Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

kalipso

Użytkownik otrzymał bana za: Zmyślanie historii pod nickami Kalipso, Dysfolid i LucjuszKot.
Ban wygasa: 2112-11-15 16:21:07
Zamieszcza historie od: 25 maja 2011 - 20:29
Ostatnio: 15 listopada 2013 - 18:56
O sobie:

http://www.piekielni.pun.pl/forums.php

  • Historii na głównej: 0 z 98
  • Punktów za historie: 66185
  • Komentarzy: 945
  • Punktów za komentarze: 10817
 

#55895

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
W moim mieście rodzinnym jest sobie spory skwerek nieopodal kościoła.
Skwerek był parę lat temu zwykłym trawnikiem. Trawnik jak trawnik, z wydeptaną ścieżką na skos. Rada miasta postanowiła coś z tym zrobić, żeby ładnie było - ławeczki, krzewy, klomby, ścieżki wysypane żwirem - jest ładnie.

Ale ale, to skwerek obok kościoła, a miasto nie ma jeszcze pomnika papieża Polaka - zauważył jeden z radnych na spółę z księdzem proboszczem.
Rada miasta przegłosowała, że jak sobie parafianie chcą pomnik papieża stawiać to spoko - ale za własne pieniądze.
Pomnik według projektu został wyceniony na, o ile pamiętam, 30000 zł. Po zorganizowaniu zbiórki w kościele, wrzucaniu informacji do skrzynek itp akcjach trwających kilka miesięcy udało się uzbierać jakieś 5000 zł.

Wniosek: mieszkańcy pomnika nie potrzebują, nie chcą bądź mają go w głębokim poważaniu?
A skąd. Wniosek - miasto ma się do pomnika dorzucić. Po kolejnych kilku głosowaniach, nawoływaniu z ambony, jaką to miasto ma bezbożną radę w obliczu zbliżających się wyborów samorządowych większość radnych uległo.
Pomnik stoi. Z tablicą informującą, że jest ufundowany przez mieszkańców. A że nie dobrowolnie tylko z podatków - kto o tym będzie pamiętał...

Skomentuj (126) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 658 (772)
odrzucony

#55091

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Żona, z potrzeby serca, od pewnego czasu zajmuje się pomocą osobom starszym w Krakowie. Załapała się do sekcji charytatywnej w naszej parafii, skąd przydzielono jej między innymi opiekę nad panią S.

Pani S. mieszkała samotnie. Nie ma bliższej rodziny, a jacyś dalsi krewni liczyli tylko na mieszkanie po niej, nie mając zamiaru się nią zajmować, ani odwiedzać.
Od pewnego czasu pani S. coraz gorzej się czuła. Zdarzało się, że nagle omdlewała, trzeba było wzywać pogotowie. A ostatnio przez pewien czas przebywała już w szpitalu. Jako, że coraz trudniej było jej sobie radzić, w parafii postanowiono załatwić jej miejsce w jakimś domu opieki. Załatwiała to siostra, która koordynuje działalność charytatywną parafii.

Od paru dni pani S. przebywa już w Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym Zgromadzenia Sióstr Felicjanek na ulicy Kołłątaja w Krakowie. Dziś żona wybrała się ją odwiedzić. Po pewnym czasie dzwoni do mnie roztrzęsiona i przerażona tym co zastała w wyżej wymienionym ośrodku.

Do ośrodka dotarła przed godziną 18. Na wstępie zaskoczyło ją, że o tej godzinie światła były już przygaszone, a wszyscy pensjonariusze musieli być w łóżkach. Ale dopiero, gdy zobaczyła jak pracownice traktują starszych ludzi, przeżyła szok. Kiedy była już tam chwilę, jednej z pań (niech będzie, że pani N) będących w tej samej sali co pani S., bardzo zachciało się sikać. Niestety kobieta starsza, tęgawa i już nie mająca dość sił, by samodzielnie udać się do toalety. Poprosiła moją żonę, by zawołała jakąś opiekunkę. Ta wyszła na korytarz. Akurat przechodziła jedna z opiekunek. Powiedziała jej o prośbie pani N. i została totalnie zignorowana, jakimś lakonicznym „później”. Wróciła do sali.

Po pewnym czasie pani N. mówi jej, że już nie może wytrzymać i prosi ją, by jeszcze raz zawołała opiekunkę. Kolejna napotkana na korytarzu opiekunka tak samo zignorowała prośbę, odburkując podobno coś w stylu „niech sika w łóżku”. Pani N. z coraz to większym trudem powstrzymywała przez kolejne minuty załatwienie potrzeby. Nie mogąc się doczekać na opiekunki, w końcu błaga żonę, by podała jej chociaż stojącą w sali miskę (do mycia), bo nie było tam nawet basenu. Żona jej pomogła z miską dosłownie w ostatniej chwili, a może o chwilę za późno, bo pani się przyznała, że nie całkiem udało jej się utrzymać.

Po pewnym czasie do sali wchodzi w końcu proszona wcześniej opiekunka i z mordą na żonę i panią N. Że co one sobie wyobrażają? Że to była miska do mycia! I żeby to było ostatni raz!
Żonę zamurowało, coś tam tylko nieśmiało odpowiadała o konieczności. W oczach pensjonarek widać było strach. Pani N. mówi, że ta opiekunka tak zawsze się zachowuje.

Po wyjściu opiekunki, żona chciała udać się ze skargą do siostry, która szefowała w ośrodku z ramienia zakonu, ale dowiedziała się od kobiet, że ona jest jeszcze gorsza. Pani S. poprosiła żonę po chwili, by już sobie poszła, bo boi się, że będzie później miała nieprzyjemności z powodu jej wizyty.

Podczas pobytu w tym zakładzie żona była też świadkiem jak opiekunki krzyczały na jęczące z bólu pacjentki, każąc im się zamknąć. Obraz jaki dotąd żonie się kojarzył z domami starców (wizyty w innych domach), czyli rozmowy, ploteczki, czytanie gazetek, granie w szaszki itp. legł w gruzach. Ten zakład jest chyba tylko formą więzienia i umieralni.

Kraków

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 768 (824)

#7935

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Skoro tyle o kanarach, to i ja dorzucę jedną.

Jakiś czas temu w Łodzi zrobiła się afera, ludzie tonami dostawali wezwania za rzekomą jazdę bez biletu. Zgadzał się tylko adres, nazwisko. Ew jedno z powyższych. Oczywiście nigdy nie było np nr pesel lub dokumentu. Czyli ewidentne twórcze pisanie mandatów. Skala była tak duża, że i lokalna gazeta o tym pisała. Jak się okazało na mój adres przyszło też wezwanie. Oczywiście jest imię nazwisko i adres zamieszkania brak jakichkolwiek danych potwierdzających np pesel. Czyli wiem, że ktoś spisał np z klatki schodowej. W każdym razie jadę z awanturą ( wiem że sprawa jest wygrana) Wchodzę do biura firmy tam ze 30 osób z podobnym problemem. Oczywiście non stop jakieś awantury kłótnie. Ale przebił w pewnym momencie wszystkich gość, który wszedł.
W pełnym służbowym mundurze łącznie z czapką, motorniczy i dość głośno powiedział:
- Co za kut*s wysłał mi mandat za jazdę moim tramwajem bez biletu?!

kontrola biletów łódź

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2190 (2294)

#54656

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielne wesele.

Historia http://piekielni.pl/54245 przypomniała mi różne przyjemne inaczej widoki, na które jestem narażona pracując w hotelu, ale jednej imprezy nie zapomnę nigdy, przy czym minęły już ponad 3 lata. Nigdy wcześniej ani później nie widziałam takiej patologii, i mam nadzieję że nigdy więcej nie będę musiała oglądać.

W hotelu odbywało się wesele - z zapowiedzi nieduże, rodzinne, maks 50 osób, no istna sielanka miała być, młoda fajna dziewczyna, normalna, zadbana, przyjemna, do pogadania (akurat załatwiałam z nią różne przygotowania przed weselem, odbierałam od niej ciasta, tort, alkohole itp.), Młody z lekka gburowaty, ale może to stres. Ludzie niezamożni, ale wyglądający na normalnych. Akurat...

Wybiła godzina zero, czyli 18:00, auta podjeżdżają, wysypują się goście - obraz nędzy i rozpaczy, nie tyle ze względu na ubiór czy fryzury, ale stan bardziej niż mocno wskazujący. Świeżo po kościele, ale lekko nieświeży, niektórzy chyba nawet niemyci z 3 dni sądząc po zapachu ;) Czyli - patrzymy po sobie z dziewczynami, i wiemy co nas czeka. Niestety, pomyliłyśmy się. Było jeszcze gorzej.

Już przed obiadem łazienki były brudne, goście zamiast na swoje miejsca udawali się do Rygi, no cóż... bywa.
Po obiedzie to już istny armagedon. Flaszki stoją nawet na stole dla dzieci, próbujemy cichaczem je odbierać, ale co rusz się pokazują (Pan młody miał miękkie serce i szczodre ręce, za alkohol odpowiadał on i świadkowie...). Rodzice - zero reakcji.

Po wystawieniu zimnej płyty słyszę zarzuty, że dajemy spleśniały ser, bo takie niebieskawe zacieki... Na deskach z serami - m.in. lazur blue. Udałam napad kaszlu i uciekłam na recepcję.

Przez szybę recepcji mam dobry widok na patio (stoliki do palenia, ławeczki, mini ogródek) - oblegane non stop przez amatorów nikotyny, którzy przeznaczenia popielniczek niestety nie znali, za to nie omieszkali po każdym posiedzeniu zostawić po sobie niedopitej flaszki.

Niedopite flaszki szybko znajdują właścicieli, zwłaszcza po każdej naszej akcji przy stoliku dla dzieci... Tym sposobem widzę 12-latka, który z fajką w ręku pije z gwinta. I rzecz jasna częstuje resztę. O 20:00 po raz pierwszy sprzątamy wymiociny ze stolika dla dzieci. Przez patio przechyla się ok. 13l-etni dzieciak zwracając co wypił i zjadł. W kamerach widzę jak inny dzieciak zarzyguje kanapy w korytarzu. Rodzice i inni dorośli - w dalszym ciągu brak reakcji.

Godzina 21:00 - dla Pana młodego koniec wesela, on wszystkich pier..., wszyscy mają wypier..., idzie spać. Poszedł, tuż po tym jak przy krojeniu tortu omal nie wyciął oka oblubienicy, machając nożem na wszystkie strony świata.

Wesele trwa, wszyscy wkoło piją wesoło, tymczasem na patio wchodzi zataczając się para dzieciaków - ona na oko lat 13-14, on z 2 lata młodszy. Przyglądam się żeby sprawdzić czy znowu nie będzie wymiotów, ale raczą mnie zgoła innymi widokami w stylu soft porno, z detalami widać, że dziewczę bielizny zdążyło się pozbyć, odchodzi ostry petting... Rzecz jasna raczą widokami nie tylko mnie, ale i gości weselnych. Reakcja? Oczywiście brak. Nie mi cudze dzieci wychowywać, ale wypadam na patio i poganiam. Kilka razy wracają i próbują oddawać się uciechom cielesnym, w końcu łapię kogoś w miarę trzeźwego i dorosłego, i mówię że panna młoda w ciążę raczej nie zajdzie w noc poślubną, za to dość mocno grozi to innemu dziewczęciu. Interwencja, zlatują się matki, babki, ciotki i pociotki, panienka zarabia od tatusia w twarz, chłopaczek również. Dla wszystkich dzieciaków koniec wesela (dorośli zrobili przegląd - prawie wszystkie dzieci opite), rodzice zamykają je w osobnych pokojach (jeden dla chłopców, drugi dla dziewczynek, poinstruowałyśmy rodziców żeby powiedzieli im jak zadzwonić na recepcję gdyby coś się działo) i do spania.

Naprawdę nie jestem w stanie zrozumieć niektórych ludzi. Wiadomo - dzieciaki, nastolatki umieją kryć się z piciem, ale przecież do jasnej cholery efekty było widać jak na dłoni! Przez ponad 5 godzin nikt z rodziców ani z dorosłych gości nie zainteresował się tym co robią dzieci, nikt. Nie widzieli że się zataczają, że są bladosine jak zombie, że ledwo stoją na nogach, rzygają wokoło! Mało tego, to do pokojów też jakimś cudem udało się im wódkę przemycić, ale to wyszło dopiero rano - przy sprzątaniu pokoi.

Reszta wesela przebiegała już normalnym dla niego rytmem, znaczy ten zaliczył zgona, tamten wymiotował, inni postanowili wynająć sobie dodatkowy pokój, zataczali się wszyscy. Młody w pokoju śpi snem sprawiedliwego, przy próbach budzenia rykiem oznajmia całemu hotelowi, że on tego ślubu i tak nie chciał tylko "musiał", i się mają od niego odpier... wszyscy. Młodego przy oczepinach, podziękowaniach itd. zastępował świadek - Młodej tylko współczuć. O 3 nad ranem koniec imprezy, zbierają jedzenie (pozbierali praktycznie wszystko, u nas jest reguła - zapłacili za tyle a tyle porcji, sałatek, dodatków, to wydajemy wszystko co niezjedzone, ale większość ludzi bierze tylko ciasta, sałatki, owoce i to co zostało w kuchni, a co można odgrzać, odsmażyć, czyli mięsa, krokiety, barszcz, bigos - tutaj nawet półmiski ze stołu (ze "spleśniałym" serem ;) ) i odstanymi wędlinami, na stole został fragment tortu na jakieś 4 porcje, parę kawałków zaschniętego ciasta na paterach i zarzygana miska z sałatką), pożyczamy garnki, naczynia, pomagamy pakować co każą i sprzątamy do rana.

To że garnki wróciły po 4 dniach brudne, z zaschniętymi resztkami jedzenia, to mały pikuś, chociaż nie wyobrażam sobie żeby ktokolwiek z minimum kultury osobistej zwrócił je w takim stanie. Wraz z nimi pojawiła się u nas panna młoda - bo "wie Pani co, chyba zostawiliśmy tu kawałek tortu".

I tutaj mnie zatkało. Nie to, że upomina się o marne resztki tortu, który wylądował w młynku, ale przecież była środa - tort przywieźli do nas w piątek, czyli pieczony był w czwartek. Przyszła upomnieć się o prawie tygodniowy tort, który do tego czasu zepsułby się trzy razy. Powiedziałam, że wszystkie resztki niszczymy w młynku, zresztą jest już środa i... usłyszałam kilka inwektyw odnośnie złodziei, oszustów, źle prowadzących się latawic niewiadomego pochodzenia, i że na pewno my ten ich tort zeżarłyśmy. Miałam na końcu języka, że po takiej patologii brzydziłabym się tknąć cokolwiek.
Odeszła obrażona i oszukana.

wesele hotel

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 945 (985)

#53825

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Optyk, w którym pracuję, znajduje się w przychodni rejonowej (czyli lekarze interniści, zabiegowy, no przychodnia po prostu). Zazwyczaj słyszę skargi jaki to NFZ zły, niedobry i co to by te wszystkie dziadki koczujące pod gabinetami nie zrobiły jakby tylko mogły.

Pewnego dnia przychodzi, a właściwie wczłapuje się po schodach młoda dziewczyna, zgięta wpół sino-zielono-blada, obraz nędzy i rozpaczy, razem z nią pielęgniarka, która mówi że ma wejść do gabinetu zaraz po wyjściu pacjenta. Wszystko ok, do czasu aż pielegniarka się nie ulotniła, a do głosu nie doszła jedna z wiecznie spieszących się emerytek. Oczywiście wszyscy musieli wysłuchać jaka to młodzież niewychowana, że ona walczyła o Polskę, doprowadziła do chrztu Polski, prawie zapobiegła rozbiorom itd. itp. i że ona ma teraz kolejkę i że ona teraz wchodzi bo jej się należy bo ją "nogi panie bolo i siedzi tu łod łósmej". W tym momencie na nogi (buty i spódnicę babci) dziewczyna efektownie zwymiotowała.

Babcia trochę zbita z tropu wydukała tylko "no dobrze ale aż tak to nie musi udawać, niech już sobie wejdzie".
Po dziewczynę za 10 min przyjechała karetka.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 735 (781)

#52787

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wezwanie do jakiegoś staruszka. Jak to bywa lista chorób pokaźna, a objawy pasują przynajmniej do połowy z tej listy. Żeby ustalić cóż to takiego, trzeba panu wykonać dokładniejsze badania niż te, które jesteśmy w stanie wykonać na miejscu.

Szykujemy się do zabrania go do szpitala, wyglądał słabawo, twierdzi, że nie je i przyjmuje mało płynów. Informujemy pacjenta o jego sytuacji, która wyglądała dość średnio. Poprosiłem córkę o listę leków przyjmowanych przez jej ojca, na to słyszymy odpowiedź:

C - A mnie panowie zbadają?
J - Proponuję przychodnię. Tam na pewno ktoś taki się znajdzie. Tymczasem zabieramy pani ojca do szpitala, więc proszę o nazwy.
C - Ale ja wezwałam pogotowie bo myślałam, że mnie zbadacie też!
J - Jest pani pacjentką?
C - Nie.
J - W takim razie zachęcamy panią do wizyty w przychodni.
C - Ale ojciec od trzech dni już tak! Gdybym wiedziała, że mnie nie zbadacie to bym nie wzywała!

Troska o bliskich podobno jest najważniejsza.

Praca praca

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1133 (1171)

#53227

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Ponieważ mamy wakacje, będzie wakacyjnie.
O urlopie sprzed kilku lat, dokładnie, to o urokach nowoczesności w tradycyjnym Zakopanem.
Nie jestem człowiekiem mocno starej daty, jednak wynalazki ostatnich lat czasami mnie przerastają.
Najbardziej te, po których zostaje trauma na lata całe...

Córka moja najstarsza zmusiła mnie do wypadu do aquaparku.
Bo fajnie, bo zabawy we wodzie superaszcze są...
Nie mając wyjścia, założyłem kąpielowe bokserki, w garść chwyciłem nieodłączną reklamówkę z klapkami i ręcznikami i - w drogę!
Początek był zgoła niewinny. Bilety, szatnia, natrysk.
Potem powstał problem, co zrobić najpierw, na co się wybrać.
Ja optowałem za basenem. Albo dużym, do pływania, w tym zewnętrznym, z widokiem na Tatry, albo takim z masażami.
Coby stare plecy poratować.
Ale latorośl moja piekielna wymagała adrenaliny!!!
Czyli zjeżdżalni.
Największą, kończącą swój bieg w basenie zewnętrznym, odrzuciłem po krótkiej obserwacji.
Otóż, byłem świadkiem, jak młodzieniec lat około 16, z zapałem tłumaczył kumplowi, że tą rurą jedzie się fajnie tylko głową naprzód. Bo woda spod nóg nie pryska, a i wrażenia lepsze.
I pojechał.
Z rury wypadł najpierw instruktor zjeżdżalnictwa, a po jakichś trzech minutach jego gacie...
Góry w odwiecznym milczeniu zniosły tą profanację.

Potem spróbowałem sił w zjeździe wspólnym po pochylni otwartej. Bo miałem w pamięci opowieści Szefa, który rok wcześniej utknął a słowackiej rurze.
A że walczymy w podobnej kategorii... sami rozumiecie.
Zjazd okazał się klapą na miarę Kac Wawa. Bo, ze względu na masę, musiałem się kilkakrotnie odpychać, coby nabrać jakiejkolwiek prędkości zjazdowej.

W końcu, moja piekielna córka zoczyła w oddali TO.
Otwartą zjeżdżalnię o nachyleniu gazyliona stopni, długości kilkunastu metrów, kończącą się w mikrym baseniku.
Wśród zwierzęcych pisków ekscytacji zostałem zawleczony ku wrotom piekieł.
Córcia pojechała pierwsza.
Z piskiem wpadła do basenu, a że wagowo walczy w kategorii z jedną nogą Małysza, odbiła się kilkakrotnie od powierzchni i zadowolona opuściła basen.
Wtedy przyszła kolej na mnie.
Pomodliłem się przelotnie, a potem rozpocząłem najgorsze kilka sekund życia.
Po odepchnięciu się, w ciągu kilku chwil, nabrałem sporego ułamka prędkości dźwięku.
Moje stateczne bokserki zostały zredukowane do stringów i wciśnięte tam, gdzie od ładnych kilku lat starałem się pieluchy nie nosić...
Toteż, szorowałem gołym zadkiem po plastiku. Przysiągłbym, że czułem smród spalenizny...
Żeby choć trochę zmniejszyć tempo spadania w czeluść, rozłożyłem nogi.
Nie zwolniłem, za to u dołu pochylni malowniczo klasnąłem dość wrażliwymi elementami anatomii o lustro wody...
Z narastającym wytrzeszczem zaliczyłem jeszcze dwa trafienia kością ogonową o dno basenu, po czym wypadłem zeń z całkiem sporym impetem.
Tocząc wokół błędnym wzrokiem, wstałem. Piekły mnie czerwone plecy i przyległości. Tępy ból w kroczu pulsował w rytm tętna- jakieś 200/ minutę.
Zaś kąpielówki miałem ewidentnie typu Borata: stringi w kroku, guma pod brodą...
Był to jeden z niewielu razów, kiedy żałowałem, że nie piję.

Chciałem z tego miejsca serdecznie pozdrowić konstruktorów owego piekielnego urządzenia.
I zapytać, czy nie dałoby się założyć, że zechce z niego skorzystać ktoś, kto posturą przypomina bardziej baobab, niż mimozę?
I dla niego zrobić ciut głębszy i dłuższy basenik?
Albo chociaż powiesić kartkę z ostrzeżeniem: "ważysz 100+, skończysz z gatkami w jelicie grubym"?
Byłbym niezmiernie zobowiązany...

akfapark...

Skomentuj (74) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1817 (2039)

#40100

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia ta, nie tyle piekielna, co śmieszna (w każdym razie wywołująca u mnie do tej pory rumieniec wstydu) miała miejsce kilka lat temu, kiedy byłam jeszcze młodą, pełną zapału aplikantką sądową. W czasie kilkutygodniowych praktyk w różnych wydziałach sądów w mojej miejscowości najczęściej posyłana byłam na rozprawy w charakterze protokolanta. Ot tania siła robocza, odciążająca panie z sekretariatu.

Na rozprawie, jak to na rozprawie świadkowie opowiadają, ja zapisuję. Zdarzenie miało miejsce w wydziale cywilnym, gdzie sędzia, może z lenistwa, może z bezgranicznego zaufania w moje możliwości zaniechał dyktowania wypowiedzi stron, w nadziei że zdążę zapisać wszystko co do joty.

Trwa więc rozprawa – konflikt pomiędzy współwłaścicielami jakiejś działki, z której jeden z nich został zwyczajnie przez drugiego wyrzucony, czynność w niektórych kręgach, zwłaszcza wśród starszego pokolenia nazywana niekiedy wyrugowaniem. Moje palce śmigają po klawiaturze z prędkością Warp 9, kiedy pada następujące zdanie pana powoda:

"No i pozwany mnie najzwyczajniej w świecie WYRUGOWAŁ. Zrobił to tak szybko, że się nawet nie zorientowałem, boli mnie to do dziś."

Do tej pory nie wiem jak to możliwe, że genialna aplikantka sądowa napisała słowo WYRUGAŁ, zamiast WYRUGOWAŁ, które to słowo komputer sądowy w sposób niezauważalny i nader dyskretny, gdyż zorientowali się dopiero w II instancji, zmienił po swojemu zastępując jedną literkę „g” w napisanym przeze mnie słowie na „ch”.
W rezultacie zdanie w protokole rozprawy, w aktach sądowych, gdzie do dziś widnieje moje nazwisko wysłanych potem do Sądu Okręgowego i Bóg wie gdzie jeszcze brzmiało:

"No i pozwany mnie najzwyczajniej w świecie WYRU*AŁ. Zrobił to tak szybko, że się nawet nie zorientowałem, boli mnie to do dziś."

Ciekawe, że zorientowali się dopiero po roku.

sąd

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 892 (970)

#52699

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie tyle piekielnie co śmiesznie.

Jest taka bardzo popularna sieć drogerii założona przez Dirka Rossmanna ;)
Drogerię tę bardzo lubię i często zaglądam, irytujący dla mnie (jak i pewnie sporej części osób) jest jedynie fakt, że z reguły ochroniarze w tymże obiekcie za punkt honoru biorą sobie chodzenie za klientem krok w krok, jakby każdy mógł być złodziejem.
Ja rozumiem, taka praca, wymogi, nakaz czy inne ustrojstwo, za to mu płacą i nie zwracam na to większej uwagi, po prostu rejestruję fakt, że podczas wybierania przeze mnie tamponów stoi za mną młody chłopak i dyszy mi w kark. Niektórzy jednak są bardzo pomocni, gdy spytam, gdzie co leży.

Dziś również wpadłam do mojej mekki kosmetycznej i natrafił mi się wyjątkowy pracuś. Ja robię kroczek w lewo, on robi kroczek w lewo, ja podchodzę do półki z szamponami, on przypadkiem znajduje się przy półce z szamponami.
Goniłam się z panem ochroniarzem przez dobre 20 minut, bo i lista zakupów długa była, aż w końcu nie wytrzymałam i kiedy sięgając po mydło spostrzegłam czubek buta pana ochroniarza, wyłaniający się zza rogu, gwałtownie wychyliłam głowę i donośnym głosem powiedziałam: "BU!".

Chłopaczek aż podskoczył, zarumienił się i dał w długą między regały z pieluchami, żeby poobserwować potencjalne złodziejki bobofrutów.

ross

Skomentuj (49) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1215 (1289)

#52445

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zraniłem małą dziewczynkę.

Chwilowo poruszam się z pomocą kul.
Mieszkam z moją dziewczyną, kilka dni temu wróciłem późnym wieczorem od kolegi, dziewczyna już spała, ja poszedłem do łazienki wziąć prysznic, rozebrałem się, odstawiłem kule podszedłem do wanny i…

- K***A!!! – krzyknąłem tak, że usłyszał chyba cały blok, chwyciłem za jedną z kul i zacząłem uderzać nią we wnętrze wanny. Po chwili do łazienki wpadła dziewczyna i zaczęła krzyczeć na mnie:
- Co Ty robisz!? Upiłeś się!? Masz się uspokoić! – krzycząc podeszła do mnie, spojrzała do wanny i… krzyknęła głośniej przerażona.

Nie, nie upiłem się, w ogóle nie piję alkoholu. Ale przestałem wymachiwać kulą, objąłem dziewczynę i zacząłem ją uspokajać. W tym momencie usłyszeliśmy dzwonek do drzwi, więc obwiązałem się ręcznikiem i poszliśmy otworzyć. Na klatce schodowej stała sąsiadka z małą córeczką. Sąsiadka zaczęła mówić dość niepewnie:

- Przepraszamy, że o takiej porze, ale słyszałyśmy krzyki, a nam… - w tym momencie przerwała jej córeczka:
- Znalazł pan Pimpusia?

Pimpusia!? Pimpuś!? To bydle nazywa się Pimpuś!?

- Pimpuś… miał… wypadek – wyjąkałem niepewnie patrząc na sąsiadkę. Odesłała córeczkę do domu, a sama weszła do środka.

Jak wyjaśniła sąsiadka Pimpuś to ukochane zwierzątko jej córki, a dziś przez chwilę nieuwagi im uciekł i pewnie przez otwarte okno dostał się do mnie. Zwierzątko było większe, niż moja dłoń i grubsze, niż pięść. A ja od zawsze boję się pająków, nawet dużo mniejszych.

I tylko mała jak mnie widzi zaczyna szlochać i krzyczy: „Pan zabił Pimpusia!”

Skomentuj (163) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1219 (1319)