% na sen, 14% na jedzenie i 1% na inne. Czasem proporcje te mogą być nieco zaburzone i na inne już czasu nie starcza. Temu jednak zwykle starczało, dlatego pewnego słonecznego dnia kotek leżał, obrgyzając leniwie trawę na podwórku, z ciotką, przyczepioną do niego niedługą smyczą, zajętą czytaniem książki.

Podwórko było przechodnie - dla znających nieco okolicę był to skrót do parku. Jednak od miejsca gdzie kot był wyprowadzany to było dobre 30-40 metrów od przejścia - lokacja wybrana z rozmysłem, gdyż pojawiali się tam ludzi z psami, więc lepiej nie kusić losu.

Tego dnia jednak skrótem wybrał się Pan wraz ze swoim psim towarzyszem. Towarzysz był bezstresowo chowany, bez kagańca i smyczy, natomiast Pan charakteryzował się krótko przyciętą fryzurą i gładkim, nieskalanym myśleniem czołem.

Przechodząc podwórkiem bystrym wzrokiem wypatrzył kotka siedzącego na smyczy. Wyraźny wysiłek umysłowy odbił się w jego oczach, a następnie szeroko uśmiechnięty pokazał psu ten widok, coś czule do niego mówiąc. Poinstruowany czworonóg momentalnie wystrzelił ujadając i zostawiając roześmianego Pana obserwującego tą niezwykle zabawną scenę. Pies podbiegł do kotka i rzucił się na niego praktycznie z miejsca.

Pierwsze uderzenie w pysk zatrzymało psa. Drugie było już zwiastunem problemów. Po trzecim zrobił błąd - odwrócił się zdziwiony do Pana. W tym momencie kot rzucił mu się na szyję wbijając pazurami w skórę. Bokser wrzasnął z bólu i zaczął uciekać - kot trzymał się jednak mocno. Gwałtowne zmiany kierunku spowodowały tylko tyle, że kot zsuwał się w kierunku jego ogona... W pewnym momencie wrzask przeszedł w ryk bólu - gdy pazury dosięgnęły okolic najważniejszych dla każdego mężczyzny (dodam jednak, że nie samych narządów, coby nie kulić się z bólu w przypadku wrażliwych czytelników).

W końcu kotek odpuścił - 1% jego czasu na czynności inne się wyczerpał, pies już nie miał ochoty na zabawę, Pan także przestał się śmiać.

- Do sądu to oddam, pani kot mi REPRODUKTORA zniszczył! - to usłyszała ciotka, od dyszącego z wściekłości Pana po tym całym zajściu.

podwórko

Skomentuj (60) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1054 (1106)

#38236

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Działo się to wcale tak nie dawno temu.

Tarija pracowała jako kelnerka w dość prestiżowym miejscu, obsługującym imprezy rządowe, wydarzenia "medialne" itp. Nauczono mnie tam wiele - jak dobierać ser i wina, jak ścinać szyjkę szampana, jak nosić obcasy, jak je nosić na złamanym paluchu, jak pracować 36 godzin bez przerwy, jak kraść, jak spać na betonowej wylewce za głośnikiem "koncertowym" w temperaturze -5, jak bić się z żulami o wóz z zapatrzeniem, i - najważniejsze - że chamstwo nie zależy od pieniędzy ani wykształcenia.
Istotne - byłam tam jedyną dziewczyną, i obsługiwałam tylko imprezy bez serwisu - czyli takie gdzie jedzenie można sobie samemu wziąć z bufetu, a obsługa nosi tylko alkohole, albo i to nie. Ew. imprezy gdzie goście stali, a kelnerzy krążyli z tacami.

"Sytuacyja" pierwsza. Posiadaliśmy markowe herbaty eksponowane na bufecie w ozdobnym drewnianym pudełeczku. To że czasem ktoś zabierał po parę torebek do kieszeni to w sumie norma, ale na przyjęciu dla pracowników największego warszawskiego uniwersytetu zginęło też pudełko. Brawo profesura!

Numer drugi: Tarija roznosi napitki na tacy. (Miejsce: multikino, premiera polskiego filmu, gwiazd tyle co okruchów w mojej klawiaturze, żadnej nie znam). Pan "Alternatywny Reżyseż" chce zgasić papierosa. Nie wie gdzie. O, najlepiej wrzucić do niesionych właśnie drinków. Już nie mówiąc o tym że zakaz palenia obowiązuje w całym budynku. Choć w sumie, na innej podobnej imprezie jakiś celebryta zgasił papierosa kelnerowi na mankiecie.

Trzy: Bal telewizji z niebieskim kółkiem. Znany showman, pijany jak ruski niedźwiedź, wdrapał się na najwyższe piętro budynku, gdzie rozstawiono kanapy dla gości. Położył się na ziemi i kazał się zanieść na kanapę. Zignorowany, postanowił dobrać się Tariji do majtek. Gdy cel przemieścił się w innym kierunku wyraził swoją złość na zaistniałą sytuację telefonem do kogoś "Bo stuuu bo... tuuuu... tak urfa... kurtfaaa... jedna...." Po czym zwymiotował do podgrzewacza z ryżem.

Cztery: Bal giełdziarzy. Młody, piękny, pachnący człowiek sukcesu podbija do Tariji.
- Pójdzie pani ze mną do wc za 6 tys złotych?
- Nie.
- Nie umiesz robić interesów. To dlatego zasuwasz z brudnymi garami, ha!

Pięć: Partia polityczna obchodzi rocznicę założenia - Jakiś zupełnie Tariji nieznany człowiek uporczywie za nią łazi i nagabuje, w miarę upływu czasu coraz bardziej zawiany. Tarija wypróbowała już wszelkie dostępne metody na spławienie gościa. Nie działają. Pozostało ignorowanie i w stu procentach profesjonalne zachowanie, ale zmiana długa i nerwy puściły w końcu o 4 rano.
- Czy tyyy wiesz... kim jaaaa jeeestem?
- A pan wie kto ja jestem?
- Tyy to jesteś służba. K-k-kelnerka.
- A nie prostytutka. Zan pan różnicę?

Sześć: Impreza firmy kosmetycznej. Na imprezie same prawie kobiety, w obsłudze sami prawie faceci i to młodzi - drzwi od łazienek się nawet zamykać nie zdążyły. Tarija myślała że będzie spokój - nie. Około północy uwaliła się na niej koszmarnie wyperfumowana kobitka - lubię kobiety w mundurkach, masz tam coś fajnego pod spodem? - zagaiła.

Siedem: Ile czasu musi trwać impreza partii prawicowej, zanim ktoś nie zrzyga się na stół z przepicia? 5 minut. Panowie przybyli już zawiani.

Osiem: Impreza banku. Pani dyrektor po paru głębszych postanowiła przelać sobie czekoladę ze specjalnej fontanny do torebki. Zległa w kałuży płynnego kakao.

Dziewięć: Już nie pamiętam kto, chyba giełdziarze: kilku panów zostało przez obsługę przyłapanych na pluciu do podgrzewaczy z jedzeniem.

Dziesięć: Dwie celebrytki znane z tego że są znane postanowiły ukraść... krzesło. Bo na pamiątkę.

Jedenaście: Kompletnie nagi facet odkryty przy sprzątaniu stołów, zwinięty pod bufetem. Po obudzeniu wstał i wyszedł bez słowa. Razem z moim zdrowiem psychicznym.

Dwanaście: Młody muzyk rzuca kieliszkami przez okno w przechodniów. Kieliszki usunięto z zasięgu - usiadł i się rozpłakał.

Trzynaście: Żona polityka zabiera ze sobą połowę kwiatów z dekoracji stołów. Bo ładne.

Witajcie w wielkim świecie.

Śmietanka towarzyska

Skomentuj (75) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1236 (1428)

#38168

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jeśli jestem w ukrytej kamerze, to proszę, niech ktoś wyskoczy już zza krzaków z euforycznym okrzykiem, bo to absolutnie nie jest zabawne.

Miałam kiedyś męża. Pewnego dnia wspólnie podjęliśmy decyzję, że chyba jednak popełniliśmy błąd, wzajemne porozumienie notorycznie nam nie wychodziło, game over.
Utrzymywałam z nim kontakt przez tych parę lat po rozwodzie, czasem się widywaliśmy, z moim obecnym partnerem zostaliśmy nawet zaproszeni na jego ślub, jakieś 3 lata temu.
Poślubił kobietę, która miała już dziecko - wówczas dwuletnie. Eks adoptował Małą, wychowują ją razem.
Odtąd nasze kontakty ograniczyły się do telefonów 2 razy w roku, trwających maksymalnie pół minuty.

Po wstępie chyba zrozumiecie, w jakim byłam szoku, kiedy wróciłam wczoraj do domu po karmieniu koni, parę minut przed 7:00 rano, i zastałam w chałupie dziewczynkę, jak mi oznajmiono - jego córkę.

Mój Mężczyzna uraczył Małą płatkami z mlekiem, a mi od progu zrobił awanturę. Nie miał nic przeciwko samej wizycie Małej, ale dlaczego ustaliłam to za jego plecami, dlaczego on nic nie wie i odkąd tak nam się poprawiły stosunki z Eks, że z uśmiechem na ustach podrzuca nam dziecko z wielką walizą o 6:15, okrasiwszy niespodziankę tekstem: "No, przywieźliśmy córę na parę dni, tak jak się umawiałem z Ventarron, trzymaj się, spieszymy się na samolot"...?

No cóż, załapałam karpika, oczy wylazły mi z orbit i tłumaczę, że NIC, urwał, nie wiem i jestem zaskoczona, tak samo jak on, jeśli nie bardziej.

Chłopa proszę o zajęcie się naszym niespodziewanym gościem, a sama drżącymi rękami wybieram numer Eks. Telefon wyłączony. Do jego kobiety nie mam numeru, bo i skąd? A tu wypadałoby się dowiedzieć, o co, do ciężkiej cholery, chodzi.

Podjęliśmy wspólnie decyzję, chyba jedyną możliwą w tym wypadku: zadzwonić do Eks-teściowej. Wolałabym do Cthulhu, ale mus to mus.

"Mamusia" zameldowała, co następuje:
- Eks z małżonką mieli owego dnia wylot na wakacje do Tajlandii na 2 tygodnie;
- ona jest w sanatorium w Ciechocinku do końca września;
- sama się zaoferowałam, że zaopiekuję się Małą, Eks na początku w ogóle nie rozważał takiej opcji, ale tak bardzo prosiłam, że w końcu się zgodził, w końcu oferuję wakacje z konikami na wsi;
- ona nie rozumie, o co mi chodzi, na pewno jak przyszło co do czego, to "mi palma odbiła, bo kobita bezdzietna nie zdaje sobie sprawy, ile to trzeba się dzieckiem zajmować" i teraz chcę wszystko odkręcać;
- jestem niepoważna i mam się wstydzić.
W jaki sposób obyło się bez ofiar w ludziach i rozwalenia telefonu o podłogę, nie wiem, podziwiam swoją samokontrolę.

Mamy więc Małą pod opieką przez 2 tygodnie(?). Grzeczna, fantastyczne dziecko, tylko będziemy się nią zajmowali na zmianę z moją stajenną młodzieżą, koleżeństwem z pracy i naszymi sąsiadami, bo oboje mamy absorbujące zajęcia i żadne z nas nie może sobie pozwolić na urlop.

Jak tylko Eks z małżonką się tutaj pojawią, to im za tę akcję pourywam łby przy samej d*pie, w podziękowaniu za ich odpowiedzialność, uczciwość oraz szacunek do nas i troskę o własne dziecko.
A jakby akurat nikogo nie było w domu?
Zostawiliby ją pod bramą z kartką na szyi?

na głupotę potrzeba strzelby i szpadla.

Skomentuj (105) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1477 (1545)

#38096

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Poszukuję pracy. Przypomniała mi się historia sprzed ponad roku, gdy byłem na rozmowie w jednej z łódzkich firm.

Po otrzymaniu telefonu i umówieniu się na dany dzień i godzinę, idę do firmy x. Pod siedzibą spora grupka ludzi, również umówionych na spotkanie rekrutacyjne. Zostaliśmy zaproszeni wszyscy do sali, usiedliśmy na krzesłach i pojawił się pan, który zaczął mówić jaka firma x jest cudowna i wspaniała, jacy pracownicy są zadowoleni i ogólnie cud, miód i orzeszki.
Wykład trwał około pół godzinki i wtedy pan przeszedł do pytań:

- A za ile chcieliby państwo pracować?
- 1500.
- 1400...
Ludzie zaczęli licytować, w końcu doszło do tego, że ktoś byłby chętny za 1200 nawet, no ok.
Następne pytanie:
- A ile godzin by państwo byli w stanie dziennie poświęcić, żeby dostać te 1200 zł?
- 9...
- Ja mogę 10...

Wstałem i wyszedłem. Ciekawe kto wygrał licytację i jest szczęśliwym pracownikiem w firmie x.

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 855 (909)

#38087

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dorabiałam, jako pracownik zewnętrzny w hipermarkecie tym z ptakiem w logo, na działach świeżej żywności.

O to kilka przykładów co się robi z żywnością.

Kiełbasy, gdy "wychodzi" z nich sól są smarowane olejem roślinnym, aby ponownie błyszczały.

Ryby wędzone jak się psują są smarowane tłuszczem z łososia, aby znów nabrały blasku.

Ryby świeże, kiedy skrzela i oczy zmieniają kolor obcina się im głowy aż po skrzela.

Sery pakowane w tacki, wystarczy zmienić folię i datę i znów są świeże.

Produkty, których upłynął termin ważności, są sprzedawane na wagę o ile jest to możliwe.

Zawsze zostawia się świeższą datę ważności produktów sprzedawanych na wagę.

Pleśń najlepiej odciąć i dalej sprzedać produkt.

Jak coś spadnie na ziemię i nawet jest brudne, to i tak jest sprzedawane.

Kiedy nie miałam nadzoru pracownika, zawsze wywalałam towar przeterminowany i/lub z pleśnią do śmietnika, lub oddawałam na straty, które nie mogły być za duże.

Klientom wybierałam, polecałam świeży towar, no chyba, że klient się uparł, że chce stary.

sklepy

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 542 (598)

#38027

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Mój znajomy pracuje w "Podziemnej Trasie Turystycznej".
Takie miejsca są od jakiegoś czasu atrakcją turystyczną wielu miast i cieszą się niemałym powodzeniem.

Przejście trwa ok 40 minut, na początku i na końcu trasy jest WC. Przejście dla wycieczek szkolnych bywa krótsze - dopasowane do wieku dzieciaków i poziomu ich znudzenia ;)
Pomimo tego co jakiś czas w glinianych garnkach, które są elementem ekspozycji trasy, przewodnicy znajdują mocz, a raz na samym środku ścieżki, w połowie trasy leżała sobie zdrowa, konkretna ludzka kupa.
Piekielność czy zwierzęcość?

turyści

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 612 (682)

#37977

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Jak się tworzy materiały medialne?
Zazwyczaj łatwo. Trick polega na tym, żeby widz/czytelnik nie zorientował się, że jest robiony w balona. Czy to w kwestii czasu, czy miejsca nagrania, a już zupełnie co do jego treści.

Dawno temu pracowałem w Klinice. Zajmowaliśmy się osobnikami zatrutymi wszystkim, co potrafili wymyślić. Czasy były jeszcze dość spokojne, jednak temat narkotyków i innych używek zaczynał być medialny.
Toteż nic dziwnego, że zgłosiła się do nas jedna z popularnych stacji telewizyjnych, z propozycją nagrania dwóch reportaży na temat naszego udziału w odtruwaniu społeczeństwa.

Dzień nagrania. Napięcie wśród załogi rośnie. Profesor oddelegował medialnego guru oddziału, W., który do wsparcia wybrał swojego podopiecznego, znaczy mnie.
Na miejsce kręcenia wybraliśmy pokój lekarski. Ale gdzie tam!

Zarówno reporter [R], jak i kamerzysta [K] od razu zaczęli się domagać, żeby reportaże nakręcić w miejscu akcji, czyli na sali intensywnego nadzoru.
Po zapewnieniu, że twarzyczka rezydującego tam miłośnika alkoholi niespożywczych zostanie wyretuszowana, ustawili nas na jego tle i zaczęli zadawać pytania dotyczące alkoholu - kto pije, co pije, dlaczego i jak intensywnie, no i jak można przeistoczyć się w tak malownicze zwłoki, jak nasz podkład graficzny.
Ten, jako że zaintubowany, spokojnie przetrwał wywiad i dał nam szansę na w miarę logiczną wypowiedź.
Jakież było moje zdziwienie zaraz potem:

[R]: Panowie, nieźle, ale mało akcji trochę...
[Ja]: Jakiej akcji??? Gość śpi, my mówimy, gdzie tu akcja?
[R]: No właśnie... A ludzie chcą ruchu, może byście włączyli coś co będzie alarm dawało, albo... niech pan zapyta o coś kolegę...
[W]: Ja nie chcę, żeby on mnie pytał!!! On jest wykuty i wstydu mi narobi!!!
[R]: To może chociaż spyta co jest w tej kroplówce?
[Ja]: Panie, toć wielkimi wołami jest napisane, że sól fizjologiczna! Kretyna mam z siebie robić?
[R]: Tiaaa.... no nic, kręcimy drugi reportaż, o narkotykach. To dajcie panowie następnego jako tło!
[Ja]: Jak następnego??? Jeden jest w całej klinice!!! Ten i innego nie ma!!! Skąd mam wziąć? Na dworzec pojechać i przytargać?
[K]: To mam pomysł! On ma pełno tatuaży, nie? To teraz go obrócimy na bok, będzie widać inne no i gitara, i podkład do narkotyków jak złoto.
Wzięli, obrócili.
Ustawili nas w nieco innym miejscu i spokojnie nakręcili kolejny odcinek sagi o szkodliwości używek, tym razem nie płynnych.
Tylko nadal mało było akcji.

Jak już telewizja wyszła, postanowiłem posprawdzać podłączenie monitora i respiratora do naszego statysty wszech czasów. Nagle dobiegł mnie cichy szum zza pleców.
Ujrzałem kamerzystę, który cichaczem zaszedł mnie z flanki i kręcił tak upragnioną akcję... Pogoniłem z wrzaskiem.

Później zmieniłem miejsce pracy, specjalność, ale mentalność reporterów nie przestała mnie zaskakiwać. Jako, że najwolniej z całej załogi uciekałem, zazwyczaj padałem ofiarą mediów...
I tak jeden facet wypowiadał się na temat upałów i udarów cieplnych, tlenku węgla, wypadków, skoków do wody i wielu innych.
Stąd, kiedy zobaczycie w telewizorze gościa mówiącego o czymś takim, nie sądźcie, że jest ekspertem w danym temacie. Po prostu został złapany i zapytany o coś przed kamerą. A facecik w tle, niekoniecznie musi mieć związek z danym tematem. Po prostu może posiadać urozmaicone tatuaże...

służba_zdrowia

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 645 (731)

#36501

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Moja mama jest kobietą dość... Specyficzną. Na odległość jest cudowną matką (zazwyczaj), natomiast w codziennym życiu jest trudna. Wyprowadziłam się z domu najszybciej jak się tylko dało - zaraz po ogłoszeniu wyników matur, tak daleko, by mieć pretekst dla rzadkich odwiedzin w rodzinnym domu.

Powodów było wiele dla takiej decyzji. Sińce, które miałam na całym ciele po biciu. Pal licho pasek, szmatę, czy trzepaczkę do dywanów. W pewnym momencie biła nas kablem. Przedłużaczem. W lato, w największe upały, chodziłam zawsze w długim rękawie, długich spodniach, bo się zwyczajnie wstydziłam. Raz miałam pręgę przez policzek i czoło, bo nie zdążyłam się zasłonić rękami, a mama jak lała to bez opamiętania. Wyzwiska były na porządku dziennym. Małpa, szmata, dz.wka - to ja. Bracia - skur.ysyny i suki.syny (tu przynajmniej mieliśmy tą satysfakcję, że w sumie to najbardziej samą siebie obraża).

Raz jeden wyżaliłam się koleżance, sama nie wiem czemu. Dziewczyna powiedziała o tym wychowawczyni - ot, pewnie nie mogła sobie poradzić z taką wiedzą, myślała, że może mi w ten sposób pomoże. Mój pech, że wychowawczyni to dobra znajoma mojej mamy i powtórzyła jej co za bzdury o niej córka opowiada.

A moja mama, ooo, ta to dobrą aktorką jest... Zawsze byłam zdania, że co roku powinna Oscara zdobywać. Przez kilka lat nawet nasz ojciec nie wiedział co się dzieje w domu, kiedy on jest w pracy. Dla obcych była przy tym słodka jak miód, ideał kobiety, to załatwi, to pogada, zawsze uśmiechnięta, chyba sama bym nie uwierzyła, że może tak katować swoje własne dzieci.

Mama tak się zdenerwowała, że przez kilka godzin ledwo się ruszałam, a przez kilka dni byłam cała obolała. Pamiętam, że wrzeszczałam i płakałam tak, że długo potem jeszcze bolało mnie gardło. Mieszkaliśmy w bloku... Teraz, po latach zastanawiam się - nikt nie słyszał, czy nikt nie chciał słyszeć?..

Jak wspominałam, tata długo nie miał o niczym pojęcia. Zastraszani przez matkę, siniaki tłumaczyliśmy bójkami między sobą, w co tata łatwo uwierzył. Dodatkowo, mama dobrze się kryła nawet przed własnym mężem - mistrzowsko potrafi symulować złe samopoczucie, a że kilka lat wcześniej miała jakieś kłopoty bodajże z sercem (za mali byliśmy, by nam wytłumaczono o co chodzi, a potem nigdy nie pytałam) i leżała w szpitalu, wszyscy bardzo o nią dbali. Dochodziło do takich sytuacji, gdzie mama kładła się do łóżka, obok łóżka na postawionym taborecie miała szklankę herbaty, cały zestaw leków i leżała prawie że umierająca... Gdy tylko przychodziła babcia albo wracał tata, płakała i żaliła się, że ona tak źle się czuje, a my jesteśmy tacy niegrzeczni, nie chcemy sprzątnąć, uczyć się, nie chcemy jej podać szklanki wody kiedy ona tak źle się czuje... I tekst, który nawet teraz cholernie boli - że czekamy tylko kiedy ona umrze i będziemy tańcować z radości na jej grobie.

I my obrywaliśmy szlabany i awantury, i od dziadków, i od taty - bo nie szanujemy mamy. A mamuśka, jak tylko babcia/dziadek/tata wychodzili z domu, jak gdyby nic, bez śladu jakiejkolwiek słabości, wstawała, darła się na nas, w ruch szła trzepaczka, kabel...

Po kilku takich latach przyszedł czas, kiedy tata wreszcie zauważył co się właściwie w domu wyprawia. Zaczął nas bronić. Wtedy agresja mamy ewoluowała. Skończyła się przemoc fizyczna. Zaczęła się na nas wyżywać psychicznie. Ciągle i nieustannie, w każdej godzinie, przy każdej okazji wbijała szpilę tak głęboko jak tylko było można i ciut głębiej. Nie jedna wielka awantura i spokój, tylko ciągłe, nieustanne poniżanie.

Jak to mówią, któregoś dnia przelała się we mnie czara goryczy... Zaczęłam wreszcie się "odszczekiwać" (jak to określiła mama), pyskować, kłócić się i walczyć o swoją godność.
Nie wyszłam na tym dobrze. Tuż po mojej wyprowadzce (kiedy nie miałam możliwości od razu tego sprostować) doprowadziła do konfliktu z ważną dla mnie osobą i to w taki sposób, że ta osoba ma mnie za... Ja wiem? Sukę, podłą, nie wartą uwagi i nie chce mnie znać. A ja mam tak wielki żal do tej osoby (i za to, że jej uwierzyła mimo że znała sytuację, i za to że nie chciała się potem spotkać, porozmawiać, bym mogła wytłumaczyć o co chodzi), że raczej nigdy sobie tego nie wyjaśnimy.

Dlaczego to napisałam? Bo dzisiaj na spacerze z synem usłyszałam z bloku krzyki. Krzyczało dziecko, po głosie sądząc około 10 lat. To nie był krzyk dziecka, które się uderzyło przy upadku, to był krzyk dziecka bitego. Kiedy zapytałam emerytek siedzących na placu czy nie wiedzą gdzie to się dzieje, usłyszałam tylko "pani da spokój, tam tak zawsze".

I tak jakoś to wszystko do mnie wróciło. Cały ten strach, ból, wstyd i upokorzenie, które zgotowała mi osoba, która kiedyś nosiła mnie pod sercem. I może ktoś też nigdy nie pomógł wtedy małej, bezbronnej dziewczynce bo "tam tak zawsze"?

Wezwałam policję. Mam nadzieję, że rodzice tego dziecka się opamiętają i zaczną być rodzicami, nie oprawcami.

wychowywanie

Skomentuj (54) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1613 (1711)

#37792

przez (PW) ·
| Do ulubionych
To będzie opowieść o mądrości.

Historia sprzed kilku lat, z Izby Przyjęć zaprzyjaźnionego Instytutu Pediatrii.

Koleżanka była na dyżurze. W środku nocy spanikowani rodzice przywieźli jej pacjentkę - 3-miesięczną dziewczynkę. Dziecko było czerwone, wyprężone do tyłu, nie reagowało na bodźce. Wyglądało na ciężki stan neurologiczny. Wywiad od matki, wskazywał jedynie na lekką infekcję górnych dróg oddechowych w ostatnim czasie. Poza tym żadnych chorób, żadnych leków, żadnego obciążenia rodzinnego.

Zlecone na cito badania laboratoryjne niczego nie wykazały. Badania obrazowe również. Neurolog rozłożył ręce. Nad dzieckiem debatowało chyba z pół zespołu dyżurnego Instytutu - bez efektu. Sytuacja robiła się podbramkowa - mieli dziecko w ciężkim stanie ale nie mieli pojęcia z jakiego powodu.

Koleżanka w akcie rozpaczy poszła kolejny raz maglować rodziców w zakresie wywiadu chorobowego. Matka ponownie dopytywana o tę infekcję przypomniała sobie, że babcia dziewczynki miała takie kropelki homeopatyczne więc podawali je dziecku by wzmocnić odporność. Kobieta opieprzona solidnie dlaczego wcześniej tego nie wyjawiła obruszyła się, że to nie ma nic do rzeczy, bo wszak homeopatia nie szkodzi.

Ojciec dziecka dostał polecenie pilnie jechać do domu i przywieźć te "kropelki". Koleżanka po obejrzeniu butelki zbladła i natychmiast pobiegła zlecić pobranie dziecku krwi do badania. Laboratorium podało wynik - etanol w krwi 1,5 promila.

"Lek" homeopatyczny był na spirytusie.

IP w Instytucie Pediatrii

Skomentuj (66) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1317 (1349)
zarchiwizowany

#37502

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia piekielna choć trochę nietypowa, bo jeszcze z czasów wojennych. Opowiadała mi ją moja babcia.
Podczas wojny w rodzinie moich pradziadków zaczęło brakować jedzenia, a dzieci czymś karmić trzeba. Po podwórku wprawdzie biegała świnia, ale jeśli ktoś chciał zabić zwierze musiał zgłosić to Niemcom. Trzeba było mieć sporo szczęścia albo znajomości żeby żołnierze zostawili choć trochę mięsa rodzinie. Pradziadkowie postanowili zabić świnkę w sekrecie. Niestety nie udało się. Zauważył to sąsiad, Polak, z pozoru spokojny człowiek. I tu objawiła się jego piekielność. Doniósł na pradziadków Niemcom. Moja prababcia wyjrzała przez okno akurat gdy Piekielny Sąsiad [PS] prowadził niemieckiego żołnierza [N] na podwórko. Zdążyła tyko wsunąć miskę z mięsem pod łóżko i zasłonić kocem. Po chwili usłyszała pukanie do drzwi. Gdy je otworzyła do domu weszli N i PS. N zaczął rozmowę (na szczęście prababcia [Y] znała dobrze niemiecki):
N - Dzień dobry. Podobno zabiliście świnię i nie poinformowaliście o tym nas. Czy to prawda?
Y - Nie.
N - To się zaraz zobaczy.
Prababcia zamarła. Przecież jeśli by zajrzał pod łóżko, zobaczył mięso byliby skończeni.
N – (zwracając się do PS) Ty idź sprawdź na strychu, a ja tu poszukam.
PS wszedł na górę. N kiedy tylko zobaczył, że PS znikną na strychu podszedł do łóżka i wysunął miskę z mięsem, a następnie schował ją ponownie na swoje miejsce. N odezwał się szeptem do prababci:
N – Ja wam nic nie zrobię, ale on (wskazał palcem na strych) to co innego. Uważajcie na tych swoich sąsiadów.
Kiedy PS zszedł i odkrył, że ani on ani N „nie znaleźli” mięsa miał nietęgą minę. Dostał ochrzan za zawracanie niemieckiemu żołnierzowi głowy bez powodu. Próbował się nawet jeszcze tłumaczyć.:)
Morały są dwa:
1. Nie taki Niemiec straszny jak go malują.
2.Strzeżcie się sąsiadów!

piekielny sąsiad

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 389 (413)