Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

kalipso

Użytkownik otrzymał bana za: Zmyślanie historii pod nickami Kalipso, Dysfolid i LucjuszKot.
Ban wygasa: 2112-11-15 16:21:07
Zamieszcza historie od: 25 maja 2011 - 20:29
Ostatnio: 15 listopada 2013 - 18:56
O sobie:

http://www.piekielni.pun.pl/forums.php

  • Historii na głównej: 0 z 98
  • Punktów za historie: 66185
  • Komentarzy: 945
  • Punktów za komentarze: 10818
 

#30558

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziś siedziała przede mną w autobusie [M]ama z [S]ynem. Nie zwracałam zbytnio na nich uwagi, czytałam gazetę.
Zupełnie mimowolnie podsłuchałam taki fragment:

[M]: Adrian, ja już z tobą nie wytrzymam, nie mam do ciebie siły! Nie dość, że nic mi nie pomagasz, syf w domu robisz, to jeszcze jesteś taki bezczelny!
[S]: Z reklamacją to do producenta, nie do mnie! A, sorry... Ty nie wiesz, kto jest moim producentem!

Synuś odwrócił się od mamy i odpalił techniawkę na słuchawkach, a mnie aż się głupio zrobiło.
Ostatnio coraz częściej robi mi się głupio za innych ludzi.

komunikacja_miejska

Skomentuj (60) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1118 (1196)

#24822

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tym razem o kandydatce do tytułu Matka Miesiąca (MM). Przez noc napadało w moim mieście przynajmniej 10cm śniegu, ulice i chodniki są nieodśnieżone. W związku z tym prędkości osiągane przez samochody były niewielkie.

Jechałem z prędkością 30km/h za tzw. tirem po dwupasmowej ulicy. Po chwili zjechałem na lewy pas, aby za kilkadziesiąt metrów skręcić w lewo. Trzysta metrów przed tym skrzyżowaniem, znajduje się przejście dla pieszych bez sygnalizacji świetlnej. Byłem już na wysokości kabiny ciężarówki, gdy jakieś 25m przed nią na przejście weszła matka z maleńkim dzieckiem leżącym w wózku. Wcisnąłem pedał hamulca "w podłogę", dwa razy krótko nacisnąłem klakson, żeby kierowca tira wiedział, że po lewej stronie ma osobówkę. Kierowca walczył z fizyką, układ ABS w ciągniku i naczepie próbował nie doprowadzić do zablokowania kół.

Kobieta na szczęście zdążyła przebiec przez jezdnię, tir zatrzymał się... kilkanaście metrów za przejściem dla pieszych. Wysiadłem z samochodu, kierowca tira wyskoczył z kabiny, podbiegł do Matki Miesiąca i w krótkich żołnierskich słowach wyjaśnił, co myśli o niej i jej zachowaniu. MM wzruszyła ramionami i poszła w swoją stronę, w wózku leżało dziecko, mające wg. mnie nie więcej niż pół roku.

Kierowca odjechał, ja włączyłem cb-radio i chwilę z nim porozmawiałem. Powiedział, że wyjechał z załadunku na drugim końcu miasta, z dokumentów wynika, że jego ciężarówka waży 39,7t. Oznajmił, że zjeżdża na najbliższą na stację paliw, bo ręce trzęsą mu się tak, że nie może kierować.

PS. Naprawdę nie da się wyhamować do zera ważącej 40 ton ciężarówki, jadącej choćby 30km/h po zaśnieżonym asfalcie na dystansie mniej więcej 25 metrów, nawet jeśli kierowca wciśnie hamulec z maksymalną siłą.

Olsztyn

Skomentuj (57) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 850 (880)

#1459

przez ~komonhej ·
| Do ulubionych
Sklep z chemią budowlaną, lato ciepło, więc drzwi otwarte - wchodzi tak na oko 40-letnia pani z trójką dzieci w wieku 3-7 lat i mówi:
- Poproszę butapren.
- W słoiku czy w tubce?
Nagle w drzwiach pojawia się pan w podobnym wieku (prawdopodobnie mąż) pijany tak, że ledwie na nogach stoi i zaczyna wołać:
- W tubku weź!! W tubku!!
A pani na to z miną godną ragemana zaczyna wrzeszczeć:
- W tubku - srubku! Spier***aj stąd, bo jak ci zapier**ole to ku**wa nie wstaniesz! W tubku! Głupek je*any!
Po czym łagodnym głosikiem do sprzedawcy:
- W słoiczku poproszę.

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2292 (2588)

#29703

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Głupota ludzka jest jak miłosierdzie boskie: niezmierzona... Tak mawiał mój były ordynator. I miał rację...
W czasach studiów trzymały się nas iście piekielne dowcipy. Pół biedy, jeżeli robiliśmy je sobie sami. Cała, jeżeli padało na niewinnych obywateli...

Koleżka dostał polecenie od lekarza pierwszego stosunku, coby dostarczył do analizy moczu próbkę. Ponieważ Pani Doktor nie była łaskawa wyjaśnić, po co właściwie chce siki rozbierać na czynniki pierwsze, przyjaciel mój nabrał ochoty na dowcip. Podsyconej tym, że przy braniu pojemnika na mocz, pani w laboratorium potraktowała go jak imbecyla i zło konieczne...
Wrócił zatem do domu i przygotował litrową butelkę po mleku. Do niej nalał słabej herbatki, pod korek.
Rano oddał właściwą próbkę do pojemniczka, zabrał obydwa i pognał do labu.
Postawił z hukiem butle na blacie i zakrzyknął:
- Próbkę moczu przyniosłem!
- Ale aż tyle? - Zdziwiła się pani.
- Za dużo? To ja odpiję...
Po czym zerwał kapsel z flaszki i pociągnął kilka łyków.
Pani zemdlała.

Innym razem, bawili się medycy na imprezie. Ktoś rzucił, że do naszej Alma Mater właśnie dotarł nowy aparat do tomografii.
Od słowa do słowa, postanowiono, że konieczne jest sprawdzenie przy pomocy tegoż, czy jeden z kolegów ma mózg. Sprawa była poważna, stanął zakład.
Ale jak zmusić kogoś decyzyjnego, żeby zrobił badanie nawalonemu studenciakowi?
Proste.
Jeżeli ktoś ma uraz czaszkowo-mózgowy, do tego mózg brzęknie, to prezentuje charakterystyczne objawy: zwolnienie tętna i poszerzenie jednej źrenicy, po stronie urazu.

Student został więc spreparowany: podano mu tabletkę zwalniającą akcję serca, jedno oko zakropiono kroplami rozszerzającymi źrenicę, a następnie zawieziono do Izby Przyjęć z informacja, że godzinę temu uderzył głową w krawężnik, a teraz jakiś taki splątany i ocznie niesymetryczny...
Nie przebrzmiało echo tych słów, już kolega leciał na wózku na tomografię. Zakład wygrał, mózg istotnie był na miejscu. Czy jednak w pełni funkcjonalny... Hmmm...

I na koniec hicior z cyklu: nie rób drugiemu, co tobie niemiłe.
Na stancji mieszkali studenci. Koledzy z roku. jeden z nich, M., był typem gnoma: uwielbiał się nabijać z innych, za to na swoim punkcie miał zerowe poczucie humoru.
Kiedyś, na pierwszego kwietnia, zrobił kumplom świetny - w jego mniemaniu - dowcip. Wylał im np. szampony i wlał płyn do mycia podłogi. Zamiast wody kolońskiej była mieszanka herbaty z octem i pieprzem...
Toteż zimą koledzy postanowili wziąć odwet.

Przestawili wszystkie zegary w domu o kilka godzin do przodu, kiedy M już spał.
Potem obudzili go krzykiem:
- Stary wstawaj!! Już siódma, a ty masz na ósmą egzamin!!!
Jako, że mieszkali w odległości kilkunastu przystanków od akademii, M. wskoczył w gatki i w popłochu wybiegł na dwór. Zima, śnieg zawiewa, ciemno, jak u.... no ciemno.
Czeka. Marznie. Przestępuje z nogi na nogę, bo nerwowy, a i oddać litra żółtej nie było kiedy...
Wreszcie na przystanek wtacza się jakiś menel, zbierający pety.
M., wnerwiony, pyta:
- Panie, czemu tu tramwaje nie jeżdżą? Strajk jest? Ja się na egzamin spóźnię!
- Jeeezu, a na jakiej uczelni o trzeciej w nocy egzaminy robią??
- Na medycynie... o której pan powiedział???
- To jednak prawda, że doktory muszą być mądre... Nawet w nocy wiedzę sprawdzają...
Po czym ukłonił się z wyraźnym szacunkiem i pohalsował dalej.
A M. wrócił do domu, zmarznięty, wściekły i upokorzony. Po czym niezwłocznie się wyprowadził, oczyszczając trzem fajnym chłopakom atmosferę.

służba_zdrowia

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 971 (1035)

#25861

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Oto dlaczego bycie wrednym członem czasem daje profity.

Siedzę w sobotę w domu, grzecznie ubijając Niemców na konsoli, kiedy rozlega się dzwonek do drzwi. Otwieram, patrzę - stoi jakiś kolo i trzyma w ręku pęczek świętych obrazków. Jak nic sprzedawca szczęścia i zbawienia, na pewno na rzecz jakichś niezwykle potrzebujących. Jako że mijają sekundy, a kolo nadal się nie odzywa, przyglądam się uważniej i widzę że w drugiej ręce gościu trzyma kartkę ze standardowym "Jestem głuchoniemy i blablalablaba, dawaj kasę na głuche dzieci".

Żeby typowi nie robić przykrości, pokazałem mu na migi że idę po portfel. Po odczekaniu kilku sekund w korytarzu wróciłem pod drzwi i uniwersalnym gestem pokazałem że "ni ma". Facet pokiwał ze zrozumieniam głową i odwrócił się do drzwi sąsiadów.

Przez wizjer zobaczyłem że wszystko wygląda podobnie jak u mnie - dzwonek, chwila czekania, rozmowa na migi, "ni ma", drzwi się zamykają i gościu odwraca się w stronę schodów.

Zszedł może ze trzy stopnie, kiedy coś mnie podkusiło. Otworzyłem drzwi i krzyknąłem:

- Ty, jednak mam dychę!

Gościu się do mnie odwrócił.

Pozostało mi wyszczerzyć mordę i pokazać mu środkowy palec.

Najlepszą zaś puentę zafundowała mi następnego dnia moja babcia, kiedy poszedłem ją odwiedzić. Wchodzę, a u niej na komodzie ze 4 święte obrazki leżą. Pytam - już przeczuwając - skąd je ma. W odpowiedzi babcia zaczyna mi nawijać o biednym, głuchoniemym chłopcu, który poprzedniego dnia chodził po ich klatce i zbierał pieniążki na potrzebujące dzieci...

Ojczyzna Przekrętu

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 839 (953)
zarchiwizowany

#27843

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ballada dziadowska - (można śpiewać)

Prześliczne panie, mili panowie
I każdy, co tu historię wkłada
Słuchajcie pilnie, co dziad wam powie,
O Was to będzie ballada.

Mamcija kota, mamcija matkę,
Ciągle mamciję się słyszy.
Mamcija także wredną sąsiadkę,
Co nawet słyszy pisk myszy.

A w autobusie, czy też tramwaju,
Piekielne dusze się snują,
A to pijaczek, dresik na haju,
A to mohery – co plują .

Ale najgorsze są te kanary
Co to bilety sprawdzają.
Potrafią człeka złapać za bary
I nic szacunku nie mają.

W sklepie kasjerka, co wdziękiem kusi,
Nie chce mi sprzedać bom młody.
Człowiek nie wielbłąd, napić się musi,
Jutro klasówka z przyrody.

Amerykanie, Anglicy , Włosi,
O Romach nawet nie wspomnę,
I inni tacy, co świat ich nosi,
To są narody potworne.

Potworni księża i katecheci,
Co ludziom w głowach kotłują,
Okropne matki, niegrzeczne dzieci
Wciąż radość życia nam psują.

Tylko ja jeden, w tym podłym świecie,
Jestem normalny i dobry.
Bo reszta ludzi – sami to wiecie.
Hieny, szakale i kobry.

Nawet jak piszę: "Jestem piekielny"
Ja do Was mrugam i puszczam oko,
Bo wszyscy widzą, jaki ja dzielny,
Bo dowaliłem tym zbokom.

I to już koniec , rzekłbym „po balu”,
Przemyślcie wszyscy me słowa,
Potem napiszcie na tym portalu,
Swoją historię od nowa.

A to Polska właśnie

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 301 (735)

#29267

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zostałam dziś okradziona, ale bardziej mnie to bawi niż złości.

Odbierałam paczkę z punktu pocztowego. Punkt ten jest bardzo malutki i na dodatek źle urządzony. W kolejce do okienka mogą ustawić się max 3 osoby. Gdy podawałam awizo, do punktu wszedł młody chłopak, stanął tak że widział wszystko co robi Pani i ja. Paczka była wielkości pudełka od telefonu, ale nie zdradzająca co jest w środku. Ważne jest również, że za paczkę płaciłam przy jej odbiorze. Chłopak doskonale widział paczkę i pieniądze jakie dałam Pani w okienku.

Wyszłam z punktu, przeszłam może z 20 metrów i poczułam szarpnięcie za rękaw. Chłopczyna ze scyzorykiem w ręku rzecze do mnie "dawaj k**** ten telefon". No to dałam, śmiejąc się niesamowicie. Biedak zdziwiony moją reakcją zabrał paczkę i uciekł, a ja dalej się śmiałam.

Drogi złodzieju, mam nadzieję, że pół kilo larw mącznika młynarka wystarczyło na smaczny obiad. :)

Skomentuj (52) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1825 (1867)

#28605

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Być może wiecie co to jest Staż Gminna, to taki mniejszy odpowiednik Straży Miejskiej, tylko że o wiele bardziej piekielny. Straż Gminna powstaje zazwyczaj z upoważnienia wójta i rady gminy, w gminach małych i biednych.

W zachodniej Polsce, dokładnie w województwie Wielkopolskim jest sobie mała gmina. Gmina ta jest wielkości (licząc drogą do przejechania) 9,8km (zmierzyłem). Kilka lat temu na urząd wójta został wybrany nowy człowiek. Ów nowy wójt bardzo się zmartwił małym budżetem gminy i postanowił trochę to naprawić, wraz z Rada gminy powołali do życia Straż Gminną.

Prawie 70% budżetu poszło na jeden używany fotoradar, samochód, znalezienie pomieszczeń i zatrudnienie 2 strażników gminnych. Po roku budżet gminny wzrósł o 20%. Obecnie porównując stary budżet z nowym, to wpływy z działalności fotoradarów i Straży Gminnej wynoszą aż 90% nowego budżetu.

A teraz do głównego nurtu historii. Jak niektórzy już pewnie wiedzą prowadzę DG i sam rozprowadzam swój towar. Także na terenie tej gminy. Mam tam mały sklepik, który jest dość dobrym klientem. W lutym dostałem w owej gminie triple shot′a. Co znaczy triple shot? Zdjęcie z fotoradaru na wjeździe do miejscowości, przy kościele stali panowie ze SG i na wyjeździe dostałem następną fotkę. Oto jak przekroczyłem prędkość kolejno jak wyżej: 53/50 52/50 54/50. U nich nie istnieje 10km/h tolerancji. Bo jak to mówią strażnicy gminni, u nich jest miasto prawa i porządku. Wykłócać się nie ma co, bo i tak cię przekrzyczą. Nawet jak mnie zatrzymali przy tym kościele, mówię że jechałem 50 i licznik mi nie pokazywał więcej. To wielce pan jasny strażnik powiedział, że na tym gównie (standardowy licznik ze wskazówką) gówno mogę im udowodnić. Zainwestuj sobie w cyfrowy bądź Tacho. Nie pogadasz.

Ich miasto prawa i porządku, jest tylko ustosunkowane do przyjezdnych i mieszkańców niskiego szczebla. Jak to zapytacie, przecież prawo jest równe dla wszystkich. Dla nich nie jest. Strażnicy nie ruszają siebie nawzajem, księdza, wójta, kierowników referatów w gminie i rady gminy. Reszta dostaje mandaty za wszystko. Złe parkowanie=mandat, trąbienie na ulicy=mandat i wiele innych.

Raz na parkingu u klientki chcieli ludzi trzepać. Kilka osób stało na liniach, to lecą mandatami. Wychodzi klientka i każe im po staropolsku spier*alać, bo żadnego prawa na wypisanie mandatu na terenie prywatnym nie mają, jej klienci mogą nawet parkować lewitując. Dostała mandat za obrazę funkcjonariusza na służbie. Innym razem sami zaparkowali jak "cajmery" - idzie przykładny obywatel i mówi że taki i taki samochód stoi nieprzepisowo i pół drogi zajmuje. Wypisali mandat, dla "kapusia" bo to mój samochód.

Państwo w państwie.

PS. W poprzednim roku zarobili na mnie około 1000zł. Właśnie przez takie o 2 czy 3 km przekroczenia prędkości. Przez gminę przechodzi droga krajowa. Mają tam zajebisty punkt zwolnieniowy, bo nikt nie jedzie więcej niż przepisowo, by mandatu nie dostać.

Czysta piekielność.

Straż Gminna

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 572 (632)

#28181

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Jestem fanem ratunkowej. Lubię w niej większość. Chwile smutne i radosne.
Bo, niezależnie od tego, jak jest, możemy pomagać innym.
Nie lubię jednego: bezsensownego nadużywania systemu przez ludzi, których egoizm zabiera innym szansę na ratunek...
A jest ich coraz więcej.
Nie ukrywam, że pogotowiarze mają swoje sposoby na oduczenie takich ludków traktowania nas jako taksówki, przychodni na kółkach, czy też - w przypadku SORu - jak lekarzy rodzinnych bez kolejki.
W większości piekielne.
I wiem, że moi zagorzali wielbiciele odsądzą mnie od czci i wiary po tym, co napiszę. Ale co mi tam... Dla Was wszystko.

Często się zdarza, że do ambulatorium zgłaszają się ludkowie z banalnymi otarciami naskórka, czy skaleczeniami. Najczęściej kilkudniowymi.
Żeby dodać dramatyzmu sprawie, w miejscu zadrapania najczęściej powstaje odczyn zapalny w postaci słynnej czerwonej pręgi, idącej nieodmiennie do serca...
Dla zainteresowanych: jest to łagodny odczyn naczyń chłonnych, kompletnie niegroźny.
Ale mit głosi, że dojście pręgi do serca niezawodnie zabija pręgowanego...
Tłumaczenie tego narodowi kończy się zazwyczaj niepowodzeniem: wiedzą lepiej, a ja nie chcę pomóc i już.
Toteż pomagam: proszę, żeby zainteresowany wrócił do domu, wziął czarny mazak i zaznaczył poziom pierwotny pręgi. Potem już tylko musi co pół godziny mierzyć linijką prędkość przesuwu i zaznaczać pisakiem... Jeżeli owa przekroczy 5 centymetrów na godzinę, to zgłosić się ponownie...
Nikt jeszcze nie wrócił, ale wzrosło zapotrzebowanie na zmywacz do markerów...

Kiedyś, w nocy, pojechaliśmy po raz trzeci w ciągu miesiąca do tej samej pani. Niewiasta w wieku średnim, postury ogromnej i o niepohamowanym apetycie.
Do tego, posiadająca kamicę pęcherzyka żółciowego, która wymaga bezwzględnej diety.
Pani dietę miała głęboko, a na operację się nie zgadzała. Regularnie jadała na kolację kilka kotlecików, po czym, koło drugiej w nocy spanikowany mąż wzywał karetkę do umierającej z bólu małżowiny...
Facet naprawdę był troskliwy, pytał jak może pomóc.
Za to pani, nie dość, że wymuszała nasze przyjazdy, nie stosowała się do zaleceń, to sobaczyła nas o wszystko: o zbyt wolny przyjazd, za słabe leki, bolesny zastrzyk i niewłaściwą aparycję - podobno nie wyglądaliśmy na odpowiednio zainteresowanych...
Toteż raz puściły nam zwieracze mentalne.

Podaliśmy zastrzyk, taki jak zawsze. Pretensje też rytualne.
A potem... Na pytanie męża o możliwość pomocy, diabeł podszepnął mi pomysł:
- Proszę wziąć pół litra wody przegotowanej. Ciepłej.
- Tak jest, doktorze!
- Do tego dodać dwie tabletki roztartego między łyżkami środka rozkurczowego.
- Natychmiast!
- I najważniejsze: co kwadrans podawać do picia żonie łyżeczkę od herbaty uzyskanego napoju - żeby żołądka nie podrażnić.
- Oczywiście, dziękuję bardzo!
Wyszliśmy. Ratownik patrzy na mnie cokolwiek dziwnie...
- No co??
- Coś ty za szamaństwo tam odstawił?
- Stary, to proste: musi dostać jeszcze coś rozkurczowego za jakiś czas, tak?
- No tak...
- A teraz pomyśl: co kwadrans 5 mililitrów doustnie... a tego jest pół litra... to o której skończą się leczyć?
- Za jakieś kilka godzin.
- No właśnie. Myślisz, że pani będą smakować następnym razem kotleciki? Po nieprzespanej nocy?

Genialne, prawda?
I piekielne zarazem. :)

służba_zdrowia

Skomentuj (50) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1115 (1169)

#26952

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Powiedzmy sobie szczerze: wielu ludzi deklaruje niechęć do ratowników. Lwia część z nich motywuje to aferą łódzką...
Tylko, że kiedy w oczy zagląda bardzo szczupła niewiasta, dzierżąca w łapce zabytkowe narzędzie rolne, nagle wszelkie animozje znikają... Rozpacz, krzyk, prośba o pomoc.
A my, nie bacząc na nic, gnamy jak wariaci.
Bo mamy to w rdzeniu kręgowym, w genach, w duszy...
Majowy weekend. Koszmar dla pogotowiarzy.
Nie dość, że przychodnie zamknięte, a naród ma akurat czas, żeby przy piwku i kiełbasce zastanowić się nad ogromem swoich, nie cierpiących zwłoki, schorzeń, to jeszcze wyjazdy...
Normalnie ruchliwa droga krajowa zmienia się w komunikacyjny koszmar.
Tysiące samochodów dziennie przetaczają się między Warszawą i Gdańskiem, tkwiąc w korkach, trąbiąc i wlokąc się uparcie tylko po to, żeby za dwa dni robić to samo, w odwrotnym kierunku.
O ile mieszkańców stolicy da się zrozumieć (stamtąd nie da się nie uciekać...), o tyle ci inni...

W samym środku tej zadymy, odbywam drugą dobę dyżuru karetkowego.
Tak, tak, ze względu na braki kadrowe, Szef zarządził mobilizację plutonu egzekucyjnego, jak pieszczotliwie nazywano grupkę zapaleńców ratunkowej, o sporym podówczas doświadczeniu i będących całkowicie nie do zdarcia.
I wlepił nam po 48 godzin. Bo to najcięższe dyżury w roku...
Żeby nie było nudno, jedną dobę siedziałem w karecie wypadkowej, zaś drugą obstawiałem zespół reanimacyjny.
Pierwsza doba była straszna.
Średnio po dwadzieścia kilka wyjazdów na dwadzieścia kilka godzin... Licząc czas dojazdu i wizyty, przerwy wystarczały na potrzeby fizjologiczne co któreś wezwanie.
Jemy w karetce, śpimy (poza szoferem, oczywista) w karetce...
A wezwania przecudne: nieprzytomna na kinderbalu siedemnastolatka. Wpadamy. Wita nas młodzianek z fryzurą o morfologii skunksa, znajomym "Ile k....wa można czekać?". Na miejscu dziewuszka, która przesadziła z solarium. Lekko odwodniona, z zawrotami głowy. Wzywający pijany, jak trzoda chlewna...
Próba samobójcza przez podrapanie nadgarstka... kapslem od piwa.

Druga doba.
Wreszcie trochę odpocznę. Bo ta kareta nie jeździ z kolejki, tylko do najpoważniejszych wezwań.
Radość trwa tylko do południa. Przychodzi dyspozytorka i prosi, żebyśmy pojeździli z kolejki i wspomogli kolegów z wypadkowych, bo nie dają rady... Ciągle w trasie, a wezwań nie ubywa.
I zaczęła się polka...

Koło 19 zjechaliśmy do stacji uzupełnić paliwo. W tym czasie, na miejsce wezwania, do zawału, udali się nasi koledzy z drugiej erki.
Po trzech minutach słyszymy wezwanie na pomoc...
Karetka jadąca na sygnale została uderzona przez tramwaj.
Leży na skrzyżowaniu.
Pędzimy.
Widok nieładny...
Wybebeszona karetka leży na boku, na niej ścięta sygnalizacja świetlna. Kierowca i lekarz wyszli o własnych siłach. Zajmuje się nimi inny zespół.
W środku został ratownik, który, zamknięty w klatce przedziału medycznego, nie widział, co się dzieje i poleciał jak worek przez całą długość samochodu...
Skarży się na ból obojczyka i szyi. I drętwienia rąk... Niedobrze.
Miał na tyle przytomności umysłu, że nie dał się wyciągnąć gapiom, ani mniej doświadczonemu zespołowi. Poczekał na nas. Ostrożnie, powoli, wyciągamy go z wraku, zakładamy kołnierz, podajemy leki. Potem, jak z jajkiem, do szpitala. Tam diagnoza: wybuchowe złamanie kręgosłupa szyjnego. Natychmiast na stół.
Uff... udało się zespolić złamanie, będzie chodził...
A my? Biegiem do karetki i pędzimy do chorego z zawałem, do którego oni się spieszyli. Na miejscu odbieramy opieprz stulecia, że tak długo.
Nie tłumaczymy, bo co tu mówić?
Że zespół, który do nich pędził rozwalił się w drobny mak? Że ratownik ma szanse jeździć na wózku po kres swych dni?
Że Szef w tym czasie zwija się jak w ukropie i jeździ trzecią karetką, zbierając po dwa- trzy wezwania na raz?
Kogo to obchodzi?
My cały czas w napięciu czekamy na telefon ze szpitala, co z kolegą... Czeka jego żona w zaawansowanej ciąży...
A w międzyczasie jeździmy jak wariaci. Omdlenie. Pobicie. Krwawienie z ust. Wypadek...

A wiecie, co w tej sytuacji było najbardziej piekielne?
Że na miejscu zdarzenia przywitały nas komentarze w stylu:
- Jeżdżą po pijaku, to i mają za swoje
- Dobrze im tak!
- A żeby zdechli, za nasze pieniądze karetkę rozbili!
A do tego, jak już ogarnęliśmy ten holocaust, okazało się, że z rozbitej karetki ukradziono krzesełko transportowe (idealne na ryby) i defibrylator (można prądem robaków natłuc, bo po co innego?)...
I tak czasem tylko sobie westchnę: jak można tak traktować kogoś, kogo możecie za chwilę prosić o pomoc i ratowanie życia?
Widać można...
Bo wypadek był jeden, ale złych chwil znacznie więcej...
Co nie zmienia faktu, że i tak warto to robić. Bo czasem udaje się komuś pomóc...

Skomentuj (56) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1116 (1178)